"Ardeny 1944-1945". Ostatni Poker Hitlera? Część VI
VI. Przełom
1.
Rozbicie
106 Dywizji Piechoty USA
Wydawać by się mogło, że efekty natarcia, lub raczej
infiltracji amerykańskich pozycji na odcinku działania sił von Manteufla i
Brandenbergera przyniosły co najwyżej umiarkowane sukcesy, ale w rzeczywistości
uzyskane w ciągu 16 grudnia pozycje zagrażały amerykańskiemu systemowi obrony w
znacznie większym stopniu, niż na ogół się to przyjmuje. Szczególnie zła
sytuacja wytworzyła się na odcinku odpowiedzialności 106 Dywizji Piechoty USA i
to pomimo powstrzymania natarcia 62 Dywizji Grenadierów Ludowych i odzyskania
Bleialf atakowanego przez 293 Pułk Grenadierów z 18 Dywizji Grenadierów Ludowych.
Amerykanie użyli już pierwszego dnia bitwy większości odwodów taktycznych i
gros sił generała Jonesa znalazła się na linii walk, a mimo to, główne siły dywizji
Hoffmann-Schönborna znalazły się na bezpośrednim zapleczu amerykańskiego lewego
skrzydła. Amerykanie mogli jeszcze rozpocząć manewr siłami, wykorzystując
choćby liczną obsadę Schneifel do zamknięcia wyrwy w obronie, ale w ciągu nocy
z 16 na 17 grudnia 1944 roku nic takiego nie nastąpiło. Świadomość uzyskanego
sukcesu pobudzała natomiast do działania dowódcę 18 Dywizji Grenadierów
Ludowych, który przeniósł się na przeciwległe skrzydło swej dywizji i o poranku
17 grudnia stanął na czele kolumny szturmowej złożonej z dwóch batalionów 293
Pułku Grenadierów Ludowych. Nie przybył na stanowisko dowodzenia pułku sam,
gdyż wydzielił ze składu 244 Brygady Dział Szturmowych wsparcie dla swych
piechurów zalegających na przedpolach Bleialf. Głównym zamiarem niemieckiego
dowódcy było ostateczne rozbicie amerykańskiej obrony, co zamierzał osiągnąć
przez zorganizowanie natarcia na Schönberg, niedużą miejscowość położoną nad
rzeką Our, której zdobycie gwarantowało ostateczne odcięcie części sił
amerykańskich na grzbiecie Schneifel. Po ukończeniu przegrupowań, Niemcy
przystąpili do działania o poranku 17 grudnia.
Niemieccy grenadierzy w chwili odpoczynku.
Mimo trudnych warunków terenowych postępy głównych sił 18
Dywizji wyglądały dość podobnie do pierwszego dnia bitwy – kolumny grenadierów
wyruszające z opanowanego poprzedniego dnia Auw napotykały jedynie słaby opór
przeciwnika, a jedyną poważniejszą próbą powstrzymania ich natarcia była walka
pododdziałów 32 Szwadronu Rozpoznawczego USA stoczona w obronie wsi Andler.
Wprawdzie amerykańscy obrońcy posiadali silne wsparcie w postaci samochodów
pancernych i w sumie dysponowali dość dużą siłą ognia, dali się jednak
zaskoczyć, a bitwę rozstrzygnęły niezawodne StuG-i, które ogniem swych armat
rozniosły w pył amerykańskie punkty oporu. Także 293 Pułk Grenadierów Ludowych
zanotował postępy opanowując ostatecznie Bleialf i kierując się w stronę
Schönberg od południa. Jasnym stało się, że walka weszła w stadium krytyczne
dla amerykańskich sił, gdyż postępy niemieckich oddziałów wymusiły zmianę
pozycji przez część baterii artylerii polowej, co w dużym stopniu ograniczyło
jej możliwości skutecznego wspierania pododdziałów piechoty uwikłanych w coraz
cięższe walki. Mimo twardego oporu poszczególnych plutonów walczących do
ostatka w swych punktach oporu obrona rozpadała się i drogi prowadzące do
przeprawy na Our zaroiły się od amerykańskich pojazdów, których kierowcy za
wszelką cenę próbowali się teraz wydostać na drugą stronę rzeki. Przenikanie
niemieckich oddziałów szturmowych jako pierwsi odczuli kanonierzy z 589
Batalionu Artylerii Polowej, którzy próbowali zająć nowe stanowiska ogniowe na
południe od Schönberg i ponownie wejść do akcji. Zanim zdołali rozwinąć swe
haubice na drodze z Bleialf pojawiły się niemieckie działa szturmowe, a grupki
grenadierów brnąc przez błota pól i pastwisk kierowali się w stronę pierwszych
zabudowań miejscowości. Jeszcze przed godziną dziewiątą rano Niemcy zaczęli
wdzierać się do miejscowości i artylerzystom amerykańskim nie pozostało nic
innego, jak tylko porzucić swe działa i próbować przejechać przez most, zanim
osiągną go Niemcy. Ponieważ nikt nie myślał o zorganizowaniu jakiegokolwiek
oporu Niemcy zawładnęli nieuszkodzona przeprawą niszcząc przy okazji sporo
pojazdów i biorąc licznych jeńców. Na południe od miasteczka w okrążeniu
znalazły się dwa pułki piechoty amerykańskiej (422 i 423), większość pięciu
batalionów artylerii i liczne jednostki wsparcia, przy czym dowodzący sektorem
generał Jones zdał sobie sprawę z grozy sytuacji i natychmiast poprosił
przełożonych o jak najszybsze zorganizowanie natarcia z użyciem kierowanej w
rejon walk broni pancernej w celu odzyskania Schönberg i odtworzenia połączenia
z gros sił swej własnej dywizji. Nie było to jednak z uwagi na równoległe
postępy sił 6 Armii Pancernej takie proste i w wielu przypadkach zmierzające do
St. Vith siły amerykańskie musiały mierzyć się z oddziałami 1 Dywizji Pancernej
SS podążającymi na zachód po drogach na północ od tej miejscowości, do której
kierowały się także od południa pozostałe oddziały amerykańskie z różnych
związków. W rzeczywistości gromadzące się w St. Vith oddziały amerykańskie[i] bez
istotnego wsparcia nie byłyby w stanie nawet utrzymać miejscowości jako
podstawy do natarcia w stronę odciętych jednostek 106 Dywizji Piechoty w
przypadku energicznego natarcia oddziałów niemieckich, lecz pewną nadzieję
dawał stopniowy napływ elementów 7 Dywizji Pancernej Hasbroucka i CCB ze składu
9 Dywizji Pancernej.
Kolumna amerykańskich czołgów na postoju.
Po drugiej stronie linii frontu Hoffmann-Schönborn nie
zasypywał gruszek w popiele i natychmiast po zajęciu Schönberg postanowił
kontynuować natarcie nie bacząc na słabość własnych sił blokujących odcięte na
Schneifel zgrupowanie przeciwnika. Uznał słusznie, że jeśli będzie w stanie
osiągnąć St. Vith. Nie tylko uzyska znakomitą podstawę do dalszych działań
całego północnego skrzydła 5 Armii Pancernej, ale skutecznie przekreśli
możliwość szybkiego zorganizowania odsieczy dla okrążonego przeciwnika. Natychmiast
też przystąpił do formowania szybkiej grupy bojowej z użyciem zdobytego
amerykańskiego sprzętu i wydzielił ze składu 293 Pułku Grenadierów ekwiwalent
dwóch plutonów piechoty, które wsparł trzema posiadanymi na miejscu StuG-ami.
Piechota była w stanie nadążyć za pojazdami pancernymi, gdyż załadowano ją na
zdobyte amerykańskie ciężarówki. Niemcy natychmiast wyruszyli na północ i gdy
tylko Schönberg opustoszało do miejscowości wjechały amerykańskie pojazdy – to
na polu walki pojawił się zagubiony pododdział kawalerzystów, który usiłował
przedostać się do swoich linii na północy. Wprawdzie nagłe pojawienie się
Amerykanów na tyłach grupy Hoffmann-Schönborna wprowadziło spore zamieszanie,
ale doświadczone załogi wozów z 244 StuG Brigade szybko sobie poradziły z
przeciwnikiem niszcząc osiem pojazdów, w tym trzy samochody pancerne. Gdy tylko
ostatni amerykańscy żołnierze poddali się, lub zniknęli w lesie kolumna ruszyła
dalej, ale w Heum natknęła się na wsparte przez czołgi siły 168 Batalionu
Inżynieryjnego. Niemcy zniszczyli dwa amerykańskie „Shermany” i zadali duże
straty saperom spychając ich ze swej drogi, tutaj jednak wojenne szczęście
zaczęło opuszczać błyskotliwie dowodzącego dotychczas Hoffmann-Schönborna, gdyż
umykający w popłochu saperzy powiadomili sztab Jonesa w St. Vith o dużych
siłach pancernych Niemców postępujących tuz za nimi. Generał Jones wezwał
wsparcie lotnicze, przyjął bowiem, że posiadane na miejscu siły nie są
wystarczające, by zmierzyć się z niemiecka kolumną pancerną ocenianą przez
saperów na przynajmniej kilkadziesiąt pojazdów. Wolał czekać na przeciwnika na
miejscu i zorganizować obronę w St. Vith oczekując posiłków, co w zasadzie
należy uznać za rozsądne. W ciągu kolejnej godziny niemiecka kolumna stała się
obiektem zaciekłych ataków myśliwców P-47 „Thunderbolt”, które zniszczyły część
ciężarówek, a przede wszystkim zmusiły kolumnę do zatrzymania. Nie widząc
innego wyjścia Hoffmann-Schönborn, który nie doczekał się pomocy ze strony
własnych myśliwców, pozostawił pojazdy na drodze zaledwie dwa i pół kilometra
od celu swego rajdu i wyruszył dalej pieszo, przez lasy. Gdy późnym popołudniem
osiągnął Wallerode otrzymał silny ogień artyleryjski i dość szybko zrezygnował
z próby kontynuowania natarcia w stronę St. Vith z uwagi na liczne oddziały
przeciwnika obsadzające przedpole tego ważnego skrzyżowania wielu dróg.
Zameldował do sztabu korpusu o swym położeniu i starał się ściągnąć jak
najsilniejsze wsparcie, by móc wznowić natarcie w dniu następnym. Niemiecki
dowódca nie zdołał wprawdzie zdobyć St. Vith, ale swym śmiałym rajdem wywołał
na tyle dużą konsternację w dowództwie przeciwnika, że nawet pojawienie się
pierwszych kompanii czołgów nie skłoniło Jonesa do zorganizowania natarcia w
celu uratowania odciętych sił 106 Dywizji Piechoty. Amerykanie nadal
przyjmowali, że ich własnej podstawie operacyjnej zagraża zgrupowanie pancerne
w sile sześćdziesięciu czołgów[ii], a
tymczasem siły 7 Dywizji Pancernej USA napływały w rejon walk częściami i z
dużymi kłopotami spowodowanymi natarciem Kampfgruppe „Hansen” na północ od St.
Vith. Jones to zagrożenie dostrzegł dopiero w godzinach popołudniowych, gdy
kompania sztabowa pułkownika Devine’a wpadła w Recht na niemieckich grenadierów
pancernych SS i została rozbita. Także kilka innych grup amerykańskich miało
pecha stanąć na drodze esesmanów „Maxa” Hansena, który zyskał ogromną szansę
odcięcia kolejnego dużego amerykańskiego zgrupowania w rejonie St. Vith,
poprzez zdobycie Vielsalm. W zasadzie, w nocy z 17 na 18 grudnia sytuacja sił
amerykańskich znacznie się pogorszyła i los okrążonych sił 106 Dywizji Piechoty
w każdej chwili mogły podzielić siły zgromadzone w rejonie St. Vith, a
przygotowane pierwotnie do odblokowania swych kolegów. Następny dzień miał
jednak przynieść Niemcom szereg gorzkich rozczarowań i to wcale nie
wynikających z rosnącego oporu przeciwnika – do wyhamowania ich ruchu na zachód
doprowadziły bowiem zupełnie inne czynniki.
StuG 40 - bez tych pojazdów trudno wyobrazić sobie sukcesy 18 Dywizji.
