„Raport z Ukrainy” . 17 lutego 2025

 




„Raport z Ukrainy”

17 lutego 2025

 

 

Świat i jego dynamika nadal jak widzę zaskakuje i onieśmiela. Od dawna – przynajmniej od półtora roku – jest najzupełniej jasnym, że nie ma żadnej możliwości uzyskania przez Ukrainę zwycięstwa na polu walki, a nagle amerykańska inicjatywa pokojowa wywołuje reakcje tak skrajne, że aż trudno uwierzyć w niektóre komentarze. Pominę już eksponowanie tak dramatycznych haseł jak „Nowa Jałta”, czy lepiej jeszcze – „Nowe Monachium”, bo ani jedno, ani drugie do obecnej sytuacji Ukrainy najzwyklej w świecie nie pasuje. Gdyby gorące głowy na chwilę choćby ostygły może przypomniałyby sobie, że gdy dyskutowano w Jałcie nad losem Polski ta w zasadzie w całości znajdowała się w rękach Stalina, a właściwie milionów żołnierzy armii sowieckiej. Gdy brytyjski premier forsował porozumienie w Monachium wojna Niemiec z Czechosłowacją nie wybuchła i miała nigdy nie wybuchnąć, więc to także nie to. Skoro jednak tak bardzo boli wizja ustępstw Ukrainy wobec Putina to czym jest nieubłagany bieg wydarzeń ostatnich lat? Mam na myśli nie tyle lata 2014 – 2025, co całość dziejów niepodległej Ukrainy od upadku ZSRR. Drodzy Państwo, otóż na poważnie Ukraina i Ukraińcy zabrali się za budowanie rzeczywistości innej niż posowiecka dopiero po dwóch dekadach niepodległości. Jeśli proces ów – zwłaszcza w dziedzinie obronności – przyspieszył, to tylko dlatego, że wybuchła niewypowiedziana wojna z Rosją i jej przebieg w pierwszym okresie pokazał jak nic wcześniej w jak dramatycznym stanie jest to państwo i jego podstawowe struktury. To dlatego przede wszystkim, a nie z powodu braku pomocy z zewnątrz dziś Ukraina nie jest w stanie dłużej walczyć z Rosją. Można odwracać głowę i narzekać na poziom pomocy międzynarodowej, ale fakty są nieubłagane – po raz pierwszy od czasów „Zimnej Wojny” agresja militarna supermocarstwa doprowadziła do niebywałego poruszenia międzynarodowej opinii publicznej i zorganizowania autentycznego strumienia bezcennej pomocy militarnej. Tak, wiele razy wspomniano o tym, że to raczej kroplówka niż autentyczny zastrzyk sił, ale z drugiej strony proponuję wziąć pod rozwagę rozmiar owej kroplówki i zastanowić się gdzie dziś byłyby ukraińskie siły zbrojne bez tej pomocy. A jeśli ten przykład nie jest dostatecznie mocny, to proponuję rozważyć gdzie dziś byłoby całe państwo bez międzynarodowej pomocy finansowej. Tak więc za stan państwa ukraińskiego sprzed inwazji rosyjskiej nie odpowiadają ani Niemcy, ani Polska, ani nawet Donald Trump. Nie da się nadrobić w osiem lat zaległości narastających od 1991 roku. A to, że rzeczywistość mogła przyjąć zupełnie inne barwy wystarczy przykład Polski, która po demontażu systemu komunistycznego startowała z dużo gorszego położenia niż niepodległa Ukraina, a obecnie wyprzedza poziomem życia obywateli i stanem ogólnym gospodarki swego wschodniego sąsiada o kilka długości. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, by uzmysłowić wszystkim potencjalnym Czytelnikom dlaczego przede wszystkim i ponad wszystko tak olbrzymim wysiłkiem było dla Ukrainy wystawienie w stosunkowo krótkim czasie armii dostatecznie licznej i silnej, aby nie paść pod ciosami rosyjskich armii w pierwszych dni agresji. A było cholernie blisko.

