„Dien Bien Phu Requiem dla Starego Świata”. Opowieść o wzroście i upadku Francuskich Indochin, część V

 



Droga, z której nie można już zejść


„Bądźcie mężczyznami!

Jeśli jesteście komunistami – wstąpcie do Vietminh!

Są tam ludzie, którzy wspaniale walczą w złej sprawie.

Ale, jeśli jesteście patriotami

Gotowymi walczyć za swoją ojczyznę, to jest to Wasza wojna!”

 

Z odezwy generała de Lattre’a

Do absolwentów wietnamskiego gimnazjum,

11 lipca 1951 roku

 

 

W teorii trwał strategiczny i operacyjny impas – żadna ze stron nie była w stanie trwale narzucić swej inicjatywy, a każda z ofensywnych prób kończyła się fiaskiem – ani Francuzi nie byli w stanie zając i utrzymać jakiegokolwiek obszaru pod władaniem Vietminhu, ani też Vietminh nie był w stanie przełamać odpowiednio przygotowanej i obsadzonej pozycji obronnej CEFEO. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej można zauważyć cały szereg symptomów mających wytworzyć wkrótce na polach bitew Indochin zupełnie nowe warunki działania. Dzięki ciężkiej pracy organizacyjnej udało się podnieść stan bojowy Korpusu Ekspedycyjnego i Armii Narodowej do około 350 000 żołnierzy, co oznaczało potrojenie aktywów w stosunku do 1948 roku. Co szczególnie istotne, odpowiednio dowodzeni i wyposażeni rekruci z Państwa Wietnamskiego okazywali się świetnymi żołnierzami, walczącymi twardo i nieustępliwie, nawet pomimo stale trwającego naboru mieszkańców Indochin, w tym rzecz jasna Wietnamczyków do oddziałów stricte francuskich, co de facto znacznie utrudniało uzyskanie gotowości bojowej przez oddziały wietnamskie, gdyż najlepszy element żołnierski w zasadzie na wszystkich szczeblach często świadomie wybierał służbę pod trójkolorową flagą. Co należy podkreślić, oddziały pozostające pod kontrolą CEFEO były także znacznie lepiej wyposażone w ciężki sprzęt i mogły liczyć na znacznie silniejsze wsparcie lotnicze, niż przed kilkoma laty. Jeśli jednak było tak dobrze, dlaczego działo się tak źle?


Szkolenie francuskich komandosów w bazie w Dolinie Vat Chay.

Po stronie Vietminhu także widać było trwanie stałego procesu ewolucji zdominowanej już wówczas całkowicie przez partię komunistyczną siły zbrojnej w regularne wojsko, zdolne do toczenia regularnej wojny. O ile podczas Operacji „Lorraine” Francuzi przekonali się, że system logistyczny Vietminhu umożliwiający prowadzenie naprawdę dużych operacji zaczepnych mających konsekwencje w wymiarze operacyjnym przez duże i gwarantujące dużą przewagę liczebną związki wietnamskie nadal wprawdzie opiera się na pracy fizycznej wieśniaków, ale w coraz większym stopniu może polegać na transporcie motorowym. W połączeniu z ciągłym kontrolowaniem przez Vietminh stref przygranicznych z Chinami Ludowymi i widocznym już gołym okiem „zamrażaniem” konfliktu koreańskiego zapewniało to coraz większe możliwości oparcia systemu logistycznego o łańcuch rozproszonych, niewielkich baz zaopatrzeniowych zasilanych szybkim, motorowym tranzytem broni i amunicji wprost z Chin. Tym samym system logistyczny Vietminhu stał się niemal całkowicie niewrażliwy na francuskie operacje militarne w dużym stylu. Oznaczało to ni mniej ni więcej tylko tyle, że grunt pod nogami dowództwa CEFEO usuwał się coraz szybciej.


Dekoracja orderem Legii Honorowej porucznika Romary.

Triumf pod Na San oczywiście przyniósł wydatne wzmocnienie morale członków Korpusu Ekspedycyjnego właściwie wszystkich szczebli. Oczywiście zdolność obrony umocnionych pozycji przed szturmem prowadzonym metodą „ludzkiej fali” nie była niczym nowym – krwawe odparcie Vietminhu ze wzgórz otaczających bazę było niemalże bliźniaczym powtórzeniem zmagań w Delcie i w zasadzie nie wnosiło niczego nowego do sztuki wojennej, ale dla uważnego obserwatora i analityka zmagań dodawało kilka istotnych elementów. Obrona obozu możliwa była wyłącznie dzięki zaangażowaniu w zasadzie całości dostępnego parku maszyn transportowych – tak wojskowych, jak i cywilnych. Czynnikiem sprzyjającym była tu odległość od baz lotniczych okalających Hanoi. Oznaczało to rzecz jasna totalne uzależnienie zdolności bojowej zgromadzonych w umocnionym obozie sił od mostu powietrznego, co samo w sobie było ogromnym ryzykiem – wystarczył dłuższy okres złej pogody, o koncentracji artylerii przeciwlotniczej Vietminhu nie wspominając, by znacząco ograniczyć zdolność CEFEO do zaopatrywania obsady takiej twierdzy. Mimo tego oczywistego faktu, dowództwo francuskie – także w Metropolii – uznało model bitwy stoczonej pod Na San za najbliższy ideału w obecnych warunkach, za dający największe szanse na zwycięstwo. Nic dziwnego – jeśli nie można było przewidzieć kiedy i gdzie Vietminh zdecyduje się zaatakować „Linię de Lattre’a” najłatwiejszym do zrealizowania pomysłem było „przeniesienie” francuskich umocnień w dowolny punkt będący akurat obiektem działań przeciwnika. To dawało jakąś nadzieję na wyjście z wojny „z twarzą”, bo jako się rzekło, zakończenie konfliktu w jakikolwiek sposób stawało się coraz ważniejszym priorytetem. W zasadzie władze polityczne IV Republiki nie miały już żadnych złudzeń i choć do końca 1952 roku nadal starały się wygospodarować jak najwięcej środków dla wsparcia CEFEO, to jednak faktycznie do politycznych perspektyw podchodziły wbrew stereotypom co najmniej pragmatycznie. Owo wspomniane usuwanie się Francuzom gruntu spod stóp było procesem widocznym i rozumianym nie tylko z perspektywy historyka konfliktu. Świadomy tych trudności był również Paryż.


Spadochroniarze Legii z zatrzymanym członkiem Vietminhu.

Formalnie rzecz biorąc stworzony przez Francję system polityczny funkcjonujący w Państwie Wietnamskim wydawał się nienaruszalny, a stojący na czele państwa Bao Dai stał lojalnie przy swoich sprzymierzeńcach, będących rzecz jasna jednym z kluczowych filarów jego własnej pozycji politycznej. Od pewnego czasu jednak, wśród najbliższych współpracowników głowy państwa toczył się ostry konflikt personalny, którego wynik miał dla Francji kolosalne znaczenie. Podstawą władzy Bao Daia była rzecz jasna ścisła kontrola nad ministerstwami siłowymi – armią, która osiągnęła liczebność około 148 000 żołnierzy i strukturami policyjnymi. Władza nad nimi znajdowała się stale w rękach najbardziej zaufanych stronników Bao Daia – ludzi mu absolutnie lojalnych, gdyż podobnie jak ich patron uwikłanych w przeszłości w ścisłą współpracę z administracją kolonialną. Ucieleśnieniem tego symbiotycznego układu, była trwająca w zasadzie od chwili powołania do życia Państwa Wietnamskiego współpraca Bao Daia i jego najwierniejszego pretorianina – Nguyen Van Tam, czyli znanego nam już z kierowania sajgońskimi strukturami policji „Egzekutora”. Tam, jako klasyczny „silnoręki” wkrótce po objęciu władzy przez ex-cesarza został przezeń wysłany na północ – do Hanoi – w roli tamtejszego gubernatora o bardzo szerokich kompetencjach. „Tygrys z Cai Lay” ze swego zadania wywiązał się bardzo dobrze – mimo, że znaczna cześć Tonkiny, a nawet właściwie cała północna część Annamu znajdowała się de facto poza zasięgiem oddziaływania administracji państwa, był w stanie w dużej mierze rozprawić się z jakąkolwiek opozycją wobec swego patrona, skutecznie uderzyć w dość dobrze zorganizowany wywiad Vietminhu (choć bez aż tak spektakularnych sukcesów jak wcześniej w Kochinchinie), a przede wszystkim położyć podwaliny pod ścisły związek pomiędzy nastawionymi antykomunistycznie grupami ludności zamieszkującymi Deltę. Oczywiście uczciwość nakazuje przyznać, że w tej ostatniej kwestii ogromne znaczenie miała także bezwzględność i okrucieństwo Vietminhu, wobec ludności pasywnej wobec idei komunistycznego państwa. Jakkolwiek by nie było, Bao Dai latem 1952 roku osiągnął zenit swej siły politycznej – wezwał Tama z Hanoi i powierzył mu w czerwcu misję utworzenia nowego rządu, którą tenże skwapliwie przyjął. Bao Dai potrzebował swych przyjaciół i sojuszników bardziej niż kiedykolwiek, gdyż jedynym jego naturalnym sojusznikiem pozostawali ludzie związani ze strukturami dawnej „rewolucyjnej” Partii Narodowej, obsadzający teraz niższe stanowiska w administracji państwa. Dla ex-cesarza i dawnych działaczy VNQDD antykomunizm był jedynym i jak się wkrótce okazało bardzo słabym lepiszczem wymuszonego sojuszu. Dla ówczesnych narodowców, których starsze pokolenie doskonale pamiętało francuskie represje Bao Dai pozostawał w istocie zdrajcą i francuskim figurantem, marionetką nie do zniesienia. Tolerowano go, bo po klęskach ruchu narodowego poniesionych z rąk komunistów zdawano sobie sprawę, że stojąca za nim siła militarna jest jedynym w zasadzie gwarantem ich obecnej fizycznej egzystencji. Tyle, że coraz większa część działaczy – zwłaszcza młodego pokolenia – spoglądała w stronę Stanów Zjednoczonych, jako potęgi mogącej zagwarantować oddalenie widma komunistycznego triumfu w znacznie większym stopniu niż Francja, której autorytet jako globalnego mocarstwa od II Wojny Światowej konsekwentnie malał. Zatem mimo blichtru i pozornej siły Bao Dai i jego najbliżsi współpracownicy pozostawali w organizmie Państwa Wietnamskiego ciałem obcym mimo znacznego wzmocnienia swych politycznych fundamentów. Stając na czele gabinetu Nguyen Van Tam bardzo szybko zyskał właściwie monopol na władzę, gdyż na czele sił zbrojnych państwa postawił w roli szefa sztabu generalnego swego syna – Nguyen Van Hinha – skądinąd osobę bardzo kompetentną i inteligentną. Im bardziej jednak pozycja Bao Daia umacniała się, tym bardziej rósł opór – teraz już nawet wśród członków rodziny, zazdrosnych o władzę i wpływy, więc tym bardziej podatnych na podszepty ze strony nacjonalistów, z konieczności przecież tolerowanych w strukturach władzy.


Legioniści z 1 kompanii 2 BEP w Hanoi.

Francuskie władze doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że znajdują się na pokładzie niezwykle chybotliwej łodzi, ale w gruncie rzeczy niewiele mogli zrobić – natychmiastowa ewakuacja CEFEO nie wchodziła w grę, gdyż pozostawienie układu Bao Dai – Van Tam – Van Hinh musiało spowodować prędzej czy później upadek ostatniego sprzyjającego idei Unii Francuskiej ośrodka politycznego i nie miało w zasadzie znaczenia, czy ów upadek wynikałby z wewnętrznej rewolty w Pąństwie Wietnamskim, czy może – co zresztą było chyba bardziej prawdopodobnym – w efekcie zbrojnego przejęcia władzy przez komunistów i Ho Chi Mina. Oczywiście pomijam tutaj reperkusje związane z de facto przyznaniem się militarnej i politycznej klęski w Indochinach wynikającym z tak radykalnego kroku. Jeśli Francja chciała utrzymać na powierzchni Unię Francuską, musiała zadbać o utrzymanie się przy władzy Bao Daia. Do tego potrzeba jej było militarnych sukcesów nad Vietminhem w postaci przejęcia fizycznej kontroli nad choć niedużą częścią obszaru pozostającego poza zasięgiem władzy Państwa Wietnamskiego, tak by wzmocnić jego struktury (także siłowe) do tego stopnia, by były same w stanie stawiać czoła komunistom, co z kolei uzależnione było od wzrostu finansowego i materiałowego wsparcia ze strony USA. A wzrost znaczenia Stanów Zjednoczonych w toczonym konflikcie był jednym z czynników erozyjnych dla ich własnej pozycji w Indochinach. Tego węzła gordyjskiego nie dawało się tak po prostu przeciąć, tym bardziej, że stanowisko USA pozostawało chwiejne i niejednoznaczne. Coraz bardziej jasnym dla Paryża stawało się jednak, że zmęczenie społeczeństwa amerykańskiego kosztami wojny koreańskiej mimo generalnie antykomunistycznych sympatii musiało prowadzić do odwrotu od polityki „wojującego antykomunizmu” na zasadzie otwartej konfrontacji zbrojnej. Amerykańscy politycy i wojskowi nie zamierzali mimo stale ponawianych zapewnień o pełnym wsparciu angażować się militarnie w Indochinach, nawet mimo ewentualnego zakończenia wojny w Korei.


Dowodzący 2 BEP major Remy Raffalli, jeden z najpopularniejszych oficerów Legii w Indochinach...

Wojna zatem trwała dalej i jedynym pozytywnym akcentem sytuacji CEFEO pozostawała późną jesienią 1952 roku powstrzymanie ofensywy Giapa, ale zanim jeszcze wygasły walki na wzgórzach okalających Na San, rozpoczęła się nowa seria starć, tym razem w południowej części Delty – obszaru teoretycznie pozostającego pod francuską kontrolą. Wczesną jesienią 1952 roku liczne oddziały wietnamskie należące organizacyjnie do 7 i 9 Pułku 304 Dywizji i 48 Pułku 320 Dywizji wykorzystały mobilizację francuskich rezerw do Operacji „Lorraine” i dokonały całego szeregu udanych akcji infiltracyjnych w regionie dla Francuzów szczególnie wrażliwym z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, region Nam Dinh należał do najbogatszych w Tonkinie i siły Vietminhu były w stanie dość szybko zgromadzić bardzo dużą ilość zapasów żywności. Po drugie, obszar ten zamieszkany był przez zwarte społeczności katolickie, dotychczas niezachwianie wspierające interwencję i stanowiące ostoję poparcia dla idei Państwa Wietnamskiego. Po trzecie wreszcie – obecność licznych jednostek regularnych przeciwnika skutecznie paraliżował jakikolwiek ruch po tamtejszych drogach, co bardzo utrudniało przemieszczanie się sił francuskich wewnątrz Delty, wciąż stanowiącą przecież podstawę operacyjną do wszelkich działań bojowych w Tonkinie. Mimo zatem trwających nad Rzeką Czarną ciężkich walk generał Gonzales de Linares rozpoczął przygotowania do dużej operacji oczyszczającej region Nam Dinh, zakodowanej pod nazwą „Bretagne”. Generał de Linares powierzył tę misję doświadczonemu generałowi de Bercheux, który kierował już z sukcesami tego typu działaniami w północnej części Tonkiny stojąc na czele 2 Dywizji Marszowej. Mimo skomplikowanej sytuacji operacyjnej, dowództwo Północnej Strefy wydzieliło do Operacji „Bretagne” całkiem spore siły obejmujące cztery grupy mobilne i dodatkowo – także dwie grupy amfibijne. Wśród skierowanych do działań jednostek znalazło się całkiem sporo bardzo doświadczonych jednostek należących do kategorii elitarnych związków taktycznych, takich jak 2 Batalion 3 Pułku Piechoty Cudzoziemskiej, mogących liczyć na wsparcie sił pancernych i dużej ilości jednostek pływających należących do Dinassault.


...Ostatnie pożegnanie majora Raffall'ego przez salutujących i prezentujących broń żołnierzy 2 BEP. Major został raniony w żołądek w dniu 1 września 1952 roku, na zaledwie dwa dni przed końcem swej dwuletniej tury bojowej w Indochinach. Mimo wysiłków lekarzy, dziewięć dni po wykonaniu tej fotografii major zmarł.

W zasadzie doświadczenie z wcześniejszych walk w Delcie wskazywało, że oddziały francuskie dzięki rzeźbie terenu, sprzyjającej ludności cywilnej i licznym żeglownym ciekom wodnym mogą liczyć na bardzo dużą przewagę nad przeciwnikiem, ale siły Vietminhu nie marnowały czasu i błyskawicznie zbudowały skomplikowany system punktów umocnionych blokujących zarówno drogi, jak i rzeczne odnogi. Na opanowanym przez siebie obszarze dowództwo Vietminhu szybko aktywowało liczne pododdziały terytorialne i przystąpiło do formowania nowych jednostek regularnych – przede wszystkim, 50 Pułku. W tych okolicznościach użycie 18 batalionów przez CEFEO bynajmniej nie gwarantowało sukcesu i rozpoczęta z dniem 1 grudnia operacja od początku nie przebiegała tak, jak życzyłby sobie generał Henri de Berchoux. Bardzo powolne postępy skutecznie hamowane przez wydzielone oddziały Vietminhu w zasadzie przekreśliły nadzieję na szybkie okrążenie przeciwnika, który wykorzystując francuskie trudności bardzo skutecznie manewrował w terenie unikając konfrontacji z dużo silniejszym przeciwnikiem. Dowództwo francuskie nie rezygnowało jednak i kontynuowało manewry swymi jednostkami, stopniowo odzyskując kontrolę nad regionem, a przede wszystkim, co raz bardziej ograniczając siłom wietnamskim pole manewru. Gdyby na tym etapie dowództwo Vietminhu zdecydowało o odwrocie z Nam Dinh, z pewnością ocaliłoby swe jednostki, ale Giap pochłonięty odwrotem spod Na San niebardzo interesował się walkami w Delcie. Tak jak podczas bitwy nad Rzeką Day oddziały francuskie w końcu dopadły swego przeciwnika, który nie był w stanie wydostać się z pułapki.