Mimo ponagleń ze strony Hoffmanna-Schönborna generał
Lucht miał ogromne problemy z szybkim przegrupowaniem skromnych sił swego
korpusu na przedpola St. Vith w celu ostatecznego szturmu tej miejscowości. Oddziały
niemieckie wybiły wprawdzie dziurę w amerykańskiej obronie, ale była ona
stosunkowo wąska i teraz oddziały należące do rożnych korpusów, a nawet armii
starały się kontynuować swój marsz po tych samych drogach. Wilgoć i błoto w
znacznym stopniu ograniczyła prędkość poruszania się, ale nie to było najgorsze
– część oddziałów Kampfgruppe „Hansen” weszło w rejonie Andler na trasę
przemarszu sił głównych 18 Dywizji
Grenadierów Ludowych i skutecznie ją zablokowało[iii]. Usiłujący
odpowiedzieć najszybciej, jak tylko się da na wezwanie swego dowódcy
podpułkownik Moll poruszający się ze swymi żołnierzami tą samą drogą został
teraz bezceremonialnie z niej zepchnięty przez służby nadzoru ruchu 1 Dywizji
Pancernej SS i stanął. Wielokrotnie na drodze dochodziło do spięć, utarczek
słownych, a nawet awantur pomiędzy żołnierzami SS, a Wehrmachtu i Moll
powiadomił sztab korpusu o zaistniałej sytuacji. Warunki do przemarszu po
krętych i wąskich drogach Ardenów były same w sobie bardzo złe i wymagały
ścisłej koordynacji manewrów poszczególnych pododdziałów i utrzymania ostrej
dyscypliny. Tymczasem służby kontroli ruchu Waffen-SS nigdy nie należały do
zbyt dobrze zorganizowanych i skutecznych, teraz musiały sobie poradzić na
drogach zapchanych setkami pojazdów konnych i mechanicznych, a zajmując drogę
korpusu Luchta na odcinku kilku kilometrów całkowicie faworyzowały żołnierzy
swych macierzystych jednostek, co skutecznie wyhamowało możliwość szybkiego
zorganizowania natarcia na St. Vith. Sytuacja stała się katastrofalna, jeśli
tylko zrozumiemy, że na nielicznych drogach operowały kolumny 12 i 18 Dywizji
Grenadierów Ludowych, 1 Dywizji Pancernej SS, 3 Dywizji Strzelców
Spadochronowych, a z głębi w stronę frontu kierowano także posiadająca setki
pojazdów mechanicznych i wozów bojowych 9 Dywizję Pancerną SS „Hohenstaufen”
przez dowództwo 6 Armii Pancernej. To jednak nie wyczerpywało trudności
niemieckich sztabów w poruszeniu naprzód całej tej masy wojsk. Ponieważ w St.
Vith krzyżowały się liczne drogi i miasteczko zyskało tym samym olbrzymiego
znaczenia taktycznego feldmarszałek Model uznał pojedynczą 18 Dywizję
Grenadierów Ludowych za zbyt słabą do opanowania tego celu, tym bardziej, że
jej siły rozproszone były w dwóch punktach – na przedpolach St. Vith i w
rejonie Schneifel, gdzie blokowały okrążone oddziały amerykańskie. Starając się
opanować St. Vith jak najszybciej i tym samym rozwiązać większość swych
problemów z korkami i zatorami na drogach Model kierował teraz w sukurs
Hoffmann-Schönbornowi z rezerw Führer Begleit Brigade[iv], której
dowódca otrzymał rozkaz jak najszybszego opanowania St. Vith. Tym samym Model
mając jak najlepsze intencje jeszcze bardziej pogorszył sytuację kierując na
zatłoczone trasy przemarszu kolejne setki pojazdów. Wkrótce paraliż
komunikacyjny dojrzał nie tylko, do zastosowania drakońskich środków
dyscyplinarnych, ale nawet do bezpośredniej interwencji dowódcy Grupy Armii „B”[v].
Rozbicie 106 Dywizji Piechoty USA i rajd w stronę St.Vith.
Pojawienie się Walthera Modela na drogach zatłoczonych
wojskiem spowodowane było alarmującym meldunkiem ze sztabu generała Luchta,
który bez skutku usiłował przepchnąć do przodu swą artylerię, bez której nie
wyobrażał sobie opanowania St. Vith. Koniec końców, udało się nieco poprawić
sytuację, ale Brygada Remera i tak potrzebowała 70 godzin na ukończenie
koncentracji, podejście 9 Dywizji Pancernej SS do wskazanego rejonu będzie
trwało jeszcze dłużej. W całym tym bałaganie Niemcom i tak sprzyjało szczęście
– ich kolumny nie były atakowane z powietrza, ani też nie stały się celem
licznej artylerii polowej przeciwnika, co jednak nie zmieniało ogólnego obrazu
sytuacji – decydujące natarcie na St. Vith siłami 18 Dywizji i Brygady Remera
mogło rozpocząć się najwcześniej 19 grudnia 1944 roku o poranku. Opóźnienia
związane z powolnym tempem przemarszu sił niemieckich miały duży wpływ na
trwałość amerykańskiej obrony w rejonie St. Vith, która w tym czasie
zdecydowanie okrzepła. Amerykanie zdążyli stworzyć silny rygiel obronny siłami
kilku związków, w tym przybywającej wciąż na pole walki 7 Dywizji Pancernej.
Wskutek niemieckich decyzji Amerykanie nie tylko trzymali Malmedy i Poteau, co
umożliwiało komunikację z ośrodkiem oporu w St. Vith, ale przede wszystkim
zgromadzili na polu walki przeszło trzysta czołgów, co czyniło ich pozycje
bardzo trudnymi do zdobycia. Z drugiej strony ich sytuacje komplikował fakt
głębokiego oskrzydlenia ich pozycji obronnych i skomplikowana struktura
dowodzenia. Decyzja o zrezygnowaniu z prób przebicia się do sił 106 Dywizji na
Schneifel w zasadzie skazywała te ostatnie na zagładę, ale pozwoliła części
pobitych jednostek ochłonąć po pierwszym szoku porażki i odwrotu, oraz
zorganizować nowe pozycje obronne. Szczęśliwie dla Amerykanów Niemcy borykali
się ze swoimi problemami i choć trudno przyjąć, że niewielki oddziałek
Hoffmann-Schönborna byłby w stanie zająć, a przede wszystkim utrzymać St. Vith
w obliczu trwającej przez cały czas koncentracji i konsolidacji amerykańskich
sił w rejonie miasteczka, ale trudno nie dostrzec kapitalnego znaczenia
zawrócenia z drogi na zachód Kampfgruppe „Hansen”. Obie strony słabo radziły
sobie z rozpoznaniem i stanowczo zbyt wiele posunięć obu stron miało charakter
dość przypadkowy, lub spowodowany budowaniem oceny sytuacji ogólnej na wątłych
podstawach. Na razie Amerykanie zamykali wprawdzie Niemcom najdogodniejszą
drogę na zachód trzymając St. Vith, ale to mogło się szybko obrócić na ich
niekorzyść, gdyż Niemcy nadal mogli penetrować obronę będącą nie tylko zbiorem
odizolowanych od siebie punktów oporu o różnej sile. St. Vith w każdej chwili z
„łamacza fal” niemieckiej ofensywy mogło się zatem zamienić w śmiertelną
pułapkę dla trzymających ich oddziałów.
2.
Rozbicie 28 Dywizji piechoty USA
Poranek 17 grudnia
1944 roku zastał żołnierzy 116 Dywizji Pancernej na kończeniu przegrupowania,
które wyprowadzało Kampfgruppe „Bayer”[vi]
poprzez Lützkampen w stronę Ouren, gdzie zamierzano sforsować Our i nacierać
dalej na zachód w kierunku Houffalize. Kolejna grupa bojowa „Charciej Dywizji”,
dowodzona przez majora Eberharda Stephena miała przeprawić się przez Our w
Dasburgu wraz z oddziałami 2 Dywizji Pancernej, a następnie skręcić na północ i
wesprzeć główne siły von Waldenburga. Po drugiej stronie linii frontu dowodzący
112 Pułkiem Piechoty USA pułkownik Gustin Nelson starał się utrzymać przedni
skraj obrony na niewielkim przyczółku w Ouren i wzmocnił tamtejsze siły swymi
pułkowymi niszczycielami czołgów, a także kierując do Ouren dodatkowo pluton
otrzymany ze składu CCR 9 Dywizji Pancernej. Obrona Ouren została zorganizowana
w sposób bardzo przemyślany – nadchodzące niemieckie oddziały pancerne musiały
najpierw dość krętą drogą podejść pod sporych rozmiarów wzgórze, aby następnie poruszać
się w stronę przeprawy wzdłuż zalesionego grzbietu kolejnego wzgórza. Na tej
ostatniej pozycji, dominującej nad całą okolicą Nelson rozmieścił swe
niszczyciele czołgów.
Mimo korzystnych
pozycji obronnych i zaskoczenia maszerującej drogą kolumny niemieckiej
pojedynek amerykańskich niszczycieli czołgów i niemieckich „Panter” dał wynik
remisowy – Amerykanie wyeliminowali z walki trzy niemieckie czołgi, ale sami
opuścili pozycje obronne po stracie trzech własnych pojazdów, co otwarło drogę
do Ouren dla grenadierów. Piechurzy ze 112 Pułku stawili atakującym zaciekły
opór i żołnierze Kampfgruppe „Bayer” musieli zdobywać wysunięty na wschód
kompleks budynków osady dosłownie dom, po domu, ale ostatecznie groźba odcięcia
od mostu nad Our zmusiła amerykańskich dowódców do podjęcia decyzji o odwrocie
na drugą stronę rzeki. Ponieważ główny obiekt zainteresowania Bayera – kamienny
most – znajduje się w północnej części wsi, a za nim rozciągał się dość szeroki
pas płaskiej zupełnie przestrzeni odwrót amerykańskich żołnierzy był dość
kosztowny, a co gorsza, nie było możliwości zorganizowania obrony utrudniającej
Niemcom przeprawę. Bez względu na sukces w postaci wyparcia nieprzyjaciela z
Ouren Bayer nie miał dobrych wieści dla sztabu korpusu – oględziny mostu
zajętego w stanie nienaruszonym nie pozostawiały złudzeń – jego nośność
uniemożliwiała próbę przeprawy czołgów. Stanowiło to o tyle duży problem, że
także w zdobytym w tym samym mniej więcej czasie Tintesmühle przez pozostałe
siły 560 Dywizji Grenadierów Ludowych[vii]
nie udało się zdobyć przeprawy dla ciężkich pojazdów pancernych – Amerykanie
wysadzili most przed wycofaniem się na zachodni brzeg. Ostatecznie główne siły LVIII
Korpusu Pancernego musiały zatrzymać się i czekać na podjętą około południa w
Tintesmühle budowę nowej przeprawy. Na drugim brzegu Our znalazła się jednak
grupa bojowa Stephana, która pokonała rzekę w Dasburgu, co zresztą wywołało
pewne zamieszanie i spowodowało opóźnienia w przeprawie dywizji pancernej von
Laucherta[viii].
Zgrupowanie dowódcy dywizyjnego batalionu rozpoznawczego wydostało się na
„Skyline Drive”, po czym skierowało się na północ, w stronę wsi Fischbach,
która osiągnęło bez przeszkód. Tuż za wsią prowadzące kolumnę ciężkie wozy
rozpoznawcze SdKfz 234 „Puma” natknęły się na długą kolumnę amerykańskich
czołgów. Wprawdzie – szczęśliwie dla niemieckich załóg – nie były to średnie
„Shermany”, lecz należące do kompanii D 707 Batalionu Czołgów lekkie „Stuarty”
zmierzające w stronę Marnach. Amerykańscy czołgiści nie próbowali się nawet
rozwinąć do walki, lecz wyruszyli ku swemu przeciwnikowi w utrzymywanej
dotychczas kolumnie marszowej, ale czekało ich srogie rozczarowanie – zza
niemieckich samochodów pancernych wyjechały prędko działa szturmowe StuG, które
zjechały z drogi na rozciągające się po prawej stronie pole, po czym jeden za
drugim skręcały i otwierały ogień ze swych 75 mm dział. W pojedynku wagi
lekkiej i średniej Amerykanie nie mieli żadnych szans, a co gorsza kilka
trafionych „Stuartów” zamykających kolumnę zablokowało reszcie drogę odwrotu. W
ciągu niecałego kwadransa z siedemnastu lekkich czołgów kompanii D zniszczonych
zostało piętnaście, a dwa ocalałe zawdzięczały swój los desperackiej decyzji
dowódców załóg o próbie wydostania się z piekła na „Skyline Drive” na przełaj,
przez rozmokłe pola. Oba amerykańskie pojazdy zeszły z linii ognia i szybko
znikły w wirujących tuż nad ziemią płatkach padającego od rana śniegu.
Tymczasem na drodze pozostały osamotnione plutony piechurów ze 112 Pułku
Piechoty USA przydzielone czołgistom w roli osłony. Amerykanie znajdujący się
na całkowicie odsłoniętym odcinku powzięli w tym tragicznym dla siebie
położeniu jedyną rozsądną decyzję i wywiesili białe flagi, składając broń. Grupa
Stephana po wzięciu około dwustu jeńców kontynuowała swój marsz na północ
powoli obchodząc stanowiska 112 Pułku Piechoty, co zmusiło Amerykanów do
stopniowego odwrotu w stronę St. Vith. Siły Nelsona zeszły tym samym z muszki 116
Dywizji Pancernej kierującej się wprost na zachód i weszły w skład zgrupowania
broniącego się tutaj przed północnym skrzydłem 5 Armii Pancernej.
Czołg lekki "Stuart"
Dwa ocalałe ze
starcia na „Skyline Drive” „Stuarty” mknąc z pełną prędkością dotarły do
położonego około pięć kilometrów od areny walki Clervaux, które stało się
obecnie centrum oporu 110 Grupy Pułkowej pułkownika Fullera. Ruchy
amerykańskich czołgów były elementem szerszego planu działania dowódców 110
Grupy Pułkowej i sztabu 28 Dywizji Piechoty, zamierzających nie tylko utrzymać Clervaux,
ale także odtworzyć przedni skraj obrony, czyli odbić Marnach. Ani Fuller, ani
Cotta nie zdawali sobie sprawy, że tym samym kierowali swoje nikłe rezerwy w
postaci gros 2 batalionu 110 Pułku naprzeciw głównym siłom niemieckiej 2
Dywizji Pancernej pułkownika von Laucherta, która o świcie rozpoczęła ruch
przez Dasburg w przeciwnym kierunku, zamierzając via Clervaux otworzyć drogę na
Bastogne. Już początek planowanego kontrataku nie wróżył Amerykanom niczego
dobrego – zanim jeszcze oddziały zdołały rozwinąć się do działania na ich
pozycje wyjściowe zaczęły spadać pociski niemieckiej artylerii rakietowej.
