"Dzień po"
A zatem stało się, Niemcy wybrały...
Złożono już gratulacje, a Friedrich Merz rozpoczął budowę nowego gabinetu, w zaistniałych okolicznościach - koalicyjnego. Mimo, że zwyciężyła partia której jestem zwolennikiem, nie czuję cienia satysfakcji - po poprzednich wyborach postanowiłem dać kredyt zaufania ekipie Olafa Scholza, gdyż w ówczesnej sytuacji dominowało we mnie dojmujące uczucie niezbędności zmian, ruchu naprzód. Scholz i jego koalicjanci popełnili wiele błędów, jak przypuszczam tylko pewną część z nich można zrzucić na karb trudności funkcjonowania trójstronnej koalicji, gdzie mimo wszystko liberałowie byli od początku swego rodzaju ciałem obcym. Jeśli poprzedni kanclerz czuł, że "musi" objąć władzę, by uniknąć zepchnięcia w cień swej macierzystej partii i udowodnić jej znaczenie na niemieckiej scenie politycznej poprzez skuteczne działanie, zawiódł i swoje nadzieje i nadzieje wyborców. Z wielu względów czas trwania "Ampel" to czas stracony dla kraju i wczoraj SPD otrzymała w związku z tym od wyborców siarczysty policzek. To także mnie nie cieszy - powiem wcale przewrotnie - gdyż w obecnej sytuacji każda partia polityczna, która potrafi choć na sekundę en masse spojrzeć na świat bez ideologicznego zadęcia jest czymś wyjątkowym, jest bowiem partnerem do dyskusji, do budowania kompromisu. A przecież polityka w znacznej mierze opiera się właśnie o kompromisy.
Wyniki wyborów de facto zaskoczeniem dla nikogo nie powinny być - ostateczny rezultat w niewielkim stopniu odbiega od przedwyborczych sondaży. Ostatecznie wszystko ułożyło się następująco:

Oczywiście zwracają uwagę trzy rzeczy - podwojenie stanu posiadania przez AfD, ogromne straty SPD, które zanotowało bodaj najgorszy wynik wyborczy od ustanowienie Republiki Federalnej i rzecz jasna - znakomity wynik wyborczy "Die Linke", czyli skrajnej lewicy. Ten ostatni punkt jest chyba jedynym, który wyrwał się uwadze badaczy opinii publicznej i autentycznie był zaskoczeniem. Jednakże z drugiej strony - po głębszym namyśle - fenomen ów łatwo wyjaśnić. "Linke" zraziła do siebie wielu wyborców przez lata wikłając się w niekończące wewnętrzne spory z grupą wyjątkowo silnych radykałów, ci jednak odpłynęli z partii ku BSW Sary Wagenknecht, która o włos, ale jednak nie przekroczyła progu pięcioprocentowego. Tym samym - na ostatniej prostej - swój głos na skrajną lewicę, teraz już oczyszczoną, oddało wielu wyborców zamieszkujących duże i bogate ośrodki miejskie, sytuowanych raczej w wyższej klasie majątkowej - młodych i najczęściej bardzo dobrze wykształconych. Krótko mówiąc, "Linke", które nie tak dawno jeszcze balansowało na krawędzi upadku odzyskało w dużej mierze swój "macierzysty" elektorat, choć oczywiście z pewnym generacyjnym wahnięciem. Przyczyny tak dramatycznego wyniku SPD wszyscy chyba znamy i choć wynik nadal jest dwucyfrowy, władze partii będą musiały wziąć na siebie odium utraty tradycyjnego tytułu drugiej siły niemieckiej polityki. najpewniej partia, która dała już Niemcom w przeszłości jednego z największych kanclerzy - Helmuta Schmidta - będzie musiała znacząco redefiniować swoje cele, a chyba oczywistym jest, że czynić to będzie bez Olafa Scholza, który ryzykując, przegrał, zatem raczej na pewno zapłaci głową. Ponad trzy i pół miliona straconych wyborców to katastrofa, a goryczy tej klęsce dodaje fakt, że około połowy straconych głosów przeszło na rzecz wielkiego rywala - chadeków. Jest jednakże w tym całym nieszczęściu socjaldemokracji coś, co mnie osobiście pociesza, gdy patrzę na rzeczy całościowo. nadal bardzo duża część Niemców w średnim wieku, o dochodach ocenianych jako "niższa klasa średnia" pozostała przy tradycyjnych partiach, wybrała standardy pluralistyczne i nie poszła drogą demagogii i populizmu. Są to zatem dla SPD głosy do odzyskania, a jednocześnie impuls do tego, by rozważyć własne decyzje z czasów posiadania w ręku kanclerskiego fotela.

