„Anihilacja” Bitwy u bram Moskwy. Październik 1941 – Marzec 1943 Część VI

 

„Anihilacja”


Bitwy u bram Moskwy. Październik 1941 – Marzec 1943



3. Osamotnienie

Nikt w sztabie Grupy Armii „Mitte” nie dał wiary zapewnieniom Szefa Sztabu OKH, że Zakończenie sowieckiej ofensywy to kwestia najdalej dwóch tygodni. Nie istniały zresztą żadne powody by w takie przepowiednie wierzyć. Traktowano tego rodzaju wypowiedzi właściwie wyłącznie w charakterze przepowiedni, gdyż dowódcy polowi przywykli już na przestrzeni ostatnich miesięcy, że szefostwo OKH nie posiada sprawnego aparatu wywiadowczego, więc jakiekolwiek deklaracje na temat planów, lub poczynań wroga traktowano właśnie tak, jak inteligentny człowiek zwykł był traktować wróżby z kart. O ile same wypowiedzi Szefa OKH nie były same w sobie dla dowódców i żołnierzy na froncie specjalnie groźne, to postawa Haldera w ostatnich dniach musiała napawać jego podwładnych autentycznym lękiem – przez długi okres czasu Halder właściwie zniknął z pola widzenia chowając się za bezlitośnie atakowanym przez Hitlera von Brauchitschem, ale teraz, gdy go zabrakło, a Führer osobiście objął kierownictwo OKH, Szef Sztabu Generalnego za wszelką cenę starał się odgrywać rolę najbardziej kompetentnego doradcy Hitlera, jednocześnie usilnie starając się wpisać swoją postawą i głosem doradczym w ramy nowej doktryny ustalonej rozkazem „Haltbefehl”. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że w tej pozie Halder za wszelką cenę starał się być „świętszy od papieża” i bardzo szybko o destruktywnej roli szefa Sztabu OKH w ciągu najbliższych dni przekonali się zarówno von Kluge, jak i niemal wszyscy jego bezpośredni podwładni. Jak się wydaje – biorąc pod uwagę ogólny bilans zachowań i gestów Haldera – Szef Sztabu Generalnego odebrał grudniowe decyzje personalne jako swoją własną, prywatną autostradę do objęcia dowodzenia nad wojskami lądowymi. To oczywiście tylko przypuszczenie, ale skoro dość szybko stało się wiadomym, że von Brauchitsch proponował na swoje miejsce von Mansteina, lub von Klugego, a obie kandydatury przepadły i Hitler sam objął ster, Halder mógł wyobrażać sobie, że to on, jako najbardziej kompetentny i najwyższy rangą żołnierz niemieckich wojsk lądowych po krótkim interimie spowodowanym trudnością w podjęciu ostatecznej decyzji obejmie szefostwo nad OKH. Bez względu na to, że Hitler coraz intensywniej wchodził w rolę głównodowodzącego, co sam zresztą odbierał jako element własnego „przeznaczenia”, o którym zresztą zawsze i chętnie opowiadał, Halder stał się głównym rzecznikiem rozkazów OKH i był w domaganiu się ich pełnej realizacji jeszcze bardziej bezkompromisowy od samego Hitlera.

Trudne relacje z OKH nie były jednak tym, co skupiało uwagę Klugego w ciągu przełomu lat 1941/1942 i potem. Ogromny wysiłek musiał von Kluge wkładać przede wszystkim w zbudowanie poczucia odpowiedzialności za szerszy horyzont spraw przez swoich bezpośrednich podkomendnych – dowódców armii, gdyż dymisja Guderiana niewiele ich w tej kwestii nauczyła. Jak wielokrotnie wspominałem, traktowanie swego obszaru nadzoru i kontroli w wielu przypadkach powodowało skuteczne zamykanie oczu na potrzeby sąsiednich związków armijnych, co w połączeniu z ogólną sytuacją sił Grupy Armii „Mitte” nad wyraz często powodowało komplikacje i trudności, których można byłoby zwyczajnie uniknąć, gdyby tylko współpraca pomiędzy poszczególnymi związkami wyższymi miała charakter partnerski i pełen zrozumienia. W gruncie rzeczy, taka postawa dowódców wojsk polowych na różnych poziomach nie jest niczym dziwnym i zaskakującym, od dawien dawna wręcz jest czymś charakterystycznym i to po wszystkich możliwych stronach frontu wojny. Żaden z dowódców poziomu operacyjnego nie lubi oddawać części swych sił na pomoc zagrożonemu sąsiadowi, żaden dowódca operacyjny nie lubi być przecież spychany na margines wydarzeń, lub też tracić nad nimi kontrolę. Wysocy oficerowie to ludzie ambitni, mający wysokie mniemanie na temat swoich predyspozycji do działania w warunkach wojny, często bardzo przy tym bardzo asertywni i hardzi. To skomplikowana struktura charakterów i nigdy nie jest prostym doprowadzenie do harmonijnej współpracy pomiędzy poszczególnymi elementami takiego zespołu ludzkiego. W przypadku Grupy Armii „Mitte” było to szczególnie trudne, gdyż pomimo wszystkich wcześniejszych akcji odwrotowych wciąż wyraźnie widoczną pozostawała głęboka nierównowaga w rozmieszczeniu związków pancernych na froncie – ogromna ich większość znajdowała się wciąż w strukturach trzech wyższych dowództw pancernych, podczas gdy trzy armie polowe wchodzące w skład sił von Klugego nadal cierpiały na ich wielki niedobór. Mimo, że jak wyraźnie widać napór sił sowieckich układał się bardzo nieregularnie i na różnych etapach bitwy dotykał różnych związków operacyjnych nie udało się nadal zdobyć Niemcom na płynne przegrupowanie sił pancernych i zmotoryzowanych w taki sposób, by za ich pomocą zrównoważyć sowiecką przewagę na poszczególnych kierunkach ich uderzeń. Z całą pewnością duży wpływ na taki obrót spraw miała sama natura dowodzącego Grupą Armii - von Kluge, bez względu na konflikt z Guderianem i jego rozstrzygnięcie miał duże trudności w zbudowaniu dostatecznie asertywnego oblicza swych kontaktów z pozostałymi podwładnymi, co przecież leżało u podstaw jego zwyczajnego, codziennego funkcjonowania jako głównodowodzącego tak wielką masą wojsk. To wspominane już wcześniej „ojcowskie” podejście przynosiło duże plusy w wielu sytuacjach wymagających wydobycia z podwładnych maksimum zaangażowania i operatywności, ale w przypadku natury kryzysu, z którym miał do czynienia od chwili załamania się Operacji „Tajfun” sztab Grupy Armii podejście takie rodziło więcej komplikacji, niż przynosiło korzyści. Rzecz w tym, że jak widać gołym okiem, sowiecka ofensywa dotykała poszczególnych części składowych Grupy Armii w różnym zakresie i w różnym czasie. Dość powiedzieć, że 197 Dywizja Piechoty usytuowana po obu stronach głównej drogi Smoleńsk-Moskwa pozostawała na tych samych pozycjach od połowy listopada, do niemal końca roku. Część zatem niemieckich jednostek znalazła się pod wysoką presją wcześniej, część później, ale jakby nie było, żaden z dowódców armii nie był skłonny rezygnować choćby z niewielkiej części swych sił, gdyż autentycznie obawiał się, że w każdej chwili na jego odcinku odpowiedzialności Sowieci mogą wznowić swą ofensywę. W efekcie tych wszystkich czynników, nierównowaga pozostawała faktem, a dowódcom wielkich związków pancernych, które jako pierwsze zaczęły swój odwrót pod presją wroga trudno było pojąć, dlaczego właściwie wymaga się od nich oddawania z trudem stworzonych rezerw. Jeśli odejście Guderiana i połączenie dowództwa nad całym południowym skrzydłem Grupy Armii w rękach Schmidta dało w końcu znakomite efekty, to wszelkie kombinacje nad strukturą dowodzenia głównych sił Grupy Armii niczego nie wnosiły. Gdy na Linii Staricy 9 Armia znalazła się w oku cyklonu ofensywy sił Koniewa po dwóch dniach debat i dyskusji 3 Grupa Pancerna oddała Straussowi na pomoc jeden batalion zbiorczy ze składu najbardziej poharatanej 6 Dywizji Pancernej. Naturalnie gest ten, w niczym nie mógł pomóc i o ile na linii rzek Russa i Lama sytuacja ustabilizowała się dzięki intensywnemu wykorzystaniu posiadanych związków pancernych do całej serii udanych kontrataków, odcinek obrony Grupy Armii na jej północnym skrzydle w ostatnich dniach grudnia dosłownie zawisł na włosku.