Ostrzał na razie jeszcze nie spowodował większych strat, ale był na tyle
precyzyjny, że zmusił do wycofania się jednej z baterii 109 Batalionu z
pierwotnych pozycji ogniowych, tym samym skuteczne wsparcie artyleryjskie
kontrataku stanęło pod poważnym znakiem zapytania. Amerykanie nie wiedzieli, że
są obserwowani, przez dwóch obserwatorów artyleryjskich przeciwnika, którzy
zainstalowali się w aptece „Molitor” i po chwili kolejne rakiety zaczęły z
wyciem spadać na nowo zajęte pozycje i artylerzyści amerykańscy ponownie
wycofali się. Pozostająca na uboczu druga z baterii haubic wyznaczona do
wsparcia kontrataku 2 batalionu została tymczasem zaatakowana przez poruszająca
się na przełaj kompanię niemieckich grenadierów pancernych – po krótkiej akcji Niemcy
zmasakrowali baterię zdobywając wszystkie działa i pozostałe wyposażenie. Wycofanie
baterii „B” i zagłada baterii „A” spowodowały ograniczenie całego wsparcia
ogniowego dla sił Fullera do baterii „C” 109 Batalionu i kompanii dział
piechoty. Tymczasem ku amerykańskim pozycjom powoli, lecz nieubłaganie zbliżał
się czołowy rzut 2 Dywizji Pancernej, której dowódca zdecydowany był jak
najszybciej rozerwać amerykańską obronę.
Na razie mimo braku
zapowiadanego wsparcia rozwijał się kontratak dwóch kompanii 2 batalionu 110
Pułku Piechoty i obaj dowódcy amerykańscy meldowali o słabym oporze przeciwnika
i postępach. Wkrótce jednak ich sytuacja znacznie się pogorszyła – równolegle
do ich ruchu w stronę Marnach na drodze do Clervaux pojawiły się liczne
niemieckie pojazdy bojowe i Fuller nakazał siłami jednego z plutonów zablokować
drogę, co okazało się bardzo trudne, gdyż także przed frontem obu kompanii
nagle zaroiło się od niemieckich grenadierów. Obie kompanie miały otrzymać
wsparcie broni pancernej, ale niewiele z tego wynikło – znamy już smutny los
kompanii „Stuartów” wysłanych „Skyline Drive”, ale nieco lepsze efekty
przyniosło pojawienie się na arenie walki plutonu „Shermanów” porucznika Fleiga
z 707 Batalionu Czołgów ze wsparciem plutonu z kompanii „C”. Oddział
amerykański w zasadzie bez oporu dotarł do przedmieść Marnach i zajął nawet
kilka zabudowań, ale krótko po tym rozkazem Fullera został zeń odwołany i
dołączył do głównych sił. Spływające z licznych posterunków meldunki o
pojawiających się wszędzie silnych niemieckich oddziałach skłoniły dowódcę 110
Grupy Pułkowej do odwołania kontrataku i zebrania wszystkich dostępnych sił do
obrony Clervaux. Amerykanie utworzyli teraz szereg placówek starając się
osłonić miasteczko szerokim półkolem. Wkrótce do piechurów dołączyły liczne
pojazdy pancerne – do posiadanych przez Fullera sił 707 Batalionu Czołgów i 630
Batalionu Niszczycieli Czołgów dołączyły „Shermany” kompanii „B” 2 Batalionu
Czołgów z CCR 9 Dywizji Pancernej. Te ostatnie natychmiast rozesłano plutonami
po pięć wozów jako wsparcie wysuniętych poza miasto punktów oporu. Tymczasem
Niemcy stopniowo rozwijali swe siły i zyskiwali coraz większą przewagę, tym
bardziej, że Amerykanie konsekwentnie usiłowali trzymać się za wszelką cenę –
zgodnie zresztą z duchem rozkazów dowódcy 28 Dywizji Piechoty. Pierwszy atak
zorganizowany czołowo siłami kompanii 38 Batalionu Niszczycieli czołgów
wspartych grenadierami pancernymi został dość szybko zatrzymany – wprawdzie Amerykanie
zaskoczyli Niemców i w pierwszej fazie starcia rozbili dwa StuG-i, wkrótce
jednak tracąc trzy własne „Shermany” cofnęli się nieco, jednak von Lauchert
zdecydował się próbować obejść amerykańskie pozycje – wąska droga została
zatarasowana rozbitymi pojazdami pancernymi, a teren i gęstniejące opady śniegu
ograniczały mocno widoczność. Wkrótce gros sił niemieckich zaległo na przedpolu
Clervaux, ale kilka kompanii 2 Pułku Grenadierów Pancernych przy wsparciu Pz IV
z 3 Pułku Pancernego rozpoczęło natarcie na Urspelt zabezpieczające Clervaux od
północy. Amerykanie mieli tutaj około 200 ludzi wspartych w ostatniej chwili plutonem
czołgów, ale Niemcy szybko uzyskali znaczną przewagę stopniowo obchodząc
obrońców pod osłoną precyzyjnego ognia swych czołgów. Amerykanie walczyli do
ostatka, aż w końcu mając już odciętą drogę odwrotu do Clervaux podjęli próbę
przebicia się, co udało się trzem czołgom i około sześćdziesięciu ludziom,
pozostali polegli, lub dostali się do niewoli[ix].
Wykorzystując sukces już późnym popołudniem Niemcy posunęli się ostrożnie w
stronę północnej części Clervaux i wniknęli głęboko w amerykańską pozycję
obronną zajmując dworzec kolejowy i most na rzeczce Clerve. Natychmiast za
grenadierami w stronę centralnej części miejscowości ruszyły Pz IV, które
strzelając ze wszystkich luf dosłownie zmiażdżyły wszelkie próby oporu.
Znalazłszy się w tym momencie w zasadzie na pierwszej linii walki Fuller
zdecydował się poprosić o zgodę na odwrót swych sił i dwukrotnie w tym celu
skontaktował się z dowództwem, ale najpierw Cotta, a potem szef sztabu 28
Dywizji nie zgodził się z jego oceną sytuacji i polecił mu wytrwać na pozycji
do końca. Sytuacja 110 Grupy stała się właściwie beznadziejna – do walki
przystąpiła właśnie kolejna kolumna niemieckich czołgów. Gdy Fuller dyskutował
z szefem sztabu dywizji około 18.30 jedna z „Panter” podjechała na odległość
około 15 metrów od punktu dowodzenia Grupy i ostrzelała budynek Hotelu la
Claravallis, w którym sztab amerykański się zainstalował ze swej armaty. Fuller
w kłębach pyłu przerwał rozmowę i na czele grupki żołnierzy chyłkiem wydostał
się z budynku po drugiej stronie. Resztka jego oddziału wspięła się z mozołem
na wysokie wzgórze – Fuller widział teraz z góry, jak niemieckie czołgi
rozbijają punkty oporu jeden po drugim, a atakowani z kilku stron żołnierze
amerykańscy zaczynają rzucać broń i poddawać się. Jedynym oddziałem, który
stawiał zorganizowany opór była załoga tutejszego zameczku, złożona z resztek
kompanii łączności i kompanii sztabowej. Dowodzący tam kapitanowie John Aiken i
Clark Mackey opanowali chaos i panikę i zdołali utrzymać swa ostatnią redutę
dominująca nad miasteczkiem, w efekcie czego Niemcy musieli poruszać się
ulicami miasteczka bardzo ostrożnie i pod osłoną pancerzy własnych wozów
bojowych. Nie wszyscy Amerykanie utknęli w Clervaux – z 630 Batalionu
Niszczycieli Czołgów pięć pojazdów zdołało wyrwać się na południe, w stronę
Wiltz, wkrótce za nimi podążyły także ocalałe „Shermany”, sześć z 707 Batalionu
i trzy z kompanii „B” 2 Batalionu. Do zapadnięcia zmroku cała 110 Grupa Pułkowa
właściwie przestała istnieć – jej straty w pierwszych dwóch dniach bitwy ocenia
się na około 2500 ludzi, a pozostali usiłowali już tylko niewielkimi grupkami
przez lasy i łąki wydostać się jak najszybciej na zachód. Nie wszystkim miało
się to zresztą udać[x].
Kolejny dzień bitwy miał przynieść coraz szybszy rozpad obrony 28 Dywizji
Piechoty.
Heinz Kokott - dowódca 26 Dywizji Grenadierów Ludowych.
Także w rejonie
Weiler-Holsingen przez cały dzień 17 grudnia trwały zacięte walki. Amerykanie
wyparci z Weiler nadal uporczywie się bronili wykorzystując trudny teren i
wydawać by się mogło, że niemiecka 26 Dywizja Kokotta przez cały dzień drepcze
w miejscu, ale niemiecki dowódca dobrze wyczuwał przesilenie w boju i stale
wprowadzał do akcji kolejne pododdziały kontynuując nieustanny szturm,
stopniowo spychając przeciwnika. Mimo słabego wsparcia ze strony Dywizji „Panzer-Lehr”
ograniczającego się do dywizyjnego batalionu rozpoznawczego grenadierzy Kokotta
przez cały dzień izolowali kolejne amerykańskie plutony i drużyny rozcinając
obronę na kilku odcinkach. Ostatecznie już 18 grudnia rano padło atakowane ze
wszystkich stron Holsingen, a amerykański opór ustał. Do niewoli dostało się
tutaj około trzystu ludzi, głównie saperów ze 103 batalionu i piechurów z 3
batalionu 110 Pułku Piechoty. Ocaleli rozpoczęli zaś wędrówkę na zachód
usiłując wydostać się z matni. Sukces 26 Dywizji Grenadierów Ludowych otwierał
drogę dywizji Bayerleina, który teraz mógł wreszcie pchnąć swe czołgi na
zachód, by przez Bastogne ruszyć w stronę odległej wciąż o wiele kilometrów
Mozy. W tę samą stronę wybierali się także utrudzeni grenadierzy Kokotta.
Dzień 17 grudnia
1944 roku był także dniem sądu dla stanowiącej południową flankę 28 Dywizji
Piechoty 109 Grupy Pułkowej. Dowodzący na tym odcinku podpułkownik Rudder także
przejawiał bardzo bojowy temperament i mimo braku wiedzy o przeciwniku – jego
sile i zamiarach jeszcze w nocy zaczął montować silną kontrakcję wymierzoną w wysunięte
oddziały 276 i 352 Dywizji Grenadierów Ludowych. Zupełnie nie zdawał sobie przy
tym sprawy z obecności kolejnej niemieckiej jednostki – dywizji Heilmanna –
która rozpoczęła jeszcze przed świtaniem stopniowe przenikanie nieobsadzonego
styku 110 i 109 Grup Pułkowych odcinając tę ostatnią od pozostałych sił 28
Dywizji Cotty. Działania strzelców spadochronowych zaczęły nabierać tempa, gdy
udało się przeprawić przez Our dywizyjna brygadę dział szturmowych,
dysponujących trzydziestoma StuG-ami. W tym samym czasie Rudder rozpoczął swoje
dwa kontrataki wymierzone w obie dywizje grenadierów ludowych. Ponieważ siły
podpułkownika Ruddera wzmacniał CCA z 9 Dywizji Pancernej Amerykanie czuli się
bardzo pewni siebie i śmiało ruszyli naprzód, tym bardziej, że nigdzie nie
widziano niemieckich czołgów. Czekało ich jednak duże rozczarowanie.
Amerykański patrol.
Generał Möhring tym
razem wykazem się znacznie większą inicjatywą i pchnął swych ludzi rozwiniętych
w rejonie Bigelbach przez lasy porastające okoliczne wzgórza do przodu i teraz
jego grenadierzy zamknęli drogę amerykańskiej grupie złożonej z oddziałów 89
Rozpoznawczego Szwadronu Kawalerii i 811 Batalionu Niszczycieli Czołgów.
Amerykanie przemieszczający się po wąskiej drodze wśród gęstego lasu poruszali
się zwartą kolumną i nie wystawili żadnych ubezpieczeń – prosili się o kłopoty
i je dostali. W pewnym momencie milcząca ściana lasu nagle ożyła i na kompletnie
zaskoczonych Amerykanów nagle spadła ulewa ognia z broni automatycznej i „Panzerfaustów”.
Tracąc kilka pojazdów w leśnej zasadzce ludzie Ruddera cofnęli się i zajęli
pozycje obronne. W tym samym czasie pozostałe oddziały 276 Dywizji
niespodziewanie wyłoniły się z lasu w samym środku odcinka 60 Batalionu
Piechoty Zmechanizowanej zajmując sztab jednostki. Kolejne drużyny Niemców
obchodziły amerykańskie punkty oporu nie podejmując walki, lecz prać
niepowstrzymanie na południowy zachód. Odcięcie 60 batalionu dramatycznie
komplikowało położenie 109 Grupy Pułkowej, gdyż w tym momencie właściwie
pozostawał bez żadnych rezerw wobec przeważającego przeciwnika. Rudder
skierował już pozostałe dwie kompanie swego 2 batalionu na ratunek okrążonej
kompanii „C”, od rana z jego sił ubyły także czołgi 707 batalionu odesłane na
rozkaz Cotty w pas działania sąsiedniej 110 Grupy Pułkowej. Atak 2 batalionu
wspierany przez nieliczne pojazdy pancerne trafił na opór II Batalionu 915
Pułku Grenadierów z 352 Dywizji i natychmiast się załamał. Co gorsza pułkownik
Schmidt zareagował błyskawicznie i w sukurs atakowanym grenadierom przyszedł
batalion z 914 Pułku jego własnej dywizji, a także III Batalion 15 Pułku
Strzelców Spadochronowych. Naciskani ze wszystkich stron Amerykanie zaczęli
dość bezładny odwrót w efekcie którego prowadzący osobiście natarcie 915 Pułku
podpułkownik Drawe zajął pozycje artylerii położone niedaleko Fouhren, skąd
ostrzał stale uniemożliwiał przerzut przez rzekę w Gettingen pozostałych sił
352 Dywizji, w tym tak oczekiwanych „Hetzerów”. W tym momencie niemieckie
działania zyskały na rozmachu, a sytuacja sił amerykańskich jeszcze bardziej
się pogorszyła. Mimo coraz bardziej widocznej przewagi Rudder nie ustawał w
próbach własnych kontrataków – kolejny został wyprowadzony w pasie działań 352
Dywizji Schmidta, po okrążeniu resztek obrońców Fouhren w centrum tej
miejscowości. Rozpaczliwy kontratak spełzł na niczym, a w samym Fouhren w
obliczu zdecydowanego oporu pozostałości amerykańskiej załogi w sile mniej
więcej plutonu Niemcy skierowali do walki 352 Batalion Pionierów, którego
kompania szturmowa przy użyciu miotaczy płomieni zmusił wreszcie obrońców do
kapitulacji. Do końca dnia 15 Pułk Strzelców Spadochronowych przy wsparciu
oddziałów 352 Dywizji Grenadierów Ludowych oczyścił z sił amerykańskich szeroki
pas terenu pomiędzy rzekami Our i Sure, a także zdołał zabezpieczyć przyczółek na
tej ostatniej, co umożliwiało kontynuowanie działań zaczepnych w dniu
następnym. Oddziały amerykańskie stłoczone zostały teraz na niedużym obszarze
pomiędzy Battendorfem, a Diekirch. Świt 18 grudnia zastał żołnierzy Ruddera
rozproszonych w izolowanych punktach oporu, albo już odciętych od siebie przez
niemieckie oddziały, albo poważnie tym zagrożonych. Dowódca amerykański uparcie
jednak odrzucał możliwość wycofania się i desperacko starał się trzymać zajętych
pozycji najwyraźniej oczekując odsieczy w postaci własnych rezerw pancernych.
Niemcy nie zamierzali jednak do tego dopuścić i trzeciego dnia bitwy wszystkie
cztery dywizje 7 Armii kontynuowały działania zaczepne.
5 Dywizja Strzelców
Spadochronowych po opanowaniu Fouhren i Hoscheid miała właściwie wolną drogę na
zachód i po wzmocnieniu czołowego pułku strzelców spadochronowych przez pojazdy
XI. Brygady StuG-ów sforsowała rzeczkę Clerve kierując się w stronę Wiltz. Tym
samym Niemcy definitywnie rozerwali obronę amerykańską i odcięli siły Ruddera
od pozostałych elementów 28 Dywizji Piechoty Cotty. Sam Rudder nie był w stanie
w żaden sposób wpłynąć na ogólny obraz sytuacji, gdyż pozycje jego głównych sił
od samego rana stały się obiektem natarcia 276 i 352 Dywizji Grenadierów
Ludowych. Na odcinku 276 Dywizji CCA 9 Dywizji Pancernej od rana usiłowała
jeszcze raz odblokować okrążone siły 60 Batalionu Piechoty Zmechanizowanej, ale
po stracie siedmiu pojazdów kontratak załamał się, a Amerykanie ustąpili
pozostawiając swych kolegów własnemu losowi. Ostatecznie, część okrążonych sił
zdołała przebić się do swoich, ale batalion stracił niemal dwie trzecie stanu i
w zasadzie przestał istnieć jako zorganizowany oddział. Tymczasem także 276
Dywizja poniosła dużą stratę – spieszący na linie frontu dowódca dywizji po
odprawie w dowództwie korpusu wsiadł wraz z trzema innymi oficerami sztabu
dywizji i pojechał pierwszym dostępnym pojazdem – czyli amerykańskim „Jeepem”.
Wśród mgieł i ciągłych utarczek pomiędzy drobnymi oddziałkami obu stron
samochód wjechał na drogę łączącą Grundhoff i Beaufort i przy wjeździe do tej
ostatniej natknął się na drużynę grenadierów ludowych, która zaskoczona
widokiem samochodu amerykańskiej produkcji nadjeżdżającego od strony własnych
tyłów otwarła ogień. W pojeździe zginął zarówno generał major Kurt Möhring,
kierowca pojazdu i pozostali oficerowie. Po zorientowaniu się w omyłce
oddziałek niemiecki oddalił się z miejsca zdarzenia i obecnie nie da się
jednoznacznie ustalić, kto był sprawcą śmierci dowódcy 276 Dywizji Grenadierów
Ludowych[xi].
Przez dłuższy czas w sztabie dywizji nie wiedziano o śmierci dowódcy i dopiero
w godzinach popołudniowych dowództwo objął przybyły z rezerw kadrowych
pułkownik Hugo Dempwolff. Ciało generała Möhringa i innych poległych żołnierzy
276 Dywizji Grenadierów Ludowych spoczęło w zbiorowym grobie w Holsthum, a jego
mundur można dziś podziwiać w muzeum w luksemburskim Diekirch.
Mundur generała Möhringa.
Bez względu na
zamieszanie związane ze śmiercią dowódcy 276 Dywizji jednostka ta, podobnie jak
sąsiednia 212 Dywizja Grenadierów doszła do kresu swych operacji zaczepnych w
związku z pojawieniem się na froncie po stronie amerykańskiej grup CCA i CCR ze
składu 10 Dywizji Pancernej. Dalej i z sukcesami nacierała natomiast 352
Dywizja Grenadierów Ludowych, która zepchnęła siły amerykańskie z rejonie
Battendorfu do Diekirch, gdzie zebrały się ocalałe po dotychczasowych walkach
oddziały 109 Grupy Pułkowej. Mimo nalegań ze strony generała Cotty podpułkownik
Rudder nadal upierał się przy próbie powstrzymania niemieckiego natarcia, lecz
decyzją o podjęciu obrony Diekirch wepchnął swych podwładnych w śmiertelną
pułapkę – 2 i 3 bataliony 109 Pułku Piechoty USA wspierane przez ocalałe
jednostki wsparcia zajęły pozycje obronne w samym mieście, nie próbując nawet
stawić oporu niemieckim grenadierom na wzgórzach okalającym Diekirch z trzech
stron. Niemcy nie próbowali ze swych pozycji bezpośredniego szturmu, lecz
podciągnęli artylerię i podjęli huraganowy ostrzał doskonale widocznych
stanowisk amerykańskich. Sytuacja sił Ruddera stała się katastrofalna, gdyż pod
ogniem niemieckim ewakuacja przez rzekę Sure w zorganizowany sposób była już
niemożliwa. Grupki amerykańskich żołnierzy jeszcze wieczorem 18 grudnia zaczęli
opuszczać swą skazaną na zagładę placówkę mieszając się z przerażonymi kanonadą
artyleryjską cywilnymi uchodźcami. W sumie zmagania 109 Grupy Pułkowej z
niemieckimi oddziałami doprowadziły do kompletnej zagłady tego zgrupowania,
którego straty ocenia się na niemal 3400 ludzi, z których 2498 dostało się do
niemieckiej niewoli. Także i tutaj zatem siły niemieckie doprowadziły do
rozerwania linii obrony i tym samym położyły podstawy do dalszego natarcia na
zachód, a także skutecznego zabezpieczenia flanki 5 Armii Pancernej.
3.
Powietrzna uwertura
Dotąd zaledwie
wspomniałem o siłach powietrznych obu stron – zupełnie tak, jakby faktycznie
nie brały istotnego udziału w bitwie od pierwszych dni jej trwania. Często
zresztą taka recepcja zmagań w Ardenach dominuje w umysłach Czytelników
rozmaitych publikacji traktujących na ten temat, gdyż utarło się mocno w
pamięci zbiorowej widzenie batalii, jako stricte lądowej przez pierwsze dni
zmagań. Nic bardziej mylnego – o ile faktycznie pierwszego dnia działań siły
powietrzne obu stron nie prowadziły nad polem walki poważniejszych operacji, to
już od drugiego dnia trwania Operacji „Herbstnebel” walki w powietrzu
rozgorzały z dawno nie widzianą na Froncie Zachodnim zaciekłością. Byłoby
jednak zbyt wielkim uproszczeniem skupienie się na wydarzeniach od chwili
rozpoczęcia ofensywy niemieckiej – aby w sposób pełny zilustrować przebieg
powietrznych zmagań należy cofnąć się w czasie dość radykalnie i przedstawić
cały szereg procesów i decyzji mających olbrzymi wpływ na stan sił powietrznych
obu stron. Wyłącznie wówczas jasnym stanie się dlaczego rozwój działań
powietrznych nad frontem i jego zapleczem miał taki, a nie inny przebieg.
Jest absolutnie
poza wszelką dyskusją całkowita dominacja w powietrzu sił alianckich i
oczywistym jest, że taki stan rzeczy należy traktować jako aksjomat. Na
poziomie strategicznym Luftwaffe od dawna pozostawała w głębokiej defensywie
koncentrując się na coraz bardziej rozpaczliwych próbach ochrony własnej
przestrzeni powietrznej przeciw coraz silniejszej penetracji tejże przez siły
powietrzne Aliantów. O ile jeszcze w ciągu pierwszego półrocza 1944 roku mimo rosnącej
wolno dominacji sił myśliwskich przeciwnika zdolnych do zapewnienia osłony
operacjom lotnictwa bombowego siły myśliwskie Luftwaffe były w stanie zadawać
przeciwnikowi bolesne ciosy, to okres ten nazywany celnie „Biegiem przez rózgi”[xii],
to sytuacja ta w ciągu lata 1944 roku uległa drastycznej zmianie. Luftwaffe
była jeszcze w stanie uzupełnić szeregi swych nadwątlonych w tym okresie grup
lotniczych, czemu sprzyjało pewne ograniczenie intensywności działań
powietrznych nad Niemcami z uwagi na wzrost zainteresowania sił alianckich
celami położonymi na zapleczu przyszłego miejsca inwazji. Gdy jednak siły
alianckie stanęły mocno na francuskiej ziemi po 6 czerwca Luftwaffe zareagowała
tak, jak ją wcześniej przygotowywano i skierowała gros posiadanych jednostek
bojowych do Francji starając się desperacko stawić czoła niezmierzonej potędze
lotniczej Sprzymierzonych, co okazało się katastrofalnym błędem.
Kołujący na start Bf-109 G-14 należący do JG 3 "Udet"
Po pierwsze piloci
Jagdwaffe i tak pozostający w bardzo niekorzystnym stosunku liczebnym wobec
potężnego przeciwnika, to jeszcze przez niemal trzy miesiące przyszło jej
działać z zupełnie do tego celu nieprzygotowanych baz lotniczych. Bardzo słaba
infrastruktura techniczna, brak dostatecznej obrony przeciwlotniczej, a przede
wszystkim zupełnie nierealne oczekiwania doprowadziły do rzezi niemieckich
pilotów. Strata łącznie 2 127 samolotów z wszystkich przyczyn przez Luftwaffe
jest dość wymownym świadectwem tego, co stało się latem 1944 roku, ale jeszcze
silniej oddziaływać na wyobraźnie musza nie tyle suche liczby, co fakt
zdziesiątkowania szeregów pilotów – żadna z niemieckich jednostek myśliwskich
skierowanych na „Invasion Front”, a wycofanych w sierpniu i wrześniu 1944 roku
do Niemiec nie utrzymała statusu jednostki operacyjnej. Niektóre odnotowały
straty na poziomie powyżej 70 procent personelu latającego, a wśród poległych i
zaginionych znalazło się wielu niezastąpionych „Experten” – doświadczonych
liderów posiadających dostateczną charyzmę i umiejętności taktyczne, by stać na
czele jednostek bojowych. W Normandii polegli między innymi dowodzący III./JG 2
„Richthofen” kapitan Herbert Huppertz, dowodzący III./JG 1 „Oessau” kapitan
Karl-Heinz Weber, kapitan Josef „Sepp” Wurmheller stojący na czele III./JG 2 po
śmierci Huppertza, kapitan Siegfried Simsch dowodzący I./JG 11, porucznik
Eugen-Ludwig Zweigart z III./JG-54, Emil „Bully” Lang dowodzący II./JG 26
„Schlageter” i wielu, wielu innych. Te krytyczne straty spowodowały konieczność
odbudowywania większości operujących na Zachodzie jednostek myśliwskich
Luftwaffe w zasadzie od zera, co nie było przedsięwzięciem prostym z uwagi na
stratę wielu weteranów walk, olbrzymie kłopoty paliwowe, coraz bardziej
niewydolny system dowodzenia i konieczność dalszego stawiania czoła alianckiej
nawale z powietrza. W tych okolicznościach proces erozji skuteczności bojowej
sił myśliwskich Luftwaffe postępował i strata przez Aliantów podczas walk we
Francji ponad 4000 samolotów niewielu w ogólnym rozrachunku zmieniała.
