„Niezrozumienie”

 


 





I.

Nie jestem idiotą. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że w życiu nie specjalnie przykładałem się do nauki – byłem zwyczajnym leniem – ani nie dotyczyło mnie nigdy otwarte zagadnienie brzmiące, „jeśli nie Oxford, to co?”, nadal mam pełne prawo nie czuć się idiotą. Wiem – należę jako robotnik do tej nieprzepuszczającej powietrza kasty ludzi, którzy piorą, sprzątają, dbają o wasze samochody, zasobność waszej lodówki i łatwy dostęp do wszystkiego, a także pilnują was, kiedy śpicie. Nadal jednak brak karty do Country Club, cykliczne nieplanowanie wakacji na Malediwach i innych Bora Bora nie powoduje – bo nie może – sytuacji, w której najpoważniej w świecie traktuje się mnie, jak idiotę.

Jeśli zatem, wreszcie dotarło, że nie jestem idiotą – podobnie jak miliony mi podobnych – dlaczego do ciężkiej cholery jestem trak traktowany? Dlaczego korowody polityków z miną zbitego psa w najprzeróżniejszych używanych w Europie językach tłumaczą mi, że jest absolutnie niezbędnym, abym płacił trzy razy wyższe rachunki za prąd, miał w perspektywie niewielu lat trwającą coś koło trzech dni jazdę na wakacje na dystansie mniej więcej półtora tysiąca kilometrów i co już zupełnie przekracza normy dobrego smaku – a tak, nawet tacy prostaczkowie jak ja, miewają dobry smak – konieczność dokonania wyboru pomiędzy dietą wegetariańską, albo płaceniem za spłacheć wołowiny ekwiwalent dziennych zarobków. Każdy kraj ma swoje problemy, każdy kraj musi zmagać się z codziennością, która nie zawsze usłana jest różami. Wiem, że inaczej słowo „problem” odbiera się pod różnymi szerokościami geograficznymi, a nawet na dwóch brzegach jednej, granicznej rzeki. Jest jednak, jak jest – protesty. Wyjaśnię tylko, że po tej stronie Odry wcale nie chodzi o ukraińskie zboże, ani o przytyki do wartości traktorów blokujących drogi i autostrady osiągających astronomiczne kwoty dla takich zwyczajnych chleboczyńców jak ja. Sprawa idzie o coś więcej – o bycie notorycznie i przez ładnych parę lat oszukiwanych. Otóż, politycy czasów obecnych w Europie Zachodniej wychodzą od lat naprzeciw oczekiwaniom sporej grupy wyborców i ratują planetę przed zagładą spowodowaną wieloletnią beztroską wobec kondycji naszego środowiska i skutkującymi tym gwałtownymi i niepowstrzymanymi zmianami klimatu. Mówiąc tego rodzaju wzniosłe apele i hasła na nadchodzące dekady ci sami politycy uśmiechają się do kamer i opuszczają szczyty klimatyczne w Dubajach wsiadając do odrzutowców, którymi robią w ciągu następnych dziesięciu godzin mniej więcej taki ślad węglowy, jak ja przez dekadę. Cel słuszny, powód uzasadniony, więc o co mi chodzi?

Pełne poparcie dla rolników, którzy są może wdzięcznym celem do uderzenia w ton oszczędności niezbędnych po tym, jak gabinet Scholza został przyłapany na drobnych kłamstewkach o wartości 60 miliardów euro. Przecież nie generują nawet 2 procent PKB. A do tego mieszkają na zadupiu i w zasadzie od lat się o nich nie mówi. Ale rzecz dotyczy nie tylko rolników – dziś w Niemczech nie opłaca się produkować i dawać zatrudnienie w tradycyjnych gałęziach gospodarki, w której Niemcy zawsze były liderem. Trzeba zamykać zakłady produkcyjne, bo są śmiertelnym zagrożeniem dla planety – chemia, metal i elektrotechnika umierają na naszych oczach. Nie szkodzi – na pewno zgodnie z przygotowanym i świetnym planem, wszyscy zatrudnieni w tych branżach też staną się maklerami, prawnikami i doradcami w każdej możliwej sprawie. I sprawa się rozwiąże sama i będzie super. I wszystkich nas będzie stać na nowe Audi w hybrydzie, do którego rząd dorzuca tysiące euro, bo z naszej perspektywy do tego na ten moment ogranicza się „zielona rewolucja”. Szkoda tylko, że świat jest jaki jest – oddychamy tym samym powietrzem bez względu na kraj pochodzenia, a tak się nieszczęśliwie składa, że cała reszta świata ma głęboko w dupie „zielone rewolucje” – no chyba, że ktoś bierze na poważnie deklaracje władz Chin Ludowych, czy innych Indii o zeroemisyjności za dwadzieścia parę lat, zwłaszcza, że z roku na rok zużywają więcej i więcej paliw kopalnych i wcale się nie zanosi na to, że ma się coś zmienić. Pal licho Chiny i inne Indie – USA ma to w dupie, nawet Kanada ma to w dupie. Przecież dziś opłata za tonę wyemitowanego CO dwa w Niemczech jest dwa razy wyższa niż w Kanadzie. To tyle, w kwestii „zielonej rewolucji”, bo nawet nie chce mi się pisać, że możliwym jest, że osiemdziesięciopięciomilionowy naród pozostaje na smyczy gromady pobuntowanych dzieciaków po najlepszych w Europie szkołach, zarabiających tyle, że im koszty rewolucji za specjalnie budżetu domowego nie rujnują. Nie ma się czym przejmować – mięso może kosztować i po osiemdziesiąt euro za kilogram, bo przecież liczy się dobrostan zwierząt, a samochody maja gdzieś, bo ze swoich apartamentowców do pracy dojeżdżają hulajnogami, a na wakacje latają samolotami. No to po co im auta?

