„Anihilacja” Bitwy u bram Moskwy. Październik 1941 – Marzec 1943 Część V
„Anihilacja”
Bitwy
u bram Moskwy. Październik 1941 – Marzec 1943
2.
Łatanie dziur
Poprawa
nastrojów związana z wyhamowaniem pierwszej fali sowieckich ataków trwała
zarówno w OKH, jak i w sztabach Grupy Armii „Mitte” bardzo, bardzo krótko. Po
krótkim przegrupowaniu i wzmocnieniu formacji bojowych sił radzieckich przez
kolejną falę rezerw natychmiast wznowiono ataki i choć raz jeszcze większość z
nich zakończyła się porażką i ciężkimi stratami, kilka przyniosło Armii
Czerwonej mniejsze lub większe sukcesy. Ponownie udało się Koniewowi i Żukowowi
doprowadzić do kryzysu na obszarze pomiędzy Kalininem, a Klinem. Wprawdzie
obrona pieszych dywizji 9 Armii oddała pod sowieckim naciskiem bardzo niewiele
terenu Strauss odniósł wrażenie, że jego ludzie osiągnęli granice wytrzymałości
i bez wsparcia pancernych rezerw nie będzie w stanie dłużej utrzymywać
Kalinina. Tymczasem jego najbliższy sąsiad – 3 Grupa Pancerna Reinhardta nie
była w stanie mu w niczym pomóc, gdyż z powodu zatorów na drogach jej odwrót
przez Klin przebiegał dużo wolniej niż oczekiwano. Kolejna fala sowieckich
ataków doprowadziła do odcięcia zabezpieczającej odwrót 1 Dywizji Pancernej.
Dowodzący dywizją Krüger nie stracił głowy i natychmiast przygotował plan
przebicia się do własnych sił, który został zaakceptowany przez sztab 3 Grupy
Pancernej. Niemcy przeszli do zdecydowanego uderzenia, które zakończyło się
wielkim sukcesem – nie tylko zmasakrowano oddziały sowieckie, które zamykały
drogę odwrotu, ale także zabrano ze sobą ogromną większość sprzętu i przede
wszystkim – około tysiąca rannych. W czasie, gdy padał Klin, sztab 9 Armii
uznał, że nie jest w stanie dłużej utrzymywać pozycji i Strauss poprosił 14
grudnia o zgodę na odwrót z Kalinina, którą warunkowo uzyskał. Choć von Bock
wyraźnie stwierdzał, że 9 Armia może się wycofać w przypadku absolutnej
konieczności, Strauss od razu zalecił zniszczenie wszystkich mostów w Kalininie
i przygotowanie tras przemarszów dla swych utrudzonych wojsk. Nadal nie
dysponował żadnymi pancernymi odwodami i choć siły sowieckie wciąż były w
stanie tylko spychać jego bataliony sytuacja jego południowego sąsiada
powodowała stałą obawę o bezpieczeństwo flanki i tyłów 9 Armii. Bardzo powolny
odwrót 3 Grupy Pancernej był w przypadku większości dywizji tworzącej ten
związek wielką improwizacją, podczas której doszło do porzucenia dużej ilości
sprzętu i rozproszenia wielu jednostek – zarówno bojowych, jak i tyłowych. Jasnym
stało się, że wielu dowódców dywizji nie panuje już nad swymi jednostkami – 15 grudnia
dowodzący 6 Dywizją Pancerną generał Landgraf przesłał alarmujący meldunek o
stanie swej jednostki, w którym stwierdzał, że dywizja straciła swój ostatni
czołg, a cała jej siła bojowa to około 600 ludzi w czterech słabych („wypalonych”)
batalionach. Oczywiście tak zły stan dywizji nie wynikał z oddziaływania
przeciwnika, lecz przede wszystkim z rosnącego w siłę zjawiska maruderstwa i
tendencji do jak najszybszego oderwania się od wroga i odejścia do tyłu.
Zjawisko to będące efektem dramatycznego spadku dyscypliny nasilało się z
każdym dniem. Na drugim biegunie znalazły się jednostki tworzące XXXXI Korpus
Zmotoryzowany, którym od dnia 15 listopada dowodził generał Walther Model,
uprzednio stojący na czele 3 Dywizji Pancernej. Świeżo upieczony dowódca
korpusu rozumiał, gdzie należy szukać słabości Wehrmachtu i wraz ze swym szefem
sztabu – pułkownikiem Röttigerem – powziął natychmiast szczególne kroki.
Podniesiono drastycznie stan dyscypliny całym szeregiem rozkazów i zarządzeń i
przede wszystkim starano się ją egzekwować. Sztab korpusu nie miał litości dla
przerzedzonych kadr oficerskich i podoficerskich i bezustannie wymagał od nich
radykalnych działań. Należało aresztować każdego żołnierza przebywającego poza
jednostką macierzystą bez ważnego zezwolenia, ale także oficerowie i
podoficerowie mieli za wszelką cenę zwalczać defetyzm w szeregach. Aresztowani
i natychmiast sądzeni mieli być wszyscy odpowiedzialni za szerzenie plotek. Z
drugiej strony sztab korpusu domagał się od dowództwa Grupy Pancernej
konkretnych informacji o celu prowadzonych działań i marszów, gdyż Model
właściwie codziennie opuszczał stanowisko dowodzenia i spotykał się z
żołnierzami informując ich wprost o powadze sytuacji, groźnym położeniu i
najbliższych zamiarach. Szorstki i brutalny oficer był bardzo nie lubiany wśród
sztabowców i wyższych rangą oficerów, ale bardzo szybko zdobywał uznanie
szeregowych i podoficerów, którzy służyli pod jego komendą, głównie z powodu
pewności siebie, spokoju, którym przy żołnierzach emanował i właśnie tej często
brutalnej szczerości o aktualnym ich wszystkich położeniu. Dowództwo XXXXI
Korpusu zdawało sobie sprawę z ogólnego położenia i nie zamierzało jedynie
karać i brutalizować żołnierskiego życia – na zapleczu korpusu zorganizowano
szereg punktów nazwanych „Centrami Rehabilitacyjnymi”, które w istocie były
wycofanymi z frontu najbardziej osłabionymi pododdziałami bojowymi. Zaczęły one
zbierać maruderów i odtwarzać w szybkim tempie swoje stany osobowe. Wszystkie
te działania znacząco wpłynęły na stan dyscypliny podległych Modelowi jednostek
i coraz głośniej zaczął się on zastanawiać nad sensem kontynuowania odwrotu na
zachód. W tych dniach projektowana przez von Bocka linia obrony znajdująca się
dobrze ponad 100 kilometrów na zachód była już dość powszechnie znana wśród
oficerów wyższych i coraz częściej zaczynano kwestionować jej sens. Prym wiódł
tutaj dowodzący 4 Armią von Kluge, który w odróżnieniu od sąsiadów właściwie
nadal zajmował te same pozycje obronne, co w początkach sowieckiej ofensywy.
