„Przegrany Wyścig”. Krótka historia Francuskich Sił Powietrznych 1919-1939
„Przegrany Wyścig”
Krótka historia Francuskich Sił Powietrznych
1919-1939
Wstęp do zagadnienia
Olbrzymi dysonans poznawczy. Tak chyba jedynie można
określić emocje płynące z różnicy pomiędzy oczekiwanym wykorzystaniem
wyobrażonego potencjału, a przebiegiem działań bojowych francuskich sił
powietrznych w znakomitej większości popularnej i łatwo dostępnej publicystyki
tematu. Z jednej strony Francja konsekwentnie określana jest w przededniu
wybuchu II Wojny Światowej mianem kontynentalnej potęgi militarnej, z drugiej
strony natomiast – wynik Bitwy o Francję jest często bezlitośnie wydrwiwany i
wyśmiewany, a nader często różnica pomiędzy możliwościami, a efektami kwitowana
jest konkluzjami spłycanymi do „tchórzliwej armii”, której żołnierze, marynarze
i lotnicy tylko wyglądali możliwości złożenia broni przed pierwszym lepszym
oddziałem niemieckim. Z polskiej perspektywy katastrofa francuskich sił
zbrojnych w 1940 roku ma bardzo często dość szczególny – albowiem kojący
„narodowe rany” wymiar. Katastrofę państwa polskiego w 1939 roku przez dekady
konsekwentnie i gremialnie uznawano za efekt francusko-brytyjskiego
kunktatorstwa, a powstały w ten sposób mit „Wielkiej Zdrady” nadal właściwie
obowiązuje w powszechnej świadomości. Szybka klęska militarna i upadek III
Republiki są w tej sytuacji balsamem, który pozwala zapomnieć o związanej z
własną traumą „czkawce” – zawsze przecież samopoczucie poprawia się, gdy komuś
wiedzie się równie źle, tak przynajmniej sądzi niemała część społeczeństwa.
Co wydaje się szczególnie istotne, znakomita większość
powtarzających w nieskończoność frazy o francuskim tchórzostwie, a przede
wszystkim właśnie o zdradzie zmaterializowanej brakiem generalnej ofensywy na
Zachodzie we wrześniu 1939 roku nie ma zupełnie świadomości jak realnie
kształtowały się możliwości operacyjne francuskich sił zbrojnych, jak mógł być
w nich udział sojuszniczych sił brytyjskich, jak naprawdę wyglądało porównanie
sił i środków walczących od 3 września 1939 roku na nowym teatrze działań stron.
Łatwo zejść na manowce po prostu porównując liczby w prezentowanych w
popularnych syntezach historii najnowszej, czy nawet w podręcznikach do nauki
historii. Temat jest dużo bardziej skomplikowany, a droga do uzyskania realnej
wiedzy na temat zdolności bojowej walczących stron wiedzie poprzez staranną
analizę setek zachowanych dokumentów, ale także licznych bardzo szczegółowych
publikacji związanych z tematem. To nie jest zadanie dla leniwych, zresztą
także nie dla czerpiących dziwaczną satysfakcję z braku refleksji nad własną
niezdolnością do obrony wobec klęski – rzecz jasna dziejowo najzupełniej
sprawiedliwej – „Wielkich Zdrajców”. Wystarczy jedynie przyjrzeć się bliżej
ewolucji i organizacji francuskich sił zbrojnych, zadać konkretne pytania o stan
gospodarki i możliwości demograficzne, przekonać się jaki był prawdziwy
stosunek francuskich elit politycznych i wojskowych wobec zagrożenia
niemieckiego, wreszcie – przeanalizować bieg kampanii, by zrozumieć prawdziwe
przyczyny zdumiewającego nawet samych zwycięzców, zupełnie nioczekiwanego
triumfu agresora wiosną i wczesnym latem 1940 roku.
Niniejszy artykuł poświęcony jest historii francuskich
sił powietrznych, których efektywna siła bojowa w kampanii 1939 roku miał
bardzo duże, choć nie decydujące znaczenie. Efekt kampanii to oczywiście summa
znacznie większej liczby czynników, ale w tym konkretnym przypadku nad wyraz
często przywołuje się publicznie znaczenie potencjału francuskich sił
powietrznych w świetle wypominanej Francuzom nadal powszechnie „Wielkiej
Zdrady”. Być może bez szerszej wiedzy na temat laikom wydawać się może, że siły
francuskie wobec użycia tak poważnych sił Luftwaffe w Polsce powinny otworzyć
bez najmniejszego problemu drogę siłom lądowym w głąb Niemiec i zakończyć wojnę
„Przed Gwiazdką”. Rzeczywistość rysuje się jednak nieco inaczej, a ja spróbuję
przybliżyć jej możliwie pełny obraz w jak największym stopniu.
Nowe Definicje
Ustanie działań wojennych Wielkiej Wojny i następujący po
rozejmie Traktat Wersalski wytworzyły zupełnie nową rzeczywistość geopolityczną
Francji – po raz pierwszy od pięciu dekad śmiertelnie niebezpieczny, bo
znacznie silniejszy wróg leżał powalony, a przede wszystkim – zupełnie niemalże
rozbrojony. Francuskie siły zbrojne olbrzymim kosztem niezliczonych ofiar wojny
zyskały reputację najsilniejszej armii kontynentu europejskiego, a rewolucyjny
kryzys Rosji i stopniowy odwrót USA od globalnej polityki czyniły z dwóch
pozostałych filarów Wielkiego Aliansu najważniejsze globalne potęgi. Przed
rządem Republiki stanęło trudne zadanie przeprowadzenia demobilizacji,
przekierowania systemu gospodarczego na tory pokojowe i przede wszystkim,
możliwie szybkiego zabliźnienia strat z czterech lat wojny, która swymi
kosztami wyszła poza najczarniejsze przewidywania i scenariusze. Konieczność
zbilansowania wydatków budżetowych, świadomość olbrzymiej wyrwy demograficznej
i pragnienie szybkiego powrotu na ścieżkę ekonomicznego wzrostu stanowiły
absolutnie kluczowe pryncypia, którym musiała się podporządkować także armia,
bardzo szybko redukowana do dających się w nowej rzeczywistości finansować
rozmiarów. Nawet świadomość bezbronności pokonanego wielkiego rywala nie
usypiała tak naprawdę francuskich elit – Republika w latach bezpośrednio
następujących po I Wojnie Światowej prowadziła wobec Niemiec niebywale
„jastrzębią” politykę. Twardo egzekwowano postanowienia wersalskie, z całą
surowością wyliczano rekwirowane surowce i towary w ramach wymaganych od
Niemiec reparacji, brutalnie i siłowo tłumiono wszelkie oznaki niezadowolenia i
protestu. Doskonale zdawano sobie sprawę z tymczasowości obecnej
rzeczywistości, oraz z możliwości niemieckiej gospodarki, która dopiero co w
skrajnie niekorzystnych warunkach potrafiła latami sprawnie napędzać niemiecką
machinę wojenną. Siły zbrojne musiały zostać zredukowane, ale francuskie
czynniki decyzyjne starały się automatycznie zaimplementować własne gorzkie
często doświadczenia z dopiero co zakończonych zmagań. Jedną z kluczowych spraw
był rzecz jasna kształt powojennych sił powietrznych.
Lotnictwo francuskie podczas Wielkiej Wojny rozrosło się
z około stu trzydziestu samolotów obserwacyjnych i łącznikowych, do olbrzymiej
siły ponad dwustu pięćdziesięciu eskadr operacyjnych zdolnych do wykonywania
wszystkich możliwych wówczas zadań bojowych – choć nie wydzielono z armii
dowództwa sił powietrznych jako osobnego rodzaju broni absolutnie nikt nie
kwestionował znaczenia sił powietrznych i ich wkładu w końcowe zwycięstwo.
Podczas gdy wojska lądowe bardzo szybko redukowano, pierwsze projekty pokojowego
stanu sił powietrznych rzecz jasna zakładały redukcję, ale do rozmiarów
pozwalających określić Francję mianem lotniczej potęgi. Wprawdzie do końca 1920
roku liczba operacyjnych eskadr sił powietrznych spadła z 251 do 105 – a zatem
o więcej niż połowę – ewentualni konkurenci ucierpieli jeszcze bardziej. RAF,
czy amerykańskie siły powietrzne zostały zredukowane jeszcze bardziej, a poza
tymi mocarstwami, którym zresztą Francja mocno ustępowała potencjałem
ekonomicznym, nie widać było potencjalnych rywali. Restrukturyzacja lotnictwa
polegająca na redukcji dość szybko została zastopowana i na przełomie 1920 i
1921 roku rozpoczęła się gorąca dyskusja nad wizją rozwoju lotnictwa. W
kulminacyjnym momencie do parlamentu trafił projekt zakładający utrzymywanie na
stopie pokojowej 220 eskadr lotniczych, przy czym 194 z nich miały stacjonować
w Metropolii. Ostatecznie przegłosowano projekt nieco okrojony, bo zakładający
utrzymywanie 186 eskadr, ale otrzeźwienie przyszło bardzo szybko – z
finansowego punktu widzenia nie było możliwości budowy tak wielkich sił
powietrznych. Choć legislatywa uniemożliwiła szybki wzrost liczebności sił
powietrznych w służbie pozostawało wciąż około 1500 samolotów, co czyniło z
Francji jedną z wiodących potęg lotniczych. Sytuacja geopolityczna wyznaczała
też nowe trendy w kształcie sił powietrznych – nastąpiło odwrócenie wojennych
trendów stałego wzmacniania sił myśliwskich – od początku lat dwudziestych
wzmocniono liczebnie komponent bombowy, który po 1921 roku stanowił około
jednej trzeciej całości posiadanych sił.
Francuscy żołnierze w okopach - ostatnie miesiące wojny stanowiły znakomity poligon doświadczalny dla nowych idei, w tym dla ugruntowania roli i znaczenia sił powietrznych w konflikcie zbrojnym. Francuskie siły powietrzne stanowiły w 1918 roku potęgę, a produkcja lotnicza przewyższała wysiłek innych krajów uwikłanych w konflikt.
Francja rozbrajała się zatem tylko częściowo – naturalny
i potężny zryw pacyfizmu wywołany traumą Wielkiej Wojny doprowadził do całego
szeregu międzynarodowych porozumień mających zlikwidować wojnę jako zjawisko,
lub narzędzie do rozwiązywania konfliktów, ale choć taka idea była autentycznie
popularna, była też naiwna w swej naturze. Idea „Pokoju po wsze czasy” może i
ładnie prezentowała się w publicystyce i w przemówieniach, ale nawet w tak
zdawałoby się komfortowej sytuacji geopolitycznej mroczne myśli o przyszłych
zagrożeniach nie ustępowały. Skąd się brały? Oczywiście w miesiącach
bezpośrednio następujących po nastaniu pokoju opinia publiczna oczekiwała
twardego rozliczenia się z niemieckim wrogiem i w zasadzie w pełni popierała
działania Clemenceau. Byli jednak i tacy, którzy już wówczas dostrzegali w
brutalnym potraktowaniu pokonanych ziarno przyszłej zawieruchy – Poincare
stwierdził w lutym 1920 roku, zwracając się wprost do „Tygrysa”:
„Nie było twoim zadaniem uczynić
pokoju. Niezależnie, miałeś prawo powiedzieć to, co - według ciebie - może
lepiej przysłużyć się odsunięciu wojny… Miejmy nadzieję, że świat nigdy nie
pożałuje tego, że wszystko dziać się będzie pod wpływem twoich opinii.”
Trudno powiedzieć w jakim stopniu ta filipika wytrąciła z
równowagi starego wiarusa francuskiej polityki, ale w rzeczy samej Poincare
chwytał sedno sprawy – Niemcy były pokonane i – tymczasowo – rozbrojone. Były
na łasce Francji, Belgii i innych państw alianckich okupujących przemysłowe
serce kraju. Były też rozgoryczone, upokorzone i ograbione, a te uczucia
Francuzi znali doskonale – zaznali ich
przecież po klęsce 1871 roku – i nadal rozumieli, jak bardzo rośnie pragnienie
zemsty, rewanżu. Przecież pokolenie Poincare, czy Clemenceau samo doświadczyło
tych uczuć. Choć zatem niewielu polityków i publicystów mówiło o tym głośno,
Francja w zasadzie od nazajutrz musiała podjąć wysiłek na rzecz przygotowania
się do nowej wojny, którą traktowano jako coś wprawdzie odległego, nieledwie
majaczącego na horyzoncie, ale także coś całkiem realnego, a nawet – właściwie
pewnego.
Myśl o podjęciu przygotowań do kolejnego konfliktu z
Niemcami, który rozumiano jako rodzaj kontynuacji zmagań materiałowych typowych
dla I Wojny Światowej determinowała konkretne rozwiązania organizacyjne.
Pierwszoplanową rolę nadal odgrywała wprawdzie wola „wygaszania” produkcji
wojennej, ale zdecydowano się na przeprowadzenie tego skomplikowanego zadania w
dość długiej sekwencji, jednocześnie wykorzystując wciąż imponujące moce
produkcyjne do budowania zapasów na wypadek kolejnego konfliktu. Proces ten bardzo
dobrze widoczny był właśnie w siłach powietrznych – choć naturalnie objął swym
zasięgiem całe siły zbrojne. Podczas I Wojny we francuskich zakładach
lotniczych powstało łącznie 67 987 samolotów, co uczyniło z Republiki
rekordzistę w dziedzinie produkcji lotniczej (druga na liście Wielka Brytania
wyprodukowała 58 144 samoloty), przy czym tak wielkie ilości rządowych zamówień
doprowadziły do niebywałego rozwoju ilościowego i jakościowego firm
produkujących na potrzeby armii. Z jednej strony rozwój technologiczny i
gigantyczne środki finansowe pozwalały Francji na zapewnienie podstaw
produkcyjnych na pozycji jednego z globalnych liderów, z drugiej zaś strony
należało dokonać głębokiej reorganizacji produkcyjnej bazy, która musiała w
przeważającej części przestawić się właściwie całkowicie na produkcję pokojową.
Jeśli w 1918 roku francuskie zakłady lotnicze opuściło około 23 000 samolotów,
to w roku 1919 zbudowano ich już tylko około 4 000, co i tak było ilością
ogromną biorąc pod uwagę zakończenie działań wojennych i faktyczny brak
zapotrzebowania ze strony własnych sił powietrznych. Roku później zakłady
lotnicze we Francji oddały już tylko tysiąc samolotów wszystkich typów i
przeznaczeń, z których znaczna część automatycznie trafiła do rezerwy
sprzętowej, lub na eksport. Wkrótce zresztą najważniejsi producenci lotniczy
otrzymali nowe poważne zamówienia – Breguet, Potez i Nieuport stopniowo
zwiększać musiały produkcję, by po 1921 roku wykonać zamówienia na rzecz armii.
Francja zdecydowana była pozostać zbrojną – w rozsądnych rozmiarach – ale także
możliwie szybko wyposażyć nowo nabytą polisę na wypadek kolejnej wojny z
Niemcami, czyli swoich nowo powstałych sojuszników, rzecz jasna mowa o Polsce i
Czechosłowacji. Zamysł podtrzymania zdolności produkcyjnych w czasie pokoju na
maksymalnie wysokich poziomach w przemyśle lotniczym w oparciu o własne
zamówienia i o eksport świadczył o dużej dalekowzroczności. Rzeczywistość
jednak okazała się dużo bardziej skomplikowana.
Dwa czynniki zdecydowały o niepowodzeniu wdrażanego
rozwiązania – pierwszym i chyba najistotniejszym były zdolności płatnicze
państwa francuskiego, które jak wielu innych uczestników wielkiej wojny weszło
wkrótce w fazę ekonomicznej powojennej depresji pogłębionej przez ogromny dług
publiczny i międzynarodowy, ale także utratę olbrzymich aktywów i płynących z
nich dywidend w zrewoltowanej Rosji, która była przecież kluczowym odbiorcą
francuskiego kapitału. Kolejnym czynnikiem uniemożliwiającym na dłuższą metę
kontynuowanie polityki „gromadzenia zapasów” był stały i dynamiczny rozwój
technologiczny samego lotnictwa. Jeszcze podczas wojny odnotowano olbrzymi
rozwój technicznego zaawansowania kolejnych konstrukcji, a fakt zawarcia pokoju
nie zatrzymał bynajmniej wyścigu o techniczny prymat wśród producentów
lotniczych. Dość powiedzieć, że tempo rozwoju lotnictwa było tak wielkie w
latach dwudziestych, że niektóre konstrukcje lotnicze stawały się przestarzałe
względem konkurencji zanim jeszcze zdołano wdrożyć je do produkcji. Owszem,
samolot lat dwudziestych wciąż był bardzo zawodnym urządzeniem mechanicznym,
ale poziom jego zaawansowania stale rósł i stale też rosły jego możliwości
wyrażające się w osiąganych prędkościach, zasięgu działania i rzecz jasna także
zdolności do przewożenia ładunków. Dawało to z jednej strony nowe możliwości
rozwoju sił zbrojnych – także sił powietrznych – z drugiej jednak wymagało
niemałych nakładów finansowych, o które było jednak coraz trudniej.
SPAD VII - klasyczny przykład samolotu myśliwskiego końca I Wojny Światowej.
Najpowszechniej w publicystyce tego okresu przebijały się
do publicznej świadomości gorzkie rozrachunki z decyzjami z czasów Wielkiej
Wojny. Wielu czołowych oficerów, ale także polityków, nad wyraz chętnie
przerzucało się odpowiedzialnością za straty materialne i ludzkie. Niekończące
się spory miały ten pozytywny wpływ na rozwój francuskiej myśli wojskowej, że
szybko wykreowało się całkiem spore grono wpływowych wówczas postaci związanych
z armią, które pod wrażeniem doświadczeń szybko wykreowały ideę zupełnie nowego
formatu sił zbrojnych. Tym samym swoją kontynuację w teorii wojny znalazła
tendencja do ograniczania użycia zasobów ludzkich na rzecz wojennej techniki. Jauneaud,
Buat, Weygand i wielu innych wprost mówiło o konieczności mechanizacji sił
zbrojnych w stopniu dotąd nieznanym – Buat, chyba najbardziej radykalny z nich
oceniał potrzeby armii francuskiej na 8 000 czołgów. Grono to pragnęło
wprowadzić francuskie siły zbrojne na zupełnie nowe tereny – zmniejszyć koszty
utrzymywania sił zbrojnych podczas potencjalnego konfliktu poprzez ofensywną
doktrynę militarną w której stosunkowo nieliczna armia francuska miała być
gotowa w ciągu niewielu godzin zmobilizować się i siłami jednostek
zmotoryzowanych, wspieranych przez masy czołgów w ciągu zaledwie doby pokonać
kilkadziesiąt kilometrów wrogiego terenu. Zadanie to miało ułatwić silne
lotnictwo, które swym bombowym komponentem miało utorować drogę wojskom
lądowym, jednocześnie swym komponentem myśliwskim zabezpieczając miejsca
koncentracji własnych wojsk. Zanim jednak idea ta na trwałe zapuściła korzenie,
zanim została przekuta w faktyczny plan modernizacji sił zbrojnych, jej czołowi
luminarze nagle zniknęli ze sceny – Buat zmarł nagle w 1923 roku, Jauneaud
wyjechał do Brazylii, gdzie stanął na temat tamtejszej misji wojskowej, a chyba
najpopularniejszy ze zwolenników nowej teorii, Foch popadł w polityczny niebyt
forsując uparcie wizję konieczności zbrojnej aneksji niemieckiej Nadrenii. Nikt
nie kwestionował konieczności implementacji doświadczeń pierwszo wojennych, ale
zbiorowy duch modernizmu wygasł i sprawy miały się potoczyć zupełnie innym
biegiem.
Po lewej generał Henri Jean Jauneaud - jeden z najbardziej radykalnych w latach dwudziestych zwolenników rozwoju sił powietrznych.
Zamiast zatem iść naprzód konsekwentnie, nastała epoka
komisji – w siłach powietrznych spory na temat użycia lotnictwa podczas działań
wojennych okazały się szczególnie silne i niszczące. W efekcie podjętej przez
Marszałka Petain dyskusji na temat możliwości użycia sił powietrznych
bezpośrednio na polu walki, czego ów był gorącym przeciwnikiem, powołano
specjalną komisję mająca ocenić wojenne doświadczenia na tym polu. Po długich
badaniach komisja ustaliła, że wprawdzie samolot może operować nad polem walki
i tym samym stanowić istotne wsparcie dla walczących na ziemi oddziałów, jest
jednak bardziej wskazanym, by rozwijać komponent bombowy lotnictwa w kierunku
zdolności do skutecznego atakowania linii komunikacyjnych wroga. Komisja
przychyliła się także do licznych w armii lądowej opinii, że znacznie
skuteczniejszą formą wspierania wysiłku wojsk lądowych będzie nie tyle obecność
samolotów na linii styku walczących wojsk, co zdolność do skutecznego
eliminowania wrogiej (czytaj niemieckiej) artylerii. Co do zasady jednak
uznano, że samolot pola walki nie jest pożądanym kierunkiem rozwoju we
francuskich siłach powietrznych. Oportunizm ów, wobec faktycznych doświadczeń
wojennych miał poważne konsekwencje – zadał poważny cios idei lansowanej w
pracy „Studium nad zadaniem czołgu na polu walki” autorstwa generała Estienn’a
opublikowanym jeszcze w 1919 roku. Francja świadomie odchodziła od idei
samodzielnych operacji niezależnych formacji zmechanizowanych wspieranych
bezpośrednio przez siły powietrzne, na rzecz służebnej roli broni pancernej
wobec piechoty. A lotnictwo – choć jego rola i znaczenie nie były tak naprawdę
kwestionowane – oddalały się od współpracy bezpośredniej z wojskami lądowymi.
Zanim jednak postawa francuskich czynników decyzyjnych zostanie totalnie skrytykowana
warto zauważyć jedną rzecz – idee zwolenników postawienia na lotnictwo pola
walki wspierające bezpośrednio wysiłek wielkich związków pancernych miała jedną
zasadniczą wadę, poza tym naturalnie, że była szalenie i zupełnie nowatorska.
Nie potrafiła rozwiązać problemu skutecznej i wydajnej łączności pomiędzy
poszczególnymi komponentami, a tym samym budziła uzasadnione pytania o zdolność
skutecznego i wydajnego dowodzenia na polu bitwy. Kłopot zatem zasadzał się nie
w bezrozumnym konserwatyzmie, lecz na realnej przesłance każącej sądzić, że
wizja użycia połączonych broni ma poważne i nie dające się usunąć w najbliższej
przyszłości wady. Trzeba było szukać innych dróg rozwoju – także dla sił
powietrznych.
Marszałek Philippe Petain - za czasu jego dowodzenia siły powietrzne skoncentrowały się na zadaniach obronnych.
Odejście od idei wyszukanej specjalizacji sił
powietrznych koncentrujących się na rzecz współpracy z wojskami lądowymi
czyniło koniecznym zbudowanie lotnictwa bardziej elastycznym, zdolnym do
wykonywania zadań wynikających z idei głębokiej ofensywy powietrznej, ale także
z dostrzeganej już wówczas konieczności zabezpieczenia własnych tyłów.
Doprowadziło to w 1924 roku do de facto rozdzielenia bojowego aktywu lotnictwa
na dwa organizmy – 1 i 2 Dywizję Lotniczą. Pierwsza koncentrowała lotnictwo
bombowe, zdolne do operowania na tyłach wroga zarówno w dzień, jak i w nocy,
natomiast 2 Dywizja Lotnicza skupiła organizacyjnie eskadry obserwacyjne i
łącznikowe, a potem także myśliwskie, które miały wejść w skład aktywowanych w
procesie powszechnej mobilizacji kolejnych armii francuskich wojsk lądowych.
Przy okazji próbowano rozwiązać problem organizacji osłony myśliwskiej własnych
wojsk na linii frontu. Generał Niessel, który ówcześnie kierował siłami
powietrznymi niechętnie odnosił się do idei wzmocnienia komponentu myśliwskiego
ściśle przywiązanego do wojsk lądowych. Podczas I Wojny tylko niewielka część
eskadr myśliwskich ściśle kooperowała z oddziałami polowymi – gros należał
organizacyjnie do Sił Rezerwowych, co pozwalało komasować posiadane zasoby na
wybranych, lub wymagających tego odcinkach. Decyzja o „przywiązaniu” większej
ilości eskadr myśliwskich pozbawiała siły powietrzne atutu elastyczności,
rozpraszała posiadane siły. Dyskusja nad zdolnością do zabezpieczenia własnych
tyłów przed penetracją ze strony potencjalnego przeciwnika nasiliła się wraz z
zataczająca coraz szersze kręgi dyskusją na temat poglądów Douheta. Niessel nie
uważał – biorąc pod uwagę ówczesne możliwości sprzętu – za celowe gromadzenie
poważnych sił myśliwskich na głębokich tyłach, uznając wprost, że próby
przechwycenia wrogich bombowców z uwagi na brak wydajnego systemu wczesnego
ostrzegania są z góry skazane na niepowodzenie. Jednak wizja bezpiecznego
parasola własnego lotnictwa myśliwskiego nad francuskimi miastami miała zbyt
wielkie znaczenie dla nastrojów społecznych, więc ostatecznie ustalono podział
„formułę idealną” – zakładała ona mniej więcej równy podział posiadanych sił
myśliwskich pomiędzy związki armijne, a zaplecze frontu. Duży wpływ na ten
sposób myślenia miały osiągnięcia francuskich konstruktorów lotniczych – w
tymże 1924 roku praktycznie stosując nowe, pięćsetkonne jednostki napędowe z
zakładów Hispano-Suiza (HS 12G i HS 12H) zaprojektowany i zbudowany z myślą o
rekordzie prędkości metalowy jednopłatowiec Bernard V.2 pobił światowy rekord
prędkości uzyskując prędkość maksymalną 448 km/h, co stanowiło olbrzymie
osiągnięcie. Wprawdzie analiza możliwości dostosowania projektu Bernarda do
celów wojskowych wykazała, że po uzbrojeniu maszyna osiągać będzie jedynie
około 315 km/h, nadal jednak stanowiło to duży postęp. Wskazywało tez nowe
drogi rozwoju technice lotniczej zarówno w wymiarze samego projektowania –
zwiastowało zmierzch dwupłatowców), jak i coraz mocniejszych silników
lotniczych. Automatycznie niejako, osiągnięcia na polu rozwoju przyszłych
konstrukcji myśliwców spowodowały konieczność przewartościowania założeń
towarzyszących rozwojowi samolotów stanowiących wyposażenie eskadr
rozpoznawczych i bombowych. Siły powietrzne zwróciły uwagę na możliwości
płynące z zastosowania znacznie silniejszych jednostek napędowych, polegające
na zwiększeniu nie tylko prędkości, czy udźwigu, ale także wzmocnienia
potencjału obronnego. Pojawiła się możliwość dodania większej liczby stanowisk
strzeleckich, czyli wzrostu liczebności załóg. Faktycznie, poprzez budowę
maszyn takich, jak ówczesny czterosilnikowy z załogą licząca cztery osoby
Latecoere 9 wiązano ogromne nadzieje – siła ognia obronnego w teorii powinna
pozwolić na skuteczną obronę przed myśliwcami wroga, co realnie pozwalało myśleć
o długodystansowych lotach w głąb wrogiego terytorium i skutecznym niszczeniu
jego zaplecza przemysłowego i głównych węzłów komunikacyjnych.
Jeszcze poprzednik Niessela – Fayolle uważał, że
najlepszym rozwiązaniem problemu zdolności do realizacji wielu zadań bojowych
przez te same jednostki lotnicze będzie rodzaj „samolotu uniwersalnego” –
maszyna wielosilnikowa, z kilkuosobową załogą, która będzie równie szybka jak
klasyczne myśliwce wroga, za to zdolna do zabierania solidnego ładunku
bombowego i wyposażona w strzelecką broń pokładową na tyle mocno, by mieć
zdolność skutecznej walki powietrznej i ataku dowolnych celów naziemnych, lub
rozpoznania. Zamysł taki musiał się podobać przede wszystkim w Ministerstwie
Finansów – trudności płatnicze powodowały, że wszelkie formy oszczędności były
tam bardzo mile widziane. Idea standaryzacji jeśli nie całości, to znacznej
części posiadanych sił powietrznych musiała się zatem mocno zakorzenić, co
zresztą było logiczną i naturalną konsekwencją zmniejszenia poziomu wydatków na
zbrojenia. W ciągu roku budżetowego 1922 zmniejszono liczbę zamawianych typów
samolotów z jedenastu do siedmiu, to widomy znak zupełnej reorientacji polityki
sprzętowej, którą właśnie formułowano. Ponownie jednak nadmierna wiara w nowe
technologie i problemy z finansami państwa dały o sobie znać – kolejne lata
przyniosły lotnictwu wiele rozczarowań.
Giulio Douhet, którego teoria wojny powietrznej zyskała sobie znaczną popularnośc w okresie międzywojennym.
Przede wszystkim fiaskiem zakończyła się próba zbudowania
wielomiejscowego samolotu wielozadaniowego – czteromiejscowy, dwusilnikowy
Bleriot 117 okazał się niezdolny do
wykonywania oczekiwanych zadań. Niewypałem okazał się też potencjalny ciężki
bombowiec Late 6, który zaprezentowano z wielką pompą na paryskiej wystawie w
1921 roku – ogromna maszyna robiła niezwykłe wrażenie i była reklamowana jako
samolot zdolny do uzyskania prędkości 230 km/h, czyli większej od ówcześnie
użytkowanych myśliwców francuskich. Ostatecznie projekt okazał się niezdolny do
osiągnięcia w regularnej służbie tak wysokich wymagań i mimo całej serii
modyfikacji i poprawek przepadł, nie zyskując zamówień rządowych. Nadmierna
wiara w techniczny przełom dotknęła także inne komponenty sił powietrznych –
problem eskadr bombowych używających szybko starzejącego się Breguet 14 musiały
zadowolić się pospiesznie dostosowanym do wymogów sił zbrojnych projektem
Breguet 19, który od początku zresztą traktowano jako konstrukcję przejściową.
W lotnictwie myśliwskim przełomu oczekiwano przede wszystkim od zastosowania
praktycznej sprężarki, z którą jednak jeszcze w 1922 roku było sporo problemów.
Bez zdolności uzyskania większej mocy silnika na dużych wysokościach w zasadzie
żaden z producentów pracujących nad samolotem spełniającym wymogi lotnictwa
sformułowane jeszcze w 1919 roku nie był w stanie im sprostać. Nawet
przeprojektowany na myśliwiec rekordzista Bernard osiągał na wysokości 6000
metrów 248 km/h, co wprawdzie robiło duże wrażenie, ale nadal znajdowało się
poniżej oczekiwań 12 Dyrektoriatu odpowiadającego za zamówienia sprzętu.
Najbliżej osiągnięcia stawianych wymagań były Dewoitine D.1 i Bleriot-SPAD 81,
ale także ich nie osiągnęły. W konsekwencji aż do 1923 roku nie udało się
przygotować do seryjnej produkcji żadnego typu pilnie oczekiwanego
jednomiejscowego myśliwca przechwytującego spełniającego oczekiwana dotyczące
prędkości i wysokości lotu. W tymże roku Ministerstwo ponowiło konkurs na taki
rodzaj samolotu, przy czym wydatki już uprzednio poniesione na rozwój projektów
dość mocno obciążyły istniejących producentów, co miało duży wpływ na tempo
prac przy nowych projektach, lub w ogóle na rezygnację z udziału w nowym
konkursie. Ostatecznie siły powietrzne wybrały do produkcji seryjnej kilka
modeli (Nieuport-Delage, Vibault i Guordou-Lesseurre), ale trwające latami
prace przy wciąż sprawiającej duże problemy turbosprężarce Rateau doprowadziły
do specyficznej sytuacji – nowa generacja konstrukcji lotniczych mająca mieć
charakter rewolucyjny wcale się taką nie okazała. W dodatku rosnące trudności
finansowe pogrążonej w ekonomicznej stagnacji Francji doprowadziły do sytuacji,
w której „pilnie poszukiwani” następcy poprzedniej generacji myśliwców pojawili
się w służbie z opóźnieniem liczonym w latach. Dewoitine D.1 czekał na to aż do
1928 roku. Nieco lepiej sprawy ułożyły się ze SPAD-em, ale za to w przypadku
tego samolotu zamówienie okazało się bardzo małe – wyposażono w ten typ
zaledwie pięć eskadr operacyjnych. Aby nie wprowadzać zamieszania należy w tym
miejscu zauważyć, że mimo wszystko budżet obronny Francji rósł na przestrzeni
lat dwudziestych i rósł także poziom wydatków na wojskową awiację, ale
kontynuowanie polityki budowania rezerw w znacznej mierze konsumowało środki
teoretycznie dostępne na modernizację i badania. W efekcie „czas trochę stanął
w miejscu” i nawet bardzo obiecujące nowinki techniczne były implementowane
bardzo, bardzo powoli. Często zresztą nie dawało się w pełni wykorzystać
drzemiących w nich możliwości z powodu opóźnień w rozwoju innych podzespołów –
jak to było w przypadku choćby wspomnianych problemów z turbosprężarką. Mimo
wszystko potencjał badawczy francuskich firm był olbrzymi, a Francja
pozostawała jednym z globalnych liderów w obszarze konstrukcji lotniczych.
Latecoere 6 - bombowiec, z którym wiązano nad Sekwaną ogromne nadzieje.
Poważnym impulsem do dyskusji nad przyjętymi założeniami
użycia sił powietrznych stał się konflikt kolonialny w Północnej Afryce –
Guerre du Rif, czyli Wojna o Rif. W pierwszej fazie walk z udziałem sił
francuskich Berberowie dokonali całego szeregu spektakularnych ataków na
francuskie placówki, co obnażyło dość mocno nie przygotowanie wojsk francuskich
do działań w trudnym terenie z wrogiem używającym na szerszą skalę europejskiej
broni. Błyskotliwa taktyka Berberów polegająca na maksymalnym wykorzystaniu trudnego
i niedostępnego terenu spowodowała szybką reakcję – do walki skierowano łącznie
osiemnaście eskadr sił powietrznych, które odegrały wielką rolę podczas osłony
odwrotu pokonanych oddziałów polowych, prowadząc obserwację ruchów przeciwnika
i atakując większe jego grupy. Wkrótce francuscy dowódcy rozmieścili posiadane
maszyny na prowizorycznych lotniskach polowych tuż przy linii frontu niebywale
intensyfikując prowadzone operacje powietrzne – większość francuskich pilotów
wykonywała w tym okresie od czterech do nawet ośmiu lotów bojowych dziennie, a
samoloty nieustannie „wisiały” nad polem walki, niwecząc zupełnie największy
atut Berberów – element zaskoczenia. Co ciekawe, mimo oczywistych zasług
dowodzący siłami powietrznymi generał Armengaud został szybko „przywołany do
porządku” przez swych przełożonych, którzy używając starego argumentu o
niedopuszczalności wysokiego poziomu strat wynikającego z operacji bezpośredniego
wsparcia na polu walki w sposób dość kategoryczny oczekiwali przeniesienia
ciężaru działań sił powietrznych na zaplecze wroga. Było to o tyle nieskuteczne
i nieefektywne, że ów przeciwnik nie dysponował żadnym scentralizowanym
systemem logistycznym, ani nie używał ważnych magistral komunikacyjnych, więc
lotnictwo w zasadzie nie miało czego atakować. Oczywiście decydującym
czynnikiem okazała się prozaiczna rzeczywistość pola walki – gdy wojska
francuskie z Marszałkiem Petain na czele ruszyły z ofensywą okazało się rychło,
że artyleria polowa nie jest w stanie w tak trudnym terenie właściwie
pozbawionym dróg w europejskim tego słowa znaczeniu dotrzymać kroku piechocie.
Armengaud i jego lotnicy zareagowali błyskawicznie ponownie kierując swą uwagę
na wsparciu własnych wojsk w walce. Co ciekawe – w bardzo krótkim czasie udało
się wykreować skuteczne procedury łączności pomiędzy rodzajami broni za pomocą
radia, które pozwoliły na bardzo skuteczne zarządzanie posiadanymi zasobami.
Samoloty rozpoznawcze skutecznie wykrywały wszelkie zasadzki, ale także ruchy
wojsk Berberów przed postępującymi kolumnami francuskiej piechoty –
przekazywały informacje na bieżąco do wyższych struktur dowodzenia, gdzie
decydowano o użyciu bombowców. Każda eskadra operacyjna otrzymywała na bieżąco
polecenia przygotowania się do operacji lotniczych, poprzez różne stopnie
pogotowia bojowego. W miarę postępu kampanii, samoloty niemal całkowicie
zastąpiły artylerie polową w roli wsparcia ogniowego atakujących kolumn
piechoty. Wszystko to zrobiło olbrzymie wrażenie skutecznej i potężnej machiny
wojennej. Jasnym stało się, że siły powietrzne są najbardziej mobilnym i
zdolnym do najszybszej reakcji elementem sił zbrojnych – pod sprawnym
dowództwem Armengauda jedna z eskadr ciężkich bombowców uzyskała gotowość
bojową w rejonie walk w ciągu zaledwie trzydziestu sześciu godzin od wydania
rozkazu przerzutu do Maroka. Przelot samolotów to jedno, ale niezwykłym
wyczynem było zorganizowanie błyskawicznego przerzutu całego zaplecza
technicznego eskadry przez użyte w roli powietrznych transportowców Farmany
F.63. Armengaud użył też swych bombowców do licznych operacji bombowych
wymierzonych przeciw celom cywilnym – osiedlom i miasteczkom położonym na
zapleczu wroga. Odnotowano duże wrażenie jakie na miejscowej populacji robiły
takie bombardowania – nie miały one zbytniego sensu stricte militarnego, ale
stanowiły niesamowity pokaz siły, który w ciągu pierwszych dni mocno deprymował
ludność cywilną wroga. Tak oto, w efekcie kolonialnej kampanii, która zresztą
dość niechlubnie zaczęła się dla francuskiej armii siły powietrzne spod znaku
„Tricolore” udowodniły posiadany olbrzymi potencjał. Armengaud pod wpływem
doświadczeń jasno zarekomendował olbrzymie znaczenie posiadania samolotu
wyspecjalizowanego do prowadzenia operacji bezpośredniego wsparcia wojsk.