 

II.

Problem rozlewa się szerzej. Nie ten związany z „zieloną rewolucją”, ten byłby jeszcze do opanowania. Mam na myśli problem o charakterze wybitnie globalnym, związany z traktowaniem mnie jak idiotę. Jakby mało mi było przygód związanych z codzienną egzystencją, musze się jeszcze nałykać xanaxu myśląc o sprawach poważniejszych niż moja nędzna, codzienna egzystencja. Człowiek, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zostanie za moment prezydentem USA mówi, że ma gdzieś artykuł piąty Traktatu Północnoatlantyckiego. Na to prezydent Polski odpowiada, że człowiek ten, czego nie obiecał – dotrzymał słowa. I było by fajnie, bo od razu pisowscy akolici pospieszyli z podpowiedzą by zrozumieć tę wypowiedź/szaradę, że nie chodzi Trumpowi o Polske lecz o Niemcy. Więc chcąc nie chcąc muszę wytłumaczyć dwie proste sprawy – po pierwsze Niemcy wydają na obronę kwoty dalece przekraczające te wydawane przez Polskę – co zresztą mimo wszystkich słabości niemieckich sił zbrojnych ma widome efekty, takie jak konieczność obrony polskiej granicy przez niemieckie zestawy przeciwlotnicze. Po drugie zaś, przypomnieć muszę, że po drodze z Rosji do Niemiec niezawodnie wypada zahaczyć o Rzeczpospolitą…

To, że Prezydent Polski opowiada bzdury częściej, niż ja sięgam po chusteczki higieniczne (a jako alergik robię to naprawdę często), ale problem sięga głębiej – a nawet dużo głębiej. Problem polega na tym, że stanowczo zbyt duża część ogólnoeropejskich krewniaków deklaruje przywiązanie do delikatnie rzecz mówiąc ekscentrycznych poglądów. Pomijając fakt, że trzeba być kompletnym kretynem, by mieszkając na stałe w Polsce zdobyć się na oświadczenie, że fajnie, że przyszły prezydent USA mówi publicznie, że nie pomoże na wypadek agresji rosyjskiej w Europie. To mniej więcej ten sam kaliber głupoty, który widać przy okazji dyskusji na tematy ściśle ze sobą powiązane w umysłach tego rodzaju osobników – nazywania Unii Europejskiej „eurokołchozem” (z przyjemnością wyjaśnię czym był kołchoz i co charakteryzowało życie kołchoźników), opierania swojego być albo nie być o kwestię problemu imigrantów (tak, nadal oznacza to zwyczajne bycie obrzydliwym rasistą), lub poszukiwaniu spełnienia w poszukiwaniu innych teorii spiskowych dziejów mających, jakby nie patrzeć, jeden wspólny korzeń – naprawdę desperacką próbę zwrócenia swojej uwagi za pomocą bzdury piramidalnego rzędu wielkości. I właśnie w tym momencie dziejowym musimy się oswoić z myślą, że Europejczycy muszą sami zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jestem ciekaw, czy wygrzebią się do czasu z brudu lokalnych Dudów, Mentzenów i Braunów. Życzę dużo szczęścia, bo chyba w każdym kraju Unijnym jest ich naprawdę sporo.

 

III.

Jaka klamra to wszystko spina? Co to właściwie ma ze sobą wspólnego? Chyba tylko tyle, że kompletnie nieodpowiedzialna polityka obarczania zwykłego człowieka kosztami wszystkiego, co związane z „zielonymi rewolucjami” zupełnie dezawuuje znaczną część sceny politycznej w Europie. Sprawa nie dotyczy tylko niemieckiej dziwacznej kolacji, ale autentycznie znacznej części establishmentu, którego kompletnie nieprzemyślane działania niepoparte realnymi zdolnościami macierzystych gospodarek przysparzają popularności wszelkiej maści dziwadłom i politycznym efemerydom, które naprawdę – wzorem choćby mojej rodzimej AfD – nie mają żadnego pomysłu na rzeczywistość. Mają natomiast swoje bziki – takie jak wspomniani imigranci, czy patrząc na sprawę bardziej globalnie – utrzymywanie, że Chiny są nagle globalnym zagrożeniem – jak w przypadku Trumpa – podczas, gdy tak naprawdę są zagrożeniem wyłącznie dla samych siebie.

Jeśli świat staje na głowie, nie dzieje się tak dlatego, że tak musiało się stać. Świat staje na głowie, dlatego, że wiodącymi krajami rządzą kompletnie nieodpowiedzialni ludzie. Trump już raz pokazał na co go stać. Jest jeszcze do dyspozycji finansująca swoją kampanię z rosyjskich kredytów francuska skrajna prawica, czekająca na rosyjską pomoc grupa katalońskich ekstremistów, czy biegający z gaśnicą Grzegorz Braun. Wiem, że właściwie trudno jest się teraz oprzeć na czymkolwiek. Zwłaszcza jeśli się jest poczciwym robociarzem w Niemczech, który wobec wakujących 30 procent etatów wali po pięćdziesiąt nadgodzin w miesiącu, z uwagi jednak na taki a nie inny system podatkowy zarabia na tym coś około 200 euro miesięcznie – ale przecież tramwaje, metro, pociągi i odżywki dla małych dzieci muszą ruszyć w drogę. Też czujecie się aż tak oszukiwani? Wspierajcie się nawzajem. Pomagajcie sobie i szanujcie się w waszej codziennej walce. Droga nigdy nie jest prosta i nie ma łatwych rozwiązań. Świat na pewno nie będzie już taki sam, jak przed kilku laty i w zasadzie powinnyśmy być wdzięczni za to brutalne przebudzenie. Nie będzie lepiej ani łatwiej gdy Ukraina przegra swoją walkę, bo Donald Trump chce wygrać wybory. Nie będzie łatwiej, bo „złoty świt” i wyrzucić wszystkich Arabów, czy innych Gejów. I mądrze wybierajcie, bo ci co najgłośniej krzyczą o pięknym jutrze – zazwyczaj kłamią najstraszniej.

Komentarze

  1. Masz w wielu punktach rację. Traktują nas jakbyśmy byli mało rozgarnięci. Niestety każde zanegowanie zielonego ładu jest traktowane jako atak na niego. Tak jakbyśmy próbowali zabić planetę. Czasem czuje się tak jakbym miała na ogródku fabrykę opon i je dodatkowo splała. Jeśli neguje się podróże polityków na szczyty klimatyczne jest się uważanym za ignoranta. No tak bo w dobie kiedy wszystko może zadziać się przy pomocy spotkania online najlepszym rozwiązaniem jest latać odrzutowacami a nie ustalenie konferencji online. Co do rolników. Ja ich popieram i gdybym miała traktor pojechałabym z nimi. Bo to trochę wygląda tak jakbyśmy chcieli za wszelką cenę odciąć rękę która karmi. Dodatkowo są oni traktowanie jeszcze gorzej od przeciętnego Iksińskiego bo jakby już całkiem byli analfabetami i mieli jakieś wyciągnięte z kapelusza argumenty. Przecież nic takiego się nie dzieje i rolnicy to lepiej niech cicho siedzą. Co ciekawe mieszkam na wsi gdzie co roku soltys informuje mieszkancow ze odbywaja sie żniwa i zglasznie pracujacego rolnika na policje za zaklocanie miru domowego jest zwyczajnie nie dorzeczne. Natomiast co do tego co dzieje się w USA i NATO to mam mocno podzielone zdanie. Z jednej strony uważam, że sojusze militarne są potrzebne a z drugiej że pakt północnoatlantycki dawnk nie przeszedł reformy i sprecyzowania punktów w nim zapisanych. Dlaczego tak uważam. Ze względu na to, że pkt 5 można rozumieć bardzo różnorodnie. Jest tam napisane, że kraje członkowskie wesprą zaatakowanego członka sojuszu zgodnie z tym jaką pomoc uzna za właściwą. No i mój pesymims każe mi brać pod uwagę to, że sojusznicy wyślą np kontener konsrew z sardynkami, wyrażą sprzeciw na piśmie bądź też nałożą na agresora sankcje. Bylłoby cudownie gdyby sojusznicy zaksali rękawy i rzucili się z pomocą militarną. Niestety osobiście w to nie wierzę. Może jestem kobietą niskiej wiary a może życie nauczyło mnie, że jak już liczyć to należy liczyć na samego siebie. Może jeszcze Niemcy jakiejś pomocy udzielili by Polsce ale czy kraje, które znajdowałby się daleko od takiego konfliktu chciałaby i widziałby sens brudzenia sobie tym rąk? Jakoś średnio w to wierzę. Swoją drogą tekst bardzo dobry i mam nadzieję wywołujący dyskusje a nawet jakieś przemyślenia wśród czytelników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pesymizm co najmniej uzasadniony - jest realna obawa o to, że napadnięty zostanie z tym sam, bo jeden wyłom w umowie o wzajemnej pomocy oznacza, że każdy może się wyprzeć tego zobowiązania. Poza tym mamy, jest wielu ludzi wierzących niestrudzenie, że są ważniejsze rzeczy niż wspólna odpowiedzialność. Fatalny moment, po prostu...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty