"Raport z Ukrainy" - 1 listopada 2024
Dziś mamy 1 listopada 2024 roku, trwa rosyjska agresja
na Ukrainę.
Od wielu miesięcy nie pisałem na
temat działań wojennych na Ukrainie. Nie dlatego, że stroję focha, czy też
dlatego, że straciłem do tego serce. Powodem był absolutny brak dobrych
informacji, którymi mógłbym się podzielić. Wydarzenia, których byliśmy
świadkami przez ostatnie miesiące są tylko niemym potwierdzeniem rosnących obaw
o zdolność armii ukraińskiej do stawiania oporu agresorowi, nie wspominając już
o tym, co uważałem zawsze za właściwie niemożliwe do zrealizowania – czyli zbrojnego
odzyskania okupowanych terytoriów. Teraz już chyba nawet największym optymistom
rzuca się w oczy, w jak mrocznym zaułku znalazł się zaatakowany kraj i jego
siły zbrojne. Jak zatem widzę rzeczywistość dnia dzisiejszego i perspektywy na
najbliższe miesiące? No właśnie w dość ciemnych barwach je widzę. Jeśli czegoś
nie widzę, to powodów do tego, by koloryzować i opowiadać o czymkolwiek w
optymistycznym tonie.
Od wielu dni bezustannie trwają
rosyjskie operacje zaczepne, które spowodowały odepchnięcie sił ukraińskich z
wielu pozycji obronnych w Donbasie i nad Oskołem i co ważne – próba przeniesienia
działań bojowych na teren Rosji w Obwodzie Kurskim niewiele pod tym względem
zmieniła. Owszem, Ukraińcy wtargnęli do Rosji, zajęli pewną ilość wiosek i
miasteczek (z niewielką Sudżą na czele listy), ale najwyraźniej niewiele
zmieniło to w rosyjskim planowaniu działań bojowych, bo bez względu na te
straty terenowe kontynuowali oni swe ataki na cele w Donbasie, zresztą na ogół
z sukcesami. Jak to wygląda obecnie?
1) Obwód Kurski
Ostatnie wiarygodne doniesienia pokazują wyraźnie, że
utrzymywany przez siły ukraińskie przyczółek na terytorium Rosji mocno się skurczył.
Oddziały rosyjskie mają tutaj inicjatywę i nie tylko odzyskały sporą część
terytorium, ale stale wiążą obecne tam oddziały ukraińskie, których generalnie
dramatycznie brakuje na innych kierunkach operacyjnych.
Sytuacja na froncie kurskim
27.10.2024
Pojawiło się jak dotąd bardzo
wiele opinii na temat sensu tego ofensywnego wystąpienia armii ukraińskiej i
znakomita większość z nich zakładała próbę uzyskania kilku celów. Z
operacyjnego punktu widzenia działanie to nie miało od początku żadnego
logicznego uzasadnienia. Podobny manewr wykonali wcześniej Rosjanie wkraczając
na pograniczne terytoria na „martwym” kierunku operacyjnym, co skutkowało
szybkim przerzutem części ukraińskich sił z Donbasu i z rezerw. Jeśli
ukraińskie dowództwo wyobrażało sobie podobny efekt, to musi pogodzić się z
porażką – owszem, Rosjanie stosunkowo szybko przerzucili pewną ilość związków
taktycznych w rejon okupowanej Sudży, ale dysponując znacznie większymi od
swego przeciwnika rezerwami bynajmniej nie osłabili nacisku na atakowanych
odcinkach frontu. W efekcie obserwujemy utknięcie dość silnego zgrupowania ukraińskiego
w rejonie kurskim, co jeszcze bardziej wyostrzyło problem braku rezerw
operacyjnych na kluczowych dla Rosjan odcinkach działań.
2) Donbas
Jak właściwie odczytywać rosyjską presję w Donbasie? Jestem
bardzo odległy od wyliczania tego, jak powoli Rosjanie opanowują kolejne
miasteczka i wsie i jak wielkim kosztem osiągają swoje kolejne cele. Oczywistym
jest, że wraz ze zmianą na stanowisku naczelnego dowództwa sił ukraińskich w
zasadniczy sposób zmieniła się ich taktyka – ostatnie sukcesy Rosjan polegające
na zajęciu tak długo bronionego Wuhłedaru, czy Sełydowego tak jak i zresztą
wcześniejsze operacje pokazują wyraźnie, że dowództwo USZ jest zdecydowane nie angażować
się w wyniszczające walki pozycyjne w obronie miejscowości. Jest jednak to o
tyle trudne, że po drodze kolejny raz okazało się, że kiepska komunikacja i
niezbyt dobra ocena sytuacji prowadzi do wpadek polegających na wyjątkowo kosztownych
odwrotach ze zbyt długo utrzymywanych pozycji. Te „stare jak ta wojna” problemy
w połączeniu z ogólnym wyczerpaniem wojsk polowych doprowadziły do sytuacji, w
której jednostki bojowe poziomu brygadowego działają w zasadzie na zasadzie
grup bojowych skupiających w swych szeregach wszystkie zdolne jeszcze do walki
oddziały. Stała presja Rosjan nie jest zatem bezsensownym „rzucaniem ludzi na
śmierć”, lecz przemyślaną taktyką, będącą elementem konkretnej strategii.
Postępy oddziałów rosyjskich na
północ od Wuhłedaru.
To już kolejny sezon operacyjny, w którym widać
wyraźnie jak na dłoni, jak bardzo ukraińskie dowództwo jest bezradne wobec
rosyjskiej taktyki prowadzenia wielu małych operacji zaczepnych zakładających falowe
ataki piechoty. Ukraińskie siły zbrojne nie są po prostu zdolne do tego, by
próbować je powstrzymywać z uwagi na dramatyczną sytuację kadrową i zawsze nie
adekwatne do potrzeb zapasy amunicji, a ostatnio także sprzętu bojowego. Faktycznie
zatem, w takiej sytuacji jedynym sensownym rozwiązaniem pozostaje oddawanie
terenu w zamian za oszczędzanie własnym wojskom polowych olbrzymich kosztów przedłużających
się działań pozycyjnych. Czy jednak taka taktyka może przynieść jakieś owoce?
Upadek Sełydowego.
W obecnej sytuacji na pewno nie w dającej się przewidzieć
perspektywie. Osłabienie ukraińskich sił zbrojnych wynikające z trudności z
uzupełnianiem strat osobowych, ale także utraty dużej ilości sprzętu bojowego pochodzącego
z darów z Zachodu doprowadziło armię ukraińską do ściany. Gdy czytam
doniesienia mówiące, że w niektórych jednostkach oferuje się teraz ochotnikom
dziewięćdziesięciodniowy cykl szkolenia zamiast dotychczas trwającego
trzydziestodniowego jeży mi się włos na głowie. Ten permanentny kryzys kadrowy
dyktuje i będzie już stale dyktował warunki działań bojowych. Nie ma od niego
ucieczki, gdyż jak mówi mądre przysłowie ludowe – „mleko się już rozlało”. Ogromne
straty w ludziach poniesione podczas wcześniejszych walk są na tym etapie wojny
w zasadzie nie do odrobienia, a obecnie obserwowane posunięcia mobilizacyjne
(plan zakłada powołanie 160 000 rezerwistów) są po prostu dramatycznie spóźnione.
Jak
Państwo doskonale wiecie, nie pretenduję do roli eksperta z dziedziny
wojskowości współczesnej – nie mam takich kompetencji jako historyk
wojskowości. Mam jednak zawsze zdolność do odwoływania się do historycznych odniesień,
które mimo upływu lat i zmian w technologii okazują się często niebywale
adekwatne do rzeczywistości opisywanego konfliktu. Jeśli mam zatem do czegoś historycznego
porównać obecną sytuację, to do kampanii jesienno-zimowej z lat 1943-1944 na
Froncie Wschodnim podczas II Wojny Światowej. Przechodząc do meritum, chodzi mi
o sytuacje w której oddziały niemieckie w większości przypadków górujące nad
sowieckimi taktyką i poziomem wyszkolenia weszły w cykl niezwykle
wyniszczających ich struktury kadrowe starć z atakującymi oddziałami
radzieckimi. Mimo ogromnych strat i w sumie niewielkich zysków terenowych (z
których żaden nie miał znaczenia strategicznego) siły radzieckie wykonały