„Po raz pierwszy, pod wpływem siły wydarzeń pozostających pod kontrolą ludzką, trudna decyzja o opuszczeniu Linii Staricy stała się kluczowym punktem pozostającym w osi okoliczności związanych z decyzją Führera. Bez tego, front w obliczu rosnącego naporu wroga może się załamać. Wówczas łączność zostanie złamana, przywództwo i wpływ indywidualności zaniknie, a szybki rozpad armii stanie się faktem jako nieodwołalna konsekwencja. Jakkolwiek, w tej fatalnej godzinie dowództwo 9 Armii odczuwa głęboką odpowiedzialność za ocalenie armii od pewnej w tych okolicznościach jej destrukcji.” – czytamy w dzienniku działań bojowych 9 Armii w tym dramatycznym okresie. Nie było w tym zapisie wiele przesady, gdyż w ekstremalnych warunkach zimowych Linia Staricy pozostawała właściwie wątłym łańcuszkiem lepiej lub gorzej zorganizowanych punktów oporu, najczęściej powstałych wokół wsi, miasteczek i innych osiedli ludzkich. Pomiędzy nimi pozostawał różnej szerokości pas terenu zaledwie dozorowany przez patrole, pozbawiony stałej obsady. Na odcinku działań sił Reinhardta i Hoepnera można było świadomie tolerować taką sytuację, gdyż posiadane związki pancerne miały dostatecznie dużą mobilność, by takie luki w przypadku potrzeby wypełnić, tymczasem pozbawiony sił szybkich Strauss nie był w stanie prowadzić obrony manewrowej i w efekcie nieustannie był zaskakiwany kolejnymi sowieckimi wtargnięciami w strukturę linii obrony sił pozostających pod jego komendą. Bierne w swej naturze trwanie na tak skonstruowanej pozycji obronnej siłą rzeczy prowadzić musiało do brutalnej konfrontacji obu stron i choć straty sowieckie nadal pozostawały na bardzo wysokim poziomie, teraz zaczęły niebezpiecznie rosnąc straty niemieckie. Tylko w ciągu trzech dni trwania na Linii Staricy pod nieustająca sowiecką presją 129 Dywizja Piechoty odnotowała straty w wysokości 438 ludzi i choć w tym samym czasie straty sił Koniewa na tym samym odcinku szacowano na około dziesięciokrotnie wyższe, zasoby dowodzącego dywizją generała von Rittau zmalały na tyle, że nie posiadał on już nawet niewielkich taktycznych rezerw w sile choćby kompanii. W ostatnich dniach grudnia zatem, 9 Armia i jej dywizje były z wolna zalewane przez sowiecki potop i nie istniała żadna możliwość skutecznego przeciwstawienia się ciągłemu przesączaniu sił mniejszych lub większych sił sowieckich przez pas obrony. Strauss czuł, że nie ma wyjścia i zaczął domagać się zgody na kolejny odwrót – w kierunku Linii Königsberg – nie będąc w stanie dalej trzymać się na miejscu. Podobny kryzys wystąpił także w pasie obrony 4 Armii, która jak wiemy od dłuższego czasu walczyła z całkowicie odsłoniętym prawym skrzydłem i której tyłom zaczęły zagrażać coraz liczniejsze sowieckie jednostki prące w kierunku arcyważnego z uwagi na komunikację miasta Suchniczi. I tutaj także dowództwo armii nie miało żadnej możliwości zamknięcia luki, a rozwiązanie polegające na skierowaniu tamże 19 Dywizji Pancernej zaledwie ograniczyło zasięg radzieckiego natarcia, nie mogąc całkowicie zasklepić luki. W tych okolicznościach von Kluge i jego sztab stanął w obliczu konieczności poszukania niemal nierozwiązywalnego problemu – jak równolegle skłonić OKH do zgody na odwrót i jednocześnie, jak wymusić na sztabach 3 i 4 Grupy Pancernej oddanie większych rezerw na rzecz słabnących sąsiadów. Już 28 grudnia zwrócono się do OKH z prośba o zgodę na odwrót „w walce”, ale odpowiedź nie nadeszła tego dnia, a dzień kolejny przyniósł odmowę. Równolegle sztab Grupy Armii nadal czynił starania nad wyciagnięciem z centrum frontu większych rezerw pancernych dla zamknięcia luk w szykach obronnych, co także poza jałowymi sporami nie przyniosło powodzenia. W dniu 29 grudnia z OKH nadeszła odpowiedź odmowna na wniosek o ewakuacje Linii Staricy, a kolejne interpelacje w tej sprawie nie wniosły niczego, poza rosnąca frustracją. Jak się niebawem okazało, obraz trudności malowany przez von Klugego został w oczach Hitlera zupełnie zmieniony przez raport dowodzącego siłami lotniczymi generała von Richthofena, który zwrócił uwagę na kiepskie dowodzenie i słaby stan nerwów dowódców polowych w 9 Armii, zwłaszcza generała Förstera dowodzącego VI Korpusem Armijnym. Jedyną decyzją zapadłą w związku z coraz gorsza sytuacja 9 Armii był rozkaz udzielający Försterowi dymisji i powierzający piecze nad VI Korpusem generałowi Bielerowi. Wściekły na okoliczności von Kluge zaproponował OKH by sam Richthofen objął dowództwo nad VI Korpusem do czasu przyjazdu Bielera, na co OKH dość nieoczekiwanie się zgodziło. Bezpośrednim efektem takiego rozwiązania była gwałtowna zmiana optyki na rozwój sytuacji ze strony von Richthofena, który dość szybko „na własnej skórze” odczuł realizm sytuacji i więcej już nie wtrącał się w poczynania kolegów z Wehrmachtu, powstrzymując się jednocześnie od ich oceny. Sytuacja stale się pogarszała i tego rodzaju manewry nie mogły wpłynąć na jej poprawę. Bez względu na brak decyzji dowódcy dywizji armii Straussa nie widząc innego wyjścia sami zaczynali podejmować kroki mające na celu wyjście z matni – kolejne dywizje nie oglądając się na sąsiadów zaczynały kolejne taktyczne odwroty, by wygospodarować choć niewielkie rezerwy, co w konsekwencji doprowadziło do zachwiania całego frontu. Już 30 grudnia, nawet Halder zdobył się na pesymistyczną ocenę sytuacji stwierdzając stan kryzysu na północnym skrzydle Grupy Armii, ale gdy po dwóch dniach dyskusji ze Sztabem Generalnym von Kluge w końcu stracił cierpliwość i porozumiał się bezpośrednio z Hitlerem na temat odwrotu 9 Armii dowiedział się, że Hitler nic nie wie o jej położeniu, bo Halder z nim o tym w ogóle nie dyskutował. Grając Va banque, Kluge krótko przed północą 31 grudnia poinformował Hitlera, że Strauss już wydał rozkaz ewakuacji, co w rzeczywistości nie miało miejsca. Doprowadziło to Hitlera do wybuchu wściekłości i kategorycznego upierania się przy obronie Linii Staricy. Także Reinhardt i Hoepner nie pomogli, nadal odmawiając wsparcia sąsiadów – Hoepner argumentował odmowę faktem przełamania obrony V Korpusu w rejonie Wołokołamska, co było tylko częściowo prawdziwe, gdyż już dwa dni wcześniej Ruoff dysponując elementami 6 Dywizji Pancernej zdołał nie tylko zasklepić luke, ale także odzyskać zdeterminowanymi kontratakami dwa kluczowe punkty pola walki wzniesienia w rejonie Iwanskoje i Michajlowki. Klincz trwał nadal, gdyż Hoepner jako największy potencjalny „dawca rezerw” z uporem malował wprost katastrofalny stan swych wojsk, co także nie odpowiadało prawdzie jeśli z kolei powołać się na treść raportów między innymi XXXXI Korpusu Zmotoryzowanego Modela, który stwierdzał, że sytuacja jest stabilna, Sowieci wyczerpani poniesionymi dotychczas stratami, a morale własnych wojsk jest coraz wyższe. Co doprowadzało Klugego do szału najbardziej to to, że ani Reinhardt, ani Hoepner nadal nie potrafili pojąć, że załamanie się 9 Armii zmusi do odwrotu także ich jednostki, tyle, że w znacznie trudniejszych warunkach, więc w ich szeroko pojętym najlepszym interesie jest jednak staranie o jak najszybsze zamknięcie istniejących we froncie sąsiadów luk. Nawet tak prosty argument nie docierał jednak do obu generałów wojsk pancernych i von Kluge zaczął ostatecznie tracić cierpliwość.

