„O czym szumią wierzby”

 




 



I.

Chyba w szczególny sposób paradoksy ukochały moje imię, bo przecież zawsze i na poczekaniu znajdę przynajmniej dwa. To musi dziać się nie bez przyczyny, musi mieć jakiś cel – abym zawsze już wyczuwał opuszkiem palców szyderstwo różnorodności mojego czasu. A zmierzając do brzegu, rzekłbym tylko tyle, że owo rozedrganie myśli jest wymownym znakiem stanu pełnego podniecenia oczekiwania na zmianę, na którą nie jest się gotowym. Nigdy nie odczuwałem przeniesienia swej „żyjni” z jednego miejsca w drugie, jako czegoś traumatycznego. Może dlatego, że nie miałem większych szans na przyzwyczajenie się do miejsc, w których przyszło mi spać, jadać i gromadzić książki. Zazwyczaj mieszkałem pod jednym adresem krótko, najwyżej parę lat. Czasem jeszcze parę w takim miejscu bywałem – ale to wszystko. Zawsze przenosiny i przeprowadzki miały smak przygody, były obietnicą czegoś nowego w życiu, a przede wszystkim wspaniałym i skutecznym detergentem zmywającym nudę i gnuśność – wiadomo przecież, że „Wszystko nas może spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic”. W jakiś sposób powinienem zatem cieszyć się i witać z nową przygodą…

Tym razem jest inaczej, choć sytuacja ma same plusy i powinna być powodem wyłącznie radości. Robię krok w przód – zupełnie bez sarkazmu, bo nie jest to stanie nad przepaścią. A jednak jest jakiś rodzaj niepokoju, coś podszyte tchórzem, co rozwiera mi szeroko przerażone oczy. Dziwnie się czuję mówiąc to głośno, ale odczuwam irracjonalny lęk. Rzecz nie w „przesadzaniu starych drzew” i tym podobnych sprawach. Nie jestem ani aż tak stary, ani też nie jestem drzewem i mógłbym rzec najspokojniej w świecie, że nic się przecież w istocie nie zmienia – poza kształtem ścian, twardością podłogi i może jeszcze dzielnicą miasta – co przecież czasem potrafi zrobić dużą różnicę. Jeśli coś powoduje mój niepokój, to takie dziwne poczucie pewnej ostateczności tej zmiany, której teraz doświadczam. Ostateczności polegającej na nieuchronnej stracie czegoś dla mnie ważnego. To dość przewrotne, wierzę bowiem, że z pewnością wiedzie to wprost do nostalgii, której nie chce w żadnym kształcie. Ma ona to do siebie, że dotyka tak samo struny wrażliwości pamięci bez względu na to, czy to jej tony wysokie, czy niskie. Rzeczy smutne, czy przyjemne. To oczywiście na swój sposób sprawiedliwe, ale nie widzę najmniejszego powodu, by odlewać w trwałe, spiżowe formy te złe fragmenty pamięci, którą mam. Wolałbym je zostawić za sobą na zawsze, ale kolejny raz  ta cholerna ostateczność działania staje się niemal fizycznym bodźcem, szeptem mówiącym jak ważne jest wszystko to, co już w moim życiu się stało. Wypada zatem teraz przyznać, że nie umiem obronić się przed żadnym rodzajem ostateczności, czekając na nią. Moment już bliski i ostateczność wkrótce stanie się faktem – słyszę już wyraźnie głos oznajmiający mi o konieczności kolejnego etapu dojrzewania – „na zawsze pozostaniesz osierocony przez swoje nastoletnie miłości, których nie zaznałeś”

Wśród wszystkich rodzajów ostateczności, nie ma nic bardziej ostatecznego. Wkrótce porzucę coś nieodwołalnie i na zawsze.

 

II.

Jest pewien szczególny rodzaj samopoczucia, który towarzyszy w chwili, w której mawiamy – wszystko jedno. Z czasem przybiera owo samopoczucie na sile i wypełnia niby pustką wielkie połacie naszego życia, w konsekwencji czego mówimy coraz częściej i coraz ciszej – wszystko jedno. Jakbyśmy już nie czuli potrzeby usprawiedliwiania się ani przed sobą samym, ani przed nikim więcej. Najczęściej dzieje się tak, gdy robimy świństwa i musze pospieszyć natychmiast z wyjaśnieniem, że jest rzeczą całkowicie obojętną, czy robimy je innym ludziom, czy tez sobie samemu. Czasem z nieznośnym bólem przekonujemy się, jak wielu ludzi przekracza kolejne granice skutecznego stłumienia emocji zaklęciem „wszystko jedno” – od lat możemy takie rzeczy obserwować publicznie. Unikam świata generowanego na potrzeby show biznesu, bo to miejsce, gdzie takie sytuacje zdarzają się najczęściej, a oglądając je choćby jako zupełnie niegroźne kuriozum, w rzeczywistości akceptowałbym je i nadawał mu z rozmysłem sens. Tym razem jednak uczyniłem wyjątek i tak jak przypuszczałem, nie czuje się z nim dobrze.