Generał Paul-Francois-Maurice Armengaud
Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej nawrót do koncepcji
samolotu wielozadaniowego (bo maszyna wyobrażona przez Armengaud’a miała także
prowadzić rozpoznanie i nadawać się do atakowania celów ze średniej wysokości)
wcale nie musiał stanowić kolejnego kroku, lub wręcz wielkiej rewolucji. Tak
naprawdę posiadany zasób wyspecjalizowanych samolotów okazał się zdolny do
działań bezpośredniego wsparcia wojska - znakomitą większość zadań bojowych
tego typu wykonały wysłużone Breguet 14, ale w działaniach na polu walki
wykorzystano także Farmany F.63 i dowiedziono w praktyce, że lęk przed zbyt
wysokimi stratami tych maszyn był zupełnie bezpodstawny. Co ciekawe, po raz
pierwszy w historii francuskich sił powietrznych do bezpośredniego wsparcia
własnych wojsk użyto także klasycznych myśliwców – pomysłodawcą wyposażenia w
sześć lekkich bomb samolotów Nieuport-Delage NiD 42, był pilot-oblatywacz
Joseph Sadi-Lecointe, który po ochotniczym dołączeniu do jednostek bojowych w
Maroku pomiędzy listopadem a grudniem 1925 roku z powodzeniem wykonał
kilkanaście lotów bojowym mając tak właśnie skonfigurowane uzbrojenie
pokładowe. Zatem jasnym jest, że w zasadzie wszystkie używane aktualnie rodzaje
samolotów bojowych są w stanie wykonywać (po drobnych modyfikacjach) zadania
bojowe bezpośredniego wsparcia wojsk naziemnych i w gruncie rzeczy nie istnieje
potrzeba budowy wyspecjalizowanej, uniwersalnej konstrukcji – chyba, że celem
samym w sobie jest szukanie oszczędności budżetowych poprzez standaryzację
sprzętu. Najistotniejszą lekcją z kampanii marokańskiej była uzyskana pełna
zdolność do kooperacji sił powietrznych z armią lądową w zasadzie w czasie
rzeczywistym. Można oczywiście kontrargumentować, że przecież Berberowie nie
posiadali własnych sił powietrznych, więc tym samym Francuzi nie musieli toczyć
walki o uzyskanie całkowitego panowania w powietrzu, niemniej jednak skuteczność
operacji wsparcia własnych wojsk jasno pokazywała, że zdolność do pełnej
kontroli przestrzeni powietrznej powinna być podczas działań wojennych celem
samym w sobie. Aby móc ją osiągnąć trzeba było silnego, nowoczesnego i dobrze
przygotowanego pod względem taktycznym lotnictwa myśliwskiego.
Breguet 14, podstawowy samolot wsparcia wojsk lądowych w czasie konfliktu w Rifen.
Ostatecznie uformowanie operacyjnych założeń użycia sił
powietrznych przez Armengaud nastąpiło w 1928 roku i stanowiło ostrą kontrę
wobec wcześniejszego o niemal dekadę wystąpienia Petaina, który nie wierzył w
bezpośrednie wsparcie powietrzne i jasno określał zasięg maksymalny własnej
piechoty, wiążąc go z maksymalną donośnością własnej artylerii. Armengaud
wskazując na doświadczenia z Maroka udowadniał, że to dość statyczne podejście
zdezaktualizowało się, a własne wojska lądowe mogąc liczyć na wsparcie „latającej
artylerii” będą w stanie posuwać się znacznie dalej w znacznie szybszym tempie.
O dalekowzroczności Armengaud’a świadczy wygłoszona wówczas opinia o
konieczności przyjęcia na uzbrojenie nowego rodzaju wyspecjalizowanego samolotu
pola walki – maszyny wyposażonej do zwalczania czołgów. Armia francuska
posiadała ich mnóstwo, więc logicznym było założenie, że potencjalny przeciwnik
w nowej europejskiej wojnie tez będzie je miał w wielkiej ilości. Jeśli
samoloty francuskich sił powietrznych w połowie lat dwudziestych okazywały się
zdolne do skutecznego rażenia niewielkich, punktowych celów, mogły wziąć na
swoje barki także i zadanie niszczenia sił pancernych wroga. Przełom lat
dwudziestych i trzydziestych okazał się zatem przełomem w myśleniu operacyjnym
– wkrótce odeszli z czynnej armii Petain i Debeney, którzy mimo doświadczeń z
Wielkiej Wojny nie mieli zbyt wysokich oczekiwań od nowych rodzajów broni. Po
ich ustąpieniu pierwsze skrzypce zaczęli odgrywać Weygand i przede wszystkim
Gamelin, którzy należeli do gorących zwolenników technicyzacji sił zbrojnych –
oczywiście, w granicach rozsądku. Przełom lat dwudziestych i trzydziestych
zaowocował zatem nie tylko uwiarygodnieniem koncepcji dynamicznej,
wielowymiarowej wojny opierającej się na manewrze. Od 1929 roku idea zaczęła
być faktycznie powoli przekuwana w rzeczywistość.
Faktycznie, druga połowa lat dwudziestych była dość
pomyślnym okresem dla francuskiej gospodarki, co pozwalało na zwiększanie
nakładów na obronność. Mimo wszystko, stopniowe odchodzenie od polityki
budowania zapasów wojennych nie zmieniło jednak w zasadniczy sposób poziomu
finansowania programów modernizacji sił zbrojnych – złożyło się na to kilka
czynników. Po pierwsze – od 1929 roku rozpoczęto fizyczne prace nad budową
umocnień na granicy z Niemcami znanej jako Linia Maginot. Pospieszę tutaj z
wyjaśnieniem, że w założeniach budowa pasa fortyfikacji nie stanowiła odejścia
od idei wojny manewrowej. Linia Maginot powstawała w celu zapewnienia osłony
procesu mobilizacji i koncentracji francuskiej armii na wypadek niespodziewanej
i gwałtownej agresji ze strony Niemiec, w założeniu dawała czas niezbędny, na
przygotowanie własnych sił do pełnoskalowego konfliktu. Drugim problemem była
konieczność zwiększania nakładów na marynarkę wojenną, która coraz ostrzej
konkurowała z włoską. Dla Francji, która jeszcze w XIX wieku pogodziła z
niezdolnością do konkurowania z Royal Navy kluczowe znaczenie miał basen Morza
Śródziemnego, a konkretnie jego zachodnia część, gdyż przez te wody wiodły
francuskie szlaki komunikacyjne z posiadłościami w Afryce Północnej. Oczywiście
terytoria te nie miały wielkiego znaczenia ekonomicznego (jak większość
francuskich kolonii – realne inwestycje infrastrukturalne i budowa poważnego
zaplecza ekonomicznego zaczęły się dopiero w latach dwudziestych i to
„wyspowo”, gdyż większość inwestycji lokowano w Algierii i Indochinach), ale
miały spore znaczenie militarne. Zdając sobie sprawę ze stanu demografii
Francuzi chętnie polegali na oddziałach kolonialnych, które podczas Wielkiej
Wojny udowodniły swą wartość i przydatność. Włoska marynarka rosnąc w siłę,
stanowiła duże zagrożenie dla francuskiej kontroli nad tymi wodami i chcąc nie
chcąc rządy III republiki musiały zaakceptować fakt realnego morskiego wyścigu
zbrojeń z Włochami. Demagogia Musoliniego otwarcie głoszącego idee „Nowego
Imperium Włoskiego” nie pozostawiała Francji złudzeń gdzie na dłuższą metę
Włosi będą szukać nowych nabytków terytorialnych. Jeszcze w początkach 1929
roku dostrzegając poziom trudności starano się prowadzić dość wyważoną politykę
wydatkową – nie rezygnowano z głębokiej modernizacji armii, a jedynie odsuwano
w czasie poszczególne elementy (to już wówczas rozpoczęto planowanie formowanie
pierwszych zmotoryzowanych i zmechanizowanych związków bojowych poziomu
dywizyjnego), aby nie przekroczyć założeń budżetowych. Potem przyszedł Wielki
Kryzys i wszystko zmienił.
Stan Zagrożenia
Wielki Kryzys początku lat trzydziestych kojarzy się
bezwiednie z gigantycznym załamaniem ekonomicznym, ogromną i dotkliwą depresją,
której najlepszą ilustracją jest sytuacja w USA, Wielkiej Brytanii, a przede
wszystkim w Niemczech. We Francji natomiast sprawy pobiegły nieco innym torem –
mimo dużego znaczenia Francji w międzynarodowym systemie ekonomicznym
gospodarka francuska okazała się dość odporna na powszechne załamanie
gospodarcze. Nie zawaliły się finanse państwa, ani też nie doszło do spektakularnych
upadków wielkich przedsiębiorstw sektora prywatnego. Samo uderzenie kryzysu
nastąpiło zresztą później niż w innych krajach, bo dopiero w roku 1931. Wzrost
bezrobocia nie był aż tak spektakularny – wynosiło ono około 5 % siły roboczej,
nie nastąpiło tąpnięcie w systemie bankowym, a maksymalny spadek produkcji
obliczano na około 20 % względem rekordowego roku 1929. Oczywiście z uwagi na
charakterystyczną sytuację demograficzną Francji kryzys uderzył w najniższe
warstwy społeczne powodując autentycznie dotkliwy spadek dochodów gospodarstw
domowych. Spłaszczenie spadków miało jednak swoją cenę – o ile w krajach
najsilniej dotkniętych recesją dość szybko nastąpiło potężne odbicie, to we
Francji dekada lat trzydziestych oznaczała ekonomiczną stagnację – średni
roczny wzrost gospodarczy spadł do poziomu 0,63 % rocznie wobec znakomitego
wyniku niełatwych przecież lat dwudziestych wynoszącego 4,43 % wzrostu. Ciąg
zdarzeń, czyli zamieszki roku 1934, zwycięstwo wyborcze Lewicy w 1936 i próby
podniesienia dochodów robotników miały ogromne znaczenie dla modernizacji i
rozwoju francuskich sił zbrojnych. Nawet wobec ukończenia Linii Maginot i
zdjęcia tym samym z barków budżetu wojskowego ogromnego rocznego obciążenia
stagnacja gospodarcza nie pozwoliła na radykalny zwrot w kierunku pełnej i
szybkiej modernizacji sił zbrojnych, w tym i sił powietrznych.
Radykalizacja nastrojów w Niemczech i dojście Hitlera do
władzy nastąpiło w okresie narastającego zamętu społecznego i choć nie zostało
przez Francję zignorowane, nie spotkało się z silną reakcją w związku z
sytuacja wewnętrzną III Republiki. Sprawy przybrały nieco charakter
„samospełniającego się proroctwa” – od pierwszej chwili po zakończeniu Wielkiej
Wojny liczono się z tym, że stary i groźny wróg przebudzi się i zacznie znowu
zagrażać Francji – i tak tez się stało. Niemałe znaczenie miało rozciągnięcie sekwencji
zdarzeń w czasie – triumf wyborczy NSDAP, a początek remilitaryzacji Niemiec
dzielił okres wielu miesięcy i choć z perspektywy historii wydarzenia
przebiegły błyskawicznie, w oczach współczesnych im obserwatorów Hitler jakby
powoli dozował globalnej opinii publicznej swój rosnący radykalizm, tym
bardziej, że nawet przywrócenie zasadniczej służby wojskowej nie było jeszcze
nacechowane wybitnie agresywną retoryką.
To, że Francja nie zareagowała na wydarzenia mające miejsce u swego
sąsiada nie oznaczało jednak, że armia nie zmieniła swego sposobu myślenia. Nie
było wprawdzie paniki – właśnie kończono prace nad Linią Maginot, która dawała
czas na spokojną i niezakłóconą koncentrację armii – zaczęło jednak narastać
poczucie zagrożenia, które mimo triumfu w 1918 roku nigdy tak naprawdę nie
zanikło i wciąż gdzieś tliło się pod skórą, przywołując skrywany niepokój.
Jeszcze przecież w 1923 roku Fayolle ponuro prognozował, że nawet pogrążone w
kryzysie i rozbrojone Niemcy będą w stanie w wypadku wojny wystawić w ciągu
zaledwie dwudziestu pięciu dni pięćdziesiąt eskadr bombowych. Oczywiście można
mieć wiele uwag na temat skrajnej oceny sytuacji francuskiego dygnitarza, ale
nie liczby są tutaj istotne, lecz zaprezentowany sposób myślenia. Francuscy
decydenci zawsze bowiem rozważając wdrożenie nowych doktryn, lub dyskutując nad
modernizacją własnego zasobu broni brali pod uwagę fakt wykonania podobnego
skoku przez potencjalnego przeciwnika. Jeśli francuskie bombowce mogły obracać
w perzynę liche zabudowania marokańskich osiedli w górach Rifu, niemieckie
bombowce mogły zrobić to samo z Paryżem. Ta prosta konkluzja zaczynała nadawać
coraz silniejszy ton programom modernizacji francuskich sił powietrznych.
Sekcja dziobowa bombowca Farman F.63
Oparcie wobec tego rodzaju zagrożeń mogło przyjść z dwóch
stron – posiadania własnego silnego lotnictwa myśliwskiego zdolnego odeprzeć
zmasowane naloty na wielkie aglomeracje miejskie, ale także z organizacji
własnego budzącego grozę potencjału bombowego, który jako narzędzie skutecznego
rewanżu mógł samym swym istnieniem zniechęcić przeciwnika do tego rodzaju
operacji lotniczych. Fakty były jednak takie, że siły powietrzne nie posiadały
u schyłku lat dwudziestych ani takiego, ani takiego komponentu. Przez zbyt
długi czas stojący na czele sekretariatu do spraw lotnictwa w ministerstwie
wojny Flandin i Laurent-Eynac uważali, że sam fakt szybkiego rozwoju lotnictwa
cywilnego w lotach długodystansowych rozwiązuje problem – przekonywali, że
zdolny do przewiezienia odpowiednio dużego ładunku na odpowiednio dużą
odległość samolot cywilny szybko może stać się udanym bombowcem. Wprawdzie w
1926 roku wprowadzono do służby niezwykle udany Liore et Olivier LeO 20, który
potrafił przenieść już tonę bomb i był bardzo lubiany przez załogi, ale w
początkach lat trzydziestych konstrukcja ta szybko się starzała. Wiele innych
typów samolotów wprowadzonych do służby w tym okresie od początku traktowano
jako przejściowe i zasadniczo opinia publiczna nabierała coraz silniejszego
przekonania, że Francja zostaje w tyle za konkurencją. Problemem był nie tyle
technologiczny zastój francuskich biur konstrukcyjnych, co chaos
administracyjny – tylko w program budowy ciężkich bombowców zaangażowano aż
cztery ministerstwa. Skomplikowana sieć pokrywających się wzajemnie kompetencji
i personalnych konfliktów prowadziła do gigantycznych opóźnień i marnowania
publicznych pieniędzy. Za szczyt degrengolady obejmującej francuską awiację
wojskową uznano próbę poradzenia sobie z problemem – rząd przyjął do wiadomości
niezdolność do prawidłowego funkcjonowania lotnictwa w istniejących warunkach i
powołał ministra przemysłu i handlu Maurice’a Borkowskiego na specjalnie
utworzone stanowisko koordynatora prac zainteresowanych resortów. Prasa
natychmiast wytknęła Borkowskiemu kompletny brak związków z lotnictwem i
zupełne dyletanctwo w tej kwestii. Jakby na potwierdzenie tych zjadliwych
opinii (zresztą zupełnie słusznych) Borkowski 2 września 1928 roku stał się
ofiarą jednej ze spektakularnych katastrof lotniczych, które położyły się
cieniem na francuskiej awiacji w tym okresie. Po olbrzymiej medialnej awanturze
rząd postanowił ruszyć naprzód i powołał do życia osobne ministerstwo
lotnictwa, co stanowiło olbrzymi krok w kierunku koordynacji wysiłków
zmierzających do autentycznej i głębokiej modernizacji sił powietrznych i ich
konstrukcyjnego zaplecza.
Victor Laurent-Eynac, pierwszy minister lotnictwa.
Na czele nowego resortu stanął Laurent-Eynac, który
natychmiast powołał do życia Direction Generale Technique – na czele tego
departamentu stanął wielce zasłużony organizator francuskiej produkcji
lotniczej w czasach wojny Albert Caquot. Działania Laurent-Eynac pokazywały
zdecydowanie, że absolutnym priorytetem dla działań ministerstwa stanie się
rozwój techniczny i szybka implantacja nowych technologii w praktyce. Ponadto,
redagując budżet sił powietrznych minister wyraźnie zerwał jako przedstawiciel
pierwszego z francuskich rodzajów broni z polityką budowania zapasów, na rzecz
czegoś, co szybko nazwano „polityką prototypów”. Lotnictwo uwalniało zatem
poważne fundusze na rzecz rozwoju i było gotowe do wykonania wielkiego skoku
naprzód. Nie oznaczało to jednak – chyba przede wszystkim – zbilansowanego
rozwoju różnych komponentów. Zarówno bowiem Laurent-Eynac, jak i wybrani przez
niego najbliżsi współpracownicy należeli do grona gorących zwolenników
dalekodystansowego lotnictwa bombowego, wobec którego armia jako całość
zachowywała dużą rezerwę. Wielu prominentnych dygnitarzy wprost głosiło, że w
odpowiedzi na francuskie programy ciężkich i superciężkich bombowców dalekiego
zasięgu każdy potencjalny przeciwnik będzie zainteresowany możliwie szybkim
wdrożeniem przeciwdziałań w postaci pasywnej i aktywnej obrony przed takim
zagrożeniem. No i rzecz jasna, co gorsza może sam zacząć rozbudowywać własne
siły bombowe. Armia, której lotnictwo wojskowe w całości podlegało stała na
stanowisku stawiania na wsparcie własnych wojsk poza zasięgiem własnej
artylerii polowej i rozpoznania, potencjalny wyścig zbrojeń na bombowce
dalekiego zasięgu budził duży i uzasadniony niepokój. Choć Laurent-Eynac mógł
dowolnie dysponować pieniędzmi na rozwój poszczególnych konstrukcji lotniczych
w starciu z Armią nie miał szans – ostatecznie to siły zbrojne decydowały jaki
rodzaj samolotu zamawiają i jaki jest im rzeczywiście potrzebny. Konflikt
przybierał na sile – przedstawiciele najwyższego dowództwa sił zbrojnych
uparcie ignorowali zaproszenia ze strony ministerstwa lotnictwa do
zorganizowania wspólnej konferencji na temat założeń modernizacji sił
powietrznych, aż wreszcie w październiku 1930 roku ministerstwo lotnictwa
utworzyło stanowisko szefa sztabu sił powietrznych. Ponieważ jednak stanowisko
to nie nadzorowało żadnych operacyjnych jednostek sił powietrznych
pozostających w całości w gestii dowództwa armii, w praktyce nadal wpływ
Laurent-Eynac na sprawy sił powietrznych pozostał iluzoryczny. Ostatecznie już
dwa miesiące później minister lotnictwa znalazł się w matni – atakowany przez
opinię publiczną, prasę, a nawet kolegów z rządu ustąpił i wydawało się, że
dzieło reformy zostanie całkowicie zaprzepaszczone, a nowy resort zakończy
egzystencję. Ostatecznie jednak na stanowisko nowego ministra desygnowano Paula
Painleve, człowieka blisko związanego z armią, który szybko rozprawił się z
pozostałymi w ministerstwie zwolennikami upadłego poprzednika. Konflikt
zakończył się, a armia utrzymała władze nad siłami powietrznymi.
Paul Painleve - następca Laurent-Eynac'a w fotelu ministra lotnictwa.
Próby znalezienia recepty na właściwą organizację
najwyższych poziomów zarządzania kontynuował następca Petaina na stanowisku
naczelnego dowódcy sił zbrojnych – Maxime Weygand. Zwolennik manewru i wizji
sił zbrojnych nasyconych techniką wojenną napotkał jednak na potężny opór
zwolenników poprzedniego wodza. Nie potrafił Weygand przeforsować reorganizacji
dającej wszystkim trzem rodzajom broni równie silne stanowisko i równy głos.
Nie potrafił także narzucić swych idei budowy szybkich i dysponujących potężną
siłą ognia sił zbrojnych – w kwietniu 1932 roku opublikowano we Francji
„Dowodzenie w Powietrzu” Giulio Douheta. Wprawdzie teorie Duheta pokrywały się
w zasadzie z doświadczeniami bojowymi lat dwudziestych i francuskie dowództwo
zdołało w praktyce wprowadzić w życie większość prezentowanych przez Włocha
teorii, na opinii publicznej publikacja zrobiła dewastujące wrażenie. Nie było
istotnym, że to francuskie siły zbrojne jako pierwsze w świecie były zdolne do
prowadzenia w praktyce działań wojennych na sposób douhetowski, istotnym było,
że może ja tak prowadzić każdy potencjalny przeciwnik Francji. Poczucie
zagrożenia wzrosło w tempie lawinowym, a ulubionym słowem związanym z siłami
zbrojnymi stała się „obrona”. To właśnie rozwój środków obronnych miał determinować
rozwój francuskiego lotnictwa w najbliższych latach.
Marszałek Maxime Weygand, wielki rzecznik głębokiej modernizacji francuskich sił zbrojnych w zakresie lotnictwa i wojsk zmechanizowanych.
Czy wizje Douheta – w gruncie rzeczy niespójne i
negatywnie sprawdzone z technicznego punktu widzenia w ciągu poprzedniej dekady
– faktycznie mogły aż tak bardzo wpłynąć na francuską opinię publiczną i
polityków? Kluczem do znalezienia odpowiedzi na to pytanie jest sformułowana
tuż przed śmiercią włoskiego teoretyka wizja konfliktu pomiędzy sojuszem
belgijsko-francuskim, a Niemcami. W bardzo plastyczny sposób opisał on jak
tradycyjne jednomiejscowe i jednosilnikowe myśliwce sojuszników zostają
dosłownie zmiecione z nieba przez potężnie uzbrojone wielosilnikowe samoloty
wielozadaniowe Niemiec. Najbardziej drastyczną częścią fikcyjnej zupełnie dramy
były jednak plastycznie opisane konsekwencje zmasowanych ataków przez nikogo
już nie atakowanych hord niemieckich bombowców, zasypujących francuskie miasta
konwencjonalnymi bombami, ale także zasobnikami z bronią chemiczną i
biologiczną. Przygnębiająca wizja klęski tradycyjnego lotnictwa w starciu z
ukochanym dziecięciem douhetowskiej wizji wojny powietrznej – wielkim,
wielozadaniowym i potężnie uzbrojonym samolotem miała dewastujący wpływ na
sposób widzenia francuskich sił powietrznych. Wkrótce zresztą nie tylko we
Francji rozpoczęła się pogoń za „świętym graalem” lotnictwa lat trzydziestych –
samolotem określanym przez wielu jako niszczycielski. Wprawdzie nie wszystkie
głowy zostały równie mocno zainfekowane douhetowskim profetyzmem, ale co do
zasady – duch jego idei miał odcisnąć swe piętno na rozwoju wszystkich chyba
poważniejszych sił powietrznych w Europie. Nawet stosunkowo odlegli od tego
rodzaju sposobu myślenia o roli sił powietrznych specjaliści jak Pujo, czy
Armengaud stojący na stanowisku użycia lotnictwa jako siły wsparcia własnych
wojsk uważali, że wojna w powietrzu może przybrać douhetowskie formy i należy
się na to przygotować. Zanim jeszcze Hitler doszedł do władzy francuski wywiad
doniósł, że niemiecka flota samolotów cywilnych dalekiego zasięgu osiągnęła
właściwie liczebność francuskiego komponentu bombowego, a co gorsza na
horyzoncie na poważnie pojawiła się groźba opowiedzenia się Włoch po stronie
Niemiec. Stan zagrożenia narastał. Nawet
emerytowany Petain włączył się do dyskusji o kierunkach rozwoju sił
powietrznych stając po stronie zwolenników ciężkich bombowców poprzez
sformułowanie postulatu o szybkim utworzeniu floty dwustu tego typu maszyn.
Wprawdzie w powszechnym mniemaniu postulat ten wychodził naprzeciwko idei
głoszącej, że najlepszą obroną jest atak, ale stojący na czele lotnictwa
francuskiego nie podzielali tego typu wizji. Mimo wszystko, starając się wyjść
naprzeciw oczekiwaniom ustalono dość radykalną formę reorganizacji sił
powietrznych. Odgrywający obecnie kluczową rolę w ministerstwie lotnictwa
Hergault na polecenie Weygande’a przygotował projekt przebudowy bombowego
komponentu sił powietrznych polegającej na sformowaniu sześciu pułków ciężkich
bombowców liczących około trzystu maszyn. W tym samym czasie (to jest w 1932
roku) Francja utrzymywała na stopie pokojowej cztery pułki bombowe, z których
dwa w całości wyposażone były w bombowce LeO 20, jeden przezbrajał się na ten
typ samolotu, a czwarty posiadał na stanie jednosilnikowe bombowce Amiot 122
traktowane jako samoloty wsparcia wojsk naziemnych, przy czym jasnym było, że
ten typ samolotu nie spełnia już wymagań pola walki i powinien zostać jak
najszybciej zastąpiony. Hergault założył, że należy także ten regiment
przezbroić w LeO 20, odebrać Marynarce Wojennej jej jednostki ciężkich
bombowców torpedowych posiadających samoloty Farman F.168, co pozwoliło by
wystawić piąty pułk ciężkich bombowców, szósty zaś utworzyć od podstaw poprzez
zabranie z kolonii do Metropolii kilku eskadr samolotów wielosilnikowych. Tak
skompletowany komponent bombowy miał zostać wyjęty spod dowodzenia armii i
lotnictwa armii, poprzez utworzenie specjalnego dowództwa Rezerwy Generalnej –
oczywistego odwołania do doświadczeń Wielkiej Wojny. Aby zapewnić
technologiczny skok naprzód Hergault planował zaraz po uformowaniu sześciu
jednolicie uzbrojonych pułków bombowców przezbroić je w perspektywiczne
samoloty bombowe nowej generacji – LeO 206, będące czterosilnikową wersją
używanych LeO 20 – co miało zakończyć się w 1939 roku. W sumie, potencjał
lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu Francji miał się potroić, co zdawało się
wychodzić naprzeciw szerokim oczekiwaniom. Zupełnie niespodziewanie propozycja
Hergault’a natrafiła na potężny opór. Jasko pierwszy otwarcie skrytykował
koncepcję człowiek będący wschodzącą gwiazdą dowództwa marynarki wojennej –
wice admirał Francois Darlan, który wprost określił perspektywę utraty lotniczego
komponentu torpedowego marynarki jako katastrofalną. Kategorycznie odrzucił
sugestie możliwości wsparcia floty przez lotniczą Rezerwę Generalną, słusznie
wskazując na jej niezdolność w tym kształcie do realizacji tak
wyspecjalizowanych działań, jak lotnicze operacje na otwartym morzu. Darlan i
wielu innych oficerów floty było w pełni świadomych roli samolotu na morskim
teatrze działań i absolutnie nie zamierzali tracić kontroli nad lotniczym
komponentem floty, a nawet starali się o jego jak największy rozwój liczebny.
Flota zainteresowana była przezbrojeniem posiadanych ciężkich Farmanów na
znacznie mniejsze samoloty Late 290, a przede wszystkim utworzeniem dodatkowych
eskadr bombowców nurkujących, w których widziano znakomicie skuteczne narzędzie
do atakowania relatywnie małych i szybko manewrujących celów morskich.
Natychmiast w sukurs Darlanowi przyszedł powszechnie szanowany Armengaud, który
także niepokoił się wizją właściwie wyłączenia spod kontroli sił powietrznych
niemal całego ich komponentu bombowego. Szybko zaproponował mniej radykalne
rozwiązanie sugerując możliwość utworzenia Rezerwy Generalnej z silnym
lotnictwem bombowym poprzez przekazanie doń ośmiu eskadr rozpoznawczych i
szesnastu obserwacyjnych mających wyspecjalizować się w dalekodystansowych
lotach bombowych. Brak wyłączonych z zasobów armii eskadr miał zostać
skompensowany po ogłoszeniu mobilizacji i wystawieniu dodatkowych dwudziestu
eskadr obserwacyjnych przy pomocy rezerwistów. Hergault poniósł spektakularną
klęskę zostając zupełnie osamotnionym ze swą wizją liczącej trzysta (wówczas
liczba ta musiała robić olbrzymie wrażenie na postronnych obserwatorach) maszyn
formacji ciężkich bombowców. Wkrótce odszedł, zastąpiony przez gorącego
zwolennika douhetowskiej koncepcji maszyny wielozadaniowej – Bares’a. Jego
dymisja poprzedzona została odejściem schorowanego Painleve’a, którego zastąpił
Pierre Cot. Będący zupełnym przeciwieństwem poprzednika – ambitny i
hiperaktywny Cot zaczął urzędowanie od starannego zinwentaryzowania posiadanych
zasobów, wnioski z analizy dokumentów i planów były dosłownie wstrząsające.
Bombowiec LeO-20, podstawowy bombowiec francuskich sił powietrznych w początkach lat trzudziestych.
Cot ze zdumieniem odkrył, że główną spuścizną długich
rządów Petaina nad armią był brak jakiegokolwiek planu operacji lotniczych w
przypadku wybuchu wojny. W odpowiedzi na dotyczącą zagadnienia interpelację
ministerstwo wojny odpowiedziało, że planowało żadnych działań sił powietrznych
w ciągu pierwszych czternastu dni wojny z uwagi na fakt założenia trwania
mobilizacji strony przeciwnej. Cot był zdumiony, wielu jego współpracowników
również – bardzo trudno było im pojąć, że poza nimi samymi nikt na poważnie nie
traktuje wizji zaskakującego ataku zmasowanych sił powietrznych potencjalnego
wroga właśnie w okresie mobilizacji. Wykorzystał nadarzająca się okazję i
przeniósł dyskusję do sfery publicznej, co rzuciło bardzo ostrą krytykę wobec
zdolności armii do właściwego korzystania z posiadanych zasobów sił
powietrznych. W takiej atmosferze Cot uzyskał dość łatwy gwałtowny wzrost
kontroli nad lotnictwem, właściwie równorzędny z całkowitą samodzielnością tego
rodzaju broni – jedyny opór na jaki trafił polegał na oczekiwaniu, że to siły powietrzne zapewnią w całości zasoby
potrzebne do sformowania Rezerwy Generalnej, zostawiając komponenty marynarki
wojennej i współpracy z wojskami lądowymi w spokoju. Inspektorem generalnym sił
powietrznych został mianowany Bares, a jego szefem sztabu – po raz pierwszy z
realnymi kompetencjami – generał Victor Denain. Jeśli samodzielny zarząd nad
potencjałem sił powietrznych i jego organizacją znalazł się w rękach ludzi o
tak jasno i mocno ukierunkowanych poglądach na rozwój w konkretnym kierunku nie
można było spodziewać się niczego innego, jak tylko deklaracji kolejnej
wielkiej rewolucji – i armia jako główny beneficjent wsparcia lotnictwa na
potencjalnym polu walki nie miała prawa być z takiego obrotu spraw zadowolona.
Pierre Cot w początkach swej politycznej kariery.
Plan Cot’a realizowany rękami Baresa i Denain’a w teorii
oznaczał parytet pomiędzy komponentem bombowym, myśliwskim i rozpoznawczym,
diabeł jednak tkwił w szczegółach. Wszystkie eskadry rozpoznawcze i osiem z
istniejących eskadr myśliwskich miały zostać wyposażone w samoloty
wielomiejscowe – „niszczycielskie”, w teorii zdolne do wypełniania zadań i
myśliwskich i bombowych i rozpoznawczych. Wprawdzie wzrosnąć miała liczba
dostępnych operacyjnie bombowców i pojawić się wreszcie miały tak długo
oczekiwane bombowce superciężkie (czterosilnikowe), ale równolegle redukowano
liczbę myśliwców o jedną trzecią. Ponieważ od czasów Laurent-Eynac lotnictwo
odeszło od budowania rezerwy sprzętowej nie istniała już możliwość szybkiego
wzrostu bojowego komponentu sił powietrznych na wypadek wojny w toku
powszechnej mobilizacji, za wyjątkiem formowania eskadr obserwacyjnych na
potrzeby bliskiej współpracy z wojskami polowymi. Pomiędzy 1933, a 1938 rokiem
– zgodnie z planem Cot’a – liczba samolotów bojowych w lotnictwie miała spaść z
1074 do 826, co spowodowane było ograniczeniami budżetowymi i rosnącym kosztem
utrzymania samolotów wielomiejscowych i wielosilnikowych od klasycznych
myśliwców. O ile sam plan rozwoju sił powietrznych miał jeszcze jakiś głębszy
sens – kierowała nim przecież konkretna idea – to jego realizacja napotkała od
początku olbrzymie trudności i wywołała ogromny zamęt, przy okazji generując
mnóstwo zbędnych kosztów i frustracji.
Na pierwszy ogień poszedł Liore et Olivier ze swoją
modyfikacją LeO 20. Latem 1933 roku budowano w zakładach pierwszą transzę
maszyn LeO 206 mających stanowić podstawę wyposażenia eskadr ciężkich
bombowców, gdy ministerstwo zrezygnowało z kontraktu. Wybudowano łącznie 37
maszyn tego typu, które do 1939 roku tułały się po szkołach lotniczych, a
wielkie koszty całego programu i przygotowanie produkcji wielkoseryjnej o mało
nie doprowadziły zasłużonego producenta do upadku. Ministerstwo nie
zainteresowało się także kolejnym prototypem z linii rozwojowej tych dużych
dwupłatowców. Czy faktycznie samoloty te zasłużyły na swój los? W zasadzie tak
– nowy projekt pochodzący z zakładów Marcela Bloch nazwany Bloch MB.200 był
dwusilnikowym, czteroosobowym bombowcem napędzanym nowymi silnikami Gnome-Rhone
14K Major Mistral dającymi moc 870 koni mechanicznych, co powodowało, że ów
dwusilnikowy bombowiec dysponował większą mocą, niż napędzany czterema silnikami
LeO 208. Na papierze dawało to ogromne możliwości wyjścia na przeciw
oczekiwaniom ministerstwa w zakresie prędkości i pułapowi lotu, ale zabudowanie
w nosie poruszanej mechanicznie wieżyczki strzeleckiej w której strzelec musiał
stać spowodowało powstanie charakterystycznego „bulwy” w nosie, która w
dramatycznie poważny sposób burzył obrys aerodynamiczny konstrukcji. Samolot
ten osiągał 245 km/h i został krótko po oblocie zamówiony przez siły powietrzne
w ilości 208 egzemplarzy. Przy zasięgu praktycznym wynoszącym około 1000
kilometrów trudno było jednak nazwać tę maszynę bombowcem strategicznym,
zdolnym do głębokiej penetracji wrogiej przestrzeni powietrznej. Pod tym
względem znacznie większe możliwości dawał oblatany niemal równolegle projekt
firmy Farman – F.220. Całkowicie metalowy jednopłat napędzany przez cztery
silniki Gnome-Rhone ustawione w tandemie (po dwa na gondolę silnikową) osiągał
prędkość przelotową 280 km/h, zabierał też znacznie większy ładunek bomb na
odległość ponad 2000 kilometrów. Zamówiono także te stosunkowo drogie i bardzo
wyspecjalizowane samoloty, ale na gruzach pomysłu Hargaulta dotyczącym sześciu
grup bombowych tylko jedna miała być wyposażona w finalna wersję samolotu
Farmana, do pozostałych trafiać miały MB.200. W czerwcu 1933 roku ministerstwo
rozpisało wreszcie konkurs na samolot pola walki – zdefiniowany jako maszyna B.C.R.,
czyli Bombardement, Chase et Reconnaissance, . Do konkursu stanęły cztery
firmy, które przygotowały prototypy całkowicie metalowych jednopłatowców z
chowanym podwoziem – Amiot 144, Breguet 460, Farman F.420 i Bloch MB.130.
Wszystkie napędzane miały być silnikiem Gnome-Rhone Mistral i miały dość
podobne parametry. Dość niespodziewanie w szranki stanął także piąty producent
– po prywatnej rozmowie szefa biura konstrukcyjnego z szefem sztabu sił
powietrznych Henri Potez w ciągu zaledwie czterech miesięcy przygotował projekt
samolotu o mieszanej, metalowo-drewnianej konstrukcji, znacznie tańszy od
konkurencji (Potez zdeterminowany w walce o kontrakt gwarantował cenę na progu
opłacalności przedsięwzięcia), ale znacznie odbiegający parametrami zarówno od
konkurencji, jaki od oczekiwań ministerstwa. Zamówiono ze względów
ekonomicznych te maszyny i 265 egzemplarzy trafiło do służby. Samoloty osiągały
prędkość maksymalną 315 km/h, ale zadania myśliwskie mogły wykonywać właściwie
tylko w teorii. W rzeczywistości okazywały się w służbie przydatne jedynie do
lotów rozpoznawczych, gdyż maszyna ta miała dość delikatną, podatną na
uszkodzenia konstrukcję. Trwająca całe lata dyskusja nad ideą samolotu
uniwersalnego kolejny raz nie wytrzymała konfrontacji z rzeczywistością,
prowadząc jedynie do poważnego osłabienia komponentu bombowego i myśliwskiego
francuskich sił powietrznych. Nie zdawano sobie sprawy z tego jak dalece idącej
rewolucji w dziedzinie techniki lotniczej potrzeba, by ziścić w praktyce wizję
samolotu wielozadaniowego, zdolnego do skutecznego wykonywania wszystkich
określonych przez specyfikacje B.C.R. zadań. Takie możliwości dał dopiero
praktyczny silnik odrzutowy.