Daleko na południu, po wycofaniu się 2 Armii Pancernej na nowąk linię obrony Schmidt zebrał dostatecznie silne rezerwy pancerne, by móc wreszcie przeciwstawić się sowieckiej nawale na swym odcinku odpowiedzialności. W trwających aż do 8 stycznia ciężkich walkach sowieckie natarcia zostały ostatecznie zatrzymane, w czym kluczową rolę odegrała 3 Dywizja Pancerna von Breitha, która pełniąc rolę „straży pożarnej” wykonała niezliczoną ilość kontrataków na rzecz trwających w stałej obronie dywizji piechoty 2 Armii. Walki trwały nadal, ale tegoż 8 stycznia sztab 2 Armii odnotował faktyczne przesilenie w sowieckiej ofensywie i gwałtowny spadek aktywności przeciwnika. Agresywny Schmidt natychmiast wykorzystał sytuację i sam podjął cały szereg lokalnych operacji zaczepnych, które jeszcze bardziej utrudniły sowieckie próby osiągnięcia operacyjnego sukcesu. Do 14 stycznia 1942 roku na południowym skrzydle Grupy Armii „Mitte” sowiecka ofensywa wygasła całkowicie i jak się wydaje fakt ten doszedł do uszy radzieckiego kierownictwa, które od początku drugiej dekady stycznia skoncentrowało całą swoja uwagę na obszarach, gdzie istniały większe szanse na sukces operacyjny. Te rysowały się nadal nie tylko nad Staricą, ale także w luce oddzielającej 4 Armię, od 2 Armii Pancernej. Objęcie dowództwa nad 4 Armią przez Küblera poprawiło jej koordynację działań, ale tutaj nie mogło się już obejść bez wydatnego wsparcia posiadanych na miejscu sił. Ostatecznie, von Kluge zdecydował się na rozwiązanie „siłowe” i po prostu zabrał XXXX Korpus Zmotoryzowany Hoepnerowi nie oglądając się na jego niekończące się protesty i skierował go na południe. Dodatkowo, do bardzo już zagrożonych Suchniczi dotarły pierwsze transporty przybywającej z Francji 216 Dywizji Piechoty generała barona von Gilsa. W chwili podejścia Sowietów pod miasto znalazło się w nim nieco ponad 4000 żołnierzy tej jednostki, ale okazało się to liczbą wystarczającą do zorganizowania mocnej obrony i radzieckie próby wzięcia Suchniczi z marszu spełzły na niczym. Wprawdzie von Gilsa był w stanie obronić kluczowy dla Niemców węzeł komunikacyjny, ale nie był w stanie przeciwdziałać w żaden sposób dalszego przesączania się sił sowieckich na zachód, które coraz bardziej zagrażały garnizonowi miasta okrążeniem. Alarmistyczne meldunki na temat sytuacji w Suchniczi spływały wprawdzie potokiem na biurko dowódcy Grupy Armii, ale von Kluge na razie niewiele mógł zrobić, gdyż nie posiadał na miejscu żadnych innych wojsk. 9 stycznia 1942 roku stało się w końcu to, przed czym von Gilsa tak długo i cierpliwie przestrzegał – Sowieci w końcu zamknęli pierścień okrążenia i tym samym części 216 Dywizji Piechoty stały się pierwszą wielką jednostką niemiecka podczas ofensywy, która znalazła się w kotle. Bez względu na tragizm położenia niewielkiego w sumie garnizonu von Kluge czuł, że na razie Sowieci nie są w stanie zdobyć miasta, więc domagał się jego utrzymania odrzucając stanowczo propozycji przebijania się jego obrońców na zachód, jednocześnie organizując jedyną formę pomocy, jaką był w stanie realnie zapewnić, czyli most powietrzny, do którego zaangażowano dopiero co przybyłe z innych obszarów dwie grupy lotnictwa transportowego. Tak zaczęła się trwająca niemal trzy tygodnie epopeja małego garnizonu Suchniczi, która zginęła w historiografii w cieniu późniejszych dramatycznych walk pod Chołmem, a przede wszystkim, pod Demiańskiem. Faktycznie niewielki garnizon miasta skutecznie zablokował ruch sowieckich wojsk na głębokie tyły 4 Armii, a wraz z wejściem do akcji 10 Dywizji Pancernej i 10 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej ograniczył szkody wynikłe z wcześniejszego postępowania Guderiana. Wprawdzie 4 Armia nadal była zagrożona przez zaciekłe sowieckie ataki w rejonie Kaługi i dalej na północ, ale przynajmniej tutaj sytuacja została na pewien czas opanowana. Przypadek ten pokazuje jak wielkie znaczenie miało prawidłowe użycie nawet wyczerpanych wojsk pancernych i zmotoryzowanych dla ustabilizowania frontu tam, gdzie był ona najbardziej zagrożony. W dodatku kolejne nieudane próby zdobycia nawet całkowicie odciętych Suchniczi pokazywały jak niewielkie w gruncie rzeczy są sowieckie możliwości wykorzystania „wybitych” w niemieckich pozycjach obronnych luk. W tym samym czasie, gdy von Gilsa i jego ludzie podejmowali swoją rozpaczliwa walkę o przetrwanie ostatecznie pękła Linia Staricy i większość sił 9 Armii została zepchnięta na południe, otwierając pomiędzy XXIII Korpusem Armijnym, a pozostałymi jednostkami armii wielką lukę. Jedynym większym związkiem, który można od razu skierować do walki była Brygada Kawalerii SS Fegeleina, która była jednostką rozpaczliwie zbyt słabą, by faktycznie położyć tamę sowieckiemu pochodowi na tyły 9 Armii. 8 stycznia 1942 roku sowieckie jednostki Koniewa dotarły na odległość zaledwie kilkunastu kilometrów od Rżewa i choć nie były go w stanie opanować z marszu, tak jak na przeciwległej flance, zaczęły go po prostu obchodzić od północnego zachodu i ruchom tym sztab Grupy Armii nie mógł już przeciwstawić żadnych większych sił.