Wrak amerykańskiego P-47. Nawet strata 4000 samolotów w Normandii nie zmniejszyła potencjału alianckiego lotnictwa.
Fascynującym jest w
tych okolicznościach skokowy wzrost liczebności formacji myśliwskich Luftwaffe,
który dokonał się pomiędzy wrześniem a listopadem 1944 roku. Oczywiście poziom
skuteczności bojowej tej odrodzonej powietrznej armady zwłaszcza na tle siły
przeciwnika był zupełnie nieadekwatny do oczekiwań kierownictwa wojennego
Niemiec, ale sam fakt zgromadzenia setek myśliwców na lotniskach Holandii i
Zachodnich Niemiec stawał się czynnikiem, którego nie należało lekceważyć,
zwłaszcza, że wobec sporych problemów stanęło też lotnictwo alianckie. Tutaj,
dzięki nadzwyczajnej wydolności szkolnictwa lotniczego poniesione dotychczas
straty dawało się aż do jesieni 1944 roku konsekwentnie uzupełniać i
kontynuować ofensywę lotniczą. Nie mówimy tutaj o zwycięstwie bezproblemowym –
tylko kampania we Francji kosztowała Aliantów 16 714 pilotów i członków załóg[xiii].
Po wyjściu wojsk lądowych na zachodnią granicę Niemiec Alianci wprawdzie
absolutnie panowali w powietrzu i było w stanie prowadzić działania ofensywne
na każdym poziomie mając teraz już także dużą część obszaru kontrolowanego
przez niemieckie siły zbrojne w zasięgu swych sił taktycznych. O ile lotnictwo Sprzymierzonych
dobrze radziło sobie z oporem pilotów myśliwskich Luftwaffe, to ponosiło coraz
większe straty w efekcie rosnącej siły niemieckiej naziemnej obrony
przeciwlotniczej, szczególnie rozbudowanej na bezpośrednim teraz już zapleczu
frontu. Z niepokojem dowództwo alianckie odnotowywało stały wzrost strat w
operacjach lotniczych jesienią, aż do osiągnięcia w listopadzie 1944 roku
poziomu przekraczającego zdolność zapewniania uzupełnień. Sytuacja ta na
dłuższą metę musiała wraz z pogarszaniem się warunków pogodowych doprowadzić do
spadku efektywności niepowstrzymanej dotychczas siły, choć nie miała wpływu na
poziom morale alianckich pilotów, gremialnie wyczuwających swe przewagi i swoja
dominację na europejskim niebie[xiv].
Siły powietrzne Sprzymierzonych bez względu na swego rodzaju samozadowolenie, w
które znaczna cześć struktur tej wojennej machiny jesienią popadła były też
sprawnie i operatywnie dowodzone. W sumie naznaczone ogromnym respektem
podejście niemieckiego dowództwa do zdolności bojowej alianckiego lotnictwa
było całkowicie uzasadnione.
Inaczej zupełnie
sprawy miały się po stronie Luftwaffe i fakt przygotowania w przededniu
ofensywy ponad 1700 myśliwców wcale nie oznaczał osiągnięcia siły zdolnej
choćby na niewielkim, ograniczonym obszarze zrównoważyć w otwartej walce
dotychczasową aliancka dominację. Na tę smutną dla Niemców prawdę za wszelką
cenę omijaną i przemilczaną złożyły się decyzje wcześniejszych dwóch, lub nawet
trzech miesięcy. W rzeczywistości bowiem, Niemcy zamiast odbudowywać potencjał
okaleczonej Luftwaffe w znacznym stopniu go zmarnowali. Mowa była już wcześniej
o wizji nominalnie kierującego poczynaniami Jagdwaffe generała Adolfa Gallanda
wykonania „Wielkiego Uderzenia”. Bez względu na to, jak oceniać tę koncepcję[xv],
przez kolejne tygodnie pospiesznie odtwarzane eskadry i grupy myśliwskie
kierowano do walki w coraz trudniejszych warunkach traktując je właściwie coraz
bardziej jako siły jednorazowego użytku. Pozycja Gallanda, Göringa, czy wielu
innych dygnitarzy Luftwaffe dramatycznie spadła w gronie najbliższych
zauszników Hitlera, a w dodatku nawet w łonie ścisłego naczelnego dowództwa
Luftwaffe roiło się od konfliktów i nieporozumień, które jeszcze bardziej ograniczały
efektywność wciąż posiadanych zasobów. Te zaś – jak wspomniałem – marnowano na
skalę niebywałą.
Adolf "Dolfo" Galland - Inspektor niemieckich sił myśliwskich.
W obliczu
dramatycznego spadku liczebności kadr personelu latającego Jagdwaffe sięgnięto
po nadzwyczajne środki. Oczywiście poza klasycznym źródłem uzupełnień, czyli
młodym narybkiem kończącym szkoły lotnicze[xvi],
do jednostek myśliwskich skierowano w krótkim okresie czasu wielką ilość
pilotów służących dotychczas w jednostkach bombowych, meteorologicznych,
rozpoznawczych, czy transportowych, a teraz rozwiązywanych w celu zwiększenia
mocy Jagdwaffe. Także tutaj mimo ogromnego często doświadczenia obrazowanego
przez liczący tysiące godzin nalot ogromna większość tych pilotów nie posiadała
żadnych umiejętności taktycznych, niezbędnych do operatywnego prowadzenia działań
bojowych. O konsekwencjach wprowadzenia do walki pospiesznie odtwarzanych
jednostek świadczą ich bojowe wyniki z okresu bezpośrednio poprzedzającego
Operację „Herbstnebel”. Warto prześledzić w tym miejscu stan konkretnych
jednostek skierowanych do powietrznego wsparcia niemieckiej ofensywy na
przestrzeni poprzedzających ją tygodni.
Pierwszym związkiem
taktycznym Luftwaffe przydzielonym do wsparcia sił naziemnych w czasie Operacji
„Herbstnebel” była JG 1 „Oessau”[xvii],
która od lat operowała przeciw lotnictwu Sprzymierzonych z baz w Holandii i
Północnych Niemiec. I./JG 1 i II./JG 1 zostały wycofane z frontu normandzkiego
jeszcze w sierpniu, przechodząc odpowiednio do baz w Husum i Reinsehlen. W
październiku 1944 roku dołączyła do nich przebazowana do Anklam także III./JG 1,
która najdłużej utrzymywała status jednostki zdolnej do działań operacyjnych. Całość
sił podległych dowodzącemu obecnie podpułkownikowi Herbertowi Ihlefeld
zgromadzono w Meklemburgii w listopadzie 1944 roku, gdy I./JG 1 przesunięta
została do bazy Greifswald, a II./JG 1 na lotnisko przyfabryczne zakładów
Focke-Wulf w Tutow. Aż do listopada JG 1 pozostawała nieaktywna bojowo, wchłaniając
w swe szeregi liczne uzupełnienia, którymi byli zarówno piloci przychodzący ze
szkół lotniczych, jak i lotnicy przesuwani do lotnictwa myśliwskiego z
rozwiązywanych jednostek innych rodzajów broni. Mimo stosunkowo długiego czasu
i posiadania solidnego wsparcia ze strony niezwykle doświadczonych dowódców
grup Ihlefeld nie zdołał stworzyć groźnej siły bojowej, nie potrafiąc zorganizować
dostatecznie dużych rezerw paliwowych na szkolenie operacyjne dla uzupełnień. Na
efekty nie trzeba było długo czekać – 21 listopada 1944 roku I./JG 1 uznana za
operacyjną poderwała w powietrze przeciw amerykańskiej wyprawie bombowej atakującej
rafinerię w Leuna aż 57 Focke-Wulfów, ale pierwsza konfrontacja z amerykańskimi
samolotami zakończyła się masakrą. Do bazy w Greifswald nie wróciła połowa
samolotów, a na liście strat znalazło się piętnastu poległych i pięciu rannych
pilotów, co automatycznie wyłączyło jednostkę z dalszych działań bojowych. W
zamian Gruppe zgłosiła dwadzieścia cztery zwycięstwa, z czego cztery nad myśliwcami
P-51 „Mustang”, a pozostałe nad czterosilnikowymi bombowcami, przy czym tych
ostatnich w rzeczywistości Amerykanie utracili nad Leuna osiem. Wejście do
akcji w dniach 26 listopada i 5 grudnia pozostałych Gruppe wyglądało dość podobnie
– JG 1 „Oessau” utraciła w tych w dwóch operacjach kolejnych dwudziestu dziewięciu
poległych pilotów[xviii]. W konsekwencji tak wysokich
strat dowodzącego jednostką podpułkownika Ihlfeda poinformowano wprawdzie o
zamierzeniach i oczekiwaniach dowództwa, ale jednostka rozpoczęła swoje
przegrupowanie na zachód dopiero w dniu rozpoczęcia ofensywy, rozlokowując swe
kolejne grupy odpowiednio w Twente, Drope i Rheine. Do tego czasu do jednostki
przybyła kolejna grupa młodych pilotów, z których żaden nie przeszedł szkolenia
operacyjnego.
Walter Oessau - jeden z poległych wiosną 1944 roku dowódców jednostek bojowych Jagdwaffe.
Bardzo długim
stażem walk powietrznych z Aliantami Zachodnimi legitymowała się kolejna
jednostka Luftwaffe przygotowywana do udziału w Operacji „Herbstnebel” – JG 2 „Richthofen”[xix].
Jej I./Gruppe jeszcze w lipcu została wycofana z „Invasion Front”, aby po
przyjęciu uzupełnień zostać w połowie sierpnia ponownie rzuconą do akcji w sile
48 Fw-190 A8/R2 i A8/R6. Dowodzona przez majora Ericha Hohagena jednostka
odeszła w związku z szybkim marszem alianckich sił lądowych do bazy w St.Trond,
a ostatecznie we wrześniu 1944 roku przebazowana została do bazy Merzhausen
koło Frankfurtu nad Menem. Tylko ten krótki okres aktywności bojowej kosztował
I./JG 2 dwudziestu pilotów – w ogromnej większości nowoprzybyłych „Nachwuchsen”,
którzy tracili życie w swoim pierwszym locie bojowym. Bez względu na stan
jednostki prowadziła ona ciągłe operacje lotnicze ponosząc kolejne dotkliwe
straty, choć aktywność działań zasadniczo spadła. Już 9 września 1944 roku
starcie z amerykańskimi myśliwcami kosztowało Gruppe osiem maszyn, a stoczona w
dniu 12 września nad Wiesbaden kolejna batalia spowodowała dopisanie do listy
strat kolejnych ośmiu nazwisk. Ciężkim ciosem dla Gruppe było odniesienie poważnych
obrażeń głowy w wypadku lotniczym przez dowódcę jednostki, majora Hohagena,
którego zastąpił przybyły z JG 26 kapitan Walter Matoni. Nieco lepiej sytuacja
prezentowała się w II./JG 2, która we wrześniu 1944 roku rozlokowana została w
bazie Nidda, również położonej w zachodniej Hesji. Grupa uniknęła wielkich
strat z powodu przezbrajania w najnowsza wersje Messerschmitta – Bf-109 K. Także
III./JG 2 teoretycznie otrzymała szansę odtworzenia swego bojowego potencjału, choć
tutaj w październiku 1944 roku kilka operacji przyniosło dotkliwe straty – poległo
osiemnastu pilotów, a ośmiu odniosło rany. W efekcie ograniczenia aktywności
bojowej w ciągu listopada stan Geschwader podniósł się z 78 do 91 maszyn w
gotowości bojowej, przy czym aż 58 z nich należało do II Gruppe[xx],
co doskonale obrazuje ogrom strat ponoszonych przez obie walczące jesienią 1944
roku Gruppen. Dowodzona przez
podpułkownika Kurta Bühligena JG 2 „Richthofen” w przededniu Operacji „Herbstnebel”
nie ukończyła żadnego programu szkolenia operacyjnego i nie działała w pełnej
sile z powodu rozkazu nakazującego przezbrojenie III./JG 2 w nowy typ samolotu –
Focke-Wulf 190 D9, zwany „Długonosą Dorą”. Pierwsze egzemplarze tych
znakomitych samolotów dotarły do jednostki już podczas walk w Ardenach. Także „Richthofen
Geschwader” trudno określić mianem jednostki w pełni operacyjnej z uwagi na
bardzo duży odsetek zupełnie „zielonych” pilotów w jej szeregach i trwający
proces przezbrajania.
Grupa pilotów JG 2 podczas odtwarzania jednostki. W środku porucznik Siegfried Lemke.