Kapitan Georges Hamacek przesłuchujący jeńca. Dosłownie kilka minut po zrobieniu tego zdjęcia, ów pochodzący z Czech oficer poległ w walce.

Po trzech tygodniach zabawy w kotka i myszkę siły francuskie oczyściły z przeciwnika rejon Biskupstwa Bui Chu, a przede wszystkim okrążyły pod Nghia Xa oddziały regularne z 9 i 48 Pułków Vietminhu. Jak zwykle w takich okolicznościach – artyleria i siły powietrzne przeważyły szalę i obrona szybko się załamała, a grupki żołnierzy sił regularnych Vietminhu i towarzyszących im oddziałów partyzanckich wykorzystując luki we francuskim ugrupowaniu wymknęły się z obławy i uszły zagładzie. De facto oznaczało to przynajmniej połowiczny sukces CEFEO, ale generał de Berchoux kontynuował działania oczyszczające aż do 4 stycznia 1953 roku. Oddziały Korpusu Ekspedycyjnego straciły w dotychczasowych walkach 61 zabitych, 121 zaginionych i 386 rannych, co było dość wysoką ceną za wypchnięcie przeciwnika z pasa terenu pomiędzy Nam Dinh, a brzegiem morza. Choć dowództwo CEFEO oficjalnie uznało Operacje „Bretagne” za udaną obficie dzieląc się z przedstawicielami prasy szczegółami ucieczki żołnierzy Vietminhu „przebranych za wieśniaków”, oczywistym było, że południowa część Delty nadal pełna jest różnych oddziałów Giapa. Przy użyciu posiadanych sił (3, 4 i 5 Grupy Manewrowej) natychmiast przystąpiono do kolejnej operacji w rejonie Thai Binh. Tak rozpoczęła się Operacja „Artois”, której przebieg był właściwie bliźniaczo podobny, do wcześniejszych działań. W sumie, w ciągu pierwszego kwartału 1953 roku CEFEO przeprowadziło aż pięć operacji antypartyzanckich w południowej części Delty Rzeki Czerwonej (o kryptonimach „Artois”, „Normandie”, „Nice”, „Nantes” i „Alpes”), które wprawdzie nie doprowadziły do zniszczenia sił regularnych Vietminhu – te wycofały się w dość dobrej kondycji na południe od Delty, ale w znacznej mierze oczyściły z przeciwnika południową część regionu. O realnej ocenie skutków wielotygodniowego uganiania się za nieuchwytnym wrogiem najlepiej świadczy fakt, że generał Henri de Bechoux został jeszcze w marcu 1953 roku odwołany do Metropolii, gdzie objął funkcję dowódcy 1 Regionu Wojskowego (obejmującego Paryż), a już rok później spensjonowanego z czynnej służby.


Zamyślony generał Navarre - małomówny i skryty oficer dośc często widywany był waśnie w takiej pozie.

Co szczególnie rzuca się w oczy – nawet działając w tak sprzyjających warunkach oddziały CEFEO nie były w stanie w ciągu niemal czterech miesięcy aktywnych działań zniszczyć żadnego większego zgrupowania wietnamskiego, a jedynie wymuszać kolejne odwroty swego przeciwnika, który z godną podziwu regularnością wymykał się z matni. Nie pomagało ani zmasowanie jednostek pływających flotylli rzecznej, ani aktywnie prowadzone rozpoznanie z powietrza, ani użycie (w sprzyjających warunkach) dużej liczby pojazdów mechanicznych. Problemem był nie przeciwnik – choć bitny i odważny – ale własne ograniczenia. Jeśli tylko spojrzeć na mapę regionu szybko można się zorientować, że zadanie zabezpieczenia kluczowych dróg, a przede wszystkim zbudowanie dostatecznie zagęszczonego pierścienia okrążenia po prostu przerastało możliwości posiadanych w południowej strefie sił. To właśnie brak ludzi powodował, że Vietminh w większym lub mniejszym stopniu był w stanie „przesiąkać” przez pozostawiane regularnie przez siły francuskie „oka” w pierścieniu okrążenia. Sprawa nie ograniczała się bynajmniej do prostej recepty polegającej na lepszym wykorzystaniu posiadanych zasobów i sprawniejszym manewrowaniu siłami w celu uzyskania większej koncentracji jednostek na obszarze działań. Na to akurat nie pozwalał Vietminh swoimi własnymi operacjami zaczepnymi realizowanymi za pomocą głównych sił pod bezpośrednią kontrola Giapa.


Na Równinie Dzbanów - Laos, czasy obecne.

Niemal natychmiast po klęsce pod Na San Giap postanowił wznowić aktywne działania na dużą skalę wykorzystując zdobyte nad Rzeką Czarną pozycje. Tym razem dowódca Vietminhu mierzył bardzo daleko, gdyż postanowił uderzyć na Laos. Wprawdzie część jego wyborowych oddziałów regularnych poniosła poważne straty i nie było mowy o szybkim ich uzupełnieniu, ale wywiad Giapa w wiarygodny sposób przedstawił stan sił przeciwnika w Północnym Laosie jako rozproszone i słabo uzbrojone zgrupowanie niedużych oddziałów zadawalających się utrzymywaniem sieci niewielkich posterunków. Zdolność skomasowania znacznie większych sił na kilku wybranych kierunkach dawała zatem Vietminhowi potencjalnie dostatecznie dużą przewagę, ale pozostawała kwestia zorganizowania dostatecznie sprawnego łańcucha dostaw zaopatrzenia, co było zadaniem co najmniej trudnym, z uwagi na odległość od podstawy operacyjnej nowej ofensywy, ale także skrajnie trudny teren. Giap w ramach przygotowań postarał się o ogromną mobilizację tysięcy wieśniaków z północno-zachodnich regionów w roli kulisów, ale i tak nie zdołał przygotować ich dostatecznej ilości. Mimo to był skłonny uderzyć na Laos, gdyż zdawał sobie sprawę, że skuteczne rozgromienie tamtejszych sił francuskich i ich sojuszników spowoduje pożądaną reakcję francuskiego dowództwa – wysłanie na odległy od Tonkiny teatr działań posiłków, co musi w konsekwencji ułatwić działania sił Giapa w Delcie. Ponadto istniała rzecz jasna szansa obalenia dotychczasowych profrancuskich władz i zorganizowania w Laosie konkurencyjnego ośrodka władzy politycznej, co byłoby także samo w sobie olbrzymim profitem. Celem operacji miała być miejscowość Sam Neua w północno wschodnim Laosie, gdzie skierowały się jego oddziały, w efekcie tego ruchu Francuzi podjęli decyzję o ewakuacji szeregu małych fortów na pograniczu, ale zanim oddziały wietnamskie wdarły się głębiej dały o sobie znać trudności logistyczne. Przede wszystkim, znaczna część zmuszonych do pracy przy transporcie zaopatrzenia mieszkańców Kraju Tajów po prostu zbiegła do dżungli porzucając ryż i amunicję. Giap rozumiejąc, że realizacja jego planu wymaga dużo poważniejszych przygotowań zrezygnował z marszu w głąb Laosu i wycofał swe oddziały na północno-zachodnie obrzeża Tonkiny. Po pierwsze miały tam wypocząć po zakończonej kampanii, po drugie zaprowadzić porządki i na nowo przygotować tamtejszych wieśniaków do roli kulisów, pacyfikując tamtejsze wsie. Nie wszystkie oddziały sił regularnych miały przygotowywać się do kolejnych operacji – pozostająca w stosunkowo dobrej kondycji 320 Dywizja Vietminhu Van Tien Dunga otrzymała zadanie uderzenia w bardzo czuły punkt – region Phat Diem, zamieszkały w przeważającej mierze przez szczególnie lojalnych wobec Francuzów katolików wietnamskich. Wprawdzie jeden z najlepszych podwładnych Giapa zdołał podejść w rejon celu swych działań niepostrzeżenie i zaskoczył obronę, to jednak został ze stratami odparty dzięki szybkiej reakcji generała Salan, który wsparł lokalny garnizon posiłkami z południa.


Konferencja generała Giapa z udziałem Księcia Souphanuovonga.

Działania 320 Dywizji w znacznej mierze ułatwiły kolejną lokalna operację zaczepną Vietminhu – uderzenie samodzielnych 84 i 95 Pułków Vietminhu na francuskie posterunki w An Khe, Kontum i Pleiku strzegące Annamu. Po raz pierwszy w czasie tej wojny oddziały Giapa na poważnie były w stanie rzucić wyzwanie francuskiej dominacji w Annamie – górzystej i pozbawionej dróg krainie. Stosunkowo słabe załogi posterunków zabezpieczających pustkowia Płaskowyżu Centralnego znalazły się od razu w sytuacji kryzysowej, a ponieważ rezerwy z rejonu Sajgonu skierowano do Phat Diem dowództwo CEFEO musiało użyć rezerw z Tonkiny i po skierowaniu do walki aż trzech batalionów spadochronowych ostatecznie opanowało sytuację. Obecność sił Vietminhu dotychczas sprowadzała się do regularnego organizowania blokad i zasadzek na biegnącej wzdłuż wybrzeża drogi nr 1, czemu lokalne garnizony starały się przeciwdziałać, ale z uwagi na swą słabość nie odnosiły przy tym zbyt wielkich sukcesów. Po odwrocie z Płaskowyżu Centralnego sił Vietminhu Francuzi tradycyjnie nie zorganizowali pościgu, ani tez w żaden inny sposób nie przeciwdziałali ruchom wojsk przeciwnika, które zresztą ustały pod koniec stycznia 1953 roku. Aż do marca tego roku obie strony zachowywały całkowitą bierność – po nieudanej operacji „Lorraine” także siły francuskie wymagały odpoczynku i uzupełnień. Przede wszystkim jednak Francuzi nie byli w stanie zorganizować poważniejszej operacji przeciw głównym siłom wroga, gdyż ponownie borykali się ze starym problemem stałej infiltracji Delty Rzeki Czerwonej przez kolejne wietnamskie oddziały regularne, nie będąc w stanie zorganizować zgrupowania dostatecznie silnego, by rzucić wyzwanie nieuchwytnemu dotychczas przeciwnikowi. Generał Salan wydał wprawdzie szereg dyrektyw snując plany ponownego obsadzenia kilku w swojej ocenie istotnych punktów mających zabezpieczać kluczowe obszary teatru działań wojennych – to wówczas po raz pierwszy pojawiła się koncepcja ponownego obsadzenia doliny Dien Bien Phu, ale działania wietnamskie, a także zbliżający się potem wielkimi krokami okres monsunu spowodował pozostanie sił francuskich w bierności. Okres pauzy operacyjnej nieoczekiwanie skończył się w kwietniu 1953 roku. Vietminh ukończył przygotowania do kolejnej wielkiej operacji zaczepnej i Giap wydał rozkaz do rozpoczęcia działań, choć pozostało mu do dyspozycji niewiele tygodni stosunkowo dobrej pogody. Znaczna część sił regularnych pod osobistym dowództwem Giapa wyruszyła ze swych baz – ponownie ich celem stał się Północny Laos.


Żołnierze Pathet Lao w marszu przez osadę.

Królestwo Laosu miało długą i skomplikowaną historię. Najstarsze ślady ludzkiej cywilizacji sięgają dolnego paleolitu, a mimo znacznego stopnia geograficznej izolacji kraj ten miał długą i skomplikowaną historię państwowości – jak się wydaje, nieszczególnie dobrze rozumianą przez Giapa. Około VI wieku przed Chrystusem pojawia się w północno-wschodniej części kraju zupełnie niezależna kultura, której pozostałości koncentrują się na rozległym obszarze Xieng Kuang, zwanym Równiną Dzbanów. Nazwa ta pochodzi od charakterystycznych kamiennych „Dzbanów”, będących w rzeczywistości kamiennymi sarkofagami, z których największe osiągają wysokość nawet 3 metrów. Niewiele nam wiadomo o ludziach, którzy w ten sposób honorowali swych zmarłych – szczątki przedmiotów codziennego użytku znajdowane w „Dzbanach” każą jednak sądzić, że utrzymywali działalność handlową z innymi, odległymi ośrodkami ludzkiej kultury. Cywilizacja ta za zanika ostatecznie około 800 roku po Chrystusie, przez ostatnie stulecia swego istnienia będąc stopniowo wypieraną przez rozwijające się Królestwo Funnan. Ta obcja cywilizacja przyniosła do Laosu pierwiastki kultury indyjskiej – przede wszystkim liczne instytucje świeckie i religijne. Z drugiej strony na teren Laosu wdarła się cywilizacja ludu Cham, pochodząca z terenów dzisiejszego środkowego Wietnamu. Zderzenie tych dwóch sił skończyło się wchłonięciem stworzonego przez Chamów ośrodka w Champasak przez Funnan, a po rozpadzie tego drugiego zaowocowało powstaniem pierwszego niezależnego królestwa na ziemiach Laosu – Chenla, które odrzucało indyjskie wpływy kulturowe. Chenla utrzymywała kontakty z Imperium Khmerów i odpierała stałe ataki ze strony Champów, z których zresztą w znacznej mierze się wywodzili. W tym samym mniej więcej okresie ekspansja Ludzi Mon z obszaru dzisiejszej Tajlandii doprowadziła do kolonizacji Północnego Laosu, gdzie powstały liczne niewielkie organizmy państwowe, z których najważniejszym było Królestwo Dvaravati. Obszary te w średniowieczu stały się celem ekspansji Kra-Dai, pochodzących z Chin, co spowodowało trwały podbój tych ziem, ale także poważne zmiany w strukturze etnicznej zamieszkującej obszary Laosu ludności. Ekspansywni Kra-Dai spychali na swej drodze liczne społeczności pochodzenia tajskiego, które ostały się ostatecznie właśnie w Północnym Laosie i na przestrzeni długich dziesięcioleci zyskali dominująca pozycja wśród tamtejszej mieszanki ludnościowej. W czternastym wieku na obszarze wykraczającym znacznie poza dzisiejsze granice polityczne Laosu powstało krzepkie państwo zwane Lan Sang (Lang Xang). Po około stuleciu od powstania Lan Sang musiało zmierzyć się z ekspansją Dai Viet – średniowiecznego państwa wietnamskiego. Wprawdzie Wietnamczycy zdołali zdobyć i zniszczyć stolicę Lan Sang – Luang Prabang, ale wkrótce karta się odwróciła i zostali zmuszeni do odwrotu do swych siedzib. Po ustaniu zagrożenia ze strony Dai Viet władcy Lan Sang musieli zmierzyć się z kolejnym zagrożeniem – tym razem ze strony agresywnych i ekspansywnych mieszkańców Birmy. W 1560 roku król Setthathirath musiał przenieść swą stolicę z Luang Prabang do Vientiane, by zmierzyć się z nowym wrogiem. Około 1573 roku Birmańczycy zdołali narzucić swą polityczną dominację królestwu, ale wnuk pokonanego Setthathiratha – Nokeo Koumane – w dwie dekady później odzyskał niezależność. Przełom XVI i XVII stulecia to krótki okres prosperity królestwa, po którym dochodzi do serii brutalnych i krwawych wojen domowych o władzę. Ostatecznie po pokonaniu czterech innych kandydatów wychodzi z niej zwycięsko Sourigna Vongsa, panujący w latach 1637-1694. Jego niezwykle długie rządy zapewniły upragniony spokój wewnętrzny i stabilizację, ale okazuje się łabędzim śpiewem wielkości Lan Sang – po jego śmierci ponownie dochodzi do serii konfliktów o władzę i królestwo rozpada się ostatecznie w ich konsekwencji na kilka osobnych organizmów państwowych o znaczeniu już wyłącznie lokalnym, przede wszystkim jednak będących zbyt słabymi, by bronić swej niezależności przed obcą dominacją. Mamy zatem odtąd do czynienia z trzema królestwami (Luang Prabang, Vientiane i Champasak), oraz niewielkim księstwem na obszarze Równiny Dzbanów. W roku 1779 Taksin Wielki, władca Syjamu w błyskawicznej kampanii narzuca swą władzę pozostałościom po królestwie Lan Sang i ustala dominację syjamską na okres ponad stulecia. Już od lat dwudziestych XIX wieku narasta opór wobec obcej władzy – wprawdzie powstanie Anouvonga, władcę Vientiane zostało przez Tajów stłumione, a sam król głową zapłacił za swą klęskę, ale poczucie odrębności narasta stopniowo i skutkuje wykształceniem się świadomości narodowej mieszkańców Laosu, nazywanych Lao. Krótko po odzyskaniu władzy nad Laosem przez Syjam dochodzi do serii konfliktów pomiędzy Tajami, a Wietnamczykami. Cesarstwo Wietnamskie usiłuje zyskać kontrolę nad dzisiejszym Laosem i Kambodżą, co skutkuje serią niezwykle niszczycielskich operacji wojskowych, to wówczas Wietnamczycy opanowują Równinę Dzbanów. Co istotne, w 1833 roku król Mantha Tourath usiłujący zerwać z syjamską dominacją składa hołd lenny władcy Wietnamu, ale ostatecznie to Syjam triumfuje i Laos pozostaje nadal w jego orbicie wpływów. To czarny czas w historii Laosu, który jest bezlitośnie eksplorowany przez zdobywców – władcy Syjamu wykorzystują lokalną i bezradną ludność ekonomicznie, ale przede wszystkim czynią z niej rezerwuar niewolniczej siły roboczej. Kolejną plagą stają się zorganizowane bandy zdemoralizowanych żołnierzy głównie chińskiego pochodzenia znane nam już z historii nowożytnej Wietnamu.

August Pavie.

Obszar Laosu został poznany przez Europejczyków w ciągu XVII wieku, ale nie zainteresował wówczas nikogo. Dopiero w 1860 roku pierwsi biali pojawiają się na stale w Laosie – to francuscy misjonarze, Doudard de Lagre i Francis Garnier, którzy poza działalnością w sferze stricte duchowej, wykonują dużo ważniejsze, zupełnie doczesne zadanie dla swego państwa. Obaj przede wszystkim badają Dolinę Mekongu jako potencjalny szlak handlowy wiodący do Południowych Chin. Aż do 1886 roku sam Laos nie przedstawiał dla Francji właściwie żadnej wartości, ale gdy konkurencja brytyjska obejmuje w swe posiadanie Birmę, narasta poczucie zagrożenia dla skali francuskiej obecności w Indochinach. Do Luang Prabang przybywa francuski Auguste Pavie z zadaniem zabezpieczenia francuskich interesów w tej części świata. Pavie z garstką żołnierzy przybywa do Luang Prabang dokładnie na czas, by być światkiem ataku na miasto ze strony bandytów i renegatów Deo Van Tri, usiłującego odbić z rąk lokalnego władcy – Oun Khama. Ten ostatni unika schwytania przez prześladowców wyłącznie dzięki francuskiej pomocy, co stanowi wyśmienity pomost dla współpracy. Bierność tajskich garnizonów wobec panującego bandytyzmu daje wspaniałą okazję do stworzenia nowych porządków – pod francuską dominacją. Najpierw w pokazowej akcji siły francuskie z Wietnamu niszczą siedlisko bandytyzmu – federację Sipsong Chu. Następnie Pavie wyjeżdża do Bangkoku, gdzie zaczyna już otwarcie kwestionować prawa Syjamu do władania nad ziemiami Lao. Roszczenia ze strony Francji doprowadzają do serii incydentów pomiędzy siłami zbrojnymi obu stron, ale po rozgromieniu sił Syjamu pod Paknam 13 lipca 1893 roku i ustanowieniu blokady Bangkoku przez francuską marynarkę wojenną, król Syjamu uznaje prawo Francji do kontroli nad terytoriami położonymi na wschód od rzeki Mekong i szereg innych ustępstw. Tak oto powstaje Protektorat Laosu, w ramach którego Francuzi tworzą jedno królestwo w miejscu szeregi słabych i wyniszczonych dekadami obcych najazdów państewek, z Oun Khamem jako władcą zjednoczonego państwa. Francuzi tworzą nowoczesny system administracyjny i ustanawiają stolicą Vientiane, przy czym siedzibą dworu królewskiego pozostaje Luang Prabang. Już w 1898 roku Laos został całkowicie zintegrowany z administracja podbitych Indochin i staje się jej integralną częścią. Po stosunkowo łatwym opanowaniu Laosu Francuzi w zasadzie przestali się nim interesować – kraj był bardzo rzadko zaludniony (populację określano wówczas na zaledwie około 470 000 osób), pozbawiony w zasadzie istotniejszych bogactw naturalnych, oraz szlaków komunikacyjnych, które mogłyby ożywić tutejsza wymianę handlową. Podstawą tutejszych stosunków handlowych pozostawał zatem obrót wódką ryżową i opium – podstawowe produkty żywnościowe pozostały domeną lokalnych społeczności, które produkowały jej bardzo niewielkie nadwyżki i nie były skłonne do ich wymiany. Przede wszystkim, zniesienie władzy Tajów wiązało się ze zniesieniem niewolnictwa, a wyniszczenie lokalnej arystokracji przez dekady wojen i obcych inwazji wytworzyły bardzo oryginalne stosunki agrarne – otóż ogromna większość chłopstwa cieszącego się dzięki obecności Francuzów wolnością osobistą było właścicielami gruntów na których uprawiali ryż i prowadzili hodowlę. Ustanowione przez nową administrację podatki nie były odczuwane jako coś szczególnie uciążliwego, a ponieważ siły francuskie raz na zawsze położyły kres powszechnemu do niedawna bandytyzmowi, nowe władze cieszyły się autentycznym szacunkiem i oddaniem Lao. Nie odczuwano przy tym obecności Francuzów – jeszcze w 1937 roku poza rotacyjnie przebywającymi funkcjonariuszami struktur władz Protektoratu na terenie Laosu na stałe przebywało zaledwie 537 Francuzów. Oczywiście w tych warunkach przybysze musieli na kimś opierać podstawy swej administracji – zwłaszcza lokalnej. Przede wszystkim prawnie zrównano wszystkie lokalne społeczności, kończąc długotrwały okres jawnej dyskryminacji ludów Lao Theung i Lao Soung, przez stanowiących zdecydowaną większość Lao Loum. To z reprezentantów mniejszości Lao Soung Francuzi rekrutowali pracowników najniższych szczebli administracji, siły policyjne, a także nieliczne wojskowe jednostki kolonialne.


Król Laosu w towarzystwie francuskich oficerów w Luang Phrabang.

Wkrótce po powstaniu Protektoratu dało o sobie znać ogromne zróżnicowanie etniczne poszczególnych dzielnic Laosu – już w 1901 roku doszło do rewolty na której czele stanął Ong Kheo, „Święty Człowiek”. Porwał on za sobą przede wszystkim. Ong Kheo stał na czele żyjących po obu stronach laotańsko syjamskiej granicy ludów Alak, Sedang, Loven i Nha-heun. Przywódca ruchu wykorzystał swoje krasomówcze talenty do szerzenia wiary w swoje nadprzyrodzone zdolności głosząc różnego rodzaju przepowiednie – z reguły o katastroficznym charakterze. Obok religijnej natury ruchu wkrótce powstała także druga – bardzo nacjonalistyczna – kiedy sam Ong Kheo zaczął głośno domagać się „usunięcia białych”. Ruch nie zyskał ogólnonarodowego charakteru, ale charakterystyka terenu i słabość sił zbrojnych protektoratu spowodowała jego rozprzestrzenienie się i trwanie. W pewnym momencie powstańcy byli w stanie zaatakować tak odległy cel, jak Kontum w Annamie. Początkowe sukcesy rebeliantów spowodowały szybki napływ nowych ochotników – prostych, niepiśmiennych ludzi, których urzekła sława wojenna wodza i rzecz jasna nadzieja na obfite łupy zdobyte podczas wojennych wypraw. W kwietniu 1902 roku oddziały powstańcze obległy posterunek w Savannakhet, po czym uwierzywszy w przepowiednię głoszącą, że francuska amunicja zmieni się pod wpływem woli wodza w kwiaty frangipani, mając niemal wyłącznie broń białą rzuciło się do szaleńczego ataku. Oczywiście Francuzi i ich podwładni – Lao wierni królowi – dosłownie zmasakrowali atakujących. Równolegle niemalże, 3 kwietnia 1902 roku oddziały króla Syjamu po swojej stronie granicy rozgromiły inna kolumnę powstańców. Te klęski w znacznym stopniu osłabiły siłę ruchu, podważając u wielu rebeliantów wiarę w boskie posłannictwo wodza. Ruch tlił się jednak, a Ong Kheo został schwytany dopiero w 1907 roku. Po chwilowym spacyfikowaniu nastrojów Kheo ponownie skłonił swych zwolenników do chwycenia za broń i ostatecznie został zabity przez reprezentanta francuskiej administracji nazwiskiem Fendler podczas rozmów pokojowych w 1910 roku. Mimo to, odłamki sił rebelianckich tułały się nadal po kraju, a tu i ówdzie dochodziło do nowych wystąpień, z którymi wiązane zaburzenia wygasły ostatecznie dopiero w połowie lat trzydziestych – ostatni z akolitów Ong Kheo, nazwiskiem Ong Kommandam został zabity w styczniu 1936 roku. W ostatnim okresie trwania ruchu rebelianci zmienili się w zwyczajną bandę, żyjąca z rabunku i niecofająca się nawet przed atakami na wioski zamieszkane przez swych własnych pobratymców.


Strzelcy Laotańscy podczas patrolu w dżungli.

System trwał niewzruszenie – nikomu na dłuższą metę nie zależało na poważniejszych i głębszych zmianach. Ta specyficzna symbioza została jednak koniec końców nieco zakłócona – stało się tak z powodu nie licującego z lokalnymi tradycjami zamiaru władz francuskich popchnięcia Protektoratu w kierunku szybszego rozwoju ekonomicznego w okresie międzywojennym. Poza rzecz jasna stopniową rozbudową szkolnictwa (które i tak w zasadzie nie objęło znacznej większości mieszkańców obszarów wiejskich), władze francuskie zaczęły popierać zarysowujący się wówczas proces imigracji Wietnamczyków. Byli oni pożądani z uwagi na swój zdecydowanie wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego, ale także ze względu na zwyczajny stereotyp, który kazał postrzegać Francuzom Lao jako naiwnych, leniwych i niechętnych jakimkolwiek zmianom ludzi. Imigracja wietnamska koncentrowała się przede wszystkim w miastach, gdzie przybysze rozwijali handel i drobną wytwórczość bardzo szybko dominując autochtonów ekonomicznie. W latach czterdziestych XX wieku populacja wietnamska w Laosie liczyła już około 40 000 osób i choć stanowiła nadal zdecydowaną mniejszość w masie Lao, to zaczęła dominować liczebnie w większości najważniejszych ośrodków miejskich budząc coraz żywszą niechęć. Mówimy o naprawdę dużej skali imigracji, gdyż wietnamska część populacji Pakse osiągnęła wówczas liczbę 62 % ogółu mieszkańców miasta, w Vientiane 53%, a w Thakhek aż 85 %. Ostatecznie wsparcie administracji Protektoratu dla tego osadnictwa miało swoje dobre strony, gdyż faktycznie podniosło poziom cywilizacyjny Laosu (a przynajmniej w miastach), oraz rzeczywiście wymusiło na populacji Lao zamieszkującej miasta znacznie większa niż dotychczas aktywność ekonomiczną. Poza tym dla Lao to imigranci stali się wrogiem nr 1, a francuska i królewska administracja po staremu nie  musiała się borykać z większymi przejawami niezadowolenia. Sytuacja zmieniła się wraz z upadkiem francuskiej władzy wskutek wkroczenia japońskich sił zbrojnych. Japończycy aresztowali dotychczasowego króla – Sisavang Vonga – i zmusili go do mianowania premierem księcia Phetsaratha, który jako stworzył zupełnie nowy gabinet, zrywający zupełnie wszelkie związki z Francją. Phetsarath próbował opierać się na powstałym w 1944 roku ruchu Lao-Seri, głoszącym hasło „Laos dla Lao”, ale w rzeczywistości nie był zbyt popularny nawet wśród tej grupy nacjonalistycznie usposobionych radykałów, zależąc wyłącznie od obecności japońskich sił okupacyjnych. Te ostatnie nie były natomiast zbyt popularne w społeczeństwie Lao – nie tylko rekwirowały wielkie ilości żywności, co wpędziło wiele wiejskich społeczności w głód, ale także aresztowały i straciły bardzo wielu oficjeli z kręgów dawnej administracji kolonialnej, którzy cieszyli się w oczach opinii publicznej sporym uznaniem. Gdy Japonia upadła Phetsarath próbował jeszcze utrzymać władzę rozsyłając deklarację o podtrzymaniu przez Laos statusu niepodległego państwa bez względu na upadek Cesarstwa. W rzeczywistości zupełnie już wówczas osamotniony został obalony w drodze bezkrwawego przewrotu, a konkretnie poprzez dymisje, udzieloną mu przez króla w dniu 10 października 1945 roku. Dwa dni później Phetsarath utworzył organizację „Lao Issara” – Wolny Laos, której członkowie (w dużej mierze członkowie rodziny królewskiej i ich dworzanie) w liczbie trzydziestu wtargnęli do pałacu królewskiego, aresztowali monarchę i ponownie sięgnęli po władzę dla Phetsaratha. Mimo tej udanej akcji sytuacja nacjonalistów stała się szybko ekstremalnie trudna i byli oni w stanie utrzymać się u władzy aż do maja 1946 roku wyłącznie dlatego, że proces przejmowania kontroli nad południową częścią kraju przez siły francuskie wspierane przez brytyjskie oddziały ekspedycyjne był hamowany obecnością w północnej części kraju oddziałów Kuomintangu, które starały się uniemożliwić odtworzenie francuskiego protektoratu. Ostatecznie jednak, Phetsarath pragnąc uniknąć rozlewu krwi porozumiał się z monarchą – w zamian za wprowadzenie konstytucji i ograniczenie roli króla, książę zrezygnował z władzy i udał się na wygnanie wraz ze swoimi zwolennikami do Tajlandii. Tam zresztą ruch już wcześniej bardzo niespójny wewnętrznie właściwie rozpadł się na kilka zaciekle zwalczających się frakcji.

Król dotrzymał słowa – wprowadzono konstytucję, powstał dwuizbowy parlament, a ku zaskoczeniu nowej francuskiej administracji znaczna większość mieszkańców miast odebrała jej powrót, jako przejściowy etap na drodze do uzyskania pełnej niepodległości. Jeśli akceptowano obecność Francuzów to przede wszystkim dlatego, że jawili się oni w tym momencie jako najlepszy gwarant integralności terytorialnej kraju. Wkrótce okazali się być jeszcze bardziej potrzebni, gdyż część działaczy Lao Issara podjęła walkę zbrojną. Choć oddziały francuskie były nieliczne, a armia królewska dopiero miała powstać insurgentom nie udało się wiele wskórać – głównie dlatego, że nie byli w stanie zdobyć większego poparcia na wsi, a przede wszystkim dlatego, że przyjęli pomoc od Vietminhu, co bardzo nie spodobało się tajskim gospodarzom organizacji. Po wygnaniu Lao Issara z Tajlandii ruch przeniósł się do Laosu, gdzie część działaczy usiłowała mimo wszystko kontynuować irredentę.  Po serii militarnych niepowodzeń książę Suophanuovong reprezentujący skrajnie lewe skrzydło organizacji wraz swymi zwolennikami zerwał ostatecznie z Lao Issara i zgłosił akces do Vietminhu. Nie zmieniło to wiele w jego położeniu – szybko z resztkami swych sił wycofał się za granicę do Tonkiny, gdzie przez całe lata nie odgrywał poważniejszej roli. Teraz jednak politycy stojący u steru Vietminhu przypomnieli sobie o nim i zamierzali wykorzystać podczas rozpoczynającej się inwazji Laosu.

Po tej dość obszernej dygresji, jaką jest spojrzenie na historię Laosu jasnym staje się, że o ile z militarnego punktu widzenia inwazja sił Vietminhu na ten zupełnie spacyfikowany i cieszący się pokojem wiosną 1953 roku kraj owszem miała uzasadnienie podyktowane słabością sił królewskich i francuskich. Jednakże nieskrywana niechęć zasadniczej części społeczeństwa wobec Wietnamczyków i totalny brak politycznej oferty ze strony skrajnej lewicy dla społeczeństwa Lao stawiał pod ogromnym znakiem zapytania realną zdolność uchwycenia rządu dusz, przez księcia Suophanuovonga i jego nielicznych zresztą zwolenników. Trudno powiedzieć, czy Giap i stojące nad nim kierownictwo polityczne zastanawiało się nad tym akceptując założenia inwazji na Laos. Jest wielce prawdopodobnym, że postawa polityczna Lao była im zupełnie obojętna, a wyrwanie przynajmniej części Laosu z francuskiej orbity wpływów i utworzenie nowego frontu narodowowyzwoleńczej walki było tutaj celem samym w sobie. Tak czy owak – kości zostały rzucone i tysiące wietnamskich żołnierzy waz z jeszcze większą masą wieśniaków zamienionych w kulisów wyruszyły ku granicy. Minęło nieco czasu, zanim dowództwo francuskie zorientowało się w zamiarach przeciwnika.

Inwazja Laosu - działania w kwietniu i maju 1953 roku.

Operacja została znacznie lepiej zaplanowana i przygotowana niż poprzednia, nieudana próba. Tym razem Giap za pośrednictwem Suophanuovonga uzyskał zapewnienie od pozostających w kraju działaczy Lao Issara zorganizowania dużych dostaw żywności dla maszerujących oddziałów Vietminhu. Ponadto od stycznia 1953 roku skrycie zgromadzono wielkie ilości zaopatrzenia w rejonie Moc Chau, gdzie powstał cały system baz logistycznych. Aby nie skazywać się na niechętnych Vietminhowi wieśniaków z Kraju Tajów ściągnięto duża liczbę tragarzy z Viet Bac i innych regionów Tonkiny pozostających pod kontrolą sił Giapa. Stworzony w ten sposób system logistyczny w teorii pozwalał na skierowanie do walki aż trzech dywizji sił regularnych, które wobec słabości przeciwnika ocenianego na łącznie 15 000 żołnierzy laotańskich i nielicznych oddziałów francuskich powinny w zupełności wystarczyć do osiągnięcia zaplanowanych celów. I tak, 9 kwietnia 1953 roku w trzech głównych kolumnach siły Vietminhu ruszyły naprzód.

W centrum, 308 Dywizja pozostawiła jeden ze swych regimentów w rejonie Na San i skierowała się w stronę Luang Prabang – stolicy monarchy Laosu. W tym samym kierunku wyruszyła także 312 Dywizja mając za podstawę operacyjną region doliny Dien Bien Phu. Operująca z regionu Moc Chau 316 Dywizja podjęła natomiast marsz w stronę Sam Neua. Co istotne – zarówno 308, jak i 312 Dywizje Vietminhu mogły bardzo szybko osiągnąć rejon Równiny Dzbanów, gdzie znajdowała się największa francuska baza w Laosie. Obrona była słaba, ale potencjalny łup mógł być olbrzymi, gdyż Równina Dzbanów była przede wszystkim wielką bazą lotniczą, z której francuskie siły powietrzne nie tylko były w stanie zaopatrywać sieć posterunków swych tajskich sojuszników w północno zachodnim obszarze Tonkiny, ale także dogodną bazą do prowadzenia misji bombowych przeciw szlakom zaopatrzeniowym Vietminhu. Operujące z pasów startowych w pobliżu Hanoi myśliwce nie były w stanie swobodnie operować nad tak odległymi obszarami jak Dolina Dien Bien Phu, ale działając z Równiny Dzbanów, cele takie jak najbardziej znajdowały się w zasięgu ich możliwości.


Spadochroniarz Armii Narodowej Laosu.

