"Ardeny 1944-1945. Ostatni poker Hitlera?" Część IV
IV. Dzień Pierwszy
1.
6
Armia Pancerna
Pierwsze strzały, pierwsze ofiary i pierwsze
rozczarowania związane z Operacją „Herbstnebel” wcale nie są związane z datą 16
grudnia 1944 roku. W rzeczywistości walki w północnej części sektora 6 Armii
Pancernej trwały od pewnego czasu i były częścią operacji „Queen” rozpoczętej
16 listopada 1944 roku siłami 1 i 9 Armii USA. Przez cztery tygodnie
amerykańscy żołnierze parli ku rzece Rur, by rozszerzyć wyłom w Linii Zygfryda
i zając pozycje wyjściowe do dalszej ofensywie – ku Kolonii i Bonn. W efekcie
twardego oporu niemieckich obrońców atakujący zdołali do 6 grudnia 1944 roku
osiągnąć w północnej części Lasu Hürtgen linię Merberich-Grosshau, gdzie
natarcie utknęło. Żołnierze 3 Dywizji Strzelców Spadochronowych utrzymali linie
frontu zadając ciężką porażkę 2 batalionowi 26 Pułku Piechoty USA niszcząc jego
dwie kompanie w środkowej części wyłomu. Także bardziej na południe – w rejonie
osady Gey – elementy 344 i 353 Dywizji Piechoty powstrzymały amerykański atak. Biegnąca
najbardziej na południe oś natarcia sił amerykańskiego V Korpusu doprowadziła
do osiągnięcia 6 grudnia 1944 roku miejscowości Brandenberg i Bergstein, oraz
położonego na wschód od tej ostatniej Wzgórza 400.5, co wyprowadziło
atakujących nad brzeg rzeki Rur w rejonie ujścia potoku Kall. Jeszcze 6 grudnia
Niemcy zareagowali silnym kontratakiem oddziałów 272 Dywizji Grenadierów
Ludowych, który wprawdzie nie przyniósł odzyskania utraconych pozycji, ale
ustabilizował sytuację i wyczerpał siły atakujących amerykańskich kompanii[i]. Do 9
grudnia 1944 roku grupa szturmowa 272 Dywizji została zluzowana przez grupę
bojową z 47 Dywizji Grenadierów Ludowych generała Maxa Borka, co pozwoliło
rozpocząć przegrupowanie sił korpusu generała Hitzfelda w celu zorganizowania
grup szturmowych mających nacierać na Monschau i dalej w kierunku Eupen w
ramach Operacji „Herbstnebel”. Sytuacja jednak zmieniała się szybko – amerykańskie
dowództwo dotychczasowy przebieg działań i obserwowaną rotację niemieckich
jednostek (odejście 3 Dywizji Strzelców Spadochronowych i 12 Dywizji
Grenadierów Ludowych na południe) odebrało jako przejaw słabości sił niemieckich
w obszarze realizacji Operacji „Queen” i na poważnie zaniepokoiło się
możliwością wysadzenia lub otwarcia śluz systemu tam na rzece Rur, co mogło spowodować
zablokowanie na okres nawet kilku tygodni rozwijającego się natarcia ku brzegom
Renu. Silny optymizm spowodował debatę nad koniecznością szybkiego uchwycenia
rejonu tam, by zabezpieczyć rozwijające się działania mające w ocenie dowództwa
amerykańskiego wszelkie widoki na ostateczne przełamanie impasu. Generał Edwin
L. Sibert w Raport Sytuacyjnym z dnia 12 grudnia 1944 roku stwierdzał:
„Przy stałym nacisku wojsk
Alianckich na północy i południu, moment przełomu może nastąpić nagle i bez
widocznych oznak.”[ii]
Zgodnie z tą optyką, Dowództwo 12 Grupy Armii postanowiło
rozszerzyć pas działań na obszar położony na południe od strumienia Kall i przygotowało
zgrupowanie uderzeniowe w postaci niedawno przybyłej 78 Dywizji Piechoty USA i
2 Dywizji Piechoty USA. Dywizje te zostały wsparte przez wybrane elementy 99
Dywizji Piechoty USA, a w rezerwie pozostawiono 7 Dywizję Pancerną USA. Natarcie
rozpoczęło się 13 grudnia 1944 roku i spadło na linie obrony gorączkowo
przygotowujących własne natarcie obu dywizji generała Ottona Hitzfelda. Mimo
niepełnej siły – 311 Pułk Piechoty został wcześniej oddany 8 Dywizji Piechoty
USA i walczył obecnie w rejonie Brandenburg – nowoprzybyli amerykanie
zaatakowali z dużym animuszem i do wieczora 13 grudnia wdarli się głęboko w
obronę 272 Dywizji Grenadierów Ludowych. Przy wsparciu silnej artylerii
żołnierze „The Lightning Division” do wieczora zdobyli 35 umocnionych punktów
oporu, a dowództwo dywizji oceniło opór niemiecki jako słaby. Amerykanie
zajmując wsie Rollesbroich i Simmerath przygotowywali się do kolejnego kroku na
drodze ku tamom – zajęcia kluczowej miejscowości na szlaku natarcia, czyli
silnie umocnionej Kesternich[iii]. W
ciągu kolejnych dwóch dni tempo natarcia wyraźnie spadło mimo zaangażowania
rezerw obu atakujących pułków 78 Dywizji, ale ostatnim wysiłkiem amerykańscy
piechurzy wdarli się do zachodniej części Kesternich. Po zaciekłej walce
ocaleli obrońcy Kesternich opuścili swe pozycje, ale Amerykanie nie byli w
stanie obsadzić ruin wsi z uwagi na morderczy ostrzał moździerzowy. Pod osłoną
ognia artylerii generał Hitzfeld dokonał przegrupowania sił i wzmocnił 272
Dywizję Grenadierów Ludowych dwa batalionami z 326 Dywizji pułkownika Käschnera,
co pozwoliło skierować w wyłom większe siły. Wieczorem 15 grudnia grupa bojowa
pułkownika Kosmalli dokonała silnego kontrataku zupełnie zaskakując dowództwo
78 Dywizji Piechoty, które nie było w stanie wesprzeć swych czołowych pododdziałów,
gdyż nie zostawiło sobie w odwodzie żadnych jednostek. W szybko zapadającym
mroku ruiny Kesternich stały się areną zaciekłej i bezpardonowej walki na granaty
i bagnety, w której ostatecznie górę wzięli Niemcy. Amerykanie zostali zmuszeni
do odwrotu i zalegli na pozycjach osiągniętych pierwszego dnia bitwy. To nie
był jedyny kryzys w pasie LXVII Korpusu Armijnego generała Hitzfelda, gdyż o świcie
16 grudnia na pozycje osłabionej 326 Dywizji grenadierów Ludowych spadło
natarcie głównych sił 2 Dywizji Piechoty USA. Także tutaj z uwagi na słabą
obsadę skraju głównego pasa obrony Amerykanie zdołali włamać się w niemiecka
obronę – zajęli ważną miejscowość Wahlerscheid w centrum ugrupowania 326
Dywizji[iv]. Mimo,
że jeszcze pierwszego dnia bitwy generał Hitzfeld kwestionował zdolność własnych
sił do wykonania zaplanowanego natarcia na Monschau w ramach Operacji „Herbstenebel”
dowództwo 6 Armii Pancernej ani zmieniło pierwotnych zadań korpusu, ani tez w
żaden sposób go nie wzmocniło. Co gorsza, do korpusu nie dotarł zapowiadany 653
Oddział Ciężkich Niszczycieli Czołgów mający na wyposażeniu pojazdy „Jagdtiger”.