Jagdgeschwader 3 „Udet”[xxi]
dowodzona przez majora Heinza „Pritzla” Bära przeszła podobną drogę przez
poprzedzające „Herbstnebel” miesiące. Normalnie składające się z czterech
Gruppe jednostka została jesienią 1944 roku uszczuplona organizacyjnie, gdyż
jej II Gruppe została z dniem 25 listopada 1944 roku wycofana z działań operacyjnych
i po przemianowaniu na I./JG 7 została skierowana do szkolenia na odrzutowych myśliwcach
Me-262 „Schwalbe”. Wprawdzie już w początkach grudnia odtworzono tę Gruppe
poprzez sformowanie jej od podstaw głównie na bazie pilotów z rozwiązanej właśnie
II./KG 1, ale nowoutworzona jednostka nie ukończyła procesu szkolenia aż do
lutego 1945 roku i nie brała udziału w nadchodzącej ofensywie. Z pozostałych w
rękach majora Bära trzech Gruppe jedna – IV./JG 3 w zasadzie nie nadawała się
do użycia w operacjach wsparcia wysiłku własnych wojsk lądowych, gdyż wyposażona
w Fw-190 A8/R2 wyspecjalizowana była w działaniach typu „Sturmbock”, czyli
atakach na wielkie amerykańskie formacje bombowe. Tak naprawdę zatem Bär liczyć
mógł jedynie na dwie Gruppen. Tymczasem I./JG 3 zakończyła kampanię we Francji
i działania w Holandii mając w dniu 27 września 1944 roku 30 samolotów bojowych
i zaledwie dziewięciu pilotów. Ponieważ przez cały październik 1944 roku
jednostka ta w zasadzie nie była traktowana jako operacyjna do początków listopada
osiągnęła stan 64 pilotów i kompletnego wyposażenia w samoloty. Skierowanie po
zaledwie miesięcznym odpoczynku do akcji bojowych skończyło się stratą w ciągu
sześciu tygodni 43 myśliwców Bf-109 G, ale przede wszystkim trzydziestu
pilotów, z których poległo dwudziestu dwóch. Mimo tak wielkich strat I./JG 3
operująca w początkach grudnia z bazy w Paderborn nadal pozostawała w akcji, dysponując
stosunkowo doświadczonym personelem latającym – major Bär wynalazł wśród
pilotów odsuniętych od operacji bojowych z powodów zdrowotnych kilku weteranów
którymi obsadził wakujące stanowiska, a przede wszystkim sztab Geschwader
bardzo restrykcyjnie podchodził do zagadnienia dopuszczania do lotów bojowych
przybywających do jednostki pilotów z uzupełnień. W podobnym stanie kampanię
letnią zakończyła III./JG 3 – trzy miesiące aktywnych działań kosztowały ją
pięćdziesięciu sześciu poległych pilotów, co oznaczało po prostu całkowitą anihilację
Grupy jako jednostki bojowej – na lotnisku Esperstedt w dniu 22 września
stawiło się zaledwie dziewięciu lotników. W ciągu zaledwie miesiąca poprzez
szybki napływ uzupełnień podniesiono stan Grupy do poziomu siedemdziesięciu
myśliwców Bf-109. W odróżnieniu jednak od wielu innych odtwarzanych jednostek
młody narybek poddany został stosunkowo intensywnym ćwiczeniom, które choć
skutkowały licznymi wypadkami śmiertelnymi[xxii],
to jednak dość dobrze przygotowały jednostkę do powrotu na linię lotniczego
frontu. Na dzień 16 grudnia 1944 roku operująca z Bad Lippspringe jednostka
dysponowała dużym potencjałem 45 sprawnych myśliwców i z pewnością wyróżniała
się poziomem umiejętności swych pilotów. Ostatnia - IV./JG 3 – znajdowała się w
dość szczególnym położeniu. W odróżnieniu od większości innych niemieckich
jednostek myśliwskich nie wzięła udziału w kampanii we Francji, co nie oznacza
jednak, że nie odnotowała w tym okresie gwałtownego upustu krwi. „Sturmgruppe”
dowodzona przez majora Wilhelma Moritza przez całe lato i jesień brała udział w
operacjach odpierania amerykańskich dziennych nalotów strategicznych, co
przyniosło jej wiele sukcesów, ale także i ogromne straty własne. Z uwagi na
słabość innych jednostek myśliwskich „Sturmbockom” nie zapewniano dostatecznego
wsparcia „klasycznych” myśliwców zdolnych do walk manewrowych i w efekcie tego
w zasadzie każda większa operacja kończyła się poważnymi stratami wśród
członków jednostki. Tylko 2 grudnia 1944 roku uderzenie metodą „Sturmbock”
przyniosło pilotom IV./JG 3 dwadzieścia dwa zwycięstwa powietrzne nad
amerykańskimi bombowcami B-24 „Liberator”, ale szybka interwencja myśliwców
USAF przyniosła stratę ośmiu własnych maszyn z czterema poległymi pilotami. Jednym
z nich był dowódca 16 eskadry, kapitan Wilhelm-Erich Volkmann. Trzy dni później
z powodu załamania nerwowego odsunięto od działań bojowych dowódcę jednostki,
majora Moritza, którego zastąpił kapitan Hubert Weidenhammer. Mimo, że w
zasadzie z uwagi na swoją specyfikę IV./JG 3 nie powinna być używana w
planowanych operacjach, a morale jej pilotów było w efekcie odejścia majora
Moritza niezbyt dobre, Gruppe operująca teraz z bazy w Gütersloh także miała
zostać skierowana do bitwy. Patrząc całościowo na stan JG 3 „Udet” w przededniu
Operacji „Herbstnebel” należy uznać tę jednostkę za stosunkowo dobrze
przygotowaną do działań, o niezłym morale i sprawnym aparacie dowodzenia, co
było ogromną zasługą jej dowódcy – majora „Pritzla” Bära. Jednocześnie proces
reorganizacji tej jednostki jest też dość dobrym świadectwem na niemiecki
bezwład organizacyjny i brak zdrowego rozsądku. Otóż, z uwagi na bardzo
delikatny system napędowy myśliwce odrzutowe nie tolerowały zbyt agresywnego
operowania manetką mocy, do czego w naturalny sposób skłonni byli piloci
myśliwców jednosilnikowych w czasie walki w powietrzu. Nie dostrzeżono faktu,
że piloci samolotów wielosilnikowych, którzy zapełnili szeregi odtwarzanej od
zera II./JG 3 byli z natury rzeczy dużo lepiej predestynowani do lotów na
Me-262. Zamiast zatem faktycznie pozbawić się pełnej Gruppe ze składu JG 3 „Udet”,
należało raczej tworzyć I./JG 7 od zera korzystając z byłych pilotów bombowców.
W efekcie takich a nie innych decyzji jednak zrezygnowano z posiadania w
statusie operacyjnym aż dwóch myśliwskich Gruppe i to na dość długi czas[xxiii].
Kolejne dwie Geschwader
skierowane do Operacji „Herbstnebel” różniły się znacznie od opisanych już „starych”
jednostek, powołano bowiem do życia zarówno JG 4, jak i JG 6 już podczas wojny,
a ich staż bojowy był wyraźnie mniejszy od poprzedniczek. Wprawdzie I./JG 4 powołano
do życia jeszcze w lipcu 1942 roku i zyskała ona spore doświadczenie w obronie
pól naftowych Ploesti, a następnie we Włoszech, gdzie przebywała do lata 1944
roku, to sztab pułku i pozostałe trzy Gruppe powstały stosunkowo niedawno. Zarówno
II.(Sturm)/JG 4, jak i III./JG 4 powstały w lipcu 1944 roku na bazie
rozwiązanych jednostek niszczycielskich (ZG 1), a IV./JG 4. W lepszej sytuacji
była IV./JG 4, która była w istocie przemianowaną II./JG 5 „Eismeer”. Dowodzone
przez majora Gerharda Michalskiego Gruppe należały do najsłabszych pod względem
wyszkolenia taktycznego w Luftwaffe i regularnie ponosiły ciężkie straty.
Wprawdzie II./JG 4 odniosła operując wraz z innymi sturmgruppe niemałe sukcesy w zwalczaniu
amerykańskich ciężkich bombowców, ale każdorazowo płaciła za to wielkimi
stratami własnymi. Typowym przykładem może być walka stoczona w dniu 11 września
1944 roku w obronie rafinerii w Chemnitz, gdy piloci „Sturmbocków” zniszczyli
wprawdzie 13 amerykańskich bombowców, ale straty własne wyniosły dwudziestu
jeden poległych i dziewięciu rannych z szeregów II i III Gruppe uwikłanych w
walkę. JG 4 kontynuowała operacje bojowe przez większą część jesieni 1944 roku
i choć jednostka była stale uzupełniana, jej wartość bojowa ustawicznie
spadała. W wielu przypadkach młodzi piloci zapełniający szeregi tej jednostki
przejawiali nadmierną agresję, co w połączeniu z nie najlepszymi decyzjami
taktycznymi dowódców konsekwentnie generowało ogromne straty własne[xxiv].
Bardzo podobnie sytuacja wyglądała w dowodzonej przez majora Johana Koglera JG
6 „Horst Wessel”. Jednostka ta powstała etapami od lata do późnej jesieni 1944
roku w desperackiej próbie podniesienia stanu bojowego Jagdwaffe. Jądrem
jednostki byli weterani jednostki niszczycielskiej ZG 26, wyspecjalizowanej w atakach
na wielkie formacje amerykańskich bombowców. Od późnej wiosny 1944 roku
wycofywano te jednostki używające myśliwców dwusilnikowych z akcji z uwagi na
ich faktyczną bezbronność wobec alianckich myśliwców eskortowych. Chociaż wielu
pilotów ZG 26 posiadało olbrzymie doświadczenie bojowe, zupełnie nie potrafili
oni sprostać siłom przeciwnika w całkowicie nowej dla siebie sytuacji działań w
kokpitach myśliwców jednosilnikowych – przybyła w sierpniu 1944 roku do Francji
II./JG 6 w jednej akcji straciła w walce z amerykańskimi „Lightningami” 19
maszyn Fw-190 A i aż czternastu pilotów. Także I./JG 6 powstała na bazie
personelu dawnej ZG 26, a III./JG 6 powstała poprzez przemianowanie I./JG 5 „Eismeer”.
Utrata bardzo wielu pilotów w krótkim czasie we Francji została powetowana
wczesną jesienią poprzez dokooptowanie do jednostki licznych uzupełnień, ale
przywrócenie statusu jednostki operacyjnej ponownie przyniosło ciężkie straty.
W wypadku JG 6, podobnie jak w przypadku JG 4 dużym problemem był dramatyczny
brak doświadczonych w walce z lotnictwem Sprzymierzonych pilotów i zasadniczo
niski poziom taktyczny, z którym to zagadnieniem niczego właściwie nie
zrobiono. Zarówno JG 4, jak i JG 6 „Horst Wessel” dysponowały w przededniu
Operacji „Herbstnebel” dużą ilością samolotów gotowych do akcji, ale dramatycznie
niski poziom efektywności bojowej tych jednostek stawiał pod poważnym znakiem
zapytania sens ich użycia w akcji przeciw liczniejszemu i znacznie lepiej
wyszkolonemu przeciwnikowi.
Dłuższy staż bojowy
posiadała utworzona wiosną 1943 roku z podziału JG 11. Jednostka powstała na
bazie doświadczonej JG 1 i specjalizowała się w operacjach przechwytywania
amerykańskich rajdów na północne Niemcy. Obecnie JG 11 dowodził bardzo
doświadczony major Günther Specht, który starał się odtworzyć jednostkę po
bardzo ciężkich stratach poniesionych w ciągu lata i jesieni. Jak dla
wszystkich innych niemieckich grup myśliwskich udział w walkach nad Normandią
był dla JG 11 szalenie kosztowny – w okresie od 7 czerwca do 2 września 1944
roku I./JG 11 odbyła trzy tury bojowe nad „Invasion Front” i w tym czasie
straciła siedemdziesiąt samolotów, a przede wszystkim trzydziestu czterech
poległych, trzech zaginionych i trzynastu poważnie rannych pilotów. Co jest już
zupełnie szokujące, po zaledwie kilku dniach odpoczynku podczas których Gruppe
wchłonęła uzupełnienia ponownie rzucono ją do akcji – tym razem Holandii – co kosztowało
jednostkę kolejnych dwunastu zabitych, zaginionego i czterech rannych. W
pozostałych dwóch Gruppe sytuacja kształtowała się dość podobnie. Z uwagi na ogromne
straty poszczególne komponenty JG 11 działały w strukturach innych jednostek, na
przemian ponosząc straty i przyjmując uzupełnienia. Dowodzący jednostką major
Specht słynący z bardzo rygorystycznego podejścia do zagadnienia umiejętności taktycznych
swych podkomendnych nie był w takich warunkach w stanie na przestrzeni wielu
tygodni przeprowadzić jakichkolwiek ćwiczeń zespołowych. JG 11 zebrano w bazach
położonych w rejonie Ostheim-Frankfurt 17 grudnia 1944 roku, zatem już po
rozpoczęciu bitwy i natychmiast skierowano do akcji, choć jednostka jako całość
reprezentowała bardzo słaby potencjał.
Kolejną jednostką myśliwską
Luftwaffe skierowaną do wsparcia wojsk naziemnych była legendarna już JG 26 „Schlageter”,
dowodzona przez podpułkownika Josefa „Pipsa” Prillera. Na tle wszystkich
poprzednio opisanych jednostek, JG 26 wyróżniała się zdecydowanie znacznie
wyższym poziomem umiejętności taktycznych i faktycznie w zupełności zasługiwało
na miano elity Luftwaffe na Zachodzie. Choć lotnikom „Pipsa” Prillera los nie
oszczędził ciężkich strat latem 1944 roku, nie były one aż tak dewastujące, jak
w przypadku innych jednostek Luftwaffe operujących we Francji. Duży wpływ na tę
sytuację miał stan kadr dowódczych, które zachowały się w dość dobrym stanie. Zarówno
stojący na czele I./JG 26 major Karl Borris, jak i dowodzący II./JG 26 major
Anton „Toni” Hackl byli nie tylko niesłychanie twardymi i wymagającymi
dowódcami, ale także posiadali olbrzymi autorytet wśród podwładnych i przede
wszystkim posiadali ogromne umiejętności taktyczne. Obaj „Experten” stanowili
potężne wsparcie dla dowódcy jednostki nieustannie dbając o poprawę umiejętności
swych podkomendnych. Obie grupy używały samolotów Fw-190, ale były w trakcie
przezbrajania na wersję D-9. Nieco gorzej sytuacja wyglądała w III./JG 26, na
której czele stał od września 1944 roku kapitan Walter Krupinski. Oficer ów,
znany jako „Graf Punski” zastąpił poległego 17 września majora Klausa Mietuscha
i nie był urodzonym przywódcą. Posiadał wprawdzie ogromne doświadczenie i
bardzo duże konto zwycięstw[xxv],
ale przejawiał najgorsze chyba cechy niemieckich „Experten” – nastawiony był
ewidentnie na własną karierę i własne osiągnięcia, a działania wojenne zwykł
był traktować jako rodzaj pojedynku Krupinki vs Reszta Świata. Nie dbał
zupełnie o młodych podwładnych wymagających w tym trudnym okresie szczególnej
uwagi i wsparcia, a podległe mu eskadry pełniły w czasie misji bojowych rolę
jego „pocztu przybocznego”, był zatem dość precyzyjną antytezą kolegów dowodzących
dwoma pozostałymi Gruppen. JG 26 posiadała jeszcze jeden komponent bojowy,
który czynił z jednostki „Pipsa” Prillera jedną z najliczniejszych jednostek
bojowych Luftwaffe owego czasu – była nią podporządkowana operacyjnie sztabowi
JG 26 III./JG 54 „Grünherz”, dowodzona ówcześnie przez dwudziestoczteroletniego
kapitana Roberta „Bazi” Weißa. Grupa ta pojawiła się na Froncie Zachodnim w
lutym 1943 roku w efekcie eksperymentu polegającego na zamianie po jednej
Gruppe z operujących na frontach Wschodnim i Zachodnim – na miejsce
dotychczasowych działań III./JG 54 powędrowała I./JG 26. Eksperyment zakończył
się tym, że grupa ze składu „Schlageter” powróciła do Francji, a wskutek coraz
silniejszej presji ze strony rozkręcającej swa powietrzną ofensywę sił
alianckich pozostawiono tam także i lotników spod znaku „Zielonych Serc”.
III./JG 54 miała w początkowej fazie swych działań na nowym teatrze działań
duże problemy z aklimatyzacją, ale ostatecznie stała się wartościowym
składnikiem sił powietrznych systemu „Reichsverteidigung”. Od września 1944
roku jako pierwsza w Luftwaffe używała Focke-Wulf 190 D-9.
Major Heinz "Pritzl" Bär w towarzystwie swego skrzydłowego Leo Schumachera (w amerykańskiej kurtce lotniczej) oglądający zestrzelony B-17. Jesienią 1944 roku niewielu dowódców jednostek było w s tanie utrzymać należyty poziom wyszkolenia podkomendnych.
Pozostałe trzy
wyznaczone do działań myśliwskie Geschwadern w teorii posiadały olbrzymie
doświadczenie w walce z lotnictwem alianckim, gdyż bardzo długi czas operowały
na Śródziemnomorskim Teatrze Działań, a potem włączone zostały do Systemu
Obrony Powietrznej Rzeszy. Mowa o JG 27 „Africa”, JG 53 „Pik As” i JG 77 „Herz
As”. Każda z tych jednostek przeszła przez piekło walk z aliancką potęgą i w
znacznej mierze straciła kręgosłup złożony z grona doświadczonych „długowłosych”.
W przededniu inwazji w Normandii stan JG 27 zostawiał wiele do życzenia[xxvi],
ale mimo to dowództwo pchnęło jednostkę do walk, które zakończyły się dla
niemieckich pilotów wprost tragicznie – tylko I./JG 27 straciła we Francji
dwudziestu dwóch zabitych i dwunastu rannych. W pozostałych jednostkach sprawy
ułożyły się dość podobnie. Dowodzący jednostką pułkownik Gustaw Rödel nie był w
stanie gruntownie przeszkolić napływających w ramach uzupełnień kadr, gdyż
poszczególne Gruppen natychmiast po uzyskaniu odpowiedniej liczebności ponownie
kierowano do akcji. Skutki takiej polityki były tak samo opłakane, jak w
przypadku wielu innych jednostek myśliwskich Luftwaffe tego okresu – czarnym dniem
dla JG 27 okazał się być 2 listopada 1944 roku, kiedy to w jednej operacji
stracono pięćdziesiąt maszyn i dwudziestu siedmiu poległych. Ponownie
odtworzona jednostka rozlokowana została w rejonie Rheine-Osnabrück i uznana za
operacyjną. Pewnym wzmocnieniem dla pułkownika Rödela była podporządkowana mu
operacyjnie IV./JG 54 operująca z bazy Münster-Handorf, dowodzona przez kapitana
Rudolfa Klemma. W nieco lepszej kondycji utrzymywała się JG 53, której dowódca,
podpułkownik Helmut Benneman nadzorował trzy Gruppen. Tylko II./JG 53 wzięła
udział w walkach w Normandii, oczywiście z bardzo złym dla siebie skutkiem[xxvii],
ale ostatecznie wraz z III./JG 53 jeszcze jesienią 1944 roku została odtworzona
i utrzymywała jako taki poziom efektywności bojowej, choć oczywiście owe
jesienne tygodnie były okresem bardzo brutalnej weryfikacji dla wielu młodych
lotników przybyłych ze szkół. W październiku 1944 roku JG 53 została wzmocniona
przez nowo aktywowaną IV./JG 53, powstałą wskutek przemianowania III./JG 76, części
efemerycznie istniejącej jednostki zdziesiątkowanej podczas walk latem i
jesienią 1944 roku.
Także JG 77 „Herz As”
miała swoje kłopoty – wprawdzie z wszystkich wymienionych jednostek myśliwskich
Luftwaffe miała ona najwięcej czasu na odbudowę i odtwarzanie po okresie poważnych
strat, mając już od połowy października 1944 roku status jednostki
nieoperacyjnej, ale czas ten wyraźnie został zmarnowany. Mimo stosunkowo dużej
liczebności jednostki jej wartość bojowa była znikoma, a kadra dowódcza
wyraźnie nie stanęła na wysokości zadania i nie zdołała aż do przeniesienia
jednostki do Zagłębia Ruhry stworzyć wartościowego zespołu bojowego.
Horrido! Zdjęcie z fotokamery potwierdzające zestrzelenie amerykańskiego P-47 przez majora Juliusa Meimberga. Jesienią i zimą 1944 roku to jednak niemieccy piloci częściej stawali się ofiarami alianckich lotników.
Widać zatem
wyraźnie, że zgromadzone na Zachodzie siły myśliwskie Luftwaffe były nie tyle
niejednorodne pod względem jakości, co w znacznej mierze niezdolne do
realizowania przewidzianych dla nich zadań. A te były bardzo ambitne – już 14
listopada sprecyzowano je jako prowadzenie zmasowanych operacji typu „Freie Jagd”
na rzecz własnych wojsk lądowych w Ardenach, oraz przygotowanie zmasowanego
uderzenia na lotniska alianckie. Jeśli uznano pierwszą część rozkazu za
priorytetową, najzwyczajniej w świecie uznano własne jednostki myśliwskie po
raz kolejny za rodzaj broni jednorazowego użytku – wiemy przecież, że stan
wielu jednostek był po prostu fatalny, a część wartościowych Gruppen (mowa
tutaj o jednostkach „Sturmbocków”) wręcz się do takich operacji nie nadawało. Gdy
zatem 17 grudnia 1944 roku pogoda poprawiła się na tyle, by obie strony były w
stanie przeprowadzić szereg operacji lotniczych ich wyniki musiały stanowić coś
w rodzaju kubła zimnej wody – w efekcie wykonanych około 650 lotów bojowych do
własnych baz nie powróciło 81 maszyn. Straty amerykańskie były znacznie
mniejsze i wyniosły 36 samolotów. Jedynym właściwie plusem było to, że
faktycznie obecność w powietrzu licznych i agresywnych pilotów niemieckich
spowodowała konieczność rezygnacji z uderzeń na cele lądowe wielu amerykańskich
eskadr i przyjęcie walk powietrznych, w których wprawdzie brały górę, ale nie
były w stanie siłą rzeczy wypełniać swych priorytetowych zadań. Fakt ten często
umyka podczas analiz przebiegu bitwy, gdyż zwykło się przyjmować a’priori brak poważniejszej
aktywności lotnictwa obu stron, a tylko 17 grudnia właśnie obie strony wykonały
około 1300 lotów bojowych. Następny dzień wyglądał bardzo podobnie – Amerykanie
wykonali łącznie 665 lotów bojowych starając się udzielić wsparcia swoim ciężko
doświadczanym wojskom lądowym, na co Niemcy odpowiedzieli aż 849 lotami swych
myśliwców. Scenariusz walk powietrznych był dokładnie taki sam – niemieckie myśliwce
wściekle i z poświęceniem atakowały amerykańskie formacje w ogromnej większości
przypadków uniemożliwiając im ataki na cele naziemne. Koszt tego był jednak
przerażająco wysoki – o ile 9 Armia Lotnicza USA straciła tego dnia 26
samolotów, Niemcy musieli wykreślić ze swego stanu 59 maszyn. Oczywiście Luftwaffe
nie byłaby w stanie na dłuższą metę kontynuować działań w takich warunkach,
dlatego z ogromną ulga przyjęto gwałtowne pogorszenie się pogody w nocy z 18 na
19 grudnia, w konsekwencji czego wszelkie operacje powietrzne okazały się
niemożliwe. Zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia intensywnych walk
powietrznych Amerykanie okazywali się być nie tylko lepiej wyszkoleni
indywidualnie od przeważającej masy pilotów tworzących obecną Jagdwaffe, ale
także przede wszystkim wykazywali zdecydowaną wyższość taktyczną. Niemcy byli
mało elastyczni i starali się działać dużymi formacjami myśliwców, którymi ciężko
się dowodziło w warunkach mocno ograniczonej widoczności. Amerykańskie formacje
były zaś podzielone na grupy operujące na różnych wysokościach, które szybko
udzielały sobie wsparcia w wypadku zagrożenia. Oczywistym jest, że znakomitą większość
strat poniesionych przez Luftwaffe w ciągu tych dwóch morderczych dni stanowili
piloci wykonujący swój pierwszy lot bojowy, a przybyli do jednostek bojowych w
przeciągu niewielu dni poprzedzających operację. Dowództwo Luftwaffe kolejny
raz na przestrzeni ostatnich miesięcy nie próbowało zatem wyrwać się poza
utarty schemat działań, choć doskonale wiedziało, że jest on wybitnie nieefektywny
i jeszcze bardziej pogarsza położenie niemieckich sił powietrznych.
[i] Były to pozostałości 106 Dywizji
Piechoty – głównie 424 Pułk Piechoty i 14 Grupy Kawalerii, oraz 112 Pułku
Piechoty z 28 Dywizji Piechoty USA. Uwaga Autora
[ii] „After
Action Report, 7th Armored Division, Period 1-31 December 1944“, Akta opatrzone
numerem 607.
[iii] Były to części mającego na stanie
21 wozów bojowych 1 Batalionu Niszczycieli Czołgów SS.
[iv] Brygada „Führer Begleit Brigade” powstała
na bazie jednostek wartowniczych „Grossdeutschland” pełniących służbę w
rządowej dzielnicy Berlina, oraz różnych oddziałów zapasowych i liniowych.
Miała zupełnie oryginalną strukturą posiadając . W sumie Brygada „F.B.B.”
posiadał wchodząc do akcji około 90 sprawnych czołgów i dział szturmowych.
Dowodził nią bohater reżimu z dni puczu 20 lipca 1944 roku, pułkownik Otto
Remer. Ów trzydziestodwuletni oficer był kawalerem Krzyża Rycerskiego z Liśćmi
Dębu, otrzymanym za postawę zaprezentowaną w okresie służby w charakterze
dowódcy batalionu w Dywizji „Grossdeutschland” na Froncie Wschodnim. Choć dość
długo przebywał w strukturach jednostek wartowniczych w Berlinie miał olbrzymie
doświadczenie bojowe i mimo młodego wieku podsiadał dostateczne kompetencje do
dowodzenia powierzonym mu związkiem.
[v] Steven
H. Newton, „Feldmarszałek Walther Model. Ulubiony dowódca Hitlera“, Warszawa 2007, str. 236
[vi] Wzmocniony batalion 60 Pułku
Grenadierów Pancernych, batalion 156 Pułku Grenadierów Pancernych, Batalion
Artylerii, 16 Pułk Pancerny, kompanię pionierów i 1130 Pułk Grenadierów
Ludowych z 560 Dywizji. Uwaga Autora
[vii] Ściślej mówiąc, operowała tam Kampfgruppe „Schmitt”.
[viii] Kampfgruppe „Stephan” składała się
z pancernego batalionu rozpoznawczego, batalionu artylerii pancernej, baterii
wyrzutni rakiet „Nebelwerfer” i kompanii dział szturmowych. Uwaga
Autora
[ix] Charles
McDonald, „A Time for Trumpets. The Untold Story oft he battle in the Bulge“,
Nowy Jork 1985, str. 271
[x] Fuller ze swoją grupą wpadł w ręce
Niemców dwa dni później. Wielu ocalałych z jatki w Clervaux podzieliło jego
los.
[xi] W części publikacji na temat walk w
Ardenach pojawia się informacja o udziale w zdarzeniu niezidentyfikowanych
żołnierzy amerykańskich, ale tej tezie przeczą zeznania mieszkańców wioski
Beaufort będących naocznymi świadkami zdarzenia jednoznacznie wskazującymi na
sprawstwo niemieckich żołnierzy. Uwaga Autora
[xii] Określenie „Bieg przez rózgi” ukuto
w okresie pojawienia się na masową skalę amerykańskich myśliwców eskortujących
wielkie formacje bombowe dokonujące nalotów strategicznych w obszarze
niemieckiej strefy kontroli wiosną 1944 roku, a wzięło się z przyznania
absolutnego priorytetu prowadzeniu ataków przez niemieckie formacje myśliwskie
na amerykańskie bombowce, kiedy to pojawił się problem rosnącej bezradności
pilotów Luftwaffe wobec liczebności i operatywności alianckich formacji
myśliwskich zadających coraz większe straty obrońcom Rzeszy. Faktycznie w
okresie pierwszego półrocza 1944 roku obserwowano dramatyczny wręcz wzrost
strat sił niemieckich zaangażowanych w Systemie Obrony Powietrznej Rzeszy, przy
jednoczesnym stopniowym spadku efektywności działań. Rzecz jasna wiązało się to
ze stratą dużej liczby bardzo doświadczonych lotników pełniących obowiązki
dowódców eskadr, grup, czy pułków myśliwskich. Ponadto, w okresie tym przyjęto
dość wymagająca taktykę działania polegająca na formowaniu wyspecjalizowanych
grup szturmowych atakujących wielkie formacje bombowców w zwartych szykach,
klasycznym atakiem od tyłu polegając na wzmocnionym uzbrojeniu pokładowym i
opancerzeniu używanych myśliwców. Taktyka ta nazywana „Atakiem Sturmbock”, początkowo
dość dobrze rokowała, ale w miarę upływu czasu skokowy wzrost liczebności wielkich
wypraw bombowych (w tym i myśliwców eskortowych) skutecznie paraliżował wysiłki
niemieckich pilotów, którzy w tych warunkach mieli coraz większy problem w
przedarciu się przez wszędobylski parasol ochronny myśliwców przeciwnika
broniących bardzo aktywnie dostępu do osłanianych bombowców. Myśliwce Luftwaffe
tworzące owe wyspecjalizowane „Sturmgruppen” z racji dodatkowego ciężaru nie
były równorzędnym przeciwnikiem dla amerykańskich „Mustangów” i
„Thunderboltów”, co z kolei wymagało użycia coraz większych zgrupowań
myśliwskich do ich osłony. Wszystko razem tworzyło błędne koło rosnących strat
i spadku efektywności spowodowanego sytuacją taktyczną i coraz liczniejszym
udziałem młodych i nie wyszkolonych pilotów w jednostkach bojowych. Uwaga
Autora
[xiii] W tym 8 536 członków amerykańskich
sił powietrznych i 8 178 służących w Royal Air Force.
[xiv] Z wypowiedzi weteranów na temat ich
odczuć w tym okresie wojny przebija niezmiennie poczucie własnej siły na tle
słabości Luftwaffe, przy czym niezmiennie z dużym szacunkiem wypowiadano się na
temat coraz mniejszej grupy weteranów, którzy nawet w tak ekstremalnych dla
Luftwaffe warunkach stanowili oczywiste zagrożenie dla właściwie każdego
alianckiego pilota. Wyśmienity pilot, Pierre Clostermann roszczący sobie prawo
do 33 zestrzeleń uzyskanych podczas II Wojny Światowej mówił wprost – Jak się
wydaje nie było „średniaków” i niemieckich pilotów można by podzielić na dwie,
mocno wyróżniające się kategorie: „Asów”, jakieś 15-20 procent całości, którzy
byli pilotami mającymi wyraźną przewagę nad swoimi alianckimi przeciwnikami.
Reszta zaś nie potrafiła zbyt wiele. Byli bardzo odważni, ale nie umieli
wycisnąć ze swoich maszyn wszystkiego co najlepsze.” Uwaga Autora
[xv] Idea „Wielkiego Uderzenia” mającego
w teorii zapewnić pewien okres wytchnienia udręczonemu przemysłowi i strukturom
transportowym od początku jawić się musi jako coś zupełnie nierealnego.
Doświadczenia zmasowanych nalotów alianckich z wiosny 1944 roku, w tym okresu
znanego jako „Big Week” wskazują jasno, że Luftwaffe nawet zebrawszy całość
posiadanych sił myśliwskich nie byłaby w stanie skupić do pojedynczej operacji
przechwycenia amerykańskiej wielkiej wyprawy bombowej dostatecznych sił, choćby
w przybliżeniu równych liczebnie formacji myśliwców eskortowych. Bardzo jasno
świadczy to o operacyjnej niekompetencji Gallanda, ale także o oderwaniu od
rzeczywistości taktycznej, gdyż i tak plan takowy skazywał niemieckich pilotów
do prowadzenia walki w warunkach skrajnie dla nich niekorzystnych, w warunkach
w których alianckie konstrukcje lotnicze miały największą przewagę nad ich
niemieckimi odpowiednikami. W zasadzie idea Gallanda popierana przez wielu
weteranów w przypadku realizacji przyspieszyła by tylko proces degradacji sił
myśliwskich Luftwaffe. Uwaga Autora.
[xvi] W tym okresie drastycznie skrócono
czas szkolenia młodych pilotów i tylko niewielu legitymowało się nalotem
większym od 120-140 godzin. „Nachwuchs” – bo tak nazywano w Luftwaffe młodych
pilotów opuszczających mury szkół mieli zatem pod względem wyszkolenia ogromne
braki, koncentrujące się zresztą w krytycznych w walce powietrznej obszarach.
Otóż nie posiadali właściwie umiejętności latania w trudnych warunkach
atmosferycznych, a przede wszystkim nie odbywali właściwie szkolenia
operacyjnego.
[xvii] Nazwa honorowa jednostki upamiętniała
poległego w walce w dniu 11 maja 1944 roku pułkownika Waltera „Gulle” Oessaua, który
przed śmiercią zgłosił 127 zwycięstw powietrznych w około 300 starciach. Swoją
ostatnią walkę pułkownik Oessau stoczył nad masywem Ardenów przeciw
przynajmniej pięciu amerykańskim myśliwcom będąc chorym na grypę i cierpiąc z powodu
wysokiej gorączki. Zdecydował się wziąć udział w operacji swej Geschwader z
uwagi na liczne i niewybredne zarzuty tchórzostwa czynione mu przez dowództwo
Luftwaffe. Sytuacja ta oddaje dość dobrze ogrom presji z jaką zmagali się
dowódcy jednostek operacyjnych Luftwaffe w okresie narastającej dominacji
lotnictwa Sprzymierzonych. Uwaga Autora
[xviii] Z tego aż dwudziestu czterech
należało do II./JG 1. Uwaga Autora
[xix] JG 2 „Richthofen” była jedną z
dwóch myśliwskich Geschwader operujących z baz na północnym wybrzeżu Francji od
czasu przeniesienia gros jednostek myśliwskich na wschód w związku z Operacją „Barbarossa”.
Podobnie jak JG 26 „Schlageter” uzyskała status jednostki elitarnej, bardzo
skutecznej w boju, choć powojenne analizy wykazują bardzo silną tendencję do
zjawiska „overclaimingu”, czyli zgłaszania znacznie więszej ilości sukcesów niż
miały one miejsce w rzeczywistości. Mimo wszystko w szeregach „Richthofen
Geschader” walczyło wielu znakomitych pilotów i bez względu na machinacje
związane z bojowymi osiągnięciami była to bardzo groźna siła bojowa. Uwaga
Autora
[xx] J. Weal, „Jagdgeschwader 2 „Richthofen”,
Osprey 2000 – Autor uważa, że późną jesienią generał Galland „oszczędzał”
jednostkę starając się przygotować ją jak najlepiej do swego „Wielkiego
Uderzenia”, co jednak w świetle faktycznej aktywności bojowej JG 2 wydaje się
być zdecydowanym nadużyciem. Niemal każda z operacji uwikłanych w walki Gruppe
kończyła się stratami na poziomie od 15 do 30 % strat, co automatycznie
ograniczało aktywność bojową z uwagi na brak pilotów i samolotów. Gdyby Galland
faktycznie usiłował „oszczędzać” jakiekolwiek jednostki bojowe, skupiłby się zdecydowanie
na szkoleniu operacyjnym i podnoszeniu poziomu umiejętności posiadanych w
jednostkach bojowych lotników, co jak widać nie miało miejsca. Bez względu na
straty Jagdwaffe każdorazowo starała się odpowiadać na amerykańskie dzienne
operacje lotnicze – zarówno komponentu strategicznego, jak i taktycznego – co oczywiście
generowało ogromne straty. Nie widać także w zachowanych dokumentach, by w
jakiś radykalny sposób sztab Inspektora Lotnictwa Myśliwskiego domagał się tez
od dowódców jednostek skupienia swych wysiłków na szkoleniu podwładnych. W
zasadzie zatem Galland kontentował się po prostu gromadzeniem jak największej
siły liczebnej swych eskadr, przechodząc do porządku dziennego nad ich stale
spadająca efektywnością bojową i rosnącymi stratami, a całe „oszczędzanie”, to
okresowe wyłączanie z działań konkretnych jednostek z powodu strat. W przypadku
III./JG 2 wynikało to nie tylko z powodu utraty w ciągu dwóch tygodni ponad
połowy personelu latającego, ale przede wszystkim z powodu straty wszystkich
trzech dowódców eskadr. Uwaga Autora
[xxi] Jednostka otrzymała nazwę honorową
od nazwiska generała Luftwaffe Ernsta Udeta, bohatera I Wojny Światowej, oraz Szefa
Urzędu Technicznego przy Ministerstwie Lotnictwa (RLM). 17 listopada 1941 roku pogrążony
w depresji Udet odebrał sobie życie wystrzałem z pistoletu w głowę podczas
rozmowy telefonicznej ze swoją przyjaciółką – Inge Bleyle. Powodem tego
desperackiego aktu był narastający konflikt Udeta z kierownictwem wojennym,
oraz obarczanie go za niepowodzenia Luftwaffe i słabe wyniki pracy, oraz – co szczególnie
istotne – zerwanie związku przez Panią Bleyle. Władze Rzeszy ukryły prawdziwe
okoliczności śmierci Udeta przed opinią publiczną ogłaszając jako powód śmierci
wypadek lotniczy. W ramach narodowej żałoby upamiętniono pamięć Udeta właśnie poprzez
nadanie jego imienia jako honorowej nazwy dla JG 3.
[xxii] Miedzy innymi śmierć kapitana Raimunda
Kocha w kolizji ze swoim młodym „Kaczmarkiem” w dniu 2 listopada 1944 roku.
Staka 11./JG 3 zginął w szczątkach swego Bf-109 G-14 oznaczonego jako „Żółta 11”
i został pochowany na cmentarzu w Esperstedt. Do chwili wypadku zgłosił 26
zwycięstw powietrznych.
[xxiii] Na większa skalę JG 7 działania bojowe
podjęło dopiero wczesną wiosną 1945 roku faktycznie aż do końca swego istnienia
nie osiągając planowanej siły bojowej z powodu strat, chronicznego braku
sprzętu latającego i odpowiedniego zaplecza technicznego. Uwaga Autora
[xxiv] Ciekawostką są w przypadku II./JG 4
poważne konflikty na osi dowódca – podwładni. Wielu młodych pilotów zarzucało
wprost dowódcy, majorowi Gerhardowi Schröderowi tchórzostwo objawiające się rzadkim
udziałem w misjach bojowych. Z jednej strony świadczy to o wysokim poziomie
morale młodych pilotów, z drugiej zaś, o rosnącym poziomie frustracji. Uwaga Autora
[xxv] Walter Krupinski zgłosił podczas
wojny 197 zwycięstw w około 1100 lotów bojowych. Uwaga Autora
[xxvi] Stan jednostek wchodzących w skład
JG 27 na dzień 31 maja 1944 – I./JG 27 – 41 Bf-109 G (31 sprawnych), II./JG 27 –
24 Bf-109 G (12 sprawnych), III./JG 27 – 26 Bf-109 G (20 sprawnych), IV./JG 27 –
18 Bf-109 G (12 sprawnych).
[xxvii] Aktywność tej jednostki skutkowała
stratą z wszystkich przyczyn 100 myśliwców, czyli 200% pierwotnego stanu.
Komentarze
Prześlij komentarz