Oceniał stan swych jednostek na tyle wysoko, że uważał generalny odwrót za co
najmniej niepożądany z uwagi na perspektywę ogromnych trudności związanych z
ewakuacją sprzętu i zapasów, oraz z uwagi właśnie na morale podległych mu
wojsk. Oczywiście od pierwszych dni 4 Armia także była celem wielkiej liczby
mniejszych lub większych sowieckich ataków, ale żaden z nich nie spowodował
nawet czasowego kryzysu, za to koszt tych przedsięwzięć był dla
Położenie obu stron
na kierunku moskiewskim w dniu 17 grudnia 1941 roku.
strony
sowieckiej wprost katastrofalnie wysoki. Jeśli coś martwiło von Klugego, to
jego skrzydła – w efekcie ruchów odwrotowych 3 i 4 Grupy pancernej, oraz
sytuacji 2 Armii Pancernej Guderiana. Na północy niemieckie oddziały pod
komendą Hoepnera zatrzymały się 16 grudnia na linii rzeki Lamy, która dawała im
jako taką osłonę – nie z powodu szerokości koryta rzeki, bo ta była całkowicie
skuta lodem, ale dlatego, że jeszcze jesienią sowieckie wojska na długim
odcinku ufortyfikowały jej brzegi i choć Niemcy w kilku punktach zostali
wyprzedzeni przez sowiecki pościg, to jednak umocnienia dały im teraz silne
oparcie i kolejna seria radzieckich ataków z marszu zakończyła się fiaskiem. Także
4 Grupa Pancerna ustabilizowała swoje położenie broniąc się teraz częściowo wzdłuż
linii rzeki Russy. I tutaj coraz częściej dowódcy polowi zaczynali sięgać do
nadzwyczajnych środków dyscyplinarnych – w 18 Dywizji pancernej generała
Nehringa doszło do bardzo niepokojących zdarzeń, gdy sowiecki atak prowadzony w
sumie dość słabymi siłami doprowadził do przerwania linii obrony i wtargnięcia na
tyły dywizji. W ciągu kilku godzin sytuacja została opanowana i silny kontratak
przywrócił pierwotne położenie frontu, ale okazało się, że do całej sytuacji
doszło z powodu samowolnego opuszczenia stanowisk bojowych przez nieduży pododdział
dowodzony przez najstarszego rangą na polu walki kaprala Aignera. Winnego
aresztowano i dywizyjny sąd polowy wymierzył mu karę dziesięciu lat pozbawienia
wolności za tchórzostwo w obliczu wroga. Dwa tygodnie później dowódca dywizji
uznał proces za nieważny i wymógł na sędzim zmianę orzeczenia – kaprala Franza
Aignera, żołnierza Kompanii Sztabowej II Batalionu 18 Pułku Pancernego skazano
na śmierć i wyrok wykonano natychmiast, o czym w stosownym rozkazie
poinformowano cały stan dywizji. Także tutaj oficerowie liniowi odnotowali, że
stan morale wojsk zaczął się poprawiać, a przede wszystkim, że żołnierze
frontowi mówili o konieczności karania przypadków defetyzmu i tchórzostwa ze
zrozumieniem i aprobatą. Gorzej jednak działo się na południu, gdzie doszło do poważnego
kryzysu.
Ogólna
sytuacja na południowym skrzydle Grupy Armii już wcześniej nie napawała
optymizmem, ale w ciągu ostatnich godzin znacznie się pogorszyła. O ile
Guderian nie pomógł w najmniejszym stopniu 2 Armii Schmidta, to jeszcze
dopuścił do rozerwania frontu swej własnej 2 Armii pancernej dokładnie na
zachód od Tuły. W efekcie sowieckiego natarcia XXXXIII Korpus Armijny i XXIV
Korpus Zmotoryzowany utraciły ze sobą kontakt i w liniach niemieckich powstało
kolejna potencjalnie groźna luka. Co wydaje się szczególnie szokujące, Guderian,
którego wojska zakończyły odwrót i obecnie obsadzały znacznie skróconą linię
obrony uznał za niemożliwie wygospodarowanie jakichkolwiek rezerw. Mając na
względzie bezpieczeństwo własnych tyłów von Kluge zareagował natychmiast,
oddając na południe własną 137 Dywizję Piechoty, ale na dłuższą metę ani on,
ani von Bock nie potrafili zrozumieć postawy swego kolegi, któremu nie wydawało
się istotnym wypełnienie luki we własnych liniach obronnych. Od dawna
istniejący konflikt pomiędzy von Klugem, a Guderianem rozpalił się teraz z nową
siłą. Co ciekawe, o ile z perspektywy von Klugego odpowiedzialność za sytuację
spadała wyłącznie na barki Guderiana, o tyle tenże za złą sytuację swych
własnych wojsk obwiniał nieskorego do pomocy sąsiada z północy, dając wyraz
swym frustracjom w korespondencji z żoną. Mimo wszystko, von Bock starał się
znaleźć najrozsądniejsze wyjście z sytuacji i przypominał sobie o prośbie
pułkownika von Harteneck ze sztabu 2 Armii o ustanowieniu wspólnego dowództwa
nad skrzydłem południowym Grupy Armii, dla lepszej koordynacji wysiłków obu
armii. Teraz zatem mianował Guderiana dowódcą zgrupowania obejmującego 2 Armię
Pancerną i 2 Armię uważając, że Guderian teraz w większym stopniu okaże
zainteresowanie szerszą perspektywą. Z podjętej decyzji nie był zadowolony ani
von Kluge, który otwarcie Guderiana nie znosił, ani Schmidt, na którego prośby
o pomoc wcześniej nowy zwierzchnik pozostawał całkowicie głuchy. Wprawdzie
natychmiast po objęciu komendy nad całym południowym skrzydle Grupy Armii Guderian
szybko przygotował 17 Dywizję Pancerną do roli mobilnej rezerwy operacyjnej,
ale podczas pierwszej konferencji z von Bockiem okazał kolejny raz czarną niewdzięczność
4 Armii uznając nadal za niemożliwe załatanie dziury pod Tułą swymi własnymi
wojskami, zaś gest w postaci oddania mu 137 Dywizji nazwał „totalnie
nieadekwatnym”. W tym samym czasie na tyłach 2 Armii pancernej pozostawały dwie
pełne dywizje piechoty zmotoryzowanej (10 i 29) i dwie dywizje pancerne (3 i
4), które nawet z istniejącymi problemami paliwowymi były w stanie bez trudu
załatać lukę. Bez względu na podchody Guderiana 2 Armia nie mogła już dłużej
czekać, gdyż jej sytuacja gwałtownie się pogorszyła na przestrzeni 13 i 14
grudnia, kiedy to oddziały sowieckie odcięły 45 Dywizję Piechoty generała
Schlieppera i 134 Dywizję generała von Cochenhausena. Mimo dramatycznego
położenia obaj dywizjonerzy natychmiast rozpoczęli operację przebijania się ku
własnym liniom i zakończyła się ona następnego
Położenie
południowego skrzydła Grupy Armii „Mitte” w dniu 17 grudnia 1941 roku.
dnia
wśród ciężkich walk pełnym powodzeniem. 45 Dywizja poniosła ciężkie straty, ale
134 Dywizja zdołała wyrwać się z matni zabierając ze sobą większość sprzętu i
rannych. Nocnemu starciu rozstrzyganemu na najkrótszych dystansach towarzyszyło
ogromne napięcie – nie znając aktualnego położenia własnych batalionów i nie
wiedząc o sukcesie grupy szturmowej, Generał Porucznik Conrad von Cochenhausen
zamknął się w swoim samochodzie służbowym i popełnił samobójstwo wystrzałem z
pistoletu w usta. Choć obie dywizje ocalały, cała 2 Armia rozpoczęła teraz odwrót
na nową linię obrony, koncentrując się na utrzymaniu ważnego centrum
komunikacyjnego – miasta Liwny. Abstrahując od przybycia z dniem 18 grudnia
posiłków i uzupełnień opór armii zaczął tężeć, gdyż Schmidt dość szybko
zorientował się, że najważniejszym zamiarem sowieckiego dowództwa jest zdobycie
Liwnych. W odpowiedzi skoncentrował wokół miejscowości większość swych
najlepszych jednostek zadawalając się jedynie dozorowaniem przez patrole
wielkich połaci terenu na innych kierunkach działań. Ta ryzykowna taktyka
opłaciła się wielce, gdyż przez kolejne dni ponawiane wciąż i wciąż sowieckie
ataki na miasto załamywały się w skoncentrowanym ogniu artylerii i broni
maszynowej piechoty.