Wśród trwających właściwie w całym pasie działań korpusu generał Hitzfeld zdołał
sformować grupę uderzeniową w sile czterech batalionów należących do 326
Dywizji, ale widząc trudną sytuacje własnych jednostek świadomie zrezygnował z
pierwotnego celu natarcia decydując się na kontratak mający na celu odbicie
Wahlerscheid, co w prawdzie nie mogło mieć wpływu na niemiecka ofensywę, ale
radykalnie poprawiało sytuacje jego własnego korpusu. Natarcie będące w
rzeczywistości kontratakiem ruszyło o godzinie 6 rano i od początku napotkało
ogromne trudności. Niemieccy grenadierzy z prowadzących atak kompanii
szturmowych zdołali wprawdzie wedrzeć się w pozycje amerykańskiej 2 Dywizji,
ale wkrótce na atak odpowiedziało potężne zgrupowanie artylerii amerykańskiej,
zgromadzonej do wsparcia rozwijanego natarcia. Na atakujących w ciągu kilku
minut spadł grad pocisków artyleryjskich, z których część wyposażona była w nowy
rodzaj zapalników zwanych POZIT, będących zapalnikami działającymi zbliżeniowo.
Amerykańskie granaty artyleryjskie detonując na wysokości od kilku do
kilkunastu metrów zasypały deszczem śmiercionośnych odłamków atakujących grenadierów
i natarcie natychmiast zamarło, a wszelki próby poderwania ludzi do dalszej
walki przez fantastycznie odważnych dowódców drużyn i plutonów nie zdały się na
nic. W tej sytuacji generał Hitzfeld zapoznawszy się z raportem generała Käschnera
obliczającym straty własne na około 20 % stanów atakujących batalionów odwołał
całe natarcie[v].
LXVII Korpus Armijny nawet nie opuścił pozycji wyjściowych, a jego udział w uderzeniu
przełamującym Operacji „Herbstnebel” został definitywnie zakończony.
Operacja "Queen". Amerykańskie czołgi podczas walk w listopadzie 1944.
W chwili w której niemieccy kanonierzy zaczynali
zdejmować pokrowce z luf dział i wyrzutni rakiet w pasie natarcia I Korpusu
Pancernego SS znajdowała się 99 Dywizja Piechoty USA, a konkretnie dwa jej
pułki – 393 i 394, przy czym ten pierwszy stracił swój 2 batalion na rzecz
sąsiedniej 2 Dywizji Piechoty nacierającej w kierunku tam na rzece Rur. Na
południe od niej, w dolinie Losheimer-Graben front obsadzała 14 Grupa Kawalerii
pułkownika Devine’a. Przygotowanie artyleryjskie zrobiło ogromne wrażenie na
niemieckich żołnierzach – nawet ci doświadczeni i zaprawieni w bojach od dawna
nie byli świadkami tak dużej koncentracji własnej artylerii. Najpierw tyły linii
frontu zajaśniały niezwykłą poświatą, a potem ich uszu dobiegł potworny ryk
dziesiątek dział i moździerzy, by wreszcie mogli poczuć energiczną pulsację
powietrza drżącego od dziesiątek eksplozji. Pokonując naturalny lęk wielu ludzi
wspięło się na przedpiersia wysuniętych transzei wypełnionych oczekującymi
sygnału do szturmu żołnierzy i próbowało wśród ciemności ocenić skuteczność tak
potężnego ognia. Czekało ich jednak w tym względzie srogie rozczarowanie.
Niemiecka lekka haubica leFH 18 105 mm w akcji.
Operujące na odcinku 99 Dywizji trzy niemieckie związki –
12, 277 Dywizje Grenadierów Ludowych, oraz 3 Dywizja Strzelców Spadochronowych
miały wprawdzie dużą przewagę liczebną nad amerykańskimi obrońcami, ale ich
dowódcy nie posiadali dużej wiedzy na temat struktury amerykańskiej obrony i musieli
działać po omacku. Teren był mocno pofałdowany i porośnięty gęstym starym
lasem, co ograniczało widoczność praktycznie do kilku metrów. Wszystkie trzy
pułki grenadierów 277 Dywizji Viebiga wyruszyły do ataku wzdłuż lokalnych dróg wiodących
z Hollerath i Udenbroth w stronę Rocherath i Krinkelt i niemal natychmiast
natrafiły na twardy opór przeciwnika. Przygotowanie artyleryjskie w zasadzie
nie naruszyło struktury amerykańskiej obrony, a jedynie zaalarmowało obrońców i
postawiło na nogi sztab dywizji. Jedynym profitem dla Niemców było przecięcie w
kilku miejscach łączności przewodowej. Niemieccy grenadierzy, którzy tego
chłodnego i wilgotnego poranka wychynęli ze swych stanowisk i rozpoczęli
natarcie na zachód napotkali od razu ogromne trudności. Podoficerowie i
oficerowie prowadzący swe plutony i kompanie mieli ogromne trudności z rozpoznaniem
umiejscowienia amerykańskich punktów oporu, które stawały się widoczne wyłącznie
wtedy, gdy otwory strzelnicze umocnień zaczynały zionąc ogniem karabinów
maszynowych. Próbujący podrywać raz po raz do szturmów zdezorientowanych żołnierzy
dowódcy coraz częściej padali na ziemię – zabici lub ranni – i dowodzenie na
poziomie grup szturmowych szybko zaczęło ustawać. Już w świetle dnia każdy z
trzech dowódców nacierających pułków nie miał żadnego pojęcia w sytuacji i
postępach swych oddziałów, choć niepokojącym było to, że ze swych wysuniętych
stanowisk dowodzenia nadal wyraźnie słyszeli karabinową palbę przerywaną
odgłosami eksplozji ręcznych granatów. Wszyscy trzej podjęli próbę koordynacji działań
swych pododdziałów i osobiście pojawili się na linii walk, co miało przynieść fatalne
następstwa – do wieczora podpułkownicy Josef Bremm i Otto Jacquet dowodzący 990
i 991 Pułkami Grenadierów odnieśli rany. Nieco lepiej wiodło się 989 Pułkowi
Grenadierów, który choć stracił obu dowódców batalionów osiągnął oddalony od
pozycji wyjściowych o około 2 kilometry strumień Jans, gdzie twardy opór
Amerykanów powstrzymał natarcie. Pułkownik Georg Fieger dowodzący tym pułkiem
poinformował sztab dywizji o sytuacji, ciężkich stratach i braku jakiegokolwiek
wsparcia. Spływające do pułkownika Viebiga raporty były mocno opóźnione z uwagi
na straty w kadrze, ale już w godzinach popołudniowych jasnym stało się, że 277
Dywizja nie zrealizowała żadnego z oczekiwanych celów natarcia. Własne straty
oceniano na około 200 poległych i w tej sytuacji pułkownik Viebig wstrzymał
dalsze ataki, dokonując reorganizacji swej dywizji – utworzył dwie grupy bojowe
oddając je pod dowództwo pułkownika Fiegera i podpułkownika Bremma, który
pomimo ran odmówił zejścia ze stanowiska dowodzenia swego pułku[vi][vii]. Viebig
nie mógł być zadowolony z przebiegu dotychczasowych walk, ale wyczuwał, że
przeciwnik także znajduje się na skraju załamania i zamierzał kontynuować nacisk
aż do złamania oporu od rana 17 grudnia. W tym duchu w sztabie 277 Dywizji
zredagowano rozkazy dla grup bojowych „Fieger” i „Bremm” na poranek dnia
następnego.