Bloch M.B. 200
Mimo dotychczasowych niepowodzeń Cot ambitnie założył
arcytrudne osiągi dla nowego konkursu na szybki bombowiec – opublikowana
jeszcze w 1933 roku specyfikacja zakładała maszynę, która byłaby w stanie
przenieść 500 kg bomb na odległość 1500 kilometrów z prędkością maksymalną
wynoszącą nie mniej niż 400 km/h. Wprawdzie dotychczasowe zakresy prędkości nie
dawały wielkiej nadziei na spełnienie tak wyśrubowanych oczekiwań, ale zwrot w
stronę wysokiej prędkości maksymalnej wynikał ze słabnącej wiary w zdolność
bombowców do samoobrony przed myśliwcami wroga – wprawdzie wprowadzono we
Francji do użytku doskonałe działka 20 mm firmy Oerlikon, ale próby zabudowy
ich na bombowcach powodowały olbrzymie problemy – wieżyczki strzeleckie już
dotychczas ciężkie i mocno zaburzające obrys aerodynamiczny stawały się ciężkie
do granic absurdu. Problemem była także masa amunicji, gdyż Oerlikon strzelał z
zadziwiającą wówczas szybkostrzelnością trzystu strzałów na minutę. Musiał w
tej sytuacji nastąpić odwrót od koncepcji bombowca będącego swoistą „latająca
fortecą” na rzecz maszyn szybkich i wyraźnie odchudzonych, przy wykorzystaniu
do optimum nowych, mocnych jednostek napędowych. Działka Oerlikona szybko
zostały dostosowane do montażu na myśliwcach – Producenci silnika rzędowego
Hispano-Suiza umożliwili zabudowę działka w silniku, a ci z producentów, którzy
nie chcieli korzystać z silnika rzędowego chłodzonego cieczą (uważano takowy
dość powszechnie za szczególnie narażony na uszkodzenia w walce) i stawiali na
silniki gwiazdowe mieli możliwość zabudowy w swych konstrukcjach nowych
dwudziestomilimetrowych działek w skrzydłach. Nic zatem dziwnego, że niebywały
wzrost siły ognia myśliwców musiał implikować zupełną zmianę koncepcji
konstrukcji bombowców. Zanim jednak zarząd sił powietrznych był w stanie na
serio pochylić się nad fiaskiem założeń B.C.R. i słabością komponentu bombowego
francuskich sił powietrznych, doszło na szczytach władzy do potężnej zawieruchy
– gigantyczne zamieszki w roku 1934 doprowadziły rząd do upadku, a nowy gabinet
usunął Cot’a. Nieco później, bo we wrześniu 1934 roku ze stanowiska ustąpił
także Bares, który przeszedł na emeryturę.
Amiot 144, jeden z samolotów uczestniczących w konkursie na B.C.R.
Zwolennicy idei dohetowskich zostawili za sobą spaloną
ziemię – po zmianach personalnych okazało się, że w stosunku do konkurencyjnych
sił powietrznych komponent bombowy francuskiego lotnictwa jest zupełnie
przestarzały – MB.200 przegrywał znacznie w zakresie podstawowych parametrów z
niemieckim Ju-52, a nowe amerykańskie konstrukcje lotnicze okazywały się o
ponad sto kilometrów na godzinę szybsze od francuskich odpowiedników. Co
gorsza, znakomita większość użytkowanych typów samolotów bombowych nie miała w
zasadzie żadnego potencjału modernizacyjnego. Takie to wnioski płynęły ze
sporządzonego w październiku 1934 roku wspólnego raportu Rady Lotnictwa i
ministerstwa. Tymczasem w tym samym czasie w ZSRR powstał napędzany francuskim
silnikiem Hispano-Suiza HS-12Y31 samolot bombowy Tupolew SB-2, który na próbach
osiągnął prędkość 404 km/h. Także niemiecki prototyp Dorniera Do-17 z tymi
samymi jednostkami napędowymi mocno wyprzedzał francuskie maszyny w zakresie
prędkości, osiągając 390 km/h. Nawet w zakresie potencjalnych możliwości
rozwoju francuskie lotnictwo zdawało się pozostawać z tyłu. Paradoks polegający
na tym, że choć świadomi zagrożenia i dysponujący bardzo wysoko stojąca myślą
techniczną Francuzi dopuścili do utraty przewagi w jakiejkolwiek dziedzinie
poprzez niekończące się spory nad kształtem i zadaniami sił powietrznych. Trwoniąc
całe lata na jałowych dyskusjach o niemożliwych do spełnienia założeniach
konstrukcyjnych tolerowali narastające opóźnienia i zadawalali się doraźnymi
półśrodkami. Teraz polityka polegająca na braku polityki wydawała swe trujące
owoce.
Silnik Hispano-Suiza HS-12Y31
Nawet jeśli zarząd pozostawał bezradny wobec szybko
zmieniającej się technicznej i taktycznej rzeczywistości przedsiębiorstwa nie
pozostawały głuche na nowe trendy. Producenci lotniczy znad Sekwany nie żyli
wyłącznie rządowymi zamówieniami, byli także poważnymi eksporterami i w związku
z tym nie mogli sobie pozwolić na wypadnięcie z rynku w związku ze zbyt długim
zaufaniem do przestarzałych technologii. Będąc w takiej sytuacji producenci
silników lotniczych nie bacząc na koszty i trudności stanęli do rywalizacji o
globalne rynki z nowymi pomysłami – najważniejszym z nich była próba stworzenia
nowej generacji silników o znacznie większej mocy, niż budowane dotychczas. W
zakładach Hispano-Suiza trwały na przykład już od lat prace nad silnikiem HS14
AA, który miał przekroczyć magiczną liczbę 1000 koni mechanicznych. Była to
nadal pieśń przyszłości, ale pracy były na tyle zaawansowane, że pozwalały
wierzyć w stosunkowo szybkie użycie takich jednostek napędowych na nowych
typach samolotów. Lata 1934 i 1935 nie były jednak okresem zupełnie dla
francuskich sił powietrznych straconym – w poszukiwaniu rozwiązań w sukurs
przyszedł siłom powietrznym młody zwolennik mechanizacji sił lądowych – Charles
de Gaulle, który w oparciu o mająca już swoje lata koncepcję formowania dużych,
dywizyjnych związków pancerno-motorowych (koncepcja DLM – Division Legere
Mechanique) opracował własną wizję rozwoju armii francuskiej w postaci owianej
już legendą publikacji pod tytułem „W stronę armii zawodowej”. Nawet jeśli idee
de Gaulle’a nie zostały „kupione” przez decydentów w całości, zdołały sprawić,
że na nowo skupiono się na starej koncepcji Armengaud’a – koncepcji sił
powietrznych wykorzystywanych przede wszystkim jako narzędzie bliskiego
wsparcia własnych wojsk naziemnych. Recz jasna musiano się teraz zmierzyć z
tradycyjnym już problemem odporności używanych konstrukcji na ostrzał z ziemi i
ich zdolność do precyzyjnego niszczenia małych celów punktowych. Analizy i
testy wykazały, że żaden z użytkowanych
w lotnictwie bombowym i rozpoznawczym typów samolotów nie nadawał się do tego
celu – nie wyłączając Poteza 540. Najlepsze wyniki osiągnął myśliwiec – Morane
Saulnier M.S. 225, zaprezentowany po raz pierwszy w 1932 roku samolot będący
formą przejściową pomiędzy klasycznymi dwupłatowcami myśliwskimi, a ich
jednopłatowymi następcami. Morane M.S. 225 osiągał prędkość maksymalną 334 km/h
dzięki dającej 500 koni mechanicznych jednostce napędowej – chłodzonym
powietrznym silnikiem Gnome-Rhone 9Kdrs. Co ciekawe, siły powietrzne nawet
przez moment nie zainteresowały się możliwością wykorzystania do tego celu
bombowców nurkujących – odstraszała skutecznie relatywnie niska prędkość
maksymalna ówczesnych projektów – choć wyniki ćwiczeń tego rodzaju maszyn
użytkowanych przez Marynarkę Wojenną były wielce obiecujące. Nadal lotnictwo
bombowe nie miało jasnej i konkretnej wizji rozwoju, ale z uwagi na dramatyczną
sytuacje sprzętową ponownie zaczęto sięgać po półśrodki – zamówienie na nowe,
wyspecjalizowane samoloty rozpoznawcze po całkowitym upadku idei B.C.R. wiązało
się z rezygnacją z zasady użycia samolotów rozpoznawczych do operacji
bombowych. Tym samym potencjał bombowy kolejny raz dramatycznie kurczył się,
tym bardziej, że szybko uznano M.B. 200 za zdolne do prowadzenia operacji
bombowych jedynie w nocy. Paradoks polegał na tym, że koncepcyjnie Francuzi
wyprzedzali Niemców pod względem sposobu wykorzystania sił powietrznych na
wojnie, ale nie mieli czym swych pomysłów taktycznych realizować. Gdy wraz z
upadkiem w 1936 roku rządu Lavala z zarządu lotnictwa odszedł także Denain
sytuacja w lotnictwie bombowym była pod względem sprzętowym wprost
katastrofalna. A jak w tym czasie radziły sobie eskadry myśliwskie?
Samolot myśliwski Morane-Saulnier M.S. 225
Rozpisany w 1928 roku konkurs na jednomiejscowy i
jednosilnikowy samolot myśliwski był mało ambitny – uznano za wystarczającą
prędkość rzędu 300 kilometrów na godzinę. Uważano zakresy prędkości ówczesnych
francuskich samolotów bombowych i rozpoznawczych za typowe dla światowej
konkurencji i zakładano, że przewaga prędkości nad potencjalnym celem wynosząco
około 50 do 80 kilometrów na godzinę będzie zupełnie wystarczająca. Nie
przejmowano się zupełnie faktem, że omawiane zakresy prędkości stanowiły wzrost
o marne 30 km/h względem założeń konkursowych sprzed dekady. W konsekwencji w
ciągu kolejnych lat światowa konkurencja zupełnie zdystansowała francuskie typy
samolotów myśliwskich – kiedy szczytem możliwości projektowanych dopiero
francuskich myśliwców miało być owe nieszczęsne 300 km/h za oceanem w służbie
znajdował się już Boeing F4B, rozwijający 320 km/h. W 1930 roku brytyjskie
Hawker Fury osiągnął już 350 kilometrów na godzinę, na co wreszcie zareagował
francuski zarząd nad lotnictwem wojskowym podnosząc założenia własnego nowego
myśliwca do tego samego pułapu. W konsekwencji ciągłych zmian założeń dopiero w
1932 roku udało się maszynie Morane Saulnier zbliżyć do wymagań ministerstwa.
Wspomniany już M.S. 225 osiągał ponad 300 kilometrów na godzinę (w szczególnych
warunkach uzyskano prędkość maksymalną 328 km/h), a pomimo dużego obciążenia
powierzchni skrzydeł miał znakomite zdolności manewrowe i uzyskiwał imponująca
prędkość wznoszenia. Maszyna miała wprawdzie nieco gorsze osiągi od brytyjskich
konkurentów, górowała jednak znacznie nad wprowadzonym do służby w 1934 roku
niemieckim He-51. Od początku traktowano ten samolot jako przejściowy w
oczekiwaniu na nowe, mocniejsze jednostki napędowe, więc zamiast zastąpić
przestarzałe Nieuporty 622, po prostu uzupełnił je w jednostkach bojowych.
Wkrótce nowy typ myśliwca zaprezentował Dewoitine – jego prototypy używające
rzędowego silnika Hispano-Suiza 12M osiągnęły prędkość 376 km/h, ale nie
stanowiło to ostatniego słowa – Dewoitine zamierzał zabudować na tym samym kadłubie
znacznie mocniejszy silnik Lorraine „Petrel”, wierząc, że pozwoli to na
przełamanie bariery 400 km/h. Wreszcie od lata 1931 roku dostępny stał się
mocno odchudzony silnik Hispano-Suiza 12X, który dawał poważne 650 koni
mechanicznych przy dużej oszczędności masy. W tym momencie był to najlepszy na
świecie silnik dedykowany dla samolotów myśliwskich. Gdy wydawało się, że
podążając konsekwentnie obraną właśnie ścieżką francuzi będą w stanie pokonać i
zdystansować zupełnie istniejąca światową konkurencją prace nad nowymi typami
myśliwców jednomiejscowych i jednosilnikowych zostały dość ostro wyhamowane –
cios zadali zwolennicy samolotu niszczycielskiego zgodnego z koncepcją B.C.R.,
a gdy idea ta zaczęła się chwiać najważniejszym zmartwieniem dla ministerstwa
lotnictwa stała się nie prędkość maksymalna, czy prędkość wznoszenia, lecz
zakres widoczności z kabiny pilota. Spowodowane było to tym, że spośród
dziesięciu nowych prototypów aż cztery zbudowane zostały w konfiguracji dotąd
nie stosowanej – całkowicie metalowego dolnopłata. W trosce o widzialność z
kabiny część producentów poszła w kierunku „skrzydła mewiego”, znanego z
polskich konstrukcji lotniczych. Inni usiłowali poprawić zdolność obserwacji
przez przeprojektowanie skrzydeł. W efekcie wybrany do produkcji seryjnej i uznany
za optymalny Dewoitine D.500 osiągał 359 km/h, ale dawał pewne możliwości
rozwojowe – prędkość ograniczało przede wszystkim stałe podwozie. Wkrótce, w
wersji D.501 zainstalowano 20 mm działka Oerlikona, co uczyniło francuskie myśliwce
najsilniej uzbrojonymi na świecie. Dewoitine dawał ciekawą kombinacje niezłej
prędkości maksymalnej, świetnej prędkości wznoszenia, doskonałej widzialności z
kabiny i potężnego uzbrojenia. Zdawał się być myśliwcem idealnym. W tym czasie
jednak producenci brytyjscy i niemieccy zmierzali w nieco innym kierunku –
prace nad Messerschmittem 109 posuwały się dość szybko i choć podczas oblotu w
zasadzie we wszystkich parametrach lotu Messerschmitt był od francuskiej
maszyny gorszy (z przerażająco słabą widocznością z kabiny na czele długie
listy mankamentów), był jednak od niej o ponad 100 km/h szybszy. Ministerstwo
jakby nie zwracało uwagi na rolę prędkości w walce powietrznej – dopiero własne
oczekiwania wobec nowego szybkiego bombowca (o prędkości 400 km/h) spowodowały
potrzebę zaprojektowania nowego typu myśliwca. Co charakterystyczne górny pułap
oczekiwań względem prędkości maksymalnej wynosił w tym w przypadku również 400
km/h, co wydaje się co najmniej dziwnym. W roku 1934, gdy ministerstwo zlecało
nowe specyfikacje w konkursach Dewoitine miał już gotową odpowiedź – po prostu
zaproponował montaż na istniejącym kadłubie D.500 silnika Hispano-Suiza
HS12Ycrs dotąd uważanego za zbyt ciężki dla klasycznych myśliwców. Tak powstał
D.510, który wprawdzie nie osiągnął 400 km/h, ale rozwijając 396 km/h mocno się
do tej bariery zbliżył. Wzrost mocy projektowanych silników dobrze wróżył na
przyszłość – nowe silniki Hispano-Suiza miał osiągać moc 1200 koni
mechanicznych, a użycie chowanego podwozia i poprawa obrysu aerodynamicznego i
zmniejszenie oporów czołowych pozwalało na poważnie dyskutować o perspektywie
osiągnięcia 500 km/h. Tym samym doszło do dość dziwnej sytuacji, w której
konstruktorzy stawiali sobie samemu wymagania znacznie wyżej od oczekiwań
oficjeli z sił zbrojnych. Największe postępy uzyskali Dewoitine i Amiot wraz z
użyciem chowanego podwozia, ale niewiele z tyłu pozostawał Bloch z projektem
M.B. 150 używającego silnika gwiazdowego Gnome-Rhone Mistral Major. W pogoni za
prędkością Amiot zastosował arcyciekawe rozwiązanie polegające na chłodzeniu z
wykorzystaniem strug powietrza przechodzącego przez skrzydła. Postęp techniczny
i koncepcyjny był ogromny – jeszcze w 1934 roku Cauldron zbudował odnoszący
sukcesy na wyścigach i pokazach ultralekki samolot wyścigowy napędzany 350
konnym silnikiem – maszyna ta przełamała barierę 500 km/h i pokazała, że nowe
trendy w projektowaniu samolotów myśliwskich pozwolą prędzej czy później na
uzyskanie prędkości maksymalnych tego rzędu, lub nawet wyższych. Na razie
jednak, szczytem możliwości wydawał się prototyp Morane Saulnier M.S. 405
oblatany w sierpniu 1935 roku. Maszyna osiągnęła prędkość maksymalną 476 km/h i
zrobiła ogromne wrażenie na oblatywaczach swą zwrotnością i wznoszeniem.
Tymczasem świat oddalał się od oczekiwań armijnych decydentów – brytyjski
Hawker „Hurricane” pokonał barierę 500 km/h, a wkrótce potem brytyjska prasa
doniosła z dumą o jeszcze szybszym Supermarine „Spitfire”. W 1936 roku Niemcy
oficjalnie ogłosili założenia nowego programu rozbudowy sił myśliwskich,
wymagając od nowych konstrukcji przekroczenia 600 km/h. Choć takie założenia
leżały u podstaw koncepcji francuskich biur konstrukcyjnych, nadal nie
interesowały armii. To dość szczególne, gdyż zdawano sobie sprawę z bardzo
niewielkiego zapasu przewagi prędkości obecnie rozwijanych konstrukcji
myśliwców nad potencjalnymi celami. Być może wpływ na takie stanowisko miały
pierwsze sukcesy związane z badaniami nad wykorzystaniem fal radiowych do
namierzania samolotów wroga – w skrócie z radarem. W połowie lat trzydziestych
francuskie ośrodki badawcze mogły się pochwalić pierwszymi realnymi
osiągnięciami na tym polu uzyskując zdolność wykrycia samolotów na wysokościach
do 8000 metrów z odległości 5 kilometrów. Wprawdzie żaden z obiecujących
prototypów nie został wybrany do seryjnej produkcji – wszystkie wymagały
mniejszych lub większych poprawek wydawało się, że nastały dla lotnictwa
myśliwskiego lepsze czasy. Szybki rozwój niemieckiej Luftwaffe, ale także
rozbudowa włoskich sił powietrznych stanowiły dla francuskich sił powietrznych
poważne wyzwanie. Oczywistym było, że liczba samolotów w służbie operacyjnej
musi wzrosnąć, a rachunek ekonomiczny był bezwzględny – wyprodukowanie jednego
bombowca M.B. 200 kosztowało tyle samo, co wyprodukowanie trzech myśliwców
D.510. Przywołuje tutaj czynnik finansowy nie bez kozery – w kwietniu 1936 roku
wywiad francuski szacował, że niemieckie samoloty bombowe będą w stanie zrzucić
na cele we Francji dwa razy większy tonaż bomb, niż francuskie maszyny na cele
w Niemczech. Decydenci nie byli w stanie jednoznacznie określić co właściwie ma
być dla Francji priorytetem – rozbudowa sił bombowych dających zdolność do
potężnego rewanżu i mile widzianych przez polityków upatrujących w tego rodzaju
sile autentycznie poważny argument negocjacyjny, czy też może rozbudowa sił
myśliwskich, zdolnych do przeciwdziałania dewastującym miasta bombowcom wroga.
Denain odgrywający w połowie lat trzydziestych pierwszoplanową rolę w modelowaniu
sił powietrznych zmuszony był iść na kompromis i szukać zrównoważonego rozwoju.
Największym problemem były koszty trwającego już wówczas wyścigu zbrojeń –
zmiany organizacyjne w lotnictwie francuskich nie przekładały się na jego
liczebność, gdyż każda propozycja zakładała maksymalny pułap 1500 samolotów
bojowych. Jedyne zmiany polegały na przekształcaniu poszczególnych eskadr w
ramach ich specjalizacji. Jego zmiany strukturalne znane jako Plan I zostały
przyjęte bez entuzjazmu. Potrzeba uzupełnienia parku latającego i jednocześnie
wyjścia naprzeciw oczekiwaniom polityków domagających się budowy realnego
czynnika odstraszania potencjalnego agresora doprowadziła do kuriozalnej
sytuacji – tylko w roku budżetowym 1935 przyjęto do realizacji założenie
dostarczenia około 1000 samolotów. Nie dość, że nie preliminowano na ten cel
dostatecznie wielkich funduszy, to jeszcze rozmiary zamówień przekroczyły
realne możliwości produkcyjne zainteresowanych zakładów lotniczych. Wszystkie
te działania nosiły poważne znamiona desperacji i natychmiast po upublicznieniu
stały się celem zmasowanego ataku prasy, polityków i opinii publicznej. W 1935
roku Francja podpisała pakt ze Związkiem Radzieckim, co w ocenie rządzących III
Republiką znacząco odsuwało perspektywę potencjalnego konfliktu zbrojnego w
Europie. Kilka miesięcy później, w 1936 roku arbitralną decyzją premier Laval
przejął osobisty nadzór nad finansowaniem sił powietrznych starając się
pozyskać tym gestem opinię publiczną coraz bardziej zaniepokojoną wzrostem
wydatków na obronność wobec wciąż nie rozwiązanych problemów ekonomicznych
objawiających się przede wszystkim relatywnie niskim poziomem dochodów
francuskich gospodarstw domowych. Zbliżały się wybory i Laval bardzo obawiał
się rosnącej popularności zjednoczonych sił Lewicy francuskiej występujących
jako Front Ludowy. Zmiany personalne przyniosły tekę ministra lotnictwa w ręce
Marcela Deat, który zgodnie z oczekiwaniami Denaine’a musiał zmierzyć się z
pierwszym przejawem agresywnej polityki Hitlera znacznie szybciej, niż
spodziewał się Pierre Laval. Niemcy dokonały remilitaryzacji Nadrenii.
Dewoitine D.501
Ów krok Hitlera określany jako niezwykle hazardowy wcale
takim nie był – niemiecki przywódca wiedział doskonale, że Wielka Brytania
wychodząca z wielkiego kryzysu nie będzie zainteresowana zbrojnym wsparciem
francuskich roszczeń i tym samym Francja na ewentualnym placu boju pozostanie
sama. Francuskie dowództwo wojskowe miało świadomość posiadania dużej przewagi
w wojskach lądowych. Marynarka Wojenna także deklasowała przeciwniczkę, a w
kwestii sił powietrznych uważano, że francuskie konstrukcje lotnicze są lepsze
lub w najgorszym wypadku technicznie równe niedawno powstałej niemieckiej
Luftwaffe. Zdecydować miał o biegu zdarzeń zaledwie jeden czynnik – wizja
niemieckiej floty bombowców niszczących francuskie miasta z Paryżem na czele.
Oczywiście Niemcy dokładali wszelkich starań, by podtrzymać francuski wywiad w
znacznym przeszacowaniu zdolności Luftwaffe do masowych nalotów bombowych. To
faktycznie był całkiem świadomy – i przede wszystkim bardzo udany bluff. Mimo
silnego oporu części ministrów związanego z przerażająca wizją niszczycielskiej
kampanii bombowej Sarrault polecił przedstawić dowodzącemu armią generałowi
Maurice Gamelin plan szybkiej zbrojnej interwencji. W odpowiedzi Gamelin
stwierdzał, że bez powszechnej mobilizacji armia francuska nie jest zdolna do
szybkiego zajęcia wyznaczonych w Nadrenii celów. Jasnym było, że konieczność
przeprowadzenia według Gamelina mobilizacji oznacza w praktyce wojnę, czego
Sarrault starał się uniknąć nie czując poparcia większości członków swego
gabinetu. Jedyną według Gamelina alternatywą było natychmiastowe użycie
francuskich sił powietrznych. Rzecz jasna francuski rząd nie mógł się
zdecydować na próbę powstrzymania marszu niemieckich wojsk w głąb Nadrenii za
pomocą bombowców przeprowadzających naloty na niemieckie miasta. Światowa
opinia publiczna nie darowała by tego Francji, która musiałaby oczekiwać
kolejnej konfrontacji z Niemcami w roli międzynarodowego pariasa, zbrodniarza.
Można było w owym świecie do woli okładać bombami wioski gdzieś w głębi Azji,
czy Afryce, ale w Europie takie działania nadal były nie do pomyślenia.
Sarrault nie mając właściwie żadnych argumentów musiał ustąpić. Wraz z
pogodzeniem się francuskiego rządu z remilitaryzacją Nadrenii okazało się, ze
posiadana flota bombowców w żaden sposób nie spełniła pokładanych w niej
oczekiwań. Okazało się, że pomiędzy wolą posiadania a wolą użycia sił
powietrznych istnieje przepaść. Francuscy politycy znaleźli się w głębokiej
mentalnej defensywie względem nazistowskiego reżimu – nie mogli pozwolić sobie
nawet na publiczne dyskutowanie potencjalnych strat wynikających z wojny
powietrznej z Niemcami. Liczby wyrażane w tysiącach ofiar musiały robić fatalne
wrażenie na opinii publicznej, choć gdyby którykolwiek z czołowych ówcześnie
polityków-decydentów przyjrzał się temu zagadnieniu bliżej, ze zdumieniem
odkrył by, że większość społeczeństwa francuskiego w miarę wzrostu potęgi
Niemiec coraz bardziej skłonna była na wojenne poświęcenia w celu powstrzymania
niemieckiej agresji. Budziła się zadawniona wizja, którą znacznie wcześniej
określiłem mianem „samospełniającego się proroctwa” – wielu francuskich
decydentów do tego stopnia obawiało się potęgi niemieckiego potencjału, że
straciło z pola widzenia autentyczną przewagę w wszystkich właściwie środkach
walki. Jeden jedyny raz gdy Francja miała szansę na militarną konfrontację z
Niemcami mając tak wielki handicap zupełnie świadomie zeń zrezygnowała. Znaczna
część klasy politycznej nie potrafiła się tym samym przeciwstawić własnym
demonom mającym korzenie w dalekiej przeszłości. Od teraz bez względu na
nastroje społeczne kolejne rządy Francji nie będą w ogóle brać pod uwagę
możliwości zbrojnej konfrontacji z Niemcami w osamotnieniu. Trzeba było
zupełnie od podstaw budować nowy system międzynarodowej asekuracji, szukać
sojuszników i na poważnie przystąpić do przygotowań do nowej wojny. Jeśli w
ciągu poprzednich osiemnastu lat nie udało się stworzyć potężnych sił
powietrznych zdolnych do odstraszenia potencjalnego agresora, to czy zadanie to
może zostać wykonane w znacznie krótszym czasie? Nad Sekwaną dotychczasowe
dywagacje na temat przyszłej wojny zamieniły się w autentyczny stan zagrożenia,
któremu trzeba było sprostać. Niefortunnie, bo kroczące drogą wydatkowania na
obronność kwot przekraczających zdrowy rozsądek Niemcy zdawały się szybko
niwelować posiadaną przez Francję przewagę. Nie wróżyło to na przyszłość
niczego dobrego.
Ostatni etap
wyścigu
Kryzys Nadreński i zwycięstwo wyborcze Frontu Ludowego to
cenzury czasowe świtu okresu bezpośrednio poprzedzającego wybuch wojny. Co
charakterystyczne, francuskie siły powietrzne mimo opóźnień i niepowodzeń
towarzyszących wdrażaniu do służby wielu konstrukcji, oraz nieustannemu
odwracaniu priorytetów na tym etapie nie tylko nie ustępowały swą siłą bojową
wszelkim potencjalnym przeciwnikom, ale przewyższały ich, zwłaszcza zaś
arcywroga Francji – Niemcy. Istniała zatem solidna trampolina wiodąca lotnictwo
francuskie ku nowej, jeszcze wyższej jakości, a także ilościowej potędze. Na
razie jednak polityczne zmiany na szczytach władzy III Republiki przyniosły
reperkusje w kręgach decyzyjnych sił powietrznych jakże typowe dla okresów
wcześniejszych – nastąpił cały szereg zmian personalnych, a do władzy powrócił
Cot. Nie oznaczało to jednak powrotu do koncepcji maszyny wielozadaniowej
stanowiącej gros siły bojowej sił powietrznych. Nawet jeśli Cot nie wyleczył
się całkowicie z idei douhetowskiej wybuch wojny domowej w Hiszpanii i zebrane
w ciągu 1937 roku obserwacje na temat natury tamtejszych walk i roli w nich
lotnictwa kazały nowemu ministrowi całkowicie redefiniować swoje tak zażarcie w
przeszłości bronione poglądy. Okazało się, że wcale nie potrzeba konstruować
zupełnie nowych i ściśle wyspecjalizowanych maszyn do wsparcia własnych wojsk
naziemnych – można do tego celu z powodzeniem użyć już posiadanych samolotów.
To, że znaczenie operacji znanych dziś jako CAS (Combat Air Support) ma
fundamentalne znaczenie dla sytuacji taktycznej na polu walki stało się bardzo
szybko jasne – raporty wywiadu wskazywały wyraźnie, że nawet solidnie umocnione
oddziały zorganizowane z zaprawionego w boju żołnierza pozostają wrażliwe na
ataki lotnicze na polu walki. Samolot w Hiszpanii potrafił mieć wyjątkowo
niszczący wpływ na morale walczących wojsk i ten wniosek definiował powrót do
dawnej idei sił powietrznych pełniących w pierwszym rzędzie rolę „latającej
artylerii” dla własnych wojsk. Początkowo, na fali oburzenia po kapitulacji prawicy
wobec remilitaryzacji Nadrenii Cot otrzymał potężne wsparcie od rządu i szybko
redefiniował założenia Planu I, wprowadzając w jego miejsce Plan II. Bez
względu na opór armii, przystąpił w ramach nowej perspektywy do szybkiego
rozwoju liczebnego jednostek bombowych. Wprawdzie liczebność operacyjna
francuskich sił powietrznych z powodu znanych nam już doskonale ograniczeń
budżetowych nie mogła wzrosnąć spektakularnie, Cot znalazł na to – wydawałoby
się – sposób doskonały. Po prostu przemianowano wszystkie grupy rozpoznawcze i
obserwacyjne na bombowe. Armia nie była tym pomysłem zachwycona, gdyż w ocenie
Maurice Gamelin’a i jego najbliższych współpracowników w znaczny sposób
ograniczało to w przyszłości możliwości działania projektowanej właśnie pancernej
szpicy armii francuskiej. Docelowo eskadry bombowe mające współpracować z armią
miały zostać wyposażone w nowy typ maszyny zdolnej dzięki opancerzeniu
żywotnych części kadłuba i potężnemu uzbrojeniu niszczyć dowolne cele na polu
walki. Stosowny konkurs został rozpisany i przesłany do zakładów zbrojeniowych
30 kwietnia 1939 roku, a w specyfikacji określono oczekiwany poziom prędkości
maksymalnej na 520 km/h, udźwig bomb zaś, na 400 kilogramów.
Marszałek Maurice Gamelin, zastąpił Weygande'a na stanowisku naczelnego wodza francuskich sił zbrojnych.
Zanim nowa maszyna powstanie trzeba było pilnie znaleźć
jakąś zastępczą maszynę do czasu uzyskania docelowej konstrukcji. Pierwotnie
pod wpływem doświadczeń hiszpańskich skierowano uwagę na stary dwupłatowiec
Potez 25, ale uznano go za zbyt wolny. Potem do prób wybrano dwie kolejne
konstrukcje – Bloch M.B. 170 Potez 63, który pojawił się wiosną 1937 roku.
Wyczuwając szansę już w listopadzie 1937 toku Potez zaprezentował nowy,
opancerzony wariant „sześćdziesiątki trójki” opatrzony numerem 639. Niemal natychmiast
do zakładów wpłynęło oficjalne pismo zawiadamiające o potrzebie przygotowania
linii produkcyjnej niezbędnej do realizacji zamówienia opiewającego na
sześćdziesiąt pięć egzemplarzy. Czy jednak francuskie siły zbrojne faktycznie
powinny przygotowywać się do manewrowej wojny z użyciem dużych formacji
pancernych? We wrześniu 1936 roku niespodziewanie Belgia ogłosiła neutralność
wobec potencjalnego konfliktu francusko-niemieckiego. Rządzący w Brukseli
zdawali sobie sprawę z tego, że w potencjalnej przyszłej wojnie do decydujących
bitew z uwagi na nieubłaganą geografię będzie musiało dojść na flandryjskich i
walońskich równinach. Powtórka z pierwszej wojny światowej nie była dla kraju
który właśnie zakończył podnoszenie się ze zniszczeń wojennych miłej perspektywy.
Z perspektywy czasu decyzja Belgów o neutralności jest świadectwem niebywałej
wprost krótkowzroczności – wszak już w 1914 roku Niemcy za nic mieli
neutralność. Teraz jednak potencjalne pole bitwy ograniczało się do stosunkowo
krótkiego pasa granicznego Niemiec i Francji, gdzie po obu stronach granicy
powstały, lub powstawały potężne fortyfikacje. Widmo wojny materiałowej zawisło
nad francuskim dowództwem i choć w teorii, dzięki znacznie większym zasobom i
możliwej potencjalnej blokadzie Niemiec tego rodzaju konflikt musiał się
prędzej czy później zakończyć zwycięstwem strony alianckiej (Francji i jej
sojuszników), to jednak nowa, a właściwie stara forma prowadzenia wojny
wymagała dość szczególnych środków walki. Zresztą francuskie dowództwo naczelne
zdawało sobie sprawę z tego, że trudno zakładać aż tak dalece idącą naiwność
Niemców. Rezygnacja Belgów z sojuszu z Francją wymuszała po prostu zaplanowanie
wielkiej bitwy manewrowej na terenie Belgii, ale bez koordynacji i współpracy z
belgijską armią. Jednocześnie konsekwencje płynące z naruszenia neutralności
Belgii pod wpływem doświadczeń z I Wojny były tak oczywiste, że nawet nie
zakładano na poważnie francuskiego wtargnięcia na jej terytorium w celu
oskrzydlenia głównego zgrupowania operacyjnego armii niemieckiej usytuowanego
naprzeciw francuskiej granicy. Gest
Belgii stanowił dla Francuzów olbrzymi problem i już na wstępie mocno
ograniczał zdolność do stworzenia dostatecznie silnego frontu antyniemieckiego
na wypadek wojny.
Potez 63
Wszystko wydawało się jednak zmierzać w pozytywnym
kierunku – już od późnej jesieni 1936 roku w regulaminie dowodzenia armii
francuskiej pojawiły się paragrafy regulujące zasady dowodzenia dużymi
związkami pancernymi, które określały także zasady współdziałania z siłami
powietrznymi. Po stronie sił powietrznych pozostawało jednak mnóstwo do
zrobienia.
Po zaprezentowaniu projektu Heinkla He-111 stało się
jasne, że francuskie lotnictwo bombowe ze swoimi Bloch M.B. 200 i 210 zostało
gwałtownie z tyłu w kategorii ciężkich bombowców, co wywołało ogromną
frustrację. Francuski przemysł lotniczy był jednak w stanie odpowiedzieć na
taki skok jakościowy i to stosunkowo szybko. Wprawdzie latem 1936 roku prace
nad czteromiejscowym bombowcem spełniającym wymagania ministerstwa określone w
specyfikacji B4 prowadziły aż cztery firmy (Latecoere, Romano, Dewoitine i Liore
et Oliver), ale nie posuwały się one ani szybko, ani sprawnie. Wśród
wymienionych producentów jedynie Liore et Oliver miało większe doświadczenie w
produkcji maszyn o dużym zasięgu, ale po klęsce programu czterosilnikowych
bombowców (LeO 206 i pochodne) firma przechodziła głęboką restrukturyzację
połączoną z wymianą w zasadzie całego zespołu badawczego, na którego czele
stanął obecnie bardzo utalentowany M. Mercier. Do konkursu nie przystąpiły
między innymi Bloch, Amiot i Farman – firmy te nie potrafiły pogodzić się z
fiaskiem idei samolotu wielozadaniowego i nadal po cichu liczyły na lukratywne
kontrakty bezustannie poprawiając swe projekty. Choć wydawało się, że rozwój
lotnictwa bombowego zastygł, za sprawą Merciera zerwano w Liore et Oliver z
tradycyjną linią masywnych samolotów bombowych i zaprezentowano projekt
supernowocześnie wyglądającego dwusilnikowego samolotu i pięknych i nowoczesnych
liniach aerodynamicznych gwarantujących znakomite parametry lotu. Samolotem,
który stanowił nowy rozdział w historii francuskiej myśli konstrukcyjnej był
piękny LeO 45. Firma ryzykowała mocno, gdyż konstrukcja maszyny uniemożliwiała
w praktyce zastosowanie silnego uzbrojenia obronnego, ale także pragnąc uzyskać
jak najlepsze osiągi zdecydowała się na użycie niedopracowanych silników
Hispano-Suiza 14 AA. Wprawdzie montując sprawdzone silniki Gnome-Rhone 14K i
tak osiągnięto by oczekiwaną prędkość 400 km/h, ale Liore et Oliver zdecydowane
było sięgnąć po pełna pulę. Nie powinna dziwić taka postawa zarządu firmy, która
już raz o mało nie upadła z powodu zmiany decyzji ministerstwa. Teraz, w lecie
1936 roku zagrożeniem dla projektu LeO 45 stał się nowa specyfikacja na
trzymiejscowy samolot bombowy (wsparcia), od którego wymagano prędkości 480
km/h. Przewidując najgorsze zarząd Liore et Oliver obawiał się połączenia obu
specyfikacji i utraty zamówienia na rzecz konkurencji tym bardziej, że
przypuszczano, że każdy potencjalny konkurent także użyje motorów HS, jako
potencjalnie najmocniejszych. Po powrocie na urząd Cot’a program budzący u
szefów Liore et Oliver został zamknięty, ale kości zostały rzucone. Wprawdzie
definitywnie żegnając się z wizją masowej produkcji samolotu
„niszczycielskiego” Bloch i Breguet podjęły próbę zbudowania bombowca
czteromiejscowego, ale na tym etapie rozwoju projekt LeO 45 całkowicie
dystansował nowych rywali. Bregeuet i Bloch powoli reorientując swe prace
konstrukcyjne w stronę bombowca czteromiejscowego napotkali zresztą na poważne
trudności i byli bardzo odlegli nie tyle od założeń konkursu, co od stworzenia udanej
konstrukcji samolotu w ogóle. Dość niespodziewanie konstrukcji Liore et Oliver
wyrosła nowa konkurencja w postaci prototypu z wytwórni Amiot – także bazującej
na założeniach konkursu na samolot B.C.R. Amiot 340 BR – bo o nim mowa także
zrywał z dotychczasową estetyką linii aerodynamicznych charakterystycznych dla
francuskich projektów samolotów bombowych. Jego linie aerodynamiczne dawały
mniejsze opory nawet od LeO 45, przy czym szefowie biura konstrukcyjnego byli
przekonani, że Amiot będzie w stanie rozwinąć około 470 km/h bez względu na to,
czy zastosuje się silniki Hispano-Suiza, czy też Gnome-Rhone. Miało to o tyle
duże znaczenie, że choć to ministerstwo nalegało na stosowanie w konstrukcjach
bombowych silników HS prototyp LeO szybko zaczął sprawiać duże problemy w
locie, których przyczyną był właśnie niedopracowany napęd. Wprawdzie prototyp
Amiot był gotowy w lutym 1937 roku, to musiało minąć aż pół roku, aby urzędnicy
ministerstwa ostatecznie zezwolili na użycie silników GR w związku z problemami
z silnikami HS. Ponieważ minęło kolejne pół roku zanim napędzany sprawdzonymi
silnikami prototyp Amiot wzniósł się w powietrze, zatem zamiast w lutym 1937
roku ministerstwo mogło rozpocząć oficjalne testy równo rok później. Zatem,
choć istniały realne możliwości szybkiego zakończenia konkursu na bombowiec
czteromiejscowy w roku budżetowym Cot mógł zamawiać jedynie niewielkie serie
kolejnej maszyny bombowej wywodzącej się z koncepcji samolotu B.C.R. – mowa o
samolotach Amiot 143/144, które jednak zamawiano w małych ilościach i jako
takie nie stanowiły one wielkiego wsparcia dla sił bombowych, zaledwie
uzupełniając posiadane dotychczas zasoby sprzętu. Zatem, podstawę sił bombowych
stanowiły nadal przestarzałe już M.B.210 wsparte niewielkimi ilościami Potezów
54, Amiotów 143 i nowszych, ale niezbyt udanych M.B. 131, nie dających nadziei
na szybki rozwój poprzez modernizację. Ostatecznie, aby kontynuować rozwój sił
bombowych ministerstwo skłaniało się coraz silniej ku produkcji bombowego
wariantu konstrukcji samolotu myśliwskiego Poteza, oznaczonego numerem 63. Miało
to jednak określone konsekwencje – wariant bombowy Poteza 63 musiał mieć
relatywnie mały udźwig bomb i niewielki zasięg, nie spełniał zatem podstawowych
wymagań sił powietrznych.
Liore et Olivier LeO-45.
Równolegle, coraz ciemniejsze chmury gromadziły się nad
zamysłem głębokiej modernizacji posiadanej floty myśliwskiej. Ministerstwo
publikując we wrześniu 1936 roku wymagania dla samolotu myśliwskiego oczekiwało
prędkości maksymalnej rzędu 520 km/h, ale wobec napływających z Niemiec
doniesień o rozpoczęciu produkcji masowej wariantu Messerschmitta rozwijającego
545 km/h (nieprawdziwych wówczas – był to świadomy zabieg propagandowy strony
niemieckiej) szybko uznano tę granice za niewystarczającą. O ile długi czas
władze cywilne mało ambitnie podchodziły do kwestii prędkości, teraz nagle
gwałtownie podniosły poprzeczkę, co generowało olbrzymie trudności biurom
projektowym. Rzecz nie dotyczyła projektów kadłuba, czy skrzydeł, ale
dostępnego napędu. Francuscy producenci silników odnosili wprawdzie wielkie
sukcesy wprowadzając na rynek naprawdę udane konstrukcje, ale mieli coraz
większe problemy by nadążyć za konkurencją w drugiej połowie lat trzydziestych.
Rozwijane modele silników gwiazdowych nie gwarantowały wielkiego, czy innymi
słowy skokowego wzrostu mocy, a co gorsza, Hispano-Suiza musiało skupić się na
rozwiązywaniu problemów ujawnionych podczas pierwszych prób samolotów
napędzanych ich silnikami. Właściwie możliwości ograniczały się do niewielkiego
podniesienia mocy poprzez zastosowanie paliwa o wyższej ilości oktanów, oraz
próbie stworzenia bardziej zbilansowanych projektów płatowców – brak perspektyw
w rywalizacji pod względem prędkości należało skompensować większą
manewrowością samolotów. W rzeczywistości to nie brak mocy utrudniał osiąganie
wysokich wyników prędkości francuskim projektom samolotów myśliwskich –
prototyp Morane Saulnier M.S. 405 przy silniku o mocy 860 KM osiągnął 475 km/h,
podczas gdy niemiecki konkurent Bf-109 przy silniku o mocy 670 KM rozwinął 470
km/h. Różnice w osiąganych prędkościach wzrosły jeszcze bardziej, gdy
Brytyjczycy i Niemcy zaczęli w silnikach takich jak Merlin, czy Daimler-Benz
osiągać znacznie wyższe zakresy mocy. Francuzi choć byli świadomi znaczenia
zastosowania innowacji związanych z klapami nie potrafili znaleźć rozwiązania
problemu chłodzenia i każdy ich ówczesny projekt miał tym samym mocno
zredukowane przez stosunkowo dużą chłodnicę parametry. W 1937 fiaskiem
zakończyły się próby z nowym projektem myśliwca Bloch, projekt swój porzucił
także Liore et Olivier, a na konkursowym placu boju pozostał właściwie
wyłącznie Morane ze swym M.S. 405, który nie dawał właściwie żadnej nadziej na
osiągnięcie zakładanej w wymaganiach prędkości maksymalnej. Mimo wszystko,
uważano w ministerstwie, że publikowane przez konkurencję osiągane prędkości
maksymalne najprawdopodobniej osiągane są w szczególnych warunkach i w efekcie
założono, że podczas normalnej służby liniowej samoloty myśliwskie Niemców i
Brytyjczyków będą znacznie wolniejsze. Tym samym na ich tle prototyp Morane
wypadał wręcz obiecująco. Ostatecznie w ministerstwie nie widziano dla M.S. 405
żadnej potencjalnej konkurencji i w zasadzie produkcja seryjna maszyny
wywodzącej się z tego prototypu powinna w krótkim czasie znacznie wzmocnić
potencjał francuskiego lotnictwa myśliwskiego. Pojawiły się nawet głosy, że
zabezpieczy jego wysoki poziom na wiele lat. Tymczasem jednak, skupiwszy się na
problemach lotnictwa bombowego, władze cywilne nie spieszyły się z zamówieniami
na nowe myśliwce, a nawet wprost przeciwnie – po kryzysie związanym z
remilitaryzacją Nadrenii ministerstwo nadal zamawiało samoloty Dewoitine D.510,
choć patrząc na terminy dostaw, w podobnym czasie i podobnej ilości mogło
uzyskać znacznie nowocześniejsze samoloty oparte o projekt M.S. 405. Narastał
coraz większy bałagan, a do tego dochodził jeszcze jeden problem, który
zasługuje na zupełnie osobny komentarz – od przełomu 1936/1937, zgodnie z
zapowiedziami zwycięski wyborczo Front Ludowy rozpoczął proces nacjonalizacji firm
związanych z produkcją lotniczą, co w wielu obszarach mocno komplikowało dzieło
modernizacji sił powietrznych. Rzecz jasna założenia towarzyszące idei
nacjonalizacji były dokładnie odwrotne, ale ów skomplikowany proces sprawił, że
stracono wiele miesięcy na czynności stricte administracyjne.
Morane-Saulnier M.S. 405
Nacjonalizacja przemysłu lotniczego zakończyła się w
lutym 1937 roku i polegała na połączeniu właściwie wszystkich kluczowych
producentów lotniczych w siedem wielkich korporacji regionalnych – sześć z nich
specjalizować się miało w produkcji samolotów (SNCASE, SNCASO, SNCAN, SNCAO,
SNCAM, SNCAC), a siódma - SNCM, miała stać się producentem silników lotniczych.
Ów manewr był dość skomplikowanym przedsięwzięciem, gdyż nie zakładał
zwyczajnego wykupu firm i łączenia ich. Zakłady różnych producentów wchodziły w
skład poszczególnych nowo powstałych tworów, co generowało ogromne problemy
związane chociażby z ich dotychczasową specjalizacją. Ponadto, część właścicieli
nie była zadowolona z warunków procesu – Amiot bardzo długo procesował się o
wyliczenie realnej wartości jego firmy i na tym tle jego relacje z
ministerstwem były bardzo złe, co miało bezpośrednie przełożenie na rozwój
nowych konstrukcji powstających w tym przedsiębiorstwie. Dla części
najważniejszych firm manewr nacjonalizacji i konsolidacji przemysłu lotniczego
był w rzeczywistości nie tyle krokiem naprzód, co dodaniem sporego balastu.
Niech za przykład posłuży największy z powstałych właśnie państwowych koncernów
– SNCASE, czyli Societe nationale des constructions aeronautiques du Sud-Est. Firma
powstała poprzez połączenie
infrastruktury Poteza, CAMS, SPCA, Romano i przede wszystkim Liore et Olivier,
które wnosiło aż 1700 pracowników z 2550 łącznie. Liore et Olivier wnosiło
także 90 procent portfela zamówień nowej korporacji i musiało teraz się nimi
podzielić z pozostałymi fabrykami, co powodowało konieczność kompletnej
przebudowy istniejących linii produkcyjnych. Gdy ministerstwo postanowiło
wdrożyć produkcję seryjną maszyn Morane’a opartych o prototyp M.S. 405 zakłady
Morane-Saulnier otrzymały kontrakt na budowę szesnastu samolotów przedseryjnych
na potrzeby badań strony wojskowej, a równolegle złożone zamówienie na pierwszą
serię produkcyjną pięćdziesięciu sztuk trafiło do zakładów SNCAO, a konkretnie
do dawnej fabryki Breguet w Nantes, która nie miała żadnego przygotowania w
produkcji tego rodzaju samolotów. Morane, który na tym etapie nie został
jeszcze objęty nacjonalizacją i pozostawał zwykłym prywatnym przedsiębiorstwem
nie spieszył się z organizacją kooperacji z SNCAO, gdyż zarząd firmy miał
wrażenie bycia „wypychanym” z rynku. W lutym 1937 roku powstał jedynie drugi
prototyp, który po kilku zmianach osiągnął prędkość 485 km/h i to na jego
podstawie zamówiono wreszcie tak pilnie potrzebne samoloty myśliwskie nowej
generacji zmieniając ich oznaczenie na M.S. 406. W rzeczywistości winnym
opóźnień był sam zamawiający, czyli ministerstwo lotnictwa – nie zabezpieczył
na czas potrzebnych na zamówienia funduszy. Nadal oczekując pierwszych
egzemplarzy seryjnych w czerwcu 1937 roku ministerstwo podniosło ilość
zamawianych samolotów o kolejne osiemdziesiąt sztuk, oczekując jednocześnie
wzrostu produkcji do poziomu dziesięciu samolotów miesięcznie do końca roku. Zamiast
szybkiego wdrożenia nowego myśliwca do jednostek bojowych francuskich sił
powietrznych produkcja właściwie stała w miejscu – M.S. 406 był samolotem dość
skomplikowanym, wymagającym dużego nakładu roboczogodzin i w efekcie do końca
1937 roku żadna z operacyjnych jednostek myśliwskich nie została w nowy typ
myśliwca przezbrojona.
Replika współczesna M.S. 406 w locie
Sytuacji nie poprawiał także prototyp Poteza – zamówiono
wprawdzie w ciągu 1937 roku osiemdziesiąt Potezów 630 i trzydzieści
skonfigurowanych jako dwusilnikowe myśliwce Potezów 631. Powolne wdrażanie
nowych typów samolotów dla sił powietrznych stanowiło jaskrawy kontrast dla
rozwoju Luftwaffe – głównego potencjalnego przeciwnika francuskich sił
powietrznych – tam, po szybko przeprowadzonych testach Bf-109 zdołano do końca
kwietnia 1937 roku wyposażyć w całości operacyjną JG 88 walczącą w Hiszpanii. Ponieważ
z wszystkich gotowych do testów prototypów nowych francuskich samolotów
wojskowych tylko trzy osiągnęły założone osiągi (Morane, Potez i Bloch) i to
osiągi sformułowane w 1933 roku, ministerstwo zaczęło odstępować od pierwotnych
założeń Planu II określającego poziom rocznej produkcji lotniczej na około 1500
samolotów. Wkrótce założenia zredukowano do 700, a następnie do 500 samolotów.
Posiadane fundusze musiały być – chcąc nie chcąc – przekierowane do
modernizację istniejących zakładów lotniczych. Mogło to przynieść owoce w
przyszłości w postaci większej zdolności produkcyjnej, ale na razie
tymczasowość i prowizoryczność zamówień skutecznie odstraszały producentów
lotniczych od szybkich działań wymagających poważnych nakładów finansowych. Obawa
przed generowaniem strat była bardzo silna, a polityka Cot’a tylko pogłębiał
rosnący brak zaufania w kwestii realizacji szumnych zapowiedzi na ogromne
kontrakty. Gdy 12 marca 1938 roku rozpoczynał się Anschluss Austrii francuskie
siły powietrzne posiadały mniej nowoczesnych samolotów bojowych niż rywale, a
co gorsza – ilość zamówionych samolotów sukcesywnie malała. Nie widziano już
wówczas możliwości konfrontacji sił powietrznych Francji i Niemiec na polu
walki, w każdym razie nie samotnym. Sieć francuskich sojuszy na wschodzie
Europy okazała się wsparciem iluzorycznym – siły powietrzne Czechosłowacji, czy
Polski ani jakościowo, ani jakościowo nie redukowały przewagi Niemiec, które
dochodziły właśnie do szczytu wydatków na zbrojenia. Niemcy były państwem
totalitarnym i Hitler nie musiał się specjalnie przejmować rosnącymi
trudnościami ekonomicznymi wynikającymi z zastosowania w praktyce dość
dziwacznych rozwiązań w polityce ekonomicznej. Francja znajdowała się w innej
sytuacji, gdyż rządzący musieli liczyć się z głosem opinii publicznej
pamiętając doskonale frondę z 1934 roku. Wprawdzie opinia publiczna w
znakomitej większości domagała się modernizacji sił zbrojnych, ale rzecz jasna
w granicach finansowego rozsądku, a ekonomiczna stagnacja skutecznie rysowała
górny pułap wydatków na zbrojenia. W dodatku – jak widać gołym okiem –
ministerstwo nie zawsze potrafiło racjonalnie posiadane środki wydawać.
Potez 630
Najgorsze było to, że wbrew urzędowemu optymizmowi Cot’a
stan francuskich sił powietrznych nie był tajemnicą także poza granicami
Republiki. Wraz ze stopniowym podnoszeniem się temperatury w dyplomacji
sytuacją francuskiego lotnictwa wojskowego zainteresowali się Brytyjczycy. Rzecz
nie dotyczyła wyłącznie oceny potencjału bojowego sojusznika w ciszy gabinetów
brytyjskich ministrów – uważano zgodnie, że głównym hamulcowym rozwoju sił
powietrznych jest sam Cot i zaczęto o tym mówić publicznie, gdy ten odmówił brytyjskiego
zaproszenia na międzyrządowe konsultacje na temat wspólnej strategii rozwoju
sił zbrojnych wobec narastania niemieckiego zagrożenia. Na spotkanie do Londynu
nie pojechał Cot, pojechał jednak Camille Chautemps – ówczesny premier III
Republiki. Po powrocie natychmiast wezwał Cot’a „na dywanik” i zażądał
wyjaśnień. Cot przyznał, że nie jest w stanie zapewnić przyjęcia do służby w
roku budżetowym nawet 500 samolotów bojowych – mało tego – przyznał, że podczas
gdy Wielka Brytania obecnie produkuje miesięcznie około dwustu samolotów,
Luftwaffe otrzymuje ich miesięcznie nawet trzysta, to francuskie zamówienia
przynoszą miesięczną produkcje rzędu pięćdziesięciu nowych samolotów. W
rzeczywistości w żadnym miesiącu 1937 roku francuskich zakładów lotniczych nie
opuściła nawet pięćdziesiątka nowych maszyn. Co gorsza, jak już wiemy, nie
wszystkie z tych wyprodukowanych należały do typów samolotów nowej generacji. Cot
bronił się przede wszystkim wysokością posiadanych funduszy, co jednak nie było
głównym źródłem problemów. Owszem – jak wskazywano już wówczas - długi czas
procesu badań nad prototypami nowych samolotów też miał swoje znaczenie, ale
winny był przede wszystkim sam Cot. Po kryzysie związanym z remilitaryzacją
Nadrenii skupił się na przebudowie francuskiego potencjału bombowego obniżając
priorytety wszystkim pozostałym zadaniom ministerstwa. Potężnym ciosem było
podpisanie niemiecko włoskiego porozumienia, gdy stało się jasne, jak bardzo
francuski potencjał sił powietrznych odbiega od siły połączonych niemieckich i
włoskich sił powietrznych. Na przełomie lat 1937/1938 siłę bojową samej Luftwaffe
oceniano nad Sekwaną na 2800 samolotów bojowych, podczas gdy francuskie siły
powietrzne liczyły ich wówczas około 1500. Sytuacja ze złej, szybko stawała się
katastrofalna. Atakowany zewsząd Cot wykonał kolejną głęboką woltę i postanowił
przede wszystkim postawić na to, co mógł zamówić od ręki. Oznaczało to
priorytet dla myśliwców M.S. 406, lekkich bombowców i dwumiejscowych myśliwców
na bazie Poteza 63 i obserwacyjnych samolotów Mureaux 117. Ponieważ projekt
bombowca LeO 45 dostarczał coraz to nowych problemów technicznych Cot na
poważnie przyjrzał się pracy zespołu Amiot i przyjął jako sensowne rozwiązanie
polegające na zamówieniu ograniczonej liczby trzymiejscowych bombowców Amiot
340 w oczekiwaniu na ukończenie prac na czteroosobowy wariant nazwany Amiot
350. Zanim jednak zmiana się dokonała, zmienił się sam minister – Chautemps
dokonał reorganizacji swego gabinetu i w nowym rozdaniu ministerialnych tek
zabrakło miejsca dla Cot’a. Zastąpił go Guy La Chambre. Zwyczajowy raport
sytuacyjny sporządzony na okazję zmiany ministra przez ówczesnego dowódcę
francuskich sił powietrznych, generała Vuillemin nie pozostawiał złudzeń w jak
złym stanie było francuskie lotnictwo. Reakcja była natychmiastowa – w marcu
1938 roku przygotowano zupełnie nowe założenia rozwoju francuskich sił
powietrznych, które określały ich docelową liczebność na 2617 maszyn bojowych.
Plan zamierzano zrealizować początkowo do marca 1941 roku, ale wobec zajęcia
Austrii przez Niemcy zdecydowano się na przyspieszenie rozbudowy zakładając
osiągnięcie wspomnianej liczby samolotów już w marcu 1940 roku. Równie ambitnie
traktowano zagadnienie zbudowania niezbędnych do pełnoskalowych działań
wojennych rezerw materiałowych – założono konieczność posiadania 120 % rezerwy,
potem zresztą zrewidowano te oczekiwania i ustalono poziom rezerw na poziomie
200 % stanu operacyjnego sił powietrznych. Jesienią 1938 roku dokonano szeregu
zmian w organizacji sił powietrznych ograniczając znacznie rolę ministerstwa
lotnictwa. Zlikwidowano korpusy myśliwski i bombowy, a wszystkie eskadry
obserwacyjne powróciły pod bezpośrednią kontrolę armii. Przywrócono zasadę
przydzielania każdej z armii polowej czasu wojny jednej grupy myśliwskiej. W
teorii nie powinno to stanowić problemu, bo przecież zakładano wzrost
liczebności sił myśliwskich do poziomu 1081 maszyn w gotowości bojowej, ale
uważnemu obserwatorowi nie powinny umknąć dwie sprawy – po pierwsze radykalnie
minimalizowano znaczenie Rezerwy Generalnej, której rola od czasów I Wojny
Światowej nie była w zasadzie kwestionowana. Po drugie zaś, nawet tak ambitny
plan rozwoju sił powietrznych zakładał finalnie znacznie mniejsza ilość
samolotów myśliwskich w służbie operacyjnej, niż u schyłku działań wojennych w
czasie poprzedniej wojny z Niemcami. Plan V definiował zatem potrzeby sił
powietrznych na 4607 samolotów bojowych w ciągu dwóch lat i wypadało postawić
pytanie, czy był właściwie realny. Nawet jeśli założyć, że faktycznie da się
taką ilość w czasie pokoju wyprodukować we francuskich warunkach pozostawał
jeszcze problem kadry niezbędnej do funkcjonowania tak zaplanowanej bojowej
siły powietrznej. Konieczność organizacji nowych jednostek lotniczych wymagała
wzrostu liczebności personelu sił powietrznych o mniej więcej 40 000 osób, z
których ponad 5000 stanowić miał personel latający. Tymczasem rokrocznie
francuskie szkoły lotnicze opuszczało 2532 lotników. Dość zastanawiająca
różnica potrzeb i możliwości. Oczywiście dostrzegano ten problem i natychmiast
przystąpiono do organizacji nowych szkół lotniczych, ale z raportów samego
ministerstwa wynika, że oczekiwano pierwszych efektów tych posunięć w postaci
wzrostu liczby absolwentów mniej więcej po upływie dwunastu miesięcy. Problem
polegał na tym, że założono wyszkolenie potrzebnej ilości lotników do
pierwotnej daty realizacji Planu V, czyli do marca 1941 roku. Po waloryzacji
terminu na marzec 1940 nie zdołano już nic w tej materii zrobić z powodu braku
czasu. Krótko mówiąc nawet najoptymistyczniejsze szacunki mówiły, że w marcu
1940 roku francuskim siłom powietrznym będzie brakować około 300 pilotów.
Ministerstwo szybko zorientowało się, że wbrew szumnym zapowiedziom Cot’a
producenci samolotów także nie zdołają dostarczyć oczekiwanej ilości maszyn w
przewidywanym terminie. Nowy minister zaczął rozglądać się za możliwością
uzupełnienia posiadanych sił poprzez zakupy zagraniczne. Jeszcze przed
Anschlussem do USA z błogosławieństwem ministra La Chambre’a wybrał się senator
Le Grange, który otrzymał misję przygotowania umów z amerykańskimi producentami
lotniczymi na około 1000 samolotów dla francuskich sił powietrznych. Najlepiej
do lata 1938 roku.
Amiot 340
O ile „na papierze” pomysł zakupów zagranicznych celem
podreperowania stanu liczebnego własnego lotnictwa prezentował się całkiem
logicznie, rzeczywistość dalece odbiegała od wizji francuskiego rządu. Ku swemu
autentycznemu zdumieniu baron Le Grange szybko przekonał się, że amerykańskie
fabryki samolotów były jeszcze gorzej przygotowane do produkcji wielkoseryjnej
od rodzimych, francuskich. Co gorsza, jedynym typem samolotu możliwym do
kupienia, który wnosiłby jakąś jakość był jednomiejscowy myśliwiec Curtiss H75.
Przy czym jego cena jednostkowa była dwa razy wyższa od równolegle rozwijanych
francuskich konstrukcji. Sytuacja stawała się dramatyczna, ale nie było już
alternatyw. Francja natychmiast zamówiła setkę Curtissów z opcją kolejnych
zakupów. Oczywiście zamówienie to wywołało ogromną krytykę, jako działanie
wymierzone przeciw francuskiemu przemysłowi lotniczemu. Naprawdę jednak rząd
stał pod ścianą i mimo pośpiechu w kwestii H75 nadal do kwietnia 1939 roku
ministerstwo lotnictwa musiało skądś „wyczarować” jeszcze 840 nowoczesnych
myśliwców jednosilnikowych. W tej sytuacji nie zwlekano więcej i w kwietniu
1938 roku oficjalnie zamówiono 895 myśliwców Morane-Saulnier M.S. 406 angażując
do tego programu aż trzech wielkich producentów, oprócz SNCAO zlecenie
otrzymały także SNCAC i SNCAM. Faktycznie, zarząd Morane-Saulnier mógł czuć się
co najmniej sfrustrowany rozdziałem środków na kontrakty – ministerstwo
założyło średni nakład pracy niezbędny do wyprodukowania pojedynczego
egzemplarza na 20 000 roboczogodzin, a tymczasem Dewoitine określił swoje
potrzeby w tym zakresie na 30 000 roboczogodzin, SNCAO założyło 16 000 godzin,
a macierzyste zakłady Morane’a w Puteaux na zaledwie 13 700 roboczogodzin.
Ministerstwo nie przejmowało się już jednak kosztami i niesnaskami wśród
producentów, samoloty były potrzebne „na wczoraj” i miało być ich bardzo dużo w
stosunku do dwóch poprzednich dekad. Dopiero po fakcie okazało się jak wiele
„wąskich gardeł” ma tak drastyczny wzrost zamówień i należało je natychmiast
rozwiązywać, co nie było zadaniem prostym. Największym z ograniczeń okazał się
nie brak przestrzeni dla produkcji kadłubów, lecz ograniczone możliwości
produkcji silników. Przeznaczony dla M.S. 406 silnik Hispano-Suiza 12Y-31 stał
się jednostką napędową całej gamy przygotowywanych do produkcji seryjnej
maszyn, a także był cenionym towarem eksportowym, tymczasem w ciągu całego 1937
roku zakłady HS wytwarzały miesięcznie mniej niż pięćdziesiąt sztuk.
Hispano-Suiza nie był w stanie skokowo zwiększyć produkcji, ponieważ równolegle
musiał rozwijać produkcję silników HS 14 AA i HS 14 AB dla samolotów LeO i
Poteza. Oczywiście w naturalnym odruchu ministerstwo skierowało swą uwagę w
stronę możliwości zamówienia większej ilości myśliwców napędzanych silnikiem
gwiazdowym. Nowy obszar zainteresowań nie powinien dziwić, jeśli weźmie się pod
uwagę analizę wewnętrzną ministerstwa wskazującą, że przy obecnym tempie
produkcji jednostki napędowej dla Morane’a do kwietnia 1939 roku uda się
dostarczyć do jednostek myśliwskich zaledwie 250 kompletnych maszyn, a około
600 kolejnych będzie oczekiwać w magazynach fabrycznych na silniki.
Linia montażowa M.S. 406
Gorączkowe poszukiwania alternatywy przyniosły raczej
rozczarowanie niż realne wyjście z sytuacji – do dyspozycji ministerstwa
pozostawały zaledwie dwa prototypy myśliwców napędzanych silnikiem gwiazdowym.
Loire 250 używający zawodnego silnika HS 14AA osiągnął na próbach jedynie 480
km/h i nie dawał większych perspektyw. Drugą konstrukcją był M.B. 150 Blocha,
który używając jako napędu silnika GR 14N podczas oblotu we wrześniu 1937 roku
osiągnął zaledwie 434 km/h. Bloch w zasadzie był skłonny przerwać program M.B.
150 z uwagi na niewielkie zainteresowanie ze strony armii – ta oficjalnie
oczekiwała zmniejszenia zaangażowania zakładów Hispano-Suiza w silnik HS 14 AB
mogącego poprawić osiągi samolotu Blocha na rzecz zwiększania produkcji
silników rzędowych niezbędnych dla programu M.S. 406. Ministerstwo zwróciło
jednak uwagę na dwa dokumenty, które otrzymało w krótkim czasie – w pierwszym z
nich Bloch deklarował, że jego maszyna będzie wymagać zaledwie 8000
roboczogodzin podczas produkcji seryjnej, w drugim zaś ministerstwo otrzymało
informacje o dość poważnym zaawansowaniu prac nad zwiększeniem parametrów
roboczych silników gwiazdowych GR 14N. Stojąc pod ścianą ministerstwo
zdecydowało się zamówić serię próbną samolotów myśliwskich opartych o M.B. 150
z promesą zamówienia 450 egzemplarzy, jeśli zakłady w znaczący sposób poprawią
osiągi samolotu dzięki nowej jednostce napędowej. O desperacji ministerstwa
najlepiej świadczy fakt, że już w czerwcu 1938 – mimo bardzo niewielkich
postępów w pracach nad ulepszeniem osiągów samolotu Blocha – zamówiło po prostu
300 maszyn bez względu właściwie na ich charakterystyki lotu. Zwrócono nawet
uwagę na niewielkiego producenta specjalizującego się właściwie w produkcji
samolotów sportowych i wyczynowych – Cauldron. Zakłady te budowały od pewnego
czasu prototyp samolotu myśliwskiego C.713, który miał wprawdzie zaledwie 450
konny silnik, ale za to mając masę o jedną trzecią niższą od M.S. 406 miał
gwarantować bardzo podobne osiągi przy wyraźnie niższych kosztach produkcji. Na
tym jednak kończyły się zalety tej maszyny – pierwsze próby w locie wykazały,
że niezbędne dla myśliwca szybkie wznoszenie jest w przypadku C.713 zupełnie
niemożliwe. Mimo tego i mimo rozbicia się prototypu w wypadku po dwóch
miesiącach testów Cauldron także otrzymał od ministerstwa promesę na zamówienie
dwustu maszyn poprawionego typu C.714, jeśli uda się ulepszyć przede wszystkim
prędkość wznoszenia. Bez względu jednak na wszystkie te posunięcia jasnym było
w ministerstwie lotnictwa, że będzie w stanie do kwietnia 1939 roku przezbroić
na nowe typy myśliwców zakładane Planem V sześć z szesnastu istniejących grup
myśliwskich. O tym, jak zła była wówczas sytuacja francuskiego lotnictwa
myśliwskiego najlepiej świadczy poważne rozważanie opcji przywrócenia do
produkcji Dewoitine D.510 – z posiadanych w czerwcu 1938 roku zaledwie 426
myśliwców, tylko 67 należało do tego typu, a czas płynął nieubłaganie.
Bloch M.B. 150
Nie mając już żadnej alternatywy ministerstwo skontaktowało
się z producentem Poteza 63. Bazujący na tym projekcie dwusilnikowy myśliwiec
nie mógł się równać osiągami z M.S. 406, ale i tak był wyraźnie lepszy od
wszystkiego, czym aktualnie dysponowały siły powietrzne. Plan V zakładał
zamówienie 155 samolotów tego typu w konfiguracji myśliwskiej, teraz zlecono
SNCAN budowę 287 maszyn, z tego dwustu w terminie do kwietnia 1939 roku, decydując
się tym samym na przezbrojenie części jednostek myśliwskich w samoloty
dwusilnikowe. Całe to nerwowe poszukiwanie nie pomagało sprawie rozwoju sił
myśliwskich. Wprawdzie jeszcze w kwietniu 1938 roku dostarczono do jednostek
bojowych pierwsze egzemplarze M.S. 406, ale na seryjne Potezy przyszło czekać do
sierpnia, gdy siły powietrzne odebrały oficjalnie pierwszy tuzin.
Jeszcze gorzej sprawy miały się z nowymi bombowcami.
Abstrahując od problemów z napędem projektu LeO 45 ministerstwo upierało się
przy zainstalowaniu wieżyczek strzeleckich grzbietowej i dolnej, co według
konstruktorów musiało ograniczyć prędkość maksymalną o około 100 km/h. Zakłady
broniły koncepcji szybkiego bombowca sugerując, że to właśnie zakładana
prędkość maksymalna będzie najlepszą „polisą na życie” załóg tych maszyn
podczas operacji bojowych. Wiedziano jednak o postępach Niemców nad szybkością
maksymalną Bf-109 i ministerstwo rozumiało, że idea bombowca szybszego od
myśliwców jest czystą iluzją. Samolot nadal sprawiał problemy – jeszcze podczas
testów w grudniu 1937 roku prototyp pilotowany przez wybitnego oblatywacza,
Marca Doumerc, doznał awarii obu silników i lądował przymusowo. Do katastrofy
nie doszło tylko dzięki niezwykłemu doświadczeniu i umiejętnościom pilota.
Udało się co prawda usunąć problemy związane ze stabilnością maszyny w locie, a
nawet przekroczyć podczas testów barierę 500 km/h, ale nadal największym
problemem pozostawały silniki. Ostatecznie zaproponowano zmianę jednostki
napędowej na silniki GR 14N 20/21, które choć nieco słabsze nie wpłynęły
ostatecznie w sposób poważny na osiągi nowego bombowca oznaczanego teraz jako
LeO 451.1. Opóźnienia związanego z napędem maszyny nie dało się już jednak w
żaden sposób nadrobić – testy w locie LeO 451.1 rozpoczął w październiku 1938
roku i trwały one do lutego 1939 roku. Gdy Niemcy wkraczali do Pragi francuskie
siły powietrzne nadal nie dysponowały ani jednym operacyjnym egzemplarzem LeO
451. Z nowym napędem wiązał się dodatkowy problem związany z doborem śmigła – z
braku najbardziej pasujących zdecydowano się na produkcję seryjną samolotów ze
śmigłami firmy Ratier, których posiadano w pożądanych ilościach. W efekcie
prędkość maksymalna spadła o około 30 km/h, ale nadal pozostawała na
imponującym poziomie. Usunięcie najważniejszych problemów trapiących
konstrukcję Liore et Olivier spowodowało gwałtowny wzrost zamówień na nowy
bombowiec – w chwili wybuchu wojny ministerstwo lotnictwo asygnowało środki na
portfel zamówień liczący łącznie 749 samolotów LeO 451 w różnych wariantach. W
tym samym czasie w służbie operacyjnej znajdowało się łącznie dziesięć
samolotów tego typu, a siły powietrzne prowadziły próby odbiorcze kolejnych
dwudziestu dwóch egzemplarzy.
LeO-451
Oczywiście ministerstwo zdawało sobie sprawę z
dramatycznej sytuacji sprzętowej posiadanych jednostek bombowych i braku
możliwości szybkiego ich przezbrojenia nawet po usunięciu najważniejszych
problemów trapiących projekt LeO 45. Tak jak w przypadku sił myśliwskich
założenia Planu V stawały się w tempie błyskawicznym zupełnie nierealne, a
możliwe choćby częściowe rozwiązania problemu braku bombowca w pożądanej
ilości, bardzo ograniczone. Nie było jednak innej drogi – trzeba było ratować
się tym, co było pod ręką. W taki oto sposób zaczęła się kariera we francuskich
siłach powietrznych samolotu Bloch M.B. 131. Mimo gruntownego przeprojektowania
maszyna nadal nie dawała szerszych perspektyw rozwoju – była na tle
konkurencyjnych projektów LeO i Amiota przeraźliwie powolna (około 350 km/h), a
problemy z wibracjami podczas lotu udało się rozwiązać jedynie poprzez
przesunięcie zbiorników z paliwem ze skrzydeł do kadłuba, co ograniczyło zapas
zabieranych bomb do 500 kilogramów. Maszyna zupełnie nie nadawała się do roli
bombowca i ostatecznie ministerstwo zakupiło ją, by wyposażyć w ten typ sześć
grup rozpoznawczych. W sumie w służbie we francuskich siłach powietrznych
znalazło się 141 samolotów tego typu, ale od początku ministerstwo miało
świadomość, że przydatność tej maszyny jako bombowca jest co najmniej wątpliwa.
W tym miejscu należy jednak zaznaczyć, że poza dwoma wspomnianymi wyżej
konstrukcjami ministerstwo miało jeszcze tylko projekt Amiot, który zasadniczo
nie spełniał oczekiwań francuskich władz lotniczych w bardzo wielu aspektach.
Jeszcze w lutym 1938 roku zakłady Amiot nie poczyniły
żadnych poważniejszych przygotowań do produkcji seryjnej swych bombowców. Amiot
pozostawał w konflikcie z ministerstwem na tle rozliczeń za nacjonalizację
dzieła jego życia, poza tym doświadczenie podpowiadało mu, by nie ufać zwykłym
słownym zapewnieniom urzędników ministerstwa lotnictwa. Ze swojej strony
ministerstwo sarkało na problem słabej w jego ocenie sile ognia uzbrojenia
obronnego, które tak jak w przypadku LeO nie było rozmieszczone w wieżyczkach,
lecz w zwykłych otwartych stanowiskach strzeleckich. Za niedostateczny uważano
także maksymalny ładunek bomb, wynoszący 1000 kilogramów. W projekcie do
minimum ograniczono zabezpieczenia konstrukcyjne i zbiorniki paliwa w
skrzydłach nie były niczym chronione. Największym problemem był jednak napęd
bombowca, który pozwalał mu osiągać maksymalnie 454 km/h – tak potrzebne w
programie budowy myśliwców i deficytowe zarazem rzędowe jednostki napędowe
Hispano-Suiza. Podczas gdy w LeO ostatecznie zamontowano podkadłubową obrotową
wieżyczkę obronną, w przypadku Amiot 340 nie było w ogóle takiej możliwości.