W pierwszej dekadzie stycznie kryzys zdawał się na nowo rozpalać wśród sił niemieckiej Grupy Armii „Mitte”, ale tak naprawdę mimo trudnego położenia najgorsze już przeminęło, gdyż wreszcie po wielu dniach starań von Kluge uzyskał akceptację OKH na coś, co nazywał „średnim rozwiązaniem” – odwrót części swych sił na Linię Königsberg, co miało skrócić niemieckie linie obronne o około sto kilometrów i wygospodarować wreszcie większe rezerwy. I w tym przypadku głównym czynnikiem paraliżującym starania von Klugego nie był Hitler, lecz Halder, który kurczowo trzymał się zasady stałej obrony na

 

A map of the army group center

AI-generated content may be incorrect.

Położenie głównych sił Grupy Armii „Mitte” w dniu 8 stycznia 1942 roku.

miejscu i wielokrotnie potrafił wpłynąć na Führera w tej kwestii nawet po wydaniu przezeń zgody na odwrót. Bez względu jednak na opór szefa Sztabu Generalnego i jego nieprawdopodobną wręcz obstrukcję rozkaz o odwrocie na Linię Königsber został wydany 8 stycznia 1942 roku o godzinie 20.15 wieczorem i było to wielkie zwycięstwo von Klugego, który natychmiast przekazał zgodę po kolejnych szczeblach hierarchii w dół. Czas naglił, bo sytuacja w rejonie Rżewa stawała się coraz bardziej napięta i rezerwy potrzebne były natychmiast.

Położenie na południowej flance Grupy Armii „Mitte” w dniu 8 stycznia

1942 roku.

