„Do widzenia Panie Lutku?” O związkach Przeszłości z Teraźniejszością

 






 

I.

Zmarł Jerzy Stuhr. Był przede wszystkim osobowością sceniczną, aktorem. Rzecz jasna jest kwestią smaku ocena jego pracy twórczej, ale w mojej pamięci zachowa się obraz jakby zawstydzonego, niewyraźnie uśmiechniętego Polaka, który całym swoim ciałem oddaje wewnętrzny dramat życia w syfie PRL-u. Na tę cudownie przaśną i naturalną twarz jakby żywcem wyjętą z niekończącego się szeregu takich samych jak my sami mógłbym patrzeć godzinami – w „Amatorze”, „Seksmisji”, czy „Wodzireju”. To chyba była największa zaleta urody Jerzego Stuhra – zwyczajność, pod której grubą skorupą czaił się nieprzeciętny intelekt, skrzył się wspaniały dowcip. Z owego wspaniałego pokolenia polskich aktorów po odejściu Pszoniaka, Zapasiewicza, Pieczki i jeszcze wielu innych zostało już tak niewielu. Teraz zabraknie także Jerzego Stuhra…

Dla wielu z pewnością Pan Jerzy kojarzyć się będzie najbardziej z kasowymi hitami komediowymi, ja jednak najbardziej jestem mu wdzięczny za pierwszy okres jego pracy artystycznej, związanej z reżyserami będącymi wyrazicielami natury ludzkiej doby „realnego socjalizmu”. Falk, Kieślowski, czy Holland potrafili wydobyć wówczas z Jerzego Stuhra absolutnie wszystko i tym samym oddać taki obraz rzeczywistości na jakim im najbardziej zależało. A Jerzy Stuhr i jego skromna postać stanowiła jeden z filarów na których można było osadzić własne „ja” wobec ówczesnej rzeczywistości. Jeśli w którymś momencie Jerzy Stuhr uderzył mnie najmocniej, to we wspomnianym już „Wodzireju” – będąc Panem Lutkiem. Jak zapewne wielu z nas doskonale pamięta Kolega Lutek Danielak był niewiarygodnym wręcz skurwysynem, bydlakiem i karierowiczem zdolnym poświęcić absolutnie wszystko dla swojej kariery. Niszczycielem uczuć i przyjaźni, bez cienia nawet skruchy. Kolega Lutek Danielak to najpełniejsza i najdoskonalsza metafora społeczeństwa PRL-u i zachowań tak wielu Polaków. Problem o tyle trwały i poważny, że wiele, wiele lat później także w „Duże Zwierzę” widać jak na dłoni konfrontację w post transformacyjnej Polsce z tym samym typem Polaka-Pana Lutka. I mówiąc szczerze, mimo tak ogromnej odległości czasowej dzielącej nas obecnie od epok „Pełnego Gierka”, czy „Wczesnego Jaruzelskiego” nic się w kwestii postaw tak wielu ludzi nie zmieniło. Kraj nad Wisłą obfituje nadal w tak wielu Panów Lutków, a w gorszych dniach wydaje mi się, że jest nawet nieco gorzej.

 

II.

Przez długie lata po transformacji mogliśmy wszyscy przyglądać się bardzo wielu Panom Lutkom – najczęściej „Januszom Biznesu”, które to określenie chyba najlepiej definiuje ten typ osobowości. W zależności od położenia mogliśmy albo współczuć pracownikom takich „korporacji”, albo współczuć samym sobie. Była taka epoka, wielkich panów w seledynowych, katastrofalnie skrojonych marynarkach, lecz powolnie i z mozołem budowana normalność usunęła tę kastę w cień. Wprawdzie nadal tu i ówdzie można się natknąć na ten typ, ale myślę, że jako zjawisko ma już cechy lokalnego folkloru, w dodatku opatrzonego metką – „zabytek, relikt innych czasów”.

Nie oznacza to jednak, że choć tak wielu z nas wyrwało się ze szponów tych Panów Lutków, problem się rozwiązał – niestety nie. Ot, dopiero co najbardziej rozpoznawalny z Kolegów Lutków miał przesłuchanie przed Sejmową Komisją Śledczą. Nie bardzo chce mi się komentować słabości przygotowania samej komisji, ale chyba wszyscy rozumiemy jak bardzo wyszczerzony lśniącą bielą „Made in Turkey” Obajtek pasuje do najnowszej definicji Pana Lutka, który najwyraźniej pozostanie już z nami w takiej czy innej formie na zawsze. Jeśli tylko się wysilić i uważniej przyjrzeć wszystko się zgadza i pozostaje na miejscu – Pcim to chyba najlepszy możliwy przykład Polski Prowincjonalnej, krecia robota pod interesami ludzi z najbliższego otoczenia to także tylko wyrównanie do teraźniejszości. No i ta jedna jedyna różnica – Kolega Danielak dostał od życia zwyczajnie i po ludzku w ryj, a kolega Obajtek wprost przeciwnie – wyrwał się ze swego Pcimia na pisowskie salony, gdzie stanął u prawicy samego Prezesa stanowiąc najwyższą frakcję śmietanki socjety nowej władzy. Oczywiście nikt chyba nie ma złudzeń, że interesy największego Kolegi Lutka naszych czasów cuchną odorem kompletnego moralnego rozkładu z silnie wyczuwalną nutą zwyczajnej nieudolności, a owa śmietanka socjety od początku była niczym innym, jak co najwyżej społecznym kefirkiem. W dodatku – nieco po dacie…

Co jest w tej historii najsmutniejsze? To, że tak wielką grupę wynosząca przy urnach wyborczych do szczytów dzisiejszych Panów Lutków jest ta grupa wiekowa, która powinna „Wodzireja” doskonale pamiętać. Ja już nigdy od postaci Lutka Danielaka się nie otrząsnę, a mówimy o ludziach, którzy takich ludków spotykali w tamtych czasach codziennie – w pracy, po pracy, a czasem nawet w najbliższej rodzinie. Czy pamięć nas aż tak bardzo zawodzi? Czy może tak łatwo nas oszukać? Nieważna jaka jest najtrafniejsza odpowiedź – ważne jest to, że na przestrzeni tak niewielu lat utorowano drogę tak wielu Lutkom Danielakom, że posprzątanie po ich „estradowych wyczynach” będzie trwało co najmniej równie długo, jak ich „wspaniałe kariery”. A nad kosztami tej błazenady mimo całego gniewu i frustracji zawieszę żałobną kurtynę milczenia, bo na to też przyjdzie bardzo długo czekać – w najlepszym wypadku.

Nikt nie rodzi się z gruntu podły, nikczemny i zły. Ludzie się takimi stają, jeśli tylko da się im szansę. A my jako społeczeństwo robimy to wciąż i wciąż – kto wie, chyba tak być już po prostu musi. Jeśli coś jest naprawdę ważne to fakt, że Kolegów Lutków w społeczeństwie jest jednak niewyobrażalnie dalece mniej od ludzi normalnych – uczciwych i gotowych do wspaniałych gestów miłości i oddania. Nie mam siły biedzić się z pozytywnymi zakończeniami i poprawianiem humoru wszystkim ofiarom Lutków Danielaków, ale mam w ofercie tylko jedno pocieszenie – będzie lepiej, jeśli będziemy gotowi w każdej chwili takim Kolegom Lutkom zwyczajnie i po ludzku dać po prostu w ryj.

Komentarze

Popularne posty