Volksgrenadier w boju.
Natarcie 12 Dywizji Grenadierów Ludowych Engela miało
bardzo podobny przebieg, choć dzięki nieco łatwiejszemu terenowi przyniosło
większe postępy. Dowódca 48 Pułku Grenadierów Ludowych, pułkownik Wilhelm
Osterhold poprowadził swych ludzi przez Losheim przez lekko pofałdowane łąki i
pola, by utknąć w rejonie wysadzonego wiaduktu kolejowego położonego na północ
od tej miejscowości. Mimo natychmiastowego przybycia pionierów SS z 1 Dywizji
Pancernej „L.A.H.” dopiero w godzinach wieczornych udało się otworzyć przejście
poprzez zbudowanie prowizorycznego mostu. W międzyczasie Osterhold dwukrotnie
otrzymywał rozkazy zmieniające kierunek natarcia jego regimentu i nadal niczego
nie dowiedział się o przeciwniku. Mimo braku wsparcia broni ciężkiej Osterhold
poprowadził swych ludzi do natarcia na wieś Losheimgraben, która utrzymywał 1
batalion amerykańskiego 394 Pułku Piechoty. Niemieccy grenadierzy prowadzeni
przez swych oficerów z bronią w ręku parli nieustępliwie pod górę, a Amerykanie
ze swych stanowisk obronnych zasypywali ich ogniem broni maszynowej i moździerzy.
Obie strony poniosły bardzo ciężkie straty w walach wręcz i choć ostatecznie
atak grenadierów Osterholda utknął, sytuacja obrońców w godzinach wieczornych
była już krytyczna – kompanie strzeleckie zostały zdziesiątkowane, a wielu
dowódców liniowych poległo, lub odniosło rany[viii].
Generał Gerhard Engel podczas wizyty feldmarszałka Walthera Modela na swym stanowisku dowodzenia.
Druga grupa bojowa „Dywizji Byka”, czyli 27 Pułk
Fizylierów obszedł Losheimergraben od północny z trudem pokonując rozmokłe pola
na podejściach do amerykańskich pozycji. Także tutaj widoczni jak na dłoni z
pozycji obronnych 394 pułku Piechoty USA atakujący musieli przejść długą i
bolesną drogę pod amerykańskim ogniem. Mimo wszystkich trudności natarcie
powoli, ale jednak rozwijało się i około godziny 16.00 Atakujący z furią Niemcy
wyparli walczących do upadłego Amerykanów ze stacji kolejowej Buchholz, co
wybiło w liniach obronnych 99 Dywizji Piechoty dużą lukę. Z powodu bardzo
słabej komunikacji dowództwa wyższe obu stron nie miały pojęcia o tym fakcie i
Niemcy zupełnie nie wykorzystali swego położenia, dzięki któremu mogli
najspokojniej w świecie zrolować pozycje obronne przeciwnika położone na północ
i południe od Buchholz. Generał Engel na swym stanowisku dowodzenia miał przez
cały dzień dość mgliste pojęcie o sytuacji swych czołowych oddziałów, ale
intuicja podpowiadała mu, że mimo strat jego ludzie powoli biorą teren, choć do
oczyszczenia dróg dla 1 Dywizji Pancernej SS jest jeszcze daleko[ix]. O
godzinie 14.00 na jego stanowisko dowodzenie wpadł wściekły i sfrustrowany „Jochen”
Peiper, który żądał jak najszybszego otwarcia dróg natarcia dla jego własnej
grupy bojowej. Engel, który bardzo starał się wykonać swe zadanie z trudem
panował nad nerwami, gdy dużo niższy rangą oficer SS usiłował go obsztorcować w
obecności najbliższych współpracowników. Co gorsza „przyjacielska wizyta”
dowódcy grupy bojowej SS znacznie opóźniła przygotowania wejścia do akcji
rezerwowego 89 Pułku Grenadierów Ludowych. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy
wygasała walka o Buchholz Peiper podjął samowolną decyzję o rozpoczęciu
natarcia swej grupy bojowej i dziesiątki ciężkich pojazdów bojowych rozpoczęły
powolny ruch ku Losheim[x]. Już po
zmroku, około godziny 17.00 ruch naprzód został zatrzymany przez zwalony
wiadukt kolejowy i pionierzy wciąż pracujący nad odbudową przejazdu wytyczyli
objazd. Tkwiące w długiej linii na wąskiej drodze czołgiści Pepiera musieli
teraz powoli, przy niemal zerowej widoczności zjechać do przekopu, którym
biegła linia kolejowa, następnie przejechać oznaczony chorągiewkami odcinek po
torach, by wreszcie po kilkuset metrach ostrożnie wspiąć się w górę po rozmokłej
ziemi. Powolna przeprawa trwała w najlepsze, gdy do Peipera dotarł rozkaz
samego dowódcy I Korpusu Pancernego SS, Gruf-a Hermanna Priessa anulujący jego
samowolne zarządzenia i kierujący grupę bojową na południowy zachód od jej
aktualnej pozycji w stronę Lanzerath. Tam Peiper miał wraz z 9 Pułkiem
Strzelców Spadochronowych opanować Losheimergraben i wyruszyć na zachód, ku
Mozie. Grupa Peipera zaczęła kierować się teraz na południe i zablokowała drogę
na zachód zarówno grupie bojowej „Hansen”, jak i zdezorganizowała gasnące już
natarcie 12 Dywizji Engela[xi]. Mimo
niewielkiej odległości od Losheim ludzie Peipera nie byli w stanie wykonać nowych
rozkazów, gdyż natychmiast po dokonanym zwrocie czołowe pojazdy 1 Pułku
Pancernego SS wjechały na pole minowe pozostawione przez opuszczające ten rejon
oddziały niemieckie we wrześniu 1944 roku. Na polu minowym stracono prowadzącą
szyk „Panterę”, a po mozolnym oczyszczeniu przejazdu, po przejechaniu zaledwie
pięciuset metrów na kolejnym polu minowym utracono kolejną. Znowu trzeba było zatrzymać
ruch kolumny i usuwać miny. Była już późna noc, gdy czołgi wznowiły ruch
wyłącznie po to, by w połowie drogi pomiędzy Losheim i Lanzerath raz jeszcze wjechać
na pole minowe. Tym razem do kolejnej unieruchomionej z powodu wybuchu miny „Pantery”
dołączyła kolejna wyłączona z akcji w skutek awarii silnika. Bezmyślne działanie
Peipera wyrwało zatem z szeregów jego grupy bojowej cztery cenne czołgi zanim
jeszcze SS-Manni ujrzeli choć jednego przeciwnika. Niemieckie czołgi dotarły do
Lanzerath dobrze po północy i Peiper ujrzał we wsi gromady kompletnie
wyczerpanych spadochroniarzy z 9 Pułku w większości śpiących, lub odrętwiałych
z wyczerpania. Na stanowisku dowodzenia 9 Pułku Strzelców Spadochronowych
doszło natychmiast do karczemnej awantury – Peiper po raz kolejny nic sobie nie
robiąc z różnicy szarż brutalnie zaatakował pułkownika von Hoffmanna,
dowodzącego spadochroniarzami. Ten, broniąc się przed ciężkimi oskarżeniami
usprawiedliwiał się brakiem konkretnych informacji o przeciwniku i silnym
oporze. Peiper - coraz bardziej wściekły i nie przebierający w słowach – zażądał
oddania mu dyspozycji sił 9 Pułku w celu zorganizowania natarcia przełamującego
ostatecznie obronę amerykańską na tym odcinku, na co von Hoffmann po pewnym wahaniu
zgodził się. Peiper otrzymał kontrolę nad II Batalionem 9 Pułku majora
Siegfrieda Tauberta[xii]. Na jałowych
w gruncie rzeczy sporach zeszło jednak tyle czasu, że natarcie musiało poczekać
do rana. Dlaczego jednak właściwie Peiper zastał Strzelców Spadochronowych w Lanzerath,
choć zgodnie z planem powinni oni posunąć się dużo dalej?