Wraz z pozytywnym zakończeniem kwestii nowej linii obrony Grupy Armii von Kluge postanowił zakończyć raz na zawsze problem z komunikacja ze swymi podwładnymi, który w pierwszym tygodni stycznia nabrzmiał do bardzo niepokojących rozmiarów. Jeszcze 3 stycznia 1942 roku doszło do pewnej reorganizacji systemu dowodzenia na centralnym odcinku frontu, gdy Hitler szczególnym rozkazem podporządkował Reinhardta Straussowi w tej samej złudnej nadziei, że wówczas łatwiej będzie zbudować zręby właściwej kooperacji sił obu związków. Podobnież w 4 Armii Pancernej (z dniem 1 stycznia 1942 roku 3 i 4 Grupy Pancerne zostały przemianowane odpowiednio na 3 i 4 Armię Pancerną), gdzie poprzez przekazanie Hoepnerowi dowództwa nad częścią sił 4 Armii przekazano mu odpowiedzialność nad opanowaniem kryzysu w rejonie Małojarosławca. Nadal jednak niewiele z tych manewrów wynikało, a obaj dowódcy pozostawali całkowicie głusi na argumenty przełożonego. Gdy zatem 4 stycznia 1942 roku Strauss polecił Reinhardtowi oddać 86 Dywizję Piechoty swej własnej 9 Armii ten ostro zaoponował i sprawa oparła się o głos Feldmarszałka von Kluge. Ten potraktował Reinhardta bardzo ostro i stanowczo odpowiadając krótko – „Sąd Wojenny!”. Reinhardt posunął się do gróźb złożenia dymisji, po czym po prostu nie wykonał rozkazu Straussa, więc ocena sytuacji dokonana przez Klugego była jak najbardziej właściwa. I tak zresztą swoim zwyczajem najpierw odwołał się do poczucia odpowiedzialność i obowiązku, a dopiero potem przeszedł do konkretów. Dokładnie tak samo postępował Hoepner, którego jedyną receptą na sytuację w rejonie Małojarosławca był odwrót części sił, który rozpoczął się bez jakiegokolwiek uzgodnienia ze sztabem Grupy Armii. Dla von Klugego było to już zbyt wiele do zniesienia – właśnie toczył rozpaczliwą walkę z OKH na temat akceptacji swojego własnego pomysłu na reorganizację obrony i ocalenie 9 Armii, więc jakakolwiek niesubordynacja podwładnych w postaci nieautoryzowanych odwrotów groziła zawaleniem się całego planu działania. Mimo oczywistego już gniewu marszałka Hoepner przy wsparciu swego szefa sztabu de Beaulieau trwał uparcie przy twierdzeniu o niezdolności 20 Dywizji Pancernej do kontrataku na korzyść XX Korpusu Armijnego Materny, a nawet posunął się dalej, skrycie organizując odwrót mimo kategorycznego zakazu von Klugego. Gdy sztab Grupy Armii odkrył, że odwrót wojsk Materny już się de facto rozpoczął Feldmarszałek von Kluge zareagował w sposób ostateczny zwracając się do OKH o dymisję Hoepnera. Odpowiedź zszokowała nawet sztab Grupy Armii – generał Hoepner z dniem 8 stycznia nie tylko przestaje pełnić obowiązki dowódcy 4 Armii Pancernej, ale także zostaje usunięty z szeregów armii czynnej i odebrane mu zostaje prawo do noszenia munduru wojskowego oraz zwyczajowej pensji w postaci połowy dotychczasowych poborów. Jego obowiązki przejmował najstarszy stażem oficer, Generał Piechoty Ruoff, dotychczas piastujący stanowisko dowódcy V Korpusu Armijnego. Do końca kwietnia 1942 roku odwołanych zostało jeszcze czterdziestu generałów służących dotąd na różnych stanowiskach w Grupie Armii „Mitte”, co razem z najgłośniejszymi dymisjami – Guderiana i Hoepnera – sprawiało wrażenie „rzezi” generałów. To jednak jedynie kolejny stereotyp nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością. Prawdą jest, że znakomita większość dużych związków polowych zmieniła dowódcę w okresie długiej zimy 1941-1942 roku, a rekordzistka pod tym względem, 137 Dywizja Piechoty zmieniała dowódców sześciokrotnie. Prawdą jest jednak też to, ogromna większość oficerów z tego grona odeszła z zajmowanych stanowisk na własna prośbę, najczęściej motywując ją złym stanem zdrowia. Ta karuzela rotacji na stanowiskach dowódczych wynikała jednak przede wszystkim z powodu ogromnych trudności z dostosowaniem się wyższej kadry oficerskiej do istniejących warunków i okoliczności. Trudno ludziom tym w ogromnej większości przypadków odmówić poczucia odpowiedzialności czy dokładania wszelkich, na swój sposób rozumianych starań. Pozostali po prostu przytłoczeni biegiem wydarzeń obserwując rozkład swych wojsk i rosnący napór wroga. Wszystkie te ekstremalne czynniki z którymi po raz pierwszy jako dowódcy wysokiego szczebla musieli się zmierzyć potrafiły ich złamać i doprowadzić na skraj rozpaczy. Przetrwać tę burze mogli tylko ci, których natura obdarzyła szczególnie silną wolą i charakterem, zdolni do normalnego funkcjonowania nawet w obliczu tak kolosalnych trudności. Najlepszym przykładem zdolności do adaptacji w warunkach wojny, jakiej jeszcze niemiecka generalicja nie poznała jest postawa generała Schmidta, który jako pierwszy załamał w swym obszarze odpowiedzialności radziecka ofensywę. Trwając w obronie stałej polegał nad wyraz odważnie nie tylko na własnej ocenie sytuacji, ale także na swych podwładnych, którym dawał bardzo szeroką autonomię w kwestiach taktycznych, oczywiście w ramach przyjętej taktyki działania. Dało to znakomite efekty, a nawet trudne i kryzysowe sytuacje związane z koniecznością dokonywania okresowych wycofań z zajmowanych pozycji nie przeradzały się w trwały kryzys, gdyż lokalni dowódcy byli w stanie wykazywać się inicjatywą i natychmiast konstruować dewastujące kontrataki, które w większości przypadków nie tylko stabilizowały sytuację, ale nawet pozwalały odzyskiwać dopiero co opuszczone pozycje. Nie żadnych śladów świadczących o tym, by Schmidt kiedykolwiek zwracał się o zgodę na takie odwroty pod presją wroga, aczkolwiek z dokumentów sztabu 2 Armii Pancernej i 2 Armii wynika jasno, że dywizjonerzy i dowódcy większych zgrupowań w obrębie tych dwóch wielkich związków operacyjnych cieszyli się każdorazowo wielką samodzielnością i każdorazowo ich działania zdobywały sobie wielką aprobatę Schmidta. Skuteczność takiego modelu kierowania masami wojsk pokazuje doskonale, że nawet ściśle przestrzegany „Haltbefehl” nie musiał wcale oznaczać rezygnacji z inicjatywy i autonomii w sztuce dowodzenia. Bez względu na to jednak, jak opornie i brutalnie przebiegała faza ewolucji dowodzenia dużymi związkami w polu przez poszczególnych dowódców skali operacyjnej z zupełnie innymi problemami musieli mierzyć się prości żołnierze i oficerowie na niższych stanowiskach, na których barkach cała ta struktura się opierała. Jak wyglądała ich egzystencja w oku cyklonu?

