"Inny odcień Sprawiedliwości"
"Inny odcień Sprawiedliwości"
W zasadzie powinienem wybrać jakąkolwiek inną historię, bo ta która opowiem zdarzyła się w kraju za oceanem, kraju innym od znanych nam europejskich ojczyzn pod każdym względem. Jest więc w jakichś sposób niemierzalna naszymi standardami - może dlatego, że w Europie - a przynajmniej w jej cywilizowanej części - po prostu nie miałaby prawa sie wydarzyć w czasach, w których miała miejsce. Wybrałem ją jednak spośród wielu tego rodzaju historii, bo takie opowieści rzadko się snuje, rzadko w ogóle wybiera sie tego rodzaju tematy. Dziś w dobie możliwości bezpiecznego srożenia się i wypowiadania najbardziej skrajnych poglądów w kwestiach moralności, etyki i tym podobnych zjawisk zza klawiatury telefonu, lub komputera wydaje mi się ta historia dobrym zaczynem do dyskusji określającej jakimi my sami jesteśmy ludźmi, a przede wszystkim, gdzie kończy się, a gdzie zaczyna nasza własna definicja człowieczeństwa. Z jednej bowiem strony każdy z nas ma z pewnością ugruntowana dobrze wizję tego, co jest zbrodnią i co jest karą, dobrze opisaną obowiązującym prawem, ale także obyczajem i jak by nie patrzeć - także posiadanym tu i ówdzie kręgosłupem moralnym. Z drugiej strony jednak, nie jesteśmy raczej tak naiwni, by bezkrytycznie wierzyć w dobre intencje instytucji sądu, litery prawa, właściwie nawet woli całego społeczeństwa, które w pewnym określonym wymiarze dyktuje przecież ustawodawcy jak cały ten system powinien wyglądać i jak działać. Co do tego, że gdy stanie stanie się zbrodnia, musi zaistnieć kara chyba wszyscy jesteśmy zgodni. Z naciskiem na słowo "kara" - nie "zemsta", co oczywista. To chyba jeden z tych najlepszych wyróżników owej "społecznej wrażliwości", który każdy szanujący się inteligentny humanista pragnąłby posiadać na zawsze i na własność. W ogóle cały ten prosty układ powinien pozostawać poza nawiasem jakichkolwiek pytań, czy dociekań. Jest przecież z zasady nienaruszalny.
Od wczesnego dzieciństwa Ricky Ray Rector sprawiał problemy. Urodził się w Conway, Arkansas, 12 stycznia 1950 roku jako szóste z siódemki dzieci małżeństwa kucharza Georga Rectora i zatrudnionej w charakterze pokojówki w akademiku Clyde Lee Rector. Jako dziecko, Ricky Ray trzymał się z daleka od rodzeństwa i rówieśników, a jego ulubionym zajęciem było przesiadywanie godzinami w lesie, gdzie bawił się patykami, albo po prostu nic nie robił. Jego ojciec nie przebierał w środkach i usiłując skłonić Ricky'ego do zabaw z rodzeństwem potrafił zwymyślać go od najgłupszych, na co ów Ricky niezmiennie reagował agresją - raz wbił nożyczki w stopę brata, rzadko sie kontrolował. Wściekał się zawsze, gdy kazano mu być z kimś, kimkolwiek, a jeszcze bardziej, gdy określano go mianem idioty. Był introwertykiem, bardzo mocno wyobcowanym, ale nie był idiotą i bardzo bolała go łatka kretyna, która dość szybko przylgnęła do jego imienia i postaci. W szkole było jeszcze gorzej.
Dzieciaki nie znają litości względem pariasów, a w przypadku Ricky'ego, szybko okazało się, że nie nadąża, a nauczyciele i rodzice niczego w zasadzie nie zrobili, by zrozumieć dlaczego tak sie dzieje. Dopiero wiele lat później okazało się, że Ricky ma dysleksję i kilka innych drobnych problemów razem zebranych jako "learning disability", czyli trudności w uczeniu się. W miarę upływu lat gniew i frustracja Ricky'ego rosły - nie miał przyjaciół, nie był lubiany, szydzonego z niego. Reagował więc agresją i coraz częściej wdawał sie w bijatyki. Z reguły zbierał baty, bo nie były to rycerskie pojedynki jeden na jeden - w klasie dominowały białe dzieciaki, a Ricky niezmiennie łatwo dawał sie sprowokować i z reguły wystarczył "głupi czarnuch", by rzucał się na gromadkę przeciwników, którzy wyżywali się na nim do woli. Jak to w szkole - testosteron i wiejski głupek w roli worka treningowego. Wszystkim to na dłuższą metę odpowiadało, więc nie było o co kopii kruszyć...
