"Każde Zwycięstwo ma wielu ojców, czyli Tajemnice Enigmy"
„Tajemnice Enigmy"
Czym właściwie była Enigma?
Co zadziwiające, niewielkich rozmiarów urządzenie elektryczne
ukryte w prostym drewnianym futerale z lakierowanego drewna budzi wciąż –
niemal osiem dekad po zakończeniu II Wojny Światowej – olbrzymie emocje i jest
istotą poważnych sporów, ale także stereotypów i niedomówień. O ile sam fakt
istnienia i określonego stopnia użyteczności maszyny nie ulega wątpliwości,
zupełnie inaczej postrzega się zagadnienia związane z wieloletnim procesem
zmierzającym do złamania sposobu szyfrowania i przejęcia tym samym kluczowych
informacji przesyłanych droga komunikacji radiowej. Tutaj też zaczynają się
pierwsze nieporozumienia – począwszy od pozbawionych jakichkolwiek podstaw ocen
znaczenia „rozgryzienia” tajemnicy „Enigmy”, po niekończąca się kłótnię na
temat tego, komu ostatecznie się ta sztuka udała.
Gra wywiadu i kontrwywiadu obliczona na przejęcie cennych
informacji o zamierzeniach strony przeciwnej jest tak stara, jak stary jest
świat. Trudno wręcz w mrokach najdawniejszej historii wyłowić pierwszy przykład
udanej operacji wywiadowczej (lub kontrwywiadowczej), ja w każdym razie nie
zamierzam zadawać sobie teraz takiego trudu. Istotą sprawy jest oczywisty fakt –
znając siły, zamierzenia i ścisłe plany wojskowe przeciwnika w wypadku
konfliktu zbrojnego ma się oczywisty handicap wiedzy, co pozwala w naturalny
sposób wdrożyć własne plany i cele działań zbrojnych, jednakże o dużo wyższej
szansie realizacji. Ogromny wpływ na rozwój instytucji wywiadu i kontrwywiadu
miał okres I Wojny Światowej, kiedy to wszystkie państwa biorące udział w
konflikcie przykładały olbrzymią wagę do ogólnie rzecz nazywając „informacji”,
starając się z jednej strony maksymalnie starannie zabezpieczyć swoje własne
tajemnice, z drugiej zaś – uzyskać jak najszerszy dostęp do sekretów skrywanych
przez stronę przeciwną. Postęp technologiczny spowodował, że mniejsze znaczenie
miał model działania, który nazwać możemy „epoką płaszcza i szpady” - czyli
działań stricte agenturalnych – na rzecz konieczności opanowania sztuki ochrony
i łamania szyfrów przesyłanych za pomocą fal radiowych. Już po zakończeniu
wojny, ogromne sukcesy w łamaniu szyfrów osiągnięte przez pracowników legendarnego
„Pokoju 40” wyszły z cienia i stały się ogólnodostępną wiedzą publiczną, co
skłoniło władze wojskowe wielu krajów do gruntownego przemyślenia stosowanych
zasad łączności, właśnie pod kątem ich bezpieczeństwa. Zwłaszcza dotyczyło to
pokonanych Niemiec, które jak się wydaje na aktywności brytyjskiego wywiadu
straciły podczas działań wojennych najwięcej.
Krążownik "Magdeburg" - to na jego pokładzie zdobyto bezcenne materiały wywiadowcze, które pozwoliły skutecznie łamać niemieckie kody podczas I Wojny Światowej.
Pokonane i rozbrojone w znacznej mierze Niemcy miały w
okresie tuż po zakończeniu działań znacznie więcej zmartwień i zagadnienie
poprawy bezpieczeństwa łączności nie było przez lata traktowane priorytetowo.
Niemniej jednak, po okresie organizacji zawodowych sił zbrojnych, ale także podstawowych
instytucji takich jak Ministerstwo Obrony, można było utworzyć pierwszą komórkę
do pracy wywiadowczej i kontrwywiadowczej. Tak powstała w dniu 1 stycznia 1921
roku zakamuflowana przy wojskowym urzędzie statystycznym instytucja „Abwehrgruppe
der Reichswehr”, znana potem, jako „Abwehra”. Początki były skromne – kilka biur
i kilkudziesięciu pracowników, w przeważającej zresztą mierze osób
zatrudnionych w charakterze maszynistów i archiwistów. Ponieważ Niemcom Traktat
Wersalski zabraniał prowadzenia aktywnej pracy wywiadowczej poza granicami
kraju w naturalny sposób głównym obszarem zainteresowań „Abwehrgruppe” stały się
zagadnienia związane ze służbą kontrwywiadowczą. W tym pionierskim okresie siły
zbrojne Niemiec były szczególnie narażone na infiltrację przez obce agendy
wywiadowcze z uwagi na brak właściwych procedur kontrwywiadowczych, ale także z
powodu kryzysu gospodarczego, który ułatwiał instalowanie obcej agentury. Z
uwagi na słabość niemieckich sił zbrojnych, Republika Weimarska nie była
traktowana jako poważny przeciwnik militarny i choć problem z obcymi wywiadami
istniał (a Niemcy byli tego świadomi), to jednak siły zbrojne nie używały
korespondencji radiowej do transmisji wielu krytycznie wrażliwych informacji,
także z powodu niewielkiej liczebności i faktycznego braku zdolności do
rozbudowy mobilizacyjnej armii na wypadek cudzej agresji. Potem jednak nastała
epoka stopniowego wychodzenia Niemiec Weimarskich z międzynarodowej izolacji,
epoka Stresemanna, który jako czołowa postać niemieckiej dyplomacji położył
pierwsze podstawy pod możliwość remilitaryzacji Niemiec. Na długo przed
pojawieniem się u steru rządów Adolfa Hitlera, dostrzegając prace Stresemanna
grupa oficerów skupiona w szefostwie Reihswehry podjęła zatem intensywne
przygotowania do przeprowadzenia głębokiej reorganizacji sił zbrojnych na
wypadek powrotu do instytucji poboru i zniesienia całości lub części
wersalskich ograniczeń. Prace te – wówczas wyłącznie studyjne – obejmowały także
zagadnienia łączności i jej bezpieczeństwa. W drugiej połowie lat dwudziestych uznawano
łączność radiową poszczególnych komponentów niemieckich sił zbrojnych za
całkowicie bezpieczną i wręcz niemożliwą do przejęcia przesyłanych tą drogą
treści przez instytucje wywiadowcze innych państw. Urządzeniem, które wprawiało
niemieckich specjalistów od łączności w tak doskonały nastrój, była maszyna
szyfrująca o nazwie handlowej „Enigma”, działająca na zasadzie obracających się
wirników i skomplikowanego systemu połączeń elektrycznych.
"Enigma" i jej zestaw wirników.
Pierwowzór późniejszej „Enigmy” miał kilku ojców. Choć
badania na temat możliwości przesłania informacji w postaci impulsu
elektrycznego przy jednoczesnym ukryciu jej pierwotnej treści w formie kodu
prowadziło wielu naukowców, to w mniej więcej tym samym momencie przełomowe
wyniki uzyskało dwóch – najpierw w 1918 roku Niemiec nazwiskiem Arthur
Scherbius, a potem w 1919 roku Holender, Hugo Alexander Koch. Obaj opatentowali
opracowane przez siebie rozwiązania techniczne, ale o ile Koch do śmierci nie
czerpał ze swego wynalazku żadnych profitów, to Scherbius po założeniu firmy „Scherbius
& Ritter” rozpoczął produkcję seryjną urządzenia znanego jako „Enigma” A,
do którego potem dodawano pewne usprawnienia skutkujące wdrażaniem do produkcji
kolejnych modeli – B i C. Firma sprzedawała swe urządzenia na rynku cywilnym,
oferując je przede wszystkim wielkim korporacjom i reklamując jako absolutnie
pewne urządzenie szyfrujące, uniemożliwiające konkurencji dostęp do firmowych tajemnic.
Jak działała „Enigma”?
Drewniany futerał w formie walizki skrywał urządzenie przypominające
nieco maszynę do pisania. Centralne miejsce na pulpicie zajmowała trzyrzędowa klawiatura
z dwudziestoma sześcioma literami. Zamiast wałka i klawiszy funkcyjnych
posiadała jednak płaską tarczę z dwudziestoma sześcioma literami ułożonymi
analogicznie do klawiatury. Na tarczy każda litera była w istocie małą żarówką,
zatem podczas pracy urządzenia zasilanego silną baterią naciśnięcie klawisza
którejś z liter powodowało ruch impulsu elektrycznego, który szyfrował wpisaną
literę i wówczas na płycie podświetlała się litera odpowiadająca zakodowanemu
sygnałowi. Na przykład naciśnięcie klawisza z literą „G” mogło spowodować podświetlenie
litery „M”. Do pracy potrzebowano dwóch osób – szyfranta, który wpisywał tekst
do zakodowania i pomocnika szyfranta, który na kartce spisywał uzyskany kod.
Tym, co powodowało, że uważano urządzenie za faktycznie doskonałe była praca
wyjątkowo pomysłowo wykonanego mechanizmu skrywanego we wnętrzu urządzenia.
Impuls elektryczny przemierzający systemem przekaźników drogę od klawiatury do
wyświetlacza wykonywał szereg skomplikowanych ewolucji, co zniekształcało
pierwotne brzmienie w takim stopniu, że bez posiadania tak zwanego „klucza”
wydawało się niemożliwym złamanie uzyskanego kodu. Działo się tak dlatego, że
jądrem całego systemu był system wirników o średnicy około 9 centymetrów,
ustawionych szeregowo i posiadających dwadzieścia sześć elektrycznych kontaktów,
a połączonych z innymi bębnami sprężynującymi i posiadającymi płaskie styki. Naciśnięcie
konkretnego klawisza litery powodowało przesunięcie się znajdującego się po
prawej stronie bębenka o jedno wcięcie, czyli o jedną dwudziestą szóstą, co
automatycznie całkowicie zmieniało istniejący układ obwodu elektrycznego. Każda
kolejna litera ponownie wprawiała bębenki w ruch i każda kolejna litera także
całkowicie zmieniała układ, więc korzystanie z trzech bębenków dawało 17 576
możliwych pozycji. Liczba ta nie powala, ale w urządzeniu zainstalowano kolejny
skomplikowany układ zabezpieczeń zwany „reflektorem”, który odbijając uzyskany
impuls elektryczny i kierując go przez bardzo wymyślny układ elektrycznych
przełączników i kontaktów tworzył dalece większą ilość kombinacji, stanowiąca
równowartość sześciu dodatkowych bębenków. Kolejnym istotnym elementem
szyfrowania była możliwość wyjmowania bębenków i ustawiania ich w różnych
kombinacjach, a same bębenki na zewnętrznych krawędziach posiadały zapadki,
które dawały możliwość nastawienia ich pracy w taki sposób, by zaczynały się obracać
dopiero od jednej z dwudziestu sześciu pozycji. W sumie dawało to liczbę
kombinacji dalece wykraczającą poza mój horyzont poznawczy. Jak zatem
odszyfrować zakodowana w tak wymyślny sposób wiadomość tekstową? Bardzo prosto –
otóż dwie identyczne „Enigmy” przed zakodowaniem i odkodowaniem należało
ustawić w idealnej zgodności ustawień, co nazwano „kluczem”. Bezpieczeństwo
transmisji danych zakodowanych na sześć tysięcy trylionów sposobów możliwych ustawień
zupełnie słusznie uważano za absolutnie niezagrożone i trudno dziwić się reakcjom
niemieckich specjalistów wojskowych, gdy pierwszy raz zaprezentowano im
działanie „Enigmy” w praktyce.
Arthur Scherbius
Ponieważ eksperci zapoznawszy się ze specyfiką urządzenia
orzekli, że szyfru sporządzonego przy pomocy „Enigmy” nie da się złamać za
pomocą znanych, klasycznych metod – takich jak analiza statystyczna, czy
jakakolwiek inna metoda związana z wyższą matematyką już w 1926 roku niemiecka
marynarka wojenna zakupiła urządzenie i zastosowała je do rutynowej pracy w
komunikacji. Pierwotna ekspertyza miała tutaj duże znaczenie, gdyż jak wiemy „Enigma”
od pewnego czasu dostępna była na rynku cywilnym i można było ją bez trudu
nabyć za kwotę 144 dolarów oraz koszty spedycji, co jednak nie traktowano w
kategorii potencjalnego ryzyka, gdyż sam fakt posiadania urządzenia nie
implikował jeszcze możliwości złamania szyfru przez urządzenie generowanego –
do tego trzeba było znać „klucze”. Mimo wszystko, wraz z zamówieniem na „Enigmy”,
kierownictwo Reichsmarine, wprowadziło pewne zmiany względem klasycznej wersji
dostępnej na rynkach cywilnych – otóż, gruntownie zmieniono układ przewodów
przez które biegł impuls elektryczny, a przede wszystkim, poniżej klawiatury
zainstalowano na przedniej ściance urządzenia tablicę połączeń. Składała się
ona z dwudziestu sześciu otworów oznaczonych literami, lub cyframi, a działała
w sposób podobny do klasycznej łącznicy telefonicznej – po rozpoczęciu procesu
kodowania przez system wtyczek elektrycznych impuls przebiegał przez dodatkową
sieć przewodów, co jeszcze bardziej zwiększyło ilość możliwych kombinacji. Było
to dość istotne, gdyż do 1930 roku wszystkie kraje posiadające poważne struktury
wywiadowcze weszły już w posiadanie zakupionych na rynku cywilnych „Enigm”
pierwotnego projektu. Niemniej jednak, w nowym urządzeniu pokładano olbrzymie
zaufanie i choć to zagadnień związanych z komunikacją i ochroną danych w niemieckich
siłach zbrojnych przykładano olbrzymią wagę, rutynowe korzystanie z tak
zaawansowanego i skutecznego urządzenia jak „Enigma” wprowadziło dość szybko
nastrój absolutnego bezpieczeństwa. Już podczas szkolenia operatorzy
dowiadywali się z jakim cudem techniki przyszło im się zetknąć i jak znakomitym
gwarantem bezpieczeństwa jest prowadzenie szyfrowania za pomocą „Enigmy” –
prowadziło to wprost do bardzo niebezpiecznego poziomu samozadowolenia.
W ciągu kilku kolejnych lat „Enigma” stała się
standardowym wyposażeniem służb łączności nie tylko każdego rodzaju wojsk, ale
także służb wewnętrznych i dyplomatycznych. Ponieważ urządzenie dawało
nieskończone możliwości budowania systemów łączności, każda ze struktur państwa
używająca na co dzień „Enigmy” stosowała własne „klucze”, z biegiem czasu coraz
bardziej różniące się specyfiką stosowanych zabezpieczeń – jak się wydaje,
najlepiej zabezpieczano korespondencję najstarszego użytkownika, czyli
Marynarki Wojennej. Przez kilka lat wszystko funkcjonowało bez zarzutu, ale
nawet najdłuższy miesiąc miodowy musi się kiedyś skończyć…
Pierwsze kroki
Oczywiście, niemal natychmiast po wdrożeniu systemu
komunikacji przy użyciu „Enigmy” w zasadzie wszystkie instytucje wywiadowcze
krajów europejskich stanęły przed kolosalnym zadaniem złamania zastosowanych szyfrów.
Co było szczególnie frustrujące – faktycznie fakt posiadania zakupionych na
rynkach cywilnych w sposób całkowicie legalny urządzeń szyfrujących w żaden
sposób nie zbliżał zainteresowanych do sukcesu, a nawet wprost przeciwnie,
jasno wskazywał na nieporównywalny z niczym innym stopień trudności czekającego
specjalistów od łamania kodów zadania. Także dlatego, że pewien okres czasu
specjaliści z różnych krajów w żaden sposób nie współpracowali ze sobą. Skala
zagadnienia i problematyki wkrótce miała to zmienić.
Jak już wspomniałem, w okresie bezpośrednio po
zakończeniu I Wojny Światowej z przyczyn materialnych przede wszystkim można
było dość łatwo prowadzić na terenie Niemiec pracę wywiadowczą opartą o źródła osobowe.
I jak się okazało w tej materii prawdziwą perłą dysponował wywiad francuski –
Deuxieme Bureau… Otóż, w 1918 roku do wywiadu francuskiego zgłosił się człowiek
nazwiskiem Rudolf Stallmann – urodzony w 1871 roku mieszkaniec Berlina. Podjął
aktywną pracę wywiadowczą na rzecz Francji pod kryptonimem „Rex”, jednocześnie przyjmując
francuskie obywatelstwo, żeniąc się z Francuzką i otwierając firmę handlową w
Paryżu. Stallmann był synem zamożnego berlińskiego jubilera i kryzys
ekonomiczny spowodowany I Wojną wstrząsnął statusem majątkowym rodziny i
nawykły do wysokich standardów życiowych „Rex” skorzystał z szansy na stateczne
i zamożne życie, w dodatku zabarwione dawką przygody. Słabość
kontrwywiadowczych agend Republiki Weimarskiej w zasadzie gwarantowała „Rexowi”
bezkarność i łatwość pracy agenturalnej – jak się wydaje jego praca i łatwość
zakamuflowania się w Niemczech całkowicie zadawalała francuskich mocodawców. W
1931 roku Stallmann używający nazwiska Rodolphe Lemoine poznał człowieka
nazwiskiem Hans-Thilo Schmidt. Była to znajomość o tyle cenna, że ów był byłym
oficerem armii niemieckiej, który porażony w czasie działań wojennych gazem
został z czynnej służby zwolniony i staraniem swego brata, Rudolfa (z czasem
dowódcy armii podczas II Wojny Światowej) znalazł zatrudnienie w charakterze
pracownika biurowego Ministerstwa Reichswehry w Berlinie, gdzie zajmował się kryptografią.
Gdy „Rex” zameldował o swym nowym kontakcie oficerowi prowadzącemu, ten
natychmiast przystał na żądania Schmidta i tym samym sfinalizował współpracę
agenturalną. Hans-Thilo Schmidt zarejestrowany został jako „Źródło D”, także
jako „Asche” i niemal natychmiast zasypał dosłownie swych mocodawców lawiną
tajnych dokumentów związanych z użytkowaniem „Enigmy”. Przekazał instrukcje
szkoleniowe, rysunki techniczne, procedury operacyjne, a nawet „klucze”
użytkowane w Ministerstwie. Mimo takiego bogactwa wywiad francuski nie był w
stanie posunąć się naprzód w kwestii rutynowego łamania kodu. Zdesperowani Francuzi
podjęli współpracę z Brytyjczykami, ale także weterani „Pokoju 40” nie byli w
stanie osiągnąć sukcesu. Z uwagi na procedury bezpieczeństwa „klucze” dość
często zmieniano, a wiedza teoretyczna nie pomagała w kwestiach praktycznych –
takich jak przechwytywanie kompletnych depesz. Sytuacja była patowa aż do
grudnia 1932 roku, kiedy to kapitan Gustave Bertrand przekazał posiadane
materiały komórce wywiadowczej działającej przy polskim Sztabie Głównym Wojska
Polskiego, czyli Biurze Szyfrów.
Rudolf Stallmann
W polskich realiach od pewnego czasu pracowano w nieco
inny sposób niż w tożsamych strukturach wywiadowczych Francji, czy Wielkiej
Brytanii. Od 1929 roku korzystano z pomocy wysokiej klasy matematyków, którzy
zapoznani zostali z zasadami kryptografii. Działając nad posiadanymi
materiałami jeden z matematyków skaptowany do współpracy z Biurem Szyfrów –
Marian Rejewski już jesienią 1932 roku dokonał pierwszego autentycznego wyłomu
w niemieckiej tajemnicy – odkrył sposób okablowania wirników „Enigmy”, co
stanowiło wówczas gigantyczny postęp na drodze do poznania zasad działania
urządzenia. Gdy Polacy otrzymali materiały uzyskane przez Deuxieme Bureau prace
natychmiast przyspieszyły. Kluczem do poznania okazał się być nie tylko masa
cennych materiałów szpiegowskich, ale przede wszystkim poczyniona przez Rejewskiego
obserwacja związana z rutyną pracy operatorów „Enigmy”. Dokumenty od Schmidta
mówiły wiele o procedurach i zwrócono szczególna uwagę na jeden z nich – otóż,
dla zapewnienia bezpieczeństwa transmisji kompletnej depeszy w trudnych
warunkach Niemcy wdrożyli procedurę polegającą na łatwiejszej identyfikacji
nadawcy – mianowicie, po ustawieniu „kluczy” szyfrowania operator miał
obowiązek rozpocząć proces szyfrowania od umieszczenia na początku każdej depeszy
trzyliterowego „klucza” charakterystycznego i dowolnie dobieranego tylko do
pojedynczej depeszy i powtórzenia go, by upewnić się, że odbiorca otrzymał
całość depeszy. Wiedza o tej procedurze była bezcenna – oczywistym było, że
litery pierwsza i czwarta, druga i piąta, oraz trzecia i szósta na początku każdej
depeszy były takie same (powtarzany klucz depeszy), oraz to, że żadna z
zaszyfrowanych liter nie może być sama sobą, dawała realne szanse na złamanie
kodu przy pomocy wyższej matematyki. Co gorsza, operatorzy „Enigmy” z rutyny,
lub lenistwa w sposób powtarzalny jako „klucz” kodowy depesz wybierali ten sam
zestaw liter – na przykład „ABC”, lub „AAA”. Bardzo pomocne była też pewna
powtarzalność zwrotów i fraz używanych w języku wojskowym. Tak jak znając
podstawowe pojęcia związane z armią (takie jak „dywizja”, „eskadra”) jesteśmy w
stanie wyłowić w sporządzonym w nieznanym nam języku europejskim informacje,
tak kryptolodzy mieli teraz do czynienia z cyklicznie powtarzanymi schematami
szyfru, co oznaczać musiało stałe używanie tych samych sformułowań. Prace nad
złamanie kodu rozpoczęto od zgromadzenia dość dużej ilości depesz o podobnej
treści, lub krótkich sygnałów „testowych”, które nazywano „ściągawkami”. Dość
szybko umiano już rozróżniać poszczególnych szyfrantów – do tego stopnia rutyna
pracy ogarnęła niemiecki system łączności. Gdy zebrać razem wszystkie informacje,
okazało się, że system kodowy jest bardzo łatwy do złamania – Polakom udało się
to osiągnąć w ciągu kilku tygodni.
Marian Rejewski
Po pierwsze, wyłącznie na podstawie skomplikowanych obliczeń
Polacy zbudowali kopie użytkowanej przez Niemców „Enigmy”. Dzięki poznaniu
zasady działania, od tej chwili polski wywiad bez trudu czytał kodowane „Enigmą”
depesze i każdorazowo, gdy strona niemiecka wprowadzała usprawnienia i
zaostrzała zasady bezpieczeństwa, polski wywiad był w stanie stosunkowo szybko
zareagować. Przede wszystkim, pracownicy Biura Szyfrów stworzyli trwałą
podstawę, pod regularne łamanie kodów - zbudowali urządzenie nazwane „Cyklometrem”,
będące w istocie połączonym przewodami dwoma zestawami bębenków „Enigmy”. Dzięki
temu urządzeniu można było ustalać długość i liczbę cyklów permutacji podczas
pracy „Enigmy”, co z kolei pozwoliło wdrożyć drugie z rozwiązań, czyli katalog
wszystkich możliwych „kluczy”. Wykonanie takiego katalogu trwało około roku i
zakończyło się w 1935 roku, po czym z powodu zmiany przez Niemców w dniu 1
listopada 1937 roku walca odwracającego w używanych „Enigmach”, całą operację
trzeba było powtórzyć.
Dzięki tym rozwiązaniom polski wywiad był w stanie dosłownie
w ciągu minut łamać zastosowane „klucze”, więc tym samym uzyskał pełen wgląd w
niemiecka korespondencję. Sielanka trwała dość długo, ale mimo wszystko zmiany
w procedurach bezpieczeństwa kilkukrotnie przerywały pasmo wywiadowczych
sukcesów. W dniu 15 września 1938 roku Niemcy zmienili zasady gry po raz
pierwszy – zrezygnowali z zasady kodowania „klucza” depeszy. Odtąd operatorzy „Enigmy”
dobierali przypadkowe trzy litery od początkowych nastawów i przekazywali je
tekstem otwartym. Krótko potem – w dniu 15 grudnia 1938 roku – zadali programowi
deszyfracji cios druzgocący, rozsyłając wszystkim operatorom dwa dodatkowe
bębenki. Z posiadanego zestawu pięciu bębenków operator miał wybierać trzy do
procesu szyfrowania, co zwiększyło do astronomicznych wielkości możliwość zastosowania
„klucza”. Jeśli w połowie 1938 roku polscy kryptolodzy byli w stanie czytać
około 75 % dziennej korespondencji szyfrowanej „Enigmą”, a w przypadku
nadzwyczajnej i krótkotrwałej mobilizacji posiadanych zasobów nawet do 90 %, to
z dnia na dzień to źródło wiedzy o instytucjach państwa niemieckiego wyschło.
Dosłownie – z dnia na dzień.
Posiadając już ogólną wiedzę o podstawowych zasadach
działania „Enigmy” Polacy nie zamierzali składać broni – mało tego, jeszcze
przed kryzysem poszukiwali rozwiązań na wypadek kolejnych posunięć strony
niemieckiej, mającej zwiększenie bezpieczeństwa transmisji radiowej.
Współpracujący z Rejewskim kolejny wybitny matematyk z Poznania, Henryk
Zygalski zaproponował sporządzenie wielkiej liczby dużych arkuszy perforowanego
kartonu z poziomymi i pionowymi kolumnami liter. Arkusze te, układane w określony
sposób na podświetlonym stole miały ujawniać „klucze” zastosowane w konkretnym
przypadku przechwyconej depeszy. System ten wymagał olbrzymiego nakładu pracy,
gdyż każdy arkusz papieru posiadał około 1000 ręcznie wyciętych otworów, a do
przeprowadzenia procesu deszyfracji depeszy zaszyfrowanej za pomocą klasycznej „Enigmy”
potrzeba było ich 156 – czyli sześć serii po dwadzieścia sześć arkuszy. Dodanie
do procesu szyfrowania dodatkowych dwóch bębenków podnosiło zapotrzebowanie na
arkusze niepomiernie, ale wciąż dawało szanse na złamanie kodu. Drugim
rozwiązaniem był pomysł Rejewskiego. Zaproponował on stworzenie urządzenia nazwanego
„Bombą” (istnieją różne wersje pochodzenia tej nazwy – od nazwy deseru podczas
którego konsumpcji Rejewski miał wpaść na pomysł rozwiązania problemu, po
charakterystyczny dźwięk pracy urządzenia przypominający tykanie bomby
zegarowej), którego istota sprowadzała się do sprzęgnięcia ze sobą osiemnastu
bębenków. Wprawione w ruch urządzenie po kolei stosowała wszystkie możliwe
kombinacje połączeń, aby znaleźć pasujące. Żeby móc w praktyce łamać „klucz”
należało jednocześnie użyć sześciu „Bomb”, co było procesem pracochłonnym, ale
faktycznie musiało koniec końców przynieść rozwiązanie poprzez ustalenie
prawidłowego „klucza”. Obie metody dawały spore szanse na sukces, problemem był
jednak czas – poszukiwanie rozwiązania w praktyce mogło zajmować tyle czasu, że
treść danej depeszy przestawała być aktualna, albo z punktu widzenia
kryptologów nawet gorzej – Niemcy mogli zmienić klucz i całą zabawę trzeba było
powtarzać od początku.
Gustave Bertrand
Do polskich kryptologów uśmiechnęło się jednak szczęście –
pomogli sami Niemcy. Z powodu niedbałości o przestrzeganie procedur
bezpieczeństwa, lub słabej wiedzy fachowej na temat zasad działania sprzętu
operatorzy maszyn szyfrujących w strukturach wewnętrznych zaczęli używać pięciu
bębenków, ale nie zmienili zasady korzystania z systemu rozdzielonych nastawów
podświetlonych otworów do rozpoczynania depesz. Ponieważ ten element
szyfrowania „Enigmą” polscy kryptolodzy doskonale rozgryźli, bardzo szybko byli
w stanie odtworzyć bieg przewodów elektrycznych nowego systemu. W Nowy Rok 1939
roku zatrudnieni w Biurze Szyfrów musieli leczyć potężnego kaca, mieli bowiem
podwójny powód do świętowania – obok samej zabawy sylwestrowej przekonali się w
praktyce, że właśnie udało im się uruchomić system pozwalający na bieżąco dekodować
„klucze” używane przez SS i SD. Ów olbrzymi sukces miał jednak swoja cenę – do codziennej
pracy potrzeba było sześciu zestawów „Bomb” zawierających po trzydzieści sześć
wirników (razem 1080 bębenków), oraz 1560 arkuszy Zygalskiego z 1 560 000
ręcznie wyciętych otworków. Aby rutynowo czytać treść niemieckich depesz tylko
ze strony SS i SD potrzeba było zasobów ludzkich i technicznych dalece
wykraczających poza polskie możliwości. W tej sytuacji polski wywiad podjął po
długich dyskusjach i sporach jedyną słuszną decyzję – na kilka tygodni przed
wybuchem wojny w efekcie trójstronnego porozumienia zawartego w dniu 25 lipca
1939 roku w Lesie Kabackim rozpoczął transfer posiadanej wiedzy i technologii
do struktur wywiadowczych swoich najbliższych partnerów – Wielkiej Brytanii i
Francji.
Wspólnymi siłami
Ponowne uzyskanie wglądu do niemieckiej korespondencji
radiowej służb wewnętrznych nie mogło pomóc Polsce – Rzeczpospolita upadła po miesięcznym
oporze i została podzielona pomiędzy agresorów, Niemcy i ZSRR. Jednak przed
klęską, w zasadzie wszyscy kluczowi pracownicy agend wywiadu związanych z
kryptologią zostali z kraju ewakuowani i via Rumunia dotarli do Francji.
Ponieważ sytuacja uległa dynamicznym i dramatycznym przeobrażeniom władze nadzorujące
prace struktur wywiadowczych brytyjskich, francuskich i polskich bardzo szybko
doszły do porozumienia i szybko rozpoczęto zaawansowane prace nad dekryptażem,
a znacznie większe możliwości Francuzów i Brytyjczyków odegrały w tych dniach
niebagatelną rolę. Duszą całego przedsięwzięcia był wówczas już major Gustave
Bertrand – ten sam, który werbując źródło „Asche” dał początek pracom nad
złamaniem szyfrów „Enigmy”. Bertrand miał bardzo dobre relacje z szefem
polskiej ekipy, majorem Gwido Langerem (nawiasem mówiąc, Polacy nadali
Bertrandowi pseudonim „Bolek”), ale potrafił także świetnie dogadywać się ze
stroną brytyjską. W sumie wszystkie strony „triady” zachowywały się
niesłychanie profesjonalnie i nie miały żadnych problemów z przekazywaniem
sobie danych, lub jakichkolwiek efektów pracy. O ile postawa taka nie może
dziwić w przypadku naukowców-matematyków, którzy jak wszyscy inni naukowcy
epoki przed postmodernistycznej zawsze radzi byli dzielić się swymi
przemyśleniami i dokonaniami, to jednak charakterystyczną cechą zawodowych
oficerów-wywiadowców, była nieustanna rywalizacja i okrywanie wszystkiego aurą
tajemniczości – wszak nawet służby jednego państwa potrafiły i nadal potrafią w
sprawach wywiadu ostro ze sobą konkurować i po dziś dzień. W tym jednak
przypadku, współpraca była dosłownie wzorowa.
Major Bertrand zorganizował błyskawicznie, bo już w
październiku 1939 roku rozbudowaną i świetnie wyposażoną stację wywiadu
radiowego położoną w Chateau de Vignolles, około 40 kilometrów od Paryża.
Miejsce to, znane pod kodową nazwą PC „Bruno” (skrót „PC” od francuskiego –
Poste de Commandement, czyli stanowisko dowodzenia) poza personelem stricte
pomocniczym zatrudniało 50 specjalistów francuskich, 15 polskich i 7
hiszpańskich. Może nieco dziwić obecność Hiszpanów w tym gronie, ale akurat
grupa ta, kierowana przez Faustino A.V. Camazon, składająca się z przeciwników
reżimu generała Franco miała ogromny wkład w dorobek całej grupy, jako że sam Camazon
jeszcze podczas Wojny Domowej miał kontakt z wojskową wersją „Enigmy” i jego
wiedza na temat pracy tego urządzenia była równie cenna, jak doświadczenia
polskich specjalistów. Grupa hiszpańska nazywana była „Zespołem D” i poza angażowaniem
Camazona do prac nad „Enigmą”, zajmowała się przede wszystkim szyframi
hiszpańskimi i włoskimi. Po drugiej stronie Kanału La Manche działała brytyjska
agenda wywiadu, wyspecjalizowana do łamania szyfrów. Nazywała się Government
Communication Headquarter, czyli Zarząd Łączności Rządowej, ale bardzo szybko
od miejsca jej stacjonowania przylgnęła do brytyjskiej grupy kryptologów inna
nazwa – Bletchley Park. Instytucja ta była nieodrodną córą działającego pod nadzorem
Admiralicji Królewskiej „Pokoju 40” – nadal pracowało w niej wielu weteranów I
Wojny, ale pod wpływem doświadczeń z okresu międzywojnia, władze brytyjskie
skaptowały do współpracy z wywiadem grono znakomitych matematyków z katedr
uniwersytetów Cambridge i Oxford. Na długo przed wybuchem wojny grono to
otrzymało stosowne przeszkolenie wdrażające do pracy nad problematyką szyfrów i
już w dniu wypowiedzenia wojny Niemcom przez rząd Jego Królewskiej Mości
wezwano ich do stawiennictwa w Bletchley Park. W sumie można się dziwić, że nie
zaproszono matematyków do pracy wcześniej – wzorem Polaków, ale problemem była
tutaj stara kadra kierownicza z dyrektorem, Alastair Dennistonem na czele – nie
ufali „cywilom”, a przede wszystkim po fiasku własnych prób „rozgryzienia” „Enigmy”
uważali, że jest to przedsięwzięcie pozbawione sensu i jakichkolwiek
perspektyw. Wśród wielu specjalistów należy wyróżnić trzy konkretne osoby –
Gordona Welchman’a, Alana Turing’a i Johna Jeffreys’a. Każdy z tych
błyskotliwych matematyków miał wnieść olbrzymi wkład w prace brytyjskiego
wywiadu. By zrozumieć o jakiego kalibru postaciach mówimy wystarczy zauważyć,
że dosłownie w ciągu kilkunastu godzin po przybyciu do Bletchley Park Welchman
obarczony zadaniem zbierania informacji na temat niemieckich sygnałów
wywoławczych i zbudowania struktury niemieckiej sieci łączności po zapoznaniu
się z ogólna zasada działania „Enigmy” wpadł jak burza do biura specjalisty od
łamania szyfrów Dillwyna Knox’a GCHQ (czyli Zarządu Łączności Rządowej) i
zaproponował możliwość złamania niemieckiego systemu kodowania poprzez
stworzenie perforowanych arkuszy kartonów. Ku swojemu zdumieniu dowiedział się,
że to już wynaleźli Polacy i że ma zająć się swoimi sprawami. Niezrażony wnet
powrócił pod te same drzwi z koncepcją urządzenia do złudzenia przypominającego
polską „Bombę”, by dowiedzieć się, że to także już wynaleziono, a nad
doskonaleniem tej koncepcji pracuje już Turing. Na marginesie – zadziwiającym
jest, jak genialne umysły podążają niestrudzenie w tę sama stronę – w stronę
wiedzy i prawidłowości.
To tutaj mieścił się PC "Bruno"
Bez względu na to jakiego kalibru intelektom przyszło
pracować nad łamaniem szyfrów generowanych przez „Enigmę”, szefostwo zgadzało
się co do jednego – zamiast marzyć o jednorazowym przebłysku geniuszu
przynoszącym rozwiązanie problemu należało się skupić na konsekwentnej i
rzetelnej pracy praktycznej. Brytyjczycy ciężko pracowali nad stroną techniczną
zagadnienia tworząc arkusze, jednocześnie nieustannie kontaktując się i
ustalając szczegóły z PC „Bruno”. Zasadniczo w komunikacji pomiędzy „Brunem”, a
Bletchley Park używano najpewniejszego źródła komunikacji radiowej – czyli szyfrowano
depesze za pomocą „Enigmy” (!), ale sporadycznie organizowano kontakty
bezpośrednie w postaci krótkich, kilkudniowych zazwyczaj konferencji. Po jednej
z nich, z udziałem już wówczas podpułkownika Gwido Langera, któremu towarzyszył
kapitan Henri Bracquenie, w dniach pomiędzy 3, a 7 grudnia 1939 roku Brytyjczycy
byli pozostali pod tak wielkim wrażeniem dokonań polskiej ekipy, że zaproponowali
przeniesienie polskich specjalistów do Wielkiej Brytanii. Polacy pozostali w „Bruno”
okazując lojalność swym francuskim przyjaciołom, zasłaniając się decyzjami własnych
władz cywilnych. W końcu grudnia 1939 roku zespół Jeffreys’a zakończył swą
tytaniczną pracę stworzenia dwóch kompletnych zestawów arkuszy liczących
łącznie mniej więcej 3 000 000 „płacht” – jak je nazywano. Jeden zestaw
pozostał w Wielkiej Brytanii, drugi natomiast przesłano do Francji. Posiadając
takie zaplecze polski zespół złamał „klucz” do nadanej w dniu 28 października
depeszę przy użyciu pięciobębenkowej „Enigmy” i przeczytał wszystkie
zarejestrowane pod tą datą depesze nadawane wewnątrz struktur wojsk lądowych. Tę
sieć zarejestrowano pod nazwą „Sieć Zielona”, ale większość zaangażowanych do
prac specjalistów nie kryła obaw, że z Nowym Rokiem Niemcy zmienią „klucze” i
trzeba będzie zacząć wszystko do nowa. Nic jednak takiego nie nastąpiło i oto 6
stycznia 1940 roku ekipa z Bletchley Park dokonała kolejnego wyłomu w
strukturze tajemnicy – Brytyjczycy złamali „klucze” do sieci używanej w
Luftwaffe, którą nazwano „Siecia Czerwoną”. Od tego dnia na czoło peletonu
kryptologów wysunął się zespół z Bletchley Park – w ciągu kilku następnych
tygodni był w stanie samodzielnie łamać klucze „Sieci Czerwonej”, „Sieci
Zielonej”, oraz nowo odkrytej „Sieci Niebieskiej” – kluczowej dla procesu
tworzenia ściągawek, bo używanej w procesie szkolenia operatorów. Sukces nie
był całkowity – pojawiały się błędy i ślepe uliczki, a korzystanie z zestawów
arkuszy wymagało tytanicznej pracy całej armii ludzi, ale na razie nie
posiadano niczego lepszego. Podstawowym problemem było to, że Brytyjczykom
szczególnie zależało na kodach używanych przez Kriegsmarine, z uwagi na bezpieczeństwo
żeglugi morskiej, te jednak pozostawały poza zasięgiem. W odróżnieniu od
niedbałych form pracy użytkowników „Enigmy” w innych rodzajach sił zbrojnych,
operatorzy Kriegsmarine ściśle przestrzegali zasad bezpieczeństwa, unikali zachowań
podszytych rutyną, a przede wszystkim -
w Kriegsmarine dość szybko wprowadzono do obiegu zestaw ośmiu bębenków, Wobec
takiej ilości kombinacji metoda „płacht” była zupełnie bezradna.
Mimo wszystkich ograniczeń i niedogodności trójstronna
współpraca i skomponowanie tak wszechstronnego zespołu specjalistów dało bardzo
dobre wyniki. Udało się między innymi skutecznie przechwycić niemiecka
korespondencję dotycząca przygotowań do agresji na Danię i Norwegię, a potem
także do „Fall Gelb”, jednak ówczesne warunki, a przede wszystkim postawa
krajów jeszcze neutralnych skutecznie paraliżowała wysiłki najwyższych władz
wojskowych usiłujących położyć tamę niemieckiej inwazji. Od chwili wprawienia w
ruch niemieckiej machiny wojennej na Zachodzie w kwietniu 1940 roku sprawy
militarne wszystkie sprawy dla Aliantów układały się źle, a w konsekwencji
katastrofalnej klęski we Flandrii nastąpiło coś, co nikomu wówczas nie mieściło
się w głowie – Francja upadła. Agendy wywiadowcze nie czekały na finał walk –
krótko po północy 10 czerwca 1940 roku Bertrand rozpoczął ewakuację personelu
PC „Bruno”, najpierw na południe Francji, a następnie do Algierii. Zabrano lub
ukryto wszystkie istotne materiały i sprzęt, ale przede wszystkim – w ciągu
najbliższych gorzkich dla francuskich patriotów dni wielu oficerów wywiadu nie
zamierzało przejść pod hańbiącym jarzmem klęski i wbrew instytucjom powstałego
niebawem Państwa Francuskiego z Petainem na czele, podjęło przerwaną pracę w
kooperacji z brytyjskim wywiadem.
Widok na francuskie Uzes. To tutaj ukryto "Cadix"
Już we wrześniu 1940 roku Bertrand w sekrecie powrócił do
Francji i w miejscowości Uzes w departamencie Gard uruchomił kolejny ściśle
zakonspirowany ośrodek badań nad szyframi zakonspirowany pod nazwą „Cadix”. Z
oczywistych powodów nie miał on takich możliwości, jak „Bruno”, ale działał
aktywnie i nie bez sukcesów aż do listopada 1942 roku, kiedy to siły niemieckie
zajęły terytorium dotąd podległe administracji Vichy. Działalność ośrodka była
o tyle trudna, że w warunkach najwyższej konspiracji i poważnych ograniczeń
finansowych mogło w nim przebywać niewielu jedynie specjalistów, pracowali więc
rotacyjnie. W czasie takiej rutynowej wymiany personelu, w styczniu 1942 roku
polski zespół poniósł bardzo bolesną stratę. 9 stycznia 1942 roku nieopodal
Balerów uległ katastrofie w potężnym sztormie statek S/S „Lamoriciere” na
którego pokładzie przebywali wówczas Jerzy Różycki – jeden z „trzech
muszkieterów” obok Zygalskiego i Rejewskiego, Piotr Smoleński – specjalista od
szyfrów radzieckich, Jan Graliński – także z sekcji wschodniej Biura Szyfrów,
oraz towarzyszący im w podróży francuski oficer, Francois Lane.
Kolejnym ciężkim ciosem wynikającym z upadku Francji było
przejęcie przez służby niemieckie bardzo dużych ilości informacji na temat
francuskich operacji wywiadowczych w Niemczech. Wprawdzie ostatnie dni i
godziny przed upadkiem Paryża upłynęły pod znakiem rozpalania niezliczonych
ognisk pożerających akta i tajne dokumenty w Quay d’Orsay i innych urzędach,
jednak panujący bałagan i bezwład uniemożliwił skuteczne zniszczenie całości
zgromadzonych zasobów danych. Mimo wszystko, w ciągu kolejnych tygodni Niemcy
nie wdrożyli żadnych specjalnych procedur ochronnych w kwestii szyfrowania
korespondencji, zatem jasnym stało się, że nie nastąpił żaden poważny „przeciek”.
Bletchley Park
Gdy opadł kurz po Bitwie o Francję szefostwo wywiadu
brytyjskiego znalazło się w bardzo niekomfortowym położeniu – dotychczasowe sukcesy
w łamaniu szyfrów „Enigmy” były imponujące, ale nie przekładały się możliwość
realnego wpływu na rozwój działań wojennych. Co gorsza, w ciągu niewielu dni po
klęsce Francji nadszedł kolejny cios – na przestrzeni paru zaledwie dni
całkowicie zmienili swój system kodowania Włosi. Dotychczas brytyjskie służby
dość dobrze radziły sobie z szyframi włoskich sił zbrojnych, teraz jednak
zapadła głucha cisza. Ponieważ obszar śródziemnomorski miał dla brytyjskiej
strategii prowadzenia działań wojennych bardzo duże znaczenie, trzeba było –
chcąc nie chcąc – oddelegować dużą część kadr i zasobów do prac nad złamaniem
nowego systemu kodowania Włochów.
Bez względu na narastające trudności obiektywne w pracy
Bletchley Park, spowodowane czynnikami zewnętrznymi, zarówno szefostwo, jak i
wielu pracowników miało poczucie osamotnienia, które przytłaczało, zwłaszcza w
obliczu narastających problemów w codziennej pracy. Trudno mi powiedzieć,
dlaczego gros polskich specjalistów wybrało prace dla Bertranda, zamiast wyjechać
do Wielkiej Brytanii. W nowych warunkach Polacy owszem – pracowali bez
wytchnienia i na wysokim ryzyku, ale w zasadzie z brytyjskiego punktu widzenia
zajmowali się sprawami drobnymi i nieistotnymi. A Imperium Brytyjskie
potrzebowało pomocy w każdej formie, jak nigdy wcześniej. Wzmagające się z
każdym dniem ataki Luftwaffe zwiastowały coraz trudniejsze czasy, a świadomość druzgocących
klęsk poniesionych wiosną na kontynencie zwiastowała rosnące zagrożenie dla
ostatniej już wówczas reduty broniącej się przed niemiecką agresją. Tymczasem
Bletchley Park nadal nie miała się czym pochwalić – wprawdzie rutynowo czytano
komunikację w „Sieci Czerwonej”, ale z oczywistych powodów przechwytywane
depesze nie zawierały wielu informacji o posunięciach taktycznych, niezbędnych dla
realnego wkładu w wysiłek obronny podczas Bitwy o Anglię. Kryzys pogłębił się
późnym latem i jesienią 1940 roku, gdy widmo klęski własnych sił powietrznych
ostatecznie oddaliło się, a wraz z nim obawa o możliwość dokonania inwazji Wysp
Brytyjskich. Pilnej pomocy potrzebowała Royal Navy, która poniosła ciężkie straty
podczas walk w Norwegii, a przede wszystkim, podczas ewakuacji brytyjskich
jednostek z Francji (Operacja „Dynamo”, oraz później ewakuacja tak zwanego „Drugiego
Korpusu Ekspedycyjnego”), więc nie była w stanie podołać wszystkim nałożonym na
jej barki zadaniom. Szczęśliwie dla brytyjskiej ekonomiki, Niemcy nie posiadały
dostatecznej ilości okrętów podwodnych, by w pełni wykorzystać okres głębokiej
słabości Admiralicji. Niemniej jednak, U-Booty zadały żegludze brytyjskiej
straszliwe straty i od tego momentu, nazywanego przez niemieckich podwodniaków „Czasami
Szcześliwych Łowów”, to właśnie potrzeba złamania nieosiągalnych dotąd szyfrów
Kriegsmarine stała się dla brytyjskiego wywiadu absolutnym priorytetem. Przy
okazji, warto zwrócić uwagę na pewien paradoks – od pewnego czasu niemiecki
wywiad B-Dienst, skutecznie i na bieżąco łamał brytyjskie szyfry i dostarczył
dowództwu U-Bootwaffe bezcennych informacji o organizacji konwojów i ich
trasach. Niemcy aż do 20 sierpnia 1940 roku robili z tego doskonały użytek i
cieszyli się dosłownie potokiem cennych informacji. Po tej dacie strona
brytyjska zmieniła swój system kodów i B-Dienst umilkł całkowicie. W stworzonym
jeszcze w latach 1933-1934 niemieckim regulaminie dowodzenia w wojskach lądowych,
w punkcie 190 stoi wyraźnie – „Nieprzyjaciel będzie próbował pozyskiwać informacje
za pomocą metod zbliżonych do naszych.”, co jednak nie skłoniło większości
niemieckich służb do prób podniesienia poziomu bezpieczeństwa komunikacji, choć
jasnym było, że kody da się łamać, właśnie na przykładzie sukcesów w tej
materii własnego B-Dienst. Taka postawa musiała w pewnym momencie się srodze
zemścić. I się zemściła…
Bletchley Park
Zanim jednak brytyjski wywiad zrobił wreszcie krok naprzód,
musiał znaleźć nowych sojuszników o dużych możliwościach i znalazł – w USA. W sierpniu
1940 roku za ocean udała się brytyjska misja wojskowa, która przywiozła do
Waszyngtonu niezwykle cenne podarunki. Wśród owych sprezentowanych Amerykanom
podarunków znalazły się tak cenne pozycje, jak zapalnik zbliżeniowy,
automatyczne działo przeciwlotnicze 40 mm systemu „Boforsa”, receptura na
materiał wybuchowy Torpex, o połowę silniejszy od TNT, najnowsze radary, czy magnetron
wnękowy. Wszystkie te technologie doprowadziły w krótkim czasie do poważnej rewolucji
technicznej w amerykańskich siłach zbrojnych – zwłaszcza w kwestii radiolokacji,
w której Wielka Brytania była absolutnym i niekwestionowanym liderem. Poza
całym tym inwentarzem, Brytyjczycy podzielili się też swoją wiedzą w dziedzinie
kryptologii i co najważniejsze, zawarli porozumienie z władzami amerykańskimi o
ścisłej współpracy na tym polu. Co ciekawe, specjaliści z Bletchley Park jak
tylko mogli sabotowali to porozumienie – Amerykanie wnosili do nowego „małżeństwa”
złamane przez siebie kody japońskie, które na teraz nie były Brytyjczykom
specjalnie potrzebne – przynajmniej jak wówczas uważano. Z drugiej strony, na
ukończeniu była nowa, zmodyfikowana „Bomba” Alana Turinga, którą zdecydowanie
nie chciano się dzielić z kimkolwiek. Ostatecznie, umowę o współpracy wywiadowczej
podpisano w grudniu 1940 roku, a szczegóły tego dokumentu nie zostały
upublicznione po dziś dzień.
„Bomba” Turinga po raz pierwszy uruchomiona została we
wrześniu 1940 roku, ale ku ogólnemu rozczarowaniu wymagała ogromnej ilości „Ściąg”.
Ponieważ większość niemieckich służb podniosła swoje standardy bezpieczeństwa,
nadal łamano wyłącznie „Sieć Czerwoną”, czyli kod Luftwaffe. Na ten moment był
to jedyny punkt zaczepienia i skupiono się na tym, by maksymalnie rozwinąć możliwości
reagowania na jakiekolwiek zmiany w systemie nadawania. Ponieważ władze
brytyjskie nadal najbardziej czuły się zagrożone przez niemiecką flotę okrętów
podwodnych czatujących na wyładowane towarami statki zmierzające do Anglii, a
wysiłki wywiadu nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, postanowiono działać
wielotorowo, w ramach kompleksowej strategii mającej zapewnić maksymalne
bezpieczeństwo szlakom żeglugowym. W imię tych postanowień przyspieszono prace
nad udoskonaleniem niesłychanie czułego i precyzyjnego radionamiernika wysokiej
częstotliwości, nazywającego się HF/DF (lub „Huff Duff”), który pozwalał na
bardzo precyzyjny namiar komunikatora radiowego podczas transmisji.
Alan Turing
Nawet w kwestii wymiany informacji po ostatecznym
porozumieniu z Amerykanami sprawy toczyły się bardzo wolno. Dopiero w lutym
1940 roku Amerykanie po raz pierwszy pojawili się w Bletchley Park, przywożąc ze
sobą maszynę do łamania szyfrów japońskich, w tym „Kodu Purpurowego”. W zamian
poza ogólnikami na temat niemieckiej „Enigmy” nie oddano zbyt wiele – ale tylko
dlatego, że zbyt wiele wówczas nie posiadano. Zarówno Bletchley Park, jak i
Amerykanie stanęli na stanowisku, że nie da się rozpracować kompleksowo szyfrów
niemieckich bez kompletu „kluczy”. Aby uzyskać potrzebne materiały, w dniu 1
marca 1941 roku siły brytyjskie rozpoczęły Operacje „Claymore” – trzy dni później
brytyjski desant zaatakował niemieckie placówki na lezących u wybrzeży Norwegii
Lofotach. Dzięki efektowi zaskoczenia brytyjski desant szybko rozprawił się z
niemiecka załogą i dokonał wielu zniszczeń w tamtejszych urządzeniach portowych
biorąc przy okazji 213 jeńców i topiąc kilka statków. Prawdziwym celem operacji
było zdobycie materiałów wywiadowczych i na wyspach żołnierze brytyjscy
takowych nie znaleźli. Mimo wszystko, uśmiechnęło się do nich szczęście – na wodach
oblewających Lofoty do nierównej walki stanął niewielki, uzbrojony trawler „Krebs”.
Oczywiście okręty brytyjskie szybko sobie z nim poradziły i grupa uzbrojonych
marynarzy weszła na pokład dryfującego bezwładnie wraku „Krebsa”. Dowódca
jednostki – Hans Kupfinger – zanim zginął zdołał wyrzucić swoją „Enigmę”, ale Brytyjczycy
zdobyli dwa nie używane bębenki z zestawu, tabele „kluczy”, nastawy pierścieni,
oraz nieaktualne już tablice połączeń za luty 1941 roku. To był olbrzymi
sukces.
Przełom
Otrzymawszy tak cenne pomoce specjaliści z Bletchley Park
w ciągu pięciu dni złamali kod Kriegsmarine do komunikacji na wodach
przybrzeżnych, nazywający się „Heimisch”, a przez Anglików nazywany „Delfinem”,
obowiązujący w lutym. Oczywiście treść depesz nie miała większego znaczenia, bo
była już nieaktualna, ale poznano ogólne zasady szyfrowania. Dzięki temu, można
było podjąć próbę złamania szyfru używanego przez najważniejsze struktury
Kriegsmarine, a nazywającego się „Werftschlüssel”, lub w skrócie „Werft”.
Okazało się to możliwe, gdyż z uwagi na pozostające w obiegu dwa równoległe
systemy kodowania („Heimisch” na wodach przybrzeżnych i „Werft” na dalekich
wodach i w centrali) siłą rzeczy treść depesz musiała się powielać przy użyciu
obu sposobów szyfrowania. W konsekwencji, w ciągu kolejnych siedmiu miesięcy
Brytyjczycy odszyfrowali właściwie na bieżąco 33 000 depesz szyfrowanych za pomocą
sieci „Werft”. To był przełom – tak długo oczekiwany i upragniony. Aby nie stracić
„ściągawek” niezbędnych do pracy nad „Werftem” Brytyjczycy posunęli się do
niesamowitego zabiegu – regularnie z pomocą sił powietrznych kładli miny na
akwenach, o których wiedzieli, że są przez Niemców z różnych powodów
systematycznie trałowane. W konsekwencji ciągłego odkrywania nowych pól
minowych w tych samych miejscach Kriegsmarine informowała rzecz jasna o
zagrożeniu i procedurach za pomocą obu używanych szyfrów, co dostarczało
brytyjskim specjalistom stałej pożywki. Ostatecznie skorzystali na sukcesie
także Amerykanie – odprawiono ich do domu pod koniec marca 1941 roku, oddając
rysunki techniczne „Enigmy” i mnóstwo danych na temat „kluczy” różnych służb,
ale także wiele praktycznej wiedzy fachowej na temat sposobów dekodowania
niemieckich depesz. Mimo wszystko część amerykańskich oficerów wywiadu pozostawała
sceptyczna w kwestii pożytku płynącego ze współpracy ze stroną brytyjską. Najbardziej
pomstował nad charakterem współpracy najbardziej doświadczony amerykański
specjalista od kryptografii – Laurence Safford, który ocenił wprost, ze w
zasadzie Bletchley Park wystrychnęło alianta na dudka nie oddając żadnej
realnej wiedzy. Trudno ocenić na ile te zarzuty były prawdziwe, ale ostatecznie
Safford doprowadził do jednego – większość amerykańskich specjalistów uznała,
że należy samemu podjąć rękawicę i próbować złamać niemieckie kody bez pomocy
angielskiej. By tego dokonać trzeba było zastrzyku świeżej krwi – całość zasobów
ludzkich amerykańskiego wywiadu zajmująca się korespondencją radiową liczyła
wprawdzie 550 ludzi, ale tylko 44 z nich było oficerami i specjalistami w tej
dziedzinie. Jednym z nowo pozyskanych do współpracy ludzi był Howard Engstrom,
matematyk z Yale, o którym jeszcze usłyszymy.
"Bomba" Alana Turinga
Tymczasem z Bletchley Park do Operational Intelligence
Center (OIC) od 12 marca 1941 roku zaczynało spływać coraz więcej informacji na
temat korespondencji Kriegsmarine. Podobnie jak w przypadku „Sieci Czerwonej”, „Werft”
nie dostarczał wielu wskazówek taktycznych – przydatnych „tu i teraz”. Był bezcennym
źródłem wiedzy na temat procedur i codziennej, rutynowej służby. Pozwoliło to
brytyjskim specjalistom morskim bardzo dobrze poznać przeciwnika i w
konsekwencji zacząć przewidywać jego posunięcia. W kwietniu 1941 roku Bletchley
Park zdołało przechwycić tak wiele cennych informacji, że stojący na czele
Sekcji Tropienia U-Bootów w OIC, był w stanie na bieżąco informować Admiralicję
o przesuwaniu stref patrolowania wszystkich przebywających w tym czasie na
morzu okrętów niemieckich na północny zachód. Aby nie stracić tego, co udało
się dotąd uzyskać Admiralicja wydała szereg zarządzeń mających na celu
zabezpieczenie potencjalnych materiałów wywiadowczych podczas ewentualnego
abordażu nie niemiecka jednostkę pływającą. Teraz zamierzano się posunąć nawet
do wymordowania załogi, byleby tylko ochronić fakt przejęcia tajemnic „Enigmy”.
Brytyjczycy bardzo potrzebowali nowego impulsu do kolejnego postępu w wojnie
kryptologów i zrządzeniem losu – dostali go.
W maju 1941 roku na wody Północnego Atlantyku wypłynęło
dziewiętnaście niemieckich okrętów podwodnych. Pierwszy z nich – U 94 Herberta
Kuppischa – 7 maja wykrył na południe od Islandii idący na zachód konwój OB 318
w silnej eskorcie. Tworząca ją 7 Grupa Eskortowa Bockett-Pugh’a złożona z
dziesięciu okrętów różnych typów w chwili wykrycia konwoju właśnie była
zastępowana przez 3 Grupę Eskortową Baker-Cresswell’a licząca dziewięć
jednostek, zetem dookoła łącznie czterdziestu statków zebrało się wiele
eskortowców, co czyniło próbę ataku szalenie ryzykowną. Mając korzystne warunki
– jasna księżycowa noc – Kuppisch podjął próbę ataku z głębokości peryskopowej.
Zgrabnym manewrem wyminął czołowe okręty eskorty i zaatakował statki topiąc dwa
z nich, „Ixion” o pojemności 10 300 ton i o połowę mniejszy „Eastern Star”.
Niemal natychmiast po ataku Kuppisch musiał zejść na dużą głębokość, gdyż do
kontrataku ruszył niszczyciel HMS „Bulldog”, który wykrył U-Boota za pomocą sonaru
aktywnego. Po chwili w sukurs przyszły mu jeszcze kanonierka HMS „Rochester” i
niszczyciel HMS „Amazon”. U 94 przez kolejne cztery godziny wymykał się
skoncentrowanym atakom bombami głębinowymi – naliczono aż 98 detonacji –
balansując na granicy życia i śmierci. Mimo dość poważnych uszkodzeń załoga
U-Boota z Kuppischem na czele dobrze panowała nad okrętem i zdołała się wymknąć.
U 94 kontynuował patrol po usunięciu uszkodzeń, ale nie ścigał już OB 318.
Następnej nocy dwa kolejne U-Booty korzystając z meldunków Kuppischa odnalazły
konwój – były to U 201 Adalberta „Adi” Schnee, oraz U 110 Fritza Juliusa Lempa,
kawalera Krzyża Rycerskiego, który zatopił pierwszy statek podczas tej wojny – „Athenię”
- dowodząc wówczas U 30. Z niezrozumiałych do końca powodów Lemp uznał, że będąc
tak daleko na zachód eskorta wkrótce zawróci i komunikując się sygnalizacją flagową
z U 201 zaproponował atak z położenia nawodnego za dnia. Plan był prosty – o poranku
uderzyć miał Lemp i wywołać zamieszanie, a około pół godziny później do akcji
miała przystąpić załoga U 201. Oba okręty wyprzedziły konwój i czekały świtu.
Fritz-Julius Lemp
O poranku 9 maja Lemp wysunął peryskop by podjąć decyzję
o doborze celów i bardzo zaskoczył go widok eskorty, ale mimo skrajnie
niesprzyjających warunków postanowił zaatakować z zanurzenia, choć zajęcie
korzystnej pozycji do ataku zajęło mu mnóstwo czasu. Około południa U 110
wyszedł wreszcie na pozycje do ataku na prawym skrzydle konwoju i odpalił trzy
torpedy – czwarta utknęła w wyrzutni z powodu błędu obsługi. Dwie torpedy
trafiły i zatopiły „Esmond” i „Bengore Head”. Podczas próby ponownego
nastawienia tkwiącej w wyrzutni czwartej torpedy konwój gwałtownie zmienił
kurs, co bardzo utrudniło atak postępującemu krok w krok za Lempem U 201. „Adi”
Schnee musiał teraz gonić tyły formacji przeciwnika, ale wystrzelone przez
niego torpedy trafiły w dwa statki – „Gregalię”, która poszła na dno, oraz „Empire
Cloud”, który doznał poważnych uszkodzeń i który trzeba było odholować do
Szkocji. Eskorta ponownie zareagowała bardzo sprawnie – HMS „Bulldog”
momentalnie uchwycił kontakt z wciąż przebywającym na głębokości peryskopowej U
110, usiłującym przeprowadzić drugi atak. Po chwili kontakt z U-Bootem miały już
trzy okręty eskorty i przeprowadziły ostry kontratak obrzucając cel
kilkunastoma bombami głębinowymi. Ponieważ dostrzeżono peryskop okrętu i tym
samym bardzo precyzyjnie ustalono jego pozycję bomby zrzucono z diabelską
wprost precyzją – dosłownie zdemolowały one wnętrze okrętu unieruchamiając
silniki, blokując stery głębokości, rozbijając baterie akumulatorów i powodując
liczne pęknięcia rufowego zbiornika paliwa i wielu zaworów. U 110 był skazany i
właściwie nikt nie wiedział jakim cudem nie poszedł na dno od razu. Lemp
rozkazał głównemu mechanikowi natychmiast alarmowo szasować zbiorniki i przygotować
okręt do samozatopienia, jednocześnie nakazując załodze przygotowanie się do
ewakuacji. Ku ogólnej konsternacji, zanim Chief zdołał rozkręcić zawory ze sprężonym
powietrzem wszyscy na pokładzie poczuli miarowe kołysanie się okrętu – U 110
sam wyszedł na powierzchnię! Po otwarciu włazu i wydostaniu się na pomost Lemp
zobaczył dookoła trzy eskortowce pędzące na U-Boota ze wszystkich stron i
plujące ogniem ze wszystkich luf. Lemp wrzasnął w głąb dusznego i mokrego
wnętrza rozkaz „opuścić okręt!” i cała załoga natychmiast rzuciła się do wyjścia.
Mimo, że U-Boot pozostawał w dryfie z wyraźnym trymem na rufę, a załoga
stopniowo wylegająca na pokład natychmiast rzucała się do zimnego morza
Brytyjczycy nie przerwali ognia. W tym samy momencie dowódcy niszczycieli „Broadway”
i „Bulldog” będący najbliżej niemieckiej jednostki wpadli na ten sam pomysł –
dokonania abordażu i wejścia na pokład okrętu nieprzyjaciela. Oba okręty ostro
zwolniły i ominęły U 110, przy czym „Broadway” zrzucił do morza pełnego
rozbitków dwie płytko nastawione bomby głębinowe. Będący już bardzo blisko U-Boota
niszczyciel zahaczył przy tym o ster głębokości i uszkodził swoje poszycie, ale
„Bulldog” zastopował bardzo blisko i natychmiast przystąpił do opuszczania
szalupy z grupą abordażową. Ostrzał przyniósł ratującym się marynarzom ciężkie straty
– zginęło ich piętnastu włącznie z dowódcą. Relacje ocalałych są mocno
sprzeczne, ale najprawdopodobniej ostrzał z broni ręcznej kontynuowano nawet z
pokładu szalupy abordażowej. Jeszcze podczas pospiesznej i panicznej ewakuacji
części załogi zdała sobie sprawę z tego, że U 110 nie tonie. Okręt zdryfował
nieco, ale po chwili grupa brytyjskich marynarzy była już na jego pokładzie. Ku
zdziwieniu dowódcy grupy, oba luki wiodące do wnętrza jednostki były starannie
zaryglowane, co w znacznym stopniu wpływało na fakt utrzymywania się okrętu na
powierzchni mimo wszystkich uszkodzeń. Wkrótce niszczyciel „Bulldog” podszedł
na tyle blisko, że można było podać na pokład U-Boota stalową linę i choć w ten
sposób zabezpieczyć okręt przed natychmiastowym zatonięciem. Natychmiast tez
rozpoczęto wynoszenie z wnętrza U 110 wszystkiego, co uznano za cenne, a było
tego mnóstwo – księgi kodowe, nadal włączona „Enigma”, księgi korespondencji
radiowej i księgi szyfrów. Brytyjczycy najedli się strachu, gdy nagle obsługa
Asdic „Bulldoga” powiadomiła mostek o wykryciu kolejnego kontaktu z zanurzonym
okrętem podwodnym. Natychmiast zerwano linę i „Bulldog” ruszył do ataku
zrzucając w rejonie kontaktu bomby głębinowe – najprawdopodobniej jednak
kontakt był fałszywy, bo wokół oprócz U 201 nie było wówczas innych okrętów, a
łódź „Adiego” Schnee sama przeżywała gorące chwile atakowana przez inne
eskortowce. Po ponownym podejściu do U 110 Brytyjczycy podjęli decyzję o próbie
odholowania okrętu na Islandię, były jednak dwa problemy – lewy wał wciąż
powoli się obracał, co utrudniało holowanie, a z części rufowej dobiegał stały
i niepokojący odgłos bulgotania. Nie znający niemieckiego mechanicy brytyjscy
nie mogli wiele zrobić, choć podejrzewali, że ów bulgot oznacza nieszczelność
na zaworze powietrza przy zbiorniku balastowym. Jeśli powoli napełniłby się wodą,
U-Boot musiał zatonąć. „Bulldog” zabrał grupę abordażową z pokładu jednostki,
starannie zaryglowano włazy i powoli rozpoczęto holowanie zdobyczy ku bazy w Reykiavik.
Po siedemnastu godzinach żmudnego marszu U 110 nagle zatonął.
Brytyjscy marynarze na pokładzie U 110.
Niemcy nie byli świadomi, że zanim przejęty wskutek
abordażu U 110 poszedł ostatecznie na dno, z jego pokładu zabrano mnóstwo
bezcennych materiałów wywiadowczych – w tym czynny aparat szyfrujący „Enigma”, „klucze”
do Szyfru „Heimisch” na kwiecień i czerwiec, „klucze” do zestawu podwójnego
szyfrowania „Offizierte”, księgę krótkich kodów sygnałowych i wiele innych istotnych
znalezisk. Wprawdzie klucze do Szyfru „Heimisch” na maj zostały utracone
(rozpuściły się w wodzie), brytyjski wywiad powetował sobie tę niedogodność
wraz ze zdobyciem w czerwcu 1941 roku kolejnego zestawu „kluczy” na czerwiec na
pokładzie trawlera „München” pełniącego służbę w ramach systemu informacji
pogodowej. 28 czerwca okręty brytyjskie zdobyły kolejna jednostkę nadająca
komunikaty meteorologiczne – „Lauenburg”. Także i na jego pokładzie zdobycz
była obfita.
Dzięki temu od czerwca 1941 roku Admiralicja otrzymywała
w zasadzie na bieżąco nieprawdopodobne ilości danych pochodzących z czytanych swobodnie
transmisji radiowych niemieckich sił morskich. Z dnia na dzień dowództwo
brytyjskie otrzymało „na talerzu” dokładne pozycje wszystkich niemieckich
okrętów podwodnych przybywających aktualnie na morzu. „Ultra” – czyli sekcja
wywiadu zajmująca się nieprzerwanym teraz potokiem informacji na temat
niemieckich operacji morskich w zasadzie była w stanie umożliwić jednorazowy
atak na całość sił U-Bootwaffe na morzach. Dowództwo brytyjskie postanowiło
jednak inaczej wykorzystać posiadaną wiedzę – dzięki działalności „Ultry”
postanowili znając położenie sił nieprzyjaciela kierować konwoje atlantyckie
pomiędzy dość rzadką siecią dozoru, tworzoną przez U-Booty. Ponieważ niemieckie
okręty podwodne podczas wypatrywania celów dla swych torped skazane były na ostrość
wzroku wachty posiadającej jedynie morskie lornetki, omijanie U-Bootów nie było
zadaniem trudnym – nagle zatem, latem 1941 roku, w szczycie kampanii ocean
opustoszał.
Jeszcze latem 1941 roku dowództwo niemieckie poważnie się
zaniepokoiło perspektywą złamania niemieckich kodów. Doraźnie wprowadzono w
lipcu 1941 roku nowy system komunikacji
polegający na wydaniu dowódcom zestawu tak zwanych „punktów nawiązania”. Punkty te ukrywając się pod kryptonimami
takimi jak „Herbert”, „Anton”, czy „Heinz” stanowiły po prostu przypadkowe współrzędne
na mapie Atlantyku. Odtąd zamiast podawania w korespondencji polecenia
skierowania się danej jednostce do kwadratu (na przykład AK-47) polecano kierować
się na przykład o dziesięć stopni na zachód od punktu nawiązania „Gustav”, lub
pięćdziesiąt mil na południe od punktu nawiązania „Anton”. System ten nie tylko
został bardzo szybko rozpracowany przez Bletchley Park, ale także prowadził do
częstych pomyłek nawigacyjnych. Brytyjczycy dysponując „kluczami” łamanymi
teraz na bieżąco i systemami identyfikacji źródeł nadawania (RFP i TINA) aż do
wprowadzenia „Tritona” doskonale radzili sobie z ustalaniem pozycji okrętów
podwodnych.
HF/DF
Niemieckie okręty podwodne przemierzały puste szmaragdowe
wody Atlantyku całymi tygodniami nie notując kontaktu z przeciwnikiem, a wielkość
zatapianego tonażu spadła trzykrotnie w stosunku do czerwca 1941 roku w lipcu,
a czterokrotnie w sierpniu. To i kilka kolejnych incydentów faktycznie skłoniły
dowództwo U-Bootwaffe do wszczęcia dochodzenia na temat bezpieczeństwa szyfrów
stosowanych w codziennej komunikacji radiowej, które jednak zostało
przeprowadzone dość niedbale i niczego nie wniosło. Bez względu na prace
komisji Admirała Maertensa, Dönitz mając silne przekonanie o brytyjskim wglądzie
w niemiecka korespondencję doprowadził do zmian w systemie ochrony transmisji
radiowych – od października 1941 roku załogi U-Bootów miały korzystać z
zupełnie nowej sieci szyfrowej, którą nazwano „Triton”. Aby dodatkowo
zabezpieczyć nowy system, wdrożono dodatkowe rozwiązanie techniczne polegające
na zastosowaniu dodatkowego, czwartego wałka szyfrującego. Brytyjczycy w ciągu
kilku dni przed datą graniczną odbierali coraz więcej transmisji nadawanych
nowym systemem i ocenili go jako nie do złamania w obecnych warunkach. W ciągu
kilku dni „Ultra” nagle zamilkła.
„Triton”
Sieć „Triton” zastosowana do ochrony łączności
U-Bootwaffe nie była szczególnie wymyślnym rozwiązaniem – po prostu do
klasycznej wersji „Enigmy” używającej trzech bębenków dodano czwarty. Korzystać
z „Tritona” mogli wyłącznie dowódcy U-Bootów znajdujący się na patrolu,
dowódców flotylli okrętów podwodnych i ośmiu dowództw morskich koordynujących
ich działania. Brytyjczycy doskonale zdawali sobie z tego, co się święci – 7 października
przechwycili testowe depesze i okazały się one nie do złamania przy użyciu
posiadanych środków. Bletchley Park zdawało sobie sprawę z tego w jaki sposób
Niemcy podnieśli bezpieczeństwo transmisji i wiedzieli w jaki sposób można rozgryźć
„Sharka” – jak nazwali nową sieć – ale brakowało im sprzętu. Potrzebne były „Bomby”
u dużo większej szybkości i mocy, ale także większa liczba wykwalifikowanych
pracowników, o co nikt w szefostwie nie zabiegał. Sfrustrowani Turing, Welchman
i dwóch innych specjalistów napisało w tej sprawie list wprost do premiera. Który
wprawdzie zareagował i przyznał wywiadowi radiowemu klauzule najwyższego
uprzywilejowania, ale prace nie ruszyły z miejsca. Dopiero w styczniu 1942 roku
zabrano się próby złamania „Tritona” na poważnie.
Mówiąc szczerze, Admiralicja sama napytała sobie biedy –
wprawdzie większość niemieckich kryptologów stała na stanowisku, że szyfry są
bezpieczne, ale decyzje brytyjskiego dowództwa by za pomocą danych pozyskanych
z dekryptażu zniszczyć niemiecką siec statków zaopatrzeniowych na Atlantyku
(miały wspierać działania „Bismarcka”, a po jego zatopieniu okręty podwodne), a
następnie przeprowadzić dość nieudolni próbę przechwycenia trzech U-Bootów w
odludnym miejscu, jakim była Zatoka Tarafal (chodziło o spotkanie U 67, U 68 i
U 111), co zakończyło się nie tylko militarnym fiaskiem, ale podbudziło
wreszcie sztab Donitza do myślenia nad bezpieczeństwem komunikacji. Teraz, gdy
wprowadzono do służby „Tritona”, a szefostwo wywiadu nadal nie zabiegało o
pomoc USA sytuacja zrobiła się trudna. Nie pomagał także fakt rozlania się
wojny także na Daleki Zachód. Co ciekawe fakt posiadania wglądu na bieżąco w
japońska korespondencję ani nie uchronił sił USA przed ciężkimi stratami w
Pearl Harbor, ani sił brytyjskich przed katastrofą na Malajach. To, jak również
rozpoczynająca się kampania U-Bootów u brzegów Ameryki skłoniły Aliantów do zacieśnienia
współpracy wywiadów ubu wielkich potęg. W kwietniu 1942 roku porozumiano się w
Waszyngtonie w kwestii koordynacji wysiłków zmierzających do zlikwidowania
zagrożenia ze strony U-Bootów. Brytyjczycy przekazali kompleksową wiedzę na
temat dotychczasowych metod pozyskiwania danych z łamania kodów niemieckich
stosowanych w „Enigmach”, ale także rozpoczęto budowę stacjonarnych sieci
radionamiaru HF/DF na Wschodnim Wybrzeżu. Amerykanie wdrożyli też do prób
praktycznych nowy typ odbiornika – DAJ – który był w pełni zautomatyzowany i
potrafił dosłownie w ciągu kilku sekund podać pozycję obiektu, z którego
transmisję radiową przechwycono. Co najważniejsze – Egerstrom i jego ekipa podjęła
pracę nad nowym typem „Bomby”, dużo bardziej wydajnej i zdolnej do złamania
sieci „Triton”, ponieważ Brytyjczycy nadal nie udostępnili Amerykanom swej „Bomby”,
a jedynie ogólne założenia techniczne.
"Bomba Colossus"
Od lata 1942 roku Niemcy zaczęli używać nowego sposobu
szyfrowania. Polegał o na tym, że zamiast nadawania systemem Morse’a użyto
automatycznie kodowanego dalekopisu nazwanego przez Brytyjczyków „Fish”. „Geheimschreiber”
– czyli nowy system wprowadził wiele zamieszania i obaw, że wkrótce Niemcy na
jego rzecz zrezygnują z „Enigmy”, co byłoby ciężkim ciosem. Aby poradzić sobie
z „Fishem” Brytyjczycy podjęli budowę potężnej „Bomby” nazwanej „Colossus”, której
jądro tworzyło 2400 lamp elektronowych. Amerykanie ze swojej strony po długich –
i samodzielnie prowadzonych badaniach – stworzyli wreszcie projekt
superszybkiej „Bomby”, której produkcję zlecono Krajowemu Przedsiębiorstwu Kas fiskalnych
w Dayton, Ohio. Podobne zlecenie złożono zakładom Bell Telephones – tutaj w
kwestii wyprodukowania 144 „Bomb” mniejszej mocy, do złamania szyfrów innych
niemieckich służb nadal polegających na trzybębenkowych „Enigmach”. Po całej
serii zmian we władzach wywiadów brytyjskiego i amerykańskiego definitywnie
kończył się romantyczny nieco okres sukcesów opierających się na
indywidualnościach – kończyła się epoka Turinga, Rejewskiego i innych. Teraz za
wojną wydaną szyfrom przeciwnika stanęła potężna zbiurokratyzowana machina
polegająca wprawdzie na dokonaniach wspaniałej generacji genialnych
matematyków, ale zamiast na intuicji, bazowała na gigantycznej mocy
przeliczeniowej posiadanych urządzeń.
Howard Engstrom
30 października 1942 roku na Morzu Śródziemnym miało
miejsce zdarzenie, które w znaczny sposób wpłynęło na postępy prac nad
złamaniem „Tritona”. Tego dnia, na północny wschód od egipskiego Port Said brytyjski
samolot wykrył niemiecki okręt podwodny. U 559 Heidtmanna – bo o tę jednostkę
chodziło – skrył się pod wodą, ale z portu natychmiast wyszedł zespół czterech
niszczycieli, które przy wsparciu samolotów patrolowych podjęło bezlitosne
łowy. U-Boot przez wiele godzin kluczył i unikał gradu bomb głębinowych, ale
brak powietrza i wyczerpujące się akumulatory spowodowały, że Heidtmann w akcie
desperacji zszedł na 180 metrów i usiłował w absolutnej ciszy przeczekać polowanie.
Jedna z ostatnich serii bomb głębinowych zrzuca przez niszczyciel HMS „Petard” poważnie
jednak uszkodziła U 559 i nie zostawiła już innej możliwości, jak tylko
wynurzenie i podjęcie próby ucieczki przed prześladowcami na powierzchni – w nocne
ciemności. Gdy tylko U 559 wynurzył się, natychmiast zlokalizował go radiolokator
i dwa znajdujące się najbliżej okręty dosłownie zasypały U-Boota ogniem z
artylerii pokładowej. Ogień ustał dopiero po pewnym czasie, a pokład i pomost U
559 usłany był ciałami rannych i zabitych marynarzy niemieckich usiłujących
wydostać się z tonącego okrętu i wyskoczyć do morza. Komandor Thornton
dowodzący „Petardem” zwodował szalupę z uzbrojoną grupa abordażową, która
dobiła do burty okaleczonego okrętu podwodnego niemal równocześnie z
niszczycielem. Zamocowano linę, a członkowie grupy weszli na pokład, gdzie
znaleźli mnóstwo dokumentów. Nagle U 559 zaczął szybko tonąć i dwóch z
marynarzy brytyjskich nie zdołało opuścić wnętrza okrętu. Wraz z nimi zatonęła
także „Enigma”, ale uratowano Księgę Sygnałową, którą natychmiast wysłano do
Anglii. Dzięki tej zdobyczy rozpoczął się żmudny proces tworzenia „ściągawek”
do walki z „Tritonem”.
U 559 i jego załoga.
Potężne zasoby skierowane do walki o złamanie niemieckich
tajemnic zaczęły przynosić pierwsze owoce na przełomie lat 1942/1943. Od lutego
1943 roku znowu rutynowo czytano depesze przesyłane „Enigmą”. Po serii krwawych
bitew konwojowych, od kwietnia 1943 roku straty U-Bootwaffe zaczęły gwałtownie
rosnąć, osiągając apogeum w maju. W ciągu tych dwóch miesięcy siły alianckie
posłały na dno łącznie 58 okrętów podwodnych, co oznaczało koniec Bitwy o
Atlantyk. Wprawdzie kolejne U-Booty opuszczały bazy i wychodząc na morze
usiłowały kontynuować działania bojowe, ale definitywnie zlikwidowana została groźba
ze strony Kriegsmarine dla atlantyckich szlaków żeglugowych. Także Amerykanie
robili postępy – o ile ich prototypowe „Bomby” wielkiej mocy nazwane „Adam” i „Ewa”
przysparzały olbrzymich trudności eksploatacyjnych, to wdrożona do rutynowej
służby „Bomba” Model 530 okazała się olbrzymim sukcesem. Składająca się z 1500
lamp próżniowych miała nieznane dotąd możliwości przeliczeniowe – wykonywała po
załączeniu „ściągawki” nawet 20 280 prób
dopasowania na sekundę, a wykonanie pełnego cyklu na materiale zakodowanym
przez „Tritona” zajmowało jej dwadzieścia minut. Brytyjskie „Bomby” były
wolniejsze i bardziej awaryjne, ale różnica w czasie dekodowania „Tritona”
wynosiła zaledwie 10 minut. W krótkim czasie zbudowano 69 takich urządzeń.
"Bomba" Model 530
Co ciekawe, Niemcy mimo długiej i ponurej listy klęsk i
niepowodzeń nadal nie wierzyli w możliwość złamania swych kodów przez
przeciwnika. Jeszcze w listopadzie 1942 roku udało się im rozbić struktury
stworzone przez Gustave Bertranda w Vichy, gdzie zdołali aresztować wielu
zaangażowanych w operację specjalistów (w tym Gwido Langera, który nie przeżył
niewoli), ale żaden z nich nie zdradził w toku śledztwa dotychczasowych
sukcesów. Niemcy mieli nawet źródła osobowe w Waszyngtonie, skąd via Szwajcaria
otrzymali alarmujący raport stwierdzający wprost, że Alianci rutynowo czytają
depesze szyfrowane „Enigmą”. Po dochodzeniach przeprowadzonych przez nadzór nad
łącznością uznano, że szyfry są bezpieczne. Na taki pogląd w dużej mierze
wpłynęło wdrożenie dodatkowej procedury bezpieczeństwa, zwanej „Stichwort”,
która powinna zagwarantować bezpieczeństwo. Niemcy zupełnie nie doceniali potęgi
potencjału alianckiej technologii. Tymczasem Alianci wprowadzali do służby
coraz lepsze i wydajniejsze maszyny liczące bez trudu radzące sobie z
niemieckimi szyframi.
Po zwycięstwie – kto ostatecznie
pokonał „Enigmę”
III Rzesza upadła w niesławie, a wojna w Europie
zakończyła się. Przez kolejne dekady po zakończeniu zmagań z „Enigmą” w
zasadzie nie ukazywały się żadne poważniejsze publikacje na temat tych
wieloletnich zmagań. Dopiero po 1974 roku pojawiły się pierwsze artykuły i
książki na temat konfrontacji kryptologów i w zasadzie od tego momentu po dziś
dzień trwa spór o to, komu w największej mierze należy się laur zwycięzcy „Enigmy”.
Polacy twierdzą, że bez prac członków Biura Szyfrów nigdy nie udałoby się osiągnąć
tak wiele w dekryptażu. Brytyjczycy patrzą na wszystkich z góry i twierdzą, że
to oni osiągnęli najwięcej. Nieco więcej skromności okazują Amerykanie,
skupiając się swych technicznych osiągnięciach i utyskując na słaba współpracę
brytyjskiego wywiadu. Gdzie zatem leży prawda?
W mojej ocenie zdumiewające osiągnięcia wszystkich
zaangażowanych w walkę z „Enigmą” nie byłyby możliwe w takim czasie, gdyby nie
jedna osoba, o dość dwuznacznej zresztą postawie – mowa oczywiście o Rudolfie
Stallmannie alias Rudolphe Lemoine, który skaptował do współpracy Hansa-Thilo
Schmidta. Rzecz jasna, dysponując tak olbrzymim potencjałem intelektualnym, a
potem także i finansowym i technologicznym Alianci z pewnością na którymś
etapie wojny poradziliby sobie z „Enigmą”, jednak nie ulega najmniejszej
wątpliwości, że bez informacji pozyskanych od Schmidta nie byłoby to ani
proste, ani tak łatwe. Drugim kluczowym czynnikiem było niebywałe zadufanie
niemieckich władz wojskowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo korespondencji
radiowej. W gruncie rzeczy, od pierwszego momentu w którym powstało
przypuszczenie, że przeciwnik może mieć wgląd w korespondencję służb III Rzeszy
należało całkowicie i kompleksowo zmienić system szyfrów z samym urządzeniem
szyfrującym na czele. Jak łatwo zauważyć fakt pierwotnego poznania sekretu
działania „Enigmy” – skądinąd bardzo zmyślnego i skutecznego urządzenia –
implikował konsekwentne łamanie kolejnych zabezpieczeń. Nawet głęboka
modernizacja, głębsza niż dodanie czwartego wirnika przy okazji stworzenia i
wdrożenia „Tritona” nie mogły już uchronić całego systemu sieci kodowych przed
alianckim dekryptażem. Na marginesie warto dodać, że nic nie utwierdzało
Niemców w przypuszczeniu o bezpieczeństwie zapewnianym przez „Enigmę” bardziej,
niż nieumiejętność skorzystania przez Aliantów z profitów zbieranych dzięki
czytaniu niemieckich depesz. Przecież fakt czytania na bieżąco niemieckiej
korespondencji nie uchronił Aliantów przed niebywałym pasmem klęsk z lat
1939-1941, aż do pierwszego realnego sukcesu za którymi stali kryptolodzy, czyli
działaniem „Ultry”. Spotkałem się z dziwacznym wnioskiem autorstwa pewnego
polskiego historyka (Tak! Z tytułem naukowym!) o tym, jakoby złamanie szyfru „Enigmy”
ocaliło od śmierci nawet 30 000 000 ludzi. Pominę tutaj absurdalność tej liczby
pozbawionej jakichkolwiek statystycznych podstaw, ale należy podkreślić, że nie
udawało się przez bardzo długie okresy uczynić z wglądu w niemieckie tajemnice
żadnego sensownego użytku, choć były ku temu dostatecznie duże możliwości. Proszę
nie zrozumieć mnie źle – daleki jestem od deprecjonowania niebywałego, wręcz onieśmielającego
wysiłku intelektualnego matematyków i kryptologów. Wprost przeciwnie –
wszystkim bez wyjątku oddaję autentyczny hołd, nie ma bowiem lepszego świadectwa
doskonałości ludzkiego mózgu, jako narzędzia poznawania otaczającego nas
świata, jak niebywale skomplikowane procesy myślowe, których efektem było
ujawnienie tajemnicy „Enigmy”. Paradoks polegający na słabym wykorzystaniu
osiągniętych dzięki ich pracy możliwości wymaga jednak czegoś więcej, niż tylko
nie popartych stosownymi dowodami moimi własnymi spekulacjami. Patrząc tylko na
wybrane i kluczowe momenty dziejów II Wojny Światowej:
- Mimo ogromnej skuteczności polskiego Biura Szyfrów II
Rzeczpospolita upadła w pięć tygodni.
- Mimo wiedzy o przygotowaniach do agresji na Zachodzie i
w Skandynawii Alianci nie byli w stanie nie tylko powstrzymać Niemców, ale wprost
przeciwnie, dali się zaskoczyć i taktycznie i operacyjnie.
- „Enigma”, a właściwie rozszyfrowanie jej tajemnic nie
wpłynęły w decydujący sposób na bieg Bitwy o Atlantyk, przy czym to właśnie to
pole bitwy było traktowane tak długo przez brytyjskie służby priorytetowo. Dużo
większe znaczenie w pokonaniu floty podwodniaków Donitza miał radionamiar
pozwalający od pewnego momentu w ciągu minut wskazać pozycję okrętu podwodnego nadającego
krótki kod „Beta-Beta” oznaczający wykrycie konwoju. Dużo większe znaczenie
miał precyzyjny i zminiaturyzowany radar, który dawał kolosalna przewagę
taktyczną podczas bitew konwojowych. Dawały wreszcie takie cuda techniki jak
torpedy „Fido”, czy zdolność do masowej produkcji skutecznej broni – jak lotniskowce
eskortowe.
- Biorąc pod uwagę zdolności produkcyjne i zasoby ludzkie
tych sześćdziesięciu krajów z którymi od pewnego momentu wojnę toczyły Niemcy,
przede wszystkim określane właśnie zdolnością do wdrożenia nowoczesnych i
skutecznych w boju technologii w ilościach wręcz przytłaczających przeciwnika
wynik wojny nie mógł być inny ze znajomością niemieckich kodów, lub bez niej. Jeśli
cokolwiek mogłoby skrócić lub wydłużyć czas trwania działań wojennych to
decyzje podejmowane na najwyższym – strategicznym poziomie. Takimi jak błędne założenia
strategii alianckiego dowództwa na Zachodzie jesienią 1944 roku, czy
konsekwentnie popełniane błędy radzieckiego dowództwa, które od początku do
końca wojny usiłowało przedłużać swe działania ofensywne bez końca, wielokrotnie
w ten sposób generując sobie poważne problemy.
Reasumując tylko tę skromna garstkę argumentów nie mogę
oprzeć się wyobrażeniu o zmarnowaniu wspaniałego potencjału – zwłaszcza w najtrudniejszych
dla Aliantów, pierwszych lat wojny.
Komentarze
Prześlij komentarz