"Wszyscy ci Przyzwoici Ludzie"
"Przyzwoitość" to słowo klucz. Każdy zna jego definicję (z grubsza), a jeśli tylko urodziłeś się człowieku w Ulm, w Warszawie, w Madrycie klucz ów podąża za tobą przez całe życie jak cień, będąc chyba największym wyzwaniem. Można mieć ojca drania, albo nawet być sierotą, ale nawet wówczas nie wymkniesz się - cały twój europejski świat żąda od ciebie przyzwoitości, albo spycha na margines. Wszyscy z założenia żyjemy i umieramy w świecie ludzi przyzwoitych, którym w zamian za dochowanie wierności temu pryncypium dane jest jest raz na zawsze niezbywalne prawo do pogardy i politowania nad tym ułamkiem niedostosowujących się do reguły. To naprawdę straszne w naszym świecie być pariasem, ale być nieprzyzwoitym jest czymś niewysłowienie gorszym. Przy czym powód nieprzyzwoitości nie tyle nie ma znaczenia, co nie zawsze jest dla nieprzyzwoitego zrozumiały. To zatem pułapka bez wyjścia, bo nie my - każde z osobna - decydujemy o tym, co jest nieprzyzwoite, lecz masa "Nas". Nawet jeśli nie zgadzamy się z najnowszą definicją lub jej ułamkiem nie ma to wielkiego znaczenia - "My" wybraliśmy i określiliśmy znaczenia w imieniu "Siebie", co bywa dość straszne, a czasem nawet, po głębokim namyśle, nieco zabawne.
Zatem cała ta historia dotyczy znaczenia lub znaczeń słowa które towarzyszy nam od zawsze, na zawsze. Ma mnóstwo wymiarów, chyba nawet nieskończenie wiele, więc w całej swojej małości umiem pokazać tylko parę z nich. Jedynym chyba ciekawym aspektem opowieści o "Przyzwoitości" będzie to, że w efekcie biegu narracji zderzą się owe "Przyzwoitości" ze sobą ze stosownym skutkiem. Można będzie zatem wybrać i wziąć mocno do serca to, co uznamy za "Przyzwoite" najbardziej. Bo przecież warto być "Przyzwoitym" w tym naszym świecie - w końcu to jeden z fundamentów na których budujemy wszystko...
Trzeba być Przyzwoitym, jeśliby urodzić się w Forchtenberg, w maju 1921 roku, w rodzinie burmistrza małego niemieckiego miasteczka, zwłaszcza jeśli człowiek ów jest głęboko wierzącym, który uważa pracę na rzecz innych za zaszczyt najwyższy, a jednocześnie zwykł był mówić głośno dokładnie to, co myślał. To bardzo ciekawy drogowskaz za który warto być wdzięcznym - taka postawa w świecie Ludzi Przyzwoitych nie zdarza się wcale tak często. To znaczy - zdarza się często, ale bywa po prostu zupełnie inaczej nazywana. W każdym razie, to niezwykły komfort wzrastać spokojnie, dojrzewać słysząc wokół siebie słowa o swym Ojcu "Nasz Burmistrz to Przyzwoity człowiek". Ma się przecież pewność, że obrana droga jest właściwą, a głośne wypowiadanie opinii o tym co nas otacza jest czymś zupełnie naturalnym i prawdziwym. Jedyną zmienną pozostaje tylko to, jak ludzie postrzegają świat o którym się mówi. I tak jest także w tym przypadku - nagle, jakby niedostrzegalnie sąsiedzi i wszystkie inne znajome twarze zmieniają się. Coraz więcej ich zamiast komentować ceny warzyw na rynku i prześcigać się w opowieściach o osiągnięciach swych dzieci zaczyna gromadzić się i wykrzykiwać nowe hasła, od czasu do czasu demolując wystawy sklepów swych znajomych, którzy mieli nieszczęście przyjść na świat w rodzinach - jak się nagle okazało - innych, żydowskich.
