"Każde Zwycięstwo ma wielu ojców, czyli Tajemnice Enigmy"

 

 





„Tajemnice Enigmy"


 

Czym właściwie była Enigma?

Co zadziwiające, niewielkich rozmiarów urządzenie elektryczne ukryte w prostym drewnianym futerale z lakierowanego drewna budzi wciąż – niemal osiem dekad po zakończeniu II Wojny Światowej – olbrzymie emocje i jest istotą poważnych sporów, ale także stereotypów i niedomówień. O ile sam fakt istnienia i określonego stopnia użyteczności maszyny nie ulega wątpliwości, zupełnie inaczej postrzega się zagadnienia związane z wieloletnim procesem zmierzającym do złamania sposobu szyfrowania i przejęcia tym samym kluczowych informacji przesyłanych droga komunikacji radiowej. Tutaj też zaczynają się pierwsze nieporozumienia – począwszy od pozbawionych jakichkolwiek podstaw ocen znaczenia „rozgryzienia” tajemnicy „Enigmy”, po niekończąca się kłótnię na temat tego, komu ostatecznie się ta sztuka udała.

Gra wywiadu i kontrwywiadu obliczona na przejęcie cennych informacji o zamierzeniach strony przeciwnej jest tak stara, jak stary jest świat. Trudno wręcz w mrokach najdawniejszej historii wyłowić pierwszy przykład udanej operacji wywiadowczej (lub kontrwywiadowczej), ja w każdym razie nie zamierzam zadawać sobie teraz takiego trudu. Istotą sprawy jest oczywisty fakt – znając siły, zamierzenia i ścisłe plany wojskowe przeciwnika w wypadku konfliktu zbrojnego ma się oczywisty handicap wiedzy, co pozwala w naturalny sposób wdrożyć własne plany i cele działań zbrojnych, jednakże o dużo wyższej szansie realizacji. Ogromny wpływ na rozwój instytucji wywiadu i kontrwywiadu miał okres I Wojny Światowej, kiedy to wszystkie państwa biorące udział w konflikcie przykładały olbrzymią wagę do ogólnie rzecz nazywając „informacji”, starając się z jednej strony maksymalnie starannie zabezpieczyć swoje własne tajemnice, z drugiej zaś – uzyskać jak najszerszy dostęp do sekretów skrywanych przez stronę przeciwną. Postęp technologiczny spowodował, że mniejsze znaczenie miał model działania, który nazwać możemy „epoką płaszcza i szpady” - czyli działań stricte agenturalnych – na rzecz konieczności opanowania sztuki ochrony i łamania szyfrów przesyłanych za pomocą fal radiowych. Już po zakończeniu wojny, ogromne sukcesy w łamaniu szyfrów osiągnięte przez pracowników legendarnego „Pokoju 40” wyszły z cienia i stały się ogólnodostępną wiedzą publiczną, co skłoniło władze wojskowe wielu krajów do gruntownego przemyślenia stosowanych zasad łączności, właśnie pod kątem ich bezpieczeństwa. Zwłaszcza dotyczyło to pokonanych Niemiec, które jak się wydaje na aktywności brytyjskiego wywiadu straciły podczas działań wojennych najwięcej.


Krążownik "Magdeburg" - to na jego pokładzie zdobyto bezcenne materiały wywiadowcze, które pozwoliły skutecznie łamać niemieckie kody podczas I Wojny Światowej.

Pokonane i rozbrojone w znacznej mierze Niemcy miały w okresie tuż po zakończeniu działań znacznie więcej zmartwień i zagadnienie poprawy bezpieczeństwa łączności nie było przez lata traktowane priorytetowo. Niemniej jednak, po okresie organizacji zawodowych sił zbrojnych, ale także podstawowych instytucji takich jak Ministerstwo Obrony, można było utworzyć pierwszą komórkę do pracy wywiadowczej i kontrwywiadowczej. Tak powstała w dniu 1 stycznia 1921 roku zakamuflowana przy wojskowym urzędzie statystycznym instytucja „Abwehrgruppe der Reichswehr”, znana potem, jako „Abwehra”. Początki były skromne – kilka biur i kilkudziesięciu pracowników, w przeważającej zresztą mierze osób zatrudnionych w charakterze maszynistów i archiwistów. Ponieważ Niemcom Traktat Wersalski zabraniał prowadzenia aktywnej pracy wywiadowczej poza granicami kraju w naturalny sposób głównym obszarem zainteresowań „Abwehrgruppe” stały się zagadnienia związane ze służbą kontrwywiadowczą. W tym pionierskim okresie siły zbrojne Niemiec były szczególnie narażone na infiltrację przez obce agendy wywiadowcze z uwagi na brak właściwych procedur kontrwywiadowczych, ale także z powodu kryzysu gospodarczego, który ułatwiał instalowanie obcej agentury. Z uwagi na słabość niemieckich sił zbrojnych, Republika Weimarska nie była traktowana jako poważny przeciwnik militarny i choć problem z obcymi wywiadami istniał (a Niemcy byli tego świadomi), to jednak siły zbrojne nie używały korespondencji radiowej do transmisji wielu krytycznie wrażliwych informacji, także z powodu niewielkiej liczebności i faktycznego braku zdolności do rozbudowy mobilizacyjnej armii na wypadek cudzej agresji. Potem jednak nastała epoka stopniowego wychodzenia Niemiec Weimarskich z międzynarodowej izolacji, epoka Stresemanna, który jako czołowa postać niemieckiej dyplomacji położył pierwsze podstawy pod możliwość remilitaryzacji Niemiec. Na długo przed pojawieniem się u steru rządów Adolfa Hitlera, dostrzegając prace Stresemanna grupa oficerów skupiona w szefostwie Reihswehry podjęła zatem intensywne przygotowania do przeprowadzenia głębokiej reorganizacji sił zbrojnych na wypadek powrotu do instytucji poboru i zniesienia całości lub części wersalskich ograniczeń. Prace te – wówczas wyłącznie studyjne – obejmowały także zagadnienia łączności i jej bezpieczeństwa. W drugiej połowie lat dwudziestych uznawano łączność radiową poszczególnych komponentów niemieckich sił zbrojnych za całkowicie bezpieczną i wręcz niemożliwą do przejęcia przesyłanych tą drogą treści przez instytucje wywiadowcze innych państw. Urządzeniem, które wprawiało niemieckich specjalistów od łączności w tak doskonały nastrój, była maszyna szyfrująca o nazwie handlowej „Enigma”, działająca na zasadzie obracających się wirników i skomplikowanego systemu połączeń elektrycznych.


"Enigma" i jej zestaw wirników.

Pierwowzór późniejszej „Enigmy” miał kilku ojców. Choć badania na temat możliwości przesłania informacji w postaci impulsu elektrycznego przy jednoczesnym ukryciu jej pierwotnej treści w formie kodu prowadziło wielu naukowców, to w mniej więcej tym samym momencie przełomowe wyniki uzyskało dwóch – najpierw w 1918 roku Niemiec nazwiskiem Arthur Scherbius, a potem w 1919 roku Holender, Hugo Alexander Koch. Obaj opatentowali opracowane przez siebie rozwiązania techniczne, ale o ile Koch do śmierci nie czerpał ze swego wynalazku żadnych profitów, to Scherbius po założeniu firmy „Scherbius & Ritter” rozpoczął produkcję seryjną urządzenia znanego jako „Enigma” A, do którego potem dodawano pewne usprawnienia skutkujące wdrażaniem do produkcji kolejnych modeli – B i C. Firma sprzedawała swe urządzenia na rynku cywilnym, oferując je przede wszystkim wielkim korporacjom i reklamując jako absolutnie pewne urządzenie szyfrujące, uniemożliwiające konkurencji dostęp do firmowych tajemnic. Jak działała „Enigma”?

Drewniany futerał w formie walizki skrywał urządzenie przypominające nieco maszynę do pisania. Centralne miejsce na pulpicie zajmowała trzyrzędowa klawiatura z dwudziestoma sześcioma literami. Zamiast wałka i klawiszy funkcyjnych posiadała jednak płaską tarczę z dwudziestoma sześcioma literami ułożonymi analogicznie do klawiatury. Na tarczy każda litera była w istocie małą żarówką, zatem podczas pracy urządzenia zasilanego silną baterią naciśnięcie klawisza którejś z liter powodowało ruch impulsu elektrycznego, który szyfrował wpisaną literę i wówczas na płycie podświetlała się litera odpowiadająca zakodowanemu sygnałowi. Na przykład naciśnięcie klawisza z literą „G” mogło spowodować podświetlenie litery „M”. Do pracy potrzebowano dwóch osób – szyfranta, który wpisywał tekst do zakodowania i pomocnika szyfranta, który na kartce spisywał uzyskany kod. Tym, co powodowało, że uważano urządzenie za faktycznie doskonałe była praca wyjątkowo pomysłowo wykonanego mechanizmu skrywanego we wnętrzu urządzenia. Impuls elektryczny przemierzający systemem przekaźników drogę od klawiatury do wyświetlacza wykonywał szereg skomplikowanych ewolucji, co zniekształcało pierwotne brzmienie w takim stopniu, że bez posiadania tak zwanego „klucza” wydawało się niemożliwym złamanie uzyskanego kodu. Działo się tak dlatego, że jądrem całego systemu był system wirników o średnicy około 9 centymetrów, ustawionych szeregowo i posiadających dwadzieścia sześć elektrycznych kontaktów, a połączonych z innymi bębnami sprężynującymi i posiadającymi płaskie styki. Naciśnięcie konkretnego klawisza litery powodowało przesunięcie się znajdującego się po prawej stronie bębenka o jedno wcięcie, czyli o jedną dwudziestą szóstą, co automatycznie całkowicie zmieniało istniejący układ obwodu elektrycznego. Każda kolejna litera ponownie wprawiała bębenki w ruch i każda kolejna litera także całkowicie zmieniała układ, więc korzystanie z trzech bębenków dawało 17 576 możliwych pozycji. Liczba ta nie powala, ale w urządzeniu zainstalowano kolejny skomplikowany układ zabezpieczeń zwany „reflektorem”, który odbijając uzyskany impuls elektryczny i kierując go przez bardzo wymyślny układ elektrycznych przełączników i kontaktów tworzył dalece większą ilość kombinacji, stanowiąca równowartość sześciu dodatkowych bębenków. Kolejnym istotnym elementem szyfrowania była możliwość wyjmowania bębenków i ustawiania ich w różnych kombinacjach, a same bębenki na zewnętrznych krawędziach posiadały zapadki, które dawały możliwość nastawienia ich pracy w taki sposób, by zaczynały się obracać dopiero od jednej z dwudziestu sześciu pozycji. W sumie dawało to liczbę kombinacji dalece wykraczającą poza mój horyzont poznawczy. Jak zatem odszyfrować zakodowana w tak wymyślny sposób wiadomość tekstową? Bardzo prosto – otóż dwie identyczne „Enigmy” przed zakodowaniem i odkodowaniem należało ustawić w idealnej zgodności ustawień, co nazwano „kluczem”. Bezpieczeństwo transmisji danych zakodowanych na sześć tysięcy trylionów sposobów możliwych ustawień zupełnie słusznie uważano za absolutnie niezagrożone i trudno dziwić się reakcjom niemieckich specjalistów wojskowych, gdy pierwszy raz zaprezentowano im działanie „Enigmy” w praktyce.