Już 10 kwietnia dla dowództwa CEFEO stało się jasne, że bardzo zagrożona jest baza w Sam Neua i generał Salan podjął decyzję o zorganizowaniu szybkiego przerzutu posiłków drogą powietrzną, gdyż miejscowość ta dysponowała pasem startowym. Próba zbudowania obronnego „jeża” w oparciu o tamtejsza infrastrukturę nie mogła się jednak udać – pas startowy był bardzo krótkim pasem zakurzonej ziemi, w pobliżu nie istniała żadna dosłownie infrastruktura, która mogła by ułatwić rozładowanie, a następnie przechowywanie dziesiątek ton wojskowego sprzętu i zaopatrzenia, a czasu na budowę bazy i chroniących ją fortyfikacji już po prostu nie było. Gdy Salan zdał sobie wreszcie z tego sprawę, podjął decyzję o wycofaniu tamtejszego garnizonu składającego się z trzech batalionów laotańskich, w tym elitarnego batalionu spadochronowego, który licząc 576 ludzi jeszcze w grudniu 1952 roku w ramach Operacji „Noel” zasilił tamtejszy garnizon podczas pierwszej próby inwazji Laosu. Teraz żołnierze laotańscy mieli przeciw sobie znacznie silniejszego przeciwnika, który w dodatku szybko obchodził ich dotychczasowe pozycje. Salan 12 kwietnia wydał rozkaz porzucenia Sam Neua i odwrotu do Xianghoang, ale oddziały Vietminhu jak rwąca rzeka zalały całą okolicę i niemal natychmiast uderzyły na kolumnę sił laotańskich licząca w przybliżeniu 2 500 ludzi. Początkowo cofający się żołnierze byli w stanie odpierać ataki, ale 14 kwietnia sytuacja stała się już bardzo poważna – właściwie odcięto od sił głównych zamykający pochód 1 Batalion Spadochroniarzy Lao. Po całodziennym, dramatycznym boju spadochroniarze zdołali się jeszcze oderwać od przeciwnika i przedostać do swoich, ale z każda godziną sytuacja się pogarszała. Nazajutrz część sił 316 Dywizji obeszła zgrupowanie i 16 kwietnia Wietnamczycy uderzyli z kilku kierunków na rozciągniętą kolumnę przecinając ją w kilku miejscach, co przesądziło o losach walki. Część jednostek została szybko zniszczona, inne usiłowały przeniknąć przez pierścień okrążenia, co jednak udało się tylko niewielkiej części, głównie spadochroniarzom. Do celu dotarło jedynie 235 ludzi, co oznaczało w praktyce utratę niemal połowy sił regularnych Armii Narodowej Laosu. W konsekwencji tej klęski będącej laotańskim odpowiednikiem katastrofy na RC 4 trzeba było rozwiązać 5 i 8 Batalion Strzelców Laotańskich, a batalion Spadochronowy został czasowo zredukowany do rozmiarów jednej kompanii praktycznie pozbawionej broni zespołowej. Tym samym cała północna część kraju została właściwie wydana na pastwę wietnamskiej inwazji. Nieco gorzej powiodło się Giapowi na prawym skrzydle, gdzie maszerująca z Dien Bien Phu 312 Dywizja dotarła po dwóch dniach ciężkiego marszu pod osadę Muong Khoua, gdzie znajdował się ufortyfikowany posterunek broniony przez liczącą 300 żołnierzy załogę pod dowództwem kapitana Teulliera, stojącego na czele 16 Kompanii 6 Batalionu Strzelców Laotańskich, stanowiących jądro załogi fortu. Muong Khoua wraz z nieodległym, niewielkim obozem w Sop-Nao – gdzie komendę sprawował porucznik Griezy – stanowiły teraz jedyną zaporę dla nacierających Wietnamczyków. Salan polecił skoncentrować siły w Muong Khoua i przejść tam do obrony okrężnej obiecując wsparcie powietrzne i dostawy zaopatrzenia tą samą drogą. Próbował w ten sposób kupić czas niezbędny do zorganizowania jakiejkolwiek obrony Północnego Laosu po katastrofalnym błędzie skutkującym zagładą załogi Sam Neua. Walki w rejonie trzymanego przez zaledwie pluton Sop-Nao zaczęły się już 3 kwietnia i początkowo miały charakter pojedynczych wymian ognia. Ponieważ francuski dowódca szybko zorientował się w przewadze przeciwnika (Wietnamczycy nadeszli w sile batalionu), poprosił o zgodę na opuszczenie placówki i dołączenie do głównych sił kapitana Teulliera. Otrzymawszy zgodę porucznik Griezy opuścił punkt oporu, ale dowiedziawszy się od wieśniaków, że na całej długości szlaku do Muong Khoua przeciwnik zorganizował zasadzki podjął decyzję o ewakuacji rzeką – na łodziach rybaków i gumowych dinghy. Wykryty 12 kwietnia przez przeciwnika wpadł ze swymi ludźmi w zasadzkę dosłownie pięćset metrów od pierwszych zasieków placówki do której zmierzał. Francuzi i Lao stracili w ogniu karabinów maszynowych czołową dinghy, ale odpowiedzieli ogniem z broni automatycznej, a przede wszystkim – zostali wsparci ogniem przez ludzi kapitana Teulliera. Po gwałtownej strzelaninie Wietnamczycy tracąc trzynastu zabitych i czterech porzuconych na pastwę losu rannych wycofali się znad brzegu rzeki, a pluton porucznika Griezy dotarł do celu tracąc w potyczce siedmiu zaginionych, jednego zabitego i jednego rannego. Oddziały Vietminhu z marszu przystąpiły do szturmu umocnień, ale zostały odparte. Po krótkim wahaniu Giap polecił dowódcy 312 Dywizji pozostawić pod Muong Khoua wzmocniony batalion i podjąć regularne oblężenie fortu, a z resztą sił wyruszyć w stronę głównego celu operacji. Wkrótce 910 Batalion Vietminhu wzmocniony kompanią moździerzy odciął załogę od świata i przystąpił do kopania transzei dookoła pozycji trzymanych przez żołnierzy Unii Francuskiej.


Sisavang Vong - Król Laosu.

Pomiędzy 12 a 19 kwietnia oddziały Vietminhu zmagając się z trudnym terenem postępowały naprzód szerokim frontem i zagroziły poważnie Vientiane. Sytuacja sił Unii Francuskiej stawała się ekstremalnie trudna – głównie skutkiem błędów dowództwa – i wymagała coraz pilniejszych rozwiązań. Pierwszym posunięciem generała Salana był rozkaz ewakuacji Xiangkhoang, do którego podeszły już czołówki 316 Dywizji. Garnizon wycofał się do dużo ważniejszej bazy na Równinie Dzbanów, gdzie powstało dość silne zgrupowanie składające się z pięciu batalionów o różnej sile. Dzień wcześniej, bo 18 kwietnia 308 i 312 Dywizje osiągnęły punkt oddalony zaledwie o 65 kilometrów od siedziby króla Sisavanga Vonga – Louang Phrabang. Co zaskoczyło dosłownie wszystkich, król odmówił ewakuacji i oświadczył, że pozostanie w swej stolicy. Gest ten faktycznie bardzo pozytywnie wpłynął na morale żołnierzy mających bronić Louang Phrabang, które gorączkowo przygotowywały się do obrony. Już wówczas jednak w tryby niezawodnie dotąd działającej machiny Vietminhu dostawało się coraz więcej ziarenek piasku – mimo zgromadzenia aż dwustu tysięcy tragarzy bardzo głębokie wtargnięcie na terytorium Laosu coraz bardziej spowalniało transfer zaopatrzenia – rzecz jasna lokalnym zwolennikom Vietminhu nie udało się nigdzie zgromadzić większych zapasów żywności i siły inwazyjne w całości musiały polegać na tym, co na swych plecach przeniosą tragarze. Tymczasem operujące z Równiny Dzbanów samoloty coraz silniej atakowały szlaki zaopatrzeniowe i niebawem mocno ograniczyły ruch za dnia.

Ponieważ Francuzi skupili swe wysiłki na utrzymaniu Równiny Dzbanów całe lewe skrzydło Vietminhu musiało zostać zastopowane – 316 Dywizja do 26 kwietnia w zasadzie otoczyła francuską bazę, ale nie była w stanie posunąć się dalej nie mając dostatecznych sił na jednoczesną blokadę pozycji przeciwnika i dalszy marsz na Vientiane. Wobec tego Giap przeniósł główny kierunek działań na pozostałe jednostki, którym polecono wznowić marsz na Louang Phrabang. Mimo relatywnie małej odległości od celu oddziały Vietminhu posuwały się naprzód bardzo powoli z powodu narastającego kryzysu zaopatrzeniowego – w wielu jednostkach brakowało nawet wody pitnej. Wykorzystując zwolnienie tempa natarcia Francuzi pomiędzy 28, a 30 kwietnia przerzucili do zagrożonego miasta trzy bataliony z rezerwy CEFEO (legia plus marokańscy strzelcy), wraz z artylerią polową i mnóstwem materiałów pozwalających zbudować solidne fortyfikacje i zasieki. Teoretycznie Giap był panem sytuacji – kontrolował właściwie cały Północny Laos, obległ dwie kluczowe pozycje francuskie – w Louang Phrabang i na Równinie Dzbanów i właściwie zablokował całość sił Unii Francuskiej. Z godziny na godzinę jednak to sytuacja sił inwazyjnych pogarszała się i nakazem chwili stał się rozkaz odwrotu. Mimo wszystkich starań i przygotowań system logistyczny Vietminhu zawiódł na całej linii dostarczając do walczących oddziałów jedynie ułamek potrzebnego zaopatrzenia. W pierwszych dniach maja pierwsze oddziały Vietminhu zaczęły powolny marsz na północny wschód, a rozkaz do generalnego odwrotu wydano ostatecznie 7 maja. Wprawdzie straty bojowych oddziałów sił regularnych Giapa nie były duże, a z pewnością mniejsze niż straty mocno okaleczonej Armii Narodowej Laosu ustępujący z północnej części kraju żołnierze wietnamscy posuwający się tymi samymi szlakami, którymi przybyli mijali setki i tysiące ciał martwych lub dogorywających tragarzy. Swoje żniwo zebrało francuskie lotnictwo, ale przede wszystkim morderczy wysiłek skutkujący błyskawicznie postępującym wyczerpaniem. Wietnamczycy pozostawili jedynie w strefie przygranicznej niewielkie w sumie samodzielne jednostki, których głównym zadaniem było wiązanie sił zbrojnych Laosu, ale także gromadzenie ochotników i szkolenie pierwszych jednostek bojowych powołanej do życia na gruzach Lao Issara organizacji rewolucyjnej o nazwie Pathet Lao renegata – księcia Souphanuovonga. Opowieść o zakończonej ostatecznie fiaskiem inwazji Laosu nie byłaby jednak pełna, gdybyśmy nie poznali do końca przerwanego uprzednio wątka związanego z obroną Muong Khoua. Co tam się wydarzyło?


Palcówka w Muong Khoua.

Obrońcy skupili swe siły na trzech niezależnych obiektach umocnionych, które jednak mogły się wzajemnie wspierać ogniem. Nad brzegiem rzeki Nam Hou znalazły się rozdzielone ujściem rzeki Nam Pak będącej dopływem Nam Hou rozłożyły się pozycje „Pułapka na Myszy” na lewym brzegu i „Pi” na brzegu prawym. Na południe od „Pi”, w odległości około 150 metrów stała pozycja „Alfa”. Atmosfera wśród żołnierzy nie była zbyt dobra – jeszcze zanim nadszedł Vietminh cała okolica niepostrzeżenie wyludniła się zupełnie. Szczupłość posiadanych sił nie pozwalała na żadne poważniejsze próby przeszkadzania przeciwnikowi w przygotowaniach do szturmu, a posiadana broń ciężka w postaci pięciu moździerzy (trzech 81 mm i dwóch 60 mm) i dwóch zaledwie ciężkich karabinów maszynowych nie dawała wielkich nadziei na możliwość odparcia silnego szturmu. Wprawdzie dowodzący w bazie na Równinie Dzbanów pułkownik Boucher de Croevecoeur zapewnił o natychmiastowym uruchomieniu „mostu powietrznego” dostarczającego zaopatrzenie i rzecz jasna o przysłaniu samolotów szturmowych na żądanie, ale mimo wszystko świadomość utknięcia na głębokich tyłach licznego i dobrze uzbrojonego przeciwnika napawała lękiem nawet dowództwo załogi. W kompanijnej kronice odnotowano słowa jej dowódcy – kapitana Teulliera – który stwierdził, że przeciwnik „udusi załogę przez utworzenie wokół posterunku całkowitej próżni”. 13 kwietnia w nocy wróg rozpoczął silny ostrzał moździerzowy koncentrujący się na pozycji „Alfa” i kontynuował go przez kilka kolejnych nocy, po czym podjął próbę szturmu. Atak był wprawdzie zaskakujący, ale obrońcy odpowiedzieli silnym ogniem i nacierający nie byli w stanie przedostać się przez zasieki chroniące „Alfę”. Gdy natarcie wygasło na przedpolu pozycji pozostały ciała dwudziestu dwóch poległych, co bardzo podniosło na duchu całą załogę. W ostatnich dniach kwietnia jeden z samolotów dostarczających zaopatrzenie zrzucił na „Pułapkę na Myszy”, w której znajdowało się stanowisko dowodzenia kapitana Teulliera paczkę zawierającą Legię Honorową dla dowódcy placówki i szereg Krzyży Wojennych dla jego podwładnych, o które kapitan zawnioskował przez radio. Aby je dostarczyć do pozycji „Alfa” i „Pi”, załoga „Pułapki na Myszy” musiała sformować silny patrol, który z ogromnym trudem przedostał się do fortyfikacji za rzeką Nam Pak, gdzie dowódca załogi osobiście udekorował swych podwładnych. Wprawdzie poruszanie się pomiędzy poszczególnymi członami zespołu fortyfikacji pozostawało ekstremalnie trudne, ale udało się znaleźć lukę w pozycjach wietnamskich opasujących bazę i ustanowić niewielką, zmienianą co pewien czas placówkę we wsi Muong Khoua, która mając doskonały widok na okolicę była w stanie z wyprzedzeniem informować drogą radiową załogę o kolejnych posunięciach przeciwnika. Tak upłynęła cała pierwsza połowa maja, a w międzyczasie oddziały Unii Francuskiej zdołały odzyskać wiele uprzednio opuszczonych miejscowości w Północnym Laosie w związku z odwrotem głównych sił Giapa, docierając na odległość około 80 kilometrów od placówki. Dalej jednak z uwagi na słabość sił się nie posunęły. I wtedy nadszedł dzień 17 maja 1953 roku.


Na pozycji Muong Khoua,

Wysłany zwyczajowo do wsi patrol zameldował o nadejściu mgły tak silnej, że nie dało się niczego dostrzec na metr. Sytuacja stała się poważna, bo załoga niczego nie była w stanie dostrzec i w tych warunkach żołnierze Vietminhu mogli zupełnie niepostrzeżenie przeciąć zasieki i podejść na minimalną odległość od umocnień. Teullier poinformował dowództwo o sytuacji i zażądał wsparcia lotniczego, które jednak z uwagi na fatalne warunki atmosferyczne na Równinie Dzbanów nie mogło zostać twierdzy przydzielone. Dla wszystkich stało się jasne, że szturm nadchodzi wielkimi krokami i wycofano ze wsi wysuniętą placówkę. Zanim strzelcy opuścili opustoszałe zabudowania wsi dostrzegli liczne cienie żołnierzy wroga przemykające się pomiędzy chatami. Strach ma wielkie oczy, ale zwiadowcom nie przywidziało się – gdy uchodzili ze wsi za ich plecami rozległo się chóralne wycie pozostawionych przez mieszkańców psów.

Już po północy odezwała się wietnamska artyleria – przede wszystkim ciężkie 120 mm moździerze i kilka minut później pierwsi ranni spłynęli na stanowisko dowodzenia w „Pułapce na myszy”. Kapitan Teullier polecił sierżantowi Novakowi obsługującemu radiostację natychmiast wezwać GATAC Nord (Groupment Aerienne Tactique d’Attaque et Chasse Nord – Dowództwo regionalne operacji uderzeniowych sił powietrznych północ, jedno z pięciu regionalnych dowództw koordynujących wsparcie powietrzne dla wojsk lądowych w Indochinach), oraz zażądać pilnego wsparcia samolotów szturmowych i z uwagi na fatalną widoczność także „Luciole”, czyli samoloty obserwacyjne zrzucające flary. Pod wściekłym ostrzałem zbudowane z drewna umocnienia zaczęły się rozsypywać – począwszy od „Pułapki na myszy”, a co gorsza, o godzinie 01.30 sierżant Novak otrzymał odpowiedź z GATAC – „Negatywnie. Totalne QGO (sygnatura braku widoczności). Wyślemy pomoc jak tylko będzie to możliwe.” Oznaczało to ni mniej ni więcej jak tylko pozostawienie załogi Muong Khoua samej sobie najwcześniej do rana. Wietnamczycy nie zamierzali jednak dawać przeciwnikowi aż tak wiele czasu…


Żołnierze Vietminh.

O godzinie 02.30 zaczął się szturm, koncentrujący się na umocnieniach „Pułapki na myszy” – pierwsze dwa ataki zostały odparte, ale grupki wietnamskich piechurów pokonały niezauważenie pas oddzielający umocnienia od brzegu rzeki i zaatakowały transzeje obrońców z drugiego kierunku. Mimo dramatycznego położenia załoga trwała na stanowiskach i zasypywała przedpole fortu ogniem z broni automatycznej, który zbierał krwawe żniwo. Wietnamczycy wykonali jeszcze cztery kolejne szturmy, zanim w końcu przedostali się przez zrujnowane stanowiska strzeleckie do wnętrza fortu. Wielu obrońców wycofało się do bunkrów nad brzegiem rzeki Nam Pak, ale pozycja po pozycji żołnierze Vietminhu likwidowali opór w zaciekłej walce wręcz. Przekleństwa i wycie rannych, nieustanna palba karabinowa i rozrywające powietrze detonacje granatów ucichły tuz przed czwartą rano – „Pułapka na myszy” padła, a ostatni jej obrońcy zginęli, lub usiłowali się cichcem wyczołgać ze strefy walk. Mniej więcej o tej samej porze celny granat moździerzowy wykończył ostatni walczący jeszcze bunkier na „Alfie”. Pozostała jeszcze osamotniona „Pi” na której porucznik Grezy zebrał około dwóch plutonów strzelców. Załoga „Pi” w miarę rozwoju sytuacji starała się wspierać siostrzane pozycje własnym ogniem, ale z uwagi na konieczność oszczędzania amunicji nie miało to wielkiego wpływu na bieg wydarzeń.