powierzone im zadanie wyniszczenia armii niemieckiej do tego stopnia, że po
okresie krótkiej pauzy strategicznej latem 1944 roku z przerażająca łatwością załamały
niemiecka obronę (zresztą niezbyt sensownie zorganizowaną – bo w oparciu o
nieprawdziwe i nielogiczne wnioski z pracy wywiadowczej), co skutkował w
krótkim czasie całkowitym załamaniem się całego frontu i koniecznością w
praktyce odbudowy od podstaw niemieckich sił na wschodzie (kompletne rozbicie
dwóch z czterech grup armii i liczone w stekach tysięcy ludzi straty osobowe), setki
kilometrów na zachód od punktu startu radzieckich operacji zaczepnych. Czy to
porównanie ma sens? W mojej ocenie tak, bo podobnie jak ówczesny Wehrmacht, tak
i siły ukraińskie już wcześniej cierpiał na dotkliwe braki w sprzęcie i
kadrach, a niezwykle brutalne walki jeszcze pogłębiły te problemy, przy czym
zarówno Wechrmacht jak i dzisiejsza armia ukraińska miała olbrzymi problem ze
zorganizowaniem adekwatnych uzupełnień w ludziach w odróżnieniu od sił
rosyjskich/radzieckich. Tak, najprościej mówiąc, zamiast finezyjnych manewrów i
starannie zaplanowanych operacji Rosjanie/Sowieci postawili na sprawdzone
rozwiązanie polegające na zaakceptowaniu wysokich strat własnych w zamian za
powolne wyczerpywanie rezerw wroga. W obu przypadkach – i tym historycznym i
tym obecnym kryzys przeciwnika polegał na uszczupleniu dostępnych zasobów.
Niemcy musieli się przygotowywać do nieuchronnej inwazji alianckiej na
Zachodzie, Ukraińcy „przespali” moment w którym absolutnie konieczne stało się
ogłoszenie totalnej mobilizacji. Absolutnie w obecnych działaniach na froncie
nie odgrywa żadnej roli czynnik przepaści technologicznej dzielącej sprzęt
pozyskany z Zachodu od tego użytkowanego przez Rosjan. Niewielkie w gruncie
rzeczy ilości nowoczesnej broni nie są w stanie zdominować pola walki w obliczu
zmobilizowania przez Rosjan sił posiadających teraz tak wielką przewagę
liczebną w wojskach polowych. Znowu decyduje ilość, a nie jakość. Prymitywizm
rosyjskiej broni wyrażający się w chętnym korzystaniu z literalnie totalnie
przestarzałych systemów uzbrojenia nabiera tutaj wręcz cech pozytywnych, choć
postrzega się go powszechnie jako karykaturalny. Chodzi mi o to, że wszystkie
te stare armaty, czy czołgi nie wymagają wysoce wyspecjalizowanej obsługi i
Rosjanom znacznie łatwiej uzupełniać straty niż Ukraińcom, dla których każdy stracony
żołnierz wyszkolony w obsłudze zachodniego uzbrojenia jest w zasadzie nie do zastąpienia
w czasie liczonym w dniach, czy tygodniach. Rosjanie podporządkowali swej
sprawdzonej taktyce „zamęczania” wroga dosłownie każdy aspekt funkcjonowania
machiny wojennej, co finalnie daje im teraz przewagę na froncie, jakiej nie
mieli chyba od początku całego konfliktu. I mam wrażenie, że ta sytuacja tak
prędko się nie zmieni, bo Rosja nadal dysponuje wielkimi ilościami
poradzieckiego uzbrojenia – samych czołgów ma zapewne około 3000, jak wynika z
obserwacji niemieckich specjalistów od analizy potencjału rezerw w oparciu o
dokumentację fotograficzną. Takie ilości broni pozwalają na bardzo długie
kontynuowanie wojny, choć oczywiście pewnym światełkiem w tunelu jest fakt, że
z pewnością nie ma Rosja prowadzenia wojny w „nieskończoność”, biorąc pod uwagę
nikłe możliwości uzupełnienia rezerw sprzętowych obecną produkcją. We wspomnianej
kategorii czołgów ocenia się obecne możliwości produkcyjne Rosjan na około 200
wozów rocznie, więc owo „bezpieczeństwo” sprzętowe jest jednak dość ograniczone
w wymiarze czasowym biorąc pod uwagę dotychczasowy poziom strat w czołgach od
początku konfliktu obejmujący zresztą przede wszystkim czołgi względnie nowe. W
przypadku coraz szerszego użycia starych i bardzo starych rodzajów uzbrojenia
straty z pewnością będą większe, więc i rezerwy będą maleć szybciej, pod
warunkiem jednak posiadania przez siły ukraińskie dostatecznie dużej ilości
amunicji i nowoczesnych systemów przeciwpancernych.