Zabawa skończyła się, gdy po któreś z kolei bójce Ricky został wydalony z Junior High School - jako prowodyr bijatyki i zniknął na pewien czas z Conway, Arkansas. Ricky nie potrafił niczego i musiał teraz sam zadbać o swój wikt. Przez kolejne lata imał się różnych prac fizycznych tułając się po środkowych stanach aż po Detroit. W żadnej pracy nie zagrzał miejsca zbyt długo, czasem wracał do Conway, a czasem nosiło go bardzo daleko. Ożenił się, miał dzieci. Miał kochanki, miał więcej dzieci. Bywał oskarżany o całą gamę przestępstw - od posiadania marihuany w celu jej sprzedaży, po usiłowanie zabójstwa, ale nigdy nie został skazany. Za drobne przestępstwa płacił grzywnę, od sądzenia tych poważniejszych odstępowała prokuratura, najczęściej z powodów proceduralnych. I tak sobie trwało to sielankowe życie Ricky'ego, aż do dnia 21 marca 1981 roku. Wtedy zdarzyło sie coś, co bardzo przyspieszyło bieg wydarzeń tej zwyczajnej - jak dotąd - opowieści.
Tego dnia Ricky wraz z grupą znajomych pojechał do Tommy's Old-Fashioned Home-Style Restaurant w Conway, Arkansas. Przy wejściu okazało się, że jeden z uczestników przyszłej imprezy nie jest w stanie zapłacić za wstęp, który kosztował równo trzy dolary. Ricky po prostu wyciągnął trzymaną za paskiem broń i oddał szereg strzałów ze swojego pistoletu kalibru 38. Niektóre kule po prostu przecięły powietrze, ale jedna trafiła niejakiego Arthura D. Criswella w gardło, kolejna zaś w czoło. Trzydziestotrzyletni mieszkaniec Conway zginał na miejscu. Zaraz obok ofiary na ziemię upadły kolejne dwie osoby brocząc krwią - byli to pięćdziesięciodwuletni William Hervey i jego dwudziestotrzyletni syn imieniem Charles, którzy wpadli do knajpy na stek. Obaj przeżyli mimo poważnych obrażeń, a Ricky niemal natychmiast zbiegł, korzystając z auta jednego ze swoich znajomych. W spokojnym z reguły Conway wybuch Ricky'ego był na tyle szokującym zdarzenie, że sprawca miał bardzo dużo czasu na to, by zniknąć. Przez kolejne trzy dni ukrywał się, sypiając po lasach, albo u członków swojej rodziny. Po trzech dniach przerażona obecnością uzbrojonego zbiega siostra Ricky'ego skłoniła go do oddania sie w ręce władz. zadzwoniła na lokalny posterunek informując władze o miejscu pobytu Ricky'ego, jednocześnie podając jedyny warunek jego kapitulacji - prosząc o przyjazd Roberta Martina - funkcjonariusza policji w Conway, którego Ricky znał od dziecka. ten pojawił się przed domem siostry Ricky'ego krótko po piętnastej przed domem matki sprawcy strzelaniny, w miejscu, w którym Ricky miał czekać na Martina. Po krótkiej rozmowie z matką i siostrą policjant zapytał sie o Ricky'ego, który pojawił się wówczas na ganku i bez słowa podszedł w stronę funkcjonariusza Martina. Gdy ten ostatni odwrócił się w stronę kobiet żegnając się, Ricky ponownie sięgnął po broń i z najbliższej odległości trafił policjanta w szczękę i kark, zabijając go na miejscu. Nawet nie patrząc na zwłoki funkcjonariusza Martina, Ricky odszedł, kierując się w stronę głównej drogi, po czym będąc już poza zasięgiem wzroku obu zszokowanych kobiet po prostu przyłożył sobie broń do skroni i wypalił po raz ostatni. Kula kompletnie zdemolowała płat czołowy Ricky'ego i w zasadzie nie miał on prawa przeżyć takiego postrzału, ale los chciał inaczej. Strzały zwabiły w miejsce zdarzeń kilku policjantów mających w teorii ubezpieczać funkcjonariusza Martina, którzy nie wyczuli pulsu u swego martwego kolegi i zameldowali kod "nine-one-one", po czym, ku swojemu zdumieniu wykryli puls u Ricky'ego. Ponieważ ratownicy medyczni w USA bardzo żywo reagują każdorazowo na kod "nine-one-one" Ricky trafił do szpitala na tyle szybko, że tamtejsi lekarze ocalili mu życie. Ricky nie był jednak już tą samą osobą, która zabiła Creswella i Martina, a jego stan po opuszczeniu szpitala specjaliści określali jako podobny do stanu po lobotomii z naruszeniem funkcji pamięci trwałej. Krótko mówiąc - Ricky po miesiącach rekonwalescencji nie był absolutnie świadom tego, że jest w areszcie, a w lokalnym sądzie trwa od kilku tygodni zaciekła walka pomiędzy prokuraturą, a jego obrońcami o to, czy właściwie powinien stanąć przed sądem.
Obie strony wezwały swoich biegłych, którzy niezmiennie orzekali dwa, kompletnie przeciwstawne opinie - biegli prokuratury twierdzili, że Ricky może stanąć przed sądem, a biegli obrony dowodzili czegoś zupełnie przeciwstawnego. Funkcjonariusz Martin był pierwszym poległym na służbie policjantem w historii komisariatu w Conway i być może to zdecydowało. A może zdecydowało to, że Ricky zawsze przecież sprawiał problemy. Tak, czy owak sędzia George F. Hartje uznał Ricky'ego za zdolnego do stanięcia przed sądem i wyznaczył termin rozprawy. Ta potoczyła sie błyskawicznie - dowody nie pozostawiały złudzeń, więc ława przysięgłych po krótkim namyśle uznała sprawcę winnym śmierci dwóch osób i usiłowania zabójstwa dwóch kolejnych. Sędzia wydał wyrok śmierci.
Ricky spędził w celi śmierci jedenaście lat. Jego ostatnią szansą była wola gubernatora stanu Arkansas, który miał prawo zastosowania łaski i właściwie w tym względzie wszystko zdawało się Ricky'emu sprzyjać, gdyż od lat gubernatorem stanu Arkansas był znany ze swojego wrogiego wobec kary śmierci stosunku Bill Clinton. Cóż - jak w każdej szanującej sie opowieści - jest czas i jest miejsce. Ricky pechowcem pozostał do końca - akurat bowiem tak sie złożyło, że wojujący z karą śmierci postępowy gubernator stanął w szranki wyścigu o Biały Dom i postanowił wyrwać nieco głosu słynącym z surowości republikanom jednoznacznie deklarując swoje poparcie dla kary śmierci. Nie skorzystał wobec Ricky'ego Ray Rectora z prawa łaski i tym samym ustalono w końcu datę egzekucji na dzień 24 stycznia 1992 roku. Zgodnie z tradycją, przygotowano dla Ricky'ego ostatni posiłek - o czym zresztą poinformowały skwapliwie władze więzienia media, a zatem także Opinię Publiczną - w postaci steka, pieczonego kurczaka, napoju Kool-Aid i ciasta z orzechów pekanowych, będącego lokalnym przysmakiem. Ricky odbył swą ostatnią w życiu ucztę i poinformował strażników, że ciasto odkłąda "na później", co zresztą sprawiło mu dużą radość. Ciasto owo pozostało w celi, gdy strażnicy poprowadzili Ricky'ego na miejsce egzekucji. Wyrok został wykonany za pomocą wstrzyknięcia trucizny i obecni na miejscu egzekucji - choć odgrodzeni od miejsca kaźni szybą - słyszeli wyraźnie ostatnie rozmowy Ricky'ego ze strażnikami, a potem jego gasnące powoli jęki. Egzekucja trwała łącznie pięćdziesiąt minut, a Ricky był trzecim straconym skazańcem na mocy woli sądów stanu Arkansas od czasu sprawy Furman versus Georgia z 1972 roku, która skutkowała zawieszeniem kary śmierci w amerykańskim prawodawstwie do dnia 23 marca 1973 roku. Bill Clinton wygrał wybory prezydenckie stając się czterdziestym drugim Prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i był nim osiem lat, wygrywając walkę o drugą kadencję, a Cristopher Hitchens, który jako pierwszy opisał tę historię nazwał go w swoim czasie cynikiem, co jednak nie wpłynęło na popularność polityka Demokratów, który przerwał trwającą dwanaście lat dominację Republikanów w Białym Domu. Dopiero po pewnym czasie władze więzienia przyznały, że tak długi czas konania Ricky'ego spowodowany był niedoszacowaniem jego wagi, oraz nieoczekiwanego wpływu całej gamy leków psychotropowych od lat podawanych skazańcowi. Trzeba było dopiero sprawy Atkins versus Virginia z 2002 roku - zatem całą dekadę po egzekucji Ricky'ego - w której wypowiedział się Sąd Najwyższy, który głosami 6 do 3 orzekł bezwzględny zakaz wykonywania kary głównej na skazanych, niepełnosprawnych intelektualnie. Kończąc całą tę opowieść, mimo współczucia bliskim ofiar Ricky'ego, nieustannie mam przed oczami to nie zjedzone ciasto, które zostawione zostało na później. Była zbrodnia, więc jest i kara. Albo zemsta, jak kto woli...
Komentarze
Prześlij komentarz