Na „Pi” żołnierze nie panikowali, a porucznik Grezy do ostatka zachował kontrolę nad swymi ludźmi. Po krótkiej pauzie i nerwowym oczekiwaniu na niewielkim stanowisku rozciągającym się nieregularnie na obszarze długim mniej więcej na dwieście metrów i szerokim na około sto pięćdziesiąt rozpętało się piekło. Teraz Wietnamczycy byli w stanie skoncentrować ostrzał z trzech kierunków na ostatnim punkcie oporu i gdy o godzinie 09.00 rano pierwszy samolot obserwacyjny pojawił się nad Muon Khoua zamiast wciąż walczącej „Pi” załoga zobaczyła jeden wielki kłąb dymu i kurzu wzniecony całymi seriami detonacji ciężkich granatów. Zamiast tak potrzebnego wsparcia powietrznego, po „Luciole” pojawiły się dwa transportowe C-47, przybyłe z zaopatrzeniem dla bazy zgodnie z dotychczasowym „rozkładem jazdy”. Samoloty okrążyły ruiny posterunku i zawróciły nie będąc w stanie wykonać zadania. Mimo stale pogarszającej się sytuacji straceńczy opór trwał i dopiero około 12.00 w południe powiewające dotąd nad „Pi” flagi – francuska i laotańska, czerwona z białym trójgłowym słoniem – znikły, zastąpione przez czerwony sztandar z gwiazdą. Po trzydziestu sześciu dniach oblężenia Muong Khoua ostatecznie upadło walcząc do ostatka.

Cztery dni później, 22 maja 1953 roku na przedpolu posterunku Phong-Saly z lasu wychynęły trzy dziwaczne postacie. Poruszali się powoli, z trudem stawiając kolejne kroki, a ich poszarpane odzienie zaledwie przypominało mundury żołnierzy armii narodowej. Gdy minęli zasieki i weszli na teren posterunku okazało się, że owymi oberwańcami w ostatnim stadium wyczerpania są ocaleni z Muong Khoua sierżant Rene Novak i dwaj laotańscy strzelcy z załogi „Pułapki na myszy”. Dwa dni później do bazy dotarł jeszcze jeden „duch” – równie wyczerpany sierżant sztabowy Pierre Blondeau. Ten wielokrotnie odznaczany weteran, który walczył w Indochinach jako ochotnik przez 57 godzin ukrywał się wśród ruin pozycji, zanim zdołał wyślizgnąć się poza obręb fortu i ominąć wietnamskie posterunki. Trzymając się z dala od szlaków wiodących przez dżunglę starał się po prostu jak najbardziej oddalić od przeciwnika i szczęśliwie napotkawszy grupkę wieśniaków został przez nich naprowadzony na posterunek w Phong-Saly, gdzie dotarł jako żywy obrońca Muong Khoua.


Generał Cogny (po lewej) przyjmuje odznaczenie z rąk generała Navarre'a.

Kampania w Laosie dobiegła zatem końca, a jej wyniki były bez względu na ostateczny odwrót sił Vietminhu wręcz dewastujące dla CEFEO – tworzona od lat jako część systemu obronnego Unii Francuskiej Armia Narodowa Laosu poniosła olbrzymie straty tracąc niemal połowę swych najlepiej przygotowanych do walki sił regularnych. Odtworzenie ich było teraz bardzo trudnym przedsięwzięciem, gdyż wskutek wysokich strat wśród francuskiego personelu doradczego i generalnie deficytu wśród niższej kadry oficerskiej i podoficerskiej odsetek francuskich wojskowych w oddziałach laotańskich spadł z około 15 % do zaledwie 10 %. Przedłużało to czas szkolenia i utrudniało prowadzenie działań bojowych, gdyż awansowani w miejsce poległych i zaginionych żołnierze tubylczego pochodzenia nie posiadali dostatecznego przygotowania. Kampania pokazała także jak bardzo Laos jest zagrożony przez siły regularne Vietminhu i odtąd ryzyko związane z możliwością przeprowadzenia kolejnej inwazji już stale w sztabie CEFEO traktowano jako bardzo realne, co w efekcie na stałe wpisało się w strategię prowadzenia działań wojennych. Choć oficjalnie odwrót sił Vietminhu przedstawiano jako zwycięstwo sił Unii Francuskiej w Paryżu pod wpływem doniesień uznano, że generał Salan pogubił się i popełnił poważne błędy – co zresztą było prawdą. 27 maja „Mandaryn” został zastąpiony na stanowisku dowódcy CEFEO przez szerzej nieznanego generała porucznika Henri Navarre, byłego dowódcę 5 Dywizji Pancernej stacjonującej na terenie Niemiec Zachodnich. Zmiana na stanowisku dowódcy wywołała przede wszystkim ciekawość, gdyż niewielu francuskich oficerów znało Navarre’a osobiście, a ci którzy go poznali na drodze stosunków służbowych nie mieli o tej postaci zbyt wiele do powiedzenia. Nowy dowódca był bowiem typem intelektualisty, stroniącego od widowiskowych zachowań i pozostającego na uboczu. Najwyższe oceny za dotychczasową służbę uzyskał w okresie pełnienia obowiązków szefa sztabu Marszałka Juin, dowodzącego siłami francuskimi w Niemczech, na tym stanowisku zresztą też czuł się najlepiej i z niechęcią je pozostawiał. Co stało za taką nominacją człowieka, który nigdy nie był w Indochinach i właściwie niewiele wiedział o sytuacji operacyjnej sił francuskich w Indochinach?

Decyzję mimo zupełnego braku zainteresowania wojennymi laurami przez samego Navarre podjął urzędujący od stycznia 1953 roku nowy premier IV Republiki, René Mayer. Ów polityk, zorientowany wybitnie lewicowo z rosnącym niepokojem obserwował niepowodzenia francuskie w zmaganiach z Vietminhem, a jako wyraziciel woli francuskich wyborców będących w dużej mierze przeciwnymi dalszej eskalacji działań wojennych zaproponował swego dawnego współpracownika – gdy Mayer pełnił rolę Wysokiego Komisarza w Niemczech Zachodnich, Navarre pełnił funkcję sekretarza naczelnego dowódcy wojsk francuskich w Niemczech. Premier będący bardzo doświadczonym politykiem wyczuwał, że wrażliwy na wartość współpracy z władzą cywilną Navarre będzie realizowała cele nakreślane przez Paryż i bynajmniej przy tym nie upiększał sytuacji. Francja musiała zakończyć niepopularną wojnę, a Mayer był zdania, że należy jak najszybciej doprowadzić do takiego obrotu sytuacji militarnej, by można było uzyskać jakieś silne atuty podczas negocjacji pokojowych. Promocja generała Henri Navarre’a była po prostu kolejnym krokiem na drodze do „wyjścia z twarzą” z kosztownego, a mało efektywnego konfliktu. Czy jednak sztabowiec z krwi i kości – określany przez wielu historyków dziejów armii francuskiej tej doby mianem „bezbarwnego, zimnego intelektualisty” był w stanie zrealizować tak trudne zadanie?

Navarre jeszcze przed wyjazdem z Francji podał swój pierwszy rozkaz dzienny, w którym stwierdzał, że bardzo liczy po przybyciu na miejsce na otwartość i dobry kontakt z oficerami CEFEO, zwłaszcza z tymi, którzy dowodzą oddziałami bojowymi. Jego przybycie na miejsce spotkało się jednak z mieszanymi uczuciami. Wraz z generałem Salan, opuszczał Deltę dotychczasowy dowódca strefy, generał Gonzales de Linares, którego z dniem 27 maja zastępował dotychczasowy dowódca polowy, prowadzący działania bojowe na obszarze Delty i świeżo promowany do stopnia generała majora – René Cogny. Zmian było znacznie więcej, gdyż w raz z Salanem i de Linaresem do Francji wyjeżdżali właściwie wszyscy oficerowie ze ścisłego kierownictwa CEFEO obsadzeni w swych rolach jeszcze przez generała de Lattre’a. Wielu z tych ludzi miało na koncie niemałe osiągnięcia i posiadało autentycznie wysokie kompetencje, więc liczne odwołania (oficjalnie nigdy nie nazywane dymisjami i w większości wypadków osładzane obejmowaniem prestiżowych stanowisk służbowych we Francji Metropolitalnej) nie tylko nie budziły szczególnego zaufania do nowego dowódcy, ale wręcz budziły sprzeciw. Z zapowiadanego „dobrego kontaktu” z podwładnymi już od początku misji Navarre’a niewiele miało wyjść. Oczywiście w pewnym stopniu na niezbyt dobrą atmosferę wpływ miała także sytuacja operacyjna CEFEO, daleka od stabilizacji. Navarre zdawał sobie sprawę z trudności CEFEO i notorycznego domagania się posiłków z Francji, ale jako człowiek dość dobrze zorientowany w zawiłościach wielkiej polityki nie łudził się, by taki krok w obliczu jasnego wyartykułowania obecnej strategii rządu republiki można było faktycznie liczyć na jakiekolwiek poważniejsze posiłki. Trudno powiedzieć, czy przybywając na swoje nowe stanowisko miał już jakieś gotowe pomysły na poprawę sytuacji, w każdym razie poinformował swych politycznych mocodawców, że natychmiast po przybyciu do Indochin i zorientowaniu się w sytuacji na miejscu przygotuje konkretny plan działania, z którym wróci niebawem do Paryża w celu omówienia i konsultacji. Miał na to trochę czasu, gdyż zaczynający się właśnie monsun kończył sezon operacyjny i przez szereg tygodni pogoda uniemożliwiała skutecznie prowadzenie działań w dużym stylu oby stronom konfliktu.


Joseph Laniel, premier IV Republiki.

Przez trzy tygodnie generał Navarre jeździł od sztabu do sztabu rozmawiając i oceniając sytuację. Wnioski płynące z tych dyskusji, wszystko to co zastał na miejscu, nie napawały optymizmem. Przede wszystkim wydaje się, że sam głównodowodzący widząc skalę trudności z którymi przyszło mu się zmierzyć nabrał przekonania o absolutnej konieczności jak najszybszego zakończenia wojny i wyprowadzenia z Indochin wojsk francuskich. Na razie jednak mając na uwadze doniesienia wywiadu i silne przekonanie lokalnych dowódców polowych o kolejnej wielkiej ofensywie sił Giapa w nadchodzącym jesienią nowym sezonie operacyjnym, Navarre faktycznie starał się przygotować strategię działań CEFEO, by uniknąć niepowodzeń z końca kadencji swego poprzednika. Strategia zaproponowana przez generała Henri Navarre’a streszczona została w dziewięciu punktach:

- Podstawowym założeniem jest rozdział obszaru działań CEFEO w Indochinach na dwa w zasadzie osobne teatry działań wzdłuż 18 równoleżnika. Po obu stronach tej linii występowały ogromne różnice w naturze działań wojennych i dlatego należało je tak traktować.

- Przeciwnik planuje aktywne działania bojowe dużymi siłami jedynie na północ od 18 równoleżnika, tam tez wojska Unii Francuskiej są szczególnie narażone na konfrontację w niesprzyjających warunkach, przede wszystkim w obliczu dużej przewagi liczebnej przeciwnika. W tych okolicznościach należało przyjąć wybitnie defensywną strategię działania, traktując ofensywne zamiary przeciwnika jako największe zagrożenie dla sił francuskich.

- Oceniając przebieg dotychczasowych działań w celu zabezpieczenia dotychczasowego stanu posiadania należało przerzucić z Metropolii dwanaście batalionów piechoty, batalion inżynieryjny i zgrupowanie artylerii w sile trzech batalionów najpóźniej do października 1953 roku. Owe posiłki powinny podnieść zdolność sił CEFEO do skutecznej reakcji na zamiary przeciwnika i zmniejszyć dysproporcję pomiędzy siłami zdolnymi do działań manewrowych obu stron.

- Zakładając trwanie w strategicznej defensywie na północy obszaru działań należało zdezorganizować przygotowania do kolejnej wielkiej ofensywy przez szereg operacji zaczepnych na małą skalę, obliczonych na rozpraszanie wysiłków wroga i maksymalne utrudnienie mu organizacji własnych działań w wymiarze operacyjnym.

- Uruchomienie i konsekwentne realizowanie programu pacyfikacji Tonkiny pozostającej pod francuską kontrolą – rzecz jasna chodziło o likwidację wpływów Vietminhu w Delcie Rzeki Czerwonej.

- Przyspieszenie procesu rozbudowy i szkolenia sił Narodowej Armii Wietnamu.

- Zwolnienie do końca 1954 roku z obowiązku statycznej obrony terytorialnej sił dostatecznych do stworzenia przynajmniej siedmiu dywizji przeliczeniowych dla wyrównania obecnego potencjału sił manewrowych przeciwnika.

- Przygotowanie warunków do stoczenia w kampanii 1954-1955 decydującej bitwy na korzystnych dla CEFEO warunkach. Komasacja sił do prowadzenia działań manewrowych i wykorzystanie zalet sił CEFEO w tych warunkach powinno przynieść duże zwycięstwo militarne w wymiarze operacyjnym. Ewentualnie, celem było doprowadzenie w wypadku nie uzyskania widocznego rozstrzygnięcia tak wysokiego poziomu wyczerpania przeciwnika, by był skłonny podjąć negocjacje pokojowe.

- Wykorzystać wciąż korzystne warunki działania na południowym teatrze działań wynikające ze względnej słabości wroga, by przeprowadzić szereg operacji zaczepnych mających na celu likwidację struktur Vietminhu w Kochinchinie i Annamie.

Generał Navarre tak skonstruowane założenia swej strategii przedstawił podwładnym w dniu 16 czerwca 1953 roku, przy czym – ku swojemu zaskoczeniu – napotkał na spory opór. Niezbyt skłonny do dyskutowania swej wizji prowadzenia działań wojennych nie wprowadził w zasadzie żadnych konkretnych zmian pod wpływem argumentów przede wszystkim dowódców polowych i w lipcu wyjechał do Francji, by rozmawiać z członkami rządu – i uzyskać promesę szybkiego przysłania posiłków. To, co zastał w Paryżu zupełnie go jednak zaskoczyło. Od końca czerwca jego dotychczasowy promotor i sojusznik – René Mayer – nie stał już u steru władzy. Zastąpił go jeden z liderów prawicowej CNIP, Joseph Laniel. Prawicowa koalicja objąwszy rządy znalazła się w podobnym położeniu, co rządząca przez długie lata lewica – musiała mierzyć się z ekonomicznymi konsekwencjami II Wojny Światowej i podejmować radykalne działania w celu szybkiej poprawy sytuacji budżetowej i realnego podniesienia poziomu dochodów ogółu społeczeństwa w Metropolii. Laniel i jego polityczni sprzymierzeńcy absolutnie nie był skłonny wysyłać kolejnych wojsk do Indochin – nie dlatego, że nie rozumiał potrzeb CEFEO, lecz dlatego, że jako gorący zwolennik integracji europejskiej i zaciekły antykomunista zarazem, stawiał na pierwszym miejscu bezpieczeństwo Metropolii. Francuska prawica w swej polityce zagranicznej stawiała na osiągnięcie jak największego znaczenia w dwóch obszarach, które uważała za krytycznie ważne dla bezpieczeństwa ekonomicznego i politycznego IV Republiki – rodzących się struktur europejskiej jedności i NATO. Problemem były zobowiązania francuskie wobec tej drugiej organizacji – nie można było tak po prostu przesunąć sił francuskich z Europy do Indochin z tej prostej przyczyny, że stanowiły one część ogólnego planu obrony Europy Zachodniej. Konieczność stosowania się w sposób kategoryczny do tych zobowiązań spowodowała, że misja Navarre’a od początku była bardzo trudna. Co ciekawe, realia wielkiej polityki Metropolii były na tyle dobrze znane władzom Państwa Wietnamskiego, że te na serio zaproponowały wykorzystanie w działaniach wojennych jednej z francuskich dywizji stacjonujących w Niemczech, której obowiązki na czas obecności w Indochinach miała przejąć jedna z dywizji Armii Narodowej, przetransportowana z Wietnamu do Europy. Władzom cywilnym IV Republiki i wojskowym odpowiadającym za CEFEO możliwości kończyły się radykalnie. Nie mając właściwie pola manewru, kolejny raz zwrócono się o pomoc do Waszyngtonu.