 

Reagujemy na bodźce w postaci wydarzeń politycznych w sposób emocjonalny. To najzupełniej normalne, a nawet pożądane – w końcu to właśnie ta emocjonalność czyni z nas ludzi. Jednak w konsekwencji często zapominamy o takich imponderabiliach, jak potencjał demograficzny, ekonomiczny, czy wiele innych spraw o charakterze wybitnie nudnym, bo statystycznym, a tak istotnych dla przebiegu każdej wojny. Często bijemy brawo i wyrażamy radość na wieść o słowach opiewających czyny heroiczne. Lubimy patos towarzyszący wielkiej polityce. To także nic niezwykłego. Jednak nawet tak podniosłe rzeczy w końcu przestają przysłaniać brutalizm rzeczywistości. Wtedy ujawnia się nasza dezorientacja i zmęczenie. Tak jest i tym razem – aby wyjaśnić dlaczego podczas rozmów USA – Rosja w Arabii Saudyjskiej nie ma i na razie nie będzie Ukraińców muszę powiedzieć głośno to, że takie rozmowy nie miałyby sensu w związku z tym, że Ukraina (a konkretnie jej prezydent) nie ma w ręku niczego, co byłoby choćby kształtem zbliżone do argumentu w negocjacjach. Proszę mi wierzyć na słowo – to, o czym teraz mówię nie jest i nie ma być mową obrończą Trumpa i jego miłośników. To jest po prostu czysta rzeczywistość. Rzeczywistość, czyli obecny stan spraw. Taki który niekoniecznie musi się nam podobać i w tym przypadku absolutnie się nie podoba. Czy mogę zatem stwierdzić, że Ukraina mimo olbrzymiego wysiłku i potężnych wyrzeczeń nie jest w stanie obecnie nawet zdecydować o swoim własnym losie? Mogę, a nawet muszę.

 

Jeśli - mówiąc kolokwialnie – Ukraina doszła do takiego punktu, który nazywamy „czarną dupą”, to nie tylko dlatego, że to efekt splotu zewnętrznych okoliczności. To także w dużej mierze wina Kijowa. Nie tylko ja zapewne mam wrażenie, że władze Ukrainy (i cywilne i wojskowe) w pewnym momencie pozwoliły się uwieść swojej własnej propagandzie. Nie, Siły Zbrojne Ukrainy nie były, nie są i nie będą tworzone przez nadludzi na każdym kroku wręcz ośmieszającym tłumokowatych i tępych Rosjan. Wiemy to od bardzo dawna wszyscy włącznie z prezydentem Zełeńskim, który już od miesięcy nieudolnie maskuje własną słabość narracją o „niezbędności” Ukrainy w strukturach obronnych świata zachodniego jako najlepszego gwaranta pokoju. Prawda jest taka, że w chwili obecnej pod poważnym znakiem zapytania stoi sens wysyłania kolejnych kroplówek w postaci sprzętu bojowego, bo jak widać od dłuższego czasu narasta problem w postaci zdolności znalezienia wykwalifikowanej jego obsługi. Proszę mi wierzyć na słowo – ani nie wylewam teraz gorzkich żali, ani też nie kopię leżącego. Po prostu stwierdzam fakt. Na nieszczęście dla Ukraińców, koniunktura międzynarodowa ma to do siebie, że się co pewien czas zmienia. W tym konkretnym wypadku zmieniła się na ich niekorzyść, co wiemy mniej więcej od czasu zakończenia wyborów prezydenckich w USA. Zderzają się tutaj ze sobą dwie osie rzeczywistości – z jednej strony efektywność bojowa armii ukraińskiej osiągnęła swój najniższy poziom od początku konfliktu, z drugiej strony natomiast najważniejszy partner i sojusznik Kijowa całkowicie zmienił swoje podejście do wojny. Darujcie Państwo, ale nie zamierzam się zagłębiać w analizy wypowiedzi Trumpa, Vance’a, czy Kelloga po to, by wywróżyć co właściwie mają oni na myśli, zatem czego właściwie powinniśmy się spodziewać w najbliższych dniach. Fakty są takie, że poziom merytoryczny amerykańskiej dyplomacji przypomina od kilku dobrych dni cyrk i nie mam na myśli tak uznanej firmy jak paryski „Cyrque de Soleil”. Raczej kojarzy mi się to z takim typowym dla mojej rzeczywistości przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wiejsko powiatowym wydarzeniem quasi artystycznym, którego główna ozdobą jest występ niezbyt trzeźwego gościa na jawie w beczce śmierci. Oczywiście z nieodzownym kaskiem – „łupiną orzecha” na głowie. Intelektualne fikołki komentatorów doszukujących się sensu w wypowiedziach najbliższych Trumpowi osób i jego samego zresztą też byłyby naprawdę zabawne, gdyby nie chodziło o wojnę i wszystkie możliwe okropności, które stan ten ze sobą od trzech lat niesie. Oczywiście naiwnością graniczącą z głupotą jest wyobrażenie sobie przez Amerykanów, że wystarczy dać Putinowi terytorium które i tak już okupuje w zamian za obecność jakichś tam europejskim kontyngentów. Putin, jeśli ma choć trochę oleju w głowie się na to nigdy nie zgodzi, bo w rzeczy samej jest to ostatecznie oddanie Ukrainy Zachodowi. Nawet jeśli nie ma takiej opcji, by prędko znalazła się w NATO (Orban, Fico i Erdogan), a już tym bardziej w Unii Europejskiej, do której w obecnym stanie państwa nie może przystąpić nawet i za dwadzieścia pięć tysięcy lat – mówiąc z pewną zauważalną zapewne emfazą.