Warunki życia na Froncie Wschodnim z jakimi musieli się zmierzyć zimą żołnierze Ostheer były oczywiście ekstremalne, co zresztą już wielokrotnie podkreślałem. Co wydaje się jednak szczególnie ciekawe, po okresie ostrego załamania z początków sowieckiej ofensywy zwykły Landser szybko doszedł do siebie i armia niemiecka cofająca się spod Moskwy z niejednokrotnie spanikowanego tłumu zaczęła ponownie zmieniać się w morderczo skuteczną siłę bojową. Gdy tylko żołnierze niemieccy ponownie poddawani byli ścisłym rygorom dyscypliny i inspirującemu dowodzeniu błyskawicznie wręcz adaptowali się nowych, nieznanych wcześniej warunków. Już w połowie stycznia 1942 roku da się odczytać z listów wysyłanych przez nich do domu, że dużej mierze przywykli mimo wszystkich niedostatków własnego systemu zaopatrzeniowego do istniejących warunków klimatycznych. O ile trudno od początku wojny posądzać typowego żołnierza Wehrmachtu o nadzwyczajny humanizm i ludzki gest armia zmieniła się w bezlitosne narzędzie eksploatacji skromnych, lokalnych zasobów. W poszukiwaniu ciepła bez mrugnięcia okiem wyrzucano z domów cywilów, pozbawiając ich przy okazji znacznej części ich mienia, przede wszystkim zaś ubioru i strawy. Nie każda jednak jednostka miała szczęścia budować nowe linie obrony w pobliżu osiedli ludzkich – w wielu punktach nowe pozycje trzeba było wznosić w trzaskającym mrozie w przytłaczających pustkowiach. Nawet ultra niskie temperatury i zamarznięcie ziemi nie powstrzymywało jednak ludzkiej pomysłowości i bardzo szybko Landserzy nauczyli się tworzyć skuteczny i silny system umocnień nawet na otwartych przestrzeniach. Znakomicie opisywał ten złożony i niebezpieczny proces weteran walk pod Moskwą Werner Adamczik, który wraz z kolegami nauczył się zrywać zamarzniętą na kamień warstwę wierzchnią ziemi za pomocą granatów ręcznych. Gdy udało się zerwać choć część zmarzliny natychmiast rozpoczynało się rycie w głąb ziemi zaczątków tunelu, który gdy tylko osiągnął odpowiednią głębokość natychmiast zaczynał być poszerzany i stanowił tym samym zaczątek głębokiego bunkra, który stanowił nie tylko osłonę przed wrogim ogniem, ale także przede wszystkim przed zimnem. Jak wspominał Adamczik, zbudowanie bunkra mieszczącego drużynę piechoty zajmowało dwa dni wytężonej pracy. Gdy udało się zbudować taki bunkier natychmiast przystępowano do łączenia takich obiektów, ale oczywiście nie wchodziło przy tym w grę proste wykopanie okopów łączących schrony. W warunkach zimowych panujących wówczas w ZSRR radzono sobie albo wyrąbując tunele w zamarzniętym śniegu, albo – gdy tylko oczywiście czas na to pozwalał – ryjąc między bunkrami tunele w ziemi. Wszystko to wymagało olbrzymiego nakładu pracy fizycznej i było dla żołnierzy bardzo wyczerpującym, ale pozostawanie w stanie ciągłej aktywności pomagało przezwyciężyć kryzys psychiczny i fizyczny związany z klęską i odwrotem. Tylko w niewielu punktach żołnierze dysponowali jakimkolwiek zapleczem socjalnym, pozwalającym im autentycznie wypocząć i nabrać sił. W ogromnej większości przypadków dramatyczny brak możliwości rotacji skazywał ich na egzystencję w swych stanowiskach obronnych, w codziennej rutynie opierającej się na toczeniu bezustannych potyczek z nacierającymi stale Sowietami i krótkich przerwach na słaby i nerwowy sen. Z czasem w ogromnej mierze szeregowi i podoficerowie adaptowali się do tego piekielnego kołowrotka, coraz bardziej uodparniając się na bodźce zewnętrzne. Ogromne znaczenie w tym procesie „utwardzania” indywidualnego żołnierza, ale także przede wszystkim całych pododdziałów była rzecz jasna struktura nazywana „grupą pierwotną”, która w szczególny sposób istniała w strukturach Wehrmachtu. Teraz już nie tylko jednolite terytorialnie pochodzenie żołnierzy tworzących zwarte pododdziały bojowe w danej dywizji wzmacniało więzi owych „grup pierwotnych”, ale także wspólne doświadczenie, cierpienie, choroba i śmierć kolegów. Chyba nigdy jeszcze w dziejach Drugiej Wojny Światowej tak fatalne warunki życia nie miały tak budującego wpływu na morale. Owszem, wciąż walczący i żyjący mieli świadomość tego, jak wielu ich towarzyszy poległo, bądź odniosło rany. Jak wielu chorowało i wyjechało na leczenie. Pozostali przy życiu jednak doświadczyli tak wielkiej brutalności i tak wielkich trudności, że sami odczuwali jak bardzo ich to hartowało. Nie mieli zresztą wyjścia – z piekła Frontu wschodniego w zasadzie nie było ani dróg wyjścia, ani ucieczki.