Już reality show potrafiły zwalić mnie z nóg kompletną i całkowitą gotowością do rezygnacji z jakiejkolwiek godności na rzecz sławy i pieniędzy – nigdy zresztą niezbyt wielkich. To było już tak dawno temu, że nie wiem jak wiele osób to jeszcze pamięta. To było tak dawno temu, że mówiło się jeszcze o moralnej i etycznej stronie. Dziś, w epoce szumu informacyjnego i wszechmocy internetu telewizje znajdują się w odwrocie. By przykuć uwagę muszą zaproponować coś ekstra i proponują. Zdaje się Polsat wygrywa z konkurencją o co najmniej dwie długości. Osądzona i skazana prawomocnym wyrokiem sądu stręczycielka – osoba jak wynika z wypowiedzi pokrzywdzonych, niebywale bezwzględnie zmuszająca do prostytucji staje się gwiazdą programu telewizyjnego. Staje się osobowością telewizyjną, choć słowo „osobowość” w tym przypadku nie oznacza tego samego, co oznaczało w przypadku Zygmunta Kałużyńskiego. Oznacza bezgraniczna pewność siebie opartą o nowobogacki sznyt, brak jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego, szczęśliwe i syte oczy utuczonego na śmietniku dorodnego szczura.

Można mi zarzucić, że zbyt późno się oburzam, bo po latach sukcesu „Królowej życia” nadal jest ona osobą publiczną, która aż do ostatnich dni brała udział w kolejnym programie telewizyjnym. Można wreszcie powiedzieć, że przecież to nic nienormalnego, na Tik Toku, czy innych Instagramach można spotkać bardzo podobne persony. O co mi właściwie chodzi?

Zastanawiam się po prostu, jak planiści odpowiadający za ramówkę telewizji skupiającej przed telewizorami publikę liczoną w szczytowych momentach w milionach doszły do wniosku, że tym, co najbardziej na świecie podniesie popularność stacji i zachwyci te właśnie miliony jest była sutenerka, która pasuje jak ulał do wizji osoby określanej mianem „Królowej Życia”. Nie spodziewam się zmiany trendu – nie sądzę bowiem, by suto opłacani specjaliści od mediów popełnili błąd. Tym bardziej, że rezygnację Dagmary Kaźmierczak z udziału w kolejnym show po ujawnieniu szczegółów z jej początkowych etapów kariery – która zresztą jak się okazuje, była niczym innym, jak tylko tajemnica poliszynela – inni uczestnicy skwitowali w taki sposób, że właściwie automatycznie zakwalifikowali się do tej samej kategorii „gwiazd ekranu”.

Jako mieszkańcy planety ziemi w latach dwudziestych XXI wieku od lat znajdujemy się w momencie, w którym interesuje nas tak bardzo, że jesteśmy skłonni za to płacić obnażanie się fizyczne i emocjonalne osób stojących w ostrym kontrapoście wobec jakichkolwiek norm moralnych. Mój błąd – aż do teraz byłem przekonany, że to nisza…

 

III.

Przeczytałem już chyba z tysiąc razy opowiastkę głoszącą, że gdyby powiedzieć ludziom lat osiemdziesiątych, że my, następująca po nich generacja będziemy mieć do dyspozycji przez okrągłą dobę w każdym właściwie miejscu na ziemi magiczny niemalże ekwipaż pozwalający znaleźć w ciągu kilku sekund każdy, nawet najgłębszy sekret osiągnięć ludzkiej myśli, a używamy go do podglądania życia aktorów i muzyków, nigdy by nie uwierzyli. Nie lubię takich quasi apokryfów z natury – bardzo niezręcznie i prostacko odgrywają rolę wiecznie brakujących nam „prawd objawionych” – ale z jednym nie wypada mi się nie zgodzić. Naprawdę by nie uwierzyli.

Tutaj przychodzi dobry moment na to, by powiedzieć wreszcie O Czym Szumią Wierzby. Była bowiem kiedyś, w latach osiemdziesiątych taka bajka dla najmłodszych, wyprodukowana w Wielkiej Brytanii na podstawie książki wydanej jeszcze w 1908 roku pod tym samym zresztą tytułem. To była bajka z postaciami bardzo starannie wykreowanymi, przede wszystkim czytelnie podkreślającymi konsekwencji ludzkich przywar. Uwielbiałem ją i nie dawałem się odciągnąć od telewizora w porze emisji, czyli w porze Dobranocki. Przekleństwem serii było to, że nie była to bajka animowana, lecz film z udziałem lalek. Część postaci została przedstawiona w taki sposób, że – jak się wkrótce okazało – budziły autentyczny strach u najmłodszych.  Takie były to czasy, że gdy coraz większa liczba zaniepokojonych rodziców zabrała się za pisanie pełnych oburzenia listów, bajkę – ku mojej wielkiej rozpaczy - zdjęto z anteny. Dziś nikt nie przestanie transmisji live, w których nie będąc ginekologiem udziela porad na tym tle i sprzedaje gadżety. Nikt nie zaprzestanie transmisji online z rozbieraną sesją – jeśli trzeba stylizując się na dwunastolatkę. Nikt nie zrezygnuje z abonamentu Polsatu tylko dlatego, że za odpowiedź na potrzeby statystycznego Polaka uważa się tam byłą sutenerkę po wyroku na przemian z mordobiciem w klatce, co zresztą nazywane jest powszechnie „sportem”. Nic tak mną nie wstrząsa, jak fakt, że tak już jest i nie ma od tego odwrotu. Wiem, że po tylu latach nikt z uzależnionych od dzisiejszej kultury masowej nie spróbuje z powodu takich drobnostek popłynąć nagle modom na opak. Taki jest ten świat, a największym jego problemem jesteśmy my sami. Nadal, mimo całej naszej wiedzy i mądrości nie dociera do nas prosty fakt – „Cywilizacje nie giną zamordowane, lecz umierają śmiercią samobójczą…”

Komentarze

  1. No...no....no....słów Ci nie brakuje!;)
    Pociesz się-ja tak robię: rezygnuję z subskrupcji itp....
    If U wont to change the world ...just look in a mirror, right?
    Gratulacje

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty