"Ardeny 1944-1945". Ostatni Poker Hitlera? Część VI

 





VI. Przełom

 

1.   Rozbicie 106 Dywizji Piechoty USA

Wydawać by się mogło, że efekty natarcia, lub raczej infiltracji amerykańskich pozycji na odcinku działania sił von Manteufla i Brandenbergera przyniosły co najwyżej umiarkowane sukcesy, ale w rzeczywistości uzyskane w ciągu 16 grudnia pozycje zagrażały amerykańskiemu systemowi obrony w znacznie większym stopniu, niż na ogół się to przyjmuje. Szczególnie zła sytuacja wytworzyła się na odcinku odpowiedzialności 106 Dywizji Piechoty USA i to pomimo powstrzymania natarcia 62 Dywizji Grenadierów Ludowych i odzyskania Bleialf atakowanego przez 293 Pułk Grenadierów z 18 Dywizji Grenadierów Ludowych. Amerykanie użyli już pierwszego dnia bitwy większości odwodów taktycznych i gros sił generała Jonesa znalazła się na linii walk, a mimo to, główne siły dywizji Hoffmann-Schönborna znalazły się na bezpośrednim zapleczu amerykańskiego lewego skrzydła. Amerykanie mogli jeszcze rozpocząć manewr siłami, wykorzystując choćby liczną obsadę Schneifel do zamknięcia wyrwy w obronie, ale w ciągu nocy z 16 na 17 grudnia 1944 roku nic takiego nie nastąpiło. Świadomość uzyskanego sukcesu pobudzała natomiast do działania dowódcę 18 Dywizji Grenadierów Ludowych, który przeniósł się na przeciwległe skrzydło swej dywizji i o poranku 17 grudnia stanął na czele kolumny szturmowej złożonej z dwóch batalionów 293 Pułku Grenadierów Ludowych. Nie przybył na stanowisko dowodzenia pułku sam, gdyż wydzielił ze składu 244 Brygady Dział Szturmowych wsparcie dla swych piechurów zalegających na przedpolach Bleialf. Głównym zamiarem niemieckiego dowódcy było ostateczne rozbicie amerykańskiej obrony, co zamierzał osiągnąć przez zorganizowanie natarcia na Schönberg, niedużą miejscowość położoną nad rzeką Our, której zdobycie gwarantowało ostateczne odcięcie części sił amerykańskich na grzbiecie Schneifel. Po ukończeniu przegrupowań, Niemcy przystąpili do działania o poranku 17 grudnia.


Niemieccy grenadierzy w chwili odpoczynku.

Mimo trudnych warunków terenowych postępy głównych sił 18 Dywizji wyglądały dość podobnie do pierwszego dnia bitwy – kolumny grenadierów wyruszające z opanowanego poprzedniego dnia Auw napotykały jedynie słaby opór przeciwnika, a jedyną poważniejszą próbą powstrzymania ich natarcia była walka pododdziałów 32 Szwadronu Rozpoznawczego USA stoczona w obronie wsi Andler. Wprawdzie amerykańscy obrońcy posiadali silne wsparcie w postaci samochodów pancernych i w sumie dysponowali dość dużą siłą ognia, dali się jednak zaskoczyć, a bitwę rozstrzygnęły niezawodne StuG-i, które ogniem swych armat rozniosły w pył amerykańskie punkty oporu. Także 293 Pułk Grenadierów Ludowych zanotował postępy opanowując ostatecznie Bleialf i kierując się w stronę Schönberg od południa. Jasnym stało się, że walka weszła w stadium krytyczne dla amerykańskich sił, gdyż postępy niemieckich oddziałów wymusiły zmianę pozycji przez część baterii artylerii polowej, co w dużym stopniu ograniczyło jej możliwości skutecznego wspierania pododdziałów piechoty uwikłanych w coraz cięższe walki. Mimo twardego oporu poszczególnych plutonów walczących do ostatka w swych punktach oporu obrona rozpadała się i drogi prowadzące do przeprawy na Our zaroiły się od amerykańskich pojazdów, których kierowcy za wszelką cenę próbowali się teraz wydostać na drugą stronę rzeki. Przenikanie niemieckich oddziałów szturmowych jako pierwsi odczuli kanonierzy z 589 Batalionu Artylerii Polowej, którzy próbowali zająć nowe stanowiska ogniowe na południe od Schönberg i ponownie wejść do akcji. Zanim zdołali rozwinąć swe haubice na drodze z Bleialf pojawiły się niemieckie działa szturmowe, a grupki grenadierów brnąc przez błota pól i pastwisk kierowali się w stronę pierwszych zabudowań miejscowości. Jeszcze przed godziną dziewiątą rano Niemcy zaczęli wdzierać się do miejscowości i artylerzystom amerykańskim nie pozostało nic innego, jak tylko porzucić swe działa i próbować przejechać przez most, zanim osiągną go Niemcy. Ponieważ nikt nie myślał o zorganizowaniu jakiegokolwiek oporu Niemcy zawładnęli nieuszkodzona przeprawą niszcząc przy okazji sporo pojazdów i biorąc licznych jeńców. Na południe od miasteczka w okrążeniu znalazły się dwa pułki piechoty amerykańskiej (422 i 423), większość pięciu batalionów artylerii i liczne jednostki wsparcia, przy czym dowodzący sektorem generał Jones zdał sobie sprawę z grozy sytuacji i natychmiast poprosił przełożonych o jak najszybsze zorganizowanie natarcia z użyciem kierowanej w rejon walk broni pancernej w celu odzyskania Schönberg i odtworzenia połączenia z gros sił swej własnej dywizji. Nie było to jednak z uwagi na równoległe postępy sił 6 Armii Pancernej takie proste i w wielu przypadkach zmierzające do St. Vith siły amerykańskie musiały mierzyć się z oddziałami 1 Dywizji Pancernej SS podążającymi na zachód po drogach na północ od tej miejscowości, do której kierowały się także od południa pozostałe oddziały amerykańskie z różnych związków. W rzeczywistości gromadzące się w St. Vith oddziały amerykańskie[i] bez istotnego wsparcia nie byłyby w stanie nawet utrzymać miejscowości jako podstawy do natarcia w stronę odciętych jednostek 106 Dywizji Piechoty w przypadku energicznego natarcia oddziałów niemieckich, lecz pewną nadzieję dawał stopniowy napływ elementów 7 Dywizji Pancernej Hasbroucka i CCB ze składu 9 Dywizji Pancernej.


Kolumna amerykańskich czołgów na postoju.

Po drugiej stronie linii frontu Hoffmann-Schönborn nie zasypywał gruszek w popiele i natychmiast po zajęciu Schönberg postanowił kontynuować natarcie nie bacząc na słabość własnych sił blokujących odcięte na Schneifel zgrupowanie przeciwnika. Uznał słusznie, że jeśli będzie w stanie osiągnąć St. Vith. Nie tylko uzyska znakomitą podstawę do dalszych działań całego północnego skrzydła 5 Armii Pancernej, ale skutecznie przekreśli możliwość szybkiego zorganizowania odsieczy dla okrążonego przeciwnika. Natychmiast też przystąpił do formowania szybkiej grupy bojowej z użyciem zdobytego amerykańskiego sprzętu i wydzielił ze składu 293 Pułku Grenadierów ekwiwalent dwóch plutonów piechoty, które wsparł trzema posiadanymi na miejscu StuG-ami. Piechota była w stanie nadążyć za pojazdami pancernymi, gdyż załadowano ją na zdobyte amerykańskie ciężarówki. Niemcy natychmiast wyruszyli na północ i gdy tylko Schönberg opustoszało do miejscowości wjechały amerykańskie pojazdy – to na polu walki pojawił się zagubiony pododdział kawalerzystów, który usiłował przedostać się do swoich linii na północy. Wprawdzie nagłe pojawienie się Amerykanów na tyłach grupy Hoffmann-Schönborna wprowadziło spore zamieszanie, ale doświadczone załogi wozów z 244 StuG Brigade szybko sobie poradziły z przeciwnikiem niszcząc osiem pojazdów, w tym trzy samochody pancerne. Gdy tylko ostatni amerykańscy żołnierze poddali się, lub zniknęli w lesie kolumna ruszyła dalej, ale w Heum natknęła się na wsparte przez czołgi siły 168 Batalionu Inżynieryjnego. Niemcy zniszczyli dwa amerykańskie „Shermany” i zadali duże straty saperom spychając ich ze swej drogi, tutaj jednak wojenne szczęście zaczęło opuszczać błyskotliwie dowodzącego dotychczas Hoffmann-Schönborna, gdyż umykający w popłochu saperzy powiadomili sztab Jonesa w St. Vith o dużych siłach pancernych Niemców postępujących tuz za nimi. Generał Jones wezwał wsparcie lotnicze, przyjął bowiem, że posiadane na miejscu siły nie są wystarczające, by zmierzyć się z niemiecka kolumną pancerną ocenianą przez saperów na przynajmniej kilkadziesiąt pojazdów. Wolał czekać na przeciwnika na miejscu i zorganizować obronę w St. Vith oczekując posiłków, co w zasadzie należy uznać za rozsądne. W ciągu kolejnej godziny niemiecka kolumna stała się obiektem zaciekłych ataków myśliwców P-47 „Thunderbolt”, które zniszczyły część ciężarówek, a przede wszystkim zmusiły kolumnę do zatrzymania. Nie widząc innego wyjścia Hoffmann-Schönborn, który nie doczekał się pomocy ze strony własnych myśliwców, pozostawił pojazdy na drodze zaledwie dwa i pół kilometra od celu swego rajdu i wyruszył dalej pieszo, przez lasy. Gdy późnym popołudniem osiągnął Wallerode otrzymał silny ogień artyleryjski i dość szybko zrezygnował z próby kontynuowania natarcia w stronę St. Vith z uwagi na liczne oddziały przeciwnika obsadzające przedpole tego ważnego skrzyżowania wielu dróg. Zameldował do sztabu korpusu o swym położeniu i starał się ściągnąć jak najsilniejsze wsparcie, by móc wznowić natarcie w dniu następnym. Niemiecki dowódca nie zdołał wprawdzie zdobyć St. Vith, ale swym śmiałym rajdem wywołał na tyle dużą konsternację w dowództwie przeciwnika, że nawet pojawienie się pierwszych kompanii czołgów nie skłoniło Jonesa do zorganizowania natarcia w celu uratowania odciętych sił 106 Dywizji Piechoty. Amerykanie nadal przyjmowali, że ich własnej podstawie operacyjnej zagraża zgrupowanie pancerne w sile sześćdziesięciu czołgów[ii], a tymczasem siły 7 Dywizji Pancernej USA napływały w rejon walk częściami i z dużymi kłopotami spowodowanymi natarciem Kampfgruppe „Hansen” na północ od St. Vith. Jones to zagrożenie dostrzegł dopiero w godzinach popołudniowych, gdy kompania sztabowa pułkownika Devine’a wpadła w Recht na niemieckich grenadierów pancernych SS i została rozbita. Także kilka innych grup amerykańskich miało pecha stanąć na drodze esesmanów „Maxa” Hansena, który zyskał ogromną szansę odcięcia kolejnego dużego amerykańskiego zgrupowania w rejonie St. Vith, poprzez zdobycie Vielsalm. W zasadzie, w nocy z 17 na 18 grudnia sytuacja sił amerykańskich znacznie się pogorszyła i los okrążonych sił 106 Dywizji Piechoty w każdej chwili mogły podzielić siły zgromadzone w rejonie St. Vith, a przygotowane pierwotnie do odblokowania swych kolegów. Następny dzień miał jednak przynieść Niemcom szereg gorzkich rozczarowań i to wcale nie wynikających z rosnącego oporu przeciwnika – do wyhamowania ich ruchu na zachód doprowadziły bowiem zupełnie inne czynniki.


StuG 40 - bez tych pojazdów trudno wyobrazić sobie sukcesy 18 Dywizji.

Mimo ponagleń ze strony Hoffmanna-Schönborna generał Lucht miał ogromne problemy z szybkim przegrupowaniem skromnych sił swego korpusu na przedpola St. Vith w celu ostatecznego szturmu tej miejscowości. Oddziały niemieckie wybiły wprawdzie dziurę w amerykańskiej obronie, ale była ona stosunkowo wąska i teraz oddziały należące do rożnych korpusów, a nawet armii starały się kontynuować swój marsz po tych samych drogach. Wilgoć i błoto w znacznym stopniu ograniczyła prędkość poruszania się, ale nie to było najgorsze – część oddziałów Kampfgruppe „Hansen” weszło w rejonie Andler na trasę przemarszu  sił głównych 18 Dywizji Grenadierów Ludowych i skutecznie ją zablokowało[iii]. Usiłujący odpowiedzieć najszybciej, jak tylko się da na wezwanie swego dowódcy podpułkownik Moll poruszający się ze swymi żołnierzami tą samą drogą został teraz bezceremonialnie z niej zepchnięty przez służby nadzoru ruchu 1 Dywizji Pancernej SS i stanął. Wielokrotnie na drodze dochodziło do spięć, utarczek słownych, a nawet awantur pomiędzy żołnierzami SS, a Wehrmachtu i Moll powiadomił sztab korpusu o zaistniałej sytuacji. Warunki do przemarszu po krętych i wąskich drogach Ardenów były same w sobie bardzo złe i wymagały ścisłej koordynacji manewrów poszczególnych pododdziałów i utrzymania ostrej dyscypliny. Tymczasem służby kontroli ruchu Waffen-SS nigdy nie należały do zbyt dobrze zorganizowanych i skutecznych, teraz musiały sobie poradzić na drogach zapchanych setkami pojazdów konnych i mechanicznych, a zajmując drogę korpusu Luchta na odcinku kilku kilometrów całkowicie faworyzowały żołnierzy swych macierzystych jednostek, co skutecznie wyhamowało możliwość szybkiego zorganizowania natarcia na St. Vith. Sytuacja stała się katastrofalna, jeśli tylko zrozumiemy, że na nielicznych drogach operowały kolumny 12 i 18 Dywizji Grenadierów Ludowych, 1 Dywizji Pancernej SS, 3 Dywizji Strzelców Spadochronowych, a z głębi w stronę frontu kierowano także posiadająca setki pojazdów mechanicznych i wozów bojowych 9 Dywizję Pancerną SS „Hohenstaufen” przez dowództwo 6 Armii Pancernej. To jednak nie wyczerpywało trudności niemieckich sztabów w poruszeniu naprzód całej tej masy wojsk. Ponieważ w St. Vith krzyżowały się liczne drogi i miasteczko zyskało tym samym olbrzymiego znaczenia taktycznego feldmarszałek Model uznał pojedynczą 18 Dywizję Grenadierów Ludowych za zbyt słabą do opanowania tego celu, tym bardziej, że jej siły rozproszone były w dwóch punktach – na przedpolach St. Vith i w rejonie Schneifel, gdzie blokowały okrążone oddziały amerykańskie. Starając się opanować St. Vith jak najszybciej i tym samym rozwiązać większość swych problemów z korkami i zatorami na drogach Model kierował teraz w sukurs Hoffmann-Schönbornowi z rezerw Führer Begleit Brigade[iv], której dowódca otrzymał rozkaz jak najszybszego opanowania St. Vith. Tym samym Model mając jak najlepsze intencje jeszcze bardziej pogorszył sytuację kierując na zatłoczone trasy przemarszu kolejne setki pojazdów. Wkrótce paraliż komunikacyjny dojrzał nie tylko, do zastosowania drakońskich środków dyscyplinarnych, ale nawet do bezpośredniej interwencji dowódcy Grupy Armii „B”[v].


Rozbicie 106 Dywizji Piechoty USA i rajd w stronę St.Vith.

Pojawienie się Walthera Modela na drogach zatłoczonych wojskiem spowodowane było alarmującym meldunkiem ze sztabu generała Luchta, który bez skutku usiłował przepchnąć do przodu swą artylerię, bez której nie wyobrażał sobie opanowania St. Vith. Koniec końców, udało się nieco poprawić sytuację, ale Brygada Remera i tak potrzebowała 70 godzin na ukończenie koncentracji, podejście 9 Dywizji Pancernej SS do wskazanego rejonu będzie trwało jeszcze dłużej. W całym tym bałaganie Niemcom i tak sprzyjało szczęście – ich kolumny nie były atakowane z powietrza, ani też nie stały się celem licznej artylerii polowej przeciwnika, co jednak nie zmieniało ogólnego obrazu sytuacji – decydujące natarcie na St. Vith siłami 18 Dywizji i Brygady Remera mogło rozpocząć się najwcześniej 19 grudnia 1944 roku o poranku. Opóźnienia związane z powolnym tempem przemarszu sił niemieckich miały duży wpływ na trwałość amerykańskiej obrony w rejonie St. Vith, która w tym czasie zdecydowanie okrzepła. Amerykanie zdążyli stworzyć silny rygiel obronny siłami kilku związków, w tym przybywającej wciąż na pole walki 7 Dywizji Pancernej. Wskutek niemieckich decyzji Amerykanie nie tylko trzymali Malmedy i Poteau, co umożliwiało komunikację z ośrodkiem oporu w St. Vith, ale przede wszystkim zgromadzili na polu walki przeszło trzysta czołgów, co czyniło ich pozycje bardzo trudnymi do zdobycia. Z drugiej strony ich sytuacje komplikował fakt głębokiego oskrzydlenia ich pozycji obronnych i skomplikowana struktura dowodzenia. Decyzja o zrezygnowaniu z prób przebicia się do sił 106 Dywizji na Schneifel w zasadzie skazywała te ostatnie na zagładę, ale pozwoliła części pobitych jednostek ochłonąć po pierwszym szoku porażki i odwrotu, oraz zorganizować nowe pozycje obronne. Szczęśliwie dla Amerykanów Niemcy borykali się ze swoimi problemami i choć trudno przyjąć, że niewielki oddziałek Hoffmann-Schönborna byłby w stanie zająć, a przede wszystkim utrzymać St. Vith w obliczu trwającej przez cały czas koncentracji i konsolidacji amerykańskich sił w rejonie miasteczka, ale trudno nie dostrzec kapitalnego znaczenia zawrócenia z drogi na zachód Kampfgruppe „Hansen”. Obie strony słabo radziły sobie z rozpoznaniem i stanowczo zbyt wiele posunięć obu stron miało charakter dość przypadkowy, lub spowodowany budowaniem oceny sytuacji ogólnej na wątłych podstawach. Na razie Amerykanie zamykali wprawdzie Niemcom najdogodniejszą drogę na zachód trzymając St. Vith, ale to mogło się szybko obrócić na ich niekorzyść, gdyż Niemcy nadal mogli penetrować obronę będącą nie tylko zbiorem odizolowanych od siebie punktów oporu o różnej sile. St. Vith w każdej chwili z „łamacza fal” niemieckiej ofensywy mogło się zatem zamienić w śmiertelną pułapkę dla trzymających ich oddziałów.

 

2.   Rozbicie 28 Dywizji piechoty USA

Poranek 17 grudnia 1944 roku zastał żołnierzy 116 Dywizji Pancernej na kończeniu przegrupowania, które wyprowadzało Kampfgruppe „Bayer”[vi] poprzez Lützkampen w stronę Ouren, gdzie zamierzano sforsować Our i nacierać dalej na zachód w kierunku Houffalize. Kolejna grupa bojowa „Charciej Dywizji”, dowodzona przez majora Eberharda Stephena miała przeprawić się przez Our w Dasburgu wraz z oddziałami 2 Dywizji Pancernej, a następnie skręcić na północ i wesprzeć główne siły von Waldenburga. Po drugiej stronie linii frontu dowodzący 112 Pułkiem Piechoty USA pułkownik Gustin Nelson starał się utrzymać przedni skraj obrony na niewielkim przyczółku w Ouren i wzmocnił tamtejsze siły swymi pułkowymi niszczycielami czołgów, a także kierując do Ouren dodatkowo pluton otrzymany ze składu CCR 9 Dywizji Pancernej. Obrona Ouren została zorganizowana w sposób bardzo przemyślany – nadchodzące niemieckie oddziały pancerne musiały najpierw dość krętą drogą podejść pod sporych rozmiarów wzgórze, aby następnie poruszać się w stronę przeprawy wzdłuż zalesionego grzbietu kolejnego wzgórza. Na tej ostatniej pozycji, dominującej nad całą okolicą Nelson rozmieścił swe niszczyciele czołgów.

Mimo korzystnych pozycji obronnych i zaskoczenia maszerującej drogą kolumny niemieckiej pojedynek amerykańskich niszczycieli czołgów i niemieckich „Panter” dał wynik remisowy – Amerykanie wyeliminowali z walki trzy niemieckie czołgi, ale sami opuścili pozycje obronne po stracie trzech własnych pojazdów, co otwarło drogę do Ouren dla grenadierów. Piechurzy ze 112 Pułku stawili atakującym zaciekły opór i żołnierze Kampfgruppe „Bayer” musieli zdobywać wysunięty na wschód kompleks budynków osady dosłownie dom, po domu, ale ostatecznie groźba odcięcia od mostu nad Our zmusiła amerykańskich dowódców do podjęcia decyzji o odwrocie na drugą stronę rzeki. Ponieważ główny obiekt zainteresowania Bayera – kamienny most – znajduje się w północnej części wsi, a za nim rozciągał się dość szeroki pas płaskiej zupełnie przestrzeni odwrót amerykańskich żołnierzy był dość kosztowny, a co gorsza, nie było możliwości zorganizowania obrony utrudniającej Niemcom przeprawę. Bez względu na sukces w postaci wyparcia nieprzyjaciela z Ouren Bayer nie miał dobrych wieści dla sztabu korpusu – oględziny mostu zajętego w stanie nienaruszonym nie pozostawiały złudzeń – jego nośność uniemożliwiała próbę przeprawy czołgów. Stanowiło to o tyle duży problem, że także w zdobytym w tym samym mniej więcej czasie Tintesmühle przez pozostałe siły 560 Dywizji Grenadierów Ludowych[vii] nie udało się zdobyć przeprawy dla ciężkich pojazdów pancernych – Amerykanie wysadzili most przed wycofaniem się na zachodni brzeg. Ostatecznie główne siły LVIII Korpusu Pancernego musiały zatrzymać się i czekać na podjętą około południa w Tintesmühle budowę nowej przeprawy. Na drugim brzegu Our znalazła się jednak grupa bojowa Stephana, która pokonała rzekę w Dasburgu, co zresztą wywołało pewne zamieszanie i spowodowało opóźnienia w przeprawie dywizji pancernej von Laucherta[viii]. Zgrupowanie dowódcy dywizyjnego batalionu rozpoznawczego wydostało się na „Skyline Drive”, po czym skierowało się na północ, w stronę wsi Fischbach, która osiągnęło bez przeszkód. Tuż za wsią prowadzące kolumnę ciężkie wozy rozpoznawcze SdKfz 234 „Puma” natknęły się na długą kolumnę amerykańskich czołgów. Wprawdzie – szczęśliwie dla niemieckich załóg – nie były to średnie „Shermany”, lecz należące do kompanii D 707 Batalionu Czołgów lekkie „Stuarty” zmierzające w stronę Marnach. Amerykańscy czołgiści nie próbowali się nawet rozwinąć do walki, lecz wyruszyli ku swemu przeciwnikowi w utrzymywanej dotychczas kolumnie marszowej, ale czekało ich srogie rozczarowanie – zza niemieckich samochodów pancernych wyjechały prędko działa szturmowe StuG, które zjechały z drogi na rozciągające się po prawej stronie pole, po czym jeden za drugim skręcały i otwierały ogień ze swych 75 mm dział. W pojedynku wagi lekkiej i średniej Amerykanie nie mieli żadnych szans, a co gorsza kilka trafionych „Stuartów” zamykających kolumnę zablokowało reszcie drogę odwrotu. W ciągu niecałego kwadransa z siedemnastu lekkich czołgów kompanii D zniszczonych zostało piętnaście, a dwa ocalałe zawdzięczały swój los desperackiej decyzji dowódców załóg o próbie wydostania się z piekła na „Skyline Drive” na przełaj, przez rozmokłe pola. Oba amerykańskie pojazdy zeszły z linii ognia i szybko znikły w wirujących tuż nad ziemią płatkach padającego od rana śniegu. Tymczasem na drodze pozostały osamotnione plutony piechurów ze 112 Pułku Piechoty USA przydzielone czołgistom w roli osłony. Amerykanie znajdujący się na całkowicie odsłoniętym odcinku powzięli w tym tragicznym dla siebie położeniu jedyną rozsądną decyzję i wywiesili białe flagi, składając broń. Grupa Stephana po wzięciu około dwustu jeńców kontynuowała swój marsz na północ powoli obchodząc stanowiska 112 Pułku Piechoty, co zmusiło Amerykanów do stopniowego odwrotu w stronę St. Vith. Siły Nelsona zeszły tym samym z muszki 116 Dywizji Pancernej kierującej się wprost na zachód i weszły w skład zgrupowania broniącego się tutaj przed północnym skrzydłem 5 Armii Pancernej.


Czołg lekki "Stuart"

Dwa ocalałe ze starcia na „Skyline Drive” „Stuarty” mknąc z pełną prędkością dotarły do położonego około pięć kilometrów od areny walki Clervaux, które stało się obecnie centrum oporu 110 Grupy Pułkowej pułkownika Fullera. Ruchy amerykańskich czołgów były elementem szerszego planu działania dowódców 110 Grupy Pułkowej i sztabu 28 Dywizji Piechoty, zamierzających nie tylko utrzymać Clervaux, ale także odtworzyć przedni skraj obrony, czyli odbić Marnach. Ani Fuller, ani Cotta nie zdawali sobie sprawy, że tym samym kierowali swoje nikłe rezerwy w postaci gros 2 batalionu 110 Pułku naprzeciw głównym siłom niemieckiej 2 Dywizji Pancernej pułkownika von Laucherta, która o świcie rozpoczęła ruch przez Dasburg w przeciwnym kierunku, zamierzając via Clervaux otworzyć drogę na Bastogne. Już początek planowanego kontrataku nie wróżył Amerykanom niczego dobrego – zanim jeszcze oddziały zdołały rozwinąć się do działania na ich pozycje wyjściowe zaczęły spadać pociski niemieckiej artylerii rakietowej. Ostrzał na razie jeszcze nie spowodował większych strat, ale był na tyle precyzyjny, że zmusił do wycofania się jednej z baterii 109 Batalionu z pierwotnych pozycji ogniowych, tym samym skuteczne wsparcie artyleryjskie kontrataku stanęło pod poważnym znakiem zapytania. Amerykanie nie wiedzieli, że są obserwowani, przez dwóch obserwatorów artyleryjskich przeciwnika, którzy zainstalowali się w aptece „Molitor” i po chwili kolejne rakiety zaczęły z wyciem spadać na nowo zajęte pozycje i artylerzyści amerykańscy ponownie wycofali się. Pozostająca na uboczu druga z baterii haubic wyznaczona do wsparcia kontrataku 2 batalionu została tymczasem zaatakowana przez poruszająca się na przełaj kompanię niemieckich grenadierów pancernych – po krótkiej akcji Niemcy zmasakrowali baterię zdobywając wszystkie działa i pozostałe wyposażenie. Wycofanie baterii „B” i zagłada baterii „A” spowodowały ograniczenie całego wsparcia ogniowego dla sił Fullera do baterii „C” 109 Batalionu i kompanii dział piechoty. Tymczasem ku amerykańskim pozycjom powoli, lecz nieubłaganie zbliżał się czołowy rzut 2 Dywizji Pancernej, której dowódca zdecydowany był jak najszybciej rozerwać amerykańską obronę.

Clervaux po walce.

Na razie mimo braku zapowiadanego wsparcia rozwijał się kontratak dwóch kompanii 2 batalionu 110 Pułku Piechoty i obaj dowódcy amerykańscy meldowali o słabym oporze przeciwnika i postępach. Wkrótce jednak ich sytuacja znacznie się pogorszyła – równolegle do ich ruchu w stronę Marnach na drodze do Clervaux pojawiły się liczne niemieckie pojazdy bojowe i Fuller nakazał siłami jednego z plutonów zablokować drogę, co okazało się bardzo trudne, gdyż także przed frontem obu kompanii nagle zaroiło się od niemieckich grenadierów. Obie kompanie miały otrzymać wsparcie broni pancernej, ale niewiele z tego wynikło – znamy już smutny los kompanii „Stuartów” wysłanych „Skyline Drive”, ale nieco lepsze efekty przyniosło pojawienie się na arenie walki plutonu „Shermanów” porucznika Fleiga z 707 Batalionu Czołgów ze wsparciem plutonu z kompanii „C”. Oddział amerykański w zasadzie bez oporu dotarł do przedmieść Marnach i zajął nawet kilka zabudowań, ale krótko po tym rozkazem Fullera został zeń odwołany i dołączył do głównych sił. Spływające z licznych posterunków meldunki o pojawiających się wszędzie silnych niemieckich oddziałach skłoniły dowódcę 110 Grupy Pułkowej do odwołania kontrataku i zebrania wszystkich dostępnych sił do obrony Clervaux. Amerykanie utworzyli teraz szereg placówek starając się osłonić miasteczko szerokim półkolem. Wkrótce do piechurów dołączyły liczne pojazdy pancerne – do posiadanych przez Fullera sił 707 Batalionu Czołgów i 630 Batalionu Niszczycieli Czołgów dołączyły „Shermany” kompanii „B” 2 Batalionu Czołgów z CCR 9 Dywizji Pancernej. Te ostatnie natychmiast rozesłano plutonami po pięć wozów jako wsparcie wysuniętych poza miasto punktów oporu. Tymczasem Niemcy stopniowo rozwijali swe siły i zyskiwali coraz większą przewagę, tym bardziej, że Amerykanie konsekwentnie usiłowali trzymać się za wszelką cenę – zgodnie zresztą z duchem rozkazów dowódcy 28 Dywizji Piechoty. Pierwszy atak zorganizowany czołowo siłami kompanii 38 Batalionu Niszczycieli czołgów wspartych grenadierami pancernymi został dość szybko zatrzymany – wprawdzie Amerykanie zaskoczyli Niemców i w pierwszej fazie starcia rozbili dwa StuG-i, wkrótce jednak tracąc trzy własne „Shermany” cofnęli się nieco, jednak von Lauchert zdecydował się próbować obejść amerykańskie pozycje – wąska droga została zatarasowana rozbitymi pojazdami pancernymi, a teren i gęstniejące opady śniegu ograniczały mocno widoczność. Wkrótce gros sił niemieckich zaległo na przedpolu Clervaux, ale kilka kompanii 2 Pułku Grenadierów Pancernych przy wsparciu Pz IV z 3 Pułku Pancernego rozpoczęło natarcie na Urspelt zabezpieczające Clervaux od północy. Amerykanie mieli tutaj około 200 ludzi wspartych w ostatniej chwili plutonem czołgów, ale Niemcy szybko uzyskali znaczną przewagę stopniowo obchodząc obrońców pod osłoną precyzyjnego ognia swych czołgów. Amerykanie walczyli do ostatka, aż w końcu mając już odciętą drogę odwrotu do Clervaux podjęli próbę przebicia się, co udało się trzem czołgom i około sześćdziesięciu ludziom, pozostali polegli, lub dostali się do niewoli[ix]. Wykorzystując sukces już późnym popołudniem Niemcy posunęli się ostrożnie w stronę północnej części Clervaux i wniknęli głęboko w amerykańską pozycję obronną zajmując dworzec kolejowy i most na rzeczce Clerve. Natychmiast za grenadierami w stronę centralnej części miejscowości ruszyły Pz IV, które strzelając ze wszystkich luf dosłownie zmiażdżyły wszelkie próby oporu. Znalazłszy się w tym momencie w zasadzie na pierwszej linii walki Fuller zdecydował się poprosić o zgodę na odwrót swych sił i dwukrotnie w tym celu skontaktował się z dowództwem, ale najpierw Cotta, a potem szef sztabu 28 Dywizji nie zgodził się z jego oceną sytuacji i polecił mu wytrwać na pozycji do końca. Sytuacja 110 Grupy stała się właściwie beznadziejna – do walki przystąpiła właśnie kolejna kolumna niemieckich czołgów. Gdy Fuller dyskutował z szefem sztabu dywizji około 18.30 jedna z „Panter” podjechała na odległość około 15 metrów od punktu dowodzenia Grupy i ostrzelała budynek Hotelu la Claravallis, w którym sztab amerykański się zainstalował ze swej armaty. Fuller w kłębach pyłu przerwał rozmowę i na czele grupki żołnierzy chyłkiem wydostał się z budynku po drugiej stronie. Resztka jego oddziału wspięła się z mozołem na wysokie wzgórze – Fuller widział teraz z góry, jak niemieckie czołgi rozbijają punkty oporu jeden po drugim, a atakowani z kilku stron żołnierze amerykańscy zaczynają rzucać broń i poddawać się. Jedynym oddziałem, który stawiał zorganizowany opór była załoga tutejszego zameczku, złożona z resztek kompanii łączności i kompanii sztabowej. Dowodzący tam kapitanowie John Aiken i Clark Mackey opanowali chaos i panikę i zdołali utrzymać swa ostatnią redutę dominująca nad miasteczkiem, w efekcie czego Niemcy musieli poruszać się ulicami miasteczka bardzo ostrożnie i pod osłoną pancerzy własnych wozów bojowych. Nie wszyscy Amerykanie utknęli w Clervaux – z 630 Batalionu Niszczycieli Czołgów pięć pojazdów zdołało wyrwać się na południe, w stronę Wiltz, wkrótce za nimi podążyły także ocalałe „Shermany”, sześć z 707 Batalionu i trzy z kompanii „B” 2 Batalionu. Do zapadnięcia zmroku cała 110 Grupa Pułkowa właściwie przestała istnieć – jej straty w pierwszych dwóch dniach bitwy ocenia się na około 2500 ludzi, a pozostali usiłowali już tylko niewielkimi grupkami przez lasy i łąki wydostać się jak najszybciej na zachód. Nie wszystkim miało się to zresztą udać[x]. Kolejny dzień bitwy miał przynieść coraz szybszy rozpad obrony 28 Dywizji Piechoty.


Heinz Kokott - dowódca 26 Dywizji Grenadierów Ludowych.

Także w rejonie Weiler-Holsingen przez cały dzień 17 grudnia trwały zacięte walki. Amerykanie wyparci z Weiler nadal uporczywie się bronili wykorzystując trudny teren i wydawać by się mogło, że niemiecka 26 Dywizja Kokotta przez cały dzień drepcze w miejscu, ale niemiecki dowódca dobrze wyczuwał przesilenie w boju i stale wprowadzał do akcji kolejne pododdziały kontynuując nieustanny szturm, stopniowo spychając przeciwnika. Mimo słabego wsparcia ze strony Dywizji „Panzer-Lehr” ograniczającego się do dywizyjnego batalionu rozpoznawczego grenadierzy Kokotta przez cały dzień izolowali kolejne amerykańskie plutony i drużyny rozcinając obronę na kilku odcinkach. Ostatecznie już 18 grudnia rano padło atakowane ze wszystkich stron Holsingen, a amerykański opór ustał. Do niewoli dostało się tutaj około trzystu ludzi, głównie saperów ze 103 batalionu i piechurów z 3 batalionu 110 Pułku Piechoty. Ocaleli rozpoczęli zaś wędrówkę na zachód usiłując wydostać się z matni. Sukces 26 Dywizji Grenadierów Ludowych otwierał drogę dywizji Bayerleina, który teraz mógł wreszcie pchnąć swe czołgi na zachód, by przez Bastogne ruszyć w stronę odległej wciąż o wiele kilometrów Mozy. W tę samą stronę wybierali się także utrudzeni grenadierzy Kokotta.

Dzień 17 grudnia 1944 roku był także dniem sądu dla stanowiącej południową flankę 28 Dywizji Piechoty 109 Grupy Pułkowej. Dowodzący na tym odcinku podpułkownik Rudder także przejawiał bardzo bojowy temperament i mimo braku wiedzy o przeciwniku – jego sile i zamiarach jeszcze w nocy zaczął montować silną kontrakcję wymierzoną w wysunięte oddziały 276 i 352 Dywizji Grenadierów Ludowych. Zupełnie nie zdawał sobie przy tym sprawy z obecności kolejnej niemieckiej jednostki – dywizji Heilmanna – która rozpoczęła jeszcze przed świtaniem stopniowe przenikanie nieobsadzonego styku 110 i 109 Grup Pułkowych odcinając tę ostatnią od pozostałych sił 28 Dywizji Cotty. Działania strzelców spadochronowych zaczęły nabierać tempa, gdy udało się przeprawić przez Our dywizyjna brygadę dział szturmowych, dysponujących trzydziestoma StuG-ami. W tym samym czasie Rudder rozpoczął swoje dwa kontrataki wymierzone w obie dywizje grenadierów ludowych. Ponieważ siły podpułkownika Ruddera wzmacniał CCA z 9 Dywizji Pancernej Amerykanie czuli się bardzo pewni siebie i śmiało ruszyli naprzód, tym bardziej, że nigdzie nie widziano niemieckich czołgów. Czekało ich jednak duże rozczarowanie.


Amerykański patrol.

Generał Möhring tym razem wykazem się znacznie większą inicjatywą i pchnął swych ludzi rozwiniętych w rejonie Bigelbach przez lasy porastające okoliczne wzgórza do przodu i teraz jego grenadierzy zamknęli drogę amerykańskiej grupie złożonej z oddziałów 89 Rozpoznawczego Szwadronu Kawalerii i 811 Batalionu Niszczycieli Czołgów. Amerykanie przemieszczający się po wąskiej drodze wśród gęstego lasu poruszali się zwartą kolumną i nie wystawili żadnych ubezpieczeń – prosili się o kłopoty i je dostali. W pewnym momencie milcząca ściana lasu nagle ożyła i na kompletnie zaskoczonych Amerykanów nagle spadła ulewa ognia z broni automatycznej i „Panzerfaustów”. Tracąc kilka pojazdów w leśnej zasadzce ludzie Ruddera cofnęli się i zajęli pozycje obronne. W tym samym czasie pozostałe oddziały 276 Dywizji niespodziewanie wyłoniły się z lasu w samym środku odcinka 60 Batalionu Piechoty Zmechanizowanej zajmując sztab jednostki. Kolejne drużyny Niemców obchodziły amerykańskie punkty oporu nie podejmując walki, lecz prać niepowstrzymanie na południowy zachód. Odcięcie 60 batalionu dramatycznie komplikowało położenie 109 Grupy Pułkowej, gdyż w tym momencie właściwie pozostawał bez żadnych rezerw wobec przeważającego przeciwnika. Rudder skierował już pozostałe dwie kompanie swego 2 batalionu na ratunek okrążonej kompanii „C”, od rana z jego sił ubyły także czołgi 707 batalionu odesłane na rozkaz Cotty w pas działania sąsiedniej 110 Grupy Pułkowej. Atak 2 batalionu wspierany przez nieliczne pojazdy pancerne trafił na opór II Batalionu 915 Pułku Grenadierów z 352 Dywizji i natychmiast się załamał. Co gorsza pułkownik Schmidt zareagował błyskawicznie i w sukurs atakowanym grenadierom przyszedł batalion z 914 Pułku jego własnej dywizji, a także III Batalion 15 Pułku Strzelców Spadochronowych. Naciskani ze wszystkich stron Amerykanie zaczęli dość bezładny odwrót w efekcie którego prowadzący osobiście natarcie 915 Pułku podpułkownik Drawe zajął pozycje artylerii położone niedaleko Fouhren, skąd ostrzał stale uniemożliwiał przerzut przez rzekę w Gettingen pozostałych sił 352 Dywizji, w tym tak oczekiwanych „Hetzerów”. W tym momencie niemieckie działania zyskały na rozmachu, a sytuacja sił amerykańskich jeszcze bardziej się pogorszyła. Mimo coraz bardziej widocznej przewagi Rudder nie ustawał w próbach własnych kontrataków – kolejny został wyprowadzony w pasie działań 352 Dywizji Schmidta, po okrążeniu resztek obrońców Fouhren w centrum tej miejscowości. Rozpaczliwy kontratak spełzł na niczym, a w samym Fouhren w obliczu zdecydowanego oporu pozostałości amerykańskiej załogi w sile mniej więcej plutonu Niemcy skierowali do walki 352 Batalion Pionierów, którego kompania szturmowa przy użyciu miotaczy płomieni zmusił wreszcie obrońców do kapitulacji. Do końca dnia 15 Pułk Strzelców Spadochronowych przy wsparciu oddziałów 352 Dywizji Grenadierów Ludowych oczyścił z sił amerykańskich szeroki pas terenu pomiędzy rzekami Our i Sure, a także zdołał zabezpieczyć przyczółek na tej ostatniej, co umożliwiało kontynuowanie działań zaczepnych w dniu następnym. Oddziały amerykańskie stłoczone zostały teraz na niedużym obszarze pomiędzy Battendorfem, a Diekirch. Świt 18 grudnia zastał żołnierzy Ruddera rozproszonych w izolowanych punktach oporu, albo już odciętych od siebie przez niemieckie oddziały, albo poważnie tym zagrożonych. Dowódca amerykański uparcie jednak odrzucał możliwość wycofania się i desperacko starał się trzymać zajętych pozycji najwyraźniej oczekując odsieczy w postaci własnych rezerw pancernych. Niemcy nie zamierzali jednak do tego dopuścić i trzeciego dnia bitwy wszystkie cztery dywizje 7 Armii kontynuowały działania zaczepne.

5 Dywizja Strzelców Spadochronowych po opanowaniu Fouhren i Hoscheid miała właściwie wolną drogę na zachód i po wzmocnieniu czołowego pułku strzelców spadochronowych przez pojazdy XI. Brygady StuG-ów sforsowała rzeczkę Clerve kierując się w stronę Wiltz. Tym samym Niemcy definitywnie rozerwali obronę amerykańską i odcięli siły Ruddera od pozostałych elementów 28 Dywizji Piechoty Cotty. Sam Rudder nie był w stanie w żaden sposób wpłynąć na ogólny obraz sytuacji, gdyż pozycje jego głównych sił od samego rana stały się obiektem natarcia 276 i 352 Dywizji Grenadierów Ludowych. Na odcinku 276 Dywizji CCA 9 Dywizji Pancernej od rana usiłowała jeszcze raz odblokować okrążone siły 60 Batalionu Piechoty Zmechanizowanej, ale po stracie siedmiu pojazdów kontratak załamał się, a Amerykanie ustąpili pozostawiając swych kolegów własnemu losowi. Ostatecznie, część okrążonych sił zdołała przebić się do swoich, ale batalion stracił niemal dwie trzecie stanu i w zasadzie przestał istnieć jako zorganizowany oddział. Tymczasem także 276 Dywizja poniosła dużą stratę – spieszący na linie frontu dowódca dywizji po odprawie w dowództwie korpusu wsiadł wraz z trzema innymi oficerami sztabu dywizji i pojechał pierwszym dostępnym pojazdem – czyli amerykańskim „Jeepem”. Wśród mgieł i ciągłych utarczek pomiędzy drobnymi oddziałkami obu stron samochód wjechał na drogę łączącą Grundhoff i Beaufort i przy wjeździe do tej ostatniej natknął się na drużynę grenadierów ludowych, która zaskoczona widokiem samochodu amerykańskiej produkcji nadjeżdżającego od strony własnych tyłów otwarła ogień. W pojeździe zginął zarówno generał major Kurt Möhring, kierowca pojazdu i pozostali oficerowie. Po zorientowaniu się w omyłce oddziałek niemiecki oddalił się z miejsca zdarzenia i obecnie nie da się jednoznacznie ustalić, kto był sprawcą śmierci dowódcy 276 Dywizji Grenadierów Ludowych[xi]. Przez dłuższy czas w sztabie dywizji nie wiedziano o śmierci dowódcy i dopiero w godzinach popołudniowych dowództwo objął przybyły z rezerw kadrowych pułkownik Hugo Dempwolff. Ciało generała Möhringa i innych poległych żołnierzy 276 Dywizji Grenadierów Ludowych spoczęło w zbiorowym grobie w Holsthum, a jego mundur można dziś podziwiać w muzeum w luksemburskim Diekirch.


Mundur generała Möhringa.

Bez względu na zamieszanie związane ze śmiercią dowódcy 276 Dywizji jednostka ta, podobnie jak sąsiednia 212 Dywizja Grenadierów doszła do kresu swych operacji zaczepnych w związku z pojawieniem się na froncie po stronie amerykańskiej grup CCA i CCR ze składu 10 Dywizji Pancernej. Dalej i z sukcesami nacierała natomiast 352 Dywizja Grenadierów Ludowych, która zepchnęła siły amerykańskie z rejonie Battendorfu do Diekirch, gdzie zebrały się ocalałe po dotychczasowych walkach oddziały 109 Grupy Pułkowej. Mimo nalegań ze strony generała Cotty podpułkownik Rudder nadal upierał się przy próbie powstrzymania niemieckiego natarcia, lecz decyzją o podjęciu obrony Diekirch wepchnął swych podwładnych w śmiertelną pułapkę – 2 i 3 bataliony 109 Pułku Piechoty USA wspierane przez ocalałe jednostki wsparcia zajęły pozycje obronne w samym mieście, nie próbując nawet stawić oporu niemieckim grenadierom na wzgórzach okalającym Diekirch z trzech stron. Niemcy nie próbowali ze swych pozycji bezpośredniego szturmu, lecz podciągnęli artylerię i podjęli huraganowy ostrzał doskonale widocznych stanowisk amerykańskich. Sytuacja sił Ruddera stała się katastrofalna, gdyż pod ogniem niemieckim ewakuacja przez rzekę Sure w zorganizowany sposób była już niemożliwa. Grupki amerykańskich żołnierzy jeszcze wieczorem 18 grudnia zaczęli opuszczać swą skazaną na zagładę placówkę mieszając się z przerażonymi kanonadą artyleryjską cywilnymi uchodźcami. W sumie zmagania 109 Grupy Pułkowej z niemieckimi oddziałami doprowadziły do kompletnej zagłady tego zgrupowania, którego straty ocenia się na niemal 3400 ludzi, z których 2498 dostało się do niemieckiej niewoli. Także i tutaj zatem siły niemieckie doprowadziły do rozerwania linii obrony i tym samym położyły podstawy do dalszego natarcia na zachód, a także skutecznego zabezpieczenia flanki 5 Armii Pancernej.

 

3.   Powietrzna uwertura

Dotąd zaledwie wspomniałem o siłach powietrznych obu stron – zupełnie tak, jakby faktycznie nie brały istotnego udziału w bitwie od pierwszych dni jej trwania. Często zresztą taka recepcja zmagań w Ardenach dominuje w umysłach Czytelników rozmaitych publikacji traktujących na ten temat, gdyż utarło się mocno w pamięci zbiorowej widzenie batalii, jako stricte lądowej przez pierwsze dni zmagań. Nic bardziej mylnego – o ile faktycznie pierwszego dnia działań siły powietrzne obu stron nie prowadziły nad polem walki poważniejszych operacji, to już od drugiego dnia trwania Operacji „Herbstnebel” walki w powietrzu rozgorzały z dawno nie widzianą na Froncie Zachodnim zaciekłością. Byłoby jednak zbyt wielkim uproszczeniem skupienie się na wydarzeniach od chwili rozpoczęcia ofensywy niemieckiej – aby w sposób pełny zilustrować przebieg powietrznych zmagań należy cofnąć się w czasie dość radykalnie i przedstawić cały szereg procesów i decyzji mających olbrzymi wpływ na stan sił powietrznych obu stron. Wyłącznie wówczas jasnym stanie się dlaczego rozwój działań powietrznych nad frontem i jego zapleczem miał taki, a nie inny przebieg.

Jest absolutnie poza wszelką dyskusją całkowita dominacja w powietrzu sił alianckich i oczywistym jest, że taki stan rzeczy należy traktować jako aksjomat. Na poziomie strategicznym Luftwaffe od dawna pozostawała w głębokiej defensywie koncentrując się na coraz bardziej rozpaczliwych próbach ochrony własnej przestrzeni powietrznej przeciw coraz silniejszej penetracji tejże przez siły powietrzne Aliantów. O ile jeszcze w ciągu pierwszego półrocza 1944 roku mimo rosnącej wolno dominacji sił myśliwskich przeciwnika zdolnych do zapewnienia osłony operacjom lotnictwa bombowego siły myśliwskie Luftwaffe były w stanie zadawać przeciwnikowi bolesne ciosy, to okres ten nazywany celnie „Biegiem przez rózgi”[xii], to sytuacja ta w ciągu lata 1944 roku uległa drastycznej zmianie. Luftwaffe była jeszcze w stanie uzupełnić szeregi swych nadwątlonych w tym okresie grup lotniczych, czemu sprzyjało pewne ograniczenie intensywności działań powietrznych nad Niemcami z uwagi na wzrost zainteresowania sił alianckich celami położonymi na zapleczu przyszłego miejsca inwazji. Gdy jednak siły alianckie stanęły mocno na francuskiej ziemi po 6 czerwca Luftwaffe zareagowała tak, jak ją wcześniej przygotowywano i skierowała gros posiadanych jednostek bojowych do Francji starając się desperacko stawić czoła niezmierzonej potędze lotniczej Sprzymierzonych, co okazało się katastrofalnym błędem.


Kołujący na start Bf-109 G-14 należący do JG 3 "Udet"

Po pierwsze piloci Jagdwaffe i tak pozostający w bardzo niekorzystnym stosunku liczebnym wobec potężnego przeciwnika, to jeszcze przez niemal trzy miesiące przyszło jej działać z zupełnie do tego celu nieprzygotowanych baz lotniczych. Bardzo słaba infrastruktura techniczna, brak dostatecznej obrony przeciwlotniczej, a przede wszystkim zupełnie nierealne oczekiwania doprowadziły do rzezi niemieckich pilotów. Strata łącznie 2 127 samolotów z wszystkich przyczyn przez Luftwaffe jest dość wymownym świadectwem tego, co stało się latem 1944 roku, ale jeszcze silniej oddziaływać na wyobraźnie musza nie tyle suche liczby, co fakt zdziesiątkowania szeregów pilotów – żadna z niemieckich jednostek myśliwskich skierowanych na „Invasion Front”, a wycofanych w sierpniu i wrześniu 1944 roku do Niemiec nie utrzymała statusu jednostki operacyjnej. Niektóre odnotowały straty na poziomie powyżej 70 procent personelu latającego, a wśród poległych i zaginionych znalazło się wielu niezastąpionych „Experten” – doświadczonych liderów posiadających dostateczną charyzmę i umiejętności taktyczne, by stać na czele jednostek bojowych. W Normandii polegli między innymi dowodzący III./JG 2 „Richthofen” kapitan Herbert Huppertz, dowodzący III./JG 1 „Oessau” kapitan Karl-Heinz Weber, kapitan Josef „Sepp” Wurmheller stojący na czele III./JG 2 po śmierci Huppertza, kapitan Siegfried Simsch dowodzący I./JG 11, porucznik Eugen-Ludwig Zweigart z III./JG-54, Emil „Bully” Lang dowodzący II./JG 26 „Schlageter” i wielu, wielu innych. Te krytyczne straty spowodowały konieczność odbudowywania większości operujących na Zachodzie jednostek myśliwskich Luftwaffe w zasadzie od zera, co nie było przedsięwzięciem prostym z uwagi na stratę wielu weteranów walk, olbrzymie kłopoty paliwowe, coraz bardziej niewydolny system dowodzenia i konieczność dalszego stawiania czoła alianckiej nawale z powietrza. W tych okolicznościach proces erozji skuteczności bojowej sił myśliwskich Luftwaffe postępował i strata przez Aliantów podczas walk we Francji ponad 4000 samolotów niewielu w ogólnym rozrachunku zmieniała.


Wrak amerykańskiego P-47. Nawet strata 4000 samolotów w Normandii nie zmniejszyła potencjału alianckiego lotnictwa.

Fascynującym jest w tych okolicznościach skokowy wzrost liczebności formacji myśliwskich Luftwaffe, który dokonał się pomiędzy wrześniem a listopadem 1944 roku. Oczywiście poziom skuteczności bojowej tej odrodzonej powietrznej armady zwłaszcza na tle siły przeciwnika był zupełnie nieadekwatny do oczekiwań kierownictwa wojennego Niemiec, ale sam fakt zgromadzenia setek myśliwców na lotniskach Holandii i Zachodnich Niemiec stawał się czynnikiem, którego nie należało lekceważyć, zwłaszcza, że wobec sporych problemów stanęło też lotnictwo alianckie. Tutaj, dzięki nadzwyczajnej wydolności szkolnictwa lotniczego poniesione dotychczas straty dawało się aż do jesieni 1944 roku konsekwentnie uzupełniać i kontynuować ofensywę lotniczą. Nie mówimy tutaj o zwycięstwie bezproblemowym – tylko kampania we Francji kosztowała Aliantów 16 714 pilotów i członków załóg[xiii]. Po wyjściu wojsk lądowych na zachodnią granicę Niemiec Alianci wprawdzie absolutnie panowali w powietrzu i było w stanie prowadzić działania ofensywne na każdym poziomie mając teraz już także dużą część obszaru kontrolowanego przez niemieckie siły zbrojne w zasięgu swych sił taktycznych. O ile lotnictwo Sprzymierzonych dobrze radziło sobie z oporem pilotów myśliwskich Luftwaffe, to ponosiło coraz większe straty w efekcie rosnącej siły niemieckiej naziemnej obrony przeciwlotniczej, szczególnie rozbudowanej na bezpośrednim teraz już zapleczu frontu. Z niepokojem dowództwo alianckie odnotowywało stały wzrost strat w operacjach lotniczych jesienią, aż do osiągnięcia w listopadzie 1944 roku poziomu przekraczającego zdolność zapewniania uzupełnień. Sytuacja ta na dłuższą metę musiała wraz z pogarszaniem się warunków pogodowych doprowadzić do spadku efektywności niepowstrzymanej dotychczas siły, choć nie miała wpływu na poziom morale alianckich pilotów, gremialnie wyczuwających swe przewagi i swoja dominację na europejskim niebie[xiv]. Siły powietrzne Sprzymierzonych bez względu na swego rodzaju samozadowolenie, w które znaczna cześć struktur tej wojennej machiny jesienią popadła były też sprawnie i operatywnie dowodzone. W sumie naznaczone ogromnym respektem podejście niemieckiego dowództwa do zdolności bojowej alianckiego lotnictwa było całkowicie uzasadnione.

Inaczej zupełnie sprawy miały się po stronie Luftwaffe i fakt przygotowania w przededniu ofensywy ponad 1700 myśliwców wcale nie oznaczał osiągnięcia siły zdolnej choćby na niewielkim, ograniczonym obszarze zrównoważyć w otwartej walce dotychczasową aliancka dominację. Na tę smutną dla Niemców prawdę za wszelką cenę omijaną i przemilczaną złożyły się decyzje wcześniejszych dwóch, lub nawet trzech miesięcy. W rzeczywistości bowiem, Niemcy zamiast odbudowywać potencjał okaleczonej Luftwaffe w znacznym stopniu go zmarnowali. Mowa była już wcześniej o wizji nominalnie kierującego poczynaniami Jagdwaffe generała Adolfa Gallanda wykonania „Wielkiego Uderzenia”. Bez względu na to, jak oceniać tę koncepcję[xv], przez kolejne tygodnie pospiesznie odtwarzane eskadry i grupy myśliwskie kierowano do walki w coraz trudniejszych warunkach traktując je właściwie coraz bardziej jako siły jednorazowego użytku. Pozycja Gallanda, Göringa, czy wielu innych dygnitarzy Luftwaffe dramatycznie spadła w gronie najbliższych zauszników Hitlera, a w dodatku nawet w łonie ścisłego naczelnego dowództwa Luftwaffe roiło się od konfliktów i nieporozumień, które jeszcze bardziej ograniczały efektywność wciąż posiadanych zasobów. Te zaś – jak wspomniałem – marnowano na skalę niebywałą.


Adolf "Dolfo" Galland - Inspektor niemieckich sił myśliwskich.

W obliczu dramatycznego spadku liczebności kadr personelu latającego Jagdwaffe sięgnięto po nadzwyczajne środki. Oczywiście poza klasycznym źródłem uzupełnień, czyli młodym narybkiem kończącym szkoły lotnicze[xvi], do jednostek myśliwskich skierowano w krótkim okresie czasu wielką ilość pilotów służących dotychczas w jednostkach bombowych, meteorologicznych, rozpoznawczych, czy transportowych, a teraz rozwiązywanych w celu zwiększenia mocy Jagdwaffe. Także tutaj mimo ogromnego często doświadczenia obrazowanego przez liczący tysiące godzin nalot ogromna większość tych pilotów nie posiadała żadnych umiejętności taktycznych, niezbędnych do operatywnego prowadzenia działań bojowych. O konsekwencjach wprowadzenia do walki pospiesznie odtwarzanych jednostek świadczą ich bojowe wyniki z okresu bezpośrednio poprzedzającego Operację „Herbstnebel”. Warto prześledzić w tym miejscu stan konkretnych jednostek skierowanych do powietrznego wsparcia niemieckiej ofensywy na przestrzeni poprzedzających ją tygodni.

Pierwszym związkiem taktycznym Luftwaffe przydzielonym do wsparcia sił naziemnych w czasie Operacji „Herbstnebel” była JG 1 „Oessau”[xvii], która od lat operowała przeciw lotnictwu Sprzymierzonych z baz w Holandii i Północnych Niemiec. I./JG 1 i II./JG 1 zostały wycofane z frontu normandzkiego jeszcze w sierpniu, przechodząc odpowiednio do baz w Husum i Reinsehlen. W październiku 1944 roku dołączyła do nich przebazowana do Anklam także III./JG 1, która najdłużej utrzymywała status jednostki zdolnej do działań operacyjnych. Całość sił podległych dowodzącemu obecnie podpułkownikowi Herbertowi Ihlefeld zgromadzono w Meklemburgii w listopadzie 1944 roku, gdy I./JG 1 przesunięta została do bazy Greifswald, a II./JG 1 na lotnisko przyfabryczne zakładów Focke-Wulf w Tutow. Aż do listopada JG 1 pozostawała nieaktywna bojowo, wchłaniając w swe szeregi liczne uzupełnienia, którymi byli zarówno piloci przychodzący ze szkół lotniczych, jak i lotnicy przesuwani do lotnictwa myśliwskiego z rozwiązywanych jednostek innych rodzajów broni. Mimo stosunkowo długiego czasu i posiadania solidnego wsparcia ze strony niezwykle doświadczonych dowódców grup Ihlefeld nie zdołał stworzyć groźnej siły bojowej, nie potrafiąc zorganizować dostatecznie dużych rezerw paliwowych na szkolenie operacyjne dla uzupełnień. Na efekty nie trzeba było długo czekać – 21 listopada 1944 roku I./JG 1 uznana za operacyjną poderwała w powietrze przeciw amerykańskiej wyprawie bombowej atakującej rafinerię w Leuna aż 57 Focke-Wulfów, ale pierwsza konfrontacja z amerykańskimi samolotami zakończyła się masakrą. Do bazy w Greifswald nie wróciła połowa samolotów, a na liście strat znalazło się piętnastu poległych i pięciu rannych pilotów, co automatycznie wyłączyło jednostkę z dalszych działań bojowych. W zamian Gruppe zgłosiła dwadzieścia cztery zwycięstwa, z czego cztery nad myśliwcami P-51 „Mustang”, a pozostałe nad czterosilnikowymi bombowcami, przy czym tych ostatnich w rzeczywistości Amerykanie utracili nad Leuna osiem. Wejście do akcji w dniach 26 listopada i 5 grudnia pozostałych Gruppe wyglądało dość podobnie – JG 1 „Oessau” utraciła w tych w dwóch operacjach kolejnych dwudziestu dziewięciu poległych pilotów[xviii]. W konsekwencji tak wysokich strat dowodzącego jednostką podpułkownika Ihlfeda poinformowano wprawdzie o zamierzeniach i oczekiwaniach dowództwa, ale jednostka rozpoczęła swoje przegrupowanie na zachód dopiero w dniu rozpoczęcia ofensywy, rozlokowując swe kolejne grupy odpowiednio w Twente, Drope i Rheine. Do tego czasu do jednostki przybyła kolejna grupa młodych pilotów, z których żaden nie przeszedł szkolenia operacyjnego.


Walter Oessau - jeden z poległych wiosną 1944 roku dowódców jednostek bojowych Jagdwaffe.

Bardzo długim stażem walk powietrznych z Aliantami Zachodnimi legitymowała się kolejna jednostka Luftwaffe przygotowywana do udziału w Operacji „Herbstnebel” – JG 2 „Richthofen”[xix]. Jej I./Gruppe jeszcze w lipcu została wycofana z „Invasion Front”, aby po przyjęciu uzupełnień zostać w połowie sierpnia ponownie rzuconą do akcji w sile 48 Fw-190 A8/R2 i A8/R6. Dowodzona przez majora Ericha Hohagena jednostka odeszła w związku z szybkim marszem alianckich sił lądowych do bazy w St.Trond, a ostatecznie we wrześniu 1944 roku przebazowana została do bazy Merzhausen koło Frankfurtu nad Menem. Tylko ten krótki okres aktywności bojowej kosztował I./JG 2 dwudziestu pilotów – w ogromnej większości nowoprzybyłych „Nachwuchsen”, którzy tracili życie w swoim pierwszym locie bojowym. Bez względu na stan jednostki prowadziła ona ciągłe operacje lotnicze ponosząc kolejne dotkliwe straty, choć aktywność działań zasadniczo spadła. Już 9 września 1944 roku starcie z amerykańskimi myśliwcami kosztowało Gruppe osiem maszyn, a stoczona w dniu 12 września nad Wiesbaden kolejna batalia spowodowała dopisanie do listy strat kolejnych ośmiu nazwisk. Ciężkim ciosem dla Gruppe było odniesienie poważnych obrażeń głowy w wypadku lotniczym przez dowódcę jednostki, majora Hohagena, którego zastąpił przybyły z JG 26 kapitan Walter Matoni. Nieco lepiej sytuacja prezentowała się w II./JG 2, która we wrześniu 1944 roku rozlokowana została w bazie Nidda, również położonej w zachodniej Hesji. Grupa uniknęła wielkich strat z powodu przezbrajania w najnowsza wersje Messerschmitta – Bf-109 K. Także III./JG 2 teoretycznie otrzymała szansę odtworzenia swego bojowego potencjału, choć tutaj w październiku 1944 roku kilka operacji przyniosło dotkliwe straty – poległo osiemnastu pilotów, a ośmiu odniosło rany. W efekcie ograniczenia aktywności bojowej w ciągu listopada stan Geschwader podniósł się z 78 do 91 maszyn w gotowości bojowej, przy czym aż 58 z nich należało do II Gruppe[xx], co doskonale obrazuje ogrom strat ponoszonych przez obie walczące jesienią 1944 roku Gruppen.  Dowodzona przez podpułkownika Kurta Bühligena JG 2 „Richthofen” w przededniu Operacji „Herbstnebel” nie ukończyła żadnego programu szkolenia operacyjnego i nie działała w pełnej sile z powodu rozkazu nakazującego przezbrojenie III./JG 2 w nowy typ samolotu – Focke-Wulf 190 D9, zwany „Długonosą Dorą”. Pierwsze egzemplarze tych znakomitych samolotów dotarły do jednostki już podczas walk w Ardenach. Także „Richthofen Geschwader” trudno określić mianem jednostki w pełni operacyjnej z uwagi na bardzo duży odsetek zupełnie „zielonych” pilotów w jej szeregach i trwający proces przezbrajania.


Grupa pilotów JG 2 podczas odtwarzania jednostki. W środku porucznik Siegfried Lemke.

Jagdgeschwader 3 „Udet”[xxi] dowodzona przez majora Heinza „Pritzla” Bära przeszła podobną drogę przez poprzedzające „Herbstnebel” miesiące. Normalnie składające się z czterech Gruppe jednostka została jesienią 1944 roku uszczuplona organizacyjnie, gdyż jej II Gruppe została z dniem 25 listopada 1944 roku wycofana z działań operacyjnych i po przemianowaniu na I./JG 7 została skierowana do szkolenia na odrzutowych myśliwcach Me-262 „Schwalbe”. Wprawdzie już w początkach grudnia odtworzono tę Gruppe poprzez sformowanie jej od podstaw głównie na bazie pilotów z rozwiązanej właśnie II./KG 1, ale nowoutworzona jednostka nie ukończyła procesu szkolenia aż do lutego 1945 roku i nie brała udziału w nadchodzącej ofensywie. Z pozostałych w rękach majora Bära trzech Gruppe jedna – IV./JG 3 w zasadzie nie nadawała się do użycia w operacjach wsparcia wysiłku własnych wojsk lądowych, gdyż wyposażona w Fw-190 A8/R2 wyspecjalizowana była w działaniach typu „Sturmbock”, czyli atakach na wielkie amerykańskie formacje bombowe. Tak naprawdę zatem Bär liczyć mógł jedynie na dwie Gruppen. Tymczasem I./JG 3 zakończyła kampanię we Francji i działania w Holandii mając w dniu 27 września 1944 roku 30 samolotów bojowych i zaledwie dziewięciu pilotów. Ponieważ przez cały październik 1944 roku jednostka ta w zasadzie nie była traktowana jako operacyjna do początków listopada osiągnęła stan 64 pilotów i kompletnego wyposażenia w samoloty. Skierowanie po zaledwie miesięcznym odpoczynku do akcji bojowych skończyło się stratą w ciągu sześciu tygodni 43 myśliwców Bf-109 G, ale przede wszystkim trzydziestu pilotów, z których poległo dwudziestu dwóch. Mimo tak wielkich strat I./JG 3 operująca w początkach grudnia z bazy w Paderborn nadal pozostawała w akcji, dysponując stosunkowo doświadczonym personelem latającym – major Bär wynalazł wśród pilotów odsuniętych od operacji bojowych z powodów zdrowotnych kilku weteranów którymi obsadził wakujące stanowiska, a przede wszystkim sztab Geschwader bardzo restrykcyjnie podchodził do zagadnienia dopuszczania do lotów bojowych przybywających do jednostki pilotów z uzupełnień. W podobnym stanie kampanię letnią zakończyła III./JG 3 – trzy miesiące aktywnych działań kosztowały ją pięćdziesięciu sześciu poległych pilotów, co oznaczało po prostu całkowitą anihilację Grupy jako jednostki bojowej – na lotnisku Esperstedt w dniu 22 września stawiło się zaledwie dziewięciu lotników. W ciągu zaledwie miesiąca poprzez szybki napływ uzupełnień podniesiono stan Grupy do poziomu siedemdziesięciu myśliwców Bf-109. W odróżnieniu jednak od wielu innych odtwarzanych jednostek młody narybek poddany został stosunkowo intensywnym ćwiczeniom, które choć skutkowały licznymi wypadkami śmiertelnymi[xxii], to jednak dość dobrze przygotowały jednostkę do powrotu na linię lotniczego frontu. Na dzień 16 grudnia 1944 roku operująca z Bad Lippspringe jednostka dysponowała dużym potencjałem 45 sprawnych myśliwców i z pewnością wyróżniała się poziomem umiejętności swych pilotów. Ostatnia - IV./JG 3 – znajdowała się w dość szczególnym położeniu. W odróżnieniu od większości innych niemieckich jednostek myśliwskich nie wzięła udziału w kampanii we Francji, co nie oznacza jednak, że nie odnotowała w tym okresie gwałtownego upustu krwi. „Sturmgruppe” dowodzona przez majora Wilhelma Moritza przez całe lato i jesień brała udział w operacjach odpierania amerykańskich dziennych nalotów strategicznych, co przyniosło jej wiele sukcesów, ale także i ogromne straty własne. Z uwagi na słabość innych jednostek myśliwskich „Sturmbockom” nie zapewniano dostatecznego wsparcia „klasycznych” myśliwców zdolnych do walk manewrowych i w efekcie tego w zasadzie każda większa operacja kończyła się poważnymi stratami wśród członków jednostki. Tylko 2 grudnia 1944 roku uderzenie metodą „Sturmbock” przyniosło pilotom IV./JG 3 dwadzieścia dwa zwycięstwa powietrzne nad amerykańskimi bombowcami B-24 „Liberator”, ale szybka interwencja myśliwców USAF przyniosła stratę ośmiu własnych maszyn z czterema poległymi pilotami. Jednym z nich był dowódca 16 eskadry, kapitan Wilhelm-Erich Volkmann. Trzy dni później z powodu załamania nerwowego odsunięto od działań bojowych dowódcę jednostki, majora Moritza, którego zastąpił kapitan Hubert Weidenhammer. Mimo, że w zasadzie z uwagi na swoją specyfikę IV./JG 3 nie powinna być używana w planowanych operacjach, a morale jej pilotów było w efekcie odejścia majora Moritza niezbyt dobre, Gruppe operująca teraz z bazy w Gütersloh także miała zostać skierowana do bitwy. Patrząc całościowo na stan JG 3 „Udet” w przededniu Operacji „Herbstnebel” należy uznać tę jednostkę za stosunkowo dobrze przygotowaną do działań, o niezłym morale i sprawnym aparacie dowodzenia, co było ogromną zasługą jej dowódcy – majora „Pritzla” Bära. Jednocześnie proces reorganizacji tej jednostki jest też dość dobrym świadectwem na niemiecki bezwład organizacyjny i brak zdrowego rozsądku. Otóż, z uwagi na bardzo delikatny system napędowy myśliwce odrzutowe nie tolerowały zbyt agresywnego operowania manetką mocy, do czego w naturalny sposób skłonni byli piloci myśliwców jednosilnikowych w czasie walki w powietrzu. Nie dostrzeżono faktu, że piloci samolotów wielosilnikowych, którzy zapełnili szeregi odtwarzanej od zera II./JG 3 byli z natury rzeczy dużo lepiej predestynowani do lotów na Me-262. Zamiast zatem faktycznie pozbawić się pełnej Gruppe ze składu JG 3 „Udet”, należało raczej tworzyć I./JG 7 od zera korzystając z byłych pilotów bombowców. W efekcie takich a nie innych decyzji jednak zrezygnowano z posiadania w statusie operacyjnym aż dwóch myśliwskich Gruppe i to na dość długi czas[xxiii].

Ofhr. Franz Schaar - dwudziestoletni pilot pełniący obowiązki dowódcy 5./JG 4

Kolejne dwie Geschwader skierowane do Operacji „Herbstnebel” różniły się znacznie od opisanych już „starych” jednostek, powołano bowiem do życia zarówno JG 4, jak i JG 6 już podczas wojny, a ich staż bojowy był wyraźnie mniejszy od poprzedniczek. Wprawdzie I./JG 4 powołano do życia jeszcze w lipcu 1942 roku i zyskała ona spore doświadczenie w obronie pól naftowych Ploesti, a następnie we Włoszech, gdzie przebywała do lata 1944 roku, to sztab pułku i pozostałe trzy Gruppe powstały stosunkowo niedawno. Zarówno II.(Sturm)/JG 4, jak i III./JG 4 powstały w lipcu 1944 roku na bazie rozwiązanych jednostek niszczycielskich (ZG 1), a IV./JG 4. W lepszej sytuacji była IV./JG 4, która była w istocie przemianowaną II./JG 5 „Eismeer”. Dowodzone przez majora Gerharda Michalskiego Gruppe należały do najsłabszych pod względem wyszkolenia taktycznego w Luftwaffe i regularnie ponosiły ciężkie straty. Wprawdzie II./JG 4 odniosła operując wraz z innymi  sturmgruppe niemałe sukcesy w zwalczaniu amerykańskich ciężkich bombowców, ale każdorazowo płaciła za to wielkimi stratami własnymi. Typowym przykładem może być walka stoczona w dniu 11 września 1944 roku w obronie rafinerii w Chemnitz, gdy piloci „Sturmbocków” zniszczyli wprawdzie 13 amerykańskich bombowców, ale straty własne wyniosły dwudziestu jeden poległych i dziewięciu rannych z szeregów II i III Gruppe uwikłanych w walkę. JG 4 kontynuowała operacje bojowe przez większą część jesieni 1944 roku i choć jednostka była stale uzupełniana, jej wartość bojowa ustawicznie spadała. W wielu przypadkach młodzi piloci zapełniający szeregi tej jednostki przejawiali nadmierną agresję, co w połączeniu z nie najlepszymi decyzjami taktycznymi dowódców konsekwentnie generowało ogromne straty własne[xxiv]. Bardzo podobnie sytuacja wyglądała w dowodzonej przez majora Johana Koglera JG 6 „Horst Wessel”. Jednostka ta powstała etapami od lata do późnej jesieni 1944 roku w desperackiej próbie podniesienia stanu bojowego Jagdwaffe. Jądrem jednostki byli weterani jednostki niszczycielskiej ZG 26, wyspecjalizowanej w atakach na wielkie formacje amerykańskich bombowców. Od późnej wiosny 1944 roku wycofywano te jednostki używające myśliwców dwusilnikowych z akcji z uwagi na ich faktyczną bezbronność wobec alianckich myśliwców eskortowych. Chociaż wielu pilotów ZG 26 posiadało olbrzymie doświadczenie bojowe, zupełnie nie potrafili oni sprostać siłom przeciwnika w całkowicie nowej dla siebie sytuacji działań w kokpitach myśliwców jednosilnikowych – przybyła w sierpniu 1944 roku do Francji II./JG 6 w jednej akcji straciła w walce z amerykańskimi „Lightningami” 19 maszyn Fw-190 A i aż czternastu pilotów. Także I./JG 6 powstała na bazie personelu dawnej ZG 26, a III./JG 6 powstała poprzez przemianowanie I./JG 5 „Eismeer”. Utrata bardzo wielu pilotów w krótkim czasie we Francji została powetowana wczesną jesienią poprzez dokooptowanie do jednostki licznych uzupełnień, ale przywrócenie statusu jednostki operacyjnej ponownie przyniosło ciężkie straty. W wypadku JG 6, podobnie jak w przypadku JG 4 dużym problemem był dramatyczny brak doświadczonych w walce z lotnictwem Sprzymierzonych pilotów i zasadniczo niski poziom taktyczny, z którym to zagadnieniem niczego właściwie nie zrobiono. Zarówno JG 4, jak i JG 6 „Horst Wessel” dysponowały w przededniu Operacji „Herbstnebel” dużą ilością samolotów gotowych do akcji, ale dramatycznie niski poziom efektywności bojowej tych jednostek stawiał pod poważnym znakiem zapytania sens ich użycia w akcji przeciw liczniejszemu i znacznie lepiej wyszkolonemu przeciwnikowi.

Kołujące na start Fw-190 D-9. W takich warunkach operowały niemieckie jednostki myśliwskie jesienią 1944 roku.

Dłuższy staż bojowy posiadała utworzona wiosną 1943 roku z podziału JG 11. Jednostka powstała na bazie doświadczonej JG 1 i specjalizowała się w operacjach przechwytywania amerykańskich rajdów na północne Niemcy. Obecnie JG 11 dowodził bardzo doświadczony major Günther Specht, który starał się odtworzyć jednostkę po bardzo ciężkich stratach poniesionych w ciągu lata i jesieni. Jak dla wszystkich innych niemieckich grup myśliwskich udział w walkach nad Normandią był dla JG 11 szalenie kosztowny – w okresie od 7 czerwca do 2 września 1944 roku I./JG 11 odbyła trzy tury bojowe nad „Invasion Front” i w tym czasie straciła siedemdziesiąt samolotów, a przede wszystkim trzydziestu czterech poległych, trzech zaginionych i trzynastu poważnie rannych pilotów. Co jest już zupełnie szokujące, po zaledwie kilku dniach odpoczynku podczas których Gruppe wchłonęła uzupełnienia ponownie rzucono ją do akcji – tym razem Holandii – co kosztowało jednostkę kolejnych dwunastu zabitych, zaginionego i czterech rannych. W pozostałych dwóch Gruppe sytuacja kształtowała się dość podobnie. Z uwagi na ogromne straty poszczególne komponenty JG 11 działały w strukturach innych jednostek, na przemian ponosząc straty i przyjmując uzupełnienia. Dowodzący jednostką major Specht słynący z bardzo rygorystycznego podejścia do zagadnienia umiejętności taktycznych swych podkomendnych nie był w takich warunkach w stanie na przestrzeni wielu tygodni przeprowadzić jakichkolwiek ćwiczeń zespołowych. JG 11 zebrano w bazach położonych w rejonie Ostheim-Frankfurt 17 grudnia 1944 roku, zatem już po rozpoczęciu bitwy i natychmiast skierowano do akcji, choć jednostka jako całość reprezentowała bardzo słaby potencjał.

Kolejną jednostką myśliwską Luftwaffe skierowaną do wsparcia wojsk naziemnych była legendarna już JG 26 „Schlageter”, dowodzona przez podpułkownika Josefa „Pipsa” Prillera. Na tle wszystkich poprzednio opisanych jednostek, JG 26 wyróżniała się zdecydowanie znacznie wyższym poziomem umiejętności taktycznych i faktycznie w zupełności zasługiwało na miano elity Luftwaffe na Zachodzie. Choć lotnikom „Pipsa” Prillera los nie oszczędził ciężkich strat latem 1944 roku, nie były one aż tak dewastujące, jak w przypadku innych jednostek Luftwaffe operujących we Francji. Duży wpływ na tę sytuację miał stan kadr dowódczych, które zachowały się w dość dobrym stanie. Zarówno stojący na czele I./JG 26 major Karl Borris, jak i dowodzący II./JG 26 major Anton „Toni” Hackl byli nie tylko niesłychanie twardymi i wymagającymi dowódcami, ale także posiadali olbrzymi autorytet wśród podwładnych i przede wszystkim posiadali ogromne umiejętności taktyczne. Obaj „Experten” stanowili potężne wsparcie dla dowódcy jednostki nieustannie dbając o poprawę umiejętności swych podkomendnych. Obie grupy używały samolotów Fw-190, ale były w trakcie przezbrajania na wersję D-9. Nieco gorzej sytuacja wyglądała w III./JG 26, na której czele stał od września 1944 roku kapitan Walter Krupinski. Oficer ów, znany jako „Graf Punski” zastąpił poległego 17 września majora Klausa Mietuscha i nie był urodzonym przywódcą. Posiadał wprawdzie ogromne doświadczenie i bardzo duże konto zwycięstw[xxv], ale przejawiał najgorsze chyba cechy niemieckich „Experten” – nastawiony był ewidentnie na własną karierę i własne osiągnięcia, a działania wojenne zwykł był traktować jako rodzaj pojedynku Krupinki vs Reszta Świata. Nie dbał zupełnie o młodych podwładnych wymagających w tym trudnym okresie szczególnej uwagi i wsparcia, a podległe mu eskadry pełniły w czasie misji bojowych rolę jego „pocztu przybocznego”, był zatem dość precyzyjną antytezą kolegów dowodzących dwoma pozostałymi Gruppen. JG 26 posiadała jeszcze jeden komponent bojowy, który czynił z jednostki „Pipsa” Prillera jedną z najliczniejszych jednostek bojowych Luftwaffe owego czasu – była nią podporządkowana operacyjnie sztabowi JG 26 III./JG 54 „Grünherz”, dowodzona ówcześnie przez dwudziestoczteroletniego kapitana Roberta „Bazi” Weißa. Grupa ta pojawiła się na Froncie Zachodnim w lutym 1943 roku w efekcie eksperymentu polegającego na zamianie po jednej Gruppe z operujących na frontach Wschodnim i Zachodnim – na miejsce dotychczasowych działań III./JG 54 powędrowała I./JG 26. Eksperyment zakończył się tym, że grupa ze składu „Schlageter” powróciła do Francji, a wskutek coraz silniejszej presji ze strony rozkręcającej swa powietrzną ofensywę sił alianckich pozostawiono tam także i lotników spod znaku „Zielonych Serc”. III./JG 54 miała w początkowej fazie swych działań na nowym teatrze działań duże problemy z aklimatyzacją, ale ostatecznie stała się wartościowym składnikiem sił powietrznych systemu „Reichsverteidigung”. Od września 1944 roku jako pierwsza w Luftwaffe używała Focke-Wulf 190 D-9.


Major Heinz "Pritzl" Bär w towarzystwie swego skrzydłowego Leo Schumachera (w amerykańskiej kurtce lotniczej) oglądający zestrzelony B-17. Jesienią 1944 roku niewielu dowódców jednostek było w s tanie utrzymać należyty poziom wyszkolenia podkomendnych.

Pozostałe trzy wyznaczone do działań myśliwskie Geschwadern w teorii posiadały olbrzymie doświadczenie w walce z lotnictwem alianckim, gdyż bardzo długi czas operowały na Śródziemnomorskim Teatrze Działań, a potem włączone zostały do Systemu Obrony Powietrznej Rzeszy. Mowa o JG 27 „Africa”, JG 53 „Pik As” i JG 77 „Herz As”. Każda z tych jednostek przeszła przez piekło walk z aliancką potęgą i w znacznej mierze straciła kręgosłup złożony z grona doświadczonych „długowłosych”. W przededniu inwazji w Normandii stan JG 27 zostawiał wiele do życzenia[xxvi], ale mimo to dowództwo pchnęło jednostkę do walk, które zakończyły się dla niemieckich pilotów wprost tragicznie – tylko I./JG 27 straciła we Francji dwudziestu dwóch zabitych i dwunastu rannych. W pozostałych jednostkach sprawy ułożyły się dość podobnie. Dowodzący jednostką pułkownik Gustaw Rödel nie był w stanie gruntownie przeszkolić napływających w ramach uzupełnień kadr, gdyż poszczególne Gruppen natychmiast po uzyskaniu odpowiedniej liczebności ponownie kierowano do akcji. Skutki takiej polityki były tak samo opłakane, jak w przypadku wielu innych jednostek myśliwskich Luftwaffe tego okresu – czarnym dniem dla JG 27 okazał się być 2 listopada 1944 roku, kiedy to w jednej operacji stracono pięćdziesiąt maszyn i dwudziestu siedmiu poległych. Ponownie odtworzona jednostka rozlokowana została w rejonie Rheine-Osnabrück i uznana za operacyjną. Pewnym wzmocnieniem dla pułkownika Rödela była podporządkowana mu operacyjnie IV./JG 54 operująca z bazy Münster-Handorf, dowodzona przez kapitana Rudolfa Klemma. W nieco lepszej kondycji utrzymywała się JG 53, której dowódca, podpułkownik Helmut Benneman nadzorował trzy Gruppen. Tylko II./JG 53 wzięła udział w walkach w Normandii, oczywiście z bardzo złym dla siebie skutkiem[xxvii], ale ostatecznie wraz z III./JG 53 jeszcze jesienią 1944 roku została odtworzona i utrzymywała jako taki poziom efektywności bojowej, choć oczywiście owe jesienne tygodnie były okresem bardzo brutalnej weryfikacji dla wielu młodych lotników przybyłych ze szkół. W październiku 1944 roku JG 53 została wzmocniona przez nowo aktywowaną IV./JG 53, powstałą wskutek przemianowania III./JG 76, części efemerycznie istniejącej jednostki zdziesiątkowanej podczas walk latem i jesienią 1944 roku.

Także JG 77 „Herz As” miała swoje kłopoty – wprawdzie z wszystkich wymienionych jednostek myśliwskich Luftwaffe miała ona najwięcej czasu na odbudowę i odtwarzanie po okresie poważnych strat, mając już od połowy października 1944 roku status jednostki nieoperacyjnej, ale czas ten wyraźnie został zmarnowany. Mimo stosunkowo dużej liczebności jednostki jej wartość bojowa była znikoma, a kadra dowódcza wyraźnie nie stanęła na wysokości zadania i nie zdołała aż do przeniesienia jednostki do Zagłębia Ruhry stworzyć wartościowego zespołu bojowego.


Horrido! Zdjęcie z fotokamery potwierdzające zestrzelenie amerykańskiego P-47 przez majora Juliusa Meimberga. Jesienią i zimą 1944 roku to jednak niemieccy piloci częściej stawali się ofiarami alianckich lotników.

Widać zatem wyraźnie, że zgromadzone na Zachodzie siły myśliwskie Luftwaffe były nie tyle niejednorodne pod względem jakości, co w znacznej mierze niezdolne do realizowania przewidzianych dla nich zadań. A te były bardzo ambitne – już 14 listopada sprecyzowano je jako prowadzenie zmasowanych operacji typu „Freie Jagd” na rzecz własnych wojsk lądowych w Ardenach, oraz przygotowanie zmasowanego uderzenia na lotniska alianckie. Jeśli uznano pierwszą część rozkazu za priorytetową, najzwyczajniej w świecie uznano własne jednostki myśliwskie po raz kolejny za rodzaj broni jednorazowego użytku – wiemy przecież, że stan wielu jednostek był po prostu fatalny, a część wartościowych Gruppen (mowa tutaj o jednostkach „Sturmbocków”) wręcz się do takich operacji nie nadawało. Gdy zatem 17 grudnia 1944 roku pogoda poprawiła się na tyle, by obie strony były w stanie przeprowadzić szereg operacji lotniczych ich wyniki musiały stanowić coś w rodzaju kubła zimnej wody – w efekcie wykonanych około 650 lotów bojowych do własnych baz nie powróciło 81 maszyn. Straty amerykańskie były znacznie mniejsze i wyniosły 36 samolotów. Jedynym właściwie plusem było to, że faktycznie obecność w powietrzu licznych i agresywnych pilotów niemieckich spowodowała konieczność rezygnacji z uderzeń na cele lądowe wielu amerykańskich eskadr i przyjęcie walk powietrznych, w których wprawdzie brały górę, ale nie były w stanie siłą rzeczy wypełniać swych priorytetowych zadań. Fakt ten często umyka podczas analiz przebiegu bitwy, gdyż zwykło się przyjmować a’priori brak poważniejszej aktywności lotnictwa obu stron, a tylko 17 grudnia właśnie obie strony wykonały około 1300 lotów bojowych. Następny dzień wyglądał bardzo podobnie – Amerykanie wykonali łącznie 665 lotów bojowych starając się udzielić wsparcia swoim ciężko doświadczanym wojskom lądowym, na co Niemcy odpowiedzieli aż 849 lotami swych myśliwców. Scenariusz walk powietrznych był dokładnie taki sam – niemieckie myśliwce wściekle i z poświęceniem atakowały amerykańskie formacje w ogromnej większości przypadków uniemożliwiając im ataki na cele naziemne. Koszt tego był jednak przerażająco wysoki – o ile 9 Armia Lotnicza USA straciła tego dnia 26 samolotów, Niemcy musieli wykreślić ze swego stanu 59 maszyn. Oczywiście Luftwaffe nie byłaby w stanie na dłuższą metę kontynuować działań w takich warunkach, dlatego z ogromną ulga przyjęto gwałtowne pogorszenie się pogody w nocy z 18 na 19 grudnia, w konsekwencji czego wszelkie operacje powietrzne okazały się niemożliwe. Zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia intensywnych walk powietrznych Amerykanie okazywali się być nie tylko lepiej wyszkoleni indywidualnie od przeważającej masy pilotów tworzących obecną Jagdwaffe, ale także przede wszystkim wykazywali zdecydowaną wyższość taktyczną. Niemcy byli mało elastyczni i starali się działać dużymi formacjami myśliwców, którymi ciężko się dowodziło w warunkach mocno ograniczonej widoczności. Amerykańskie formacje były zaś podzielone na grupy operujące na różnych wysokościach, które szybko udzielały sobie wsparcia w wypadku zagrożenia. Oczywistym jest, że znakomitą większość strat poniesionych przez Luftwaffe w ciągu tych dwóch morderczych dni stanowili piloci wykonujący swój pierwszy lot bojowy, a przybyli do jednostek bojowych w przeciągu niewielu dni poprzedzających operację. Dowództwo Luftwaffe kolejny raz na przestrzeni ostatnich miesięcy nie próbowało zatem wyrwać się poza utarty schemat działań, choć doskonale wiedziało, że jest on wybitnie nieefektywny i jeszcze bardziej pogarsza położenie niemieckich sił powietrznych.



[i] Były to pozostałości 106 Dywizji Piechoty – głównie 424 Pułk Piechoty i 14 Grupy Kawalerii, oraz 112 Pułku Piechoty z 28 Dywizji Piechoty USA. Uwaga Autora

[ii] „After Action Report, 7th Armored Division, Period 1-31 December 1944“, Akta opatrzone numerem 607.

[iii] Były to części mającego na stanie 21 wozów bojowych 1 Batalionu Niszczycieli Czołgów SS.

[iv] Brygada „Führer Begleit Brigade” powstała na bazie jednostek wartowniczych „Grossdeutschland” pełniących służbę w rządowej dzielnicy Berlina, oraz różnych oddziałów zapasowych i liniowych. Miała zupełnie oryginalną strukturą posiadając . W sumie Brygada „F.B.B.” posiadał wchodząc do akcji około 90 sprawnych czołgów i dział szturmowych. Dowodził nią bohater reżimu z dni puczu 20 lipca 1944 roku, pułkownik Otto Remer. Ów trzydziestodwuletni oficer był kawalerem Krzyża Rycerskiego z Liśćmi Dębu, otrzymanym za postawę zaprezentowaną w okresie służby w charakterze dowódcy batalionu w Dywizji „Grossdeutschland” na Froncie Wschodnim. Choć dość długo przebywał w strukturach jednostek wartowniczych w Berlinie miał olbrzymie doświadczenie bojowe i mimo młodego wieku podsiadał dostateczne kompetencje do dowodzenia powierzonym mu związkiem.

[v] Steven H. Newton, „Feldmarszałek Walther Model. Ulubiony dowódca Hitlera“, Warszawa 2007, str. 236

[vi] Wzmocniony batalion 60 Pułku Grenadierów Pancernych, batalion 156 Pułku Grenadierów Pancernych, Batalion Artylerii, 16 Pułk Pancerny, kompanię pionierów i 1130 Pułk Grenadierów Ludowych z 560 Dywizji. Uwaga Autora

[vii] Ściślej mówiąc,  operowała tam Kampfgruppe „Schmitt”.

[viii] Kampfgruppe „Stephan” składała się z pancernego batalionu rozpoznawczego, batalionu artylerii pancernej, baterii wyrzutni rakiet „Nebelwerfer” i kompanii dział szturmowych. Uwaga Autora

[ix] Charles McDonald, „A Time for Trumpets. The Untold Story oft he battle in the Bulge“, Nowy Jork 1985, str. 271

[x] Fuller ze swoją grupą wpadł w ręce Niemców dwa dni później. Wielu ocalałych z jatki w Clervaux podzieliło jego los.

[xi] W części publikacji na temat walk w Ardenach pojawia się informacja o udziale w zdarzeniu niezidentyfikowanych żołnierzy amerykańskich, ale tej tezie przeczą zeznania mieszkańców wioski Beaufort będących naocznymi świadkami zdarzenia jednoznacznie wskazującymi na sprawstwo niemieckich żołnierzy. Uwaga Autora

[xii] Określenie „Bieg przez rózgi” ukuto w okresie pojawienia się na masową skalę amerykańskich myśliwców eskortujących wielkie formacje bombowe dokonujące nalotów strategicznych w obszarze niemieckiej strefy kontroli wiosną 1944 roku, a wzięło się z przyznania absolutnego priorytetu prowadzeniu ataków przez niemieckie formacje myśliwskie na amerykańskie bombowce, kiedy to pojawił się problem rosnącej bezradności pilotów Luftwaffe wobec liczebności i operatywności alianckich formacji myśliwskich zadających coraz większe straty obrońcom Rzeszy. Faktycznie w okresie pierwszego półrocza 1944 roku obserwowano dramatyczny wręcz wzrost strat sił niemieckich zaangażowanych w Systemie Obrony Powietrznej Rzeszy, przy jednoczesnym stopniowym spadku efektywności działań. Rzecz jasna wiązało się to ze stratą dużej liczby bardzo doświadczonych lotników pełniących obowiązki dowódców eskadr, grup, czy pułków myśliwskich. Ponadto, w okresie tym przyjęto dość wymagająca taktykę działania polegająca na formowaniu wyspecjalizowanych grup szturmowych atakujących wielkie formacje bombowców w zwartych szykach, klasycznym atakiem od tyłu polegając na wzmocnionym uzbrojeniu pokładowym i opancerzeniu używanych myśliwców. Taktyka ta nazywana „Atakiem Sturmbock”, początkowo dość dobrze rokowała, ale w miarę upływu czasu skokowy wzrost liczebności wielkich wypraw bombowych (w tym i myśliwców eskortowych) skutecznie paraliżował wysiłki niemieckich pilotów, którzy w tych warunkach mieli coraz większy problem w przedarciu się przez wszędobylski parasol ochronny myśliwców przeciwnika broniących bardzo aktywnie dostępu do osłanianych bombowców. Myśliwce Luftwaffe tworzące owe wyspecjalizowane „Sturmgruppen” z racji dodatkowego ciężaru nie były równorzędnym przeciwnikiem dla amerykańskich „Mustangów” i „Thunderboltów”, co z kolei wymagało użycia coraz większych zgrupowań myśliwskich do ich osłony. Wszystko razem tworzyło błędne koło rosnących strat i spadku efektywności spowodowanego sytuacją taktyczną i coraz liczniejszym udziałem młodych i nie wyszkolonych pilotów w jednostkach bojowych. Uwaga Autora

[xiii] W tym 8 536 członków amerykańskich sił powietrznych i 8 178 służących w Royal Air Force.

[xiv] Z wypowiedzi weteranów na temat ich odczuć w tym okresie wojny przebija niezmiennie poczucie własnej siły na tle słabości Luftwaffe, przy czym niezmiennie z dużym szacunkiem wypowiadano się na temat coraz mniejszej grupy weteranów, którzy nawet w tak ekstremalnych dla Luftwaffe warunkach stanowili oczywiste zagrożenie dla właściwie każdego alianckiego pilota. Wyśmienity pilot, Pierre Clostermann roszczący sobie prawo do 33 zestrzeleń uzyskanych podczas II Wojny Światowej mówił wprost – Jak się wydaje nie było „średniaków” i niemieckich pilotów można by podzielić na dwie, mocno wyróżniające się kategorie: „Asów”, jakieś 15-20 procent całości, którzy byli pilotami mającymi wyraźną przewagę nad swoimi alianckimi przeciwnikami. Reszta zaś nie potrafiła zbyt wiele. Byli bardzo odważni, ale nie umieli wycisnąć ze swoich maszyn wszystkiego co najlepsze.” Uwaga Autora

[xv] Idea „Wielkiego Uderzenia” mającego w teorii zapewnić pewien okres wytchnienia udręczonemu przemysłowi i strukturom transportowym od początku jawić się musi jako coś zupełnie nierealnego. Doświadczenia zmasowanych nalotów alianckich z wiosny 1944 roku, w tym okresu znanego jako „Big Week” wskazują jasno, że Luftwaffe nawet zebrawszy całość posiadanych sił myśliwskich nie byłaby w stanie skupić do pojedynczej operacji przechwycenia amerykańskiej wielkiej wyprawy bombowej dostatecznych sił, choćby w przybliżeniu równych liczebnie formacji myśliwców eskortowych. Bardzo jasno świadczy to o operacyjnej niekompetencji Gallanda, ale także o oderwaniu od rzeczywistości taktycznej, gdyż i tak plan takowy skazywał niemieckich pilotów do prowadzenia walki w warunkach skrajnie dla nich niekorzystnych, w warunkach w których alianckie konstrukcje lotnicze miały największą przewagę nad ich niemieckimi odpowiednikami. W zasadzie idea Gallanda popierana przez wielu weteranów w przypadku realizacji przyspieszyła by tylko proces degradacji sił myśliwskich Luftwaffe. Uwaga Autora.

[xvi] W tym okresie drastycznie skrócono czas szkolenia młodych pilotów i tylko niewielu legitymowało się nalotem większym od 120-140 godzin. „Nachwuchs” – bo tak nazywano w Luftwaffe młodych pilotów opuszczających mury szkół mieli zatem pod względem wyszkolenia ogromne braki, koncentrujące się zresztą w krytycznych w walce powietrznej obszarach. Otóż nie posiadali właściwie umiejętności latania w trudnych warunkach atmosferycznych, a przede wszystkim nie odbywali właściwie szkolenia operacyjnego.

[xvii] Nazwa honorowa jednostki upamiętniała poległego w walce w dniu 11 maja 1944 roku pułkownika Waltera „Gulle” Oessaua, który przed śmiercią zgłosił 127 zwycięstw powietrznych w około 300 starciach. Swoją ostatnią walkę pułkownik Oessau stoczył nad masywem Ardenów przeciw przynajmniej pięciu amerykańskim myśliwcom będąc chorym na grypę i cierpiąc z powodu wysokiej gorączki. Zdecydował się wziąć udział w operacji swej Geschwader z uwagi na liczne i niewybredne zarzuty tchórzostwa czynione mu przez dowództwo Luftwaffe. Sytuacja ta oddaje dość dobrze ogrom presji z jaką zmagali się dowódcy jednostek operacyjnych Luftwaffe w okresie narastającej dominacji lotnictwa Sprzymierzonych. Uwaga Autora

[xviii] Z tego aż dwudziestu czterech należało do II./JG 1. Uwaga Autora

[xix] JG 2 „Richthofen” była jedną z dwóch myśliwskich Geschwader operujących z baz na północnym wybrzeżu Francji od czasu przeniesienia gros jednostek myśliwskich na wschód w związku z Operacją „Barbarossa”. Podobnie jak JG 26 „Schlageter” uzyskała status jednostki elitarnej, bardzo skutecznej w boju, choć powojenne analizy wykazują bardzo silną tendencję do zjawiska „overclaimingu”, czyli zgłaszania znacznie więszej ilości sukcesów niż miały one miejsce w rzeczywistości. Mimo wszystko w szeregach „Richthofen Geschader” walczyło wielu znakomitych pilotów i bez względu na machinacje związane z bojowymi osiągnięciami była to bardzo groźna siła bojowa. Uwaga Autora

[xx] J. Weal, „Jagdgeschwader 2 „Richthofen”, Osprey 2000 – Autor uważa, że późną jesienią generał Galland „oszczędzał” jednostkę starając się przygotować ją jak najlepiej do swego „Wielkiego Uderzenia”, co jednak w świetle faktycznej aktywności bojowej JG 2 wydaje się być zdecydowanym nadużyciem. Niemal każda z operacji uwikłanych w walki Gruppe kończyła się stratami na poziomie od 15 do 30 % strat, co automatycznie ograniczało aktywność bojową z uwagi na brak pilotów i samolotów. Gdyby Galland faktycznie usiłował „oszczędzać” jakiekolwiek jednostki bojowe, skupiłby się zdecydowanie na szkoleniu operacyjnym i podnoszeniu poziomu umiejętności posiadanych w jednostkach bojowych lotników, co jak widać nie miało miejsca. Bez względu na straty Jagdwaffe każdorazowo starała się odpowiadać na amerykańskie dzienne operacje lotnicze – zarówno komponentu strategicznego, jak i taktycznego – co oczywiście generowało ogromne straty. Nie widać także w zachowanych dokumentach, by w jakiś radykalny sposób sztab Inspektora Lotnictwa Myśliwskiego domagał się tez od dowódców jednostek skupienia swych wysiłków na szkoleniu podwładnych. W zasadzie zatem Galland kontentował się po prostu gromadzeniem jak największej siły liczebnej swych eskadr, przechodząc do porządku dziennego nad ich stale spadająca efektywnością bojową i rosnącymi stratami, a całe „oszczędzanie”, to okresowe wyłączanie z działań konkretnych jednostek z powodu strat. W przypadku III./JG 2 wynikało to nie tylko z powodu utraty w ciągu dwóch tygodni ponad połowy personelu latającego, ale przede wszystkim z powodu straty wszystkich trzech dowódców eskadr. Uwaga Autora

[xxi] Jednostka otrzymała nazwę honorową od nazwiska generała Luftwaffe Ernsta Udeta, bohatera I Wojny Światowej, oraz Szefa Urzędu Technicznego przy Ministerstwie Lotnictwa (RLM). 17 listopada 1941 roku pogrążony w depresji Udet odebrał sobie życie wystrzałem z pistoletu w głowę podczas rozmowy telefonicznej ze swoją przyjaciółką – Inge Bleyle. Powodem tego desperackiego aktu był narastający konflikt Udeta z kierownictwem wojennym, oraz obarczanie go za niepowodzenia Luftwaffe i słabe wyniki pracy, oraz – co szczególnie istotne – zerwanie związku przez Panią Bleyle. Władze Rzeszy ukryły prawdziwe okoliczności śmierci Udeta przed opinią publiczną ogłaszając jako powód śmierci wypadek lotniczy. W ramach narodowej żałoby upamiętniono pamięć Udeta właśnie poprzez nadanie jego imienia jako honorowej nazwy dla JG 3.

[xxii] Miedzy innymi śmierć kapitana Raimunda Kocha w kolizji ze swoim młodym „Kaczmarkiem” w dniu 2 listopada 1944 roku. Staka 11./JG 3 zginął w szczątkach swego Bf-109 G-14 oznaczonego jako „Żółta 11” i został pochowany na cmentarzu w Esperstedt. Do chwili wypadku zgłosił 26 zwycięstw powietrznych.

[xxiii] Na większa skalę JG 7 działania bojowe podjęło dopiero wczesną wiosną 1945 roku faktycznie aż do końca swego istnienia nie osiągając planowanej siły bojowej z powodu strat, chronicznego braku sprzętu latającego i odpowiedniego zaplecza technicznego. Uwaga Autora

[xxiv] Ciekawostką są w przypadku II./JG 4 poważne konflikty na osi dowódca – podwładni. Wielu młodych pilotów zarzucało wprost dowódcy, majorowi Gerhardowi Schröderowi tchórzostwo objawiające się rzadkim udziałem w misjach bojowych. Z jednej strony świadczy to o wysokim poziomie morale młodych pilotów, z drugiej zaś, o rosnącym poziomie frustracji. Uwaga Autora

[xxv] Walter Krupinski zgłosił podczas wojny 197 zwycięstw w około 1100 lotów bojowych. Uwaga Autora

[xxvi] Stan jednostek wchodzących w skład JG 27 na dzień 31 maja 1944 – I./JG 27 – 41 Bf-109 G (31 sprawnych), II./JG 27 – 24 Bf-109 G (12 sprawnych), III./JG 27 – 26 Bf-109 G (20 sprawnych), IV./JG 27 – 18 Bf-109 G (12 sprawnych).

[xxvii] Aktywność tej jednostki skutkowała stratą z wszystkich przyczyn 100 myśliwców, czyli 200% pierwotnego stanu.

Komentarze

Popularne posty