Grupa strzelców spadochronowych z 3 Dywizji.
Już pierwszy atak spadochroniarzy na Krewinkel nie
poszedł zgodnie z planem – mimo, że wioska była w sumie słabo obsadzona, a
oddziały dywizji von Wadehna zaatakowały ja z dwóch stron. Stopniowe zajmowanie
Krewinkel zajęło tyle czasu, że zanim opór Amerykanów ustał, zdołali oni sformować
nową linię obrony w położonym zaledwie półtora kilometra dalej Manderfeld. Mimo
konieczności stoczenia kolejnej trudnej walki o tę wieś von Wadehn zamierzał
jak najszybciej przerwać amerykańską obronę i nie czekając na złamanie oporu
amerykańskich żołnierzy skierował część sił 9 Pułku Strzelców Spadochronowych
bardziej na północ, w stronę Lanzerath, gdzie doszło do dość zadziwiającej
sytuacji. Otóż miejscowość ta obsadzona przez żołnierzy 14 Grupy Kawalerii
została ewakuowana przez gros sił, gdy tylko na jej obszarze zaczęły wybuchać
pierwsze pociski przygotowania artyleryjskiego. We wsi pozostała tylko drużyna
z plutonu rozpoznawczego licząca osiemnastu ludzi, dowodzona przez porucznika
Lyle Bucka. Amerykański oficer, który otrzymał rozkaz wytrwania na pozycji do
ostatka przeniósł swych ludzi ze wsi na wzgórze za nią, skąd miał dobry widok
na drogę biegnąca przez wieś na zachód przez zupełnie odkryty teren. Niemieccy
spadochroniarze zupełnie nieświadomi obecności drużyny Bucka przeszli przez
wieś i ruszyli drogą na zachód, gdy jeden z żołnierzy amerykańskich przypadkowo
wystrzelił ze swego „Garanda”. Niemcy natychmiast rozbiegli się, po czym po
chwili konsternacji podjęli natarcie czołowe ku amerykańskiej pozycji, której
obrońcy zasypali przeciwnika ogniem z broni automatycznej. Trzykrotnie Niemcy podnosili
się do straceńczego szturmu i trzykrotnie zalegli – za każdym razem znacząc
szlak swego pochodu nowymi ciałami poległych i rannych. Po trwającej już dłuższy
czas walce, około godziny 15.00 nieduża grupka strzelców spadochronowych przeczołgała
się wreszcie przez las i zaatakowała żołnierzy Bucka z flanki, a wówczas
Amerykanie jak na komendę złożyli broń. Sam Buck wspominając ten moment miał
wrażenie, że rozwścieczeni Niemcy mieli wielką ochotę rozstrzelać jeńców na
miejscu, ale posłuchali ostatecznie młodego oficera, który nakazał im złożenie
broni i odesłanie jeńców na tyły. Oczywiście rozpowszechniony szeroko mit
wskazujący na straty niemieckie wynoszące około 500 ludzi jest zupełnie
nieprawdziwy. Atakujący stracili około 40 zabitych i rannych i co i tak jest
liczbą szokująca biorąc pod uwagę stosunek sił. Po poddaniu się Bucka i jego
drużyny Niemcy mieli w zasadzie otwartą drogę na zachód, ale pozostali w
Lanzerath wyszukując amerykańskiego zaopatrzenia[xiii]. Jedyna
aktywność przejawił III Batalion 9 Pułku, który wyprowadził swych ludzi z coraz
bardziej zatłoczonego Lanzerath w stronę Bucholz, skąd dobiegały odgłosy
zaciętej walki, ale ostatecznie zatrzymał się i poprzestał na wystawieniu
ubezpieczeń. Tymczasem dowódcy strzelców spadochronowych starali się
bezskutecznie uporządkować podległe sobie oddziały, których żołnierze
wydzierając sobie nawzajem zdobyte racje żywnościowe przemieszali się na
niewielkim obszarze i zalegali tam gdzie stali w stanie kompletnego
wyczerpania. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że 3 Dywizja, a zwłaszcza jej
kadra oficerska faktycznie nie zawiodła,
i jej powolne i nieskładne działanie w żaden sposób nie uzasadniało
impertynencji Peipera wobec starszego rangą oficera Luftwaffe, zwłaszcza, że
nie mógł on wiedzieć o bardzo udanej akcji elementów 5 Pułku Strzelców
Spadochronowych, które zajęły Krewinkel i Afst i tym samym otwarły drogę dla
Kampfgruppe „Hansen”, a jeśli ta nie ruszyła z miejsca, to wyłącznie z powodu
nie planowanych ewolucji grupy samego Peipera – i rzecz jasna starych pól
minowych, które skutecznie ją zatrzymały na długie godziny. Ruch Peipera miał
jeszcze jeden ujemny skutek – jego czołgi bezceremonialnie spychały z dróg
konne w większości zaprzęgi taborów dywizji pieszych, a przede wszystkim
utrudniły posuwanie się do przodu ciężkiej broni piechoty, co skutecznie
osłabiło impet z trudem przedzierających się do przodu grenadierów.
Z jednej strony trudno nie nazwać wyników natarcia 6
Armii Pancernej pierwszego dnia bitwy inaczej, niż jako rozczarowujące –
postępy trzech dywizji pieszych były bardzo powolne i okupione poważnymi
stratami i do końca dnia nie udało się wprowadzić do akcji ani jednej pancernej
grupy bojowej, która mogłaby podjąć marsz na zachód. W zasadzie w tej sytuacji
przekreślono jakiekolwiek szanse na powodzenie obu operacji specjalnych
realizowanych na korzyść sił „Seppa” Dietricha – wprawdzie w ramach Operacji „Greif”
realizowanej przez 150 Brygadę Skorzennego elementy oddziału Einheit „Stielau”
zdołały przeniknąć przez amerykańskie linie i do wieczora dywersanci znaleźli
się już przy mostach w rejonie Huy, ale oczywiście w tych warunkach zajęcie
mostów i utrzymanie ich na czas niezbędny dla podejścia czołówek pancernych obu
dywizji SS zdecydowanie przekraczało możliwości tych nielicznych i lekko
uzbrojonych zespołów. Rozpadała się także Operacja „Stößer“ – co prawda 136
wyznaczonych do transportu spadochroniarzy pułkownika von der Heydte samolotów
Ju-52 wystartowało o czasie, ale po drodze bardzo słabo wyszkolone załogi
szybko traciły orientację w trudnych warunkach pogodowych i desant rozproszył
się na ogromnej przestrzeni. Rekordziści po wylądowaniu ze zdumieniem
skonstatowali, że znajdują się na przedmieściach Bonn – dziesiątki kilometrów
od swego celu, po niemieckiej stronie zaplecza frontu. Niewiele załóg samolotów
transportowych dostrzegło flary zrzucone przez nocnego myśliwca Ju-88 specjalnie
wybranego do roli „przewodnika” i tylko dziesięć samolotów przeprowadziło
desant dokładnie w zaplanowanym punkcie, a mniej więcej jedna trzecia pozostałych
załóg w pobliżu celu operacji, którym było skrzyżowanie Baraque Michel. Ludzie
von der Heydtego znaleźli się w opłakanym położeniu – w lasach przylegających
do skrzyżowania zebrało się ich około 300, ale nie mieli żadnej broni ciężkiej,
a przede wszystkim – łączności. Dowódca grupy nie załamał rąk i starał się
trzymać w pobliżu celu, by zaatakować w chwili podejścia własnych sił
pancernych. Ponadto rozesłał liczne patrole, które wprawdzie zdobyły mnóstwo
cennych informacji o ruchach amerykańskich wojsk i ich sile, ale za to nie były
w stanie ich przekazać do sztabu 6 Armii Pancernej.
Mimo wszystkich tych niepowodzeń i błędów, wynikających
ze słabej kontroli sztabów 6 Armii Pancernej i I Korpusu Pancernego SS nad biegiem
zdarzeń sytuacja Niemców na odcinku północnym wcale nie rysowała się w tak
czarnych barwach, jak zwykło się to przedstawiać. Mimo bowiem niemałego ubytku
własnych sił stojące na drodze natarcia oddziały amerykańskiej 99 Dywizji
Piechoty zostały dosłownie zdziesiątkowane – 394 Pułk Piechoty stracił
pierwszego dnia bitwy 959 zabitych, zaginionych i rannych, a 393 Pułk mający przecież
tylko dwa bataliony znalazł się w jeszcze gorszym położeniu notując straty na
poziomie około 700 ludzi. Ponieważ z wieloma oddziałami dowództwo 99 Dywizji
nie miało żadnej łączności do sztabu spływały informacje fragmentaryczne,
najzupełniej nie oddające dramatycznego położenia pododdziałów walczących
zaciekle o przetrwanie w obliczu potężnego naporu przeciwnika. Jeszcze o
godzinie 8.30 rano, w obliczu rozwijającego się powoli niemieckiego uderzenia w
sztabie 99 Dywizji pojawił się generał
major Clarence R. Huebner, pełniący obowiązki zastępcy dowódcy V
Korpusu. Bazując na tychże zupełnie nie oddających sytuacji meldunkach obaj
oficerowie uznali, że niemiecki atak jest jedynie próbą zablokowania natarcia korpusu
w stronę tam na rzece Rur. Faktycznie, niemieckie uderzenia kierowały się w
stronę tyłów 2 Dywizji Piechoty USA, co zaczęło budzić u dowódcy tej jednostki
pewna nerwowość. O północy, generał Lauer nadal twierdził, że sytuacja jest
opanowana, a oddziały niemieckie w zasadzie nie naruszyły obrony podległych mu
pododdziałów i w tym tonie zredagowano raport dla dowódcy V Korpusu, generała
Gerowa. Mimo tych optymistycznych relacji z pola walki generał Gerow pozostający
w stałym kontakcie z dowództwem 2 Dywizji Piechoty uznał, że ta ostatnia
faktycznie jest bardzo zagrożona, gdyż niemiecki atak jest dużo silniejszy niż
zrelacjonował to Lauer, a ponadto, gros sił generała Robertsona nadal
prowadziło działania zaczepne w rejonie Wahlersheid. Nie mając jasnego obrazu
sytuacji i bazując raczej na intuicji niż na faktach Gerow zaryzykował i poprosił
swego zwierzchnika, czyli dowodzącego 1 Armią USA generała Courtneya Hodgesa o
przerwanie natarcia sił Robertsona i natychmiastowe skierowanie wszystkich
dostępnych sił jego 2 Dywizji Piechoty na grzbiet Elsenborn, który wydawał się
najsposobniejszą pozycja obronną z uwagi na ukształtowanie terenu. Także
Robertson zwrócił się z podobną prośbą do dowództwa 1 Armii mając już pewność,
że jego dywizja musi jak najszybciej zmienić front i przygotować się do bitwy z
nadciągającym od wschodu w dużej sile wrogiem. Wprawdzie Hodges odrzucił prośby
zarówno Gerowa, jak i Robertsona i polecił 2 Dywizji Piechoty kontynuować
natarcie na północ, ale Robertson upewnił się przy swoim otrzymując coraz
więcej informacji o luźnych grupach żołnierzy z 99 Dywizji gromadzących się w
stanie kompletnego wyczerpania i szoku w rejonie wsi Krinkelt-Rocherath, czyli
na swoich tyłach. W tej sytuacji nie pozostało mu nic innego, jak tylko
zignorować rozkazy dowódcy armii i natychmiast przerwać natarcie swych sił, by
móc zwolnione w ten sposób bataliony skierować na swe prawe skrzydło. Jak widać
zatem, ani operacyjne dowództwo niemieckie, ani amerykańskie nie miało aż do
późnych godzin nocnych realnego obrazu sytuacji i tak naprawdę, o losie
niemieckiej ofensywy miała zadecydować rzutkość i inicjatywa niższych oficerów
dowodzących poszczególnymi dywizjami, a nawet pułkami. Nikt nie miał realnego
obrazu sytuacji i obie strony poruszały się wyłącznie po omacku, zatem ten, kto
pierwszy zaprowadzi jakikolwiek porządek i zorientuje się w położeniu i zamierzeniach
przeciwnika zyska automatycznie olbrzymią przewagę.
2.
5
Armia Pancerna
Dla setek żołnierzy niemieckich tworzących oddziały
szturmowe 5 Armii Pancernej dzień 16 grudnia 1944 roku zaczął się dużo wcześniej
od ich kolegów z nacierającej na północnym odcinku 6 Armii Pancernej.
Temperatura oscylowała wokół zera, a duża wilgotność powietrza powodowała, że
widoczność miejscami była bardzo słaba z powodu zamgleń. W wielu przypadkach
tworzący czołówkę natarcia żołnierze dopiero co zostali powiadomieni o
oczekującym ich zadaniu i wielu nie zmrużyło tej nocy oka rozważając zapewne
nie tyle szanse ofensywy, co swoje własne. Nadchodząca wielkimi krokami godzina
wielkiej próby zmaterializowała się w postaci cichutko przemykających na zachód
grupek pionierów i osłaniających ich grenadierów objuczonych bronią osobistą,
amunicją, granatami i narzędziami saperskimi. Powoli i zachowując absolutną ciszę
pionierzy minęli wysunięte posterunki i zagłębili się w pustkę ciemności grudniowej
nocy. Punktualnie o godzinie czwartej rano podoficerowie i oficerowie zebrali
swych ludzi i opuściwszy bezpieczne transzeje poprowadzili ich ku
przeznaczeniu. Pochód drużyn i plutonów był trudny – mrok skrywał skutecznie
głębokie kałuże, korzenie drzew i głębokie jary i minęło sporo czasu, zanim zziębnięci
grenadierzy dotarli do wciąż pracujących przy usuwaniu min i zasieków
pionierów. Ci w milczeniu odprowadzili wzrokiem idących dalej grenadierów, pozdrawiając
ich ledwie zauważalnym skinieniem głowy, lub krótkim ruchem dłoni – tak zaczynała
się bitwa dla żołnierzy generała von Manteuffla.