 

Czy jest jakieś rozsądne wyjście z sytuacji? Trudno powiedzieć – nie jestem w stanie podjąć się analizowania równania z milionem niewiadomych, natomiast jeśli mogę coś powiedzieć, to tylko tyle, że należy liczyć się z każdą ewentualnością. Na pewno najgorszym z możliwych pomysłów jest kontynuowanie wojny. Mówię tak dlatego, że Kreml już wie, że wygrał i będzie bezwzględnie wykorzystywał wszystkie swoje przewagi, przede wszystkim w zasobach ludzkich. Przed osiemdziesięciu laty dało mu to zwycięstwo nad najdoskonalszą machiną wojenną jaką widział świat. A póki co, obecny przeciwnik Kremla nawet nie zbliża się do tego poziomu efektywności bojowej. Oczywiście w przypadku długotrwałego przewlekania działań wojennych symptomy rozpadu sił zbrojnych Ukrainy nie wystąpią dynamicznie i nagle. Wystąpią w perspektywie długoterminowej, trudnej do przewidzenia, ale jeśli już się ujawnią, to fakt ten będzie miał konsekwencje porównywalne do rozpadu Armii Północnej Wirginii podczas Wojny Secesyjnej, lub rozpadu armii niemieckiej podczas ostatnich miesięcy I Wojny Światowej. Będą niepowstrzymane i dadzą w konsekwencji efekt w wymiarze strategicznym w postaci klęski totalnej. Pragnę uświadomić Państwa, że każdy dzień kontynuowania tej wojny oznacza tylko i wyłącznie ryzyko przyłączenia do Rosji kolejnych gmin i miejscowości. Całkiem możliwe, że przyłączenie nieodwołalne. Proszę też nie brać zbyt poważnie bombastycznych nagłówków medialnych doniesień o „szoku” i tym podobnych doznaniach europejskich liderów. Bardzo dobrze wiedzieli oni co oznacza Donald Trump w Białym Domu. Żaden poważny polityk nie miał nawet cienia złudzeń co się wydarzy wraz z objęciem władzy przez obecną amerykańską administrację. Kończąc moje wywody zapewniam Państwa, że niniejszy tekst nie jest przejawem słabości, czy frustracji. Wprost przeciwnie – jest bardzo, ale to bardzo chłodną kalkulacją obecnych możliwości i perspektyw. Proszę zatem darować raczej gorzki smak mojej wypowiedzi, ale mogę tylko przypomnieć w tym miejscu, że nie jestem w żadnym wypadku animatorem zdarzeń, lecz jedynie ich komentatorem, a także w pewnej mierze recenzentem. Oczywiście w sposób licujący z moimi własnymi możliwościami i ułomnościami.

Komentarze

Popularne posty