Jeszcze za prezesury René Mayera, francuska rada ministrów zwróciła się do administracji Prezydenta Eisenhowera z prośbą o podniesienie pomocy finansowej i materiałowej dla sił stacjonujących w Indochinach. Przy okazji, znając negatywną opinię Prezydenta USA (byłego wojskowego, który dowodził siłami alianckimi w Europie podczas II Wojny Światowej, posiadającemu zatem dostatecznie wysokie kompetencje do formułowania takich wniosków) na temat efektywności sił Unii Francuskiej w Indochinach, zasugerowano możliwość przyjęcia w Indochinach amerykańskiej misji wojskowej, która poznała by realia wojny na miejscu. Waszyngton zgodził się i Dowództwo Połączonych Sztabów desygnowało na stanowisko szefa małego zespołu liczącego wszystkiego siedmiu oficerów generała porucznika Johna Wilsona O’Daniela. Był to dość oryginalny wybór – oznaczał bowiem dla dotychczasowego dowódcy sił amerykańskich na obszarze Pacyfiku swego rodzaju degradacją. Generał znany był ze swojej popędliwej natury i agresywnego sposobu dowodzenia, który brał się dość surowej osobowości i o ile taka postawa była czymś normalnym w amerykańskich siłach zbrojnych, to przez francuskich oficerów odbierana była jako niesłychanie arogancka. Oczywiście, dumnym Francuzom trudno przychodziło rozpościeranie przed amerykańskimi oficjelami „czerwonych dywanów”, tym bardziej, że nie do końca rozumieli zawiłości swej własnej rządowej dyplomacji. Ta natomiast służyła temu, by w obliczu dogasającego konfliktu w Korei skłonić USA do czynnego zaangażowania się w wojnę w Indochinach. Oczywiście by być uczciwym należy wyraźnie wskazać, ze sam O’Daniel nie pomagał – całe jego doświadczenie związane z Indochinami sprowadzało się do krótkiej wizyty w 1952 roku i rzecz jasna nie miał on żadnego pojęcia o realiach działań wojennych. Mimo to, natychmiast po przybyciu do Sajgonu wygłosił cały szereg uwag na temat stylu dowodzenia siłami francuskimi, wprost pouczając swych francuskich kolegów. A robił to nie tylko niezbyt taktownie, ale przede wszystkim, w ogromnej mierze sugerując zupełnie niedorzeczne rozwiązania takie jak postulowana konieczność rezygnacji z cieszących się dużą autonomią lokalnych dowództw na rzecz ścisłego przyporządkowania sztabów wielkich jednostek naczelnemu dowództwa – już sam pomysł stosowania dowództw dywizji do nadzoru nad działaniami operacyjnymi wydał się Francuzom kompletnie bezsensowny wobec specyfiki indochińskich warunków. Współpraca misji amerykańskiej z dowództwem CEFEO już „ na dzień dobry” zatem układała się fatalnie. Postawa generała O’Daniela nie wynikała jednak tylko z cech jego osobowości. W rzeczywistości jego głównym zadaniem było faktycznie określenie powagi sytuacji w Indochinach, ale przede wszystkim umożliwienie administracji Eisenhowera do realnego wyjścia naprzeciw francuskim potrzebom, ale w taki sposób, by uniknąć jasnej deklaracji na temat potencjalnej amerykańskiej obecności militarnej w regionie. Eisenhower faktycznie blisko współpracował ze znanym ze swej antykomunistycznej postawy szefem dyplomacji, Johnem Dullesem, ale miał inny poważny problem – amerykańska gospodarka po długim okresie rozwoju weszła w fazę kryzysu i jasnym było, że mimo wielu inicjatyw pomocowych i pro rozwojowych wiadomym było, że rok 1953 zakończy się ujemną wartością realnego wzrostu gospodarczego – mało tego – szacowano, że pod tym względem jeszcze trudniejszym będzie rok 1954. Mimo to, Amerykanie nie zamierzali całkowicie zostawiać Francuzów „na lodzie” i gabinet Prezydenta był jak najbardziej skłonny podnieść wolumen pomocy dla Francji, ale ta gotowość wynikała z prostego rachunku matematycznego – koszt ten był i tak o całe rzędy mniejszy, niż konieczność utrzymywania za oceanem siłą rzeczy niemałego kontyngentu amerykańskich sił zbrojnych. Amerykanie nie zamierzali zatem zmieniać swojej polityki wobec problemu Wojny w Indochinach nawet, jeśli generał O’Daniel szybko nabrał przekonania, że Francuzi prędzej czy później Indochiny opuszczą i Amerykanie będą musieli zając ich miejsce, przy czym od początku widział nie tylko taką potrzebę, ale wręcz konieczność. Niezależnie od tego jak oceniać tę w sumie dziwaczną dychotomię (jednak dość charakterystyczną dla w sumie chwiejnego i podatnego na wpływy Eisenhowera, który coraz bardziej podupadał na zdrowiu, co skończy się poważnym zawałem serca w 1955 roku), coraz bardziej desperackie próby podniesienia wartości bojowej sił Unii Francuskiej w Indochinach nie mogły przynieść powodzenia – koniec końców nie była to wizja miła ani Paryżowi, ani Waszyngtonowi. Jest też dość charakterystyczne, że wystarczył zaledwie trzytygodniowy pobyt generała Navarre’a w Indochinach, by doszedł do z grubsza takich samych wniosków, jak każdy z jego poprzedników. Już pobieżne zapoznanie się z treścią strategii nowego dowódcy CEFEO zawartą w przywołanych powyżej punktach pokazuje wyraźnie, że w gruncie rzeczy nie ma w tym planie niczego nowego. Dowództwo CEFEO mierzyło się z dokładnie tymi samymi problemami i dostrzegało dokładnie te same zagrożenia co w czasach kadencji de Lattre’a, a także Salana. Jeśli Paryż spodziewał się jakiejś formy nowego rozdania, srodze się zawiódł – Navarre mimo płynącej stopniowo zasadniczej zmiany celów francuskiej dyplomacji nie różnił się niczym w swej narracji od poprzedników.

Amerykanie, którzy zostali zapoznani z założeniami głównodowodzącego CEFEO sporządzili swój oficjalny raport w ciągu zaledwie trzydziestu dni. Mimo, że wzajemne stosunki pozostawały dość napięte, Francuzom szczególnie zależało na pokazaniu swej efektywności w działaniu – w gruncie rzeczy, w obliczu podążania starą ścieżką swych poprzedników Navarre mógł zaproponować „nowe” jedynie na polu walki i jedynie przez poprawę efektywności działań swych sił. Pierwszym zwiastunem owego „nowego” miała być rozpoczęta w dniu 17 lipca Operacja „Hirondelle” – czyli Operacja „Jaskółka”. Ciekawy zbieg okoliczności, bo w języku polskim zgodnie z treścią starego ludowego porzekadła, to właśnie jaskółki zwiastują nadejście wiosny, czyli czegoś nowego, wyczekiwanego.


Desant spadochroniarzy podczas Operacji "Hiropndelle"

Choć francuskie dowództwo zdawało sobie sprawę ze stałej rozbudowy baz zaopatrzeniowych Vietminhu i tras przerzutu ryżu i amunicji właściwie niewiele robiono, by temu w oczywisty sposób niezbędnemu krwioobiegowi przeciwdziałać. Wprawdzie podpułkownik Roger Trinquier notował sporo sukcesów w czasie organizowania operacji swych GCMA, ale nie były to działania regularne, mogące powaznie zakłócić pracę służb logistycznych przeciwnika. Dopiero latem 1953 roku, dzięki doniesieniom SDECE (Service de Documentation Exterieureet de Contre-Espionage) mógł powstać plan precyzyjnego uderzenia w składy zaopatrzenia Vietminhu – dowództwo strefy w Hanoi otrzymało bardzo dokładne informacje na temat kompleksu składów materiałów wojennych i zapasów żywności w rejonie Lang Son. Błyskawicznie przystąpiono do planowania operacji majacej na celu zniszczenie składów obliczanych na setki ton, gdyż w rejonie Lang Son stwierdzono obecność jedynie słabych sił regionalnych Vietminhu. W znacznym stopniu warunkowało to powodzenie operacji, gdyż w przypadku obecności sił regularnych trzeba było liczyć się nie tylko z silnym oporem, ale przede wszystkim z bardzo powolnym własnej piechoty zmechanizowanej w trudnym, górzystym terenie. Trudno byłoby o efekt zaskoczenia, gdyż zgromadzenie dostatecznie dużych sił z pewnościa zostało by odkryte przez szpiegowską siatkę pracująca stale w Delcie. Jednak nieobecność w rejonie celu większych sił wroga pozwalało ograniczyć skalę operacji do kilku zaledwie batalionów – zaletą takiego podejścia była możliwość mobilizacji do akcji wyznaczonych sił w ciągu dosłownie minut, a niewielka odległość Lang Son od własnych baz lotniczych gwarantowała trudność w określeniu przez przeciwnika stale obserującego lotniska celu operacji. Do zadania zmobilizowano całkiem pokaźne siły – poza dziesiątkami samolotów transportowych mających dostarczyć oddziały spadochronowe na miejsce, zaplanowano użycie 10 samolotów bombowych i 50 myśliwców. Maszyny odpowiedzialne za wsparcie jednostek naziemnych miały działać rotacyjnie tak, by w każdej chwili dyżurująca para mogła uderzyć na wezwanie, ale także by po zużyciu amunicji można było ją błyskawicznie zastąpić kolejną parą. W stronę północno wschodniego skraju Linii de Lattre wyruszyła stanowiąca komponent lądowy 5 Grupa Mobilna mająca osłonić odwrót trzech batalionów spadochronowych Zgrupowania Aeromobilnego pułkownika Paula Ducournau. 17 lipca 1953 roku ukonczono pospieszne przygotowania i operacja ruszyła – wciagu kolejnych godzin niemal dwa tysiące francuskich spadochroniarzy zaczęło lądowanie w wyznaczonych strefach, by natychmiast po zrzuceniu z siebie linek i czas ruszyć do ataku na wyznaczone cele.


Operacja "Hirondelle", 17-19 lipca 1953 roku.

W samym Lang Son wylądowały dwa bataliony – 6 Batalion Spadochroniarzy Kolonialnych majora Marcela Bigeard’a, oraz 8 Zgrupowanie Komandosów Spadochronowych (wcześniej 8 Batalion Spadochroniarzy Kolonialnych) kapitana Pierre’a Tourret. Desantujące się oddziały osiągnęły totalne zaskoczenie i praktycznie bez oporu zabezpieczyły cały rejon Lang Son i natychmiast przystąpiły do tworzenia dokumentacji zdobytego w licznych pieczarach sprzętu i zaopatrzenia. Poza bronią ręczną, granatami i amunicją zdobycz objęła także liczne działa bezodrzutowe, moździerze, ciężarówki, a nawet jeden samolot myśliwski „King Cobra”, najprawdopodobniej niesprawny. W sumie dowództwo Strefy obliczało ilość przejętego, a następnie zniszczonego zaopatrzenia na około 5 000 ton, co oczywiście nie mogło rzucić Vietminhu na kolana, ale z pewnością określało operację jako bardzo efektywną. Wprawdzie zabezpieczenie okolicy przyszło żołnierzom pułkownika Doucournau nadspodziewanie łatwo, to jednak francuscy komandosi i spadochroniarze znajdowali się w głębi całkowicie wrogiego im terenu i teraz trzeba było się jakoś wycofać. Jak się prędko okazało, zajęcie Lang Son i zniszczenie zapasów wroga było tą łatwiejszą cześcia operacji. W odległości około 30 kilometrów od głównego celu misji wylądował trzeci z batalionów zgrupowania – 2 Batalion Spadochroniarzy Cudzoziemskich z majorem Bloch na czele. Jego zadanie miało szczególna wagę dla doprowadzenia całej operacji do szczęśliwego końca – legioniści lądując w samym sercu prowincji Loc Binh musięli zająć szczątki mostu mniej więcej w połowie drogi z Lang Son od wschodniego ramienia Linii de Lattre’a. Gdy zatem ludzie Bigearda i Tourret’a uwijali się wokół zmieniających się w pogorzelisko zapasów Vietminhu, legioniści Blocha wśród palącego słońca i w niewyobrażalnym upale podjęli odbudowę zniszczonej dawno temu przeprawy. Spadochroniarze na zmianę harowali przy rosnącej w oczach drewnianej konstrukcji, ale zdecydowana większość batalianu w tym samym czasie przygotowała i obsadziła liczne stanowiska obronne na trasie odwrotu. Nastepnego dnia – 18 lipca – cofający się z Lang Son spadochroniarze dotarli do pozycji obsadzanej przez 2 BEP i teraz połączone siły zgrupowania rozpoczęły forsowny marsz ku własnym siłom, a konkretnie ku 5 Grupie Mobilnej, która wysunęła się poza umocnienia Linii de Lattre’a. Wprawdzie rozpoznanie lotnicze stale obecne nad ogorzałymi głowami spadochroniarzy nie wypatrzyło poważniejszych sił wroga, niemniej jednak – nie można było ryzykować konfrontacji z przeciwnikiem, gdyż każde opóźnienie przemarszu mogło skutkowac zablokowaniem trasy przemarszu. Wkrótce wszystkie trzy bataliony tworzące mocno rozciagniętą kolumnę przyspieszyły kroku, by jednym skokiem pokonać całą odległość dzieląca ich od własnej piechoty zmechanizowanej. Żołnierze błogosławili decyzję dzięki której pozostawili w Hanoi więszość swojej cięzkiej broni – poganiani przez oficerów spadochroniarze prawie biegiem w nieznośnym upale posuwali się przez Loc Binh. Następnego dnia w stanie kompletnego wyczerpania oddziały francuskie z 6 BPC na czele dotarły do pozycji osiągniętych przez 5 Grupę Mobilną i pod osłoną jej działek i ciężkich karabinów maszynowych wyszły na brzeg Zatoki Tonkińskiej, gdzie czekały na nich już barki desantowe. Podczas całej operacji ani jeden francuski żołnierz nie odniósł ran w wyniku działań wroga, a jedyne straty spowodował nieznośny upał powodujący zasłabnięcia i udary słoneczne. Odwrót z Lang Son przeprowadzano w budzącym autentyczne zdumienie tempie i wkrótce podziw dla nieprawdopodobnej kondycji fizycznej i psychicznej żołnierzy ( średnio uczestnicy owego przemarszu utracili w ciągu 48 godzin po około 6 kilogramów masy ciała!) zmaterializował się w nowym przezwisku nadanym gremialnie dla wszystkich żołnierzy 6 BPC Bigearda – odtąd nazywano tę jednostkę „Batalionem Zatopków”. Dlaczego to wielce zaszczytne miano przypominane po dziś dzień w jednostce kontynuującej tradycje dawnego 6 BPC przylgnęło akurat do ludzi Bigearda? Najpewniej z powodu szumu medialnego – jeszcze od czasów walk w rejonie Nghia Lo Bigeard chętnie spotykał się z przedstawicielami prasy i robił co mógł, by jego podwładni zyskali reputację najlepszych żołnierzy w całym CEFEO.


Żołnierze 8 kompanii 2 BEP. Składała się ona niemal w całości z mieszkańców Indochin i choć nie byli Legionistami, szybko zyskali wysoką ocenę swej sprawności bojowej w oczach kolegów, nie mieli jednak prawa do noszenia tradycyjnego białego kepi.

Operacja „Hirondelle” okazała się wielkim sukcesem, ale generał Henry Navarre zdecydowany był uderzyć przede wszystkim w siłę żywą Vietminhu, usiłując realizować otrzymane w spadku po poprzednikach zadanie konsolidacji własnych sił do decydującej kampanii poprzez likwidację jednostek sił regularnych przeciwnika. Zamiast zatem kontynuować tak dobrze rokujące precyzyjne uderzenia w bazy zaopatrzeniowe wroga, Navarre kierował swój wzrok w stronę środkowej części kraju, gdzie zupełnie niezależnie od głównego nurtu wydarzeń działający 95 Pułk Vietminhu systematycznie blokował nadmorski odcinek arcyważnej RC 1 biegnącej z południa, na północ kraju na odcinku pomiędzy Hue, a Quang Tri. Siły francuskie kończyły już przygotowania do Operacji „Camargue” będacej jednym z testów słuszności założeń przyjętej przez Navarre’a strategii działania.


Na nadmorskich wydmach podczas Operacji "Camargue".

Camargue to nic innego, jak lokalna nazwa odcinka wybrzeża Morza Środziemnego na zachód od Marsylii, o bardzo specyficznej rzeźbie terenu i niezwykłym wręcz bogactwie charakterystycznej fauny i flory. W dużej mierze francuskie Camargue przypominało wybrzeże Annamu w rejonie Hue. Obszerne piaskowe wydmy, mnóstwo podmokłych moczarów i płytkich kanałów wraz z wysokimi trawami charakteryzowały też obszar znajdujący się obecnie w sferze zainteresowań dowództwa CEFEO. Jak wspomniałem, siły francuskie miały duży problem z zachowaniem droźności stanowiącej najdogodniejszedrogowe połączenie Południa z Północą i RC 1 nie bez kozery nazywano w żargonie używanym przez członków Korpusu „Ulicą bez przyjemności” (Bernard Fall w swym nieśmiertelnym dziele dokumentującym codzienną rzeczywistość walk w Indochinach przetłumaczył francuską nazwę na „Street Without Joy”), gdyż od zawsze brakowało ludzi i sprzetu do zabezpieczenia ciagnącej się przez setki kilometrów trasy. Oddziały Vietminhu w postaci 95 Pułku Piechoty bardzo dobrze wybrały sobie miejsce do organizowania blokad i zasadzek - w regionie Quang Tri bardzo łatwo było uderzyć i zniknąć, a na nadmorskich pustkowiach doskonale widac było i słychac przemieszczające się konwoje. Jeden samotny pułk sił regularnych wspierany drobnymi elementami słabo uzbrojonych miejscowych sił nieregularnych w teorii nie powinien sprawić żołnierzom Unii zbyt wielkich kłopotów, ale ów bardzo trudny teren powodował, że plan okrążenia w celu fizycznej eliminacji głównych sił wroga w regionie wymagał użycia bardzo poważnych sił. Sprawujący bezpośredni nadzór nad operacją generał major Georges Leblanc, będący nie tylko naczelnym dowódcą FTCV (sił lądowych w Środkowym Wietnamie), ale także komisarzem IV Republiki do spraw Annamu, otrzymał do dyspozycji bardzo poważne siły na które składały się jednostki będące ekwiwalentem mniej więcej trzydziestu batalionów. Stosunek sił jednakże tylko na pozór był wybitnie korzystny dla strony francuskiej – oddziały 95 Pułku sił regularnych zbudowały bardzo skomplikowany system skrytek na broń i materiały wybuchowe, schronów, pułapek i umocnień. Pozwalało to żołnierzom Vietminhu stosunkowo łatwo blokowac ruch francuskich kolumn nawet bardzo niewielkimi siłami. Trzeba było ponadto kompletnie i szczelnie okrążyć cały region, by uniemożliwić przeciwnikowi skryty odwrót pomiędzy atakującymi oddziałami. Ponieważ zakładano, że skryte wyjście z okrążenia sił wroga jest jak najbardziej możliwe, utworzono silny i bardzo mobilny odwód w postaci dwóch batalionów spadochronowych, które w razie próby wyjścia z obławy miały „uszczelnić” okrążenie i zablokować taką próbę. Generał Leblanc dla lepszej koordynacji działań utworzył cztery silne zgrupowania nazwane „A”, „B”, „C” i D”. Ich zadaniem było okrążenie obszaru. Aby osiągnąć cel trzeba było możliwie precyzyjnie i w zgodzie z czasowym „rozkładem jazdy” prowadzic kolejne manewry. Część sił miała zresztą dokonać lądowania z morza.