Tworzące północne skrzydło 5 Armii Pancernej dywizje LXVI
Korpusu Armijnego generała Luchta nadchodziły w ciszy i bez „fajerwerków” –
ponieważ za aprobatą Feldmarszałka Modela von Mannteuffel zignorował rozkaz
Hitlera zakazujący prowadzenia działań rozpoznawczych, żołnierze 18 i 62
Dywizji Grenadierów Ludowych mieli dość dobre pojęcie o położeniu sił
przeciwnika, więc dowódcy dywizji optymalnie wykorzystali tę wiedzę organizując
natarcie mające obejść gros sił amerykańskiej 106 Dywizji Piechoty, a następnie
skierować się w stronę St. Vith. Kluczową rolę odegrać miało szybkie
przedostanie się 294 i 295 Pułku Grenadierów Ludowych przez Roth i Kobscheid w
dolinię Losheimer-Graben dokładnie na tyły amerykańskiej pozycji na grzbiecie
Schneifel. 62 Dywizja także operując siłą dwóch pułków miała przebić się od
południowego zachodu przez Groslangenfeldt i Winterspelt wprost w stronę St.
Vith. W ten sposób generał Lucht zamierzał rozgromić przeciwnika nad którym
miał wprawdzie przewagę liczebną, ale który zajmował dominująca pozycję o
niezaprzeczalnych walorach obronnych.
Trwający od czwartej rano ruch niemieckich grenadierów przebiegał
sprawnie mimo ciemności i zachowywania absolutnej ciszy. Po trudnej i
kłopotliwej wspinaczce przez nierówności terenu na przedpolu niemieccy
żołnierze wyszli na otwartą przestrzeń pól i łąk będących wschodnią częścią
doliny Losheimer-Graben. Wtedy długie i milczące szeregi zaczęły dzielić się na
mniejsze grupy – oficerowie 295 Pułku Grenadierów Ludowych rozwinęli kompanie
tworzące oba bataliony szerokim półkolem otaczającym wieś Roth od południa, a
żołnierze 294 Pułku skierowali się w stronę tej samej miejscowości od północy,
przy czym gros I Batalionu tego regimentu wyruszył w stronę wsi Auw,
znajdującej się o trzy kilometry na południowy zachód od Roth. Nie czekając na
ukończenie koncentracji wysunięto do przodu wyposażone w broń maszynową
patrole, które wyszły na drogi wiodące do obu miejscowości od zachodu. Gdy dochodził
kwadrans po godzinie piątej rano oddziały 18 Dywizji znajdowały się już poza
pasem nielicznych amerykańskich placówek i ubezpieczeń mając przed sobą wsie pełne
żołnierzy i sprzętu przeciwnika – wschodni wylot Losheimer-Graben obsadzała 14
Grupa Kawalerii USA, która jednak z braku ludzi nie utworzyła ciągłej linii
obrony, a jedynie obsadzała kilka punktów umocnionych na noc ściągając większość
swych ludzi do wsi, gdzie można było się wyspać w komfortowych warunkach
domowego ciepła. Amerykańskie ubezpieczenia zameldowały wystrzelenie flary po
stronie niemieckiej, ale nie zrobiło to na nikim większego wrażenia. Nocną
ciszę zmącił jednak dźwięk silników dwóch pojazdów armii USA nadjeżdżających do
Roth drogą z Auw. Już przy opłotkach wsi oba pojazdy gwałtownie przyspieszyły –
obaj kierowcy nagle dostrzegli kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy
posuwających się powoli po obu stronach drogi. Wtedy rozpętało się piekło –
nocne ciemności rozdarły dźwięki wystrzałów i liczne ogniki pomknęły tuż nad
ziemią w stronę amerykańskich samochodów. Po kilku sekundach podziurawiony
kulami Jeep zjechał z drogi do rowu, a po chwili zajaśniał gwałtowną eksplozją.
Jadący za nim Dodge także wielokrotnie kulami gwałtownie wyhamował, a z jego
wnętrza do rowów po obu stronach drogi wypadli pasażerowie gubiąc po drodze
broń i ekwipunek. Na drodze wśród płomieni pozostały tylko zwłoki kaprala
Howarda Hoffmeyera[xiv].
Znakomita większość śpiących żołnierzy zerwała się ze swych posłań i
pospiesznie zbierając broń i amunicję wyległa przed zabudowania wsi, wielu
amerykańskich żołnierzy nie widziało przeciwnika, ale za to go usłyszało – od wschodu
dał się bowiem usłyszeć ciężki i narastający dźwięk gąsienic – kto raz go
usłyszy rozpozna go nawet w półśnie. Nadchodzili Niemcy i mieli broń pancerną.
Dowodzący 18 Dywizją Hoffmann-Schönborn wraz ze swym
szczupłym sztabem podążał tuż za grenadierami prowadząc kolumnę czternastu dział
szturmowych StuG-40, która otrzymała zadanie wsparcia piechurów dywizji podczas
szturmu. Obserwując czujnie pozycje Amerykanów chciał jak najlepiej wykorzystać
element zaskoczenia, by zmiażdżyć przeciwnika, zanim zdoła on stawić
poważniejszy opór. Krótką chwilę po ostrzelaniu amerykańskich samochodów na
drodze do wsi dalekie i rytmiczne dudnienie przerwało ciszę, która zapadła – była
godzina 05.15 i artyleria 6 Armii pancernej właśnie rozpoczęła swe
przygotowanie artyleryjskie, a po kilku chwilach dołączyły do niej znacznie
bliższym rykiem działa i wyrzutnie rakiet 5 Armii Pancernej. We wsi Roth
zapanował chaos, ale amerykańscy żołnierze natychmiast otwarli ogień do
otaczających wieś widm, ale ich desperacki opór nie na wiele się zdał – mimo wejścia
6 i 7 kompanii 295 Pułku Grenadierów Ludowych z strefę ognia własnej artylerii
co zaowocowało dużymi stratami, natarcie rozwijało się doskonale i do południa
żołnierze 18 Dywizji wdarli się już na sześć i pół kilometra w głąb Losheimer-Graben
zajmując wszystkie cztery znajdujące się w tym rejonie wsie[xv]. 14
Grupa Kawalerii straciła wiele sprzętu i licznych jeńców, ale nie uzyskała w
zasadzie żadnej pomocy od głównych sił 106 Dywizji Piechoty generała Jonesa,
który skupił całą uwagę na odpieraniu ataku 293 Pułku Grenadierów na Bleialf,
oraz dywersji 18 Batalionu Fizylierów w centrum Schneifel. Jak w tym czasie
wiodło się jednak drugiej dywizji LXVI Korpusu Armijnego?
Atak 190 i 183 Pułku Grenadierów Ludowych wzdłuż drogi na
Grosslangenfeld niewiele miał wspólnego z wyrafinowaną infiltracją pozycji
przeciwnika zaprezentowaną przez siostrzaną 18 Dywizję. Było to spowodowane
lepszą organizacją obrony amerykańskiej i ogromna wytrwałością obsadzających pozycje
żołnierzy. Wprawdzie ten drugi regiment zdołał opanować Heckhuscheid położone w
odległości około sześciu kilometrów od Grosslangenfeld, ale na wieś po chwili
spadł grad pocisków artyleryjskich i Niemcy nie będąc w stanie ani się skutecznie
okopać, ani iść naprzód opuścili wieś, w której Amerykanie po południe znaleźli
107 pozostawionych swemu losowi rannych i kontuzjowanych grenadierów. Atak 62
Dywizji właściwie dreptał w miejscu i próbując przełamać impas Kittel wydał
rozkaz ataku grupie Jüttnera i po chwili droga do Grosslangenfeld zaroiła się
od kolarzy, za którymi postępowali ciężko uzbrojeni grenadierzy. Ponieważ
niemiecka kolumna była widoczna jak na dłoni z pozycji obronnych amerykańskiej
piechoty szybko wezwano wsparcie i ogniowe i na atakujących zaczęły spadać ciężkie
pociski artyleryjskie. Już po kilku pierwszych detonacjach po kolumnie nie
został nawet ślad – ludzie Jüttnera natychmiast rozproszyli się szukając
schronienia w biegnących wzdłuż drogi rowach. Po południu coraz bardziej
desperackie ataki kontynuował już tylko
190 Pułk Grenadierów Ludowych, ale wszystkim, co udało się tej jednostce
osiągnąć, to wzgórze przylegające do Grosslangenfeld od południa i to wyłącznie
dzięki wprowadzeniu do walki rezerwy w postaci oddziałów 164 Pułku Grenadierów.
Późnym popołudniem Kittel musiał przełknąć gorzką pigułkę w postaci ostrej
krytyki jego sposobu dowodzenia przez dowódcę korpusu, który miał pewne prawo
czuć ogromny zawód działaniami 62 Dywizji. Szczególnie podkreślono słabą
koordynację działań poszczególnych elementów dywizji i brak adekwatnego
wsparcia dla ciężko walczących oddziałów czołowych[xvi]. W
sumie jednak położenie amerykańskiej 106 Dywizji Piechoty wskutek odważnych i
przede wszystkim skutecznych działań Hoffmann-Schönborna i jego ludzi stawało
się bardzo trudne.
Na południe od oddziałów Luchta do walki wchodziły siły
LVIII Korpusu Pancernego generała Krügera. Na styku z oddziałami 183 Pułku
Grenadierów Ludowych szturmujących Heckuscheid działał II Batalion 60 Pułku
Grenadierów Pancernych, którego czołówki ominęły od południa te miejscowość i
skierowały się w stronę Lützkampen obsadzanego przez oddziały 28 Dywizji
Piechoty USA w postaci 112 Pułku Piechoty i 820 Dywizjonu Niszczycieli Czołgów.
Niemiecki atak był mocno opóźniony względem działań sąsiadów od strony
północnej, ale początek miał wielce obiecujący. Amerykańskie pozycje obronne
zostały dosłownie zasypane ogniem dział, moździerzy i ciężkich karabinów
maszynowych, a w tym czasie grupki grenadierów pancernych starały się obejść punkty
oporu przeciwnika, by zaatakować je od tyłu lub z flanki. Obie strony miały
duże trudności z koordynacją działających w sporym rozproszeniu sił z uwagi na
kiepską łączność, ale około 08.00 rano jasnym stało się, że pozycje kompanii B
820 Dywizjonu stają się nie do utrzymania. Amerykanie walczyli ofiarnie, ale
silny ostrzał wyłączał z akcji ich punkty oporu jeden po drugim. Mimo ciężkich
strat żołnierze obsadzający skraj obrony wytrzymali jeszcze godzinę, po czym już
w pełnym świetle dnia rozpoczęli kosztowny odwrót ze swej coraz bardziej
izolowanej pozycji, który pod wpływem nieustannej presji niemieckich
grenadierów zamienił się wkrótce w bezładną ucieczkę. Dostrzegając niebezpieczeństwo
rozerwania obrony dowództwo amerykańskiego 424 Pułku Piechoty ze 106 Dywizji
Jonesa rzuciło do akcji swój 2 batalion, który wypełnił lukę, ale także wsparł
obronę 1 batalionu 112 Pułku Piechoty. Do późnego popołudnia w gęstych świerkowych
lasach porastających podejścia do Lützkampen trwała walka o niebywałym
dosłownie stopniu zaciekłości – walka, w której obie strony dosłownie się
wymordowały. Amerykanie swych pozycji obronnych bronili do upadłego, a Niemcy
parli naprzód bez względu na straty. Obie strony wykazały się olbrzymią
determinacją i w wielu punktach doszło do walki na kolby, bagnety i gołe
pięści. Gdy w lesie zapadła w końcu cisza okazało się, że zarówno obrońcy, jak
i atakujący ponieśli straty sięgające 60, a nawet 70 procent stanów
zaangażowanych sił[xvii]. Amerykanie
utrzymali swa linię obrony, ale czołowe drużyny grenadierów pancernych były tak
blisko, że żołnierze obu stron wyraźnie słyszeli rozmowy przeciwników i obie
strony co pewien czas obrzucały się niewybrednymi przekleństwami.
Amerykańskie działo przeciwpancerne na pozycji bojowej.
Na południe od pasa natarcia 60 Pułku Grenadierów Pancernych
do ataku na wieś Sevening wyruszyła Kampfgruppe „Schumann” z 560 Dywizji
Grenadierów Ludowych. Atak zasadniczej części zgrupowania poprzedzał ruch
kompanii szturmowej działającej skrycie i bez przygotowania artyleryjskiego.
Niemieccy żołnierze wyruszyli do walki tuż po piątej nad ranem, w całkowitych ciemnościach.
Niezauważenie przekroczyli pas ziemi niczyjej i uciążliwym marszem przez
odkryte pola obeszli wieś Sevening docierając przed 07.00 rano do starego mostu
na rzece Our zajmując oba jego końce. W pewnej odległości od czołówki liczącej
wszystkiego około 80 ludzi postępowały główne siły Schumanna, które zaskoczyły
elementy 3 batalionu 112 Pułku Piechoty USA i po krótkiej walce rozbiły
całkowicie amerykańską placówkę. Potem, wraz ze świtem natarcie stało się dużo trudniejsze – niemieccy żołnierze
nacierali w dość zwartych grupach przez odkryty teren ponosząc coraz cięższe
straty od ognia amerykańskiej artylerii. Działa artylerii dywizyjnej 560
Dywizji nie pozostały dłużne i w całym pasie natarcia Kampfgruppe „Schumann”
huragan ognia artyleryjskiego uniemożliwił jakikolwiek ruch. Grenadierzy pozbawieni
możliwości kontynuowania ataku naprędce ryli w mokrej ziemi prowizoryczne
umocnienia starając się schronić przed gradem odłamków. Załamanie się natarcia
głównych sił przypieczętowało los wysuniętej do przodu i odizolowanej kompanii tkwiącej
przy moście w oczekiwaniu na wsparcie. Ostatecznie sztab 2 batalionu 112 Pułku
Piechoty USA świadom obecności Niemców przy moście zorganizował kontratak, który
całkowicie zaskoczył niemiecka placówkę – Amerykanie wzięli praktycznie bez
wystrzału około trzydziestu jeńców, a pozostali żołnierze kompanii szturmowej
rozpłynęli się w lasach, gdzie do wieczora byli stopniowo wyłapywani przez
przeczesujących teren żołnierzy 28 Dywizji Piechoty[xviii].