Samolot miał jednak też zalety – po pierwsze był i latał, oferując bardzo
przyjemny pilotaż, wymagał znacznie mniejszego nakładu pracy podczas produkcji
seryjnej i miał możliwość szybkiej zmiany jednostki napędowej. Amiot ostatecznie
nie otrzymał kontraktu na swój projekt w wersji 340, ale ministerstwo
zdecydowało się uzupełnić produkcję LeO 451 większym, czteroosobowym wariantem
projektu, który bardziej pasował do oczekiwań zdefiniowanych w programie B4. Faktycznie,
Amiot stanął na wysokości zadania i testy nowego Amiot 350 zaczęły się już w
kwietniu 1938 roku. Już w maju ministerstwo zamówiło 120 samolotów określanych
teraz jako Amiot 351/354 z terminem rozpoczęcia dostaw w ciągu kolejnych
jedenastu miesięcy, czyli w kwietniu 1939 roku.
Amiot 351
Zamieszanie z silnikami rzędowymi produkcji Hispano-Suiza
uderzyło także w komponent obserwacyjno-rozpoznawczy francuskiego lotnictwa. Wprawdzie
od początku lat trzydziestych do służby wchodził bardzo udany samolot Mureaux
115/117, ale aż do 1938 roku nie zdołał całkowicie wyprzeć z jednostek
operacyjnych starych typów samolotów. Z jednej strony ministerstwo lotnictwa
gotowe było popchnąć sprawy do przodu i zamówiło dodatkowe Mureaux w liczbie
150 egzemplarzy, ale rychło okazało się, że napędzające je silniki HS 12Y31 niezbędne
są do przyspieszenia produkcji traktowanych jako absolutny priorytet myśliwców,
a fabryka jest na tyle zaangażowana w proces produkcji dwusilnikowych
myśliwskich Potezów 631, że nowy kontrakt nie może być zrealizowany.
Zrezygnowano zatem z nowych Mureaux, ale ponieważ jedyny potencjalny jego
następca, czyli Potez 566 prezentował znacznie słabsze parametry lotu od
samolotu, którego miał być następcą, zaczęto się teraz pilnie rozglądać za
samolotem, który byłby w stanie nie tylko wypełnić istniejącą lukę, ale wnieść
do jednostek rozpoznawczych zupełnie nową jakość i dać im możliwość wypełniania
szerszej niż dotychczas palety zadań bojowych. Zdecydowano się na rozpoznawczą
wersję znanego doskonale Poteza 63, określaną sygnaturą Potez 63.11. Podstawowym
problemem był fakt poważnego obciążenia producenta zleceniami na wersje
myśliwską i lekkiego bombowca – w tych warunkach ustalono, że kontrakt na
wersję rozpoznawczą zostanie zrealizowany dopiero po zakończeniu produkcji
dwóch pierwszych wariantów samolotu, na które zamówienie złożono już wcześniej.
Ostatecznie napięte w ten sposób do ostatnich granic terminy i zdolności
produkcyjne Poteza zostały w dość radykalny sposób uwolnione – w całą sprawę
wtrącił się dowódca lotnictwa, generał Vuillemin, który nagle wniósł o
rezygnacje z wersji lekkiego bombowca Poteza. Było to o tyle zaskakujące, że
samolot ów zdążył już odnieść spory sukces zyskując zamówienia zagraniczne, do
Jugosławii i Grecji. Klamka jednak zapadła i choć firma miała zrealizować
kontrakty eksportowe, siły powietrzne pozostały teraz bez lekkich bombowców. Za
tak nagłą woltą stały zakłady Bloch, które po ostatecznej rezygnacji z samolotu
wielozadaniowego podjęły prace nad nowymi projektami, w tym nad bardzo
obiecującym prototypem trzymiejscowego bombowca określonego mianem Bloch M.B.
170. Prototyp stworzony przez zespół konstruktorów pod kierownictwie Henri
Deplante’a odbył swój dziewiczy lot 15 lutego 1938 roku, ujawniając duże
możliwości, ale i pewne problemy. Sama maszyna budziła zainteresowanie głównie
tym, że mogła wykonywać zarówno zadania rozpoznawcze, jak i bombowe co w oczach
dowódcy sił powietrzny miało bardzo duże znaczenie. Nadal jednak mowa o
samolocie dopiero rozpoczynającym cykl prób, co zmobilizowało ministerstwo
lotnictwa do działania. Większość kluczowych urzędników z samym ministrem na
czele nie bardzo rozumiała dlaczego Vuillemin zrezygnował z jedynego
nowoczesnego projektu bombowca nadającego się do produkcji „od ręki” w sytuacji
narastającego kryzysu sprzętowego komponentu bombowego. Troska o wyhamowanie
programu przezbrajania jednostek bombowych w nowe typy samolotów połączona z
doniesieniami o narastających problemach związanych z rozwojem M.B. 170
nakazały pilnie poszukać nowego samolotu nadającego się do roli lekkiego
bombowca przez ministerstwo, a ze strony kierownictwa zakładów Bloch, gruntownych
zmian w projekcie samolotu – w efekcie czego powstał rewelacyjny M.B. 174,
który jednak po raz pierwszy w powietrze wzniósł się dopiero w lipcu 1939 roku.
Bloch M.B. 170
Przedłużający się proces pokonywania „chorób wieku
dziecięcego” konstrukcji Blocha spowodował skierowani uwagi ministerstwa w
stronę kolejnej firmy uwikłanej swego czasu w budowę samolotu opartego o
koncepcję maszyny wielozadaniowej, czyli w stronę zakładów Breguet. Tam, w
firmie z trudem utrzymującej się na rynku (nie została ona znacjonalizowana)
powstał projekt Breguet 690. Prototyp
został oblatany w marcu 1938 roku i okazał się w wielu aspektach maszyną lepszą
od konkurencyjnego Poteza. Ministerstwo natychmiast zamówiło 100 sztuk wariantu
Bre 691 AB2, co oznaczało nieco inny kierunek rozwoju, niż przewidywany w
przypadku dość klasycznie postrzeganego Poteza 633. Maszyna Bregueta została
wyspecjalizowana do uderzeń na cele naziemne jako samolot bezpośredniego
wsparcia wojsk lądowych. Najbardziej charakterystycznym elementem wprowadzonych
wówczas innowacji było przednie uzbrojenie strzeleckie z lufami obniżonymi
względem osi maszyny o piętnaście stopni, dla łatwiejszego ostrzału sił
przeciwnika podczas lotów na małych wysokościach. W ten sposób zaimplementowano
wnioski uzyskane z prowadzonych na długo przed pierwszym lotem Bre 691 testów
najskuteczniejszej taktyki prowadzenia ataków na cele naziemne prowadzonych
przez różne starsze typy samolotów.
Breguet Bre 691
Francuska produkcja lotnicza nabierała tempa mimo
wszystkich niepowodzeń i trudności. Choć dość powszechnie wątpiono w możliwość
realizacji na czas założeń Planu V, uzyskany postęp był widoczny gołym okiem i
dawał duże nadzieje na szybkie i głębokie zmiany na plus. Wkrótce jednak doszło
do wydarzeń, które wywołały olbrzymi wstrząs w strukturach kierowniczych
francuskich sił powietrznych – w sierpniu 1938 roku generał Vuillemin wybrał
się do Niemiec na serię spotkań z niemieckimi przedstawicielami świata awiacji
wojskowej. W tym czasie trwał już kryzys sudecki, ale francuski generał nie
chciał rezygnować z możliwości osobistego zapoznania się z najnowszymi
osiągnięciami niemieckiej techniki lotniczej, a przy okazji pragnął popisać się
możliwościami francuskich sił powietrznych. Zatem na specjalnie na tę okazje
wypożyczonym z ośrodka testowego samolocie Amiot 340 udał się z kurtuazyjną
wizytą do Berlina. Oczywiście przepiękne linie aerodynamiczne i znakomite
osiągi francuskiej maszyny zrobiły na Niemcach wielkie wrażenie. Pod jeszcze
większym wrażeniem był jednak Vuillemin po tym, co zastał w Niemczech. Mówiąc
szczerze – francuski generał doznał kompletnego szoku.
Generał Joseph Vuillemin - naczelny dowódca francuskich sił powietrznych.
Francuska delegacja zastała niemieckie zakłady
produkcyjne i bazy sił powietrznych niezwykle starannie przygotowane do
odegrania wielkiego spektaklu, za czym stał jeden z kluczowych organizatorów
faktycznej potęgi Luftwaffe – Erhard Milch. Wizyta francuskiego generała
stanowiła dla Niemców znakomitą szansę na przedstawienie posiadanych sił i
zasobów w taki sposób, by w szczycie konfliktu sudeckiego możliwie jak
najskuteczniej odstraszyć francuskich oficjeli i oficerów od wizji interwencji
zbrojnej. W efekcie, podczas znakomicie wyreżyserowanego spektaklu Francuzi
ujrzeli setki gotowych do akcji samolotów bojowych, przede wszystkim bombowych
He-111, myśliwskich Bf-109 i niszczycielskich Bf-110. Delegacja zobaczyła także
tętniące życiem fabryki pracujące na pełnych obrotach i produkujące nowe
samoloty na masową skalę. Na koniec niezwykłej demonstracji Vuillemin znalazł
się na pokładzie małego łącznikowego samolotu Fiesler 156 „Storch” i podczas
tego przelotu francuski generał ujrzał mijający własną maszynę z olbrzymią,
obliczaną na około 600 km/h samolot myśliwski, który zaprezentowano mu jako
najnowsze dziecko niemieckiej techniki lotniczej, Heinkel He-100, który właśnie
wchodzi do produkcji seryjnej. Dowódca francuskich sił powietrznych był
całkowicie zdetonowany nie tyle widokiem niemieckiej potęgi lotniczej, co
świadomością własnej słabości. Francuzi nie byli głupcami i zdawali sobie
sprawę z propagandowego i pokazowego charakteru niemieckich przygotowań, jednakże,
na Luftwaffe sprawiała wrażenie całkowicie gotowej do działań wojennych. A tego
latem 1938 roku o francuskich siłach powietrznych akurat nie można było powiedzieć.
Faktycznie, od momentu nieszczęsnej wizyty Vuillemin’a w Niemczech, dowództwo
sił powietrznych mając pełną świadomość rosnącego zagrożenia wojną z Niemcami
musiało być zainteresowane jak najdłuższym odwlekaniem nieuniknionego, aby choć
w części nadrobić dystans dzielący francuskie lotnictwo od niemieckiego. I
zasada ta musiała dotyczyć także pozostałych rodzajów sił zbrojnych, będących
tak naprawdę w stanie totalnego rozgrzebania związanego z głęboką modernizacją właściwie
wszystkich aspektów związanych z prowadzeniem działań wojennych na wielką
skalę. Oczywiście zdawano sobie sprawę z tego, że w przypadku konfliktu
zbrojnego znacznie mniejsza liczba ludności Francji w toku mobilizacji wywoła
znacznie silniejszy impakt w poziom produkcji zbrojeniowej, która właśnie teraz
nabierała tempa, co oznaczało utrzymanie niemieckiej przewagi technicznej w
siłach powietrznych. Tak wyglądała oczami francuskich decydentów ówczesna
sytuacja i był to pogląd w zasadzie prawidłowy i niepozbawiony logiki. Szkopuł w
tym, że nie dostrzegano piku niemieckich wydatków na zbrojenia, które w tym właśnie
momencie faktycznie dawały im przewagę, a która w związku z uruchomieniem przez
Wielką Brytanię i Francję dodatkowych (bardzo dużych w gruncie rzeczy) funduszy
na modernizację własnych sił zbrojnych musiała odtąd stale maleć. Niemcy miały
swój sufit, bo choć prężyły muskuły i przeznaczały konsekwentnie na zbrojenia wprost
astronomiczne kwoty, miały także swój bilans płatniczy, który już został poważnie
zachwiany. Mówiąc wprost – jeśli w którymś momencie stosowana przez Hitlera metoda
wygrywania kolejnych politycznych koncesji w postaci milczącej zgody na
remilitaryzację Nadrenii, aneksji Austrii i obecnie – dążeń do zajęcia czechosłowackiego
pogranicza zostałaby wreszcie zatrzymana sytuacja finansowa III Rzeszy była już
tak zła, że faktycznie jedyną alternatywą dla Hitlera pozostawała wojna. Nawet
zajęcie czechosłowackich aktywów po Monachium nie poprawiło trwale niemieckich
finansów i faktyczna ich sytuacja płatnicza była już tak zła, że gdy wybuchała
II Wojna Światowa, Niemcy Hitlera były finansowym trupem.
Generał Vuillemin podczas wizyty w Niemczech.
Wola opóźniania wybuchu wojny – konsekwentnie postrzeganej,
jako nieuniknionej, co jak widzimy miało bardzo realne podstawy – nie miało
wpływu na wolę stawienia oporu Hitlerowi w sprawie Sudetenlandu. Francja na
mobilizację czechosłowackich sił zbrojnych zareagowała własnymi przygotowaniami
wojennymi. Na biurku ministra Daladier’a wylądował obszerny raport naczelnego
dowódcy francuskich sił zbrojnych, generała Gamelin, który jasno stwierdzał, że
na lądzie alians antyniemiecki będzie miał dość dużą przewagę, natomiast w
dziedzinie sił powietrznych to Niemcy będą dominować, choć oceniano, że
francuskie siły powietrzne będą w stanie wesprzeć wysiłek walczących dywizji
polowych. Obraz przedstawiony przez Gamelin’a został jednak dość szybko
zdezawuowany w oczach Daladier’a przez dwa czynniki – pierwszym z nich, była
brytyjska powściągliwość względem potencjalnej otwartej wojny, nota bene
opierająca się o dokładnie takie same kalkulacje, jak francuskie obawy o
niemiecką przewagę w powietrzu z uwagi na trwający dopiero proces modernizacji
sił zbrojnych. Potężnym ciosem dla mimo wszystko wojowniczo usposobionego
ministra wojny w rządzie francuskim był jednak list od dowódcy lotnictwa, który
otrzymał za pośrednictwem ministra lotnictwa La Chambre’a. W liście tym,
Vuillemin stwierdzał, że w wypadku wojny francuskie lotnictwo wystawi do walki
jedynie około 700 zdolnych do boju samolotów i kategorycznie nie zgadzał się z
oceną naczelnego dowódcy armii. Dowódca sił powietrznych stwierdzał jasno, że w
przypadku wybuchu wojny kwestią godzin jest zdobycie przez Niemców całkowitego
panowania w powietrzu, co będzie skutkowało dwoma istotnymi problemami –
brakiem możliwości prowadzenia rozpoznania lotniczego i zmasowanymi atakami
niemieckiego lotnictwa na główne ośrodki komunikacyjne, co groziło logistycznym
paraliżem francuskich wojsk lądowych. Vuillemin stwierdzał, że w pierwszym
miesiącu wojny należy liczyć się ze stratą około 40 % posiadanych w chwili
wybuchu wojny sił powietrznych, a w drugim miesiącu pozostałych 60 %. Oznaczało
to otwarte niebo nad francuskimi ośrodkami miejskimi – na co także zwracali francuskiemu
ministrowi wojny brytyjscy sojusznicy – i w konsekwencji groźbę nalotów
terrorystycznych na nie, co musiało doprowadzić do strat w ludności cywilnej
określanych jako potencjalnie „olbrzymie”. Daladier mógł wykazywać znacznie
silniejszą wolę walki niż brytyjscy partnerzy, czy własny dowódca sił
powietrznych, ale miał także do dyspozycji raport francuskiego wywiadu, który
określał siłę niemieckiej Luftwaffe na około 3000 maszyn bojowych, więc szybko
nabrał przekonania o słuszności twierdzeń Vuillemin’a i o przesadnym optymizmie
Gamelin’a. Ostatecznie, Daladier uległ presji i niebawem francuski rząd
poinformował swego czechosłowackiego partnera, że w przypadku próby stawienia
zbrojnego oporu niemieckim roszczeniom nie może liczyć na francuską pomoc. To
zapoczątkowało proces rozpadu państwa i wielkiego triumfu Hitlera.
Eduard Daladier
Oczywiście wypada zastanowić się nad prawdziwym obrazem
sytuacji tego gorącego lata. Faktycznie, francuski wywiad bardzo precyzyjnie
określił stan niemieckiego inwentarza – z raportu wewnętrznego na użytek
niemieckiego ministerstwa lotnictwa z dnia 19 września 1938 roku jasno wynika,
że faktyczny stan parku latającego obliczono na 2998 samolotów. Czy jednak
Brytyjczycy i Vuillemin mieli rację okazując tak ogromną przepaść dzielącą
niemieckie i alianckie siły powietrzne? Jak się okazuje, w ogromnej mierze sami
ją sobie wytworzyli. Otóż tylko francuski komponent sił powietrzny w Metropolii
liczył wówczas 1000 samolotów, w stosunkowo krótkim czasie można było wzmocnić
go o dodatkowe maszyny ściągnięte z kolonii. Nie było tego wiele, ale z
pewnością wsparcie to pozwoliło by na uzupełnienie potencjalnych strat z
pierwszych godzin i dni wojny. Latem 1938 roku w służbie operacyjnej nadal nie
znajdowało się zbyt wiele Bf-109, a te które były, ustępowały osiągami
francuskim M.S. 406, tyle, że tych ostatnich w służbie nie było jeszcze w
ogóle. Czy jednak ta słabość musiała mieć aż tak destrukcyjny wpływ na
francuską zdolność do prowadzenia wojny? Z perspektywy człowieka wierzącego w
założenia doktryny Douheta – a entuzjastą tej idei był Vuillemin – zdecydowanie
tak. Faktem jest, że czechosłowackie siły powietrzne były do potencjalnego
konfliktu przygotowane pod wieloma względami lepiej niż Niemcy. Faktem jest, że
niemieckie siły powietrzne z całą pewnością zdobyły by w powietrzu dużą
przewagę, ale niemożliwym było jednoczesne bombardowanie głębokich tyłów,
komunikacji i wspierania wojsk lądowych, co francuskiemu dowódcy sił
powietrznych gdzieś zupełnie umknęło. Do jednoczesnego wypełniania tak
szerokiej gamy zadań na dwóch odległych od siebie teatrach działań wojennych
Luftwaffe po prostu nie była zdolna. Nie ma sensu przypominać tutaj o
faktycznym całkowitym nieprzygotowaniu Wehrmachtu do realnej wojny w czasie
kryzysu sudeckiego, gdyż czynnikiem nadrzędnym w procesie podejmowania
politycznych decyzji na najwyższych szczeblach był autentyczny strach przed
wizją potencjalnej hekatomby Paryży, Bordeaux, czy Marsylii pod bombami
zrzucanymi dzień po dniu, przez kilkaset niemieckich bombowców, na co
autentycznie widziano żadnej recepty. Z jednej strony autentycznie antycypowano
nowy wymiar potencjalnej wojny, jako zjawiska masowego, znacznie
przekraczającego dotychczas znanego choćby z działań 1914-1918, z drugiej wizja
ta musiała w politykach i z pewnością także w dużej części wojskowych każdego
demokratycznego kraju wywoływać paraliżujący wolę działania lęk. Nadal przecież
uczono się obcowania z totalitaryzmem Hitlera, czy Stalina i nie do końca
akceptowano fakt, że jako tyrani sprawujący władzę absolutną opierająca się o
brutalną siłę prędzej czy później i tak doprowadzą do otwartej wojny, do której
nigdy nie uda się dostatecznie dobrze przygotować. Oni nie mieli zamiaru
przejmować się kosztami swych działań ani dla własnych, ani tym bardziej dla
obcych społeczeństw, a demokratycznie wybrani w systemie kadencyjnym politycy
już nad tym problemem pochylać się musieli. Resztę podpowiadała zwykła
wyobraźnia. Wojna jest złem – to fakt najzupełniej oczywisty. Wojna w nowym
stylu musiała być czymś zupełnie przerażającym – co na obronę francuskich
decydentów trzeba bezwzględnie przywołać – i faktycznie taką się okazała.
Strach nie był więc bezpodstawny, a taki a nie inny proces decyzyjny miał swoje
logiczne i praktyczne uzasadnienie. Niemniej jednak, w efekcie wycofania się z
zaangażowania w kryzys sudecki Francja ostatecznie przygotowała grunt pod swój
upadek. Oczywiście, nikt jeszcze nawet się wówczas tego nie domyślał.
Traktat monachijski.
Ustąpienie Niemcom w Monachium było bardzo kosztownym
sposobem na odwleczenie nieuniknionego – czechosłowackie siły zbrojne były
stosunkowo liczne, mogły liczyć na solidne oparcie w postaci solidnego pasa
umocnień przygranicznych i dysponowały stosunkowo nowoczesnym uzbrojeniem. Ich
brak w potencjalnej rozgrywce musiał być dla antyniemieckiego sojuszu
odczuwalny, a bieg zdarzeń mających miejsce w ciągu następujących po Monachium
miesięcy przygotował jeszcze gorszy dla Francji scenariusz. Po ostatecznym
upadku Czechosłowacji bardzo duża część jej militarnego potencjału w postaci
broni i całkiem dobrze rozwiniętego przemysłu zbrojeniowego została wchłonięta przez
agresora i wymierzona w stronę niedawnych, potencjalnych sojuszników. Największym
paradoksem związanym ze znaczeniem Czechosłowacji dla międzynarodowego układu
sił był fakt, że Francja desperacko poszukiwała możliwości szybkiego
uzupełnienia stanu własnego lotnictwa zakłady Avia zaproponowały natychmiastowe
dostawy użytkowanego wówczas w czechosłowackich siłach powietrznych myśliwca
Avia B-534 w liczbie dwustu egzemplarzy. Francuzi dysponowali własnymi
projektami myśliwców znacznie przewyższających osiągami Avie, więc nie byli
zainteresowani, ale rozpoczęli rozmowy z zakładami Skoda, które były licencjonowanym
producentem tak potrzebnych silników Hispano-Suiza HS 12Y31 i uzgodnili
kontrakt na mocy którego czechosłowacki producent miał dostarczać tych motorów miesięcznie
dwadzieścia pięć. Faktycznie, do upadku Pragi dostarczono ich do Francji
zaledwie kilka, ale z uwagi na polityczne decyzje podejmowane na najwyższych
szczeblach i to źródło wyschło. Ubytek ten zrekompensowano tylko częściowo –
nie udało się zamówić upragnionych silników u innego licencjobiorcy, czyli w
ZSRR, ale zdołano zakupić sto sztuk w Szwajcarii, u Sulzera. Teraz kończyła się
już ostatnia prosta na drodze do wybuchu oczekiwanej przecież od niemal dwóch dekad
wojny, a francuskie władze czuły się słabsze wobec agresywnego sąsiada
bardziej, niż kiedykolwiek.
Ostatnie miesiące poprzedzające wybuch II Wojny Światowej
upłynąć miały na coraz bardziej desperackich próbach wzmocnienia własnego
potencjału bojowego. Było to o tyle specyficzne, że Francja prowadziła kilka
bardzo poważnych programów zbrojeniowych sił powietrznych, które należy określić
mianem strategicznych, w perspektywie wzmacniających w określonych terminach w
zasadzie wszystkie kluczowe filary sił powietrznych. Każdy kolejny zakup w myśl
idei „szybciej, więcej tu i teraz” musiał siłą rzeczy nieść poważne utrudnienia
dla ich konsekwentnej realizacji. Trzeba było przecież skądś znaleźć fundusze
na takie zakupy, trzeba było przygotować infrastrukturę dla rozbudowywanych gorączkowo
sił powietrznych i jednocześnie wywierano olbrzymią presję na rodzimych
producentach, którzy już realizowali zlecone zamówienia i w związku z
chaotycznymi działaniami ministerstwa lotnictwa na polu zagranicznych zakupów czuli,
że każdy problem, każde opóźnienie może doprowadzić do utraty zaufania i przede
wszystkim – zerwaniem kontraktu. Atmosfera ta stanowiła świetne paliwo dla utraty
wzajemnego zaufania z jednej strony, z drugiej zaś strony do stałej presji na
realizację umów i przygotowanych planów produkcyjnych za wszelką cenę. Miało to
przynieść fatalne konsekwencje już w niedalekiej przyszłości.
Bez względu na perspektywy działania zmierzające do
radykalnej poprawy stanu francuskich sił powietrznych trwały i dla ministerstwa
lotnictwa zza licznych chmur zaczynało wreszcie wychodzić słońce. Nowe i lepsze
od dotychczasowych silniki gwiazdowe Gnome-Rhone zdawały się ratować obecnie
pogmatwaną na wielu poziomach sytuację. Ich zastosowanie ratowało program LeO
45, który wreszcie nadawał się do produkcji seryjnej. Dzięki tym jednostkom
napędowym także niezadawalający M.B. 170 mógł przeistoczyć się w bardzo udany
M.B. 174. Niezwykłe, bo trwające równolegle do produkcji pierwszej serii
samolotów Bre 691 badania nad kolejnymi wariantami rozwojowymi tego samolotu
także biegły w pozytywnym kierunku. Próby przeprowadzane z Amiotem 350 nie
przebiegały gładko – siły powietrzne nie były zadowolone z efektów tranzycji
samolotu trzymiejscowego w czteromiejscowy i uznały, że bardzo wiele rzeczy należy
poprawić, włącznie z kompletną zamianą konstrukcji tylnych powierzchni
sterowych. Mimo niezadowolenia siły zbrojne zamówiły bombowce ustalając, że
pierwsza transza trafi do jednostek szkolnych. Dla sił myśliwskich zamówiono w styczniu 1939 roku holenderskie samoloty
Kalhooven F.K. 58 ze wskazaniem, aby były one napędzane silnikiem Gnome-Rhone 14N.
Co ciekawe, producent tych samolotów zaprojektowanych przez Ericha Schatzkiego
w ciągu zaledwie ośmiu tygodni był tak pewny koniunktury na samolot myśliwski,
że rozpoczął produkcję seryjną zanim jeszcze otrzymał jakiekolwiek zamówienie
ze strony rządowej. Ministerstwo lotnictwa odrzuciło projekt belgijskiego
samolotu Renard R.36 z uwagi na słabe osiągi, ale powetowało sobie to
niepowodzenie zamówieniem stu czterdziestu poprawionych samolotów od Cauldrona,
sygnowanych oznaczeniem C.714. Modernizacje i ulepszenia niewiele poprawiły w
szczególnie drażliwej kwestii prędkości wznoszenia, ale to nie odstraszyło nabywcy
czującego paląca potrzebę posiadania jak najliczniejszej floty myśliwców. Ten
sposób myślenia przywiódł La Chambre’a do wznowienia negocjacji z Blochem i
złożenia bardzo dużego zamówienia na wciąż mocno niedoskonały projekt M.B. 150.
Choć prototyp z trudem osiągał niezadawalające 480 km/h ministerstwo zamówiło
trzy serie samolotów liczące łącznie 432 egzemplarze. Umowa była dość zawiła,
ale zdradzała akceptację skali trudności towarzyszącej wprowadzania do
produkcji seryjnej nowego samolotu, która płynęła z dotychczasowych
doświadczeń. Myśliwce z pierwszej serii z założenia zamierzano skierować do
szkolnictwa, dając jednocześnie czas producentowi na przygotowanie ulepszonego
wariantu maszyny napędzanego tysiąc konnym silnikiem Gnome-Rhone 14N-25, który
miał już przekroczyć barierę 500 km/h. Produkcja trzeciej serii myśliwców
uzależniona była od osiągnięcia przez maszynę napędzaną przez nową, obiecaną w
krótkim czasie przez Gnome-Rhone silniejszą jeszcze jednostkę napędową
prędkości 530 km/h. Ministerstwo szło teraz jeszcze dalej i złożyło oficjalną
promesę zamówienia dalszych samolotów w przypadku osiągnięcia z perspektywicznym
silnikiem 14N-49 granicy 550 km/h.
Bardzo konsekwentnie działano zatem przede wszystkim w stronę podtrzymywania
wysokiego poziomu produkcji lotniczej, nawet kosztem osiągów i zdolności
bojowej.
Kalhooven F.K. 58
Nie odstraszyły Francuzów także dotychczasowe niepowodzenia
w zakresie zamówień czynionych za granicą. Problemy z własnymi projektami
samolotów bombowych zmusiły do poszukiwania zagranicznego wsparcia także w tym
zakresie. Oczywiście jedynym potencjalnym dostawcą samolotów na oczekiwaną
przez Francuzów skalę musiały być Stany Zjednoczone i to pomimo dotychczasowych
gorzkich doświadczeń związanych z możliwościami ilościowymi potencjalnych
partnerów, oraz problemów związanych z silnym lobby izolacjonistycznym.
Francuska misja do USA tym razem z ministrem La Chambre na czele została
zresztą pouczona o tym, by się nie afiszować i pozostawać w cieniu, by nie
doprowadzić do klęski całego projektu z powodu naruszenia amerykańskich zasad
neutralności. Delegacja znalazła dwa samoloty, które uznała za obiecujące i
przydatne dla francuskich sił powietrznych, były to Douglas DB-7 i Martin 167. Początkowy
optymizm szybko jednak wyblakł – podczas lotu próbnego prototyp DB-7 uległ katastrofie,
a amerykańska prasa szybko dowiedziała się, że jednym z ocalonych nie był Amerykanin.
Oczywiście wywołało to olbrzymią awanturę, ale rozumiejący groźne sygnały
dobiegające do Waszyngtonu z Europy Franklin Delano Roosvelt stanął ostro w
obronie Francuzów i ich prawa do zakupów uzbrojenia w USA, deklarując nawet ich
priorytet dla zakładów produkcyjnych nawet względem rodzimych, amerykańskich
sił zbrojnych. W lutym 1939 roku udało się dzięki temu wsparciu wynegocjować zakup
100 DB-7 i 115 Martin 167. Pierwsze maszyny zgodnie z umową miały dotrzeć do
Europy latem 1939 roku. Kontrakt ten jedynie na krótką chwilę poprawił nastroje
ministerstwa lotnictwa – okazało się, że został sfinansowany z góry, co
znacząco zredukowało przepływ środków na rzecz produkcji seryjnej Amiot 351/354
– w efekcie do końca sierpnia 1939 roku nie powstał ani jeden bombowiec tego
typu. Produkcja LeO 451 także rozwijana była bardzo powoli i w tym samym
okresie udało się zbudować jedynie 22 samoloty tego typu. 28 sierpnia 1939 roku
władze francuskie ogłosiły mobilizacje w siłach powietrznych i wszystko czym
dysponował komponent bombowy Armee de l’Air to łącznie pięćdziesiąt
nowoczesnych samolotów bombowych różnych typów, znajdujących się w różnym
stadium przygotowania do prowadzenia działań operacyjnych. W ostatniej chwili
liczbę tę powiększyło pięćdziesiąt lekkich bombowców Potez 633 zamówionych z
przez Jugosławię i Grecję, które onegdaj niechciane przez Vuillemin’a teraz
zostały w akcie desperacji sekwestrowane na rzecz francuskich sił powietrznych.
Istniały rzecz jasna jeszcze samoloty Amiot i Bloch z początku lat
trzydziestych, ale dowództwo zdawało sobie sprawę z ich niewielkiej
przydatności i w oficjalnych raportach kwestionowało nawet ich zdolność do prowadzenia
skutecznych operacji nocnych. Aby uzupełnić obraz sił powietrznych należy jeszcze
uściślić, że nowopowstałe jednostki bezpośredniego wsparcia wojsk naziemnych,
używające Breguetów tylko w części miały status operacyjnych z powodu zatrważająco
dużej ilości awarii i wypadków (te ostatnie związane były z podwoziem samolotu),
które obniżały ilość zdolnych do akcji w każdej jednostce do około połowy
przewidywanego etatem stanu trzynastu maszyn.
Martin-Glenn 167
Ogłoszenie mobilizacji w Armee de l’Air zastało
francuskie lotnictwo myśliwskie w fazie głębokiego niedoboru sprzętu latającego
o parametrach spełniających wymogi współczesnego pola walki, choć sytuacja była
de facto znacznie lepsza, niż w przypadku komponentu bombowego. Przede
wszystkim, w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch wojny schodzące z linii
produkcyjnej myśliwskie warianty Poteza 63 napędzane silnikami Hispano-Suiza HS-14AB
okazały się rozczarowującymi pod względem możliwości bojowych i nie było nawet
mowy o przezbrojeniu w nie sześciu grup myśliwskich. Wszystkie osiemdziesiąt odebranych
w tym czasie sztuk seryjnych Potezów 630 trafiło zatem do szkolnictwa. Na
liniach produkcyjnych wariant ten zastąpiony został przez napędzany silnikami
Gnome-Rhone „Mars” Potez 631. Klęska silnika HS-14 AA w połączeniu z rezygnacją
z maszyn napędzanych przez HS-14 AB spowodowała skupienie się producenta na
produkcji silników rzędowych HS 12Y-31, co znacznie wpłynęło na tempo dostaw
myśliwców M.S. 406. Ogromne znaczenie miały też zmiany wprowadzone przez
weterana organizacji masowej produkcji samolotów, Alberta Cacquot, który w tych
gorących dniach powrócił do pracy w ministerstwie lotnictwa. Natychmiast zaczął
on wprowadzać bardzo głębokie zmiany skutecznie racjonalizując proces produkcji
lotniczej. W przypadku konstrukcji Morane-Saulnier zmiany dotyczyły odejścia od
dotychczasowego systemu polegającego na produkcji kompletnych maszyn przez
trzech wybranych państwowych dostawców. Cacquot skoncentrował produkcję
skrzydeł w Billancourt (SNCAC), sekcji ogonowej i napędu w Tuluzie (SNCAM) i
wreszcie kadłuba w Nantes (SNCAO), gdzie odbywał się także montaż końcowy i
gdzie przeprowadzano próby w locie. Do kwietnia 1939 roku armia odebrała
zaledwie 106 gotowych M.S. 406 i mimo opóźnień będących pierwotną konsekwencją
zmian w procesie produkcji, faktycznie uległa ona finalnie gwałtownemu
przyspieszeniu – w ciągu kolejnych pięciu miesięcy siły zbrojne otrzymały aż 466
gotowych do służby myśliwców. Mimo faktycznie trudnej w produkcji seryjnej,
skomplikowanej konstrukcji M.S. 406 latem 1939 roku był produkowany w szybszym
tempie niż brytyjskie „Hurricane” i „Spitfire”, co było ogromnym wyczynem. Mimo
tych bardzo budujących liczb w chwili wybuchu wojny trwał dopiero proces
przezbrajania wielu jednostek myśliwskich na nowy typ samolotu i duża ich część
w rzeczywistości nie miała jeszcze statusu operacyjnego. Sytuacja pod względem
gotowości operacyjnej wyglądała lepiej w jednostkach przyjmujących na
uzbrojenie powstające w USA myśliwce H75. Pierwsze z nich dostarczono już w
grudniu 1938 roku, a do ogłoszenia mobilizacji na wyposażenie francuskiego
lotnictwa przyjęto ich łącznie 176. Czekano wprawdzie na samoloty myśliwskie od
Blocha, Cauldron i Kalhoovena, ale posiadano już łącznie dwieście Potezów 631.
W sumie zatem w chwili wybuchu wojny posiadano około 1000 samolotów zdolnych do
wypełniania zadań myśliwskich i setki kolejnych w nieodległej perspektywie. Ostatecznie,
po wielu opóźnieniach i niepowodzeniach był to znaczący wzrost i mimo, że część
jednostek myśliwskich nie ukończyła jeszcze programu szkolenia sama ilość
myśliwców w linii zaczynała wreszcie napawać optymizmem.
Curtiss H75
Przedmiotem szczególnej troski stawała się teraz nie tyle
ilość posiadanych myśliwców, co ich przydatność warunkowana osiągami. Wprawdzie
testy zdobytego przez siły republikańskie egzemplarza Messerschmitta Bf-109 napędzanego
silnikiem Jumo pokazywały przewagę prędkości po stronie stanowiącego gros własnych
sił myśliwskich M.S. 406, ale francuscy specjaliści zwrócili szczególną uwagę
na kilka innych aspektów – lekką konstrukcję i przede wszystkim, ogromną zdolność
do modernizacji i poprawy osiągów w przypadku zainstalowania mocniejszej
jednostki napędowej. Wkrótce wywiad francuski doniósł o seryjnej produkcji
wariantu osiągającego aż 570 km/h. Specjaliści nie mieli najmniejszego powodu
by wątpić w taki progres prędkości w przypadku samolotów seryjnych w służbie
operacyjnej tym bardziej, że wiedziano doskonale o osiągnięciu prędkości 580
km/h przez brytyjskiego „Spitfire”, a także o rewelacyjnej prędkości 635 km/h osiągniętej
za oceanem przez prototyp Curtiss H81 (przyszły Curtiss P-40) dzięki użyciu
znakomitego silnika Allison. Optymizm szybko zgasł i ustąpił obawie – należało żądać
od producentów lotniczych więcej, by nadążyć za światową czołówką, ale
oczywiście postęp nie mógł stać się dniem dzisiejszym tak po prostu, od ręki. W
tej sytuacji siły powietrzne zaczęły uważnie szukać innych możliwości.