Płynność i niestabilność frontu nie pozwalała na zorganizowanie zaplecza kulturalnego w postaci choćby kin wojskowych, więc możliwości zażycia jakiejkolwiek rozrywki były bardzo, ale to bardzo ograniczone i najczęściej ograniczały się do gry w karty, przy czym oczywiście największą popularnością cieszył się typowo niemiecki skat. Regularnie grano nie tyle dla przyjemności grania, co przede wszystkim uprawiano hazard i nawet drobne wygrane potrafiły przynieść mnóstwo satysfakcji. Ogromne znaczenie miał kontakt z domem w postaci listów i paczek, przy czym zimą 1941/1942 roku z uwagi na ogólne trudności z ekspedycją zaopatrzenia poczta delikatnie mówiąc szwankowała i listy z domu były rzadkim rarytasem, choć żołnierze na ogół wiele i intensywnie pisali nie bacząc na brak odpowiedzi. Trudno to sobie wyobrazić, ale ruch poczty polowej w Grupie Armii „Mitte” wynosił często nawet kilkanaście ton na dobę (w okresie świątecznym), więc oczywistym jest, że dostarczanie takiej ilości poczty przerastało możliwości jednostek tyłowych. W okresie największego kryzysu zaopatrzeniowego zdarzały się także kradzieże, co było szczególnie deprymujące, tym bardziej, że żołnierz musiał zmagać się z koniecznością rezygnacji z wielu typowych codziennych wygód. Przede wszystkim brakowało kawy, nawet w postaci ersatzu a i coraz trudniejszym było zdobycie papierosów. Brak możliwości importu na większą skalę i konsekwencje mobilizacji spowodowały, że w interesującym nas okresie wolumen produkcji papierosów spadł w Niemczech o połowę, a przecież oczywistym jest, że nałóg tytoniowy w obliczu tak kolosalnych trudności zwłaszcza szybko rozprzestrzeniał się wśród żołnierzy. Nawet wielu dotychczasowych wrogów nikotyny dostrzegało we wspólnym paleniu po właśnie stoczonej walce najlepszy sposób na odprężenie. Problem braku adekwatnej do potrzeb ilości tytoniu rozwiązywano albo poprzez dzielenie się posiadanymi zasobami przez drużynę, albo poprzez palenie zdobycznego tytoniu sowieckiego, czego jednak starano się unikać z uwagi na jego wyjątkowo podłą jakość. Innym jeszcze sposobem, była rezygnacja z klasycznego papierosa na rzecz jeszcze bardziej klasycznej fajki, która przy użyciu podobnej ilości tytoniu pozwalała raczyć się dymem znacznie dłużej. Oczywiście wzrosło też zapotrzebowanie na alkohol, który był równie trudno dostępny na froncie jak tytoń. W krótkim czasie doprowadziło to do częstych kradzieży zasobów alkoholu magazynowanego w celach medycznych, ale także – co gorsza – w celach technicznych. Doprowadziło to do wielu wypadków zatruć skutkujących poważną chorobą, a nawet śmiercią. Tylko w 1942 roku potwierdzono medycznie (przez sekcje zwłok) ponad 1200 przypadków zgonów wskutek zatrucia alkoholem metylowym i dowództwo zmuszone było wydać szereg okólników organizujących obrót alkoholem metylowym przez służby tyłowe. Przede wszystkim jednak, tradycyjne w szerokich kręgach niemieckiego społeczeństwa picie piwa zostało w dużej mierze zastąpione przez picie wódki i jej pochodnych, co biorąc pod uwagę okoliczności nie powinno dziwić. Na marginesie pozostawała kwestia zażywania narkotyków, które były w warunkach wojny na Wschodzie szczególnie trudno dostępne. Osobną sprawą jest drastyczny wpływ nowego charakteru wojny na seksualność żołnierzy. Przede wszystkim, przedłużające się działania wojenne wraz z podejściem do ludności cywilnej znacząco ograniczyły kontakty seksualne typowego niemieckiego żołnierza. Charakter kampanii powodował właściwie wstrzymanie systemu przepustek krótkoterminowych, a nawet jeśli się takowe dostawało w zasadzie nie istniał zorganizowany system prostytucji, który byłby w stanie sprostać oczekiwaniom setek tysięcy mężczyzn szukających odprężenia w seksie choćby i tuż za linia frontu. Wprawdzie na okupowanych terytoriach w strukturze ludnościowej dominowały kobiety i dzieci – zgodnie ze sprawozdaniem na ten temat złożonym przez sztab 3 Armii pancernej ludność na obszarze tyłowym armii składał się w mniej więcej jednej trzecie z kobiet, a w połowie z nieletnich obojga płci, co z grubsza odpowiadało realiom całego Frontu Wschodniego – nie oznaczało to jednak łatwości w nawiązywaniu nieformalnych relacji seksualnych z ludnością tubylczą. Nie istnieje w tej kwestii żaden szerszy konsensus, gdyż kontakty tego rodzaju były zabronione pod groźbą kar dyscyplinarnych, więc poszukiwania takich relacji leżały wyłącznie w gestii indywidualnych postaw żołnierskich. Oczywiście świadomość narażania się na karę dyscyplinarną sam w sobie nie ograniczał kontaktów z kobietami na okupowanych terytoriach do zera, ale znacząco je ograniczał. Zresztą, pewna część niemieckich żołnierzy postępując w myśl idei narodowosocjalistycznej odczuwała autentyczny wstręt przed taka możliwością. W gruncie rzeczy największym determinantem tego rodzaju spotkań dwóch światów była postawa bezpośredniego przełożonego – podoficera, lub niższego rangą oficera. Jeśli przestrzegał on regulaminu literalnie do tego rodzaju zbliżeń w zasadzie nie dochodziło, jeśli jednak okazywał jakąkolwiek pobłażliwość, bądź po prostu go to nie interesowało, dość szybko żołnierze byli w stanie znaleźć sobie seksualne partnerki, przy czym w ogromnej większości przypadków seks taki był słabo zawoalowaną formą prostytucji z barterem jako systemem płatniczym. W obliczu katastrofalnego położenia ludności cywilnej na okupowanych terytoriach takie rozwiązania malowało się jako całkiem oczywiste i naturalne, a przede wszystkim – z korzyścią dla obu stron. Dochodziło rzecz jasna do gwałtów, lecz ich skala choć w gruncie rzeczy słabo oszacowana i niezbyt dobrze znana była znacznie mniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i jak się wydaje za sytuację tą odpowiadają wcześniej wyliczone przesłanki. Inna sprawą był fakt, że co wielce charakterystyczne oskarżenie żołnierza jakiegokolwiek stopnia o gwałt było bardzo często niezwykle drobiazgowo sprawdzane i w wielu przypadkach kończyło cię bardzo ciężką karą na mocy wyroku sądu wojskowego, choć co należy stanowczo powiedzieć, zdarzały się o tego bardzo wyraźne wyjątki. Tak jak wcześniej, wiele zależało od postawy i charakteru osób odpowiedzialnych za przestrzeganie zasad dyscypliny, a przede wszystkim od postawy prokuratury wojskowej i rzecz jasna także sędziego. W gruncie rzeczy nie chodziło w tego typu sprawach sądów wojskowych o dobro pokrzywdzonych, czy sprawiedliwość jako taką. Zawsze nadrzędnym było dobro armii jako instytucji, co najlepiej ilustruje przewód sądowy odnotowany w jednej z dywizji Grupy Armii „Mitte” jeszcze jesienią 1941 roku. Oskarżony o gwałt podoficer został po krótkim śledztwie i równie krótkiej rozprawie skazany na 12 lat więzienia, degradację i pozbawienie wszystkich wcześniej zdobytych odznaczeń, ale jeszcze na tym samym posiedzeniu sądu pierwsza z kar anulowano „z uwagi na trudną sytuację jednostki skazanego”. Oczywiście kwestia braku większych możliwości rozładowania seksualnego napięcia setek tysięcy niemieckich żołnierzy miała także drugie dno. Po pierwsze w niebywale szybkim tempie znakomitym substytutem dla nieistniejącego systemu płatnych usług seksualnych stała się pornografia, która ułatwiała najprostszy z możliwych sposobów radzenia sobie z seksualną prohibicją, czyli masturbację. Choć w publikacjach rzadko się o tym wspomina onanizm był w Wehrmachcie czymś równie powszechnym, jak każda inna codzienna potrzeba. Nie stanowiła tutaj przeszkody nawet konieczność spędzania większości czasu w gronie kolegów w bardzo małej przestrzeni chłopskiej chaty, czy ziemnego bunkra, gdzie naturalną koleją rzeczy nie było nawet śladu prywatności. Jak się jednak wydaje, konieczność rozładowania napięcia poprzez masturbację raczej nie spotykała się z żadnym rodzajem otwartej nieprzychylności kolegów, którzy najczęściej musieli sobie przecież radzić w dokładnie taki sam sposób. Jeszcze inną sprawą jest wzrost częstotliwości kontaktów o charakterze homoseksualnym, co w dużej mierze także powinno uchodzić za naturalne w takich okolicznościach zjawisko, przede wszystkim w gronie najmłodszych poborowych, którzy przed powołaniem w szeregi armii nie doświadczyli jeszcze seksualnej inicjacji, a dopiero odkrywali przed sobą samym własną seksualność. Ich granice tolerancji seksualnego obyczaju okazywały się często większe w stosunku do starszych, często żonatych kolegów, być może z powodu nadmiaru hormonów i feromonów, oraz co charakterystyczne dla wieku młodo męskiego nadzwyczajnie wysokiego poziomu zafascynowania seksem jako takim. W Wehrmachcie jednak homoseksualizm był postrzegany prawnie jako ciężkie przestępstwo i surowo karany, co jednak nie wpływało na częstotliwość występowania tego typu zbliżeń, choć kwestia tego jak szeroko to zjawisko rozlało się w strukturach armii wymaga jeszcze wielu starannych badań. Życie na froncie i tuż poza nim było zatem życiem trudnym, w którym najprostsze nawet czynności stanowiły nie lada wyzwanie. Przede wszystkim jednak faktycznie hartowało i czyniło człowieka twardym, ale i skupionym na funkcjonowaniu grupy, gdyż dla indywidualistów Front wschodni był niezwykle niegościnnym miejscem. Gdy raz wniknęło się w strukturę „grupy pierwotnej”, a może raczej, gdy choć raz „grupa pierwotna” podporządkowała swym zasadom postępowania każda kolejną osobowość, wszystko działo się już w myśl niepisanych reguł gry rządzących taka właśnie mini społecznością i jej najbliższym otoczeniem. Przede wszystkim jednak najtwardszą walutą i ostatnia rezerwą sił pozostawała lojalność wobec grupy. Nie dlatego, że dana grupa stanowiła zbiorowość „fajnych ludzi”, ale dlatego, że stanowiła zbiorowość ludzi zdeterminowanych by zrobić wszystko dla przetrwania, ale także rozumiejących, że owo przetrwanie w całości uzależnione jest od efektywnego działania grupy. Owa lojalność wobec kolegów potrafiła wykrzesać z człowieka naprawdę wiele, dać mu sił, których istnienia nigdy by w sobie w innych okolicznościach nie odkrył. Znany jest przypadek o którym wzmiankowano w dzienniku działań bojowych Pułku Piechoty „Großdeutschland”, gdy jeden z żołnierzy zajmujący samotny posterunek osłaniający flankę swego macierzystego pododdziału przez ponad dobę samotnie stawiał czoła sowieckiemu oddziałkowi piechoty, a gdy w końcu do jego posterunku dotarła pomoc, naliczono w najbliższym otoczeniu pozycji dwadzieścia cztery ciała zabitych przeciwników, choć żołnierz ów miał do dyspozycji tylko standardowy karabinek mauser i kilka granatów. Nie uciekł i nie uległ w żaden inny sposób ani wrogowi, a nie dezynterii na którą cierpiał, ani własnym słabościom, bo jego pozycja osłaniała cały jego oddział i toczył swoją samotna walkę właśnie po to, by uratować swoich kolegów – tak przynajmniej utrzymywał jego dowódca wystosowując stosowny meldunek z wnioskiem o odznaczenie. Jeśli Grupa Armii „Mitte” miała przetrwać swoją pierwszą zimę na Froncie Wschodnim, jej los w zależał od decyzji podejmowanych w dalekim berlińskim OKH i w najbliższym otoczeniu marszałka von Kluge i w takiej samej mierze od postawy i codziennych decyzji podejmowanych przez szare rzesze szeregowych i podoficerów.