Jak
dotychczas zatem, Grupa Armii „Mitte” wychodziła cało z wszelkich opresji,
które generowały kryzysy o co najwyżej lokalnym znaczeniu. Co jednak
szczególnie istotne, mijał czas, a dowództwo Grupy Armii nie potrafiło zdobyć
się na konkretne decyzje, reagując jedynie na rozwój sytuacji. Oczywiście,
inicjatywa należała do strony sowieckiej i to ona dyktowała warunki, ale rzecz
w tym, że nadal nie zdołano osiągnąć żadnego konsensusu w kwestii tego, czy
należy trwać na posiadanych pozycjach i starać się jak najsilniej je umocnić,
czy też zdecydować się na generalny odwrót. W gruncie rzeczy, w oczach
Marszałka von Bock oba dostępne rozwiązania miały poważne wady – w pierwszym
przypadku należało się liczyć z możliwością całkowitego wyczerpania zdolności
bojowej oddziałów i w konsekwencji „zalania” ich przez sowiecki potop rezerw
stale napływających na front, w drugim zaś, konsekwencją odskoku o sto
kilometrów na zachód musiały być wielkie straty w sprzęcie i ludziach, co także
musiało mieć niebywale destruktywny wpływ na kondycję armii. Najlepszych
dowodów na taką ewentualność dawały doniesienia o stratach w sprzęcie jednostek
3 i 4 Grupy Pancernej. Tylko szef sztabu 4 Grupy Pancernej, generał Chales de
Beaulieu oceniał straty tylko dwóch korpusów tejże formacji skutkiem odwrotu na
300 karabinów maszynowych, sto moździerzy, czterdzieści dział przeciwpancernych
i sto jedenaście haubic polowych 105 i 150 milimetrów. Dowódca Grupy Armii czuł
się przytłoczony nie tylko trudną sytuacją na froncie i nieporozumieniami z
częścią swych podwładnych, nie był w stanie samodzielnie podjąć tak trudnej
decyzji, a jednocześnie wsparcie ze strony OKH, które było mu tak teraz
potrzebne stało się słabsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Już
od początku jesieni 1941 roku dało się zauważyć rosnące zawirowania wokół
najważniejszego ośrodka kierowania działaniami wojennymi, czyli OKH. Nie był to
pierwszy raz, gdy doszło do kryzysu dowodzenia na najwyższym szczeblu, ale
nigdy wcześniej nie przybrał ów kryzys aż tak poważnych rozmiarów. Źródeł owych
problemów należy szukać w głębokiej w stosunku do opisywanych wydarzeń
przeszłości, w zupełnie innych realiach, w czasach, gdy najwyższa kadra
oficerska domyślała się potencjalnych konsekwencji agresywnej polityki
zagranicznej Hitlera, ale z wielu różnych względów sama ograniczyła swój wpływ
na nią, praktycznie do zera. Decyzje personalne, które ukształtowały niemiecki
Sztab Generalny zapadły przecież na długo przed tym, jak wybuchła wojna – a nominacja
z dniem 4 listopada 1938 roku Walthera von Brauchitsch na stanowisko głównodowodzącego
OKH nie była bynajmniej początkiem tego procesu, lecz raczej jego zwieńczeniem.
Wcześniej także von Fritsch i von Blomberg nie potrafili na dłuższą metę
przeciwstawiać się kanclerzowi Rzeszy, a ich odsunięcie podyktowane było nie
tyle obawą ze strony Hitlera o ich nadmierną samodzielność, co potrzebą
wymuszenia pełnego przywiązania najwyższej kadry oficerskiej do idei
reprezentowanej przez nazizm. Ostatnim w pełni samodzielnym dowódcą sił
zbrojnych był Kurt von hammerstein-Equord – tytan intelektu, powszechnie jednak
postrzegany przez swych ambitnych konkurentów jako osoba „leniwa”. Hitler był w
stanie na dłuższą metę bardzo sprawnie wykorzystywać istniejące narzędzia do
kontroli nad najważniejszymi oficerami swej armii, ponieważ przede wszystkim,
byli oni ludźmi i zdążyli obnażyć przed nim swoje mocne i słabe strony. Z
reguły maluje się przed naszymi oczami obraz najwyższej kadry oficerskiej
Wehrmachtu jako swego rodzaju kasty, nieformalnego związku inteligentnych i
kompetentnych ludzi, którzy z pewnymi wyjątkami co do zasady starali się „reprezentować
interesy Niemiec”. Tak w każdym razie wynika z obfitej literatury traktującej o
funkcjonowaniu najwyższych znaczeniem ogniw sprawowania władzy nad niemieckimi
siłami zbrojnymi. Obraz tej grupy bywa szalenie mylący, gdyż o ile spuścizna
pierwszych lat funkcjonowania zawodowych sił zbrojnych czasów weimarskich
faktycznie uczyniła nieoficjalne kierownictwo armii instytucją niezwykle
profesjonalną, to jednak nigdy w żadnym razie nie była ona tak homogeniczna,
jak zwykło się to przedstawiać. Jak w każdym zbiorowisku ludzkich charakterów i
tutaj dawały o sobie znać konkretne cechy osobowości, wyuczone przez lata
nawyki i rzecz jasna to co zwykle cechuje ludzi pnących się do góry po
szczeblach kariery w każdej hierarchicznej strukturze – ambicje i marzenia.
Konflikty interpersonalne były w Wehrmachcie czymś tak samo normalnym, jak w
każdej innej armii, od czasu jednak uzyskania przez Hitlera pełni władzy
pozostawały jakby w uśpieniu, tląc się jedynie pod płaszczykiem wzajemnej
kurtuazji i konieczności ścisłej współpracy. Nigdy jednak nie zanikły, a o ich
sile najlepiej świadczy fakt pewnej bezwzględności z jaką ci, którym dane było
po wojnie spisywać swe wspomnienia obarczali odpowiedzialnością tych, którzy
słowem pisanym, lub głośno wypowiadanym bronić się już nie mogli. Czasy niewielkiej
armii zawodowej i niebywała konkurencja faktycznie w zdecydowany sposób
wyostrzyły zasady gry – niewielka liczebnie kadra oficerska pękała w szwach od
nadmiaru ekspertów w tej, czy innej dziedzinie i w gruncie rzeczy, choć
rzeczywistość nie sprzyjała możliwości szybkiego awansu, każdy oficer
sprawujący wysokie funkcje musiał liczyć się z możliwością szybkiego
zakończenia kariery i bycia zastąpionym.
Gdy
wybierano kandydatów do pełnienia służby w strukturach zredukowanej do minimum
armii kierowano się nie tylko zdolnościami i doświadczeniem wyniesionym z
frontów Wielkiej Wojny, ale także poziomem moralnym, przede wszystkim pod kątem
odporności na idee, które w umyśle pierwszego szefa Reihswehry doprowadziły
niemieckie siły zbrojne do klęski. Zwykło się to określać mianem „patriotyzmu”,
ale to zbyt wielkie uproszczenie, gdyż oficerowie pozostali w armii
prezentowali sobą bardzo różne poglądy polityczne. Z czasem, po wielkich
wstrząsach targających Republiką Weimarską znakomita większość wyższej kadry
oficerskiej zaakceptowała nową rzeczywistość, choć w miarę upływu czasu
dryfowała w kwestii poglądów politycznych coraz bardziej na prawo, ostatecznie
okopując się na bardzo skrajnych pozycjach określanych mianem konserwatywnego
nacjonalizmu. Faktycznie, nawet po umocnieniu władzy nazistowskiego reżimu,
tylko nieduża część najwyższej kadry oficerskiej prezentowała w praktyce
otwarte przywiązanie do idei Hitlera, choć w rzeczywistości poglądy
zdecydowanej większości najważniejszych postaci kierownictwa armii wcale od
nazizmu nie odbiegały. Tłumaczy to nie tylko fakt gorliwego wypełniania
dyrektyw kanclerza Rzeszy w kolejnych latach, ale także łatwości z jaką Hitler
zdominował swoją osobowością szczyty OKH i OKW. Tylko pewna część kadry była w
stanie wyrazić sprzeciw w jakiejkolwiek formie, najczęściej wybierając odejście
z armii jako formę protestu, uczynili choćby von Rundstedt i von Kluge. Hitler –
co najważniejsze – ufał swym dowódcom najwyższego szczebla. Potrafił grać na
ich ambicjach i uczuciach wykorzystując nietuzinkowy intelekt czołowych
dowódców, gdyż przecież w swoich wielkomocarstwowych planach na dłuższą metę
nie był w stanie się bez nich obejść. Dlatego też, gdy zdał sobie sprawę, że
militarna konfrontacja jest nieunikniona przywrócił prędko do czynnej służby
tych, którzy odeszli, a którzy teraz z uwagi na swoje nieocenione kompetencje
byli mu niezbędni. Nazizm i nowe porządki w siłach zbrojnych połączone z
gwałtownym wzrostem siły i liczebności Wehrmachtu stanowiły także potężny
pomost dla nowej grupy młodszych wiekiem i mniejszych znaczeniem oficerów do
awansów i wielkiej kariery. Wojna, choć niezbyt popularna była dźwignią, z
której tylko głupiec by nie skorzystał, a jak pokazał czas, lojalność wobec
władzy politycznej była czymś niebywale opłacalnym nie tylko z powodu kariery,
ale także finansów. Poprzez rozwinięty system darowizn Hitler po prostu kupował
sobie przywiązanie najwyższych kadr, naj zwyklej w świecie korumpując je na nie
znaną wcześniej skalę. Instrument ten nie był w żadnym razie jego autorskim
wynalazkiem – przecież na początku swej długiej drogi do dominacji Hohenzollernowie
postępowali dokładnie tak samo, wywyższając ponad wszystko stan oficerski i
dając mu finansową opiekę i utrzymanie, czego nie mogły dać nawet największe
majątki ziemskie w obliczu ówczesnych przemian ekonomicznych i społecznych.