W czerwcu 1938 roku francuski rząd poprosił swego
brytyjskiego partnera o umożliwienie przeprowadzenia testów samolotu
Supermarine „Spitfire”. Choć Brytyjczycy wyznawali filozofię odmowy tego
rodzaju próśb zanim wybrana konstrukcja nie stanie się standardowym wyposażeniem
w dostatecznej ilości dla Francuzów zrobiono wyjątek. Do Wielkiej Brytanii we wrześniu
tego samego roku udał się zespół specjalistów z dwoma pilotami o olbrzymim
doświadczeniu i nadzwyczajnych umiejętnościach – byli to Michel Detroyat i
Constantin Rozanoff, którzy dokonali oblotu „Spitfire’a”. Ich wnioski z
obcowania z brytyjskim samolotem pokrywały się w znacznej mierze z uważnie zbieranymi
doświadczeniami płynącymi z wojny w Hiszpanii. Owszem, „Spitfire” był
niesamowicie szybki, ale był też dość trudny w pilotażu i przede wszystkim
ustępował francuskim myśliwcom w zakresie manewrowości. Zdawano sobie sprawę z
niemożności uzyskania zamówienia na ten samolot, skoncentrowano się jedynie na
wysiłkach zmierzających do pozyskania licencji na produkcję jego jednostki
napędowej. Przede wszystkim uznano, że mimo dość dużej „luki prędkości”
wolniejsze francuskie myśliwce powinny radzić sobie w obfitujących w szybkie
manewry starciach myśliwców także ze znacznie szybszymi konkurentami słusznie
zwracając uwagę, że walki powietrzne w znacznej mierze nie rozgrywają się na
najwyższych zakresach prędkości. Niemniej jednak – choć taki wniosek był na
swój sposób budujący – narastało poczucie niepokoju o wynik potencjalnej
konfrontacji z Luftwaffe posiadającą już przecież równie szybkie co „Spitfire” warianty
Bf-109, gdyż sama walka i manewry jej towarzyszące jest w istocie tylko jednym
z elementów podniebnych zmagań. Wszystko w gruncie rzeczy zależy od rozwoju
sytuacji taktycznej, a tak wielka przewaga prędkości przeciwnika ma o tyle
fatalne konsekwencje dla drugiej strony, że wróg jest w stanie zdefiniować
dwoje położenie względem położenia wroga i narzucić starcie, lub w przypadku
taktycznego dyskomfortu – po prostu z niego zrezygnować. Pierwszym rzecznikiem
nowej idei myśliwca jednomiejscowego stał się nieoceniony Cacquot, który uważał
przyjętą za graniczną prędkość maksymalną rzędu 570 km/h za niewystarczającą i
domagający się od wymogów konkursowych na nowy francuski myśliwiec prędkości
ponad 600 km/h. Bolesna prawda była jednak taka, że w chwili podjęcia dyskusji
nad założeniami towarzyszącymi nowej koncepcji myśliwca nie istniała we Francji
jednostka napędowa, która mogłaby zagwarantować tak wielki przyrost prędkości.
W środku Michel Detroyat.
Redefiniowanie zasad gry stworzyło jednak dość szybką
przestrzeń dla postępu – siły powietrzne rychło zwróciły uwagę na wysiłki niedawno
powołanej do życia specjalnej instytucji zajmującej się eksperymentami w
dziedzinie awiacji, a nazywającej się Arsenal de l’Aeronautique, w skrócie znanej
wśród pracowników ministerstwa lotnictwa jako Arsenal. Prowadzone przez
zatrudnionych tam specjalistów dość szybko wydały dość obiecujące owoce, gdy w
październiku 1938 roku prototyp VG-30 o niezwykle czystych liniach
aerodynamicznych, napędzany przez silnik HS 12X o jedynie 680 koniach
mechanicznych faktycznie okazał się samolotem szybszym od M.S.406 dysponującym przecież
znacznie silniejszą jednostką napędową. Bo niezbędnych zmianach umożliwiających
zamontowanie silnika HS 12Y-31 i zmniejszeniu powierzchni skrzydeł kolejny
prototyp oznaczony sygnaturą VG-31 charakteryzował się osiągami już znacząco
lepszymi od seryjnych M.S. 406. Po dokonaniu kolejnych zmian zaprezentowano w
locie 25 kwietnia 1939 roku VG-33, który osiągnął znakomite 560 km/h i cechował
się świetnym wznoszeniem. Arsenal nie powiedział ostatniego słowa w rozwoju
swej konstrukcji, gdyż nadal istniała możliwość poprawy osiągów wraz z
zainstalowaniem mocniejszych jednostek napędowych. Po drodze powstał zresztą
VG-32, który otrzymał silnik amerykański Allison V-1710C-15. We wrześniu 1939
roku siły powietrzne nie chciały dłużej czekać na kolejne efekty pracy zespołu
badawczego kierowanego przez Michel Vernisse’a i Jean Galtier i zamówiły 220
egzemplarzy zaprezentowanej wersji VG-33. To nie był jednak koniec możliwości
wyjścia naprzeciw nowej definicji myśliwca rozwijanego przede wszystkim pod
kątem prędkości. Zakłady Hispano-Suiza prowadziły prace nad nowym, mocniejszym wariantem
silnika HS 12Y, który powinien przynieść przyrost mocy do poziomu 1200 koni
mechanicznych. Ponadto pojawiła się także możliwość poprawy osiągów samolotów
poprzez zainstalowanie nowej turbosprężarki typu Szydlovski-Planiol. Siły
powietrzne były tymi nowinkami szczególnie zainteresowane, gdyż obie opcje
dawały realne widoki na poprawę osiągów już posiadanych M.S. 406. Istniały
zatem jakieś perspektywy.
Prospekt reklamowy turbosprężarki Szydlovski-Planiol.
Udało się także „odkurzyć” jeszcze jeden obiecujący prototyp
myśliwca – Dewoitine D.520. Początkowo uznawany za bardzo nieudany z uwagi na
bardzo kiepskie osiągi samolot ten przez wiele miesięcy był modyfikowany i
poprawiany zgodnie z najnowszą myślą techniczną. Bez względu na kolejne usprawnienia
nadal jednak daleki był od spełnienia oczekiwań sił powietrznych zwłaszcza w
zakresie prędkości. Sytuacja prototypu była dla szefa firmy na tyle deprymująca,
że usiłował się nawet w pogoni za prędkością prywatnie skontaktować ze swymi
brytyjskimi kolegami po fachu i uzyskać zgodę na zabudowanie silnika „Merlin”.
Tymczasem jednak w styczniu 1939 roku udało się uzyskać istotny przełom w
impasie – po wprowadzeniu kolejnej serii poprawek i zastosowaniu nowej wersji silnika
HS 12 prototyp uzyskał wreszcie prędkość maksymalną wynoszącą 530 km/h, stając
się pierwszym francuskim projektem, któremu udało się spełnić sformułowane
jeszcze w 1936 roku założenia konkursowe na nowy myśliwiec jednomiejscowy. Samolot
od razu stanął w centrum uwagi nie tylko francuskich sił powietrznych – w ciągu
niewielu tygodni zamówienie na tę konstrukcję złożyła Armee de l’Air, lotnictwo
marynarki, ale także belgijskie siły powietrzne. W sumie tylko lotnictwo
francuskie zamówiło aż 1280 maszyn z założeniem, że produkcja osiągnie ilość
dwustu samolotów miesięcznie od maja 1940 roku. Wojna już trwała, gdy pierwszy
seryjny D.520 wzniósł się do lotu – stało się to w dniu 2 listopada 1939 roku.
Po wybuchu wojny
Wszystko przebiegło dosłownie błyskawicznie. Postawione z
dniem 28 sierpnia 1939 roku w stan mobilizacji francuskie siły powietrzne 3
września 1939 roku zostały poinformowane, że III Republika znalazła się w
stanie wojny z Rzeszą Niemiecką. Oczekiwano tego i wieści o wybuchu wojny
nikogo nie zaskoczyły – już od dwóch dni polskie siły zbrojne toczyły zmagania
z niemieckim agresorem i w odróżnieniu od atmosfery towarzyszącej kryzysowi
sudeckiemu nie kalkulowano nawet innego rozwiązania. Francja zatem przystąpiła
do wojny i dowództwo sił powietrznych konfrontowało się wreszcie z sytuacja, do
której przygotowywano się od dwudziestu lat. Co jednak czekało na francuskich
lotników za Renem i wzgórzami Palatynatu?
Luftwaffe - Ordre
de bataille na dzień 2 września 1939 roku
(wyszczególniono
jedynie jednostki przeznaczone do użycia na Zachodnim Teatrze Działań)
Oberbefehlshaber
der Luftwaffe Berlin-Werder |
|||||
Jednostka |
Dowódca |
Baza Lotnicza |
Samolotów łącznie |
Samolotów
sprawnych |
Typ użytkowanego
samolotu |
1 Wekusta/ObdL |
Dr Kopp |
Berlin-Gatow |
8 |
8 |
He-111J |
8.(F)/LG 2 |
Major Keienburg |
Berlin-Werder |
12 |
10 |
Do-17 |
10.(F)/LG 2 |
Major Wolff |
Kiel-Holtenau |
12 |
10 |
Do-18 |
Razem |
32 |
28 |
|
||
2 Flota Powietrzna Generał Felmy,
Braunschweig |
|||||
1.(F)/122 |
Kapitan Wappenhaus |
Goslar |
12 |
10 |
Do-17P |
|
|
|
11 |
10 |
He-111H |
2.(F)/122 |
Major Schneider |
Münster |
11 |
10 |
He-111H |
Wekusta 26 |
Porucznik von
Rotberg |
Braunschweig |
6 |
6 |
Do-17P |
Razem |
40 |
36 |
|
||
3 Dywizja
Lotnicza Generał Putzier, Münster
|
|||||
Stab KG 54 |
Pułkownik Lackner |
Fritzlar |
6 |
6 |
He-111P |
I./KG 54 |
Major Höhne |
Fritzlar |
33 |
30 |
He-111P |
I./KG 25 |
Kapitan Pohle |
Jever |
12 |
12 |
Ju-88A |
II./KG 28 |
Major Koester |
Gütersloh |
35 |
34 |
He-111P |
Razem |
86 |
82 |
|
||
4 Dywizja
Lotnicza Generał Keller,
Braunschweig |
|||||
I./KG 26 |
Major Loebel |
Lübeck-Blancensee |
36 |
32 |
He-111H |
Razem |
36 |
32 |
|
||
Dowództwo XI
Okręgu Lotniczego Generał Wolff,
Hamburg |
|||||
II./JG 77 |
Major Schumacher |
Nordholz |
33 |
33 |
Bf-109E |
Stab ZG 26 |
Pułkownik Doring |
Varel |
3 |
1 |
Bf-109D |
I./ZG 26 |
Kapitan Kaschka |
Varel |
43 |
39 |
Bf-109D |
III./ZG 26 |
Kapitan Schalk |
Neumünster |
48 |
44 |
Bf-109D |
Razem |
127 |
117 |
|
||
Dowództwo VI
Okręgu Lotniczego Generał Schmidt, Münster
|
|||||
Stab JG 26 |
Pułkownik von
Schleich |
Odendorf |
3 |
2 |
Bf-109E |
I./JG 26 |
Major Handrick |
Odendorf |
48 |
48 |
Bf-109E |
II./JG 26 |
Kapitan Knüppel |
Bonninghardt |
48 |
42 |
Bf-109E |
10.(N)/JG 26 |
Porucznik
Steinhoff |
Bonn-Hangelar |
9 |
9 |
Bf-109D |
I./JG 52 |
Kapitan von Pfeill und Klein-Ellguth |
Bonn-Hangelar |
48 |
34 |
Bf-109E |
II./ZG 26 |
Major Vollbracht |
Verl |
48 |
47 |
Bf-109D |
Razem |
204 |
182 |
|
||
3 Flota
Powietrzna Generał Sperrle, Roth b. Nürnberg |
|||||
Wekusta 51 |
Porucznik Nissen |
Roth b. Nürnberg |
6 |
6 |
He-111J |
1.(F)/123 |
|
Ansbach |
12 |
11 |
Do-17P |
2.(F)/123 |
Kapitan von Normann |
Würzburg |
12 |
12 |
Do-17P |
Razem |
30 |
29 |
|
||
5 Dywizja Lotnicza Generał von Greim, Gersthofen |
|||||
Stab KG 51 |
Pułkownik dr Fisser |
Landsberg |
9 |
9 |
He-111H |
I./KG 51 |
Podpułkownik Korte |
Memmingen |
36 |
34 |
He-111H |
III./KG51 |
Podpułkownik Stoeckl |
Memmingen |
36 |
33 |
He-111H |
I./ZG 52 |
Kapitan Lessman |
Biblis |
48 |
43 |
Bf-109D |
Razem |
129 |
119 |
|
||
6 Dywizja Lotnicza Generał Dessloch, Frankfurt-Main |
|||||
Stab KG 53 |
Pułkownik Stahl |
Schwäbisch Hall |
6 |
6 |
He-111H |
II./KG 53 |
Podpułkownik Kohlbach |
Schwäbisch Hall |
32 |
30 |
He-111H |
III./KG 53 |
Major von Braun |
Giebelstadt |
33 |
32 |
He-111H |
III./StG 51 |
Major von Klitzing |
Wertheim |
31 3 |
29 3 |
Ju-87B Do-17P |
II./ZG 76 |
Kapitan Schmidt-Coste |
Gablingen |
48 |
43 |
Bf-109D |
Razem |
153 |
143 |
|
||
Dowództwo VII Okręgu Lotniczego Generał Zenetti, München |
|||||
I./JG 51 |
Major von Berg |
Eutingen |
48 |
39 |
Bf-109E |
4./JG 52 |
Porucznik H. Schumann |
Böblingen |
17 |
17 |
Bf-109D |
5./JG 52 |
Porucznik A. Schumann |
Böblingen |
16 |
11 |
Ar-68 |
2./JG 71 |
Porucznik Fözö |
Fürstenfeldbruck |
12 |
9 |
Bf-109D |
Ersatz St./JG 71 |
Kapitan Tietzen |
Fürstenfeldbruck |
12 |
9 |
Bf-109D |
10.(N)/JG 72 |
Porucznik Boenigk |
Mannheim |
12 |
12 |
Ar-68 |
Razem |
117 |
97 |
|
||
Dowództwo XII Okręgu Lotniczego Generał Weissmann, Wiesbaden |
|||||
Stab JG 53 |
Podpułkownik Junck |
Wiesbaden-Erbenheim |
3 |
3 |
Bf-109E |
I./JG 53 |
Kapitan von Janson |
Wiesbaden-Erbenheim |
48 |
41 |
Bf-109E |
II./JG 53 |
Kapitan von Maltzahn |
Mannheim-Sandhofen |
48 |
41 |
Bf-109E |
Razem |
99 |
85 |
|
||
Dowództwo XIII Okręgu Lotniczego Generał Heilingbrunner, Nürnberg |
|||||
1./JG 70 |
Porucznik Seiler |
Herzogenaurach |
12 |
11 |
Bf-109D |
2./JG 70 |
Kapitan von Cramon-Taubadel |
Herzogenaurach |
12 |
10 |
Bf-109D |
Razem |
24 |
21 |
|
||
Siły przydzielone
do bezpośredniej współpracy z Armią Generał Bogatsch,
Berlin |
|||||
1.(F)/22 |
|
Kassel |
12 |
10 |
Do-17P |
4.(H)/12 |
|
Roithberg |
12 |
7 |
He-46 |
3.(H)/13 |
Kapitan Schulz-Wiehenbrauck |
Villingen |
12 |
8 |
Hs-126 |
3.(F)/22 |
Major von
Barsewitsch |
Koblenz |
12 |
10 |
Do-17P |
1.(H)/13 |
Kapitan Göring |
Worms |
11 |
11 |
Hs-126 |
4.(H)/22 |
Kapitan Asmus |
Hoppstadten |
12 |
8 |
Hs-126 |
1.(H)/23 |
Major Heinsius |
Pferdsfeld |
12 |
8 |
Hs-126 |
2.(F)/22 |
Kapitan Blauensteiner |
Bonn-Hangelar |
12 |
8 |
Do-17P |
2.(H)/12 |
Kapitan Wehl |
Rüdesheim |
12 |
10 |
Hs-126 |
1.(H)/12 |
|
Wagenrohr |
12 |
11 |
Hs-126 |
7.(F)/LG 2 |
Kapitan Gerndt |
Deckenpfronn |
12 |
11 |
Do-17P |
2.(H)/13 |
Kapitan Fischer |
Huchenfeldt-Malmscheim |
12 |
4 |
Hs-126 |
Razem |
143 |
106 |
|
||
Siły przydzielone
do bezpośredniej współpracy z Marynarką Wojenną Generał Ritter,
Berlin |
|||||
Stab KüFlGr 106 |
Podpułkownik
Jordan |
Norderney |
- |
- |
|
1./KüFlGr 106 |
Kapitan von Schrötter |
Nordeney |
10 |
10 |
He-60 |
2./KüFlGr 106 |
Podpułkownik Bischöff |
Nordeney |
12 |
12 |
Do-18 |
3./KüFlGr 106 |
Major Horn |
Borkum |
10 |
10 |
He-59 |
3./KüFlGr 706 |
Kapitan Stein |
Nordeney |
12 |
12 |
He-59 |
Stab KüFlGr 406 |
Major Minner |
List |
- |
- |
|
1./KüFlGr 406 |
Kapitan Wiesand |
List |
8 |
8 |
He-115 |
2./KüFlGr 406 |
Major Bartels |
List |
12 |
10 |
Do-18 |
3./KüFlGr 406 |
Kapitan Bergemann |
List |
9 |
9 |
He-59 |
BoFlSt 1./196 |
Major Lessing |
Wilhelmshaven |
12 |
12 |
He-60 Ar-196 |
BoFlSt 5./196 |
Kapitan petersen |
Kiel-Holtenau |
12 |
12 |
He-60 |
Razem |
97 |
95 |
|
||
Łącznie samolotów
bojowych na Zachodnim Teatrze Działań |
1317 |
1172 |
|
Przytoczone powyżej liczby wskazują wyraźnie absolutną
pewność najwyższych kręgów wojskowych Niemiec o nieuchronności przystąpienia
Mocarstw Zachodnich do wojny w przypadku rozpoczęcia agresji na Polskę – liczba
1317 samolotów bojowych na Zachodnim Teatrze Działań, to nie ażurowa zasłonka
koncentracji sił przeciw II Rzeczpospolitej, lecz potężna siła bojowa, przy
czym jasnym jest, że gros zebranych tam sił powietrznych używała najnowszych
dostępnych konstrukcji lotniczych. Skupione na Zachodzie niemieckie siły
powietrzne nie były też zbiorem przypadkowych jednostek, lecz normalnymi
operacyjnymi jednostkami o wysokim poziomie wyszkolenia, zdolnymi do realizacji
wszelkich działań mieszczących się ówcześnie w zakresie niemieckiej doktryny
walki powietrznej. Przede wszystkim, Luftwaffe na Zachodzie posiadała zespół
zbilansowanych pod kątem możliwości bojowych formacji, oferujących zarówno
zdolność do obrony własnej przestrzeni powietrznej (bardzo silny komponent
myśliwski), jak i operacji bombowych, lub szturmowych zarówno na korzyść
własnych wojsk w bezpośredniej bliskości frontu, jak i operacji przeciw celom
położonym w głębi terytorium francuskiego. Mimo wszystkich opisanych uprzednio
bolączek i słabości na papierze francuskie siły powietrzne powinny mieć dostatecznie
dużą przewagę, aby wywalczyć panowanie w powietrzu i utorować drogę zmasowanej
ofensywie wojsk lądowych wymierzonej przeciw umocnieniom Linii Zygfryda. Na
terenie Francji w chwili wybuchu wojny znajdowało się 3600 samolotów wszystkich
typów i przeznaczeń należących do Armee de’l Air i 350 kolejnych, służących w
Aeronutique Navale. Razem dawało to imponującą liczbę niemal 4000 samolotów w
służbie. Liczby to jednak nie wszystko – można liczbą wszakże udowodnić
niemalże wszystko, lub niemalże wszystkiemu zaprzeczyć. Oczywiście bardzo dużą
część tego lotniczego inwentarza stanowiły samoloty szkolne i treningowe. Aby
uzyskać jasną odpowiedź na pytanie, czy francuskie siły powietrzne były w
stanie autentycznie odegrać zaplanowaną rolę w zmaganiach wojennych warto
przyjrzeć się ich organizacji. Na dzień 2 września 1939 roku zmobilizowane siły
powietrzne zorganizowane były w następujący sposób:
Escadres de Chasse (skrzydła myśliwskie)
- 1’e (GC I/1, GC II/1) wyposażone w Dewoitine D.510,
stacjonująca w Etampes.
- 2’e (GC I/2, GC II/2, GC III/2) wyposażone w M.S. 406,
stacjonująca w Chartres
- 3’e (GC I/3, GC II/3, GC III/3) wyposażone w M.S. 406,
stacjonująca w Dijon
- 4’e (GC I/4, GC II/4) wyposażone w Curtiss H75,
stacjonująca w Reims
- 5’e (GC I/5, GC II/5) wyposażona w Curtiss H75,
stacjonująca w Reims
- 6’e (GC I/6, GC II/6, GC III/6) wyposażona w M.S. 406,
stacjonująca w Chartres, przy czym GC I/6 bazowała w Algierze w Afryce
Północnej
- 7’e (GC I/7, GC II/7, GC III/7) wyposażona w M.S. 406,
stacjonująca w Dijon, przy czym GC I/7 bazowała w Tunisie w Afryce Północnej
- 8’e (GC I/8, GC II/8) wyposażona w Dewoitine D.510,
stacjonująca w Marigniane
Escadre
de Chasse du Nuit (skrzydło myśliwskie nocne)
- 13’e (GCN I/13, GCN II/13) wyposażona w Potez 631,
stacjonująca w Etampes
Groupe
de Chasse Autonome (samodzielna grupa myśliwska)
- 5’e GCA wyposażona w Dewoitine D.510, stacjonująca w
Bizercie
Group
Aerien Regional de Chasse (grupa myśliwska obrony regionalnej)
- 561 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w
przestarzałe samoloty myśliwskie NiD 629, D.501, S.510 w Villacoublay
- 562 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w D.501,
stacjonująca w Lyon
- 571 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w NiD 622,
stacjonująca w maison-Blanche
- 572 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w NiD
622, stacjonująca w Oranie
- 573 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w NiD
622, stacjonująca w Rabacie
- 574 Escadrille Regional de Chasse, wyposażona w D.371,
stacjonująca w Tunisie
Główną
siłę bojową komponentu myśliwskiego stanowiło zatem dziewięć skrzydeł
myśliwskich, w tym jedno nocne, składających się z dwudziestu dwóch grup myśliwskich
liczących etatowo 26 samolotów w przypadku jednostek używających myśliwców
jednosilnikowych i 20 samolotów w przypadku dwusilnikowych myśliwców nocnych. Łącznie
zatem do dyspozycji dowództwa sił powietrznych pozostawało szesnaście grup myśliwskich
wyposażonych w nowe myśliwce (416 maszyn) i cztery posiadające na stanie
samoloty uznane za przestarzałe i oczekujące na przezbrojenie (106 samolotów).
Ponadto dowództwo liczyć mogło na 40 nocnych myśliwców zgrupowanych w 13’e Escadre
mogących także wypełniać zadania dzienne, pod warunkiem braku kontaktu z
niemieckimi siłami myśliwskimi. Wszystkie pozostałe jednostki w znakomitej
większości w rozmiarze Escadrille (czyli odpowiednikowi eskadry, liczącej z
reguły dziesięć lub dwanaście samolotów) posiadały na uzbrojeniu wyłącznie
przestarzałe typy myśliwców i znajdować zastosowanie mogły wyłącznie w
zabezpieczaniu przestrzeni powietrznej na głębokich tyłach, lub na obszarach
zamorskich. Jeśli zestawimy liczbę 520 myśliwców zdolnych do użycia w warunkach
nowoczesnej wojny powietrznej francuskich sił powietrznych z liczbą ponad 600
niemieckich myśliwców obecnych na Zachodnim Teatrze Działań (z których
znakomitą większość stanowiły Bf-109 w wersjach D i E) doprawdy trudno sobie
wyobrazić faktyczną trwałą zdolność do uzyskania przewagi w powietrzu nad
sektorem frontu wyznaczonym do operacji przełamania niemieckich umocnień
granicznych. W tych okolicznościach niewiele zmieniałoby także skierowanie do
działań nad obszarami lądowymi trzech eskadr myśliwskich lotnictwa marynarki
(AC 1, AC 2 i AC 3), gdyż te także posiadały na stanie wyłącznie maszyny
starych typów, konkretnie D.373 i D.510. Jak natomiast prezentowały się
jednostki bombowe?
Escadres
de Bombardement (skrzydła bombowe)
- 11’e (GB I/11, GB II/11) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Touluse
- 12’e (GB I/12, GB II/12) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Reims
- 15’e (GB I/15, GB II/15) wyposażona w Farman F.222,
stacjonująca w Avord
- 19’e (GB I/19. GB II/19) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Bordeaux
- 21’e (GB I/21, GB II/21) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Bordeaux
- 23’e (GB I/23, GB II/23) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Touluse
- 25’e (GB I/25, GB II/25) wyposażona w Bloch M.B. 200
oraz LeO 267 bis, stacjonująca w Bizercie
- 31’e (GB I/31, GB II/31) wyposażona w Bloch M.B. 200,
oraz pierwsze egzemplarze LeO 451 służące do szkolenia zapoznawczego załóg,
stacjonująca w Tours
- 32’e (GB I/32, GB II/32) wyposażona w Bloch M.B. 200,
stacjonująca w Chateauroux
- 34’e (GB I/34, GB II/34) wyposażona w Amiot 143,
stacjonująca w Le Bourget
- 35’e (GB I/35, GB II/35) wyposażona w Amiot 143,
stacjonująca w Lyon
- 38’e (GB I/38, GB II/38) wyposażona w Amiot 143,
stacjonująca w Metz
- 39’e (GB I/39) wyposażona w Bloch M.B. 200,
stacjonująca w Rayak (Syria)
- 51’e (GB I/51, GB II/51) wyposażona w Bloch M.B. 210,
stacjonująca w Tours
- 54’e (GB I/54, GB II/54) wyposażona w Potez 540,
stacjonująca w Le Bourget
- 61’e (GB I/61, GB II/61) wyposażona w Bloch M.B. 200,
stacjonująca w Blida (Algieria)
- 62’e (GB I/62, GB II/62) wyposażona w LeO 206,
stacjonująca w Mekness (Maroko)
- 63’e (GB I/63, GB II/63) wyposażona w Potez 54 i Amiot
143, stacjonująca w Marrakech (Maroko)
Łącznie zatem
komponent bombowy reprezentowało trzydzieści pięć grup bombowych, z których dziewięć
stacjonowało stale na obszarze terytoriów zamorskich, pozostałe zaś w
Metropolii. Ponieważ etat grupy bombowej przewidywał stan trzynastu bombowców,
w chwili wybuchu wojny na terenie Francji znajdowało się łącznie 338 bombowców
różnych typów, a kolejne 117 znajdowały się we Francuskich koloniach położonych
stosunkowo blisko Metropolii. Oczywiście postawa Włoch powodowała wyraźną
niechęć do szybkiego dyslokowania tych ostatnich do Metropolii, ale
teoretycznie było to możliwe. Liczba łączna francuskich bombowców w jednostkach
operacyjnych koresponduje z liczbą około 420 niemieckich samolotów bombowych
znajdujących się na Zachodnim Teatrze Działań, jednakże w dziedzinie lotnictwa
bombowego sytuacja Armee de l’Air była dosłownie rozpaczliwa – żaden z
posiadanych typów bombowców w zasadzie nie nadawał się prowadzenia dziennych
operacji bombowych w warunkach silnego przeciwdziałania lotnictwa myśliwskiego
wroga, a przecież wiemy już z oceny stanu liczebnego sił myśliwskich obu stron,
jak bardzo wyrównane one były i tym samym jak daleko Francuzom było do
uzyskania panowania w powietrzu. Świadome tego stanu rzeczy najwyższe dowództwo
nie widziało wręcz możliwości prowadzenia poważnych operacji bombowych przeciw
jakimkolwiek celom po stronie przeciwnika i właściwie zależało mu na uniknięciu
tego rodzaju wymiany ciosów, gdyż nie bardzo wierzyło w potencjalną skuteczność
własnego „parasola” sił myśliwskich wobec zmasowanych operacji bombowych wroga,
a jednocześnie nie miało kompletnie niczego, czym mogło by się zrewanżować. Rozważając
jednak faktyczne zdolności Armee de l’Air do prowadzenia uderzeń bombowych należy
do jednostek stricte bombowych dodać także jednostki rozpoznawcze, które wyposażone
w różnoraki sprzęt były w stanie w mniejszym lub większym stopniu wesprzeć
komponent stricte bombowy. W skład sił przeznaczonych do rozpoznania wchodziły:
Escadres
Reconnasaince (skrzydła rozpoznawcze)
- 22’e (GR I/22, GR II/22) wyposażona w Bloch M.B. 131,
stacjonująca w Orleans
- 33’e (GR I/33, GR II/33) wyposażona w Potez 637,
stacjonująca w Nancy
- 35’e (GR I/35, GR II/35) wyposażona w Potez 54,
stacjonująca w Pau
- 39’e (GR I/39) wyposażona w Potez 29, stacjonująca w
Rayak (Syria)
- 52’e (GR I/52, GR II/52) wyposażona w Potez 637,
stacjonująca w Nancy
- 55’e (GR I/55, GR II/55) wyposażona w Bloch M.B. 131,
stacjonująca w Lyon
- 61’e (GR I/61) wyposażona w Bloch M.B. 131,
stacjonująca w Blida (Algieria)
Group de
Reconaissance Autonome (samodzielna grupa rozpoznawcza)
- 14’e GRA wyposażona w samoloty Bloch M.B. 131,
stacjonująca w Mourmelon
Zatem do
dyspozycji dowództwa w Metropolii stało jedenaście grup lotniczych, które były
zorganizowane podobnie do grup bombowych. Spośród kilku typów samolotów
używanych w tych jednostkach w chwili ogłoszenia mobilizacji najbardziej
przydatnymi do wsparcia wysiłku bombowego były M.B. 131, choć ich osiągi nie
powalały, ale już nie Potezy 637, których nie przygotowano w żaden sposób do
przenoszenia poważnej ilości bomb, ani tez nie szkolona załóg w tym zakresie. W
sumie jednostki rozpoznawcze przez długi czas planowane jako istotne
uzupełnienie komponentu bombowego i przez pewien czas nawet przeformowywane
wprost w jednostki bombowe nie stanowiły istotnego wsparcia – miały działać
przede wszystkim jako samoloty faktycznie prowadzące rozpoznanie i nawet do
tego celu nie zostały zbyt dobrze przygotowane pod względem wyposażenia bojowego.
Ostatnim,
bardzo istotnym elementem francuskich sił powietrznych były powstałe w znacznej
mierze dopiero po mobilizacji samodzielne grupy obserwacyjne (GAO – Groupes Aerien
d’Observation), przeznaczone do bezpośredniej współpracy z wojskami lądowymi. W
sumie powstało ich sześćdziesiąt i były wyposażone w samoloty Mureaux 113, 115
i 117, a także w Breguet 27, Potez 25 i 39. Jeśli można już na etapie początku działań
wojennych ocenić poszczególne komponenty francuskich sił powietrznych, to
faktycznie eskadry obserwacyjne znajdowały się w równie trudnej sytuacji sprzętowej,
co siły bombowe. Ani jedna z jednostek nie została jak dotąd wyposażona w
uznany za docelowy typ Potez 63.11. Z posiadanych w chwili wybuchu wojny typów nieźle
prezentował się jeszcze samolot Mureaux, ale ponieważ napędzany był silnikiem rzędowym
Hispano-Suiza, wszystkie eskadry używające tej konstrukcji cierpiały na bardzo
niski poziom gotowości bojowej z uwagi na brak części zamiennych i silników w
ogóle. Dochodzimy tutaj do kolejnego krytycznego problemu Armee de l’Air –
problemu poziomu gotowości bojowej posiadanych samolotów.
Dewoitine D.520
Pierwsze pomobilizacyjne
raporty spływające do dowództwa sił powietrznych ukazały w całej rozciągłości dość
ponury obraz skali chaosu towarzyszącego gwałtownej modernizacji sił
powietrznych i prób powiększenia ich stanu liczebnego. Okazało się, że w chwili
mobilizacji poszczególne eskadry francuskich sił powietrznych zgłosiły gotowość
operacyjną w zakresie od 29 do 86 % posiadanego sprzętu latającego. Dopiero
teraz najwyższe dowództwo zrozumiało z jak wielkim zakresem problemów borykały
się jednostki lotnicze w ciągu dwunastu z górą miesięcy poprzedzających wybuch
wojny. Brak wyszkolonego specjalistycznie personelu naziemnego i szybki napływ
stosunkowo młodych i niedoświadczonych pilotów prowadził do dużej ilości awarii
i wypadków podczas rutynowej pracy związków bojowych lotnictwa. Znamy już w
ogólnym zarysie problemy trapiące jednostki napędowe sporej części parku
latającego, ale do ogólnego rozrachunku doszedł jeszcze jeden, dotychczas ukryty
przed oczami ministerstwa czynnik. Gwałtowne przyspieszenie produkcji myśliwców
M.S. 406 i reorganizacja jej przez Caquot’a spowodowały zjawisko dość charakterystyczne
dla każdego systemu produkcyjnego opartego o centralne planowanie w strukturach
państwowych przedsiębiorstw – pogoń za realizacją narzuconych odgórnie, zbyt
ambitnych planów. Wprawdzie w okresie tuż przed wybuchem wojny przyspieszenie
produkcji tak pilnie potrzebnych myśliwców było w stosunku do wcześniejszego
okresu imponujące (szczyt osiągnięto w sierpniu 1939 roku – 147 samolotów
przekazanych wojsku) doprowadził w krótkim czasie do zjawiska „chodzenia na
skróty” na naprawdę dużą skalę. Otóż, zakłady lotnicze starając się za wszelką
cenę zrealizować plany produkcyjne podtrzymywały bieżącą produkcję kosztem
tworzenia stocku części zamiennych. W efekcie, dostarczano do jednostek
bojowych pożądane ilości samolotów, które dość szybko musiały być uziemiane
podczas intensywnego okresu użytkowania związanego ze szkoleniem personelu
latającego na nowym sprzęcie z powodu dotkliwych braków podstawowych zestawów części
zamiennych. Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero po wejściu Francji do wojny
z powodu stopniowego wygaszania produkcji M.S. 406 na rzecz uwolnienia linii
produkcyjnych do produkcji innych samolotów. Wówczas to dla odmiany konieczność
znalezienia zatrudnienia dla części przeszkolonych już w wyspecjalizowanej
produkcji personelu zakładów spowodowała szybki wzrost produkcji części z wciąż
posiadanego nadmiaru zamówionego wcześniej materiału. Zanim jednak zasoby
części zamiennych dotarły do składnic technicznych sił powietrznych minęło
sporo czasu i jednostki bojowe całymi tygodniami czekały na dostawy części niezbędne
do naprawy najbardziej nawet błahych usterek. Zresztą zgodnie z myślą „lepsze
jest wrogiem dobrego” nie pomagały także wysoce restrykcyjne zasady użytkowania
sprzętu, które bardzo ostro określały jakie usterki „uziemiają” samolot. Także
zarówno pod względem wartości bojowej posiadanego sprzętu, jak i pod względem jego
gotowości operacyjnej francuskie siły powietrzne dramatycznie ustępowały
Luftwaffe nie będąc dla niej w żadnym wypadku równorzędnym przeciwnikiem nad
polem potencjalnej bitwy za wyjątkiem chyba komponentu myśliwskiego. Wiedział o
tym doskonale dowódca lotnictwa, generał Vuillemin, gdy w sprawozdaniu
kierowanym do parlamentu zaznaczał przede wszystkim ukończenie w zasadzie
reorganizacji sił myśliwskich i bez ogródek mówiąc o złym stanie lotnictwa
bombowego i rozpoznawczego. Ewentualny głos na temat tego, czy zasoby
francuskich sił powietrznych były zupełnie nieadekwatne do czekających je w
przypadku potencjalnej ofensywy przeciw nazistowskim Niemcom we wrześniu 1939
roku musi zatem w świetle przedstawionych faktów opierać się o czynnik
sojuszniczy – konkretnie, wsparcie brytyjskie.
Arsenal VG-33
W istocie,
na Zachodnim Teatrze Działań francuska Armee de l’Air nie była przecież przeciw
Luftwaffe sama. Jeszcze 2 września 1939 roku do Francji przybyli pierwsi
członkowie sił powietrznych najważniejszego sojusznika Francji – lotnicy brytyjskiego
Royal Air Force. Wypada zatem przyjrzeć się bliżej w jakim stopniu był to
czynnik zmieniający sytuację operacyjną walczących stron. Zwykło traktować się
RAF jako siłę, która znaczyła w świecie więcej od francuskiej Armee de l’Air
pod właściwie każdym względem. Najczęściej zresztą powiela się opinię o tym, że
Brytyjczycy wcześniej od Francji o mniej więcej dwa lata rozpoczęli poważną
modernizację swych sił powietrznych, a często w ten sposób traktuje się wręcz
całość sił zbrojnych obu sojuszniczych państw. Wiemy z wcześniejszych stron, że
faktycznie francuscy specjaliści goszczący jeszcze przed wojną w Wielkiej
Brytanii pozostawali pod wrażeniem brytyjskich osiągnięć w wojskowej awiacji, a
Rząd Jego Królewskiej Mości potrafił w szczerej trosce o stan francuskich sił
powietrznych wstrząsnąć politycznymi podstawami gabinetu III Republiki. Jaka
była jednak rzeczywistość?
Bristol "Blenheim"
Faktycznie
od połowy lat trzydziestych zaznaczyło się ogromne przyspieszenie w zakresie osiągów
nowych konstrukcji lotniczych powstających na rzecz brytyjskich sił zbrojnych.
