"Raport z Ukrainy" - 30 listopada 2024 roku

 





"Raport z Ukrainy"


        Jesteśmy na ostatniej prostej wojny w Ukrainie - jeśli Prezydent Zełeński przyjął do wiadomości aktualne położenie i zdolność bojową sił zbrojnych swego kraju i zdecydował się zgodzić na prowadzenie negocjacji w oparciu o właściwie jeden warunek, czyli szybkie przyjęcie swego kraju do NATO. Zgoda na pozostawienie okupowanych przez Rosję terytoriów pod kontrolą ich sił zbrojnych wyrażona w ten sposób jest niczym innym jak tylko przyznaniem, że nie istnieją żadne możliwości ich zbrojnego, lub dyplomatycznego odzyskania. Ma to oczywiście związek z tym, o czym pisałem uprzednio, czyli właśnie z bardzo złą kondycją sił zbrojnych. Nie chodzi tutaj o tak zwany "plan pokojowy" przyszłej administracji w Waszyngtonie, bo nie tylko nie mam najmniejszych wątpliwości, że takowy po prostu na dzień dzisiejszy nie istnieje, ale także o fakt, że nawet jeśli plan ów powstanie w żaden sposób nie wpłynie na położenie sił zbrojnych Ukrainy. Najpopularniejsza teza zakładała dotąd próbę "wymuszenia" na Rosji rozwiązań pokojowych poprzez przekazanie Ukrainie wielkiej ilości najnowocześniejszej broni przez USA, co jednak biorąc pod uwagę dwa kluczowe czynniki wydaje się opowieścią z mchu i paproci. Jak już wcześniej pisałem - podczas kampanii Donald Trump i jego sojusznicy powtarzali jak mantrę hasło o bezcelowości pomocy udzielanej Ukrainie, więc nie bardzo wiem na jakiej podstawie mamy teraz zakładać drastyczną zmianę tej narracji i otwarcie na oścież magazynów sił zbrojnych USA dla Kijowa. To po prostu kompletnie bez sensu. Drugi czynnik ma jeszcze większa wagę dla biegu wydarzeń - nawet gdyby tak się jednak z jakichś powodów stało, że siły zbrojne Ukrainy nagle otrzymają setki sztuk broni precyzyjnej takiej jak pociski "Tomahawk", czy więcej ATACMS ich użycie (nawet masowe - w co osobiście nie wierzę) niczego już nie zmieni. Użycie tej broni nie zredukuje dramatycznej przewagi Rosjan na froncie, nie zatrzyma jej pełznącej ofensywy. Obawiam się zatem, że "koniec jest bliski".


W ostatnich dniach dwóch wysokich rangą dowódców sił zbrojnych Ukrainy otrzymało dymisje - trudno orzec, czy jest to próba znalezienia winnych obecnej sytuacji ogólnej, czy może po prostu oznaka narastającej frustracji i braku zaufania do armii. Podobnie jednak jak bywało podczas różnych konfliktów zbrojnych w przeszłości - od tego rodzaju decyzji personalnych nie przybędzie batalionów, a sytuacja sił polowych państwa ukraińskiego jest teraz tak złożona i trudna, że nawet najlepszy wybór następców nie przyniesie natychmiastowych pozytywnych efektów. Na dzień dzisiejszy stan wielu ukraińskich jednostek stawiających opór Rosjan jest już po prostu rozpaczliwy, a posiłki płynące na front są całkowicie niewystarczające. Reorganizacje obejmują zresztą już nawet nie całe brygady, jako podstawowe związki taktyczne, lecz poszczególne ich elementy - jak miało to miejsce w przypadku jednego z batalionów 95 Brygady Desantowej. Przegrupowania poszczególnych elementów brygad, których rdzeń pozostaje w strefie aktywnych działań bojowych mają tę wadę, że nie tylko okresowo osłabiają siłę i potencjał bojowy tych jednostek jako całości, ale wprowadzają chaos w strukturze dowodzenia - komasowanie elementów różnych jednostek pod wspólnym dowództwem powoduje choćby takie komplikacje, jak prozaiczny brak zaufania pomiędzy oficerami dowodzącymi. Jeśli od bardzo dawna obserwowaliśmy dużą trudność w dowodzeniu w skali operacyjnej po stronie ukraińskiej, to teraz operowanie przypadkowymi jednostkami okresowo pojawiającymi się na danym odcinku frontu jest jeszcze trudniejsze i nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę ograniczenia płynące z samej organizacji struktur dowodzenia, przede wszystkim sztabów, które konsekwentnie są przeciążane obowiązkami, jednocześnie cierpiąc na dramatyczny brak wyszkolonego personelu. Można śmiać się do woli z "drugiej armii świata" w memach i żartach, ale na dzień dzisiejszy fakty są takie, że pod względem efektywności bojowej po prostu Rosjanie deklasują siły ukraińskie i najzwyklej w świecie nie ma widoków na to, by miało się to w jakikolwiek sposób zmienić. Otwartą kwestią pozostaje tylko to, jak daleko zajdą Rosjanie i jak wielką tym samym część terytorium państwa Ukraina będzie musiała na rzecz pokoju poświęcić. Na teraz ukraiński przyczółek na rosyjskim terytorium w obwodzie kurskim nie tylko nie spełnia jakiejkolwiek pozytywnej roli będąc jedynie rodzajem "więzienia" dla całkiem sporej liczby ukraińskich jednostek o stosunkowo wysokiej wartości bojowej, które sie tam po prostu wykrwawiają, a których dramatycznie brakuje w Donbasie i na Zaporożu. Na teraz Rosjanie trzymają przyczółek na rzece Oskoł i coraz bardziej zagrażają Kupjańskowi. Na teraz wreszcie kwestią czasu wydaje się upadek kolejnych miejscowości na południowym wschodzie - choćby Wełykiej Nowosiłki. Jeszcze gorzej sprawy układają się w rejonie Pokrowska, gdzie czołówki rosyjskie są już tylko około dwudziestu kilometrów od arcyważnej linii kolejowej łączącej Pokrowsk z zapleczem. Nie są i nie będą zatem żadnym gwarantem stabilizacji ukraińskie umocnienia wzniesione na zapleczu frontu na Zaporożu, bo Rosjanie nie będą ich szturmować frontalnie, lecz stopniowo zwijać flankując z rejonu Kurachowego. Krytyk może powiedzieć - dotychczas Rosjanie posuwali się naprzód w nieco szybszym tempie, ale nadal ich postępy liczone są w metrach. Dobrze, to jest jakiś argument, natomiast istotnym kontrargumentem pozostaje tutaj fakt, że nigdzie na aktywnym froncie nie udało się w ciągu ostatnich miesięcy Ukraińcom Rosjan zatrzymać i mało tego, nie są w stanie nawet opóźnić rosyjskich postępów. Ile zajęło czasu przesunięcie frontu z rejonu Wuhłedaru do Konstantynopilskiego? 