Stosując zatem metodę „kija i marchewki” Hitler w krótkim czasie stworzył
bardzo sprawne intelektualnie kadry kierownicze, które jednak mimo wszystkich
półgłosem i prywatnie wyrażanych obiekcji pozostawały mu całkowicie uległe. Jeśli
tylko przyjrzeć się bliżej charakterom najwyższego kręgu władz wojskowych, osób
sprawujących władzę najwyższą nad armią łatwo zrozumieć intencje Hitlera, a
jeszcze łatwiej przyjąć jak bardzo osiągnął swoje zamierzenia. Szefem Sztabu Generalnego
był człowiek, który posiadał wprost nieprawdopodobne zdolności w dziedzinie
logiki matematycznej. Halder nawet podczas przerw obiadowych dla przyjemności i
rozrywki rozwiązywał skomplikowane zadania matematyczne, a podczas pracy na
zajmowanym stanowisku niezwykle starannie rozważał wszelkie „za i przeciw” w
oparciu o posiadaną wiedzę zarówno o wrogu, jak i o siłach własnych. Brakowało
mu jednak asertywności wobec władz politycznych, przede wszystkim jednak nie
potrafił zrozumieć biegu wydarzeń wywołanych rozpoczęciem wojny. Darzył Hitlera
w początkowym okresie wojny rodzajem nabożnego lęku połączonego z rosnąca
fascynacją nie potrafiąc w typowy dla siebie, racjonalny sposób wyjaśnić
niebywałego powodzenia kampanii w Polsce i we Francji. Dowódcą naczelnym armii był
von Brauchitsch, oficer bardzo kompetentny i powszechnie szanowany, lecz
chwiejny i niezdolny do tego, by w przypadku poważniejszych nieporozumień
odważniej stawić czoła Hitlerowi. Już jesienią 1941 roku podczas narad z
udziałem tegoż zdarzało się, że rozsierdzony Hitler nakazywał von
Brauchitschowi opuścić zebranie – mówiąc wprost, wyrzucając go za drzwi. Takie
sytuacje, połączone z otwartym ignorowaniem obecności Haldera brały się z
bardzo prozaicznej przyczyny – obaj zbyt długo żyli w przekonaniu, że Wehrmacht
jest w stanie podbić ZSRR i w miarę narastania trudności podczas Wojny na
Wschodzie Hitler coraz bardziej obarczał ich obu odpowiedzialnością za brak
wyczekiwanego ostatecznego zwycięstwa, co w gruncie rzeczy miało swoje
podstawy. Podczas przygotowań do wojny, a potem już podczas trwania „Barbarossy”
to Halder i von Brauchitsch malowali obraz wroga jako słabego i chwiejącego się
w podstawach reżimu, posiadającego armię złożoną właściwie z niekompetentnych
dowódców dysponujących żołnierzami z karabinami na sznurkach. Nie ma tutaj
większego znaczenia, czy najwyższe kadry Wehrmachtu budowały taki obraz w
związku z własnymi ocenami, czy też dlatego, że czuły, że muszą mówić to, co
wódz chce usłyszeć, ale fakt są takie, że nikt poza Szefem Armii Rezerwowej nie
zdołał zdobyć się na słowo sprzeciwu, na jakiekolwiek oficjalne obiekcje. Tylko
generał Georg Thomas oficjalnymi kanałami informował Szefa Sztabu Generalnego o
niezdolności niemieckiego systemu logistycznego do sprostania warunkom
istniejącym w ZSRR, co zresztą zostało zupełnie zignorowane. Tylko Friedrich
Fromm – Szef Armii Rezerwowej – przed wojną negował szacowane przez OKH
wysokości potencjalnych strat własnych, a w sierpniu 1941 roku przedstawił
swoje stanowisko w formie memoriału do najwyższych władz politycznych Rzeszy,
określając Wojnę na Wschodzie jako nie do wygrania i sugerując otwarcie
konieczność podjęcia rozmów pokojowych z ZSRR. Trudno powiedzieć do jakiego
stopnia Halder i von Brauchitsch rozumieli skalę swojej odpowiedzialności za
sytuację militarną w jakiej znalazły się Niemcy zimą 1941/1942, ale faktem
jest, że Hitler w znacznej mierze nadal pokładał w nich spore zaufanie i to bez
względu na to, jak obcesowo obu potrafił potraktować. Halder był bardziej
obojętny na gesty niechęci, przede wszystkim jednak jego aktywność w OKH
znacznie zmalała – jakby rozumiał, że powinien na pewien czas odsunąć się,
ukryć w cieniu.
Dla
von Brauchitscha sytuacja stała się wnet nie do zniesienia – bardzo osobiście
odpierał czynione mu afronty i choć nadal osobiście angażował się w proces
dowodzenia wojskami na froncie regularnie konferując z von Bockiem, w
prywatnych rozmowach z różnymi osobistościami drugiego szeregu coraz jaśniej
deklarował rosnącą niezdolność do kierowania sytuacją. Halder czekał na rozwój
wypadków, a von Brauchitsch wikłał się coraz bardziej w kryzys nie potrafiąc
sprostać napiętej atmosferze. Podczas spotkania z nim w dniu 13 grudnia 1941
roku von Bock wypowiedział głośno opinię, którą Szef OKH z pewnością podzielał –
to Hitler powinien wziąć odpowiedzialność za rozwój sytuacji i określić kształt
dalszych działań. Świadkowie mówią o spotkaniu dwóch wyczerpanych i złamanych
ludzi, niezdolnych do podjęcia odważnych decyzji, w autentycznej obawie o ich
konsekwencje. Następnego dnia Naczelny Wódz spotkał się z Guderianem i von
Klugem, od których dowiedział się wiele na temat aktualnego położenia własnych
wojsk. Obiecał przy tym realną pomoc – w przypadku Guderiana oznaczała ona
przekierowanie słanych do Grupy Armii von Rundstedta uzupełnień w pojazdach
pancernych. W sumie wypadł w oczach obu oficerów niezbyt przekonująco, sprawiał
wrażenie człowieka nie wierzącego w możliwość poprawy sytuacji. Niewielu
wiedziało, że już przed dwoma tygodniami von Brauchitsch podjął starania
uwolnienia się od narastającej odpowiedzialności. Podczas spotkań z oficerami
ściśle współpracującymi z Hitlerem przy okazji załatwiania codziennych spraw
coraz częściej podejmował temat konieczności znalezienia zastępstwa dla swojej
własnej osoby. Jeszcze 6 grudnia 1941 roku w czasie rozmowy z adiutantem
Hitlera – majorem Gerhardem Engelem – powiedział wprost, że pora by odszedł, wskazując
na swoje miejsce jako najlepszych kandydatów marszałka von Kluge i generała von
Manstein. Obrana taktyka wydawała się bardzo rozsądna, gdyż von Brauchitsch
wiedział, że jego stanowisko z pewnością dotrze do Hitlera, ale w tym przypadku
intuicja srodze go zawiodła. Owszem, Engel przekazał uwagi Szefa OKH Hitlerowi,
ale ten nie miał najmniejszego zamiaru mierzyć się z osobowościami tak
asertywnymi i niezależnymi jak wspomniana dwójka. W godzinie kryzysu chciał i
potrafił wziąć odpowiedzialność za sytuację, ale nie zamierzał się dzielić
władzą. Nie po to przez lata łamał niezależność OKH, by teraz musieć zmagać się
z ludźmi o tak wysokich kompetencjach i przede wszystkim – silnym charakterze.