Łatwo przegapić moment, w którym tak wiele się zmienia. Jak inne dzieci wstępuje sie do organizacji młodzieżowej, która gwarantuje fantastyczną letnią przygodę podczas masowych wędrówek po Czarnym Lesie, pozwala nabyć młodzieńczej fantazji i tężyzny. Sprawdzić się. Zazwyczaj zajmuje trochę czasu, aby zrozumieć niechęć Ojca do pełnych emocji opowieści o przygodach i nowo poznanych znajomych. Zazwyczaj zajmuje trochę czasu, aby temperament i gorączka młodego ducha pozwoliły zrozumieć, że zbiorowa wędrówka do Czarnego Lasu jest w rzeczywistości drogą do bardzo mrocznego miejsca, którego nazwa nie tylko przez zbieg okoliczności coraz lepiej określa nową rzeczywistość młodego pokolenia. Dla niewielu siedemnastolatków drużynowy proporczyk i wspólny śpiew nagle stają się synonimem trującego jadu powoli zdobywającego cały organizm. Gdy cały świat ogarnia pożar już tylko niewielu potrafi powiedzieć na głos, że to, co stało się z tymi i owymi w ciągu ostatnich lat jest nieprzyzwoite, że tak nie wolno.
Autorytet Ojca nie wystarczyłby z pewnością aby się na to zdobyć, ale na szczęście ma się Rodzeństwo - starsza siostra i starszy brat przeżywają ten sam czas i te same rozterki, więc jest się o kogo oprzeć. Nawet młodość, która jest chyba najbardziej przywiązaną do dogmatów częścią życia w końcu musi nabrać wątpliwości, więc w końcu staje się to, co stać się musi. Bunt i sprzeciw. Tak nakazuje zwykła ludzka Przyzwoitość.
Prawny przymus reguluje codzienny obyczaj - przymusowa była przynależność do młodzieżowej organizacji, zatem młodzi ludzie tacy jak Willi Graf, czy Heinz Brenner, którzy już na tym etapie postąpili nieprzyzwoicie i odmówili uczestnictwa w organizacjach młodzieżowych spod znaku swastyki musieli znosić przeróżne szykany. Sprzeciw jest karany, a kary mogą wynikać z olbrzymiej palety zarzutów i oskarżeń, tak szerokich, jak szeroka może być ludzka wyobraźnia. Starszy brat Sophie Scholl oskarżany był o prawnie zakazany homoseksualizm i to tylko dlatego, że należał do Bündische Jugend (konkretnie do odgałęzienia tego dość luźnego zrzeszenia o nazwie Jungenschaft), organizacji ściśle związanej z ruchem skautowskim, tyle, że niepodporządkowanym nazistom. Co gorsza Hans przyznał sie do homoseksualnych relacji i o zaburzeniu widzenia świata najlepiej świadczy fakt, że choć sam Scholl został przez sąd uznany za świetnie rokującego młodego człowieka o dostatecznie silnym narodowosocjalistycznym kręgosłupie moralnym, na karę więzienia skazanego jednego z wymienionych w procesie podejrzanych, nazwiskiem Ernest Reden. Wyrok ów nie przeszkodził powołać wolnego już Redena do Wehrmachtu, gdzie służył w randze starszego sierżanta aż do 5 sierpnia 1942 roku, kiedy to poległ pod Konotopem w Związku Radzieckim. Trzeba zatem silnego charakteru i dość dużej dozy niezłomności, by jako młody człowiek podejmować tego rodzaju decyzje w kraju, w którym wszystko postawione jest na głowie. Trzeba być przede wszystkim Przyzwoitym.
Biała Róża zrzesza wąskie grono młodych kobiet i mężczyzn. Nie jest ruchem oporu znanym z "Kamieni na Szaniec". Jest raczej formą emocjonalnego przetrwalnika w tym mrocznym czasie - pokojowy zupełnie i wypowiadany w niewielkim gronie sprzeciw już nie wystarcza dla ukojenia własnego sumienia. Nie będzie w tej opowieści sztyletów, pistoletów, ani udanych akcji dywersyjnych. jest tylko sprzeciw, który przelewany jest na papier i w formie ulotki ma trafić do świadomości społeczeństwa. Jest tylko cicha rozmowa z żołnierzami na urlopie i próba uzmysłowienia tym dzieciakom dojrzewającym pod gradem kul i wśród niewysłowionych cierpień znaczenia sprzeciwu. Jeśli jesteśmy już przy sprzeciwie wypada coś wyjaśnić - nie jest to efekt wyidealizowanej wizji świata, w której nie ma miejsca na przemoc, wszyscy są równi, a dręczące problemy rozwiązuje sie podczas całonocnych spotkań i demokratycznych głosowań. Christoph Scholl i Hans Probst należą do grupy studentów medycyny, którzy zostali latem 1942 roku wysłani na Front Wschodni do pracy w wojskowych lazaretach. Ujrzeli na własne oczy horror o jakim się im nie śniło - rzecz nie w wyciu rannych, czy smrodzie ropiejących ran. Rzecz w losie podbitej ludności, przede wszystkim w masakrze Żydów i potencjalnych przeciwników ustroju Wielkiej Rzeszy. Po powrocie z piekła każdy z tych młodych ludzi, którzy uznali rzeczywistość za piekło na ziemi potrafił powiedzieć głośno - "Za to, co tutaj i teraz robimy, nasz naród stanie się pariasem wśród innych narodów po wsze czasy!". To każe im działać, zrobić coś - cokolwiek. Ustrój państwa jest już jednak w formie dojrzałej i siłą rzeczy kwestią czasu jest napotkanie na swej drodze przez młodych najzupełniej Przyzwoitych ludzi. Tych, którym Przyzwoitość ukształtował nowy wspaniały świat III Rzeszy.
Pierwszym z nich jest Jakob Schmidt, urodzony 25 lipca 1886 roku w Traunstein. Bardzo Przyzwoity, przez całe życie ciężko pracujący człowiek. Był jednym z wielu woźnych zatrudnionych przez Monachijski Uniwersytet Ludwika Maksymiliana. Pracował tam latami odpowiadając usłużnym ruchem głowy na "dzień dobry" ze strony studentów, kłaniając się przemykającym korytarzami naukowcom. Zawsze trzymał się litery przepisów, nawet gdy marudząc biedził się nad porzuconymi na korytarzach uczelni papierkami i ogryzkami jabłek. Od 1 maja 1937 roku był członkiem NSDAP, co niewiele zmieniło w jego dotychczasowym i poukładanym życiu, stał się jednak częścią czegoś ważnego, odtąd współtworzył coś niewyobrażalnie wielkiego, co rzecz jasna nakazywała ówczesna zwykła ludzka Przyzwoitość. Postąpił zupełnie Przyzwoicie, gdy widząc dnia 18 lutego 1943 roku, około godziny 11.15 parę młodych ludzi rozdających ulotki w Atrium Uniwersytetu - nie mogąc zgłosić tego przejawu kompletnego braku Przyzwoitości w tym doniosłym dla losów wszystkich Niemców wojennym czasie swemu przełożonemu nazwiskiem Walther Wüst z powodu jego absencji, powiadomił o swym odkryciu Sekretarza uczelni nazwiskiem Albert Scheithammer. Obaj zatrzymali Hansa i Sophie Scholl w chwili, gdy rodzeństwo opuszczało już uczelnię. Uff - losy tak Przyzwoitych ludzi zbiegły się i splotły dosłownie w ostatniej chwili.
Jakob SchmidtCała czwórka udała się zatem do kolejnego bardzo Przyzwoitego człowieka - Konsula Uniwersytetu nazwiskiem Hans Haeffner, który wysłuchawszy relację o całym zdarzeniu natychmiast powiadomił Gestapo. Ani Hans Scholl, ani Sophie Scholl nie stawiali najmniejszego oporu podczas oczekiwania na funkcjonariuszy, nie próbowali uciekać, ani wpłynąć na decyzję Pana Konsula. Zostali natychmiast aresztowani. Zanim przejdziemy do galerii kolejnych Przyzwoitych osób związanych z tą opowieścią wypada dodać, że za swoją Przyzwoitość Jakob Schmidt nagrodzony został kwota 3000 marek i pełną umową o pracę. Przyzwoitość to rzecz ważna, więc na takiej drobnostce się nie skończyło - podczas uroczystego apelu społeczność uniwersytecka wynagrodziła Przyzwoitość Jakoba Schmidta owacja na stojąco, za którą Jakob Schmidt podziękował wznosząc prawą rękę w nazistowskim pozdrowieniu, wyrzekłszy donośne "Heil Hitler". Po wojnie został skazany na karę więzienia i przepadek praw publicznych, ale po odbyciu kary przywrócono mu je - zmarł spokojnie w 1964 roku, dożywszy swych dni. Podczas procesu stwierdził, że nie zadenuncjował rodzeństwa z powodu treści ulotek, której nie znał. Zrobił to dlatego, że rozdawanie ulotek w Atrium Uniwersytetu było prawem uczelni czynem zabronionym.
"Biała Róża"
Po aresztowaniu rodzeństwo miało przyjemność poznać na swej drodze kolejnego Przyzwoitego człowieka - był nim Robert Mohr, funkcjonariusz monachijskiego Gestapo, który już od pewnego czasu prowadził sprawę organizacji o nazwie "Biała Róża". Wiedział o tych młodych ludziach już bardzo wiele, a teraz dwójka z nich sama właściwie wpadła mu w ręce. Robert Mohr budził szacunek jako człowiek wyjątkowo Przyzwoity - pochodził z wielodzietnej rodziny (miał ośmioro rodzeństwa), ale wszystko w swoim życiu osiągnął ciężką i sumienną pracą. Krawiec z zawodu, był żołnierzem I Wojny Światowej. Przelewał krew za Niemcy. Po wojnie miał świetną intuicję - wstąpił do Policji, która pozwoliła mu w miarę godnie egzystować w morzu biedy i nieszczęścia, a następnie jako członek NSDAP od maja 1933 roku kontynuował z sukcesami karierę w szeregach Gestapo. Przyzwoitość nakazywała mu zdwoić wysiłki na rzecz Niemiec po wybuchu wojny, więc nie bez wysiłku zasilił szeregi wydziału monachijskiego, jednego z najbardziej prestiżowych w całej Rzeszy. Teraz prowadził przesłuchania szybko i sprawnie - co mogło zwrócić jego uwagę, to fakt jakby kapitulacji przesłuchiwanych. Oczywiście dopuścili się czynów potwornych i zbrodniczych podcinając morale narodu ciężko walczącego o swoja przestrzeń życiową, ale najbardziej szalonym i obłąkanym był fakt zupełnie otwartego przyznania się do winy, a nawet wyartykułowania pełnej świadomości konsekwencji swych czynów przez podejrzanych. Przecież Hans Scholl powiedział wprost:
"Wiem co wziąłem na swoje barki i przygotowałem się na śmierć czyniąc to."
Tak, jakby znał wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi... Przede wszystkim jakby zupełnie nie rozumiał elementarnych zasad Przyzwoitości rządzącej światem Roberta Mohra. Na szczęście wobec takiej postawy podejrzanych sprawa okazała sie bardzo łatwa - niefrasobliwie Hans Scholl wskazał Christopha Probsta jako współodpowiedzialnego za kolportaż ulotek godzących w moralność narodu niemieckiego, więc na ławie oskarżonych zasiadły nie dwie, lecz trzy osoby. Specjalnie z tego powodu z Berlina do Monachium przybył człowiek, który miał osądzić ich zbrodnie - wyjątkowo Przyzwoita postać niemieckiego sądownictwa owych czasów - sam Roland Freisler.
Robert Mohr
Robert Mohr przygotowując kompletny akt oskarżenia wobec członków "Białej Róży" zasłużył sobie na awans - stanął nawet na czele Gestapo w Miluzie, w przyłączonej do Rzeszy Alzacji. Nigdy nie stanął przed sądem przez lata pracując w ośrodku wypoczynkowym w Bad Durkheim. Zmarł w 1977 roku w Ludwigshafen do końca pozostając człowiekiem wielkiej Przyzwoitości.
Freisler urodził się 30 października 1893 roku w Celle, w dzisiejszej Dolnej Saksonii. Pochodził z solidnej protestanckiej rodziny, która wpoiła mu umiłowanie zasad społecznych i posłuszeństwo wobec państwa i prawa. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż protestancki etos taki właśnie był - tworzył ludzi posłusznych i Przyzwoitych, autentycznych i szczerych patriotów, jeśli tylko nie zdarzyło się coś, co powodowało, że sprawy zaczynały zmierzać w niewłaściwym kierunku. Roland Freisler studiował prawo gdy wybuchła I Wojna Światowa, na wezwanie Ojczyzny odpowiedział pozytywnie i szybko uniform studenta zamienił na żołnierski mundur. W październiku 1915 roku po odniesieniu ran trafił do rosyjskiej niewoli. Tam poznał oblicze rewolucji, która zaczęła się dwa lata później i szybko przyjął rewolucyjne poglądy za własne. Nazywano go nawet z racji wyjątkowo natarczywej agitacji "Obozowym Komisarzem". Po uwolnieniu z niewoli kontynuował flirt z komunizmem i usiłował nawet szukać szansy w polityce jako członek niemieckich organizacji o skrajnie lewicowej proweniencji, jednocześnie wznawiając przerwane studia. Po ich ukończeniu podjął pracę jako asesor sądowy, a już w 1925 roku wstąpił do NSDAP, stając się członkiem partii numer 9 679. Absolutnie oddany "sprawie" szybko zaczął osiągać najwyższe stanowiska w państwie Hitlera, a zwieńczeniem kariery stało się wymienienie nazwiska Freislera w czasie dyskusji nad obsadą fotela Ministra Sprawiedliwości w 1941 roku po śmierci Franza Gürtnera. W czasie sławetnej Konferencji w Wansee to właśnie Freisler reprezentował Ministerstwo podczas rozmów na temat Ostatecznego Rozwiązania. Współtworzył też całą litanie antyżydowskich przepisów i praw. Wyjątkowo w owym czasie Przyzwoita postać.
Roland Freisler
Zetknięcie się Rolanda Freislera z Hansem Scholl, Sophie Scholl i Christophem Probst miało ten skutek, że nie dając nawet obronie dojść do słowa sędzia Freisler wydał wyrok śmierci w sprawie. Podczas rozprawy Sophie Scholl zachowywała się zupełnie Nieprzyzwoicie wielokrotnie przerywając Wysokiemu Sądowi, choć nie udzielano jej głosu - niebywały wprost tupet. Trójka skazanych wyraźnie straciła w oczach sędziego rezon dopiero wówczas, gdy poinformowano ich, że nie pozostaje w ich dyspozycji zwyczajowy dziewięćdziesięciodziewięciodniowy okres oczekiwania na wykonanie wyroku, bądź złożenie apelacji. Skazani dowiedzieli się bowiem, że wyrok poprzez ścięcie gilotyną wykonany zostanie jeszcze tego samego dnia. Freisler nie zakomunikował im tego osobiście, gdyż powiedziano im to już w więzieniu, do którego przewieziono skazanych bezzwłocznie po wydaniu wyroku. W sumie tylko w latach 1942-1945 Freisler postąpił tak w nieco ponad 5 000 spraw które sądził, a które zakończył wyrokiem śmierci. Ten rodzaj kary w tym okresie orzekł w około 90 % przewodów sądowych, którym przewodniczył. Zginął Freisler w czasie alianckiego nalotu w lutym 1945 roku, a po śmierci jako wyjątkowo Przyzwoitemu i zasłużonemu działaczowi NSDAP wyprawiono mu pogrzeb państwowy.
Bezpośrednio po tym, jak uświadomiono trójkę młodych ludzi o czekającym ich losie przystąpili oni do sporządzania krótkich listów pożegnalnych. Zażądali też widzenia z rodzinami - co było zgodne z prawem - więc Freisler jako sędzia i człowiek do szpiku kości Przyzwoity przystać musiał. Na wszelki wypadek nakazał też udzielenie skazanym ostatniego namaszczenia. Ostatecznie nadgorliwość sędziego Freislera okazała się mieć zupełnie tragikomiczny wymiar, gdyż w obliczu katolickiego księdza wezwanego na tę okazję okazało się, że Christoph Probst jest ateistą. Ponieważ zgodnie z obowiązującym prawem przybył do więzienia także protestancki pastor znalazł się w celi dokładnie wtedy, kiedy Sophie Scholl poprosiła o katolickie ostatnie namaszczenie. Zareagował błyskawicznie odwodząc ją od tego pomysłu, a powołując się na uczucia bliżej nieznanej mu matki Sophie, pozostającej w wierze w porządku luterańsko-augsburgskim. Około godziny 16.00 rodzeństwo Scholl spotkało się po raz ostatni z rodzicami, których wezwano w tym celu. Probst nie miał tyle szczęścia i nie spotkał się z nikim. Ojciec powiedział Hansowi:
"Zapiszesz się w Historii - jest taka rzecz jak Sprawiedliwość"
Sophie rozmawiała głównie z matką. Gdy wykonywano wyrok Hans Scholl wykrzyknąć miał "Niech żyje Wolność". Christoph Probst uczynił uwagę na temat tego jak łatwo się umiera. Nie wiem niestety, czy coś wypowiedziała Sophie Scholl, gdy delikatny podmuch opadającego ostrza gilotyny połaskotał jej szyję, szepcząc wiatrem ostatnie miłe tchnienie.
Johann Reichhart na jesieni życia.
Tak oto trójka młodych ludzi poznała ostatnie w swym życiu Przyzwoitego człowieka - swego kata. Johann Reichhart, bo o nim mowa, bardzo sumiennie wypełniał swoją odziedziczoną po ojcu pracę. Co nietypowe - jego imię i nazwisko z reguły trzymane w ścisłej tajemnicy stało się publicznie znane po zakończonej zmianą regulacji kodeksu karnego publicznej dyskusji na temat stosowania kary śmierci. Reichhart, który za każda egzekucję otrzymywał 150 marek i bilet na pociąg osobowy w klasie trzeciej bardzo wówczas finansowo ucierpiał. Oficjalnie prosił o zezwolenie na prowadzenie innej działalności zawodowej, mając na względzie trudności w utrzymaniu rodziny. Zgodzono się na to, lecz w interesach specjalnego sukcesu nie odniósł. Na szczęście dla jego mocno nadwątlonych zasobów finansowych era nazistów wyrównała mu "chude lata" z naddatkiem. Wykonał setki wyroków śmierci w Bawarii za nazistów i wykonywał je nadal za amerykańskiej administracji po wojnie, dopóki nie zorientowano się w jego działalności. Po uwięzieniu za pracę w swym zawodzie za Hitlera został aresztowany i skazany. Odeszła od niego żona, a syn przytłoczony sprawą ojca popełnił samobójstwo w 1950 roku. Reichhart zmarł w 1972 roku jako zupełnie anonimowa postać. W ostatnim okresie życia znany był jako odludek i samotnik, ale w gruncie rzeczy człowiek zupełnie Przyzwoity.
Helmuth James von Moltke
O całej tej historii świat dowiedział się bardzo szybko - Dokumenty dotyczące sprawy zostały wykradzione i skopiowane, a następnie przeszmuglowane na Zachód przez świetnego prawnika i zapiekłego wroga reżimu, Grafa Helmutha Jamesa von Moltke, jednego z współtwórców tak zwanego "Kręgu z Krzyżowej". Został on za swoją działalność aresztowany w styczniu 1944 roku i niemal równo rok później skazany na śmierć przed sąd pod przewodnictwem - a jakże - Rolanda Freislera. Wyrok wykonano w dniu 23 styczna 1945 roku. Swój ostatni list zakończył słowami:
"Kierowało mną sumienie - w końcu to obowiązek człowieka."
Chyba wszystko już zostało powiedziane na temat wszystkich wymiarów ludzkiej Przyzwoitości. Pora więc kończyć tę historię, w której tak wielu Przyzwoitych ludzi zetknęło się ze sobą tworząc nierozwiązywalny związek przyczyn i skutków. Mogę tylko dodać, że rodzice rodzeństwa Scholl przeżyli wojnę, a Ojciec straconych w latach powojennych działał aktywnie w polityce nawet na moment nie rezygnując ze swych pryncypiów i zasad. Przeżyła też dwójka rodzeństwa - Inge Aicher-Scholl, która w odróżnieniu od szesnastu innych skazanych i straconych członków "Białej Róży" wyniosła głowę cało ze śledztwa, a także Elisabeth Hartnagel-Scholl, której pierwszy człon rozbudowanego po za mąż pójściu nazwiska wniósł mężczyzna będący pierwszą - i ostatnią - miłością Sophie, Fritz Hartnagel. Nie miał tyle szczęścia Werner Scholl - młodszy brat straconych - który powołany został do Wehrmachtu i jako sanitariusz służący na Froncie Wschodnim. Rodzina w końcu czerwca 1944 roku otrzymała tylko zawiadomienie, w którym został przez OKH uznany za zaginionego w czasie walk na Białorusi. Nigdy nie ustalono jego losu, ani nie znaleziono miejsca pochówku.
Piszę o tym wszystkim, bo od kiedy zorientowałem się, że wkrótce zamieszkam na Geschwister Scholl Straße pod numerem 4 uznałem, że powinienem. Nie wiem, czy te słowa zapisane w taki sposób czynią ze mnie Przyzwoitego człowieka.
Świetny tekst
OdpowiedzUsuńBardzo Pani dziękuję i jednocześnie przepraszam za tak późną reakcję - najzwyczajniej w świecie, przegapiłem Pani komentarz. Mam nadzieję, że wybaczy mi Pani ten nietakt.
Usuń