Tutaj
dochodzimy do kolejnego problemu – stale zmniejszającemu się poziomowi pomocy
technicznej państw zaprzyjaźnionych. Nawet jeśli udało się proporcjonalnie wysoko
podnieść wolumen produkowanej amunicji nie ma już praktycznie możliwości
wysłania tak dużych ilości systemów bojowych wszelkiej maści, jak miało to
miejsce jeszcze w niedawnej przeszłości. Już wówczas narzekano na małe ilości
dostarczanego uzbrojenia, a perspektywy najbliższych miesięcy są jeszcze
bardziej ponure w tym zakresie. Od dawna nie ma już w arsenałach państw
zaprzyjaźnionych właściwie żadnych rezerw sprzętowych, więc żadnych poważniejszych
dostaw czołgów, czy dział samobieżnych po prostu nie będzie. Mało tego – już teraz
występuje ogromny problem z uzupełnieniem dotychczas poniesionych strat i jeśli
dalej sytuacja będzie wyglądać tak jak wygląda, wkrótce „Abramsy”, czy „Leopardy”
znikną z pół bitew. Straty na wojnie są czymś normalnym i nie da się ich
uniknąć, jeśli jednak nie ma zdolności ich uzupełniania nowym sprzętem, musi następować
erozja sił prowadząca finalnie do utraty zdolności bojowej. Jest zatem
niewykluczone, że jedynymi dostępnymi typami uzbrojenia pozostaną wozy
sowieckiej proweniencji. Oczekiwanie podtrzymywania finansowego zaangażowania
państw zachodnich w pomoc finansową i materiałową przez kolejne lata jest tutaj
swego rodzaju idee-fix, bo państwa zachodnie naj zwyklej w świecie nie mają na
to środków. Polska, Francja, czy Włochy borykają się z ogromnymi problemami
wynikającymi z wysokości długu publicznego, a Niemcy tkwią w recesji i są wręcz
konstytucyjnie pozbawione możliwości generowania długu publicznego ponad
minimalne poziomy wynikające z hamulca zadłużeniowego zapisanego w ich Ustawie Zasadniczej.
Sytuacja w USA jest jaka jest i nie ma sensu kolejny raz rozpisywać się na
temat perspektyw amerykańskiego zaangażowania w Ukrainie, w zależności od tego
kto wygra wybory.
Pozostaje
zatem pytanie, czy w obecnej rzeczywistości i przy takich perspektywach
kontynuowanie wojny w oparciu o obecna strategię władz w Kijowie ma w ogóle
jakikolwiek sens? Rozumiem olbrzymi problem jakim jest zaakceptowanie
konieczności utraty (i to zapewne definitywnej) znacznej części własnego
terytorium przez społeczeństwo, ale chyba nawet bardziej przez klasę polityczną.
Od bardzo dawna wiemy, że wiara we własną propagandę jest o tyle zgubna, że w
pewnym momencie musi doprowadzić do drastycznego spadku morale w obliczu
konfrontacji „rzeczywistości medialnej” z „rzeczywistością pola walki”. Nie
twierdzę, że niejako automatycznie prowadzić to musi do rozkładu i rozpadu, ale
z pewnością jest tym czynnikiem kryzysu, którego nie wolno ignorować. Przestałem
wierzyć w jakiekolwiek oficjalne dane, statystyki i zestawienia Kijowa, ale z
drugiej strony nie mam żadnych instrumentów by próbować ocenić zdolność do
kontynuowania wojny przez państwo ukraińskie. Na chwilę obecną możliwość „przetrwania”
rosyjskiej strategii wyniszczenia zasobów oceniam jednak bardzo nisko. Nie wiem
nic na temat poziomu strat w ludziach obu stron, ale nawet trzy lub
czterokrotnie wyższe straty w ludziach Rosjan nie będą miały wpływu na ich strategię,
a wprost przeciwnie, są jednym z kluczowych tej strategii założeń. Nic nie
wskazuje też na to, by mogło się to wkrótce zmienić, bo Rosjanie przez długi
okres czasu będą w stanie uzupełniać swe siły, choć ich gospodarka nieustannie
zmierza w stronę epoki kamienia łupanego. Nie mogę tego samego powiedzieć o
Ukrainie. Tak się mają sprawy w mojej ocenie.
Komentarze
Prześlij komentarz