Doszedł zatem do wniosku, że są mu bardziej potrzebni na froncie jako eksperci,
a on sam swoją niezłomną wolą powstrzyma kryzys motywując ich do działania jako
jedyne centrum decyzyjne. Gdy 19 grudnia von Brauchitsch złożył rezygnację,
Hitler przyjął ją i postanowił osobiście stanąć na czele OKH. Dzień później
były już dowódca Wehrmachtu wydał pożegnalną odezwę do żołnierzy, co wywołało
wielki szok nie tylko w armii, ale i w całym niemieckim społeczeństwie.
Utrzymywanym
w ścisłej tajemnicy faktem było stałe pogarszanie się stanu zdrowia von
Brauchitscha. Już od przełomu lat 1940-1941 coraz silniej uskarżał się on na
problemy z żołądkiem, ale dolegliwości te nie wykluczały go całkowicie z pracy
kierowniczej. Sytuacja pogorszyła się gwałtownie w początkach listopada 1941
roku, gdy przeszedł von Brauchitsch poważny zawał serca. Powrócił do pracy po
krótkiej hospitalizacji, ale był już wówczas cieniem samego siebie. Bez względu
na pretensje Hitlera, nie był w stanie dłużej fizycznie podołać obowiązkom i w tym
świetle jego prośba o dymisję jest czymś naturalnym, okoliczności jednak
spowodowały narastanie plotek i pomówień na temat prawdziwych intencji Hitlera.
Dotychczas szeptało się jedynie o rosnących trudnościach na Wschodzie, ale ogół
społeczeństwa nie zdawał sobie zupełnie sprawy z realnego położenia Wehrmachtu,
choć listy do bliskich z frontu przedstawiały z reguły obraz sytuacji w dość
ponurych barwach. Teraz ustąpienie von Brauchitscha było jakby formalnym
przyznaniem się do klęski podboju ZSRR. O tym, że sprawy musza iść w złym
kierunku świadczyło coraz więcej znaków – ogłoszenie przez Goebbelsa wielkiego
programu pomocy zimowej, którego rozmach potwierdzał plotki o nieprzygotowaniu
sił niemieckich do rosyjskiej zimy. Przede wszystkim jednak, ustąpienie Szefa
OKH nastąpiło zaledwie dwa dni po tym, jak Feldmarszałek Fedor von Bock ustąpił
ze stanowiska dowódcy Grupy Armii „Mitte”. Oczywiście temat odejścia na
przestrzeni zaledwie dwóch dni tak istotnych dla Wehrmachtu postaci podchwyciła
prasa i propaganda zagraniczna dopatrując się w nich próby znalezienia kozłów
ofiarnych w związku z czymś, co już wówczas nazywano „klęską pod Moskwą”.
W
odróżnieniu od dymisji von Brauchitscha von Bock nie odchodził w niesławie. O
ile do śmierci Hitler już z von Brauchitschem nigdy się nie spotkał, znalazł
czas na spotkanie ze schorowanym byłym już dowódca Grupy Armii „Mitte” niemal
natychmiast po jego wyjeździe ze Smoleńska, bo już 22 grudnia. Spotkanie to
wprawdzie nie trwało długo, ale odbyło się w bardzo serdecznej atmosferze i
Hitler kilkukrotnie wyraził życzenie, by marszałek jak najszybciej powracał do
zdrowia, gdyż jest mu „niezwykle potrzebny”. Decyzje personalne dotyczące najwyższych
struktur dowodzenia miały potężny efekt – po pierwsze ujawniły napięcia i
rywalizację o władzę wśród najwyższych kadr, po drugie także wpłynęły
bezpośrednio na bieg kampanii, gdyż pierwszym rozkazem Hitlera jako Szefa OKH
był tak zwany „Haltbefehl”, rozkaz zakazujący dalszych odwrotów i przewidujący
odtąd ściślejszą kontrolę OKH nad decyzjami dowódców poziomu operacyjnego. Często
przywołuję się ów rozkaz jako przykład daleko idącej ingerencji w proces
dowodzenia na polu walki odbierający dowódcom skali taktycznej, czy operacyjnej
coś, co zwykło się zwłaszcza w literaturze wspomnieniowej nazywać „swobodą
decyzji”. Wielu szanowanych autorów idzie nawet dalej, podając ten przypadek
jako koniec epoki w niemieckich regulaminach dowodzenia opierających się dotąd
o świętą zasadę „Auftragstaktik”, czyli dowodzenia rozumianego nie jako cykl
konkretnych rozkazów płynących z centrum decyzyjnego, a systemu poleceń
będących określeniem nie tyle sposobu działania, co konkretnego celu tychże
działań, dobór środków i metod pozostawiających niezmiennie podwładnym, jako
najlepiej zorientowanych w sytuacji na polu walki. W tym konkretnym przypadku
proces ograniczania swobody decyzji nie naruszał w żaden sposób istniejących
zasad dowodzenia, określał jedynie konkretny cel dla dowódców poziomu
operacyjnego, był od tak dawna oczekiwaną dyrektywą określającą wreszcie wprost
to, co należy teraz robić. Mówiąc wprost odmowa zgody na planowany uprzednio „wielki
odwrót” była logiczną konsekwencją wyboru pomiędzy konsekwencjami przyjęcia
taktyki obrony stałej, a obrony manewrowej – wbrew obiegowej opinii i utartym
stereotypom rozkaz ów spotkał się bardzo przychylnym przyjęciem przez dużą część
średniej kadry oficerskiej, ale przede wszystkim przez rzesze szeregowych i
podoficerów nie rozumiejących konieczności porzucania sprzętu wraz z
wycofywaniem się na kolejne, coraz dalsze rubieże obrony, tym bardziej, że w
znakomitej większości przypadków żołnierz ów, choć cierpiał chłód i doskwierał
mu brak zaopatrzenia bynajmniej nie czuł się pobity przez wroga. Jeśli już
trzeba pochylić się nad znaczeniem „Haltbefehl”, należy przede wszystkim
zwrócić uwagę na to, w jaki sposób wpływał on na postawę dowództw wyższych,
gdyż faktycznie odbiór tej dyrektywy rozpoczyna formalnie proces formowania
jakby nowej kadry wyższej Wehrmachtu, lepiej rozumiejącej w ocenie samego
Hitlera zasady Wojny na Wschodzie. To początek ewolucji sposobu myślenia wyższych
dowództw z tradycyjnego pojęcia wojny jako zestawu działań nakierowanych na
błyskawiczne i całkowite unicestwienie sił przeciwnika poprzez klasyczne dla
niemieckiej szkoły sztuki operacyjnej wielkie i szybkie manewry potężnymi masami
wojsk. Ci, którzy pierwsi zdołają się zaadoptować do nowych warunków
warunkowanych przez zanik zdolności do utrzymywania inicjatywy i tempa w
konsekwencji radykalnego zmniejszenia się posiadanych zasobów i jednoczesnego
wzrostu sił i środków przeciwnika staną niebawem na czele wielu dowództw
wyższych. To nowa rzeczywistość, która wymaga jak najszybszego dostosowania
sposobu myślenia o wojnie, faktycznie dużo bardziej zbliżona do warunków
pierwszowojennych, niż tego, do czego udało się w niemieckim Sztabie Generalnym
dojść w próbie ucieczki od wyniszczającej wojny materiałowej.
Zmiana
na stanowisku dowódcy Grupy Armii „Mitte” została dobrze przyjęta przez
sztabowców stanowiących najbliższe otoczenie nowego przełożonego, natomiast w
sztabie 4 Armii dominowało uczucie autentycznego i szczerego żalu.
Feldmarszałek Günther von Kluge dał się poznać jako zawsze zachowujący kamienny
spokój rozważny dowódca, o bardzo pogodnym usposobieniu, przede wszystkim rzadko
okazującym negatywne uczucia. Co charakterystyczne, wobec najbliższego
otoczenia, ale także wobec swych podwładnych w polu zwykł był okazywać mnóstwo
cierpliwości, rzadko posuwając się do ostrej krytyki. W sytuacjach kryzysowych
z reguły przyjmował bardzo „ojcowską” postawę – doradzając i podtrzymując na
duchu. Podziwiano szczerze jego zdolność analitycznej kalkulacji i doskonałe
wyczuwanie tego, do czego jego ludzie są zdolni, a do czego nie. Z czasem, za
plecami zaczęto nazywać tego z reguły szeroko uśmiechniętego, jowialnego
człowieka „Kluge Hans”, co było grą słów związaną z jego przyjętym już w
dorosłości pierwszym imieniem. Zwrot ten oznaczający dosłownie „Sprytny Jaś” miał
dwojakie znaczenie – dla osób darzących marszałka szacunkiem miał znaczenie
pozytywne, odnoszące się do jego niekwestionowanego niezwykłego intelektu. Dla niechętnych
mu osób natomiast, zwrot ten kojarzył się po pierwsze ze znanym w całych
Niemczech eksperymencie, polegającym na wytrenowaniu konia, który występował
publicznie właśnie pod imieniem „Kluge Hans”, do rozwiązywania podstawowych
zadań arytmetycznych, co zresztą po pewnym czasie zdemaskowano jako zwykłą
blagę. Czego by o marszałku nie powiedzieć, wraz z jego przybyciem z dniem 18
grudnia do kwatery głównej w Smoleńsku, nastrój w sztabie wyraźnie się poprawił,
tym bardziej, że von Kluge nie domagał się większych zmian kadrowych i już na
wstępie uciął jakiekolwiek spekulacje na temat swej przyszłości na stanowisku
dowódcy Grupy Armii „Mitte”, zapewniając wszystkich o tym, że nie jest to
tymczasowe przejęcie obowiązków. Znaczna część oficerów Sztabu Generalnego aż
do tego momentu sądziła, że von Kluge jest faktycznie najważniejszym kandydatem
na stanowisko Szefa OKH, zwłaszcza po dymisji udzielonej z powodu niesubordynacji
marszałkowi von Rundstedtowi. Stałość i konsekwencja była teraz szczególnie
potrzebna, gdyż „miesiąc miodowy” marszałka von Kluge okazał się być bardzo
krótki – trwał bowiem zaledwie kilka godzin.
Tego
samego dnia, w którym von Kluge objął swój nowy posterunek siły sowieckie po króciutkiej
przerwie wznowiły swoje działania ofensywne na wielką skalę. Brały w nich
udział oddziały frontów Kalinińskiego, Zachodniego, Briańskiego i Południowo
Zachodniego, które mimo stałego napływu nowo organizowanych rezerw skutkiem
dotychczas poniesionych strat nie podniosły w sposób szczególny swej
liczebności, ale nadal utrzymywały inicjatywę. Dwa dni wcześniej Stalin i
reszta sowieckiego kierownictwa wojennego uzgodnili z koordynującym działania
wyżej wymienionych frontów Żukowem cele kolejnego etapu wielkiej ofensywy.
Dotychczasowe sukcesy ograniczały się wprawdzie do wyparcia sił niemieckich z
bezpośrednich przedpoli Moskwy, ale powszechnie uważano, że dotychczasowe
straty Niemców osłabiły ich zdolność bojową do tego stopnia, że możliwe jest
całkowite rozgromienie ich sił. Plan Żukowa był bardzo prosty i sprowadzał się
do serii silnych uderzeń mających na celu rozerwanie niemieckiego frontu i
doprowadzenie do okrążenia i zniszczenia przynajmniej części sił wroga do końca
pory zimowej. Żukow, a wraz z nim Koniew wyrażali głębokie przekonanie o słabym
przygotowaniu własnych sił do działań wojennych w obecnych warunkach, ale
sądzili, że możliwym jest nie tylko odzyskanie dużych obszarów utraconych
uprzednio, ale także wyniszczenie wroga do stopnia, który uniemożliwi mu w
dającej się przewidzieć przyszłości podjęcie próby odzyskania inicjatywy.
Sowieckie
ataki, choć ponownie nie zdołały doprowadzić do szybkiego załamania się obrony
wroga wywołały jednak po stronie niemieckiej spore zamieszanie, które było
efektem nie tylko samego nacisku ze strony wroga, ale przede wszystkim
konfliktami rozgrywającymi się pomiędzy poszczególnymi dowódcami armii. Po
pierwsze, wszyscy oni bardzo niepochlebnie wyrażali się prywatnie na temat „Haltbefehl”,
przy czym tylko Guderian miał odwagę kwestionować jego sens oficjalnie. Nowy
dowódca Grupy Armii „Mitte” zamierzał utrzymywać jak najlepsze relacje ze swymi
podwładnymi, ale szybko uwikłał się w owe nieporozumienia nie będąc w stanie na
dłuższą metę ich opanować. Przede wszystkim nadal na stanowisko dowódcy 4 Armii
nie przybył generał Kübler, co zmuszało marszałka do ciągłego angażowania się w
proces kierowania jej wojskami przez szefa sztabu, generała Blumentritta. Nie
chodziło zresztą o samą 4 Armię, ale także o 3 i 4 Grupę Pancerną, jeszcze
przez Bocka oddanymi w ręce Hoepnera, który uskarżał się na brak współpracy ze
strony Reinhardta. Kluge próbował zadowolić wszystkie strony przekazując
czasowo dowodzenie 4 Armii w ręce Rheinhardta, który jednak stwierdził, że nie jest
w stanie dostać się do Małojarosławca, który był miejscem postoju sztabu 4
Armii. Zniecierpliwiony von Kluge zadzwonił po dwóch dniach oczekiwania do
Rheinhardta i nakazał mu natychmiast jechać do Małojarosławca, choćby miał to
uczynić „na sankach”. Po kilku godzinach tracąc cierpliwość już ostatecznie
zmienił swa uprzednią decyzję przekazując dowodzenie nad 4 Armią w ręce
dotychczasowego dowódcy XXXX Korpusu Zmotoryzowanego, generała Georga von
Stumme. Temat „ograniczania suwerenności dowodzenia” upadł dość szybko, gdyż mimo
surowego brzmienia rozkazu konieczność krótkich taktycznych odwrotów włącznie z
oddaniem Wołokołamska nie spotkała się nie tylko z żadną krytyką ze strony
sztabu Grupy Armii, ale nawet z brakiem żądania podania przyczyn takich decyzji
celem ich autoryzacji. Kluge wyjaśniał swoje rozumienie rozkazu „Haltbefehl”
jako bardzo ogólnej dyrektywy i w rozmowie z Guderianem wyraźnie i dobitnie
podkreślił, że armia ma trzymać rubieże obronne sztywno, chyba, że taktyka taka
może zagrozić egzystencji uczestniczących w boju jednostek. W oczach nowego
dowódcy sztywna obrona zajmowanych rubieży miała największe szanse powodzenia w
obliczu narastającego sowieckiego nacisku – każdy kolejny odparty sowiecki atak
powodował wzrost morale żołnierzy na froncie, a nadal nie było to trudne
zadanie w związku z brakiem jakiejkolwiek taktycznej finezji ze strony
przeciwnika. W rejonie szczególnie silnie poddanym sowieckim atakom oddziały
niemieckie zajmowały stosunkowo dobrze przygotowane pozycje obronne i tym co
było kluczowe, było rozsądne gospodarowanie ograniczonymi zasobami, a nie było
to łatwe przedsięwzięcie.
O
ile pomimo trudności front obronny nad Russą i Lamą trzymał się dość dobrze,
znacznie trudniejsza sytuacja wytworzyła się na północnym skrzydle Grupy Armii,
gdzie siły 9 Armii Straussa po ewakuacji Kalinina cofały się powoli w stronę
nowej rubieży obronnej nad rzeką Staricą. Odwrót wyglądał na dość uporządkowany
i odbywał się na zasadzie kilkukilometrowych odskoków. Strauss wciąż
kontrolował swe dywizje, ale nadal uskarżał się na brak pancernych rezerw, a
przede wszystkim nie wierzył w możliwość utrzymania linii Staricy, gdyż w jego
ocenie brakowało jej walorów typowych dla rubieży trwałego oporu. Strauss
wolałby cofać się dalej, nad Górną Wołgę w rejon Rżewa. Jego propozycje zostały
odrzucone, gdyż tak głęboki manewr oznaczał konieczność wycofania całego
centrum Grupy Armii. Wreszcie Rżew znajdował się już na obszarze proponowanej
jeszcze przez Bocka linii obrony, która w międzyczasie otrzymała nawet swoją
nazwę – Linii Königsberg. Odrzucenie prośby Straussa nie oznaczało braku
aprobaty na jego decyzje podejmowane na bieżąco – nawet po osiągnięciu linii
Staricy uznanej za „ostateczną” von Kluge każdorazowo aprobował prośby o zgodę
na lokalne odwroty wobec nacisku sowieckiego. Jeśli coś martwiło von Klugego,
to stały wzrost ilości uczestniczących w atakach na niemieckie linie obronne sowieckich
jednostek. Informował o tym Haldera, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie
zapewnienia o tym, że impet radzieckiej ofensywy wyczerpie się, najpewniej na
przestrzeni kolejnych dwóch tygodni. Choć w odróżnieniu od Haldera Hitler
faktycznie starał się działać na rzecz wzmocnienia Ostheer, Grupa Armii mogła
czuć się opuszczona i osamotniona, bo choć miały do niej trafić trzy z czterech
dywizji piechoty pospiesznie transportowanych teraz z Zachodniej Europy, a
ponadto Armia Rezerwowa miała oddać jeszcze ekwiwalent trzech pełnych dywizji musiało
zająć sporo czasu, zanim te siły faktycznie wzmocnią front. W tej sytuacji
nawet człowiek taki, jak Feldmarszałek von Kluge zaczynał tracić cierpliwość do
swych co bardziej krnąbrnych podwładnych. Coraz silniejszy nacisk na VI Korpus Armijny
spowodował konieczność oddawania coraz większych połaci terenu, przy okazji
czego sztab korpusu domagał się skrupulatnego wypełniania rozkazu o niszczeniu
opuszczanych wsi i miasteczek, czemu z kolei przeciwny był generał Auleb,
dowodzący stanowiącą ariergardę korpusu 6 Dywizji Piechoty. Kluge miał dość nieustannych
utarczek i wojenek – 25 grudnia odwołał ze stanowiska dowodzenia generała
Auleba. Gest ten był widomym znakiem malejącej tolerancji na dyskutowanie
rozkazów i poleceń. Miało to duże znaczenie w nadchodzących dniach, gdyż siły
sowieckie mimo dotychczasowych strat rozszerzały obecnie pas natarcia,
angażując w ciężkie walki coraz to kolejne niemieckie oddziały. Jednym z
głównych celów stał się teraz front obronny 4 Armii, rozciągający się wzdłuż
brzegów rzeki Nary.
Siły
sowieckie zaskoczyły obrońców, wykonując serię przemyślanych i skutecznych
ataków przy wsparciu czołgów i artylerii, co poważnie zagroziło stabilności położenia
XXXXIII Korpusu Armijnego. Siły generała Heinrici znalazły się 20 grudnia w
naprawdę fatalnym położeniu, a czołowe siły radzieckie podeszły pod ważne
centrum komunikacyjne, jakim była Kaługa. Chociaż Hitler nawet nie chciał
słyszeć o opuszczeniu Kaługi, von Kluge nie ustępował. 23 grudnia oświadczył
wprost, że dalsze trwanie w obronie Kaługi doprowadzi do zagłady całego
południowego skrzydła 4 Armii. Wobec takiego dictum Hitler zrezygnował z oporu
i zezwolił na opuszczenie Kaługi „kiedy tylko von Kluge uzna to za absolutnie
konieczne”. W ciągu zaledwie tygodnia okazało się zatem, że odwrót w
określonych warunkach mógł nawet zyskać akceptację Hitlera, przy czym nie
oznaczało to żadnych negatywnych konsekwencji. Ruchy odwrotowe XXXXIII i XIII
Korpusów w połączeniu z zabezpieczeniem południowej – dotychczas odsłoniętej –
flanki 4 Armii, przez 19 Dywizję Pancerną Knobelsdorffa pozwoliły ponownie
skonsolidować niemiecką obronę w tym sektorze. Oddziały były znużone i poniosły
niemałe straty, ale koszt uzyskanych zysków był strony sowieckiej wprost
katastrofalnie wysoki. Po raz kolejny udało się jedynie odepchnąć wroga na
kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów do tyłu za cenę niemal całkowitego
zużycia własnych sił. Trudna sytuacja zaczynała się teraz rysować na
południowym skrzydle Grupy Armii.
Jako
pierwszy w nadchodzącym kryzysie zorientował się generał Luftwaffe von Richthofen,
który spotkał się z Guderianem w celu omówienia współpracy między dwoma
rodzajami broni. Choć dyskusja z pozoru należała do tych rzeczowych, von
Richthofen zapisał w swym dzienniku, że odniósł wrażenie, że Guderian odgrywał
przed nim rolę. Dowódca południowego skrzydła Grupy Armii „Mitte” tylko na zewnątrz
sprawiał wrażenie twardego i bezkompromisowego, w rzeczywistości wewnątrz mając
konsystencję galarety. 20 grudnia Guderian spotkał się z Hitlerem domagając się
wprost „swobody manewru” i zgody na odwrót, czemu Hitler kategorycznie się
sprzeciwił mówiąc wprost, że każdy musi bronić się tam, gdzie jest. Ta część
rozmowy przywoływana jest bardzo często, ale niewielu autorów decyduje się na
to, by przypomnieć to, co Hitler powiedział Guderianowi później. Otóż, pełna
wypowiedź brzmiała – „każdy musi bronić się tam, gdzie obecnie stoi. Nie ma i
nie będzie zgody na odwroty na nieprzygotowane linie obrony”. A to już
zmieniało postać rzeczy. Podczas gdy Guderian konferował z Hitlerem dowodzący
na miejscu zgrupowaniem generał Schmidt poradził sobie z nową serią sowieckich
ataków skutecznym kontruderzeniem 9 Dywizji Pancernej generała Hubickiego.
Jedna dywizja nie mogła rzecz jasna zmienić ogólnego obrazu sytuacji, ale w
trwających od 20 do 22 grudnia walkach niemieccy pancerniacy w dużym stopniu
dezorganizując sowieckie próby zmontowania silnego uderzenia. Bez względu na
lokalne sukcesy von Kluge w zasadzie zgadzał się z tym, że pozycje obronne nad
Oką i Zuszą będą dla 2 Armii Pancernej korzystniejsze od obecnie zajmowanych,
ale nie bardzo widział możliwość przeprowadzenia takiego odwrotu w obecnych
warunkach. Było dla niego ciężkim szokiem, gdy zorientował się, że Guderian już
rozpoczął przygotowania do takiego ruchu. Grupa Armii zupełnie przypadkiem
zorientowała się, że na polecenie dowódcy 2 Armii Pancernej każda z dywizji
wchodząca w jej skład odesłała już na tyły po jednym wzmocnionym pułku z
zadaniem przygotowania nowej rubieży obronnej. Nie czekając na aprobatę
dowództwa Guderian wydał zgodę na odwrót 296 Dywizji Piechoty, która poddana
była szczególnie silnemu naciskowi wroga. Dowództwo Grupy Armii zareagowało
otwartym gniewem, gdyż w ocenie von Klugego dowództwo 2 Armii Pancernej nie
zrobiło wszystkiego, by utrzymać dotychczasowe linie obronne. Dwa dni później,
podczas zwyczajowego raportowania położenia wojsk Kluge doszedł do wniosku, że
wbrew jego własnym instrukcjom, 2 Armia Pancerna kontynuuje swój odwrót nad
Okę. Co gorsza Guderian usiłował ten fakt ukryć. Przede wszystkim ruch
odwrotowy 2 Armii Pancernej nie pomagał ani zasklepić dziurę zagrażającą od
południa 4 Armii, ani nie pomagał 2 Armii daleko na południu. Tym co
najbardziej drażniło von Klugego nie była samowola Guderiana w kwestii odwrotu –
jak wiemy, rubież Oki była korzystniejsza także w ocenie dowódcy Grupy Armii,
ale kompletny brak odpowiedzialności za szerszy obraz wydarzeń. Guderiana nie
interesował los sąsiadów tak, jakby prowadził swoją własną wojnę. Nie można było
akceptować takiej postawy, tym bardziej, że brak pomocy na rzecz 2 Armii
doprowadził do konieczności opuszczenia tak skutecznie bronionej pozycji pod
Liwnymi. Gdy dzień później w sztabie Grupy Armii „Mitte” ponownie odkryto
nieautoryzowane działania Guderiana polegające na opuszczeniu rejonu
miejscowości Czern miarka się przebrała. Kluge natychmiast skontaktował się z
OKH i w krótkiej rozmowie z Hitlerem postawił sprawę jasno – „albo on, albo ja”.
Do uszu Hitlera dotarło już dostatecznie wiele sygnałów dotyczących postawy
Guderiana, by podjął decyzję od razu. Guderian został odwołany w trybie
natychmiastowym, a jego miejsce zająć miał generał Schmidt, co było dla von
Klugego naturalnym wyborem. Natychmiast po objęciu dowództwa Schmidt zajął się organizacją
obrony linii Oka-Zusza, co okazało się o tyle łatwe, że od drugiego dnia świąt
otrzymał liczącą się pomoc w postaci napływających z Niemiec uzupełnień w
ludziach i sprzęcie. Oprócz odbioru 63 nowych czołgów i dział szturmowych udało
się także ponownie uruchomić pracę warsztatów tyłowych, a zakończenie odwrotu
spowodowało gwałtowny spadek notowanych strat w sprzęcie pancernym, który w
grudniu przybrał nienotowane dotychczas rozmiary, osiągając poziom 519
spisanych ze stanu pojazdów pancernych. Tak wysoki
Położenie obu stron
na kierunku moskiewskim w dniu 27 grudnia 1941 roku.
poziom
strat nie tylko przewyższał miesięczny poziom produkcji nowych czołgów w
Niemczech, ale kumulując się ze stratami poniesionymi wcześniej prowadził do
drastycznego spadku ilości czołgów na froncie. Miało to dewastujący wpływ na
efektywność bojową jednostek pancernych Wehrmachtu, gdyż opisywany podwyższony
poziom strat w sprzęcie w coraz większej mierze dotyczył najlepszych wozów – Pz
III i Pz IV - gdyż do później jesieni 1941 roku ze stanów dywizji na Wschodzie
starsze typy czołgów niemal w całości zniknęły. Jakiekolwiek naprawy i remonty
nadal pozostawały
Położenie obu stron
na południowym skrzydle Grupy Armii „Mitte”
w dniu 27 grudnia
1941 roku
ekstremalnie
trudnym przedsięwzięciem z uwagi na bardzo słaby dostęp do części zamiennych –
w grudniu po raz kolejny spadła ilość pociągów docierających co dzień do swych
stacji końcowych na tyłach Ostheer. Stanowiło to o tyle duży problem, że oprócz
dotychczasowych obowiązków kolej niemiecka musiała teraz jeszcze sprostać zadaniu
przetransportowaniu licznych posiłków zmierzających w trybie alarmowym na
front. 28 grudnia 1941 roku podróż swą z Francji zakończyła jako pierwsza z
nich 88 Dywizja Piechoty, ale przecież poza zwartymi związkami polowymi trzeba
było jeszcze przetransportować tysiące żołnierzy z batalionów marszowych
wysyłanych na front przez struktury generała Fromma. Kiepska koordynacja
działań kolei i spadający wolumen dostaw stale niepokoił Hitlera, który
postanowił dokonać kilku zmian formalnych w strukturach organizacji i służb
odpowiedzialnych za dostawy zaopatrzenia na front. Ku swemu własnemu zdumieniu
odkrył on, że realny poziom dostaw z trudem przekracza trzydzieści procent planowanych
dostaw. Zmiany miały charakter kosmetyczny i nie udało się w krótkim czasie podnieść
wydajności transportu, przede wszystkim jednak obarczenie struktur cywilnych
Kolei Rzeszy większą odpowiedzialnością nie mogło radykalnie poprawić sytuacji
z uwagi na dramatyczny brak personelu. Czas pokazał, że urzędnicy kolejowi musieli
się nieustannie ścierać z wojskowymi o granice własnych kompetencji, a
oficerowie odpowiedzialni za regulacje spraw związanych z dostawami
zaopatrzenia z ramienia wyższych dowództw operacyjnych pozostawali w całkowitej
zależności od kierowanych centralnie instytucji państwowych nie wykazujących
zbyt wielkiego zrozumienia dla potrzeb armii i jej priorytetów. Zmiany te miały
zresztą krótki żywot już wiosną 1942 roku jednostki tyłowe Ostheer otrzymają
znacznie wyższe uprawnienia do kontroli przepływu zaopatrzenia, co w dużej
mierze ustabilizuje na przyszłość sytuację zaopatrzeniową wojsk polowych.
Jakby
nie było, wydaje się słusznym pogląd o opanowaniu największych trudności przez
niemieckie dowództwo polowe na froncie w okresie 20 – 31 grudnia 1941 roku. Bez
względu na działania sowieckie, ich rozmach i cele zaczyna się proces
odzyskiwania sił przez grupę Armii „Mitte”, która z cyklu odwrotów wyszła okaleczona,
ale z określonymi celami operacyjnymi i wzmocniona pod względem morale i woli
walki. Ma to o tyle wielkie znaczenie, że nadchodzące tygodnie przyniosą
jeszcze wiele lokalnych kryzysów i załamań, ale osiągnięty w omawianym okresie
poziom sprawności bojowej i przede wszystkim zdolność do podejmowania
radykalnych decyzji i skutecznego wcielania ich w życie powodowała automatycznie
wzrost efektywności bojowej do rozmiarów skutecznie hamujących sowieckie próby
złamania sił niemieckich na centralnym odcinku Frontu Wschodniego. Paradoksalnie,
w tym samym okresie sowieckie dowództwo najwyższe oceniało, że spadek siły
bojowej sił niemieckich osiągnął swoje apogeum i połączone siły frontów pod
kontrolą Żukowa mają teraz największe szanse na poważny sukces operacyjny na
kierunku moskiewskim, co było poglądem podzielanym przez wyższe dowództwa
wojskowe. Wrażenie posiadanej przewagi nad Niemcami mimo świadomości własnych mankamentów
dopingowało sowieckie dowództwo do dalszego parcia na zachód, co już niebawem
miało przynieść sowietom znacznie więcej zmartwień niż powodów do radości.
Komentarze
Prześlij komentarz