Pojawił się w 1936 roku bombowiec Fairey „Battle”, nieco później, bo w marcu
1937 znakomity Bristol „Blenheim”. Brytyjskie myśliwce nowej generacji, czyli „Hurricane”
i „Spitfire” także zadebiutowały wcześniej od francuskiego odpowiednika. Fakty
są jednak takie, że w chwili nastania kryzysu sudeckiego RAF znajdował się w
równie złym położeniu co Armee de l’Air – uważany za kluczowy wobec szybkich
postępów w rozwoju dalekodystansowych bombowców Luftwaffe komponent myśliwski
stanowiło wówczas 759 myśliwców typów takich jak Hawker „Demon”, Hawker „Fury”,
czy Gloster „Gladiator” – czyli samolotów dwupłatowych. Szybkie zaprezentowanie
znakomitych konstrukcji Hawkera i Supermarine nie zostało przekute w błyskawiczne
przezbrojenie w nowe typy samolotów, które stanowiłyby faktyczny skok
technologiczny – status jednostek operacyjny w tym czasie miały zaledwie dwa
szwadrony (brytyjski „squadron” tłumaczony jest na język polski najczęściej
jako „dywizjon”, choć najprostszą translacja jest kojarzony z kawalerią „szwadron”)
wyposażone w Hawker „Hurricane” i jeden posiadający Supermarine „Spitfire”. „Kupiony”
przez pozostawienie Czechosłowacji swemu losowi rok stanowił zatem dla Royal
Air Force dokładnie taki sam rodzaj błogosławieństwa, jak dla francuskiego
partnera. Gdy wybuchła wojna RAF znajdował się już w znacznie lepszej kondycji
mając status gotowości operacyjnej w już dwudziestu siedmiu szwadronach myśliwskich
wyposażonych w najnowsze typy samolotów. Osiemnaście z nich posiadało na stanie
„Hurricane”, a pozostałe wyposażono w Supermarine „Spitfire”. W sumie jednak
liczba około 600 nowoczesnych myśliwców RAF koresponduje wyraźnie z zasobami
francuskich sił powietrznych, więc w tym aspekcie grubą przesadą jest
twierdzenie o wyraźnej przewadze RAF nad Armee de l’Air. Jakby nie patrzeć
łączna liczba myśliwców sojuszników dawała jednak bardzo dużą przewagę nad
Luftwaffe, gdyby skoncentrować całość posiadanych sił na kontynencie, w rejonie
potencjalnej ofensywy francuskich wojsk lądowych. Oczywiście nie było jednak
mowy o tym, by Wielka Brytania przebazowała całość, lub choćby gros posiadanych
sił myśliwskich do Francji. Gwałtowna modernizacja sił myśliwskich RAF
nastąpiła rzecz jasna z myślą o obronie brytyjskich miast, a dopiero w dalszej
perspektywie z wizją aktywnego wsparcia Francji na polu bitwy. W ramach
brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego do Francji miały przybyć samoloty nie tylko
najnowszych typów. Proces formowania lotniczego komponentu przygotowano
oczywiście na długo przed wybuchem wojny i w zasadzie odbyło się to bez poważniejszych
przeszkód i opóźnień. Jednostki RAF Air Component of the British Expeditionary
Force (Lotniczy Komponent Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego) na którego czele
stanął wicemarszałek sił powietrznych C.H.B. Blount jeszcze przed wybuchem
wojny rozpoczął dyslokację do przewidzianych miejsc stacjonowania. Jako pierwsze,
służbę regularną rozpoczęło 60 Skrzydło Myśliwskie sformowane w dniu 30
sierpnia 1939 roku w Debden. Dowództwo to przeniosło się już podczas wojny, w
dniu 5 września 1939 roku do bazy we francuskim Allonville. W skład skrzydła
weszły wyposażone w Hawker „Hurricane” 1 i 73 Sqn, które dyslokowane zostały do
Francji na lotnisko Le Havre-Octeville odpowiednio 8 i 9 września 1939 roku. 9
września 1939 roku do Francji przybyły także 85 i 87 Sqn tworzące 60’th Fighter
Wing (skrzydło myśliwskie), oba także wyposażone w samoloty Hawker „Hurricane”.
Przebazowane zostały z bazy RAF w Debden na lotnisko Rouen-Boss. Trzecie skrzydło
myśliwskie wyznaczone do wsparcia sił francuskich – 61’st Fighter Wing ukończyło
proces formowania dopiero 23 września 1939 roku w bazie RAF w Hendon i składało
się z 607 i 615 Sqn wyposażonego w samoloty Gloster „Gladiator”. Obie te
jednostki były już wprawdzie wyznaczone do przezbrojenia na samoloty „Hawker”
Hurricane”, ale stało się to już we Francji, w bazie Vitry-en-Artois. Do
Francji samoloty oby dywizjonów przybyły 15 listopada 1939 roku. W skład
Komponentu Lotniczego weszły także 50 Skrzydło Lotnicze do Współpracy z
Wojskiem, które przeniosło się do bazy w Laon-Athies pomiędzy 24 września
(sztab skrzydła), a 2 października (4 i 13 Sqn, które wzmocniły przybyły
wcześniej 53 Sqn), uzyskując tego samego dnia pełną gotowość operacyjną. Pomijając
jednostki łącznikowe wicemarszałek Blount mógł liczyć także na 70 Skrzydło
Bombowe składające się z 18 i 57 Sqn wyposażonych w samoloty Brostol „Blenheim”
przybyłe w dniu 30 września 1939 roku do bazy Roye-Amy. Oczywiście do
Lotniczego Komponentu w kolejnych miesiącach trafiły kolejne jednostki (a część
przeniesiono do innych struktur), ale ów pierwszy rzut sił Blounta raczej nie
robi wrażenia wszechpotężnej siły zdolnej do tego, by wpłynąć na bieg działań
wojennych. Komponent myśliwski był stosunkowo nieliczny, a tak potrzebne
Francuzom bombowce trafiły do Francji właściwie w chwili całkowitego upadku
polskiego oporu, gdy jasnym było już zupełnie, że jakakolwiek ofensywa przeciw
Linii Zygfryda po prostu nie ma sensu. Wymienione siły nie stanowiły jednak
całości sił Royal Air Force we Francji – powstały także Advanced Air Strike
Forces, czyli Wysunięte Siły Uderzeniowe, na których czele stanął z dniem 1
września 1939 roku wicemarszałek P.H.L. Playfair z miejscem postoju swego
sztabu w Reims. Tworzyły go:
- 71 Skrzydło Bombowe w Betheniville, złożone z 15, 40
Sqn wyposażonych w bombowce Fairey „Battle”, oraz 114 i 139 Sqn posiadających
na stanie bombowce Bristol „Blenheim”
- 72 Skrzydło Bombowe w Reims, złożone ze 105 i 226 Sqn wyposażonych
w bombowce Fairey „Battle”
- 74 Skrzydło Bombowe w Challerange, złożone ze 103 i 150
Sqn wyposażonych w bombowce Fairey „Battle”
- 75 Skrzydło Bombowe w Auberive-sur-Suippes, złożone z 88
i 218 Sqn wyposażonych w bombowce Fairey „Battle”
- 76 Skrzydło Bombowe w Berry-au-Bac, złożone z 12 i 142
Sqn wyposażonych w bombowce Fairey „Battle”.
Wszystkie
te jednostki znalazły się we Francji już 2 września 1939 roku, o czym oficjalnie
poinformował premier Chamberlaine Izbę Gmin w dniu następnym podczas sesji
związanej z wybuchem wojny. Faktycznie, brytyjski polityk nie mijał się z
prawdą mówiąc o stu sześćdziesięciu brytyjskich bombowcach gotowych do akcji w
każdej chwili – już od kwietnia gromadzono w rejonie baz przewidzianych na
siedziby brytyjskich jednostek zapasy bomb, paliw i części zamiennych. Czy jednak
owe samoloty faktycznie rozwiązywały problem braku bombowców niezbędnych do
prowadzenia poważnej ofensywy o znaczeniu operacyjnym, a nawet strategicznym?
Fairey "Battle" - podstawowy bombowiec brytyjskich sił we Francji.
Liczba
samolotów bombowych sił brytyjskich pozostaje w mniejszości wobec sił
niemieckich i widać gołym okiem, że jest całkowicie niewystarczająca do zadania
wsparcia ofensywy wojsk lądowych. Pod tym względem Alianci przez cały okres
września 1939 roku pozostawali zupełnie bezradni wobec zaplanowanych wcześniej zadań,
mieli zresztą tego pełna świadomość. Naturalnie jednostki bojowe wchodzące w
skład Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego nie były wszystkimi pozostającymi w
gotowości operacyjnej dywizjonami i skrzydłami RAF. Pozostające na Wyspach
myśliwce pozostawały jednak w strukturach obrony własnej strefy powietrznej i
choć nigdy nie wykluczano możliwości ich transfery na kontynent, tak długo jak
pozostawały w swych macierzystych bazach trudno je traktować jako istniejący
czynnik zbrojny. Zawsze zresztą można odnotować, że szybkie pojawienie się kilkunastu
przynajmniej dywizjonów myśliwskich RAF na froncie spowodowałoby reakcje
Luftwaffe w postaci przesunięcia z Polski własnych eskadr myśliwskich, gdyż praktycznie
po pierwszym tygodniu wojny polskie lotnictwo zredukowało swoje działania
bojowe do niemalże nieodczuwalnego dla Niemców poziomu. Wciąż jednak mamy do
czynienia z licznymi jednostkami sił bombowych RAF pozostającymi na brytyjskich
lotniskach, co z nimi?
Istniały
przecież siły Bomber Command wyposażone w bombowce zdolne do dość głębokiej
penetracji niemieckiego obszaru powietrznego, w tym celów tak kluczowych jak na
przykład centra przemysłowe i komunikacyjne w Zagłębiu Ruhry. Olbrzymim
problemem była słabość własnych sił – nikt nie myślało przebazowaniu formacji
bombowców dalekiego zasięgu do Francji, gdzie byłyby bardzo zagrożone
niemieckim atakiem z powietrza. Operacje zaś prowadzone z baz położonych w Wielkiej
Brytanii skutkiem pozostawania Holandii i Belgii w stanie neutralności były olbrzymim
wyzwaniem. Przy braku możliwości zapewnienia własnej osłony myśliwskiej
obawiano się prowadzenia skomasowanych dziennych nalotów na cele o wadze
strategicznej, choć w strukturach dowództwa Bomber Command znajdowało się wielu
oficerów uporczywie podtrzymujących lansowaną od czasów Douheta opinię, że
nowoczesny bombowiec jest w stanie podczas lotu bojowego w zwartej formacji
samodzielnie obronić się przed myśliwcami wroga. Najwyższe dowództwo
zachowywało jednak wobec tej idei dalece posuniętą rezerwę – jak się okazało
już w grudniu 1939 roku, bardzo zresztą słusznie. Nie jest żadnym argumentem
zdolność do prowadzenia nalotów w nocy, gdyż nie posiadano skutecznych systemów
naprowadzania na precyzyjnie określony cel, aby w ten sposób móc faktycznie
zredukować możliwości wytwórcze niemieckiej gospodarki. Nawet potencjalne ataki
na duże cele powierzchniowe, takie jak niemieckie miasta nie rokowały szans na
uzyskanie poważniejszych sukcesów, natomiast jako że właśnie obszary
wielkomiejskie były najsilniej bronione, gwarantowały szybki ubytek własnych
sił. Jakby nie patrzeć – w okresie pierwszych dni II Wojny Światowej alianckie
siły bombowe pozostające w zdolności operacyjnej we Francji liczyły mniej
więcej tyle samo samolotów, co polskie lotnictwo bombowe w tym samym okresie.
Miało zatem mniej więcej taki sam wpływ na przebieg działań wojsk lądowych,
czyli żaden. To dość ostra ocena, ale rzuca wiele światła na faktyczne możliwości
prowadzenia działań ofensywnych na wielką skalę przez francuskie wojska lądowe.
Preludium do „Dziwnej Wojny”
Brytyjczycy
przybywający do Francji skarżyli się na słabe przygotowanie baz powietrznych, a
przede wszystkim na ich brak. Jest to nie do końca prawdziwy obraz sytuacji,
lecz raczej forma późniejszego tłumaczenia się z własnego marazmu. W
rzeczywistości przerzut w tamtym czasie tak dużej ilości samolotów w tak
krótkim czasie był nie lada wyczynem i tak naprawdę samo przebazowanie sił Air Component
należy ocenić bardzo wysoko, a przy tym wskazać, że to Brytyjczycy mieli
problem z dostatecznie szybkim przygotowaniem swego własnego zaplecza, gdyż obowiązek
przygotowania baz spoczywał na ich barkach tak samo, jak na francuskim
sojuszniku. Brytyjski gabinet – podobnie zresztą jak i francuski – robił tak
naprawdę dobrą minę do złej gry i zdając sobie sprawę z niemieckiej przewagi w
powietrzu od początku zamierzał „trzymać karty przy orderach” i oszczędzać swe
własne siły w obliczu potencjalnych poważnych problemów francuskich partnerów. Jedną
z pierwszych decyzji podjętych u zarania działań wojennych było anulowanie planów
przerzutu do Francji dywizjonów tworzących 2 Grupy Bombowej poprzestając na
dyslokacji jedynie 1 Grupy Bombowej. Posunięcie to zmniejszało o połowę
potencjał bombowy Aliantów we Francji – bo przecież francuski komponent bombowy
w zasadzie pozostawał bez gotowości operacyjnej. Tutaj musimy zmierzyć się z
jedną z kluczowych kwestii - oprócz realnej słabości własnych sił wobec Niemców
- determinujący taki a nie inny obraz
wydarzeń jesienią 1939 roku. W rzeczy samej, sojusznicy nie uzgodnili między
sobą żadnych zasad współpracy na szczeblu operacyjnym, nie informowali się
nawzajem o wielu kwestiach, czym właściwie przekreślili możliwość autentycznej
kooperacji wspólnych sił dla zwycięstwa w wojnie. Nie jest też tak, wina za
taki stan rzeczy spoczywa wyłącznie na barkach Francuzów i Brytyjczyków, wprost
przeciwnie, największą winę ponoszą tutaj Polacy. To polskie władze wojskowe i
cywilne - co właściwie w owym czasie oznaczało dokładnie to samo – zataiły przed
sojusznikami od których aktywnej militarnej interwencji na wypadek wojny z
Niemcami zależał polskie „być albo nie być” własną ocenę możliwości
długotrwałej obrony przed przewidywaną niemiecką inwazją. Krótko mówiąc,
Naczelny Wódz wiedział, że nie jest w stanie dotrzymać złożonego wobec swych
zachodnich partnerów zobowiązania stawiania oporu przez przynajmniej cztery do
sześciu tygodni. Niech nas tutaj nie zmylą daty i czasookresy – mówiąc o czterech
tygodniach powstrzymywania niemieckiej inwazji mamy na myśli zorganizowany opór
zorganizowanych sił zbrojnych, które operują w oparciu o podstawę operacyjną
pozwalającą na stosunkowo szybkie odtworzenie utraconej w walkach wartości
bojowej i przejście do ofensywy wraz z przenoszeniem kolejnych sił niemieckich
na zachód w związku z ofensywą zmobilizowanych i gotowych do walnej bitwy sił
alianckich. Rzecz jasna datuje się czas trwania Kampanii Wrześniowej na trzydzieści
sześć dni, lecz gdy alianckie dowództwo zaczynało mieć dopiero możliwość
rozpoczęcia aktywnych działań w Polsce było już po wojnie. Mało tego – bez względu
na urzędowy optymizm wielu obserwujących przebieg działań z perspektywy
Warszawy fakty mówiły same za siebie. Gdy Alianci rezygnowali z rozwijania
działań przeciw Linii Zygfryda oddziały niemieckie oblegały już Warszawę i
podeszły do Lwowa. Polskie władze wiedziały, że opór Wojska Polskiego zostanie
przez Niemców złamany znacznie szybciej niż to w rozmowach z sojusznikami
deklarowano, ale podczas planowania operacyjnego fazy obronnej własnych działań
w ogóle nie wzięły tego pod uwagę. Nie da się tego w żaden logiczny sposób wyjaśnić.
To strona Polska powinna być szczególnie
wrażliwa na względy własnego bezpieczeństwa i nastawiona na jak
najściślejszą kooperację. Zamiast tego zdołano wytworzyć zaledwie bardzo
ogólnikowe zasady współdziałania i wynegocjować wprawdzie faktyczne dostawy
materiałów wojennych (via rumuńskie porty, w związku z upadkiem Polski
zaopatrzenie tą drogą płynące zawrócono), ale o dość symbolicznym znaczeniu. Jakby
tego było mało, władze brytyjskie i francuskie też ze swej strony nie
dowierzały Polakom i przygotowały wspólną strategię na wypadek szybkiego upadku
swego wschodniego partnera, co zresztą miało miejsce w rzeczywistości
historycznej. Strategia Aliantów opierała się przede wszystkim na blokadzie
Niemiec i wytrwaniu w wojnie do momentu pełnego ukończeniu procesu
reorganizacji i modernizacji własnych sił zbrojnych – przede wszystkim sił
powietrznych i wojsk lądowych, bo w marynarce wojennej sprzymierzeni mieli
przewagę druzgocącą. Samo trwanie działań wojennych gdyby nie udało się Niemiec
rzucić na kolana ofensywą w chwili ich agresji na Polskę było zgodnie z tymi
założeniami sojusznikiem Aliantów, gdyż pamiętano o przyczynach załamania się
Niemiec i ich sojuszników pod koniec I Wojny Światowej. Teraz Niemcy były
jeszcze bardziej narażone na fatalne konsekwencje blokady i w teorii powinny
wytrzymać znacznie krócej niż podczas poprzedniej konfrontacji, choćby i ze
względu na zdecydowanie większe zapotrzebowanie na paliwa płynne, które w olbrzymiej
mierze musiały pochodzić z importu. Potwornym ciosem dla tej kalkulacji sformalizowanej
w marcu 1939 roku była świadomość porozumienia zawartego między Niemcami a
Związkiem Radzieckim, który w praktyce rozwalał założenia strategii Londynu i
Paryża w pył. Rozumiano nad Tamizą i nad Sekwaną, że Polski najpewniej nie da
się uratować i że rzeczą najzupełniej konieczną będzie konieczność pozostania w
strategicznej defensywie do czasu zbudowania przewagi sił dającej realne szanse
na zwycięstwo w militarnej konfrontacji z Wehrmachtem. To nakazywało rozsądek i
podejmowanie decyzji rozważnych, absolutne odrzucanie ryzyka. Planowana na dzień 20 września ofensywa generalna
przeciw niemieckim fortyfikacjom na zachodzie nie mogła i nie powinna była
dojść do skutku z wielu powodów – 17 września do Polski weszli Sowieci, co w
połączeniu z beznadziejną już wtedy sytuacją Wojska Polskiego czyniło próby
działań zaczepnych na wielką skalę tego rodzaju właśnie zbędnym ryzykiem. Nawet
pełne ukończenie mobilizacji sił lądowych Francji stawiało potencjalną ofensywę
przed widmem klęski i olbrzymich strat z powodu braku niezbędnego wsparcia z
powietrza i braku realnej perspektywy na zbudowanie własnej przewagi w powietrzu.
Bo wobec oczywistego faktu dość długiego oczekiwania na pełną koncentrację
armii lądowej do prawdziwej ofensywy o znaczeniu strategicznym to siły
powietrzne pozostawały kluczowym czynnikiem kształtującym szanse obu stron na
polu walki, a tutaj przewagę mieli Niemcy. Reszta to tylko didaskalia, zbędne
dywagacje nic do dyskusji nie wnoszące. Bez
względu na to jak wyglądała realna sytuacja Francuzi i tak zrobili wiele by
Polakom pomóc, rozpoczynając swe działania w Zagłębiu Saary z dniem 7 września
1939 roku nie czekając właściwie ani na ukończenie własnej mobilizacji, ani
nawet na brytyjskiego partnera, który do działań wojennych przystępował w wielu
dziedzinach równie „niedysponowanym”, jak francuska Armee de l’Air.
Bf-109 E, najgroźniejszy przeciwnik alianckich lotników na Zachodzie.
Pierwsze straty w wojnie powietrznej przeciw Niemcom
odnotowano jeszcze zanim oddano w wojnie pierwsze strzały – mało tego – zanim wojna
została w ogóle wypowiedziana. Podczas realizowania zadania bojowego
polegającego na zabezpieczeniu własnej przestrzeni powietrznej przez patrol
powietrzny (misja „Freie Jagd”) Messerschmitt Bf-109 E z 2./JG 26 „Schlageter”
rozbił się w bazie Köln-Ostheim grzebiąc w swych szczątkach pilota, którym był Uffiz
J. Schuhbauer. Samolot został całkowicie spisany ze stanu (100 % bruch w
niemieckiej nomenklaturze), a przyczyną katastrofy była awaria silnika. Dzień
ten jak wiemy obfitował w działania powietrzne, gdyż właśnie 2 września rozpoczął
się przelot brytyjskich dywizjonów bombowych do swych nowych, francuskich baz. Nie
obyło się bez strat, więc i Alianci zmuszeni byli otworzyć statystyki strat
własnych i pod tą rubryką dokonać pierwszych wpisów. O godzinie 14.15 z powodu
awarii silnika około 15 mil morskich od Dieppe musiał wodować Fairey „Battle” oznaczony
numerem L4979 należący do 40 Sqn RAF. Maszyna wodowała, a załoga w składzie Fl
ltn Moseby, sgt Cody i ACl Furby została uratowana przez przechodzący niedaleko
statek s/s „Worthing”, przy czym Mosby został lekko kontuzjowany i trafił do
szpitala. Nieco później, bo o godzinie 16.00 w rejonie bazy lotniczej w Poix także
z powodu awarii silnika lądował przymusowo kolejny Fairey „Battle”, tym razem
należący do 105 Sqn. Maszyna oznaczona numerem K9197 została całkowicie spisana
ze stanu, ale na szczęście załodze sgt Phillipsa nic się nie stało. Kolejne
godziny wojny upływały we względnym spokoju – żadna ze stron nie chciała prowokować
poważniejszych starć w powietrzu grożących eskalacja działań. Niemcom nie zależało
na tym ze zrozumiałych powodów, Alianci natomiast czuli się niegotowi do walki
i starali się w spokoju przygotować do działań w większym stylu. Do pierwszych
walk na Zachodnim Teatrze Działań doszło dopiero 4 września 1939 roku i miały
one dość istotny przebieg dla dalszego planowania działań.
Od pierwszych godzin wojny dowództwo brytyjskie starało
się możliwie aktywnie patrolować morskie przedpola niemieckich baz morskich w
poszukiwaniu największych okrętów Kriegsmarine. Potencjalny skuteczny atak z
powietrza mógłby wyeliminować z akcji niemieckie wielkie okręty co do których istniało
uzasadnione podejrzenie o próbę przedostania się na Atlantyk w celu operacji
przeciw żegludze handlowej, która dopiero zaczynała być organizowana w konwoje.
Kwestia zabezpieczenia morskich szlaków handlowych do Wysp Brytyjskich należała
do kluczowych i dlatego między innymi pozostawiono w bazach na wschodnim
wybrzeżu Anglii całkiem spore siły bombowe. Już 3 września załoga F/O Andrew McPhersona
pilotującego „Blenheima” ze składu 139 RAF Sqn dostrzegła niemieckie okręty
wojenne na Drodze Schillig. Na nieszczęście dla Brytyjczyków załoga bombowca
nie była w stanie powiadomić o swym odkryciu dowództwa z powodu awarii radia,
przygotowania do operacji rozpoczęto zatem dopiero po wylądowaniu pechowej
załogi. Brytyjczycy posłali w powietrze piętnaście bombowców Handley Page „Hampden”
i Vickers „Wellington”, które jednak natrafiły po drodze na fatalne warunki
atmosferyczne i nie były w stanie wykryć niemieckiego zespołu. Ostatecznie
wyprawa zawróciła niczego nie wskórawszy, ale niemiecka aktywność na morzu
zelektryzowała brytyjskie dowództwo, które spodziewało się kolejnych prób
wyjścia w morze Kriegsmarine i kontynuowało intensywne rozpoznanie. Nazajutrz -
4 września – niebywałym zrządzeniem losu ta sama załogo, co dnia poprzedniego
wykryła na otwartym niemieckie okręty z pancernikami „Gneisenau” i „Scharnhorst”
na czele. Co może wydać się nieprawdopodobne i tym razem pokładowe radio
odmówiło posłuszeństwa (najprawdopodobniej usterka w ogóle nie była naprawiana,
choć Brytyjczycy twierdzą, że przyczyną usterki było zwykłe zalodzenie anten),
co zmusiło McPhersona do jak najszybszego powrotu do bazy. Krótko po południu w
bazach RAF rozpoczęto gorączkowe przygotowania do ataku na niemieckie okręty. Z
lotniska w Mildenhall wystartowało osiem bombowców Vickers „Wellington” ze 149
Sqn pod dowództwem jednostki – S/L P. Harrisa. Dołączyło do nich sześć
kolejnych maszyn tego typu z operującego z Honington 9 Sqn S/L L. Lambs’a.
Celem dla tej czternastki miały być stojące w Brunsbüttel dwa niemieckie
pancerniki. Oprócz „Wellingtonów” w drogę ku wybrzeżom Niemiec wyruszyły także „Blenheimy”
ze 107 i 110 Sqn z Wattisham. W sumie dziesięć maszyn pod dowództwem F/L K.
Dorana skierowało się w stronę Wilhelmshaven, a wkrótce do tej formacji
dołączyła kolejna piątka bombowców ze 139 Sqn operującego z bazy w Wyton.
Brytyjskie maszyny miały szansę przyłapać niemieckie okręty na ograniczonych
mieliznami wodach, gdzie bardzo trudno byłoby im manewrować. Ze zdjęć
wykonanych przez samolot McPhersona wynikało zresztą, że wielkie okręty w
większości stoją na kotwicy, co jeszcze bardziej ułatwiało zadanie. Wszystkie
bombowce utrzymywały w drodze nad cel bardzo niski pułap z powodu niskiej
podstawy chmur i ogólnie kiepskiej pogody. Tak niski przelot dawał także
nadzieję na uniknięcie ewentualnej osłony myśliwskiej bazy i powinien także
ułatwić sam atak. Pilotów przestrzegano jedynie przed atakowaniem okrętów
zacumowanych do nabrzeży w obszarze zabudowy miejskiej portów – dowództwo szczerze
obawiało się ofiar wśród cywilów, gdyż mogło to wywołać niemiecki rewanż w postaci
nalotów na brytyjskie i francuskie miasta. Mimo wysokich kwalifikacji załóg część
bombowców nie poradziła sobie z coraz bardziej pogarszającymi się warunkami
pogodowymi. Z powodu fatalnej widoczności do własnych baz wycofały się „Blenheimy”
ze 139 Sqn, a także większa część załóg „Wellingtonów” ze 149 Sqn. Z tej
ostatniej jednostki na kursie pozostały tylko załogi dowódcy dywizjonu S/L
Harrisa, F/O Macrae i F/L Stewarta. Podczas przygotowań do nalotu załoga F/O
Macrea o mało nie wystartowała do swej misji bez bomb. W sumie lotnicy mieli
wiele gorzkich uwag do poziomu organizacji pracy obsługi naziemnej, która działała
chaotycznie i bezładnie. Krótko po przekroczeniu linii brzegowej, już nad
Morzem Północnym S/L Harris polecił swym strzelcom pokładowym przestrzelać broń
i przygotować się do walki. Ku zdumieniu wszystkich na pokładzie żaden z
karabinów maszynowych nie działał, a samolot był wobec niemieckich myśliwców
kompletnie bezbronny. Mimo tego, S/L Harris był absolutnie zdeterminowany by wykonać
zadanie i kontynuował lot w stronę Niemiec. Zamiast w zwartej formacji
poszczególne klucze samotnie przedzierały się przez kłębiaste chmury i teraz, bezpośrednio
nad wybrzeżem Niemiec piloci mieli dosłownie sekundy na zorientowanie się we
własnym położeniu i wyszukanie celów. Załoga S/L Harrisa nie była w stanie
dostrzec żadnego z wielkich niemieckich okrętów, sama natomiast stała się
szybko celem licznych stanowisk artylerii przeciwlotniczej. Po chwili samolot
zachwiał się od ciosu – załoga zameldowała, że celny pocisk roztrzaskał
stanowisko tylnego strzelca. Obsługujący je Jimmy Moullineaux ocalał tylko
dlatego, że opuścił swe stanowisko kilka sekund wcześniej. Raniony bombowiec
wynurzył się z chmur całkiem sam i dowódca maszyny starając się jak najszybciej
wydostać ze strefy ognia artylerii przeciwlotniczej rozpoczął serię uników.
Nadal nie widząc nigdzie niemieckich okrętów „Wellington” zrzucił wszystkie
bomby na most na rzece Eider w rejonie Tönning i rozpoczął powrót do bazy. Po
kilku godzinach lotu L4302 Harrisa mimo uszkodzeń bez przeszkód wylądował w
swej macierzystej bazie. Wiele innych załóg wyprawy nie miało mieć tyle
szczęścia. Nad celem napotkały nie tylko silny ogień artylerii
przeciwlotniczej, ale także niemieckie myśliwce Bf-109 z II./JG 77 „Herz As”
podpułkownika Schumachera. Jako pierwszy na brytyjskie bombowce natknął się
sierżant Hans Troitsch, który dostrzegł klucz „Wellingtonów” prowadzony przez
S/L Lambs’a – strzelcy także dostrzegli niemiecki samolot i dwa z bombowców
szybko skryły się w chmurach, trzeci jednak wykonał unik o kilka sekund zbyt
późno… Troitsch wykonał natychmiast skuteczny atak zasypując przeciwnika
pociskami. Na pokładzie brytyjskiej maszyny wybuchł silny pożar, a sam samolot
płonąc uderzył kilka chwil później w powierzchnię morza. Wciąż palący się wrak
widział wyraźnie kolejny niemiecki pilot – sierżant Alfred Held – który także
rozglądał się w poszukiwaniu brytyjskich maszyn. Po chwili dostrzegł wyraźnie
mknący na niewielkiej wysokości dwusilnikowy bombowiec (najprawdopodobniej był
to jeden z „Blenheimów”) i sam zaatakował skutecznie. Także i ten bombowiec
bardzo szybko rozbłysnął silnym pożarem i również rozbił się o powierzchnię
morza. Kilka kolejnych „Blenheimów” usiłowało zaatakować okręty zacumowane w
Wilhelmshaven, ale podejście do ataku było ekstremalnie trudne z uwagi na
bardzo silny ogień artylerii przeciwlotniczej i kręcące się nad miastem
niemieckie Messerschmitty. Kanonierzy obsługujący działka zdołali zestrzelić
jeden po drugim cztery przedzierające się z uporem bombowce, a piąty padł łupem
Bf-109 pilotowanego przez podporucznika Metza. Ponura determinacja brytyjskich
pilotów przyniosła ten skutek, że atakujący zdołali trzykrotnie trafić bombami
w pancernik „kieszonkowy” „Admiral Scheer”, ale żadna z nich nie wybuchła, co
musiało być szczególnie frustrującym przeżyciem dla ocalałych brytyjskich
załóg. Największych zniszczeń dokonał jeden z „Blenheimów”, który przypadkiem,
bądź celowo uderzył w lekki krążownik „Emden”. Bardzo trudno rozstrzygnąć, czy
owo zdarzenie miało charakter działania zamierzonego, gdyż faktycznie
widoczność była fatalna i mogło do niego dojść przypadkiem. Nie należy jednak odrzucać
też możliwości celowego uderzenia w niemiecki okręt samolotu, którego pilot
wiedząc, że nie ma szans na powrót do bazy zdecydował się na tak desperacki akt
odwagi. W sumie na niemieckim krążowniku zginęło jedenastu marynarzy, a
trzydziestu doznało mniejszych lub większych obrażeń. W sumie operacja zakończyła
się fiaskiem, a straty brytyjskich bombowców były bardzo ciężkie. Stracono aż
siedem samolotów – pięć „Blenheimów” (załogi N6184, N6188, N6189, N6240 ze 107
Sqn i N6199 z 110 Sqn) i dwa „Wellingtony” (L4269 i L4275 z 9 Sqn). Z
dwudziestu sześciu osób stanowiących załogi straconych maszyn przeżyło swą pierwszą
walkę tylko dwóch ludzi, trafiając do niewoli. Oczywiście Brytyjczycy nie
zamierzali rezygnować z ataków na niemieckie bazy morskie – zresztą niewiele
więcej mogli zrobić, ale wysokość strat poniesionych w ataku z dnia 4 września
nie tylko nakazywała rozważniejsze planowanie kolejnych bombowych misji, ale
przede wszystkim zastanowić się nad prawdziwością słów wygłoszonych onegdaj
przez sir Stanleya Baldwina – „bombowiec zawsze się przedrze”.
Personel latający brytyjskiego 58 RAF Sqn we Francji.
Nie były to jedyne straty poniesione przez Aliantów tego
dnia – o poranku powracający z misji „Nickel” (zrzucanie ulotek nad terytorium
wroga” bombowiec „Whitley” z 58 RAF Sqn lądował przymusowo w rejonie Dormans
nad Marną. Załoga w liczbie pięciu osób wyszła z wypadku względnie cało
odnosząc drobne tylko obrażenia. Najprawdopodobniej samolot doznał awarii
silnika. Nad linią frontu powietrze było znacznie spokojniejsze – obie strony wykonywały
wprawdzie loty rozpoznawcze, ale do walk powietrznych nie dochodziło. 6
września należący do GR I/52 Potez 637 lądował na brzuchu po utracie orientacji
przez załogę podczas nocnego lotu treningowego. Samolot został po naprawie
przywrócony do służby, a załoga w składzie lt du Teltre, sgt Canonne i sgt
Melot wyszła z wypadku bez szwanku. Następnego dnia podczas rutynowego lotu
treningowego zaginął wodnopłatowiec Loire 130 bazujący na pokładzie pancernika „Dunkerque”.
Nigdy nie zdołano ustalić co spotkało załogę w składzie EV1 de Tessieres, Mt
Rochefort, Mt Jacquiard, SM Monet i QM Coadic, ale owa piątka była pierwszymi
członkami francuskich sił powietrznych poległych podczas II Wojny Światowej. Tegoż
7 września należący do 7 Dywizji Lotniczej Hs-126 rozbił się podczas przelotu
na niskiej wysokości w rejonie Rathenow. Dwuosobowa załoga wyszła z wypadku
cało, a samolot po naprawie powrócił do służby.
Wodnosamolot Loire 130 na katapulcie. Tego typu samolot był pierwszym utraconym przez francuskie siły powietrzne podczas wojny.
Wraz z rozpoczęciem aktywnych działań w Saarze przez
francuskie wojska lądowe zwiększyła się też intensywność operacji powietrznych –
obie strony śmielej operowały samolotami obserwacyjnymi i rozpoznawczymi
musiało zatem w końcu dojść do większej ilości walk powietrznych. Doszło do
nich już następnego dnia. Pierwszą pozycję na francuskiej liście strat z tego
dnia zajmuje jednak ofiara wypadku – w bazie Villeneuve-st-Georges rozbił się w
efekcie błędu pilota (przeciągnięcie) samolot Potez 631 należący do ECN 4/13. Spośród
członków załogi biorącej udział w feralnym locie zginął na miejscu sgt de
Villoutreys, Lt Leonardo odniósł bardzo poważne obrażenia i zmarł w dniu 23
września 1939 roku w szpitalu, a Adj Fabre doznał skomplikowanego złamania obu
nóg. Samolot został spisany ze stanu. Podczas lotu bojowego „Freie Jagd” w
rejonie Karlsruhe podporucznik Gutbrod z 5./JG 52 zgłosił zwycięstwo powietrzne
nad francuskim samolotem rozpoznawczym. Ofiarą Gutbroda był Mureaux 115 z GAO 553
z załogą w składzie – Lt Davier i sgt Piaccentini. Niemiecki pilot po wykonaniu
skutecznego ataku widział jak z płonącej francuskiej maszyny usiłują ratować się
na spadochronie obaj lotnicy, ale obaj spadli jak kamień i zginęli na miejscu –
być może płomienie objęły także uprzęże i czasze ich spadochronów. W bazie
lotniczej w Toul rozbił się z nieznanych przyczyn należący do GC II/7 Potez
637, którego załoga w składzie S/lt Gauthier, Adj Gresset i sgt Paratilla
zginęła na miejscu. Loty rozpoznawcze w głąb niemieckiego terytorium przyniosły
kolejną stratę – w bazie Herberviller rozbił się podczas przymusowego lądowania
Potez 637 z GR II/52. Załoga w składzie S/lt Vauthier, Aspirant Halle i cpl
Bioletti wyszła z tego zdarzenia bez szwanku, choć sam samolot spłonął. Francuscy
lotnicy wykazali się ogromnym kunsztem i wielką wola przetrwania doprowadzając
maszynę na lotnisko, gdyż stoczyli heroiczną walkę z grupką niemieckich myśliwców
nad Landau, zanim dane było im szukać ocalenia podczas przymusowego lądowania. 8
września doszło też do pierwszego starcia myśliwców obu stron – tego dnia
podczas rutynowego patrolu nad linią frontu szóstka francuskich Curtiss H75 z
GC II/4 starła się z niemieckimi Messerschmittami należącymi do JG 53 w rejonie
Bienwald. Niemieckie samoloty zaskoczyły wprawdzie w początkowej fazie walki
swego wroga, ale nie wykorzystały nadarzającej się okazji i po wdaniu się w
bezowocne pojedynki powietrzne, wycofały się ze starcia. W efekcie odniesionych
podczas walki uszkodzeń przymusowo lądował w rejonie Schaidt Bf-109 dowodzącego
1./JG 53 kapitana Wernera Möldersa, który przy tej okazji odniósł niegroźne
obrażenia. Sam samolot po remoncie powrócił do macierzystej jednostki. Dla
strony francuskiej wynik walki miał spore znaczenie – wbrew powszechnie
artykułowanym obawom niemieckie myśliwce nie osiągnęły w walce absolutnej
dominacji z uwagi na przewagę prędkości, co miało dość duży wpływ na morale
pilotów GC II/4, a potem także i innych jednostek myśliwskich. Po stronie
niemieckiej „przygody” których podczas walki doznali niemieccy piloci z dowódcą
eskadry na czele skłoniły Möldersa do głębokiej analizy zachowania swoich
podwładnych podczas walki powietrznej. Już od dłuższego czasu Mölders
krytykował tradycyjną taktykę walki niemieckich myśliwców opartą o
trójsamolotowy klucz zwany „Kette”. Postulował zerwanie z niezbyt pasującym do
osiągów Bf-109 E szykiem na rzecz łączenia dwóch par w czterosamolotowy „schwarm”,
który w jego ocenie zapewniał dużo większą elastyczność taktyczną i pozwalał znacznie lepiej wykorzystywać
zalety posiadanego sprzętu. Tak podpowiadały mu doświadczenia z Hiszpanii i teraz
– po pierwszych, niewesołych doświadczeniach z walki z francuskimi myśliwcami,
zaczął coraz natarczywiej lansować własną koncepcję walki powietrznej. Na razie
większość niemieckich myśliwców miała jeszcze długo operować „po staremu”, ale
ziarno zasiane przez weterana Legionu Kondor miało jeszcze przynieść plony.
9 września nie był dobrym dniem dla francuskich lotników –
w rejonie Zweibrücken starszy sierżant Grimmling z 1./JG 53 zestrzelił należącego
do GAR 14 Blocha M.B. 131 wykonującego w tym rejonie misję zwiadowczą na rzecz
sił armii lądowej. Z załogi francuskiej maszyny uratował się tylko poważnie poparzony
sgt Trusson, natomiast Cpt Fion, sgt Bouvry i sgt Rayat zginęli w szczątkach
maszyny. Dla GAR 14 nie była to jedyna strata tego dnia – kolejny Bloch
powrócił z innego zadania rozpoznawczego poważnie uszkodzony i podczas
lądowania w bazie Martigues załamało się jego nadwyrężone w walce z Bf-109
podwozie. Ostatecznie samolot został mimo dość poważnych uszkodzeń
wyremontowany i powrócił do służby, ale wchodzący w skład jego załogi cpl
Martellier odniósł tak poważne obrażenia, że zmarł w szpitalu 11 września 1939
roku. Stratami zakończył się również ten dzień dla 31’e Escadre de Bombardement.
W Haudimont lądował przymusowo bardzo ciężko uszkodzony Bloch M.B. 200 z GB I/31. Capt Villadier doznał przy tym poważnego urazu kręgosłupa, ale reszta załogi wyszła z wraku maszyny bez szwanku. Gorszy los spotkał maszyną Lt-Col Enselem’a, dowodzącego eskadrą. Samolot został zestrzelony w rejonie Zweibrücken przez pilota 3./JG 53, podporucznika Hoffmanna. Cała francuska załoga zdołała opuścić płonący wrak swego bombowca i trafiła do niemieckiej niewoli. Siostrzana jednostka – II/31 także utraciła tego dnia maszynę – niemalże w tym samym miejscu rozbił się bowiem Bloch M.B. 200 dowodzącego grupą Cmdt Delozanne, który padł łupem porucznika Rhinowa, dowodzącego 4./ZG 76. Cała francuska załoga zginęła. Wydarzenia te jasno wskazały, że francuskie jednostki bombowe nie mają czego szukać ze swym przestarzałym i powolnym sprzętem nad polem walki. Oprócz strat w bombowcach Armee de l’Air poniosła tego dnia także straty w innych kategoriach. Do bazy powrócił z misji rozpoznawczej uszkodzony Potez 637 z GR I/52. Mimo ran i poważnych uszkodzeń odniesionych od ognia niemieckiego myśliwca Adj Mougel zdołał dociągnąć do bazy i awaryjnie wylądować. Samolot po remoncie powrócił do służby. Straty zanotowała także GC II/4 – w bazie Deinvilliers krótko po starcie awarii silnika doznał Curtiss H75 pilotowany przez sgt Jean’a. samolot rozbił się, a pilot zginął na miejscu.
Do ciekawej sytuacji doszło tego dnia w przestrzeni
powietrznej Belgii – dwa samoloty belgijskie usiłowały przechwycić i zmusić do
lądowania brytyjskiego „Whitley’a” ze składu 102 Sqn, który „na skróty”
powracał do swej bazie po wykonaniu zadania typu „Nickel” nad Niemcami.
Brytyjska załoga na manewry belgijskich pilotów odpowiedziała ogniem obronnym i
oba myśliwce doznały tak poważnych uszkodzeń, że jeden z nich lądował
przymusowo, drugi natomiast spadł w rejonie Nouvelles. Na szczęście obyło się
przy tym bez ofiar w ludziach.
Dzień 10 września także kosztował francuskie jednostki
rozpoznawcze – porucznik Rolf Pingel zestrzelił nad Ensdorfem Mureaux 113 ze
składu GAO 506, którego załoga (porucznik Moll i podporucznik Leleu) zginęła na
miejscu. Kolejny pilot z JG 53, tym razem plutonowy Bezner z 1./JG 53
zestrzelił Mureaux 115 z GAO 520, który w rejonie Zimming korygował ogień
artylerii XX Korpusu Armijnego. I tym razem załoga francuskiej maszyny – porucznik
Potić i sierżant Tacquart poległa w akcji. Ta sama francuska jednostka straciła
10 września jeszcze jedną maszynę. Znany już nam sierżant Grimmling z 1./JG 53
zgłosił swoje drugie w wojnie zwycięstwo powietrzne – tym razem załoga francuskiego
Mureaux zdołała jednak przymusowo wylądować tuż przy linii frontu. Porucznik
Cappoen i sierżant Lahaye szybko opuścili rozbitą maszynę i mimo ran dowódcy
maszyny obaj zdołali zbiec przed niemiecka obławą i dołączyć do francuskich
żołnierzy.
Kolejny dzień przyniósł kolejne straty – zaginął Guordou-Lesouerre
812 należący do marynarki podczas lotu rozpoznawczego w rejonie Przylądka
Finisterre. Nigdy nie znaleziono żadnych szczątków maszyny, ani ciał członków
załogi. Za najprawdopodobniejszą przyczynę utraty samolotu uznano trudne
warunki atmosferyczne. Jedyną stratą w rejonie walk był utracony z powodu
celnego ognia artylerii przeciwlotniczej Mureaux 117 w rejonie Perl-Apach. Załoga
w składzie kapitan Rossignol i porucznik Sueur zginęła na miejscu. Także 12 września
niemiecka artyleria przeciwlotnicza stała się przyczyną kolejnej pozycji na
francuskiej liście strat – w rejonie Güdingen trafiony został Muraeux 117 z GAO
551. Kapitan Boursaus zdołał wyjść z
katastrofy cało, ale sierżant Leclerc poległ. Tego dnia po drugiej stronie
frontu w katastrofie spowodowanej awarią silnika stracił życie w rejonie
Grosselfingen plutonowy Oel z 5./ZG 76. Rozbity w kraksie Bf-109 D-1 uznano za
całkowicie zniszczony i spisano ze stanu jednostki.
Środa, 13 września 1939 roku przyniosła dość poważny
incydent z udziałem kolejnego z neutralnych krajów – w rejonie Ameland
niemiecki He-115 zaatakował holenderskiego Fokkera TVIIIw omyłkowo rozpoznając
go jako maszynę brytyjskiego RAF. Holenderski samolot został poważnie uszkodzony
i rozbił się podczas wodowania na dość wysokiej fali, a dwóch z czterech
członków załogi doznało przy tym poważnych ran. Incydent skutkował błyskawiczną
wymianą not dyplomatycznych. Niemieckie dowództwo szybko zorientowało się w tragicznej
pomyłce, gdyż załoga niemieckiego wodnosamolotu podjęła z morza dwóch członków
holenderskiej załogi i powróciła z nimi do Nordeney. Obaj lotnicy natychmiast
zostali repatriowani do ojczyzny, a Holendrzy postanowili zmienić oznaczenia przynależności
państwowej na swych samolotach, gdyż obowiązujący wzór malowania faktycznie
mógł prowadzić do tego rodzaju pomyłek. To jednak nie koniec zdarzeń mających
miejsce tego dnia z udziałem Luftwaffe i sił holenderskich. Nieco później w
rejonie Amelandu wodował przymusowo inny He-115 z 1./106 KüFlGr. 106. Dowództwo
wysłało mu na pomoc Dorniera Do-18D z siostrzanej, 2 eskadry. Ta maszyna także
doznała uszkodzeń z powodu wysokiej tego dnia fali i podczas próby
prowizorycznej naprawy w rejonie zdarzenia pojawił się holenderski myśliwiec
Fokker D XXI, którego pilot uznał, że Niemcy naruszyli wody terytorialne
Holandii. Przystąpił do ataku na zakotwiczony samolot – w tym czasie He-115
zdołał już wystartować i powrócić do Nordeney – który podziurawiony kulami nie
był już w stanie ratować się ucieczką. Niemiecka załoga porzuciła swą maszynę i
na pontonie dotarła do brzegu, gdzie została przez władze holenderskie internowana.
Porucznik marynarki Rust, sierżant Radons, plutonowy Schenck i mat Zieschank
pozostali w miejscu odosobnienia aż do ataku Niemiec na Niderlandy, kiedy to ich
status zmienił się z internowanych na jeńców wojennych. Zostali ewakuowani wraz
z innymi (w sumie 623 osoby) na pokładzie statku s/s „Proteus” do Wielkiej
Brytanii i końca wojny dotrwali w obozie jenieckim.
14 września 1939 roku jedyną stratą odnotowaną przez obie
strony było rozbicie się podczas startu francuskiego Breguet 270 z GAO 518 w
Bray. Załoga wyszła z wypadku bez szwanku, ale samolot został spisany ze stanu.
Działania wojsk lądowych po zajęciu przez siły francuskie niewielkiego obszaru
przygranicznego przy minimalnym oporze sił niemieckich coraz bardziej zamierały.
Sytuacja oddziałów sojuszniczych w Polsce stała się na tym etapie wojny wręcz
katastrofalna i Gamelin coraz mniej kwapił się do rozwijania kolejnych
mobilizowanych sił w celu podjęcia ofensywy, choć bierności francuskiej
towarzyszyła coraz silniejsza krytyka części generalicji przekonanej, że pełne
rozwinięcie sił powinno przynieść przełom w wojnie. To, że oddziały niemieckie
unikały zaangażowania się w poważniejsze walki na przedpolach własnych
zasadniczych pozycji obronnych nie było jednak żadnym wyznacznikiem ich
słabości. Faktycznie, na tym etapie działań Francuzi nie mieli niezbędnej do
przełamania „Wału Zachodniego” sił, a stan niemieckich rezerw w ręku dowództwa
obsadzającej te fortyfikacje Grupy Armii „C” był dla Francuzów wielką
niewiadomą. W rzeczywistości, były one niemałe i perspektywa utknięcia sił
francuskich w wyniszczających szturmach kolejnych niemieckich linii oporu była
czynnikiem zbyt ważkim, by rzucić w wytworzonej sytuacji posiadane dywizje do
szturmu. Francuzi stanęli i choć oficjalnie informowali, że ich działania
spowodowały zabranie z frontu polskiego pewnych sił, w rzeczywistości zdawali
sobie sprawę ze słabych wyników bluffu pod nazwą Ofensywa w Saarze. Nie bardzo
mieli też możliwości by zrobić cokolwiek innego. Wraz z wygaszaniem ruchów
wojsk lądowych zmniejszyła się też liczba lotów operacyjnych sił powietrznych
obu stron – jedynie 16 września wskutek awarii obu silników rozbił się w Osteel
należący do 4.(F)/122 Do-17P. W wypadku zginęła cała załoga samolotu.
17 września porucznik Balfanz ze Stab I./JG 53 zgłosił
zwycięstwo nad francuskim Bloch M.B. 131nad Morsbach. Należąca do GR I/22
maszyna rozbiła się już po francuskiej stronie frontu, a ostatniej walki nie
przeżyli podporucznik Capdeville i Adjutant Saron. Pozostałych dwóch członków
załogi ocalało bez obrażeń. Dzień ten miał – jak wiemy – kolosalne znaczenie
dla planów francuskich i w tym sensie, także dla dalszego biegu wojny. Przystąpienie
ZSRR do otwartych działań zbrojnych przeciwko II Rzeczpospolitej ostatecznie i
nieodwołalnie kończyło jakiekolwiek rozważania na temat wielkiej ofensywy Aliantów
na Zachodnim Teatrze Działań. Ostateczny upadek Polski definiował na nowo
strategię sił alianckich, które przechodziły do obrony w związku z perspektywą
rychłego nadejścia sił niemieckich dotychczas operujących w Polsce. Odwołanie
zaplanowanej ostatecznie na dzień 20 września ofensywy pozostawiało jedną tylko
kwestię – co zrobić z oddziałami francuskimi, które już na terytorium Niemiec się
znalazły. Ostatecznie 21 września zapadła decyzja o ich wycofaniu na pozycje
wyjściowe, pod osłonę fortów Linii Maginot. Przygotowania do ewakuacji
okupowanych obszarów ponownie zintensyfikowały operacje lotnicze zwłaszcza po
stronie francuskiej – lotnictwo rozpoznawcze obarczono odpowiedzialnością za wykrycie
wszelkich potencjalnych niespodzianek szykowanych przez oddziały niemieckie. Należy
odnotować dwie istotne różnice podczas tych operacji lotniczych względem pierwszych
dni wojny. Po pierwsze, z uwagi na dość duże straty jednostek rozpoznawczych i
obserwacyjnych ich loty miały się teraz odbywać pod osłoną myśliwców, po drugie
zaś, do akcji przystąpić miały także siły powietrzne RAF.
18 września na dalekich tyłach frontu, w rejonie Brestu
marynarka francuska straciła w wypadku Latecoere 523 o nazwie własnej „Algol”.
Przyczyną utraty maszyny było przedwczesne zużycie paliwa podczas lotu
rekonesansowego w trudnych warunkach atmosferycznych. Na szczęście załoga
ocalała, podjęta z morza przez torpedowiec „Boulonnais”. Tego samego dnia GC
III/2 utraciła w wypadku lotniczym pilotowanego przez sgt Billet Morane M.S.
406 – pilot ocalał, ale samolot został spisany ze stanu. Także Luftwaffe
ponosiła straty wskutek awarii – tego samego dnia lądował przymusowo po awarii
silnika Bf-109 E w rejonie Lauterecken z I./JG 53, który także został spisany
ze stanu. Nazajutrz lista strat I./JG 53 wydłużyła się o kolejną pozycję, gdy
rozbił się samolot należący do 3 eskadry, a pilotowany przez kaprala Dilla,
który zginął na miejscu. Także 19 września zadebiutował na froncie LeO 451 i
nie był to debiut udany, gdyż podczas startu z bazy Connatre rozbił się z
powodu awarii obydwu silników samolot należący do GB I/31.
20 września 1939 roku siły alianckie wyraźnie zwiększyły
swoją aktywność w powietrzu i siłą rzeczy doszło do większej ilości walk w
powietrzu. Obie strony poniosły przy tym straty. Skierowanie do operacji
rozpoznawczych brytyjskich jednostek wyposażonych w bombowce Fairey „Battle”
przyniosło im straty w sprzęcie i ludziach niemal natychmiast. Ofiarą
podporucznika Liedke z 5./JG 53 stał się samolot K9242 z 88 RAF Sqn, który
zdołał przymusowo wylądować po francuskiej linii frontu. Ogień z niemieckiego
myśliwca zmasakrował załogę – Acl D. John zginął na miejscu, natomiast F/O Graveley
i sgt Everett zostali ewakuowani do szpitala z poważnymi obrażeniami, przy czym
Everett mimo natychmiast przeprowadzonej amputacji nogi zmarł jeszcze tego
samego dnia. Podporucznik Richert z 5./JG 53 zgłosił zwycięstwo powietrzne nad
kolejnym brytyjskim bombowcem, którym okazał się K9245 z tegoż samego 88 RAF
Sqn. W tym przypadku cała trzyosobowa załoga zginęła. 150 Raf Sqn stracił jedną
maszynę – L5225 – rozbitą w skutek awarii silnika krótko po starcie, przy czym
cała zginęła. Ostatnią stratą wykazaną przez RAF tego smutnego dnia był samolot
z 218 RAF Sqn oznaczony numerem K9327, który lądował przymusowo po przypadkowej
kolizji w powietrzu podczas lotu w formacji w trudnych warunkach
atmosferycznych. W tym przypadku obyło się bez ofiar w ludziach, a samolot po
remoncie powrócił do służby.
Tego dnia doszło też do starć po między Luftwaffe, a
maszynami francuskimi – przydzielenie samolotom rozpoznawczym miało zmniejszyć
ich rosnące straty i jednocześnie zwiększyć ich efektywność. Niemieccy piloci
zdecydowani byli jednak interweniować w powietrzu z równą dotychczasowej
intensywności bez względu na obecność myśliwców z trójkolorową rozetą. Starcie
w powietrzu, w którym zmierzyły się eskadry JG 53 z francuską GC II/5 dały
wynik remisowy – sierżant Legrand na swym H75 zestrzelił należącego do 3./JG 53
Bf-109 E w rejonie Merzig. Niemiecki pilot, plutonowy Winkler odniósł ciężkie rany
i mimo natychmiastowej pomocy medycznej zmarł w szpitalu cztery dni później.
Francuskie myśliwce odniosły jeszcze jeden sukces – kolejny Bf-109 E został poważnie
uszkodzony w walce i lądował przymusowo na zachód od miejscowości Merzig – w tym
przypadku pilot nie odniósł obrażeń, a samolot po remoncie powrócił do
jednostki. Lotnikom GC II/5 przyszło jednak zapłacić za swe sukcesy – stracono dwa
myśliwce, przy czym ofiara ataku plutonowego Freunda zdołała wylądować
przymusowo w St. Michiel, drugi zaś Curtiss spadł na ziemię w rejonie Apach i
jak zwykło się sądzić jego zwycięzca okazał się kapitan Werner Mölders. Pilot
tej maszyny, sierżant Quginier zdołał mimo ran opuścić kabinę swej maszyny i
dostał się do niewoli, a sierżant Pechaud wyszedł z przymusowego lądowania bez
szwanku. Poza stratami wynikającymi ze starcia myśliwców nad Merzig Armee de l’Air
straciła także Mureaux 115 o nazwie własnej „La Glandouille’a” z GAO 507,
zestrzelonego przez starszego sierżanta Hiena z 3./JG 53. Adiutant Senne i porucznik
Bonale odnieśli poważne rany, a samolot został spisany ze stanu jednostki. GR
I/33 utraciła Poteza 637 skutkiem ostrzału artylerii przeciwlotniczej nad Pirmasens.
Kapitan Schneider poległ, a porucznik Noel i sierżant La Plan ranni dostali się
do niemieckiej niewoli.
Dzień 21 września był pierwszym dniem odwrotu sił
francuskich z zajętych i okupowanych terytoriów Niemiec. Oddziały francuskie
zgodnie z planem i początkowo bez żadnego przeciwdziałania ze strony
niemieckiej rozpoczęły stopniową ewakuację opanowanych obszarów. Ponieważ
aktywność w powietrzu nie malała znowu doszło do walk powietrznych. Tym razem
jednak straty ponieśli w nich wyłącznie Alianci. Brytyjczycy odnotowali
uszkodzenia dwóch samolotów Fairey „Battle” z 40 RAF Sqn spowodowane ogniem
artylerii przeciwlotniczej nad Losheim. Nie ucierpiał żaden z lotników, a obie
maszyny (K9364 i L4982) po naprawach powróciły do służby po stosownych
naprawach. We francuskich siłach powietrznych w Bruyeres-sur-Oise rozbił się z
nieznanych przyczyn samolot Potez 631 z ECN 3/13 z załogą w składzie Adj
Lepage/sgt Collinot. Samolot spisano ze stanu, ale załoga wyszła z kraksy bez
obrażeń. Na froncie GAO 505 straciła Poteza 39 zestrzelonego przez niemieckie myśliwce
– walki nie przeżył kapitan Leonard. W walce powietrznej ucierpiała też
zapewniająca załodze kapitana Leonarda osłonę GC I/3 – stracono Morane-Saulnier
M.S. 406 zestrzelonego przez kapitana dr Mixa ze Stab I./JG 53. Francuski pilot
– podporucznik Baize – usiłował ratować się skacząc ze spadochronem, ale ogień
objął czaszę spadochronu i nieszczęsny lotnik zginął na miejscu. Podczas nocnej
misji bojowej (rozpoznanie) należący do GAR 14 Bloch M.B. 131 lądował
przymusowo na polu pod Marcy. Maszyna została naprawiona i powróciła do służby,
a przyczyną awaryjnego lądowania była utrata orientacji przez załogę i
wyczerpanie się zapasu paliwa.
Rozpoczęcie odwrotu francuskich dywizji z Saary i Lasu
Warndt stanowi właściwy początek nowego okresu działań wojennych, znanego jako „Dziwna
Wojna”, „Phoney War”, czy „Drole de Guerre”. Oddziały niemieckie parokrotnie
usiłowały przeszkodzić odchodzącym ku swym pierwotnym pozycjom francuzom, ale
czyniły w sposób dość anemiczny i w żaden sposób nie zakłóciły manewru. Od 16
października 1939 roku obie strony zajmowały stałe pozycje i w zasadzie nie
prowadziły żadnych poważniejszych działań za wyjątkiem krótkich patroli na „ziemi
niczyjej”. Bierność wojsk lądowych nie oznaczała wprawdzie braku aktywności w
powietrzu i gdy tylko pozwalała na to pogoda samoloty obu stron prowadziły
ograniczone działania bojowe polegające przede wszystkim na patrolach sił
myśliwskich i lotach rozpoznawczych. Obie strony ponosiły skutkiem
przeciwdziałania przeciwnika straty, ale już powyższy opis strat obu stron odniesionych
w ciągu pierwszych trzech tygodni wojny pokazuje wyraźnie, że Alianci nie mogli
nawet marzyć o zdobyciu choćby krótkoterminowej przewagi w powietrzu. Nie
palili się także do aktywniejszych działań Niemcy, których ograniczony zakres działań
bojowych po prostu urządzał. Należy w tym miejscu odnotować, że niemieckich
pilotów obowiązywały w tym okresie tak samo poważne restrykcje w zakresie
narażania ludności cywilnej na straty jak lotników alianckich. I co chyba najważniejsze,
pochodziły one ze szczytów władzy III Rzeszy – podczas pierwszego nalotu na terytorium
brytyjskie piloci zostali jasno pouczeni, że narażenie ludności cywilnej na
szwank podczas operacji zostanie osądzone sąd wojenny. Restrykcje te wynikały
dokładnie z tych samych powodów, co ograniczenia nakładane na lotników
brytyjskich i francuskich – płynęły ze szczerej obawy o reakcję przeciwnika i
groźbę rozpoczęcia alianckich nalotów bombowych na cele cywilne w Niemczech.
Od 16 września 1939 roku Armee de l’Air przechodziła głęboką
reorganizację struktury – wtedy de facto przeszła ona z pokojowej organizacji
na organizację wojenną. Dokonano rozdziału sił pozostających w dyspozycji
dowództwa sił powietrznych na część eskadr przydzielonych bezpośrednio
dowództwom poszczególnych związków operacyjnych wojsk lądowych i odpowiednik
pierwszowojennej Rezerwy Generalnej. Utworzono z pozostałych w dyspozycji
dowództwa Armee de l’Air odpowiedniki niemieckich dowództw operacyjnych sił
powietrznych (Luftflotte), Strefy Operacji Powietrznych, przy czym spora część posiadanych
jednostek myśliwskich pozostała na głębokich tyłach w celu zabezpieczenia miast,
centrów przemysłowych i komunikacyjnych. Od początku dowództwo francuskie nie
traciło z pola widzenia smutnej konieczności pozostawienia niemałego potencjału
bojowego na obszarach peryferyjnych w stosunku do linii francusko-niemieckiego
frontu, czyli do osłony granic z Hiszpanią i Włochami. Oba te kraje były wobec
Francji jawnie nieprzyjazne i liczono się z możliwością ich przystąpienia do
wojny. Zasada ta zresztą znalazła zastosowanie także w siłach lądowych. Od
teraz najważniejszym zadaniem sił powietrznych było jak najszybsze osiągnięcie
możliwie dużej siły bojowej w oczekiwaniu na ruch ze strony Niemców, gdyż
sytuacja militarna i polityczna sojuszników nie dawała żadnej nadziei na możliwość
przeprowadzenia własnych działań zaczepnych, nawet w ograniczonej formie. Nie
bez znaczenia był tutaj fakt niedużej w gruncie rzeczy pomocy zbrojnej ze
strony RAF, ograniczającej się w zakresie najbardziej potrzebnych bombowców do
192 samolotów (160 Fairey „Battle” i 32 Bristol „Blenheim”), ale także
niewielkich w stosunku do francuskiego komponentu sił lądowych.
Słowo końcowe
Na poprzednich kartach niniejszego artykułu
prześledziliśmy ogólny zarys problematyki rozwoju francuskich sił powietrznych
z naciskiem na problematykę związaną z rozwojem technicznym uwarunkowanym
przede wszystkim linią rozwojową francuskiej doktryny wojennej, oraz rzecz
jasna – konkretnych decyzji rządzących III Republiką. Wypada zatem ponownie
zebrać w jednym miejscu obserwacje i wnioski płynące z poszczególnych posunięć
i zmian, oraz z pojawiających się po drodze problemów i oczywiście – prób poradzenia
sobie z nimi.
Jest zatem całkowicie jasnym, że podobnie jak w przypadku
pozostałych francuskich rodzajów wojsk (postaram się o podobną monografię
problematyki związana z armią lądową) nie znajduje w praktyce zastosowania
rozpowszechnione twierdzenie, głoszące że francuskie elity wojskowe „nie
zdążyły” mentalnie i doktrynalnie na II Wojnę Światową, pozostając w warunkach
I Wojny. Obserwując proces przemian sił powietrznych widzimy wyraźnie, że w
istocie było dokładnie odwrotnie – francuskie dowództwo należało do pionierskich
w kwestii rozważań doktrynalnych nad optymalnym użyciem sił powietrznych. To,
co wydaje się najbardziej inspirujące w przypadku roli i znaczenia niemieckiej Luftwaffe
w niemieckiej doktrynie operacyjnej we Francji zostało dokładnie opisane, omówione,
a nawet zastosowane w praktyce znacznie wcześniej. Jeśli francuskie lotnictwo
nie było w stanie w praktyce zastosować tych założeń we wrześniu 1939 roku
przyczyn takiego stanu rzeczy musimy szukać nie w nieumiejętnym przygotowaniu
doktrynalnym, lecz w trudnościach natury związanej z brakiem odpowiedniego
sprzętu do wykonywania zaplanowanych zadań. Oczywistym jest, że bezradność
Armee de l’Air wobec Luftwaffe w pierwszych dniach i tygodniach wojny wynikała
z prostej kalkulacji posiadanych sił i środków – dramatyczny brak zdolności do
uderzeń bombowych na polu walki – na korzyść własnych wojsk – ale także do
sparaliżowania zdolności wroga do rozwijania własnych sił poprzez ataki na
centra komunikacyjne brała się nie z nierzeczywistej obawy, ale z faktycznego
braku możliwości działania zarówno w obronie, jak i w ataku. Zagrożenie – choć może
się wydawać z obecnej perspektywy niewielkim – było naturalną częścią
horyzontów myślowych zarówno przywódców politycznych, jak i decydentów w
szeregach armii. Nawet uzyskanie ilości blisko 1000 pozostających w służbie
własnych myśliwców nie mogło, a wręcz nie powinno zmylić francuskich decydentów.
Choć mamy do czynienia z imponującą mimo wszystko ilością samolotów ich
potencjał raptownie maleje w związku z wielością zadań, którymi zostawałaby w
wypadku wojny obarczone. Ów tysiąc musiał bowiem jednocześnie zabezpieczyć kontrolę
przestrzeni powietrznej w rejonie frontu, zapewnić niezbędna osłonę powietrzną
własnym działaniom sił takiego wsparcia wymagających (lotnictwo bombowe i
rozpoznawcze) i rzecz jasna zabezpieczyć przestrzeń powietrzną w głębi własnego
terytorium. Choć w teorii front francusko niemiecki ograniczać się powinien do
stosunkowo wąskiego pasa oddzielającego granice belgijską i szwajcarską, w
obliczu dużych sił Luftwaffe wymagał poważnego nakładu sił. A przecież Francja
to geograficznie jeden z największych krajów Europy, w dodatku zagrożony z
kilku kierunków (potencjalne nieprzyjazne działania Włoch) i o wyspowej
strukturze przemysłu. Zatem musiało nastąpić znaczne rozproszenie sił
obciążonych zadaniem obrony własnej przestrzeni powietrznej tak, że w niewielu
tylko przypadkach dało się koordynować ich wysiłki. W dodatku dość
problematyczna pozostaje kwestia dostatecznie szybkiej detekcji zagrożenia dla
tychże centrów przemysłowych i głównych miast pełniących rzecz jasna rolę
centrów komunikacyjnych. Aż do wybuchu wojny ów system ostrzegania składał się
siłą rzeczy wyłącznie z posterunków opierających się na klasycznej obserwacji
wzrokowej powiadamiających o potencjalnym zagrożeniu za pomocą zwykłej sieci
telefonicznej. Dopiero w 1939 roku udało się uruchomić pierwsze elementy „Les
Barrage David” – Zapory David’a – czyli pierwszej formy radioelektronicznej
formy systemu dozoru przestrzeni powietrznej. Łącznie udało się we Francji
wybudować trzydzieści stacji tego systemu, ale miał on istotne ograniczenia. Ów
bistatyczny radar dyfrakcyjny działał na zasadzie kooperacji dwóch stacji –
emitera fal i odbiornika fal, odległość między nimi została w czasie
dopracowywania systemu zwiększona do 21 kilometrów. System działał tak, że
potrafił wykryć samolot przekraczający odcinek dzielący emiter od odbiornika i
tym sposobem można było zlokalizować intruza do wysokości praktycznej 7000
metrów. Wprawdzie system lokalizował intruza wyłącznie w chwili przekraczania
bariery, ale i tak stanowił cenną pomoc dla systemu wczesnego ostrzegania,
dając możliwość określenia wysokości przelotu z błędem plus/minus 1000 metrów i
kurs przeciwnika z błędom około 10 stopni. Mimo zbudowania urządzeń, które
zresztą były mobilne (zarówno emiter jak i odbiornik mógł być przeniesiony przez
człowieka) nie udało się w praktyce zastosować detekcji radiolokacyjnej. System
znalazł się w planie modernizacyjnym sił powietrznych już w grudniu 1936 roku jako
część Planu III, ale wraz z odrzuceniem przez parlament tegoż planu ministra
Cot’a w lutym 1937 roku stosownie mocno opóźniło się jego wdrożenie. Poza tym,
że oparcie się siła rzeczy na obserwacji wzrokowej faktycznie nie stanowiło
żadnego gwaranta stosownie szybkiej i silnej reakcji własnej obrony na
potencjalny nalot przeciwnika, sprawa „Bariery David’a” pokazuje jeszcze jeden
problem, z którym przez długie lata zmagało się francuskie lotnictwo – problem
chwiejności czynników decyzyjnych.
Zasadniczo należy uznać, że siła, skład i doktryna użycia
francuskiego lotnictwa wojskowego pozostawał w fazie ostrej dyskusji aż do
wybuchu wojny. Od chwili utworzenia ministerstwa lotnictwa każdy kolejny
minister działał wprawdzie w jak najlepszej wierze, ale pracował w oparciu o
konkretne założenia, właściwie wręcz dogmaty. Każda zatem zmiana na fotelu
ministra powodowała w tej sytuacji mniej lub bardziej radykalny zwrot w kwestii
priorytetów w planach modernizacji sił powietrznych. Co ciekawe, choć idee uczynienia
z francuskich sił powietrznych potężnego narzędzia wsparcia wysiłku własnych
wojsk lądowych pozostawały wprawdzie nienaruszalną koncepcja przez cały
interesujący nas okres, to jak w kalejdoskopie zmieniały się pryncypia
kierujące doborem sprzętu, który miał owe zadania realizować. Krzyżowanie się
poglądów na temat podstawowych wymagań od samolotów mających wejść na
uzbrojenie stanowiło jasne odbicie tego problemu. Koniec końców, gdy w sensie
doktrynalnym Armee de l’Air zatoczyła po latach pełne koło i wróciła do
koncentracji na wsparciu własnych wojsk i obronie własnej przestrzeni
powietrznej opóźnienie wynikające z ciągłych zmian założeń towarzyszących
procesowi konstrukcyjnemu kolejnych typów samolotów bojowych samo w sobie spowodowało
duże opóźnienie. Rzecz jasna problem ten nie stanowił zagadnienia trapiącego
wyłącznie francuskie siły powietrzne – refleks związany z ideą „samolotu
przewagi powietrznej” – idee fix Douheta spowodował też szkody po drugiej
stronie Renu, by nie szukać daleko. Wejście do służby Messerschmitta Me-110 i
ogromne nadzieje temu towarzyszące były niemieckim tabu związanym z wizją
samolotu uniwersalnego i potężnie uzbrojonego, a jak doskonale wiemy, rozwiały
się w nicość w chwili konfrontacji tej niewątpliwie przydatnej w wielu
aspektach maszyny podczas Bitwy o Anglię. Także Niemcy przez dłuższy czas
rozwijając swą Luftwaffe kroczyli wprost na manowce pod kierownictwem generała
Wevera – wizjonera nie liczącego się zupełnie z możliwościami niemieckiej
gospodarki. Niemcom nieco się po prostu poszczęściło, gdy po tragicznej śmierci
twórcy pierwotnej koncepcji rozwoju Luftwaffe w duchu wybitnie douhetowskim u
steru stanął znacznie bardziej pragmatyczny Kesselring, który skupił się na
możliwości rozbudowy sił powietrznych w oparciu o priorytet wsparcia własnych
wojsk. We Francji proces odejścia od tych idei na rzecz sprawdzonego wzorca
trwał znacznie dłużej, co samo w sobie miało duży wpływ na opóźnienie
modernizacji sił powietrznych. Trudno tutaj wskazać jednoznacznie winnych
takiego stanu rzeczy Ad Personam – można poszczególnym „sternikom” procesu modernizacji
Armee de’l Air zarzucić błędy, niepowodzenia, a nawet zaniechania, ale od
początku do końca każdy z nich starał się działać w jak najlepszej wierze i co
gorsza, w oparciu o najnowsze idee i pomysły doktrynalne. Szkodliwość niektórych
posunięć organizacyjnych, czy koncepcyjnych nie mogła zostać ujawniona zbyt
szybko – w każdym razie nie w sferze czystej teorii, lecz wyłącznie w praktyce
sytuacji ostrego kryzysu międzynarodowego. Nawet w stosunku do „Epoki Cot’a”
trudno o jednoznacznie negatywne oceny. Jak widzimy w okresie gwałtownego
przyspieszenia produkcji samolotów bojowych i skokowego wzrostu liczebności sił
powietrznych skromne liczebnie propozycje Cot’a miały swoje realne podstawy –
nie podejmował radykalnych decyzji i nie snuł wizji oderwanych od
rzeczywistości trzymając się ściśle posiadanego zaplecza finansowego i
szkoleniowego. Rzeczone przyspieszenie przyjęte z ogromnym entuzjazmem szybko
okazało się drogą do kolejnych problemów, związanych z brakiem personelu
latającego i wykfalifikowanej obsługi naziemnej. Cel ilościowy Cot’a okazywał
się zatem całkiem realnym „sufitem” możliwości Francji, zresztą wybuch wojny
dziwnym zrządzeniem losu zastał Armee de’l Air w dość podobnych proporcjach
ilościowych, co założenia tego właśnie oskarżanego o minimalizm ministra
lotnictwa.
Czynników wpływających na istotne opóźnienia jest
przecież znacznie więcej – od technikaliów związanych z problemem dostatecznie
bezawaryjnych jednostek napędowych, po ograniczenia finansowe typowe dla każdej
demokracji parlamentarnej, która w odróżnieniu od państw autorytarnych, czy
totalitarnych musi funkcjonować w obrębie jasno określonych budżetów i limitów
globalnych wydatków na zbrojenia, gdyż zawsze celem takiego państwa jest służba
obywatelowi, a nie budowanie militarnej super potęgi, zwłaszcza w warunkach „braku
wroga”, co było cechą charakterystyczną rozwoju francuskich sił powietrznych aż
do dojścia Hitlera do władzy. Zupełnie dziwaczne jest tutaj także kompletne
niezrozumienie intencji większości społeczeństwa francuskiego przez rządzącą aż
do wielkiego przełomu prawicę, która unikała tematu zbrojeń jak ognia
postępując dokładnie wbrew woli wyborców. Ci zresztą dali temu jasny wyraz
popierając Front Ludowy, a potem bez szemrania godzili się na stały i poważny
wzrost wydatków na obronność. Ostatnie przed wybuchem wojny badanie opinii
publicznej wskazuje zresztą aż 76 procentowe poparcie ostrej i konfrontacyjnej
polityki państwa przeciw nazistowskim Niemcom. Paradoks polega na tym, że owe
agresywne Niemcy nigdy w takim stopniu nie popierały wizji wojennych podbojów
Hitlera, ale to jednak Niemcy były w stanie w krótkim czasie mocno wyprzedzić Francję
w zakresie lotniczego wyścigu zbrojeń z uwagi na właściwie nie limitowane
wydatki na zbrojenia. Od przełomu 1938/1939 pierwotny dystans w owym wyścigu
zaczął się zresztą powoli zmniejszać, ale nie na tyle, by do wojennych zapasów
Armee de’l Air mogła przystąpić jako równorzędny przeciwnik niemieckiej
Luftwaffe. Świadomość tego stanu rzeczy stale obecna w umysłach reprezentantów
francuskiej klasy politycznej była zresztą obecna w zasadzie stale od kryzysu
sudeckiego i w dużym stopniu determinowała politykę Francji. Tym bardziej, że w
podobnym położeniu znajdował się najważniejszy partner III Republiki – Wielka Brytania.
Zamiast zatem wylewać kubłami pomyje na głowy francuskich decydentów warto zapoznać
się bliżej z drogami i bezdrożami procesu rozwoju francuskich sił powietrznych w
przededniu wybuchu II Wojny Światowej.
Komentarze
Prześlij komentarz