Głową zapłacił już niedawny Scholza koalicjant - Christian Lindner - który sprowadził w ciągu trzech i pół roku liberałów z FDP z nieba, do piekła. Na diagramie widać wyraźnie, jak dramatycznie spadło zaufanie wyborców do tej partii, jak bardzo zawiodła ona nadzieje. Jeśli jednak przyjrzymy się sprawie bliżej, zauważymy w tym konkretnym przypadku pierwszy z wyraźnych symptomów radykalizacji części społeczeństwa. mam na myśli to, względem kogo FDP straciła tak wielu wyborców:

Odpływ 890 000 wyborców do AfD pokazuje, jak duże znaczenie miał liberalny program Lindnera sprzed ponad trzech lat, ta grupa wyborców (niemała) ma o tyle duże znaczenie, że nie wybrała żadnej z "tradycyjnych" partii, lecz ostatecznie usadowiła się skrajnie po prawej stronie dając tym samym wyraz oczekiwania bardzo dalece idących zmian. To wreszcie grupa w znacznej mierze mieszkająca w zachodniej części kraju, co pokazuje wyraźnie, że AfD i w "starych" landach zdobyła sobie pewne przyczółki. Jeśli jesteśmy przy AfD, to pora pochylić się nad wynikiem tej partii w wyborach:

Ta grafika pokazuje, jak wiele partia, której kandydatką do fotela kanclerskiego była Alice Weidel zyskała - zdobycie ponad 4 600 000 głosów więcej niż w 2021 roku musi siłą rzeczy robić wielkie wrażenie. bardzo istotne jest tutaj także wskazanie, że na korzyść AfD traciła wyborców każda partia, a jednocześnie skrajna prawica wygrała najwięcej w puli wyborców nie deklarujących trwałej przynależności ideologicznej. Aby jednak nie demonizować sytuacji i w pełni zrozumieć naturę tak dużej migracji wyborców wypada wskazać, że głosy odpływające na rzecz AfD, to osoby o słabym wykształceniu, często także bez stałego zajęcia - zatem najbardziej otwarte na demagogiczną formę programu wyborczego AfD, naj zwyklej w świecie nie rozumiejący reguł rządzących gospodarką. Oczywiście swoją drogę odegrała tutaj także metoda przekazu - dla nikogo tajemnica nie jest, że AfD szczególnie aktywne jest w przestrzeni mediów społecznościowych, więc w znacznej mierze zdobyła tytuł hegemona w zdobywaniu głosów tych, którzy zrezygnowali zupełnie z tradycyjnych mediów. Istotne są także krzykliwe hasła wyborcze, włącznie z sakramentalnym "mniej podatków, mniej biurokracji". Wprawdzie Alice Weidel i spółka nie wyjaśnili nigdy dokładnie w jaki sposób chcieliby to zrobić, ale przekaz zadziałał i mamy tego wyraźne efekty. Dokładnie na tej samej zasadzie swoją rolę odegrało uporczywe poruszenie tematu związanego z migracją. Należy jednak powiedzieć sobie jasno - ten wynik wyborczy nie jest wielkim zwycięstwem skrajnej prawicy. Jest jej porażką.
Mówię te słowa całkiem świadomie - to nie jest żadna fantazja. Partie takie jak AfD potrzebują w końcu zaistnieć u władzy, gdyż jeśli to nie nastąpi ich populizm straci w końcu swa magię i tym samym, siłę przyciągania. Jeśli wyborcy na przestrzeni ośmiu, dwunastu lat nie doczekają się w końcu realizacji choćby części postulatów ze sztandarów AfD, w końcu będą zmuszeni do tego, by poszukać "alternatywy od alternatywy". Stanie się tak dlatego, że bardzo duża część wyborców AfD nie jest z tą organizacją dlatego, że tęskni za NRD, albo nie lubi Turków, czy Polaków. Jest dlatego, że w ciągu ostatnich paru lat obniżyła się ich stopa życiowa, mogą zauważyć jak zaraz za Odrą wygląda proces cyfryzacji (który w Republice Federalnej faktycznie nadal nawet się nie zaczął), a przede wszystkim - w imię walki o klimat likwiduje się ich obecne miejsca pracy i nie daje w zamian żadnej alternatywy. Po straconych w tym względzie latach rządów Olafa Scholza przyszły rząd Friedricha Merza musi wreszcie odważnie ruszyć naprzód i zmienić ten cyfrowy skansen jakim w ciągu minionych lat stała się Republika w kraj odważniej inwestujący w najnowsze technologie. Jeśli jednak nowy rząd zawiedzie, wtedy możemy spodziewać się jeszcze większej radykalizacji społeczeństwa. To ostatnia szansa na normalność i rozwój.

Przyszły Bundestag będzie liczył 630 deputowanych. Zamiast zamieszczać popularne i znane doskonale mapki pokazujące dominację AfD w landach wschodnich (tak, wschodnich, nie środkowych), wolę nie tracić czasu i wskazać Państwu najprawdopodobniejszy układ koalicyjny. CDU/CSU wraz z SPD dysponować będą w nowym Bundestagu 328 szablami, zatem uważam za najbardziej sensowne rychłe rozpoczęcie rozmów koalicyjnych z ugrupowaniem ustępującego kanclerza. Z całą pewnością nowy rząd daje szansę na konkretny reset w relacjach z Polską - z uwagi na osobiste zapatrywania Friedricha Merza, który upatruje od lat szansy na wzmocnienie roli Europy w świecie w oparciu o ścisły sojusz Paryża, Berlina i Warszawy. To jest o tyle istotne, że w związku z kompletną niepoczytalnościa prezentowaną przez nowego prezydenta USA przyszły kanclerz daje już od pewnego czasu jasne i czytelne znaki, że zamierza odejść od tradycyjnego opierania się w kwestiach bezpieczeństwa międzynarodowego od scisłego sojuszu z USA. Jeśli o mnie chodzi, to tego rodzaju deklaracje traktuje jak "miód na uszy" i kategorycznie będę oczekiwał ich realizacji. Nigdy nie byłem zwolennikiem całkowitego uzależniania się od Stanów Zjednoczonych w kwestii obrony i to jest właśnie ten czas, by zbudować coś nowego. najprawdopodobniej także niekoniecznie unijnego - w towarzystwie Ficów i Orbanów raczej trudno będzie działac w tej kwestii
Jest zbyt wcześnie, by rozważać kandydatury do konkretnych tek ministerialnych, ale jak sądzę o ile w nowym gabinecie nie znajdzie się miejsce dla Olafa Scholza, raczej na pewno ważną postacią będzie w nim najpopularniejszy obecnie polityk socjaldemokratów, czyli Boris Pistorius. Byłbym także mocno zdziwiony, gdyby przyszły kanclerz z racji olbrzymiego doświadczenia w dziedzinie prawa spółek handlowych i wieloletniej pracy w zarządach wielu z kluczowych giełdowych graczy zrezygnowałby z którejś z ministerialnych tek związanych z gospodarką, lub finansami. Szczęśliwy ten układ dla obu graczy, gdyż udział w rządzie w pewnym stopniu łagodzi wstrząs spowodowany wyborczą katastrofą socjaldemokracji, dając jednocześnie szansę na odbudowę nadwątlonego zaufania wyborców, a z drugiej strony - co wcześniej zauważyłem - daję "większemu" z partnerów swoistą rękojmię możliwości prowadzenia normalnego dialogu w celu znalezienia kompromisu. Oczywiście, nie będzie łatwo socjaldemokratom przełknąć "żabę" w postaci konieczności porozumienia się z niebywale liberalnym w kwestiach ekonomicznych Merzem, ale alternatywy nie ma. Chyba że "Alternatywa dla Niemiec"...
Komentarze
Prześlij komentarz