Francuska amfibia w akcji.

Zgrupowanie „A” składało się z 3 Grupy Amfibijnej, 2 Grupy Piechoty Morskiej, 2 Batalionu 1 Pułku Strzelców Spadochronowych i 3 Batalionu Spadochronowego Armii Narodowej. Zadaniem tych oddziałów było wykonanie morskiego desantu przy pomocy okrętów zapewnionych przez Marynarkę Wojenną i przejęcie kontroli nad plażami i wydmami dokładnie na wysokości kompleksu umocnień obsadzanego przez główne siły Vietminhu. Zgrupowanie „B” składające się z 6 Batalionu Spahisów Marokańskich, 2 Grupy Amfibijnej, grupy pancernej ze składu 1 Pułku Kawalerii Cudzoziemskiej i dwóch lekkich kompanii wietnamskich. Ta siła miała operowac na zachód od północnej cześci pasa wydm i wyjśc na tyły głównych sił wroga. Zgrupowanie „C” składające się z batalionu pancernego (marokańskiego), 9 Taboru Strzelców Marokańskich, 2 Batalionu 4 Marokańskiego Pułku Piechoty, 27 Batalionu Piechoty Armii Narodowej, zgrupowania Dinassaut. Te siły otrzymały zadanie uderzenia od zachodu na Van Tri, będącą szczególnie silnie umocnioną wsią. Obrazu sił francuskich dopełniało Zgrupowanie „D” składające się z 3 Batalionu 3 Pułku Strzelców Algierskich, 7 Grupy Amfibijnej i zgrupowania komandosów marynarki. Ta wyraźnie słabsza od pozostałych zgrupowań siła miała wylądować przy pomocy sił marynarki na wydmach na południe od Zgrupowania „A” i zabezpieczyć łączność pomiędzy tym zgrupowaniem, a Zgrupowaniem „C”. Wysułki wojsk lądowych wspierały nie tylko liczne jednostki marynarki, ale także dwadzieścia dwa bombowce, około siedem dziesięciu samolotów transportowych (w zasadzie wszystkie dostępne na tę chwilę w Indochinach) i dziesięć maszyn obserwacyjnych.

Wszystkie francuskie jednostki znalazły się na pozycjach wyjściowych do natarcia zgodnie z planem, wieczorem 27 lipca 1953 roku. Mimo starannego planowania operacji od poczatku poszczególne zgrupowania natrafiły jednak na poważne problemy i doświadczyły licznych opóźnień. Wprawdzie pojazdy 3 Grupy Amfibijnej przybiły do brzegu o zaplanowanej porze, ale poważnemu opóźnieniu uległ drugi rzut desantu (grupa dysponowała około 160 pojazdami typów LVT-4 i 29-C), gdyż duża cześc amfibii wspięła się na okalające plaże wydmy, gdzie utknęła w piasku. Lepiej powiodło się siłom Zgrupowania „B”, które przekroczyły Kanał Van Trinh i w sile dwóch batalionów wraz z e wsparciem nawiązały łącznośc z tkwiącymi na pasie przybrzeżnym elementami Zgrupowania „A”. Dopiero godzinę później do kanału podszedł borykający się z ektremalnie trudnym terenem 6 Batalion Spahisów, który notorycznie opóźniany był przez wspierające go czołgi M-24 „Chaffe”. Jedynie na skrajnie południowym skrzydle osi natarcia Zgrupowania „B” strzelcy algierscy natrafili na opór grupy żołnierzy Vietminhu w sile plutonu. Do godziny 08.30 zadanie wykonała też głowna częśc Zgrupowania „C”, która zamknęła drogę wyjścia siłom 95 Pułku Vietminhu na południe. Jej bataliony przekroczyły pas na którym zbudowano drogę RC 1  i bardzo powoli parła na północ i północny wschód. Także desantujące się z morza oddziały Zgrupowania „D” wykonały swe zadanie – pierwsi żołnierze Unii Francuskiej postawili stopy na lądzie około 04.30 i po szybkim przegrupowaniu główna część najmniejszego ze zgrupowań bez oporu zajęła osadę The Chi Dong, tworząc blokadę w pasie przybrzeżnym pomiędzy brzegiem morza, a obszerną laguną w głębi lądu. Na lagunę wtargnęły także francuskie kanonierki rzeczne i amfibie blokując także te przybżeżne wody. Niemal całkowity brak oporu wskazuje na fakt uzyskania zaskoczenia, przede wszystkim rozmiarami operacji. Pierwszego dnia bitwy, od samego rana bardzo aktywnie operowało także francuskie lotnictwo, które rozpoczęło systematyczne naloty na wszelkie rozpoznane umocnienia Vietminhu, a przede wszystkim bardzo utrudniające wykonywanie jakichkolwiek ruchów grup żołnierzy za dnia.


Wymiana ognia podczas Operacji "Camargue".

Wraz z ukończeniem formowania wielkiego worka dookoła pozycji Vietminhu siły Unii przystąpiły do metodycznego oczyszczania z sił przeciwnika okrazonego rejonu. Metodycznie przeszukując wsie przy użyciu psów i wykrywaczy min oddziały krok po kroku zmniejszały odizolowany obszar. Dopiero na tym etapie działań doszło do poważniejszych starć, gdyż dowodzący w rejonie pułkownik Tran Quy Ha pojąwszy w jak wielkim znalazł się niebezpieczeństwie postanowił poświęcić cześc swych sił do zaangażowania oddziałów grancuskich, by wyprowadzić z okrążenia swe główne siły. Doszło do całej serii utarczek, w których z uwagi na miażdżącą przewagę w sile ognia górę brały oddziały Unii. Jasnym było jednak, że nadal nie nawiązaniu kontaktu bojowego z głównymi siłami przeciwnika, które jak dotychczas wcale się nie ujawniły. Generał Leblanc szybko nabrał przekonania, że wróg spróbuje się wymknąć, więc skierował do akcji rezerwowe bataliony spadochronowe, by jak najbardziej uszczelnić obławę, ale choć przez całą noc siły francuskie oświetlały teren za pomoca flar, nie udało się odnotowac więszych ruchów wroga, ani przechwycić poszczególnych jego bojowych pododdziałów. Vietminhowi sprzyjał fakt, że w związku z zatrzymaniem przez oficerów wywiadu dużej części populacji opanowanych wsi częśc amfibii użyta została do ewakuacji cywili do Hue i Quang Tri. Jak się wydaje jeszcze w nocy z 28 na 29 lipca duża część działających w rozproszeniu plutonów sił regularnych wydostała się z matni. Było to o tyle łatwe, że mimo koncentracji całkiem sporych sił, na południowym odcinku działań linia obławy o długości 12 kilometrów obsadzana była przez cztery bataliony Unii Francuskiej – biorąc pod uwagę rzeźbę terenu i roślinność kolejne plutony bez trudu były w stanie wydostać się na południe od zagrożonej strefy.

Szkic przedstawiający przebieg Operacji "Camargue".

O poranku 29 lipca, gdy odseparowany wojskami Unii obszar obliczano jeszcze na około 24 kilometry kwadratowe rozpoznanie lotnicze zauważyło ruch grupy żołnierzy Vietminhu w rejonie wsi An-Hoi, kilka kilometrów na północ od linii obławy. Dowództwo zareagowało rzucając do akcji rezerwowe jednostki komandosów i spadochroniarzy, które opanowały wieś i wzięły jeńców, ale jasnym było, że i ta grupa przeciwnika przy minimalnych stratach wydostała się z obławy. Pozostała częśc „worka” została spenetrowana i starannie przeszukana do wieczora tego dnia i już od 19.00 rozpoczął się odwrót z pola walki sił specjalnych na których miejsce z Hue zaczęły przybywać jednostki policyjne, pracujące na rzecz wywiadu i kompanie lekkiej piechoty Armii Narodowej, które miały zabezpieczyć cały teren przed ponowna infiltracją ze strony Vietminhu. Operacja „Camargue” została zakończona.

Nazajutrz po wycofaniu z rejonu wygasłych walk głównych sił generała Leblanca londyński „Times” informował w kilku kolejnych artykułach i dużych sukcesach sił zbrojnych Unii Francuskiej, donosząc między innymi o doliczeniu się 1550 ofiar po stronie Vietminhu, precyzując, że w tej liczbie znajduje się około 200 zabitych. Przez kolejne kilka dni ta informacja stanowiła podstawę narracji o Operacji „Camargue” i choć w całości oparta była o niepotwierdzone szacunki, stała się na długie lata zestawieniem traktowanym jako oficjalne. Tak naprawdę, dane te pochodziły od któregos z francuskich oficerów, który nie doprecyzował co oznaczają „jeńcy” (w rzeczywistości chodziło w znacznej mierze o ewakuowanych z rejonu walk cywilów w wieku poborowym, którzy po cyklu przesłuchańw Hue zostali szybko zwolnienie do domów). Faktem jest jednak, że francuskie dowództwo nie działało w złej wierze – liczba dwustu poległych żołnierzy Vietminu koresponduje dośc wyraźnie z ustaleniami Bernarda Falla, który poświęciwszy dość dużo wysiłku głębokiej analizie działań podczas „Camargue” wskazał liczbę 187 poległych i zidentyfikowanych jako członkowie Vietminhu żołnierzy wroga. Tenże Bernard Fall ustalił także liczbę wziętych do niewoli członków Vietminhu na 387. Zaskakująco niska wydaje się jednak ilość przejętej broni – zaledwie sześćdziesiąt cztery sztuki broni osobistej i dwa moździerze. Oczywiście pewną ilość broni zniszczono podczas rewizji na miejscu, więc w tej materii straty wroga z pewnościa były poważniejsze. Liczby te wskazują, że oddziałom Unii udało się trwale wyeliminować z akcji mniej więcej jedną czwartą sił przeciwnika obecnych w chwili startu operacji w rejonie pomiędzy Hue, a Quang Tri. Liczba ta może wskazywac na niepowodzenie „Camargue”, ale taka ocena działań byłaby mocno niesprawiedliwa. Vietminh musiał powaznie odczuć straty, gdyż 95 Pułk został trwale usunięty z regionu i stracił bardzo dogodne pozycje do organizowania akcji bojowych na tym odcinku RC 1. Mimo, że francuskie dowództwo miało dośc mieszane uczucia spodziewając się znacznie lepszych efektów operacji władze Państwa Wietnamskiego uznawały „Camargue” za ogromny sukces – generał Lam Quang Thi posunął się wręcz do określenia operacji mianem „najskuteczniejszej operacji militarnej sił francuskich w tym regionie”, co na dłuższą metę najbardziej odpowiadało prawdzie. Rząd Państwa Wietnamskiego przęjał trwałą kontrolę nad w sumie dwudziestoma czterema wsiami i osadami znajdującymi się w bardzo ważnym regionie. Faktycznie po zakończeniu „Camargue” zainstalowana w regionie administracja cywilna nie napotykała większych trudności w prowadzeniu swej codziennej działalności, a odbudowujące zniszczone odcinki dawnej „Drogi Mandarynów” oddziały inżynieryjne nie miały żadnych problemów z siłami Vietminhu.


Generał Leblanc (w środku). Opuścił Indochiny wkrótce po zakończeniu Operacji "Camargue".

Pesymistyczne wnioski z „Camargue” brały się przede wszystkim z tego, że w tak trudnym terenie nawet dziesięciokrotna przewaga nad wrogiem nie gwarantowała dostatecznej „szczelności” zorganizowanej z takim rozmachem „obławy”. W rzeczywistości oznaczało to dla dowództwa CEFEO brak realnej możliwości uzyskania planowanej koncentracji własnych sił do działań ruchomych na okoliczność decydującej bitwy z Vietminhem. Rzucało się w oczy, że siły Unii musiały by całymi latami prowadzić takiego rodzaju działania, by dostatecznie silnie osłabić potencjał bojowy wroga, jednocześnie mogąc zostawić tak „oczyszczone” strefy siłom policyjnym i powstającym wciąż oddziałom Armii Narodowej. Navarre świadom coraz bardziej skali trudności nie miał jednak zbyt szerokiego wyboru – musiał korzystać z operacyjnej bierności przeciwnika i wierząc niezachwianie w nadchodząca generalną ofensywę Giapa, pracował już nad kolejnymi operacjami w wybranych, wrażliwych strefach mających na celu uwolnienie własnych sił i osłabienie zarazem sił wroga.

Tak jak zaskoczyły Giapa „Hirondelle” i „Camargue”, tak kolejne posunięcie Navarre’a wręcz wytrąciło głównodowodzącego Vietminhem z równowagi. 8 sierpnia 1953 roku siły francuskie obsadzające niezdobyte Na San zostały błyskawicznie ewakuowane w niezwykłej operacji, podczas której niewielkie oddziały przeciwnika pozostawione pod bazą w celu stałego jej dozoru niczego nie zauważyły. Garnizon Na San, który w szczytowym momencie osiągnął liczebność 12 000 ludzi w żaden sposób nie wpływał na aktywność sił Giapa na granicy z Laosem. Oczywiście fakt, że pomiędzy pozostającymi w rękach francuskich przyczółkami w Lai Chau (obsadzanym przede wszystkim przez „maquis” Trinquiera z minimalną liczbą francuskich oficerów i podoficerów) i rozbudowaną bazą w Na San zionęła olbrzymia dziura w rejonie Dien Bien Phu, gdzie okupujący ten region samodzielny 148 Pułk zapewniał Giapowi swobodny dostęp do Północno Wschodniego Laosu. Baza zatem nie spełniała w najmniejszym nawet stopniu swej roli „bufora”, który mógłby blokować siły wroga. Baza wiązała nie tylko bardzo liczne oddziały bojowe o dużej wartości, ale przede wszystkim stanowiła ogromne obciążenie dla systemu logistycznego, gdyż tak wielka komasacja sił na tak małej i oddalonej przestrzeni wymagała stałego mostu powietrznego dostarczającego bazie dosłownie wszystkiego, co niezbędne do codziennej egzystencji. To olbrzymi paradoks – Navarre zdawał sobie sprawę z osiągnięcia konkretnego maksimum zdolności przewozowej własnego komponentu powietrznego, a jednocześnie nabierał coraz silniejszego przekonania, że malejące w jego ocenie efektywnośc działania zasadniczej masy własnych wojsk (piechoty zmechanizowanej stanowiącej rdzeń francuskich sił manewrowych na których koncentracji tak bardzo jemu samemu i chyba wszystkim jego poprzednikom zależało), prowadziła wprost do idei szukania kolejnego punktu, w którym można było zbudować dokładna kopię bazy w Na San, lecz skuteczniej blokującą dostęp przeciwnikowi do Laosu. Ponieważ goracym zwolennikiem ewakuacji Na San był także generał Cogny mający na uwadze przede wszystkim wzmocnienie własnych sił w Delcie decyzja o ewakuacji całej bazy zapadła szybko. Aby zminimalizowac szansę wykrycia całego przedsiewzięcia francuskie dowództwo całkiem jawnie przygotowywało swe jednostki w Na San do kolejnych operacji przeciwpartyzanckich, sugerując dalsze wzmocnienia garnizonu. W tym samym czasie samoloty dostarczające zaopatrzenie do twierdzy stopniowo zabierały kolejne pododdziały jej załogi. W stosunkowo krótkim czasie liczba załogi spadła więc do około 5 000 żołnierzy różnych specjalności. 8 sierpnia wykonując setki lotów samoloty transportowe zabrały wszystkich pozostałych żołnierzy pozostawiając bazę całkowicie pustą. Wprawdzie nic nie wskazuje na to, że Giap zamierzał w dającej się przewidzieć przyszłości ponownie szturmować Na San, ale obecnośc tak silnych oddziałów Unii w tym miejscu odpowiadała mu o tyle, że jednostek tych nie było w Delcie, ani w żadnym innym punkcie Tonkiny. Jeśli jednak stan liczebny francuskiego garnizonu w krytycznym momencie spadł o ponad połowę, byłby w stanie szybkim uderzeniem swych głównych sił na powaznie zagrozić bazie, a zniszczenie tak licznego zgrupowania byłoby powtórzeniem sukcesu odniesionego w pamietnych walkach na RC 4. Szansa jednak przepadła i oszukany Giap nie miał żadnego pomysłu nad wykorzystaniem kolejnego sezonu operacyjnego. Nie czekali jednak Francuzi, którzy korzystając ze sporego zastrzyku sił manewrowych (faktycznie gros obsady Na San zasiliło obsadę Delty) rozpoczęli przygotowania do kolejnej wielkiej operacji oczyszczającej. Tym razem celem ich działań miały być oddziały Vietminhu penetrujące Deltę, gdzie sytuacja sił Unii stawała się coraz trudniejsza – na dłuższą metę nie byłyby one w stanie stawiać czoła jednoczesnej ofensywie coraz liczniejszego i coraz lepiej zorganizowanego przeciwnika spoza perymetru Linii de Lattre’a, jeśli siły wroga miały uderzyć jednocześnie na cele wewnątrz strefy.


W bazie Na San. Podczas jej ewakuacji francuskie samoloty transportowe startowały z jej lotniska co sześć minut wykonując łącznie 444 loty w ciągu jednej doby.

W końcu sierpnia ruszyła na zapleczu francuskiej obsady Linii de Lattre’a nad Rzeką Czerwoną Operacja „Brochet”, do której przeprowadzenia użyto 18 batalionów, w tym aż czterech spadochronowych (1 i 2 batalionu Spadochroniarzy Cudzoziemskich, oraz 1 i 3 Batalionów Spadochroniarzy Kolonialnych). Operacja zakończyła się kompletnym fiaskiem – do października 1953 roku siły francuskie przeczesywały objety obławą region Nam Dinh ponosząc niemałe straty od min i zasadzek. W sumie do odwołania operacji z nieco ponad 15 000 uczestniczących w niej żołnierzy Unii Francuskiej zginęło 96, a główne siły 42 i 50 Pułków sił regularnych Vietminhu wyszły ze starć w zasadzie nietknięte. Dla porównania – podczas Operacji „Camargue” straty własne wyniosły zaledwie 17 zabitych i około 100 rannych i kontuzjowanych. Ponieważ jednak dowództwo strefy oceniało, że w Delcie około 6 000 wsi pozostawało pod stałą lub częściową kontrola Vietminhu generał Cogny nie miał żadnego w zasadzie pola wyboru. Mimo niepowodzenia Operacji „Brochet” przygotowano kolejną wielka operacja antypartyzancką, opatrzoną kryptonimem „Mewa” (Operacja „Mouette”).

Przeszukanie zabudowań wsi - Operacja "Brochet".

Tym razem – biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich tygodni – zgromadzono znacznie silniejsze zgrupowanie w postaci kilkunastu batalionów piechoty tworzącej łańcuch posterunków izolujących teren przyszłych walk. Do aktywnych operacji oczyszczających skierowano Zgrupowanie „A” pułkownika Christian de Castries’a w sile 2 i 3 Grupy Manewrowej, oraz Zgrupowanie „B” pułkownika Vanuxem, zbudowanej wokół 4 Grupy Manewrowej. Siły te zostały wsparte licznymi oddziałami spadochronowymi zgrupowania generała Gilles’a (triumfatora z Na San), oraz komandosami z 8 Batalionu Spadochroniarzy Szturmowych (do sierpnia 8 Zgrupowania Komandosów Spadochronowych). Ponieważ w czasie Operacji „Brochet” i toczonych równolegle walk o Thai Binh oddziały piechoty zmechanizowanej wielokrotnie natrafiały na dobrze przygotowane zasadzki ogniowe tym razem oddziały francuskie operowały wyłącznie w strefach ograniczonych zasiegiem dział w zorganizowanych przed operacją baz artyleryjskich. Mimo przewagi sił Unii Francuskiej wróg w postaci elementów 320 Dywizji Vietminhu pomiędzy 18 października, a 2 listopada stawiał nadspodziewanie twardy opór często stając do otwartych konfrontacji z systematycznie przeczesującymi okolice oddziałami generała Cogny. Wprawdzie kilkukrotnie przyniosło to żołnierzom Vietminhu pewne sukcesy w posatci udanych zasadzek, ale w wielu innych miejscach siła ognia francuskiej artylerii i silne wsparcie powietrzne w postaci nieustannie „wiszących” nad polem walki „Bearcatów” prowadziło do wielkich strat. Tak stało się na przykłąd 2 listopada 1953 roku pod Yen Mong, gdzie broniące się siły 320 Dywizji zostały dosłownie zdziesiątkowane. Dowództwo francuskie zdawało sobie sprawę z tego, że nie zdołało całkowicie oczyścić rejonu operacji z sił wroga, choć rozpoczęty wieczorem 6 listopada proces wycofywania swych sił manewrowych do umocnionych baz nie natrafił na żaden opór. Mimo wszystko należy Operację „Mouette” oceniac jako spory sukces sił Unii w Delcie. Za cenę 113 zabitych (w tym siedmiu oficerów), 151 zaginionych i 505 rannych w znacznej mierze obezwładniono 320 Dywizję Vietminhu. Dowództwo francuskie wprawdzie dość optymistycznie oceniało, że dywizja ta „wypadła” z aktywnych działań na okres przynajmniej dwóch miesięcy tracąc mniej więcej jedną trzecią swych bojowych aktywów. Wprawdzie ilośc jeńców (182 zidentyfikowanych jako członkowie Vietminhu) nie powalała na kolana, ale w znacznej mierze była efektem walki do upadłego w wielu punktach oporu, co zresztą dośc mocno Francuzów zaskoczyło. Liczba 1000 poległych żołnierzy wroga podana przez sztab CEFEO do wiadomości publicznej była znacznie zawyżona, ale faktycznie tym razem łupem sił francuskich padło stosunkowo dużo broni ręcznej, a przede wszystkim zespołowej – przejęto około stu moździerzy i dział bezodrzutowych, co stanowiło znaczną częśc wyposażenia kompanii wsparcia dywizji Vietminhu. Oceniając efekty operacji Navarre kolejny raz konstatował słabość własnych sił manewrowych i coraz bardziej pesymistycznie podchodził do swoich własnych zamierzeń. Brak oczekiwanych efektów – całkowitego rozgromienia atakowanych jednostek przeciwnika – skutkujący radykalnym powięszeniem własnej zdolności do kolejnych działań manewrowych nie wynikał jednak z kiepskiego planowania, czy przyjetej taktyki. Źródła niepowodzeń – a właściwie bardziej, braku sukcesów – leżały gdzieś indziej, poza obszarem dociekań Navarre’a, pilnie analizującego stan spraw. Owa powtarzająca się jesienią 1953 roku kwestia malejącej efektywności wojsk zmechanizowanych Unii miała dużo bardziej złożone przyczyny. Przede wszystkim Navarre stanał wobec problemu stałego wzrostu poziomu wyposażenia sił regularnych Vietminhu w cięzką broń piechoty i artylerię. Dowódca CEFEO nie rozumiał, że od 1950 roku podlegające mu oddziały tworzące Grupy manewrowe przechodziły dokładnie odwrotny proces – aby zwięszyć ich manewrowość, redukowano ilość zabieranych na czas misji bojowych elementów wyposażenia batalionów, które „przywiązywały” je do rzadkiej sieci drogowej. Mimo rezygnacji z części cięzkiej broni piechoty bataliony te nadal musiały w znacznej mierze posuwac się wzdłuż dróg, a jedynie w bardzo ograniczony sposób można było używać ich w otwartym, porośniętym tropikalnym lasem terenie. Paradoksalnie – polegające na transporcie mechanicznym oddziały francuskie nie były w stanie tak sprawnie jak wróg używający tysięcy tragarzy dostarczyć na pole walki ciężkich karabinów maszynowych, moździerzy, czy dział. Działo się tak dlatego, że rzeźba terenu i roślinność potrafiły skutecznie zamaskowac przygotowania do dużych operacji, a francuski wywiad nie zawsze był w stanie dostarczyć odpowiednich informacji na czas. W efekcie siły Unii najczęściej reagowały zaledwie na przygotowane zawczasu i ogromnym wysiłkiem posunięcia Vietminhu. Bardzo często zresztą w nieadekwatnej skali – tutaj wystarczy przypomnieć skierowanie przeciw całej dywizji Giapa zaledwie jednego batalionu spadochronowego w rejonie Tu Le. Navarre jednym słowem szukał przyczyn swych niepowodzeń zupełnie nie tam, gdzie powinien, gdyż w realiach Indochin dla skutecznego odizolowania nawet dość ograniczonego obszaru trzeba było uzyskać przewagę liczebną większą niż na jakimkolwiek innym teatrze działań. Późną jesienią 1953 roku dowódca CEFEO starał się zatem sprostać czterm podstawowym problemom:

- Wzmocnienia zdolności do prowadzenia działań manewrowych na dużą skalę wewnątrz Delty, gdzie z około 80 tysięcy żołnierzy Unii zaledwie jedna czwarta mogła zostać użyta do niezbędnych operacji oczyszczających.

- Podniesienia efektywności prowadzonych działań oczyszczających i przyspieszenia tempa „wietnamizacji” nadzoru nad opanowanym i spacyfikowanym terytorium.

- Zabezpieczenia praktycznie ogołoconego z poważniejszych sił Laosu, gdzie poza załogą wielkiej bazy na Równinie Dzbanów większe siły Unii przebywały jedynie okazjonalnie.

- Jak najszybszego spacyfikowania obszarów Południowego i Środkowego Wietnamu, co pozwoliłoby mu łatwiej zrealizować trzy wyżej wymienione zadania.

Już po wojnie, generał Navarre stwierdził, że pod wpływem oceny działań prowadzonych jesienią 1953 roku zarówno on sam, jak i generałowie Gilles i Cogny doszli do wniosku, że działania manewrowe Grup Mobilnych poza zasięgiem artylerii polowej są właściwie skazane na fiasko. W tej sytuacji i pod wpływem fałszywie rozumianych doświadczeń wyniesionych z walk pod Na San głównodowodzący uznał, że najlepszym sposobem na uzyskanie wymaganego poziomu efektywności bojowej pozostaje doprowadzenie do walnej bitwy w warunkach podobnych do Na San, czy nieudanych szturmów na Linię de Lattre’a. Kolejny zatem francuski dowódca dochodził po kilku miesiącach swej kadencji do tych samych wniosków – konieczności wzmocnienia siły własnych wojsk przez przyjęcie bitwy w oparciu o wzniesione uprzednio umocnienia polowe. Zupełnie przy tym nie brał pod uwagę ani wspomnianego – a kluczowego – czynnika stałego wzrostu zdolności do projekcji ogniowej sił przeciwnika, ani w gruncie rzeczy bardzo ograniczonych możliwości zaopatrywania swych własnych wojsk w podobnej do Na San bazy, ale także udzielenia jej odpowiedniego wsparcia powietrznego z uwagi na pogodę i teren. Bez względu na wszystkie te problemy i dręczące Navarre’a wątpliwości jeszcze podczas trwania Operacji „Mouette” za pośrednictwem komórek wywiadu do sztabu CEFEO zaczęły napływac informacje świadczące o rosnącym zainteresowaniem Giapa regionu Północno wschodniej Tonkiny. W rejon Song Ma kierował się 176 Pułk sił regularnych Vietminhu, a w rejon baz GCMA w Lao Cai i Lai Chau uaktywnił się dodatkowy batalion piechoty. Oceniano, że do końca pierwszej dekady grudnia siły przeciwnika w regionie ulegną podwojeniu. Naturalnie działania sił Giapa stanowiły odpowiedź na coraz bardziej dolegliwą działalność sił nieregularnych Trinquiera, ale sztab CEFEO doszukiwał się tutaj znacznie poważniejszych zamiarów wroga na serio przyjmując te ruchy za wstęp do koncentracji sił do kolejnej inwazji Laosu.

M-24 "Chaffe" podczas walk w czasie Operacji "Mouette".

Dowództwo francuskie regularnie nie doceniało wkładu operacji specjalnych GCMA, a jeśli stale wspierało rozwój sił kontrpartyzanckich, to dlatego, że faktycznie powodowały one rozciąganie sił przeciwnika na dużych obszarach z dala od głównych teatrów tej wojny. Tymczasem Trinquier i jego podwładni mieli na koncie całe mnóstwo bardzo powaznych sukcesów. Dość powiedziec, że gdy Trinquier w maju 1953 roku przenosił się z Tonkiny do Sajgonu pod sztandarami formacji GCMA służyło już około 20 000 osób. Pewna ich część nie stanowiła rzecz jasna niczego innego, jak tylko licho uzbrojoną lokalna milicję, ale dla odmiany inne komponenty stanowiły doskonale przygotowane i wysoce zmotywowane jednostki komandosów zdolnych do prowadzenia bardzo skutecznych operacji dywersyjnych. Tylko w czerwcu 1953 roku dowodzący siłami specjalnymi w Strefie „Cardamone” porucznik Nung szkolił sześciuset nowych ochotników rekrutujących się z góralskich mniejszości narodowych, pozostających pod wpływem jego sukcesów w walce ze znienawidzonymi Wietnamczykami. Już we wrześniu 1953 roku wzmocnione oddziały Nunga potrafiły odnieśc cały szereg spektakularnych sukcesów dookoła Phong Tho, paraliżując próbę odzyskania przez lokalne oddziały vietminhu panowania nad tą miejscowością. Przede wszystkim porucznik Nung uderzył w zaplecze sił przeciwnika daleko w głębi od dawna kontrolowanego przez Vietminh terytorium, docierając aż pod Lao Kay. Liczący około pięciuset ludzi oddział podporucznika Longa ubezpieczył siły Nunga od głównych sił wroga organizując zasadzkę na południe od Coc Leu, a w nocy z 6 na 7 października porucznik Nung z najlepiej wyszkolonymi komandosami wylądował na południe od sił Longa. Nung mając zaledwie garstkę ludzi najpierw zaskoczył siły Vietminhu atakiem na wysunięte stanowiska osłaniające samo Lao Kay, a następnie wciągnął naprędce zorganizowana pogoń wprost pod lufy sił Longa. Gdy przeciwnika wpadł w zasadzkę i rozpocząl żywiołowy odrót starając isę wyjśc z opresji Nung ponownie przeszedł do ataku całkowicie wypierając rozbite oddziały wroga z bazy. Komandosi GCMA zniszczyli setki ton zaopatreznia i wysadzili jedyny w okolicy most zapewniający łączność z magazynami znajdującymi się na terytorium Komunistycznych Chin. Tego rodzaju akcje stanowiły duży problem dla Giapa, który starając się zabezpieczyć swe tyły i trasy komunikacyjne skierował późną jesienią spore posiłki w rejon przygraniczny – coś co było próbą reakcji na coraz śmielsze poczynania partyzantów w Strefie „Cardamone” zostało na serio wzięte przez franciskie dowództwo za przygotowania do kolejnej inwazji na Laos. Tym razem odpowiedzią na działania Giapa miało być przyspieszenie realizacji zaplanowanej w Dyrektywie nr 852 wydanej jeszcze w dniu 2 listopada 1953 roku operacji ponownego obsadzenia doliny w rejonie Dien Bien Phu. Francuskie dowództwo zaniepokojone nie na żarty obecnością w regionie aż dwóch pułków regularnych Vietminhu postanowiło jak najszybciej zorganizować desant sił aeromobilnych w rejonie Dien Bien Phu zanim do tego regionu podejdzie reszta sił 316 Dywizji Vietminhu. 

Należące do struktur GCMA 24 Commando na patrolu - warto zwrócić uwagę na podobieństwo mundurów do tych używanych przez siły regularne Vietminh.

Francuzi zdawali sobie sprawę z tego, że wybrany na miejsce operacji region jest jedynym tak istotnym gospodarczo regionem na całym obszarze przygranicznym, a tamtejsza produkcja ryżu była w stanie zapewnić zaopatrzenie w żywność całej dywizji przeciwnika. Aby zatem uniemożliwić siłom Giapa korzystanie z tych zasobów, co powaznie utrudniłoby organizowanie nie tylko kolejnej inwazji na Laos, ale także prowadzenia skutecznych działań przeciw „maquis” w Strefie „Cardamone” należało jak najszybciej uderzyć w dolinę siłami spadochronowymi i zbudować na miejscu bazę dużych rozmiarów, zdolną pomieścić załogę dostatecznie silną, by się obronićprzed potencjalną kontrakacją i przede wszystkim – zdolną do prowadzenia aktywnych działań w całej strefie włącznie z dalekodystansowymi patrolami. Tym samym Navarre planował upieczenie kilku pieczeni na jednym ogniu – rozciągał siły wroga osłabiając jego presję na obsadę Delty, zabezpieczał granice Laosu przez ustanowienie kontroli na najdogodniejszymi szlakami wiodacymi do tego kraju z północno-wschodniej Tonkiny i zapewniał możliwość stoczenia ewentualnej bitwy obronnej w warunkach potencjalnie zbliżonych do starć w obronie bazy w Na San. Przy okazji jeszcze zadano by Giapowi i Ho potężny cios ekonomiczny – skoncentrowana w Dolinie produkcja opium przynosiła partyzantom jak szacowano około miliona ówczesnych dolarów zysku rocznie, co stanowiło potężne wzmocnienie finansów Vietminhu, niezbędnego do choćby do finansowania niezwykle rozbudowanej siatki szpiegowskiej. 3 listopada 1953 roku szef sztabu Navarre’a, pułkownik Louis Berteil rozpoczął studia nad założeniami nowej operacji desantowej, jednoczesnie natrafiając na silny opór generała Cogny i jego najblizszych współpracowników. Cogny jak zawsze podkreślał strategiczne znaczenie Delty jako podstawy operacyjnej jakichkolwiek działań w Tonkinie i wskazywał, że skierowanie dużych sił powietrznodesantowych w rejon północno-wschodnich wyżyn w znacznym stopniu ograniczy możliwości operacyjne jego własnych wojsk. Generał, który doczekał się przezwiska „Człowiek Delty” z uwagi na nieustanne podkreslanie znaczenia tego obszaru dla obecności CEFEO w Indochinach oczekiwał poważnej ofensywy sił wroga z udziałem około trzech dywizji przeliczeniowych, jednoczesnie utyskując na brak własnych rezerw – z reguły związanych bezustannymi operacjami przeciwpartyzanckimi. Cogny – jak  oświadczył – rozumiał znaczenie północnych wyżyn, ale w przypadku realizacji planu nad którym pracował Berteil żądał wzmocnienia własnych sił posiłkami, które pomogły by mu odeprzeć hipotetyczne uderzenia Giapa. Pułkownik Bastiani wtórował mu dowodząc, że nieprzyjaciel może zostawić wyżyny w spokoju koncentrując siły przeciw Delcie. W sumie sztab Cogny interpelował w kwestii realizacji Dyrektywy nr 852 jeszcze 6 i 9 listopada. Ostatecznie w dniu 11 listopada zorganizowano konferencję na której poza najwyższym dowództwem CEFEO i Cogny’m stawili się także dowódca sił powietrznodesantowych – generał Gilles, dowodzący siłami powietrznymi – generał Jean Deschaux, oraz dowodzący ich transportowym komponentem – pułkownik Nicot. Podczas spotkania pułkownik Berteil przedstawił już bardzo konkretne wytyczne planu, który nazwano Operacją „Castor” – wprawdzie przeciwnicy skupieni wokół generała Cogny kolejny raz przedstawili swoje argumenty przeciw operacji, ale skupiono się nad trudnościami wynikającymi z założeń planu pułkownika Berteila. Wówczas oponenci milcząco zaakceptowali fakt własnej marginalizacji i tak oto rozpoczęłyu się ostateczne przygotowania do odbicia położonej w samym centrum obszernej doliny osady Muong Than, bo tak nazywano w języku Tajów wieś będącą głównym celem Operacji „Castor”. W zasadzie nie używano tej nazwy, chętniej stosując nazwę zwyczajową całego regionu, czyli nazwy Dien Bien Phu, która oznaczał po prostu „Siedzibę Ufortyfikowanego Władcy”, co odnosiło się do dawnej, na wpół zapomnianej tradycji funkcjonowania w dolinie Muong Than fortecy Thieu Tri, lokalnego watażki z czasów Nguyenów. Maszyna ruszyła i nic nie mogło jej już zatrzymać…

Komentarze

Popularne posty