Od 10 stycznia 1942 roku nacisk sowiecki na południowe skrzydło Grupy Armii zelżał na tyle, że Schmidt był w stanie wycofać z linii frontu najbardziej doświadczone i bliskie załamania jednostki, takie jak 56, czy 134 Dywizja Piechoty. Do rezerwy odeszła także utrudzona, ale zwycięska 3 Dywizja Pancerna. W dniu 15 stycznia na stanowisko dowódcy 2 Armii powrócił wracający z rekonwalescencji Generał Pułkownik Maximilian von Weichs i tego samego dnia OKH oddało tę armie pod rozkazy dowództwa Grupy Armii „Süd” Feldmarszałka Waltera von Reichenau. Tym samym zgrupowanie generała Schmidta skurczyło się do jednej tylko 2 Armii pancernej i dalsze podtrzymywanie jego egzystencji straciło sens. 2 Armia Pancerna powróciła zatem pod bezpośredni nadzór sztabu Grupy Armii „Mitte”, jednak od tego dnia nie wiązało się to już z żadnym kryzysem na froncie, gdyż sytuacja w tym rejonie była całkowicie ustabilizowana. Nie można było tego wciąż powiedzieć o sytuacji sił von Klugego na północnej flance, ale skuteczna obrona przedpoli Rżewa i zgoda na odwrót głównych sił Grupy Armii na Linię Königsberg w znacznej mierze tę upragniona stabilizację pozwalała w przyszłości osiągnąć. Miało to kluczowe znaczenie, bo czołowe jednostki Koniewa znalazły się o 120 kilometrów od Wiaźmy, będącej kluczowym punktem dowozu i dystrybucji zaopatrzenia dla większości sił Grupy Armii. W tym samym czasie najbliższe oddziały Frontu zachodniego Żukowa od tej samej miejscowości oddzielało już tylko 85 kilometrów.


Komentarze

Popularne posty