Arthur Scherbius

Ponieważ eksperci zapoznawszy się ze specyfiką urządzenia orzekli, że szyfru sporządzonego przy pomocy „Enigmy” nie da się złamać za pomocą znanych, klasycznych metod – takich jak analiza statystyczna, czy jakakolwiek inna metoda związana z wyższą matematyką już w 1926 roku niemiecka marynarka wojenna zakupiła urządzenie i zastosowała je do rutynowej pracy w komunikacji. Pierwotna ekspertyza miała tutaj duże znaczenie, gdyż jak wiemy „Enigma” od pewnego czasu dostępna była na rynku cywilnym i można było ją bez trudu nabyć za kwotę 144 dolarów oraz koszty spedycji, co jednak nie traktowano w kategorii potencjalnego ryzyka, gdyż sam fakt posiadania urządzenia nie implikował jeszcze możliwości złamania szyfru przez urządzenie generowanego – do tego trzeba było znać „klucze”. Mimo wszystko, wraz z zamówieniem na „Enigmy”, kierownictwo Reichsmarine, wprowadziło pewne zmiany względem klasycznej wersji dostępnej na rynkach cywilnych – otóż, gruntownie zmieniono układ przewodów przez które biegł impuls elektryczny, a przede wszystkim, poniżej klawiatury zainstalowano na przedniej ściance urządzenia tablicę połączeń. Składała się ona z dwudziestu sześciu otworów oznaczonych literami, lub cyframi, a działała w sposób podobny do klasycznej łącznicy telefonicznej – po rozpoczęciu procesu kodowania przez system wtyczek elektrycznych impuls przebiegał przez dodatkową sieć przewodów, co jeszcze bardziej zwiększyło ilość możliwych kombinacji. Było to dość istotne, gdyż do 1930 roku wszystkie kraje posiadające poważne struktury wywiadowcze weszły już w posiadanie zakupionych na rynku cywilnych „Enigm” pierwotnego projektu. Niemniej jednak, w nowym urządzeniu pokładano olbrzymie zaufanie i choć to zagadnień związanych z komunikacją i ochroną danych w niemieckich siłach zbrojnych przykładano olbrzymią wagę, rutynowe korzystanie z tak zaawansowanego i skutecznego urządzenia jak „Enigma” wprowadziło dość szybko nastrój absolutnego bezpieczeństwa. Już podczas szkolenia operatorzy dowiadywali się z jakim cudem techniki przyszło im się zetknąć i jak znakomitym gwarantem bezpieczeństwa jest prowadzenie szyfrowania za pomocą „Enigmy” – prowadziło to wprost do bardzo niebezpiecznego poziomu samozadowolenia.

W ciągu kilku kolejnych lat „Enigma” stała się standardowym wyposażeniem służb łączności nie tylko każdego rodzaju wojsk, ale także służb wewnętrznych i dyplomatycznych. Ponieważ urządzenie dawało nieskończone możliwości budowania systemów łączności, każda ze struktur państwa używająca na co dzień „Enigmy” stosowała własne „klucze”, z biegiem czasu coraz bardziej różniące się specyfiką stosowanych zabezpieczeń – jak się wydaje, najlepiej zabezpieczano korespondencję najstarszego użytkownika, czyli Marynarki Wojennej. Przez kilka lat wszystko funkcjonowało bez zarzutu, ale nawet najdłuższy miesiąc miodowy musi się kiedyś skończyć…

 

Pierwsze kroki

Oczywiście, niemal natychmiast po wdrożeniu systemu komunikacji przy użyciu „Enigmy” w zasadzie wszystkie instytucje wywiadowcze krajów europejskich stanęły przed kolosalnym zadaniem złamania zastosowanych szyfrów. Co było szczególnie frustrujące – faktycznie fakt posiadania zakupionych na rynkach cywilnych w sposób całkowicie legalny urządzeń szyfrujących w żaden sposób nie zbliżał zainteresowanych do sukcesu, a nawet wprost przeciwnie, jasno wskazywał na nieporównywalny z niczym innym stopień trudności czekającego specjalistów od łamania kodów zadania. Także dlatego, że pewien okres czasu specjaliści z różnych krajów w żaden sposób nie współpracowali ze sobą. Skala zagadnienia i problematyki wkrótce miała to zmienić.

Jak już wspomniałem, w okresie bezpośrednio po zakończeniu I Wojny Światowej z przyczyn materialnych przede wszystkim można było dość łatwo prowadzić na terenie Niemiec pracę wywiadowczą opartą o źródła osobowe. I jak się okazało w tej materii prawdziwą perłą dysponował wywiad francuski – Deuxieme Bureau… Otóż, w 1918 roku do wywiadu francuskiego zgłosił się człowiek nazwiskiem Rudolf Stallmann – urodzony w 1871 roku mieszkaniec Berlina. Podjął aktywną pracę wywiadowczą na rzecz Francji pod kryptonimem „Rex”, jednocześnie przyjmując francuskie obywatelstwo, żeniąc się z Francuzką i otwierając firmę handlową w Paryżu. Stallmann był synem zamożnego berlińskiego jubilera i kryzys ekonomiczny spowodowany I Wojną wstrząsnął statusem majątkowym rodziny i nawykły do wysokich standardów życiowych „Rex” skorzystał z szansy na stateczne i zamożne życie, w dodatku zabarwione dawką przygody. Słabość kontrwywiadowczych agend Republiki Weimarskiej w zasadzie gwarantowała „Rexowi” bezkarność i łatwość pracy agenturalnej – jak się wydaje jego praca i łatwość zakamuflowania się w Niemczech całkowicie zadawalała francuskich mocodawców. W 1931 roku Stallmann używający nazwiska Rodolphe Lemoine poznał człowieka nazwiskiem Hans-Thilo Schmidt. Była to znajomość o tyle cenna, że ów był byłym oficerem armii niemieckiej, który porażony w czasie działań wojennych gazem został z czynnej służby zwolniony i staraniem swego brata, Rudolfa (z czasem dowódcy armii podczas II Wojny Światowej) znalazł zatrudnienie w charakterze pracownika biurowego Ministerstwa Reichswehry w Berlinie, gdzie zajmował się kryptografią. Gdy „Rex” zameldował o swym nowym kontakcie oficerowi prowadzącemu, ten natychmiast przystał na żądania Schmidta i tym samym sfinalizował współpracę agenturalną. Hans-Thilo Schmidt zarejestrowany został jako „Źródło D”, także jako „Asche” i niemal natychmiast zasypał dosłownie swych mocodawców lawiną tajnych dokumentów związanych z użytkowaniem „Enigmy”. Przekazał instrukcje szkoleniowe, rysunki techniczne, procedury operacyjne, a nawet „klucze” użytkowane w Ministerstwie. Mimo takiego bogactwa wywiad francuski nie był w stanie posunąć się naprzód w kwestii rutynowego łamania kodu. Zdesperowani Francuzi podjęli współpracę z Brytyjczykami, ale także weterani „Pokoju 40” nie byli w stanie osiągnąć sukcesu. Z uwagi na procedury bezpieczeństwa „klucze” dość często zmieniano, a wiedza teoretyczna nie pomagała w kwestiach praktycznych – takich jak przechwytywanie kompletnych depesz. Sytuacja była patowa aż do grudnia 1932 roku, kiedy to kapitan Gustave Bertrand przekazał posiadane materiały komórce wywiadowczej działającej przy polskim Sztabie Głównym Wojska Polskiego, czyli Biurze Szyfrów.


Rudolf Stallmann

W polskich realiach od pewnego czasu pracowano w nieco inny sposób niż w tożsamych strukturach wywiadowczych Francji, czy Wielkiej Brytanii. Od 1929 roku korzystano z pomocy wysokiej klasy matematyków, którzy zapoznani zostali z zasadami kryptografii. Działając nad posiadanymi materiałami jeden z matematyków skaptowany do współpracy z Biurem Szyfrów – Marian Rejewski już jesienią 1932 roku dokonał pierwszego autentycznego wyłomu w niemieckiej tajemnicy – odkrył sposób okablowania wirników „Enigmy”, co stanowiło wówczas gigantyczny postęp na drodze do poznania zasad działania urządzenia. Gdy Polacy otrzymali materiały uzyskane przez Deuxieme Bureau prace natychmiast przyspieszyły. Kluczem do poznania okazał się być nie tylko masa cennych materiałów szpiegowskich, ale przede wszystkim poczyniona przez Rejewskiego obserwacja związana z rutyną pracy operatorów „Enigmy”. Dokumenty od Schmidta mówiły wiele o procedurach i zwrócono szczególna uwagę na jeden z nich – otóż, dla zapewnienia bezpieczeństwa transmisji kompletnej depeszy w trudnych warunkach Niemcy wdrożyli procedurę polegającą na łatwiejszej identyfikacji nadawcy – mianowicie, po ustawieniu „kluczy” szyfrowania operator miał obowiązek rozpocząć proces szyfrowania od umieszczenia na początku każdej depeszy trzyliterowego „klucza” charakterystycznego i dowolnie dobieranego tylko do pojedynczej depeszy i powtórzenia go, by upewnić się, że odbiorca otrzymał całość depeszy. Wiedza o tej procedurze była bezcenna – oczywistym było, że litery pierwsza i czwarta, druga i piąta, oraz trzecia i szósta na początku każdej depeszy były takie same (powtarzany klucz depeszy), oraz to, że żadna z zaszyfrowanych liter nie może być sama sobą, dawała realne szanse na złamanie kodu przy pomocy wyższej matematyki. Co gorsza, operatorzy „Enigmy” z rutyny, lub lenistwa w sposób powtarzalny jako „klucz” kodowy depesz wybierali ten sam zestaw liter – na przykład „ABC”, lub „AAA”. Bardzo pomocne była też pewna powtarzalność zwrotów i fraz używanych w języku wojskowym. Tak jak znając podstawowe pojęcia związane z armią (takie jak „dywizja”, „eskadra”) jesteśmy w stanie wyłowić w sporządzonym w nieznanym nam języku europejskim informacje, tak kryptolodzy mieli teraz do czynienia z cyklicznie powtarzanymi schematami szyfru, co oznaczać musiało stałe używanie tych samych sformułowań. Prace nad złamanie kodu rozpoczęto od zgromadzenia dość dużej ilości depesz o podobnej treści, lub krótkich sygnałów „testowych”, które nazywano „ściągawkami”. Dość szybko umiano już rozróżniać poszczególnych szyfrantów – do tego stopnia rutyna pracy ogarnęła niemiecki system łączności. Gdy zebrać razem wszystkie informacje, okazało się, że system kodowy jest bardzo łatwy do złamania – Polakom udało się to osiągnąć w ciągu kilku tygodni.


Marian Rejewski

Po pierwsze, wyłącznie na podstawie skomplikowanych obliczeń Polacy zbudowali kopie użytkowanej przez Niemców „Enigmy”. Dzięki poznaniu zasady działania, od tej chwili polski wywiad bez trudu czytał kodowane „Enigmą” depesze i każdorazowo, gdy strona niemiecka wprowadzała usprawnienia i zaostrzała zasady bezpieczeństwa, polski wywiad był w stanie stosunkowo szybko zareagować. Przede wszystkim, pracownicy Biura Szyfrów stworzyli trwałą podstawę, pod regularne łamanie kodów -  zbudowali urządzenie nazwane „Cyklometrem”, będące w istocie połączonym przewodami dwoma zestawami bębenków „Enigmy”. Dzięki temu urządzeniu można było ustalać długość i liczbę cyklów permutacji podczas pracy „Enigmy”, co z kolei pozwoliło wdrożyć drugie z rozwiązań, czyli katalog wszystkich możliwych „kluczy”. Wykonanie takiego katalogu trwało około roku i zakończyło się w 1935 roku, po czym z powodu zmiany przez Niemców w dniu 1 listopada 1937 roku walca odwracającego w używanych „Enigmach”, całą operację trzeba było powtórzyć.

Dzięki tym rozwiązaniom polski wywiad był w stanie dosłownie w ciągu minut łamać zastosowane „klucze”, więc tym samym uzyskał pełen wgląd w niemiecka korespondencję. Sielanka trwała dość długo, ale mimo wszystko zmiany w procedurach bezpieczeństwa kilkukrotnie przerywały pasmo wywiadowczych sukcesów. W dniu 15 września 1938 roku Niemcy zmienili zasady gry po raz pierwszy – zrezygnowali z zasady kodowania „klucza” depeszy. Odtąd operatorzy „Enigmy” dobierali przypadkowe trzy litery od początkowych nastawów i przekazywali je tekstem otwartym. Krótko potem – w dniu 15 grudnia 1938 roku – zadali programowi deszyfracji cios druzgocący, rozsyłając wszystkim operatorom dwa dodatkowe bębenki. Z posiadanego zestawu pięciu bębenków operator miał wybierać trzy do procesu szyfrowania, co zwiększyło do astronomicznych wielkości możliwość zastosowania „klucza”. Jeśli w połowie 1938 roku polscy kryptolodzy byli w stanie czytać około 75 % dziennej korespondencji szyfrowanej „Enigmą”, a w przypadku nadzwyczajnej i krótkotrwałej mobilizacji posiadanych zasobów nawet do 90 %, to z dnia na dzień to źródło wiedzy o instytucjach państwa niemieckiego wyschło. Dosłownie – z dnia na dzień.

Posiadając już ogólną wiedzę o podstawowych zasadach działania „Enigmy” Polacy nie zamierzali składać broni – mało tego, jeszcze przed kryzysem poszukiwali rozwiązań na wypadek kolejnych posunięć strony niemieckiej, mającej zwiększenie bezpieczeństwa transmisji radiowej. Współpracujący z Rejewskim kolejny wybitny matematyk z Poznania, Henryk Zygalski zaproponował sporządzenie wielkiej liczby dużych arkuszy perforowanego kartonu z poziomymi i pionowymi kolumnami liter. Arkusze te, układane w określony sposób na podświetlonym stole miały ujawniać „klucze” zastosowane w konkretnym przypadku przechwyconej depeszy. System ten wymagał olbrzymiego nakładu pracy, gdyż każdy arkusz papieru posiadał około 1000 ręcznie wyciętych otworów, a do przeprowadzenia procesu deszyfracji depeszy zaszyfrowanej za pomocą klasycznej „Enigmy” potrzeba było ich 156 – czyli sześć serii po dwadzieścia sześć arkuszy. Dodanie do procesu szyfrowania dodatkowych dwóch bębenków podnosiło zapotrzebowanie na arkusze niepomiernie, ale wciąż dawało szanse na złamanie kodu. Drugim rozwiązaniem był pomysł Rejewskiego. Zaproponował on stworzenie urządzenia nazwanego „Bombą” (istnieją różne wersje pochodzenia tej nazwy – od nazwy deseru podczas którego konsumpcji Rejewski miał wpaść na pomysł rozwiązania problemu, po charakterystyczny dźwięk pracy urządzenia przypominający tykanie bomby zegarowej), którego istota sprowadzała się do sprzęgnięcia ze sobą osiemnastu bębenków. Wprawione w ruch urządzenie po kolei stosowała wszystkie możliwe kombinacje połączeń, aby znaleźć pasujące. Żeby móc w praktyce łamać „klucz” należało jednocześnie użyć sześciu „Bomb”, co było procesem pracochłonnym, ale faktycznie musiało koniec końców przynieść rozwiązanie poprzez ustalenie prawidłowego „klucza”. Obie metody dawały spore szanse na sukces, problemem był jednak czas – poszukiwanie rozwiązania w praktyce mogło zajmować tyle czasu, że treść danej depeszy przestawała być aktualna, albo z punktu widzenia kryptologów nawet gorzej – Niemcy mogli zmienić klucz i całą zabawę trzeba było powtarzać od początku.


Gustave Bertrand

Do polskich kryptologów uśmiechnęło się jednak szczęście – pomogli sami Niemcy. Z powodu niedbałości o przestrzeganie procedur bezpieczeństwa, lub słabej wiedzy fachowej na temat zasad działania sprzętu operatorzy maszyn szyfrujących w strukturach wewnętrznych zaczęli używać pięciu bębenków, ale nie zmienili zasady korzystania z systemu rozdzielonych nastawów podświetlonych otworów do rozpoczynania depesz. Ponieważ ten element szyfrowania „Enigmą” polscy kryptolodzy doskonale rozgryźli, bardzo szybko byli w stanie odtworzyć bieg przewodów elektrycznych nowego systemu. W Nowy Rok 1939 roku zatrudnieni w Biurze Szyfrów musieli leczyć potężnego kaca, mieli bowiem podwójny powód do świętowania – obok samej zabawy sylwestrowej przekonali się w praktyce, że właśnie udało im się uruchomić system pozwalający na bieżąco dekodować „klucze” używane przez SS i SD. Ów olbrzymi sukces miał jednak swoja cenę – do codziennej pracy potrzeba było sześciu zestawów „Bomb” zawierających po trzydzieści sześć wirników (razem 1080 bębenków), oraz 1560 arkuszy Zygalskiego z 1 560 000 ręcznie wyciętych otworków. Aby rutynowo czytać treść niemieckich depesz tylko ze strony SS i SD potrzeba było zasobów ludzkich i technicznych dalece wykraczających poza polskie możliwości. W tej sytuacji polski wywiad podjął po długich dyskusjach i sporach jedyną słuszną decyzję – na kilka tygodni przed wybuchem wojny w efekcie trójstronnego porozumienia zawartego w dniu 25 lipca 1939 roku w Lesie Kabackim rozpoczął transfer posiadanej wiedzy i technologii do struktur wywiadowczych swoich najbliższych partnerów – Wielkiej Brytanii i Francji.

 

Wspólnymi siłami

Ponowne uzyskanie wglądu do niemieckiej korespondencji radiowej służb wewnętrznych nie mogło pomóc Polsce – Rzeczpospolita upadła po miesięcznym oporze i została podzielona pomiędzy agresorów, Niemcy i ZSRR. Jednak przed klęską, w zasadzie wszyscy kluczowi pracownicy agend wywiadu związanych z kryptologią zostali z kraju ewakuowani i via Rumunia dotarli do Francji. Ponieważ sytuacja uległa dynamicznym i dramatycznym przeobrażeniom władze nadzorujące prace struktur wywiadowczych brytyjskich, francuskich i polskich bardzo szybko doszły do porozumienia i szybko rozpoczęto zaawansowane prace nad dekryptażem, a znacznie większe możliwości Francuzów i Brytyjczyków odegrały w tych dniach niebagatelną rolę. Duszą całego przedsięwzięcia był wówczas już major Gustave Bertrand – ten sam, który werbując źródło „Asche” dał początek pracom nad złamaniem szyfrów „Enigmy”. Bertrand miał bardzo dobre relacje z szefem polskiej ekipy, majorem Gwido Langerem (nawiasem mówiąc, Polacy nadali Bertrandowi pseudonim „Bolek”), ale potrafił także świetnie dogadywać się ze stroną brytyjską. W sumie wszystkie strony „triady” zachowywały się niesłychanie profesjonalnie i nie miały żadnych problemów z przekazywaniem sobie danych, lub jakichkolwiek efektów pracy. O ile postawa taka nie może dziwić w przypadku naukowców-matematyków, którzy jak wszyscy inni naukowcy epoki przed postmodernistycznej zawsze radzi byli dzielić się swymi przemyśleniami i dokonaniami, to jednak charakterystyczną cechą zawodowych oficerów-wywiadowców, była nieustanna rywalizacja i okrywanie wszystkiego aurą tajemniczości – wszak nawet służby jednego państwa potrafiły i nadal potrafią w sprawach wywiadu ostro ze sobą konkurować i po dziś dzień. W tym jednak przypadku, współpraca była dosłownie wzorowa.

Major Bertrand zorganizował błyskawicznie, bo już w październiku 1939 roku rozbudowaną i świetnie wyposażoną stację wywiadu radiowego położoną w Chateau de Vignolles, około 40 kilometrów od Paryża. Miejsce to, znane pod kodową nazwą PC „Bruno” (skrót „PC” od francuskiego – Poste de Commandement, czyli stanowisko dowodzenia) poza personelem stricte pomocniczym zatrudniało 50 specjalistów francuskich, 15 polskich i 7 hiszpańskich. Może nieco dziwić obecność Hiszpanów w tym gronie, ale akurat grupa ta, kierowana przez Faustino A.V. Camazon, składająca się z przeciwników reżimu generała Franco miała ogromny wkład w dorobek całej grupy, jako że sam Camazon jeszcze podczas Wojny Domowej miał kontakt z wojskową wersją „Enigmy” i jego wiedza na temat pracy tego urządzenia była równie cenna, jak doświadczenia polskich specjalistów. Grupa hiszpańska nazywana była „Zespołem D” i poza angażowaniem Camazona do prac nad „Enigmą”, zajmowała się przede wszystkim szyframi hiszpańskimi i włoskimi. Po drugiej stronie Kanału La Manche działała brytyjska agenda wywiadu, wyspecjalizowana do łamania szyfrów. Nazywała się Government Communication Headquarter, czyli Zarząd Łączności Rządowej, ale bardzo szybko od miejsca jej stacjonowania przylgnęła do brytyjskiej grupy kryptologów inna nazwa – Bletchley Park. Instytucja ta była nieodrodną córą działającego pod nadzorem Admiralicji Królewskiej „Pokoju 40” – nadal pracowało w niej wielu weteranów I Wojny, ale pod wpływem doświadczeń z okresu międzywojnia, władze brytyjskie skaptowały do współpracy z wywiadem grono znakomitych matematyków z katedr uniwersytetów Cambridge i Oxford. Na długo przed wybuchem wojny grono to otrzymało stosowne przeszkolenie wdrażające do pracy nad problematyką szyfrów i już w dniu wypowiedzenia wojny Niemcom przez rząd Jego Królewskiej Mości wezwano ich do stawiennictwa w Bletchley Park. W sumie można się dziwić, że nie zaproszono matematyków do pracy wcześniej – wzorem Polaków, ale problemem była tutaj stara kadra kierownicza z dyrektorem, Alastair Dennistonem na czele – nie ufali „cywilom”, a przede wszystkim po fiasku własnych prób „rozgryzienia” „Enigmy” uważali, że jest to przedsięwzięcie pozbawione sensu i jakichkolwiek perspektyw. Wśród wielu specjalistów należy wyróżnić trzy konkretne osoby – Gordona Welchman’a, Alana Turing’a i Johna Jeffreys’a. Każdy z tych błyskotliwych matematyków miał wnieść olbrzymi wkład w prace brytyjskiego wywiadu. By zrozumieć o jakiego kalibru postaciach mówimy wystarczy zauważyć, że dosłownie w ciągu kilkunastu godzin po przybyciu do Bletchley Park Welchman obarczony zadaniem zbierania informacji na temat niemieckich sygnałów wywoławczych i zbudowania struktury niemieckiej sieci łączności po zapoznaniu się z ogólna zasada działania „Enigmy” wpadł jak burza do biura specjalisty od łamania szyfrów Dillwyna Knox’a GCHQ (czyli Zarządu Łączności Rządowej) i zaproponował możliwość złamania niemieckiego systemu kodowania poprzez stworzenie perforowanych arkuszy kartonów. Ku swojemu zdumieniu dowiedział się, że to już wynaleźli Polacy i że ma zająć się swoimi sprawami. Niezrażony wnet powrócił pod te same drzwi z koncepcją urządzenia do złudzenia przypominającego polską „Bombę”, by dowiedzieć się, że to także już wynaleziono, a nad doskonaleniem tej koncepcji pracuje już Turing. Na marginesie – zadziwiającym jest, jak genialne umysły podążają niestrudzenie w tę sama stronę – w stronę wiedzy i prawidłowości.


To tutaj mieścił się PC "Bruno"

Bez względu na to jakiego kalibru intelektom przyszło pracować nad łamaniem szyfrów generowanych przez „Enigmę”, szefostwo zgadzało się co do jednego – zamiast marzyć o jednorazowym przebłysku geniuszu przynoszącym rozwiązanie problemu należało się skupić na konsekwentnej i rzetelnej pracy praktycznej. Brytyjczycy ciężko pracowali nad stroną techniczną zagadnienia tworząc arkusze, jednocześnie nieustannie kontaktując się i ustalając szczegóły z PC „Bruno”. Zasadniczo w komunikacji pomiędzy „Brunem”, a Bletchley Park używano najpewniejszego źródła komunikacji radiowej – czyli szyfrowano depesze za pomocą „Enigmy” (!), ale sporadycznie organizowano kontakty bezpośrednie w postaci krótkich, kilkudniowych zazwyczaj konferencji. Po jednej z nich, z udziałem już wówczas podpułkownika Gwido Langera, któremu towarzyszył kapitan Henri Bracquenie, w dniach pomiędzy 3, a 7 grudnia 1939 roku Brytyjczycy byli pozostali pod tak wielkim wrażeniem dokonań polskiej ekipy, że zaproponowali przeniesienie polskich specjalistów do Wielkiej Brytanii. Polacy pozostali w „Bruno” okazując lojalność swym francuskim przyjaciołom, zasłaniając się decyzjami własnych władz cywilnych. W końcu grudnia 1939 roku zespół Jeffreys’a zakończył swą tytaniczną pracę stworzenia dwóch kompletnych zestawów arkuszy liczących łącznie mniej więcej 3 000 000 „płacht” – jak je nazywano. Jeden zestaw pozostał w Wielkiej Brytanii, drugi natomiast przesłano do Francji. Posiadając takie zaplecze polski zespół złamał „klucz” do nadanej w dniu 28 października depeszę przy użyciu pięciobębenkowej „Enigmy” i przeczytał wszystkie zarejestrowane pod tą datą depesze nadawane wewnątrz struktur wojsk lądowych. Tę sieć zarejestrowano pod nazwą „Sieć Zielona”, ale większość zaangażowanych do prac specjalistów nie kryła obaw, że z Nowym Rokiem Niemcy zmienią „klucze” i trzeba będzie zacząć wszystko do nowa. Nic jednak takiego nie nastąpiło i oto 6 stycznia 1940 roku ekipa z Bletchley Park dokonała kolejnego wyłomu w strukturze tajemnicy – Brytyjczycy złamali „klucze” do sieci używanej w Luftwaffe, którą nazwano „Siecia Czerwoną”. Od tego dnia na czoło peletonu kryptologów wysunął się zespół z Bletchley Park – w ciągu kilku następnych tygodni był w stanie samodzielnie łamać klucze „Sieci Czerwonej”, „Sieci Zielonej”, oraz nowo odkrytej „Sieci Niebieskiej” – kluczowej dla procesu tworzenia ściągawek, bo używanej w procesie szkolenia operatorów. Sukces nie był całkowity – pojawiały się błędy i ślepe uliczki, a korzystanie z zestawów arkuszy wymagało tytanicznej pracy całej armii ludzi, ale na razie nie posiadano niczego lepszego. Podstawowym problemem było to, że Brytyjczykom szczególnie zależało na kodach używanych przez Kriegsmarine, z uwagi na bezpieczeństwo żeglugi morskiej, te jednak pozostawały poza zasięgiem. W odróżnieniu od niedbałych form pracy użytkowników „Enigmy” w innych rodzajach sił zbrojnych, operatorzy Kriegsmarine ściśle przestrzegali zasad bezpieczeństwa, unikali zachowań podszytych rutyną, a przede wszystkim  - w Kriegsmarine dość szybko wprowadzono do obiegu zestaw ośmiu bębenków, Wobec takiej ilości kombinacji metoda „płacht” była zupełnie bezradna.

Mimo wszystkich ograniczeń i niedogodności trójstronna współpraca i skomponowanie tak wszechstronnego zespołu specjalistów dało bardzo dobre wyniki. Udało się między innymi skutecznie przechwycić niemiecka korespondencję dotycząca przygotowań do agresji na Danię i Norwegię, a potem także do „Fall Gelb”, jednak ówczesne warunki, a przede wszystkim postawa krajów jeszcze neutralnych skutecznie paraliżowała wysiłki najwyższych władz wojskowych usiłujących położyć tamę niemieckiej inwazji. Od chwili wprawienia w ruch niemieckiej machiny wojennej na Zachodzie w kwietniu 1940 roku sprawy militarne wszystkie sprawy dla Aliantów układały się źle, a w konsekwencji katastrofalnej klęski we Flandrii nastąpiło coś, co nikomu wówczas nie mieściło się w głowie – Francja upadła. Agendy wywiadowcze nie czekały na finał walk – krótko po północy 10 czerwca 1940 roku Bertrand rozpoczął ewakuację personelu PC „Bruno”, najpierw na południe Francji, a następnie do Algierii. Zabrano lub ukryto wszystkie istotne materiały i sprzęt, ale przede wszystkim – w ciągu najbliższych gorzkich dla francuskich patriotów dni wielu oficerów wywiadu nie zamierzało przejść pod hańbiącym jarzmem klęski i wbrew instytucjom powstałego niebawem Państwa Francuskiego z Petainem na czele, podjęło przerwaną pracę w kooperacji z brytyjskim wywiadem.


Widok na francuskie Uzes. To tutaj ukryto "Cadix"

Już we wrześniu 1940 roku Bertrand w sekrecie powrócił do Francji i w miejscowości Uzes w departamencie Gard uruchomił kolejny ściśle zakonspirowany ośrodek badań nad szyframi zakonspirowany pod nazwą „Cadix”. Z oczywistych powodów nie miał on takich możliwości, jak „Bruno”, ale działał aktywnie i nie bez sukcesów aż do listopada 1942 roku, kiedy to siły niemieckie zajęły terytorium dotąd podległe administracji Vichy. Działalność ośrodka była o tyle trudna, że w warunkach najwyższej konspiracji i poważnych ograniczeń finansowych mogło w nim przebywać niewielu jedynie specjalistów, pracowali więc rotacyjnie. W czasie takiej rutynowej wymiany personelu, w styczniu 1942 roku polski zespół poniósł bardzo bolesną stratę. 9 stycznia 1942 roku nieopodal Balerów uległ katastrofie w potężnym sztormie statek S/S „Lamoriciere” na którego pokładzie przebywali wówczas Jerzy Różycki – jeden z „trzech muszkieterów” obok Zygalskiego i Rejewskiego, Piotr Smoleński – specjalista od szyfrów radzieckich, Jan Graliński – także z sekcji wschodniej Biura Szyfrów, oraz towarzyszący im w podróży francuski oficer, Francois Lane.

Kolejnym ciężkim ciosem wynikającym z upadku Francji było przejęcie przez służby niemieckie bardzo dużych ilości informacji na temat francuskich operacji wywiadowczych w Niemczech. Wprawdzie ostatnie dni i godziny przed upadkiem Paryża upłynęły pod znakiem rozpalania niezliczonych ognisk pożerających akta i tajne dokumenty w Quay d’Orsay i innych urzędach, jednak panujący bałagan i bezwład uniemożliwił skuteczne zniszczenie całości zgromadzonych zasobów danych. Mimo wszystko, w ciągu kolejnych tygodni Niemcy nie wdrożyli żadnych specjalnych procedur ochronnych w kwestii szyfrowania korespondencji, zatem jasnym stało się, że nie nastąpił żaden poważny „przeciek”.

 

Bletchley Park

Gdy opadł kurz po Bitwie o Francję szefostwo wywiadu brytyjskiego znalazło się w bardzo niekomfortowym położeniu – dotychczasowe sukcesy w łamaniu szyfrów „Enigmy” były imponujące, ale nie przekładały się możliwość realnego wpływu na rozwój działań wojennych. Co gorsza, w ciągu niewielu dni po klęsce Francji nadszedł kolejny cios – na przestrzeni paru zaledwie dni całkowicie zmienili swój system kodowania Włosi. Dotychczas brytyjskie służby dość dobrze radziły sobie z szyframi włoskich sił zbrojnych, teraz jednak zapadła głucha cisza. Ponieważ obszar śródziemnomorski miał dla brytyjskiej strategii prowadzenia działań wojennych bardzo duże znaczenie, trzeba było – chcąc nie chcąc – oddelegować dużą część kadr i zasobów do prac nad złamaniem nowego systemu kodowania Włochów.

Bez względu na narastające trudności obiektywne w pracy Bletchley Park, spowodowane czynnikami zewnętrznymi, zarówno szefostwo, jak i wielu pracowników miało poczucie osamotnienia, które przytłaczało, zwłaszcza w obliczu narastających problemów w codziennej pracy. Trudno mi powiedzieć, dlaczego gros polskich specjalistów wybrało prace dla Bertranda, zamiast wyjechać do Wielkiej Brytanii. W nowych warunkach Polacy owszem – pracowali bez wytchnienia i na wysokim ryzyku, ale w zasadzie z brytyjskiego punktu widzenia zajmowali się sprawami drobnymi i nieistotnymi. A Imperium Brytyjskie potrzebowało pomocy w każdej formie, jak nigdy wcześniej. Wzmagające się z każdym dniem ataki Luftwaffe zwiastowały coraz trudniejsze czasy, a świadomość druzgocących klęsk poniesionych wiosną na kontynencie zwiastowała rosnące zagrożenie dla ostatniej już wówczas reduty broniącej się przed niemiecką agresją. Tymczasem Bletchley Park nadal nie miała się czym pochwalić – wprawdzie rutynowo czytano komunikację w „Sieci Czerwonej”, ale z oczywistych powodów przechwytywane depesze nie zawierały wielu informacji o posunięciach taktycznych, niezbędnych dla realnego wkładu w wysiłek obronny podczas Bitwy o Anglię. Kryzys pogłębił się późnym latem i jesienią 1940 roku, gdy widmo klęski własnych sił powietrznych ostatecznie oddaliło się, a wraz z nim obawa o możliwość dokonania inwazji Wysp Brytyjskich. Pilnej pomocy potrzebowała Royal Navy, która poniosła ciężkie straty podczas walk w Norwegii, a przede wszystkim, podczas ewakuacji brytyjskich jednostek z Francji (Operacja „Dynamo”, oraz później ewakuacja tak zwanego „Drugiego Korpusu Ekspedycyjnego”), więc nie była w stanie podołać wszystkim nałożonym na jej barki zadaniom. Szczęśliwie dla brytyjskiej ekonomiki, Niemcy nie posiadały dostatecznej ilości okrętów podwodnych, by w pełni wykorzystać okres głębokiej słabości Admiralicji. Niemniej jednak, U-Booty zadały żegludze brytyjskiej straszliwe straty i od tego momentu, nazywanego przez niemieckich podwodniaków „Czasami Szcześliwych Łowów”, to właśnie potrzeba złamania nieosiągalnych dotąd szyfrów Kriegsmarine stała się dla brytyjskiego wywiadu absolutnym priorytetem. Przy okazji, warto zwrócić uwagę na pewien paradoks – od pewnego czasu niemiecki wywiad B-Dienst, skutecznie i na bieżąco łamał brytyjskie szyfry i dostarczył dowództwu U-Bootwaffe bezcennych informacji o organizacji konwojów i ich trasach. Niemcy aż do 20 sierpnia 1940 roku robili z tego doskonały użytek i cieszyli się dosłownie potokiem cennych informacji. Po tej dacie strona brytyjska zmieniła swój system kodów i B-Dienst umilkł całkowicie. W stworzonym jeszcze w latach 1933-1934 niemieckim regulaminie dowodzenia w wojskach lądowych, w punkcie 190 stoi wyraźnie – „Nieprzyjaciel będzie próbował pozyskiwać informacje za pomocą metod zbliżonych do naszych.”, co jednak nie skłoniło większości niemieckich służb do prób podniesienia poziomu bezpieczeństwa komunikacji, choć jasnym było, że kody da się łamać, właśnie na przykładzie sukcesów w tej materii własnego B-Dienst. Taka postawa musiała w pewnym momencie się srodze zemścić. I się zemściła…


Bletchley Park

Zanim jednak brytyjski wywiad zrobił wreszcie krok naprzód, musiał znaleźć nowych sojuszników o dużych możliwościach i znalazł – w USA. W sierpniu 1940 roku za ocean udała się brytyjska misja wojskowa, która przywiozła do Waszyngtonu niezwykle cenne podarunki. Wśród owych sprezentowanych Amerykanom podarunków znalazły się tak cenne pozycje, jak zapalnik zbliżeniowy, automatyczne działo przeciwlotnicze 40 mm systemu „Boforsa”, receptura na materiał wybuchowy Torpex, o połowę silniejszy od TNT, najnowsze radary, czy magnetron wnękowy. Wszystkie te technologie doprowadziły w krótkim czasie do poważnej rewolucji technicznej w amerykańskich siłach zbrojnych – zwłaszcza w kwestii radiolokacji, w której Wielka Brytania była absolutnym i niekwestionowanym liderem. Poza całym tym inwentarzem, Brytyjczycy podzielili się też swoją wiedzą w dziedzinie kryptologii i co najważniejsze, zawarli porozumienie z władzami amerykańskimi o ścisłej współpracy na tym polu. Co ciekawe, specjaliści z Bletchley Park jak tylko mogli sabotowali to porozumienie – Amerykanie wnosili do nowego „małżeństwa” złamane przez siebie kody japońskie, które na teraz nie były Brytyjczykom specjalnie potrzebne – przynajmniej jak wówczas uważano. Z drugiej strony, na ukończeniu była nowa, zmodyfikowana „Bomba” Alana Turinga, którą zdecydowanie nie chciano się dzielić z kimkolwiek. Ostatecznie, umowę o współpracy wywiadowczej podpisano w grudniu 1940 roku, a szczegóły tego dokumentu nie zostały upublicznione po dziś dzień.

„Bomba” Turinga po raz pierwszy uruchomiona została we wrześniu 1940 roku, ale ku ogólnemu rozczarowaniu wymagała ogromnej ilości „Ściąg”. Ponieważ większość niemieckich służb podniosła swoje standardy bezpieczeństwa, nadal łamano wyłącznie „Sieć Czerwoną”, czyli kod Luftwaffe. Na ten moment był to jedyny punkt zaczepienia i skupiono się na tym, by maksymalnie rozwinąć możliwości reagowania na jakiekolwiek zmiany w systemie nadawania. Ponieważ władze brytyjskie nadal najbardziej czuły się zagrożone przez niemiecką flotę okrętów podwodnych czatujących na wyładowane towarami statki zmierzające do Anglii, a wysiłki wywiadu nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, postanowiono działać wielotorowo, w ramach kompleksowej strategii mającej zapewnić maksymalne bezpieczeństwo szlakom żeglugowym. W imię tych postanowień przyspieszono prace nad udoskonaleniem niesłychanie czułego i precyzyjnego radionamiernika wysokiej częstotliwości, nazywającego się HF/DF (lub „Huff Duff”), który pozwalał na bardzo precyzyjny namiar komunikatora radiowego podczas transmisji.


Alan Turing

Nawet w kwestii wymiany informacji po ostatecznym porozumieniu z Amerykanami sprawy toczyły się bardzo wolno. Dopiero w lutym 1940 roku Amerykanie po raz pierwszy pojawili się w Bletchley Park, przywożąc ze sobą maszynę do łamania szyfrów japońskich, w tym „Kodu Purpurowego”. W zamian poza ogólnikami na temat niemieckiej „Enigmy” nie oddano zbyt wiele – ale tylko dlatego, że zbyt wiele wówczas nie posiadano. Zarówno Bletchley Park, jak i Amerykanie stanęli na stanowisku, że nie da się rozpracować kompleksowo szyfrów niemieckich bez kompletu „kluczy”. Aby uzyskać potrzebne materiały, w dniu 1 marca 1941 roku siły brytyjskie rozpoczęły Operacje „Claymore” – trzy dni później brytyjski desant zaatakował niemieckie placówki na lezących u wybrzeży Norwegii Lofotach. Dzięki efektowi zaskoczenia brytyjski desant szybko rozprawił się z niemiecka załogą i dokonał wielu zniszczeń w tamtejszych urządzeniach portowych biorąc przy okazji 213 jeńców i topiąc kilka statków. Prawdziwym celem operacji było zdobycie materiałów wywiadowczych i na wyspach żołnierze brytyjscy takowych nie znaleźli. Mimo wszystko, uśmiechnęło się do nich szczęście – na wodach oblewających Lofoty do nierównej walki stanął niewielki, uzbrojony trawler „Krebs”. Oczywiście okręty brytyjskie szybko sobie z nim poradziły i grupa uzbrojonych marynarzy weszła na pokład dryfującego bezwładnie wraku „Krebsa”. Dowódca jednostki – Hans Kupfinger – zanim zginął zdołał wyrzucić swoją „Enigmę”, ale Brytyjczycy zdobyli dwa nie używane bębenki z zestawu, tabele „kluczy”, nastawy pierścieni, oraz nieaktualne już tablice połączeń za luty 1941 roku. To był olbrzymi sukces.

 

Przełom

Otrzymawszy tak cenne pomoce specjaliści z Bletchley Park w ciągu pięciu dni złamali kod Kriegsmarine do komunikacji na wodach przybrzeżnych, nazywający się „Heimisch”, a przez Anglików nazywany „Delfinem”, obowiązujący w lutym. Oczywiście treść depesz nie miała większego znaczenia, bo była już nieaktualna, ale poznano ogólne zasady szyfrowania. Dzięki temu, można było podjąć próbę złamania szyfru używanego przez najważniejsze struktury Kriegsmarine, a nazywającego się „Werftschlüssel”, lub w skrócie „Werft”. Okazało się to możliwe, gdyż z uwagi na pozostające w obiegu dwa równoległe systemy kodowania („Heimisch” na wodach przybrzeżnych i „Werft” na dalekich wodach i w centrali) siłą rzeczy treść depesz musiała się powielać przy użyciu obu sposobów szyfrowania. W konsekwencji, w ciągu kolejnych siedmiu miesięcy Brytyjczycy odszyfrowali właściwie na bieżąco 33 000 depesz szyfrowanych za pomocą sieci „Werft”. To był przełom – tak długo oczekiwany i upragniony. Aby nie stracić „ściągawek” niezbędnych do pracy nad „Werftem” Brytyjczycy posunęli się do niesamowitego zabiegu – regularnie z pomocą sił powietrznych kładli miny na akwenach, o których wiedzieli, że są przez Niemców z różnych powodów systematycznie trałowane. W konsekwencji ciągłego odkrywania nowych pól minowych w tych samych miejscach Kriegsmarine informowała rzecz jasna o zagrożeniu i procedurach za pomocą obu używanych szyfrów, co dostarczało brytyjskim specjalistom stałej pożywki. Ostatecznie skorzystali na sukcesie także Amerykanie – odprawiono ich do domu pod koniec marca 1941 roku, oddając rysunki techniczne „Enigmy” i mnóstwo danych na temat „kluczy” różnych służb, ale także wiele praktycznej wiedzy fachowej na temat sposobów dekodowania niemieckich depesz. Mimo wszystko część amerykańskich oficerów wywiadu pozostawała sceptyczna w kwestii pożytku płynącego ze współpracy ze stroną brytyjską. Najbardziej pomstował nad charakterem współpracy najbardziej doświadczony amerykański specjalista od kryptografii – Laurence Safford, który ocenił wprost, ze w zasadzie Bletchley Park wystrychnęło alianta na dudka nie oddając żadnej realnej wiedzy. Trudno ocenić na ile te zarzuty były prawdziwe, ale ostatecznie Safford doprowadził do jednego – większość amerykańskich specjalistów uznała, że należy samemu podjąć rękawicę i próbować złamać niemieckie kody bez pomocy angielskiej. By tego dokonać trzeba było zastrzyku świeżej krwi – całość zasobów ludzkich amerykańskiego wywiadu zajmująca się korespondencją radiową liczyła wprawdzie 550 ludzi, ale tylko 44 z nich było oficerami i specjalistami w tej dziedzinie. Jednym z nowo pozyskanych do współpracy ludzi był Howard Engstrom, matematyk z Yale, o którym jeszcze usłyszymy.


"Bomba" Alana Turinga

Tymczasem z Bletchley Park do Operational Intelligence Center (OIC) od 12 marca 1941 roku zaczynało spływać coraz więcej informacji na temat korespondencji Kriegsmarine. Podobnie jak w przypadku „Sieci Czerwonej”, „Werft” nie dostarczał wielu wskazówek taktycznych – przydatnych „tu i teraz”. Był bezcennym źródłem wiedzy na temat procedur i codziennej, rutynowej służby. Pozwoliło to brytyjskim specjalistom morskim bardzo dobrze poznać przeciwnika i w konsekwencji zacząć przewidywać jego posunięcia. W kwietniu 1941 roku Bletchley Park zdołało przechwycić tak wiele cennych informacji, że stojący na czele Sekcji Tropienia U-Bootów w OIC, był w stanie na bieżąco informować Admiralicję o przesuwaniu stref patrolowania wszystkich przebywających w tym czasie na morzu okrętów niemieckich na północny zachód. Aby nie stracić tego, co udało się dotąd uzyskać Admiralicja wydała szereg zarządzeń mających na celu zabezpieczenie potencjalnych materiałów wywiadowczych podczas ewentualnego abordażu nie niemiecka jednostkę pływającą. Teraz zamierzano się posunąć nawet do wymordowania załogi, byleby tylko ochronić fakt przejęcia tajemnic „Enigmy”. Brytyjczycy bardzo potrzebowali nowego impulsu do kolejnego postępu w wojnie kryptologów i zrządzeniem losu – dostali go.

W maju 1941 roku na wody Północnego Atlantyku wypłynęło dziewiętnaście niemieckich okrętów podwodnych. Pierwszy z nich – U 94 Herberta Kuppischa – 7 maja wykrył na południe od Islandii idący na zachód konwój OB 318 w silnej eskorcie. Tworząca ją 7 Grupa Eskortowa Bockett-Pugh’a złożona z dziesięciu okrętów różnych typów w chwili wykrycia konwoju właśnie była zastępowana przez 3 Grupę Eskortową Baker-Cresswell’a licząca dziewięć jednostek, zetem dookoła łącznie czterdziestu statków zebrało się wiele eskortowców, co czyniło próbę ataku szalenie ryzykowną. Mając korzystne warunki – jasna księżycowa noc – Kuppisch podjął próbę ataku z głębokości peryskopowej. Zgrabnym manewrem wyminął czołowe okręty eskorty i zaatakował statki topiąc dwa z nich, „Ixion” o pojemności 10 300 ton i o połowę mniejszy „Eastern Star”. Niemal natychmiast po ataku Kuppisch musiał zejść na dużą głębokość, gdyż do kontrataku ruszył niszczyciel HMS „Bulldog”, który wykrył U-Boota za pomocą sonaru aktywnego. Po chwili w sukurs przyszły mu jeszcze kanonierka HMS „Rochester” i niszczyciel HMS „Amazon”. U 94 przez kolejne cztery godziny wymykał się skoncentrowanym atakom bombami głębinowymi – naliczono aż 98 detonacji – balansując na granicy życia i śmierci. Mimo dość poważnych uszkodzeń załoga U-Boota z Kuppischem na czele dobrze panowała nad okrętem i zdołała się wymknąć. U 94 kontynuował patrol po usunięciu uszkodzeń, ale nie ścigał już OB 318. Następnej nocy dwa kolejne U-Booty korzystając z meldunków Kuppischa odnalazły konwój – były to U 201 Adalberta „Adi” Schnee, oraz U 110 Fritza Juliusa Lempa, kawalera Krzyża Rycerskiego, który zatopił pierwszy statek podczas tej wojny – „Athenię” - dowodząc wówczas U 30. Z niezrozumiałych do końca powodów Lemp uznał, że będąc tak daleko na zachód eskorta wkrótce zawróci i komunikując się sygnalizacją flagową z U 201 zaproponował atak z położenia nawodnego za dnia. Plan był prosty – o poranku uderzyć miał Lemp i wywołać zamieszanie, a około pół godziny później do akcji miała przystąpić załoga U 201. Oba okręty wyprzedziły konwój i czekały świtu.


Fritz-Julius Lemp

O poranku 9 maja Lemp wysunął peryskop by podjąć decyzję o doborze celów i bardzo zaskoczył go widok eskorty, ale mimo skrajnie niesprzyjających warunków postanowił zaatakować z zanurzenia, choć zajęcie korzystnej pozycji do ataku zajęło mu mnóstwo czasu. Około południa U 110 wyszedł wreszcie na pozycje do ataku na prawym skrzydle konwoju i odpalił trzy torpedy – czwarta utknęła w wyrzutni z powodu błędu obsługi. Dwie torpedy trafiły i zatopiły „Esmond” i „Bengore Head”. Podczas próby ponownego nastawienia tkwiącej w wyrzutni czwartej torpedy konwój gwałtownie zmienił kurs, co bardzo utrudniło atak postępującemu krok w krok za Lempem U 201. „Adi” Schnee musiał teraz gonić tyły formacji przeciwnika, ale wystrzelone przez niego torpedy trafiły w dwa statki – „Gregalię”, która poszła na dno, oraz „Empire Cloud”, który doznał poważnych uszkodzeń i który trzeba było odholować do Szkocji. Eskorta ponownie zareagowała bardzo sprawnie – HMS „Bulldog” momentalnie uchwycił kontakt z wciąż przebywającym na głębokości peryskopowej U 110, usiłującym przeprowadzić drugi atak. Po chwili kontakt z U-Bootem miały już trzy okręty eskorty i przeprowadziły ostry kontratak obrzucając cel kilkunastoma bombami głębinowymi. Ponieważ dostrzeżono peryskop okrętu i tym samym bardzo precyzyjnie ustalono jego pozycję bomby zrzucono z diabelską wprost precyzją – dosłownie zdemolowały one wnętrze okrętu unieruchamiając silniki, blokując stery głębokości, rozbijając baterie akumulatorów i powodując liczne pęknięcia rufowego zbiornika paliwa i wielu zaworów. U 110 był skazany i właściwie nikt nie wiedział jakim cudem nie poszedł na dno od razu. Lemp rozkazał głównemu mechanikowi natychmiast alarmowo szasować zbiorniki i przygotować okręt do samozatopienia, jednocześnie nakazując załodze przygotowanie się do ewakuacji. Ku ogólnej konsternacji, zanim Chief zdołał rozkręcić zawory ze sprężonym powietrzem wszyscy na pokładzie poczuli miarowe kołysanie się okrętu – U 110 sam wyszedł na powierzchnię! Po otwarciu włazu i wydostaniu się na pomost Lemp zobaczył dookoła trzy eskortowce pędzące na U-Boota ze wszystkich stron i plujące ogniem ze wszystkich luf. Lemp wrzasnął w głąb dusznego i mokrego wnętrza rozkaz „opuścić okręt!” i cała załoga natychmiast rzuciła się do wyjścia. Mimo, że U-Boot pozostawał w dryfie z wyraźnym trymem na rufę, a załoga stopniowo wylegająca na pokład natychmiast rzucała się do zimnego morza Brytyjczycy nie przerwali ognia. W tym samy momencie dowódcy niszczycieli „Broadway” i „Bulldog” będący najbliżej niemieckiej jednostki wpadli na ten sam pomysł – dokonania abordażu i wejścia na pokład okrętu nieprzyjaciela. Oba okręty ostro zwolniły i ominęły U 110, przy czym „Broadway” zrzucił do morza pełnego rozbitków dwie płytko nastawione bomby głębinowe. Będący już bardzo blisko U-Boota niszczyciel zahaczył przy tym o ster głębokości i uszkodził swoje poszycie, ale „Bulldog” zastopował bardzo blisko i natychmiast przystąpił do opuszczania szalupy z grupą abordażową. Ostrzał przyniósł ratującym się marynarzom ciężkie straty – zginęło ich piętnastu włącznie z dowódcą. Relacje ocalałych są mocno sprzeczne, ale najprawdopodobniej ostrzał z broni ręcznej kontynuowano nawet z pokładu szalupy abordażowej. Jeszcze podczas pospiesznej i panicznej ewakuacji części załogi zdała sobie sprawę z tego, że U 110 nie tonie. Okręt zdryfował nieco, ale po chwili grupa brytyjskich marynarzy była już na jego pokładzie. Ku zdziwieniu dowódcy grupy, oba luki wiodące do wnętrza jednostki były starannie zaryglowane, co w znacznym stopniu wpływało na fakt utrzymywania się okrętu na powierzchni mimo wszystkich uszkodzeń. Wkrótce niszczyciel „Bulldog” podszedł na tyle blisko, że można było podać na pokład U-Boota stalową linę i choć w ten sposób zabezpieczyć okręt przed natychmiastowym zatonięciem. Natychmiast tez rozpoczęto wynoszenie z wnętrza U 110 wszystkiego, co uznano za cenne, a było tego mnóstwo – księgi kodowe, nadal włączona „Enigma”, księgi korespondencji radiowej i księgi szyfrów. Brytyjczycy najedli się strachu, gdy nagle obsługa Asdic „Bulldoga” powiadomiła mostek o wykryciu kolejnego kontaktu z zanurzonym okrętem podwodnym. Natychmiast zerwano linę i „Bulldog” ruszył do ataku zrzucając w rejonie kontaktu bomby głębinowe – najprawdopodobniej jednak kontakt był fałszywy, bo wokół oprócz U 201 nie było wówczas innych okrętów, a łódź „Adiego” Schnee sama przeżywała gorące chwile atakowana przez inne eskortowce. Po ponownym podejściu do U 110 Brytyjczycy podjęli decyzję o próbie odholowania okrętu na Islandię, były jednak dwa problemy – lewy wał wciąż powoli się obracał, co utrudniało holowanie, a z części rufowej dobiegał stały i niepokojący odgłos bulgotania. Nie znający niemieckiego mechanicy brytyjscy nie mogli wiele zrobić, choć podejrzewali, że ów bulgot oznacza nieszczelność na zaworze powietrza przy zbiorniku balastowym. Jeśli powoli napełniłby się wodą, U-Boot musiał zatonąć. „Bulldog” zabrał grupę abordażową z pokładu jednostki, starannie zaryglowano włazy i powoli rozpoczęto holowanie zdobyczy ku bazy w Reykiavik. Po siedemnastu godzinach żmudnego marszu U 110 nagle zatonął.


Brytyjscy marynarze na pokładzie U 110.

Niemcy nie byli świadomi, że zanim przejęty wskutek abordażu U 110 poszedł ostatecznie na dno, z jego pokładu zabrano mnóstwo bezcennych materiałów wywiadowczych – w tym czynny aparat szyfrujący „Enigma”, „klucze” do Szyfru „Heimisch” na kwiecień i czerwiec, „klucze” do zestawu podwójnego szyfrowania „Offizierte”, księgę krótkich kodów sygnałowych i wiele innych istotnych znalezisk. Wprawdzie klucze do Szyfru „Heimisch” na maj zostały utracone (rozpuściły się w wodzie), brytyjski wywiad powetował sobie tę niedogodność wraz ze zdobyciem w czerwcu 1941 roku kolejnego zestawu „kluczy” na czerwiec na pokładzie trawlera „München” pełniącego służbę w ramach systemu informacji pogodowej. 28 czerwca okręty brytyjskie zdobyły kolejna jednostkę nadająca komunikaty meteorologiczne – „Lauenburg”. Także i na jego pokładzie zdobycz była obfita.

Dzięki temu od czerwca 1941 roku Admiralicja otrzymywała w zasadzie na bieżąco nieprawdopodobne ilości danych pochodzących z czytanych swobodnie transmisji radiowych niemieckich sił morskich. Z dnia na dzień dowództwo brytyjskie otrzymało „na talerzu” dokładne pozycje wszystkich niemieckich okrętów podwodnych przybywających aktualnie na morzu. „Ultra” – czyli sekcja wywiadu zajmująca się nieprzerwanym teraz potokiem informacji na temat niemieckich operacji morskich w zasadzie była w stanie umożliwić jednorazowy atak na całość sił U-Bootwaffe na morzach. Dowództwo brytyjskie postanowiło jednak inaczej wykorzystać posiadaną wiedzę – dzięki działalności „Ultry” postanowili znając położenie sił nieprzyjaciela kierować konwoje atlantyckie pomiędzy dość rzadką siecią dozoru, tworzoną przez U-Booty. Ponieważ niemieckie okręty podwodne podczas wypatrywania celów dla swych torped skazane były na ostrość wzroku wachty posiadającej jedynie morskie lornetki, omijanie U-Bootów nie było zadaniem trudnym – nagle zatem, latem 1941 roku, w szczycie kampanii ocean opustoszał.

Jeszcze latem 1941 roku dowództwo niemieckie poważnie się zaniepokoiło perspektywą złamania niemieckich kodów. Doraźnie wprowadzono w lipcu 1941 roku  nowy system komunikacji polegający na wydaniu dowódcom zestawu tak zwanych „punktów nawiązania”.  Punkty te ukrywając się pod kryptonimami takimi jak „Herbert”, „Anton”, czy „Heinz” stanowiły po prostu przypadkowe współrzędne na mapie Atlantyku. Odtąd zamiast podawania w korespondencji polecenia skierowania się danej jednostce do kwadratu (na przykład AK-47) polecano kierować się na przykład o dziesięć stopni na zachód od punktu nawiązania „Gustav”, lub pięćdziesiąt mil na południe od punktu nawiązania „Anton”. System ten nie tylko został bardzo szybko rozpracowany przez Bletchley Park, ale także prowadził do częstych pomyłek nawigacyjnych. Brytyjczycy dysponując „kluczami” łamanymi teraz na bieżąco i systemami identyfikacji źródeł nadawania (RFP i TINA) aż do wprowadzenia „Tritona” doskonale radzili sobie z ustalaniem pozycji okrętów podwodnych.


HF/DF

Niemieckie okręty podwodne przemierzały puste szmaragdowe wody Atlantyku całymi tygodniami nie notując kontaktu z przeciwnikiem, a wielkość zatapianego tonażu spadła trzykrotnie w stosunku do czerwca 1941 roku w lipcu, a czterokrotnie w sierpniu. To i kilka kolejnych incydentów faktycznie skłoniły dowództwo U-Bootwaffe do wszczęcia dochodzenia na temat bezpieczeństwa szyfrów stosowanych w codziennej komunikacji radiowej, które jednak zostało przeprowadzone dość niedbale i niczego nie wniosło. Bez względu na prace komisji Admirała Maertensa, Dönitz mając silne przekonanie o brytyjskim wglądzie w niemiecka korespondencję doprowadził do zmian w systemie ochrony transmisji radiowych – od października 1941 roku załogi U-Bootów miały korzystać z zupełnie nowej sieci szyfrowej, którą nazwano „Triton”. Aby dodatkowo zabezpieczyć nowy system, wdrożono dodatkowe rozwiązanie techniczne polegające na zastosowaniu dodatkowego, czwartego wałka szyfrującego. Brytyjczycy w ciągu kilku dni przed datą graniczną odbierali coraz więcej transmisji nadawanych nowym systemem i ocenili go jako nie do złamania w obecnych warunkach. W ciągu kilku dni „Ultra” nagle zamilkła.

 

„Triton”

Sieć „Triton” zastosowana do ochrony łączności U-Bootwaffe nie była szczególnie wymyślnym rozwiązaniem – po prostu do klasycznej wersji „Enigmy” używającej trzech bębenków dodano czwarty. Korzystać z „Tritona” mogli wyłącznie dowódcy U-Bootów znajdujący się na patrolu, dowódców flotylli okrętów podwodnych i ośmiu dowództw morskich koordynujących ich działania. Brytyjczycy doskonale zdawali sobie z tego, co się święci – 7 października przechwycili testowe depesze i okazały się one nie do złamania przy użyciu posiadanych środków. Bletchley Park zdawało sobie sprawę z tego w jaki sposób Niemcy podnieśli bezpieczeństwo transmisji i wiedzieli w jaki sposób można rozgryźć „Sharka” – jak nazwali nową sieć – ale brakowało im sprzętu. Potrzebne były „Bomby” u dużo większej szybkości i mocy, ale także większa liczba wykwalifikowanych pracowników, o co nikt w szefostwie nie zabiegał. Sfrustrowani Turing, Welchman i dwóch innych specjalistów napisało w tej sprawie list wprost do premiera. Który wprawdzie zareagował i przyznał wywiadowi radiowemu klauzule najwyższego uprzywilejowania, ale prace nie ruszyły z miejsca. Dopiero w styczniu 1942 roku zabrano się próby złamania „Tritona” na poważnie.

Mówiąc szczerze, Admiralicja sama napytała sobie biedy – wprawdzie większość niemieckich kryptologów stała na stanowisku, że szyfry są bezpieczne, ale decyzje brytyjskiego dowództwa by za pomocą danych pozyskanych z dekryptażu zniszczyć niemiecką siec statków zaopatrzeniowych na Atlantyku (miały wspierać działania „Bismarcka”, a po jego zatopieniu okręty podwodne), a następnie przeprowadzić dość nieudolni próbę przechwycenia trzech U-Bootów w odludnym miejscu, jakim była Zatoka Tarafal (chodziło o spotkanie U 67, U 68 i U 111), co zakończyło się nie tylko militarnym fiaskiem, ale podbudziło wreszcie sztab Donitza do myślenia nad bezpieczeństwem komunikacji. Teraz, gdy wprowadzono do służby „Tritona”, a szefostwo wywiadu nadal nie zabiegało o pomoc USA sytuacja zrobiła się trudna. Nie pomagał także fakt rozlania się wojny także na Daleki Zachód. Co ciekawe fakt posiadania wglądu na bieżąco w japońska korespondencję ani nie uchronił sił USA przed ciężkimi stratami w Pearl Harbor, ani sił brytyjskich przed katastrofą na Malajach. To, jak również rozpoczynająca się kampania U-Bootów u brzegów Ameryki skłoniły Aliantów do zacieśnienia współpracy wywiadów ubu wielkich potęg. W kwietniu 1942 roku porozumiano się w Waszyngtonie w kwestii koordynacji wysiłków zmierzających do zlikwidowania zagrożenia ze strony U-Bootów. Brytyjczycy przekazali kompleksową wiedzę na temat dotychczasowych metod pozyskiwania danych z łamania kodów niemieckich stosowanych w „Enigmach”, ale także rozpoczęto budowę stacjonarnych sieci radionamiaru HF/DF na Wschodnim Wybrzeżu. Amerykanie wdrożyli też do prób praktycznych nowy typ odbiornika – DAJ – który był w pełni zautomatyzowany i potrafił dosłownie w ciągu kilku sekund podać pozycję obiektu, z którego transmisję radiową przechwycono. Co najważniejsze – Egerstrom i jego ekipa podjęła pracę nad nowym typem „Bomby”, dużo bardziej wydajnej i zdolnej do złamania sieci „Triton”, ponieważ Brytyjczycy nadal nie udostępnili Amerykanom swej „Bomby”, a jedynie ogólne założenia techniczne.


"Bomba Colossus"

Od lata 1942 roku Niemcy zaczęli używać nowego sposobu szyfrowania. Polegał o na tym, że zamiast nadawania systemem Morse’a użyto automatycznie kodowanego dalekopisu nazwanego przez Brytyjczyków „Fish”. „Geheimschreiber” – czyli nowy system wprowadził wiele zamieszania i obaw, że wkrótce Niemcy na jego rzecz zrezygnują z „Enigmy”, co byłoby ciężkim ciosem. Aby poradzić sobie z „Fishem” Brytyjczycy podjęli budowę potężnej „Bomby” nazwanej „Colossus”, której jądro tworzyło 2400 lamp elektronowych. Amerykanie ze swojej strony po długich – i samodzielnie prowadzonych badaniach – stworzyli wreszcie projekt superszybkiej „Bomby”, której produkcję zlecono Krajowemu Przedsiębiorstwu Kas fiskalnych w Dayton, Ohio. Podobne zlecenie złożono zakładom Bell Telephones – tutaj w kwestii wyprodukowania 144 „Bomb” mniejszej mocy, do złamania szyfrów innych niemieckich służb nadal polegających na trzybębenkowych „Enigmach”. Po całej serii zmian we władzach wywiadów brytyjskiego i amerykańskiego definitywnie kończył się romantyczny nieco okres sukcesów opierających się na indywidualnościach – kończyła się epoka Turinga, Rejewskiego i innych. Teraz za wojną wydaną szyfrom przeciwnika stanęła potężna zbiurokratyzowana machina polegająca wprawdzie na dokonaniach wspaniałej generacji genialnych matematyków, ale zamiast na intuicji, bazowała na gigantycznej mocy przeliczeniowej posiadanych urządzeń.


Howard Engstrom

30 października 1942 roku na Morzu Śródziemnym miało miejsce zdarzenie, które w znaczny sposób wpłynęło na postępy prac nad złamaniem „Tritona”. Tego dnia, na północny wschód od egipskiego Port Said brytyjski samolot wykrył niemiecki okręt podwodny. U 559 Heidtmanna – bo o tę jednostkę chodziło – skrył się pod wodą, ale z portu natychmiast wyszedł zespół czterech niszczycieli, które przy wsparciu samolotów patrolowych podjęło bezlitosne łowy. U-Boot przez wiele godzin kluczył i unikał gradu bomb głębinowych, ale brak powietrza i wyczerpujące się akumulatory spowodowały, że Heidtmann w akcie desperacji zszedł na 180 metrów i usiłował w absolutnej ciszy przeczekać polowanie. Jedna z ostatnich serii bomb głębinowych zrzuca przez niszczyciel HMS „Petard” poważnie jednak uszkodziła U 559 i nie zostawiła już innej możliwości, jak tylko wynurzenie i podjęcie próby ucieczki przed prześladowcami na powierzchni – w nocne ciemności. Gdy tylko U 559 wynurzył się, natychmiast zlokalizował go radiolokator i dwa znajdujące się najbliżej okręty dosłownie zasypały U-Boota ogniem z artylerii pokładowej. Ogień ustał dopiero po pewnym czasie, a pokład i pomost U 559 usłany był ciałami rannych i zabitych marynarzy niemieckich usiłujących wydostać się z tonącego okrętu i wyskoczyć do morza. Komandor Thornton dowodzący „Petardem” zwodował szalupę z uzbrojoną grupa abordażową, która dobiła do burty okaleczonego okrętu podwodnego niemal równocześnie z niszczycielem. Zamocowano linę, a członkowie grupy weszli na pokład, gdzie znaleźli mnóstwo dokumentów. Nagle U 559 zaczął szybko tonąć i dwóch z marynarzy brytyjskich nie zdołało opuścić wnętrza okrętu. Wraz z nimi zatonęła także „Enigma”, ale uratowano Księgę Sygnałową, którą natychmiast wysłano do Anglii. Dzięki tej zdobyczy rozpoczął się żmudny proces tworzenia „ściągawek” do walki z „Tritonem”.


U 559 i jego załoga.

Potężne zasoby skierowane do walki o złamanie niemieckich tajemnic zaczęły przynosić pierwsze owoce na przełomie lat 1942/1943. Od lutego 1943 roku znowu rutynowo czytano depesze przesyłane „Enigmą”. Po serii krwawych bitew konwojowych, od kwietnia 1943 roku straty U-Bootwaffe zaczęły gwałtownie rosnąć, osiągając apogeum w maju. W ciągu tych dwóch miesięcy siły alianckie posłały na dno łącznie 58 okrętów podwodnych, co oznaczało koniec Bitwy o Atlantyk. Wprawdzie kolejne U-Booty opuszczały bazy i wychodząc na morze usiłowały kontynuować działania bojowe, ale definitywnie zlikwidowana została groźba ze strony Kriegsmarine dla atlantyckich szlaków żeglugowych. Także Amerykanie robili postępy – o ile ich prototypowe „Bomby” wielkiej mocy nazwane „Adam” i „Ewa” przysparzały olbrzymich trudności eksploatacyjnych, to wdrożona do rutynowej służby „Bomba” Model 530 okazała się olbrzymim sukcesem. Składająca się z 1500 lamp próżniowych miała nieznane dotąd możliwości przeliczeniowe – wykonywała po załączeniu „ściągawki”  nawet 20 280 prób dopasowania na sekundę, a wykonanie pełnego cyklu na materiale zakodowanym przez „Tritona” zajmowało jej dwadzieścia minut. Brytyjskie „Bomby” były wolniejsze i bardziej awaryjne, ale różnica w czasie dekodowania „Tritona” wynosiła zaledwie 10 minut. W krótkim czasie zbudowano 69 takich urządzeń.


"Bomba" Model 530

Co ciekawe, Niemcy mimo długiej i ponurej listy klęsk i niepowodzeń nadal nie wierzyli w możliwość złamania swych kodów przez przeciwnika. Jeszcze w listopadzie 1942 roku udało się im rozbić struktury stworzone przez Gustave Bertranda w Vichy, gdzie zdołali aresztować wielu zaangażowanych w operację specjalistów (w tym Gwido Langera, który nie przeżył niewoli), ale żaden z nich nie zdradził w toku śledztwa dotychczasowych sukcesów. Niemcy mieli nawet źródła osobowe w Waszyngtonie, skąd via Szwajcaria otrzymali alarmujący raport stwierdzający wprost, że Alianci rutynowo czytają depesze szyfrowane „Enigmą”. Po dochodzeniach przeprowadzonych przez nadzór nad łącznością uznano, że szyfry są bezpieczne. Na taki pogląd w dużej mierze wpłynęło wdrożenie dodatkowej procedury bezpieczeństwa, zwanej „Stichwort”, która powinna zagwarantować bezpieczeństwo. Niemcy zupełnie nie doceniali potęgi potencjału alianckiej technologii. Tymczasem Alianci wprowadzali do służby coraz lepsze i wydajniejsze maszyny liczące bez trudu radzące sobie z niemieckimi szyframi.

 

Po zwycięstwie – kto ostatecznie pokonał „Enigmę”

III Rzesza upadła w niesławie, a wojna w Europie zakończyła się. Przez kolejne dekady po zakończeniu zmagań z „Enigmą” w zasadzie nie ukazywały się żadne poważniejsze publikacje na temat tych wieloletnich zmagań. Dopiero po 1974 roku pojawiły się pierwsze artykuły i książki na temat konfrontacji kryptologów i w zasadzie od tego momentu po dziś dzień trwa spór o to, komu w największej mierze należy się laur zwycięzcy „Enigmy”. Polacy twierdzą, że bez prac członków Biura Szyfrów nigdy nie udałoby się osiągnąć tak wiele w dekryptażu. Brytyjczycy patrzą na wszystkich z góry i twierdzą, że to oni osiągnęli najwięcej. Nieco więcej skromności okazują Amerykanie, skupiając się swych technicznych osiągnięciach i utyskując na słaba współpracę brytyjskiego wywiadu. Gdzie zatem leży prawda?

W mojej ocenie zdumiewające osiągnięcia wszystkich zaangażowanych w walkę z „Enigmą” nie byłyby możliwe w takim czasie, gdyby nie jedna osoba, o dość dwuznacznej zresztą postawie – mowa oczywiście o Rudolfie Stallmannie alias Rudolphe Lemoine, który skaptował do współpracy Hansa-Thilo Schmidta. Rzecz jasna, dysponując tak olbrzymim potencjałem intelektualnym, a potem także i finansowym i technologicznym Alianci z pewnością na którymś etapie wojny poradziliby sobie z „Enigmą”, jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości, że bez informacji pozyskanych od Schmidta nie byłoby to ani proste, ani tak łatwe. Drugim kluczowym czynnikiem było niebywałe zadufanie niemieckich władz wojskowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo korespondencji radiowej. W gruncie rzeczy, od pierwszego momentu w którym powstało przypuszczenie, że przeciwnik może mieć wgląd w korespondencję służb III Rzeszy należało całkowicie i kompleksowo zmienić system szyfrów z samym urządzeniem szyfrującym na czele. Jak łatwo zauważyć fakt pierwotnego poznania sekretu działania „Enigmy” – skądinąd bardzo zmyślnego i skutecznego urządzenia – implikował konsekwentne łamanie kolejnych zabezpieczeń. Nawet głęboka modernizacja, głębsza niż dodanie czwartego wirnika przy okazji stworzenia i wdrożenia „Tritona” nie mogły już uchronić całego systemu sieci kodowych przed alianckim dekryptażem. Na marginesie warto dodać, że nic nie utwierdzało Niemców w przypuszczeniu o bezpieczeństwie zapewnianym przez „Enigmę” bardziej, niż nieumiejętność skorzystania przez Aliantów z profitów zbieranych dzięki czytaniu niemieckich depesz. Przecież fakt czytania na bieżąco niemieckiej korespondencji nie uchronił Aliantów przed niebywałym pasmem klęsk z lat 1939-1941, aż do pierwszego realnego sukcesu za którymi stali kryptolodzy, czyli działaniem „Ultry”. Spotkałem się z dziwacznym wnioskiem autorstwa pewnego polskiego historyka (Tak! Z tytułem naukowym!) o tym, jakoby złamanie szyfru „Enigmy” ocaliło od śmierci nawet 30 000 000 ludzi. Pominę tutaj absurdalność tej liczby pozbawionej jakichkolwiek statystycznych podstaw, ale należy podkreślić, że nie udawało się przez bardzo długie okresy uczynić z wglądu w niemieckie tajemnice żadnego sensownego użytku, choć były ku temu dostatecznie duże możliwości. Proszę nie zrozumieć mnie źle – daleki jestem od deprecjonowania niebywałego, wręcz onieśmielającego wysiłku intelektualnego matematyków i kryptologów. Wprost przeciwnie – wszystkim bez wyjątku oddaję autentyczny hołd, nie ma bowiem lepszego świadectwa doskonałości ludzkiego mózgu, jako narzędzia poznawania otaczającego nas świata, jak niebywale skomplikowane procesy myślowe, których efektem było ujawnienie tajemnicy „Enigmy”. Paradoks polegający na słabym wykorzystaniu osiągniętych dzięki ich pracy możliwości wymaga jednak czegoś więcej, niż tylko nie popartych stosownymi dowodami moimi własnymi spekulacjami. Patrząc tylko na wybrane i kluczowe momenty dziejów II Wojny Światowej:

- Mimo ogromnej skuteczności polskiego Biura Szyfrów II Rzeczpospolita upadła w pięć tygodni.

- Mimo wiedzy o przygotowaniach do agresji na Zachodzie i w Skandynawii Alianci nie byli w stanie nie tylko powstrzymać Niemców, ale wprost przeciwnie, dali się zaskoczyć i taktycznie i operacyjnie.

- „Enigma”, a właściwie rozszyfrowanie jej tajemnic nie wpłynęły w decydujący sposób na bieg Bitwy o Atlantyk, przy czym to właśnie to pole bitwy było traktowane tak długo przez brytyjskie służby priorytetowo. Dużo większe znaczenie w pokonaniu floty podwodniaków Donitza miał radionamiar pozwalający od pewnego momentu w ciągu minut wskazać pozycję okrętu podwodnego nadającego krótki kod „Beta-Beta” oznaczający wykrycie konwoju. Dużo większe znaczenie miał precyzyjny i zminiaturyzowany radar, który dawał kolosalna przewagę taktyczną podczas bitew konwojowych. Dawały wreszcie takie cuda techniki jak torpedy „Fido”, czy zdolność do masowej produkcji skutecznej broni – jak lotniskowce eskortowe.

- Biorąc pod uwagę zdolności produkcyjne i zasoby ludzkie tych sześćdziesięciu krajów z którymi od pewnego momentu wojnę toczyły Niemcy, przede wszystkim określane właśnie zdolnością do wdrożenia nowoczesnych i skutecznych w boju technologii w ilościach wręcz przytłaczających przeciwnika wynik wojny nie mógł być inny ze znajomością niemieckich kodów, lub bez niej. Jeśli cokolwiek mogłoby skrócić lub wydłużyć czas trwania działań wojennych to decyzje podejmowane na najwyższym – strategicznym poziomie. Takimi jak błędne założenia strategii alianckiego dowództwa na Zachodzie jesienią 1944 roku, czy konsekwentnie popełniane błędy radzieckiego dowództwa, które od początku do końca wojny usiłowało przedłużać swe działania ofensywne bez końca, wielokrotnie w ten sposób generując sobie poważne problemy.

Reasumując tylko tę skromna garstkę argumentów nie mogę oprzeć się wyobrażeniu o zmarnowaniu wspaniałego potencjału – zwłaszcza w najtrudniejszych dla Aliantów, pierwszych lat wojny.

Komentarze

Popularne posty