    Obserwowane w ciągu ostatnich dni załamanie się kursu rubla nie jest tutaj żadnym argumentem na rzecz osłabienia rosyjskiej zdolności do prowadzenia działań wojennych. Rosjanie może i odczuwają coraz bardziej koszty wojny i paraliżu finansów związanego z sankcjami, ale ich zdanie jest w tej układance nadal mało istotnym czynnikiem - Kreml najzwyklej w świecie nie zamierzał i nie zamierza się przejmować.  Putin wie doskonale, jak wielką uzyskał na froncie przewagę, więc będąc już tak blisko ostatecznych rozstrzygnięć, które będzie w stanie nazwać zbrojnym zwycięstwem (namacalnym, bo związanym z uzyskaniem konkretnego terytorium), czym pokaże swą siłę i najpewniej radykalnie spacyfikuje emocje przywracając rosyjskiej "głubince" tak upragnioną narodową dumę. I nikt, absolutnie nikt mu w tym nie przeszkodzi, bo w jaki sposób miałby to zrobić? USA Trumpa wysyłając na Ukrainę Marines w zamian za poległych ukraińskich żołnierzy, których nijak nie da się obecnie zastąpić? Jeśli o czymś należy obecnie dywagować, to o tym jak ma wyglądać koniec wojny. Oczywiście jedynym gwarantem bezpieczeństwa narodowego Ukrainy pozostaje możliwie szybkie przystąpienie do struktur NATO, co jednak nie wydaje sie takie pewne biorąc pod uwagę silną obstrukcję tej możliwości ze strony jawnych zwolenników współpracy z Rosją na Węgrzech, czy Słowacji. Jeśli Trump jako przywódca USA ma sie na cokolwiek przydać, to tylko jako młot na Budapeszt i Bratysławę, bo przecież bez jednomyślności w kwestii akcesji Ukrainy do NATO w ogóle takiego tematu na dzień dzisiejszy nie ma. Wymieniłem tutaj dwie europejskie stolice, a przecież pozostaje jeszcze problem Turcji, która potrafiła stawić olbrzymi opór natowskim aspiracjom krajów skandynawskich. Nie bez kozery teraz właśnie Ankara zakomunikowała o rezygnacji z potencjalnej amerykańskiej pomocy przy modernizacji jej floty myśliwców F-16 na rzecz własnego przemysłu zbrojeniowego. targ zatem już się zaczął i ludzi Trumpa czeka jeszcze na tym polu wiele nieprzyjemnych zaskoczeń. Jeszcze tydzień temu Prezydent Ukrainy potrafił publicznie określać swój kraj jako "militarne mocarstwo będące gwarantem pokoju na wschodniej flance Europy", a dziś przyznaje, że nie jest w stanie w żaden sposób zrealizować tak długo lansowanego hasła o odzyskaniu granic z 1991 roku. To chyba najbardziej widomy znak kryzysu w jakim tkwią od miesięcy ukraińskie siły zbrojne. Kryzysu na który w mojej ocenie skutecznego lekarstwa po prostu nie ma. Żadnych złudzeń - gra nie idzie teraz o integralność terytorialną Ukrainy, lecz o przyszłość tego kraju, jako niezależnego politycznie i ekonomicznie bytu. Stawka jest zatem bardzo wysoka.



Komentarze

Popularne posty