Zdecydowanie lepiej wiodło się jednostkom Krügera
stanowiącym południowe ramię natarcia. Stanowiły je oddziały II batalionu 156
Pułku Grenadierów Pancernych z dywizji von Waldenburga i Kampfgruppe „Schmitt”,
czyli 1128 Pułk Grenadierów Ludowych z dywizji Langhausera. Także tutaj
niemieccy żołnierze bez przygotowania artyleryjskiego starali się przeniknąć przez
amerykański pas obrony, co nie było przedsięwzięciem prostym, gdyż na tym
odcinku pozycje przeciwnika znajdowały się po zachodniej stronie rzeki Our,
której wezbrany od długotrwałych opadów nurt biegł dość głęboką doliną o
urwistych na długich odcinkach krawędziach. Pierwsze grupy skryte w
ciemnościach dobrze poradziły sobie z podejściem do wyznaczonych punktów
przeprawy i nie znając dokładnie położenia amerykańskich umocnień Schmitt nie
zdecydował się na frontalny atak na most w Tintesmühle. Jego ludzie ostrożnie
zeszli nad brzeg rzeki po obu stronach starego, kamiennego mostu, i ostrożnie
pokonali w bród lodowatą i wartką rzekę. Ku swojemu zaskoczeniu niemieccy
grenadierzy odkryli, że mostu nie chroni najmniejsza nawet placówka Amerykanów,
co pozwoliło im zając niewielkich rozmiarów przyczółek. Główne siły musiały
jednak poczekać na dalszy atak, gdyż most okazał się być wysadzonym i trzeba
było przesunąć do przodu pionierów, by naprawić zrujnowaną przeprawę. Nie
napotkało to większych trudności, gdyż ruch poszczególnych pododdziałów
wspierały potężne przeciwlotnicze reflektory oświetlając wyznaczone szlaki
przemarszu. Także grenadierzy pancerni ze 156 Pułku zdołali sprawnie
przekroczyć Our i wejść niepostrzeżenie głęboko w strukturę amerykańskiej obrony.
Wyminąwszy system punktów oporu pododdziałów 28 Dywizji dwie kompanie szturmowe
działając siłami poszczególnych plutonów kompletnie zdezorganizowały
amerykańska obronę zaskakując i niszcząc cały szereg posterunków na zapleczu –
do wieczora obie kompanie zebrały około 250 jeńców. Jedynym problemem był
całkowity brak łączności z dowództwem 116 Dywizji Pancernej, w efekcie czego
von Waldenburg i co za tym idzie, także i Krüger mieli co najmniej mgliste
rozeznanie w sytuacji. Działając w oparciu o intuicję von Waldenburg
zdecydowany był rozstrzygnąć walkę z użyciem I Batalionu 156 Pułku Grenadierów
Pancernych wspartego kompanią czołgów Pz IV z II Batalionu 16 Pułku Pancernego.
Mimo braku łączności dowódcy 116 Dywizji i LVIII Korpusu uznali, że znacznie
bardziej obiecujący jest odcinek południowy, więc niemiecka kolumna skierowana
została przez Lützkampen do wsi Burg Reuland, gdzie znajdował się most przez
Our. Niemieckie czołgi od południa ominęły leśne pobojowisko po walce 60 Pułku
Grenadierów Pancernych, na którym ranny major Wilhelm Carstens próbował zebrać
do kupy ocalałych żołnierzy swego batalionu. Gdy prowadzące kolumnę czołgi
wyjechały z Lützkampen prowadzący kolumnę czołg podporucznika Hansa Einwächtera
zainkasował nokautujący cios w postaci trafienia z działa przeciwpancernego M5.
Po chwili łupem amerykańskiej armaty padł także drugi w kolumnie czołg – oba zostały
doszczętnie zniszczone, a pozostałe starały się zjechać z drogi i przede
wszystkim ustalić lokalizację amerykańskiego stanowiska ogniowego. Dramatyczny
pojedynek ogniowy spowodował wytrącenie z walki aż sześciu czołgów niemieckich
w zamian za trzy zniszczone działa przeciwpancerne[xix].
Ponieważ ogień amerykańskich karabinów maszynowych uniemożliwił grenadierom
pancernym wyjście ze wsi bezradne czołgi wycofały się. W tej sytuacji niemiecka
grupa bojowa wycofała się i skierowała bardziej na południe – ku miejscowości
Ouren.
Grenadierzy pancerni.
Dalej na południe pozycje 28 Dywizji Piechoty USA biegły
wzdłuż długiego pasma wzniesień na którym biegła rokadowa droga nazywana przez
amerykańskich żołnierzy „Skyline Drive”. Na podejściach do drogi w kilku małych
miejscowościach od Marnach po Weiler znajdowały się amerykańskie punkty oporu,
które stały się celem natarcia XXXXVII Korpusu Pancernego. Generał Lüttwitz
zamierzał wyjść na rubież „Skyline Drive” i otworzyć sobie drogę na zachód przy
użyciu wydzielonych ze składu 2 Dywizji Pancernej i 26 Dywizji Grenadierów
Ludowych kompanii szturmowych – analogicznie jak w przypadku ataku LVIII
Korpusu Pancernego. Także tutaj niemieccy żołnierze zaczęli operację od prób
przeniknięcia w głąb amerykańskich pozycji korzystając z ciemności nocy, a
postępujące za nimi główne siły uderzeniowe rozwijały się przy bladym świetle
reflektorów przeciwlotniczych wskazujących drogę. Niemieccy piechurzy
pokonywali strome brzegi rzeki Our i podjęli powolną wspinaczkę w stronę celów
swych ataków. Wprawdzie nie zdołali przeniknąć na głębokie tyły amerykańskich
stanowisk, ale szybko uzyskali przewagę i krok po kroku wypierali teraz desperacko
broniących się G.I. W odróżnieniu od innych amerykańskich dowódców polowych
prowadzący 110 Grupę Pułkową pułkownik Hurley Fuller od pierwszej chwili nie
miał najmniejszych wątpliwości co do zakresu i siły niemieckiego natarcia. Gdy
tylko niemieccy grenadierzy podjęli walkę w pasie jego odpowiedzialności
natychmiast zażądał wsparcia od generała Normanna Coty domagając się jak
najszybszego wprowadzenia do walki rezerwy pancernej w postaci 707 Batalionu
Czołgów. Mimo, że w większości przypadków amerykańscy żołnierze nie dali się
zaskoczyć i stawili twardy opór sytuacji sił Fullera pogarszała się szybko.
Generał Cota wcale nie był skłonny uważać, że właśnie rozpoczęła się wielka
niemiecka ofensywa, ale już o 06.00 rano wydał rozkazy dla 707 Batalionu
Czołgów, które kierowały jednostkę do walki. Dwie kompanie wyruszyły w stronę
pozycji Fullera, a po jednej skierowano dla wsparcia 109 i 112 Pułku Piechoty.
Amerykańskie „Shermany”, które bardzo szybko pojawiły się na linii walk
przesądziły losy szturmu – brak ciężkiej broni piechoty i dział
przeciwpancernych spowodował szybki odwrót kompanii szturmowych z opanowanych
już pozycji amerykańskich[xx].
Wydawać się mogło, że atak XXXXVII Korpusu Pancernego
okazał się kompletną klapą, ale Lüttwitz nie powiedział jeszcze ostatniego
słowa. Dzięki wytężonej pracy brodzących w lodowatej wodzie po piersi pionierów
z 600 batalionu około godziny 15.00 ukończono budowę przeprawy przez Pur w Dasburgu.
Obserwujący dotąd obojętnie zmagania pionierów z naturą czołgiści z 1 kompanii
3 Pułku Pancernego na znak zakończenia prac natychmiast zajęli miejsca w swych
wozach i rozpoczęli trudną przeprawę. O ile podejście do mostu było dość
prostym odcinkiem drogi, to zaraz za mostem rozpoczynała się seria ostrych
zakrętów pod górę, co wymagała bardzo powolnej jazdy. Przez most przejechało
czternaście budzących wśród przeciwników czołgów Pz V „Panther”, gdy kierowca
kolejnej popełnił błąd i ciężki wóz uszkodziwszy przesło mostu spadł do rzeki. Naprawa
przeprawy zajęła kolejne dwie godziny, ale w tym czasie niemiecka czołówka pancerna
była już w drodze do Marnach. Gdy czołowy wóz niemiecki pojawił się na
przedpolu pozycji obronnych jeden z „Shermanów” wystrzelił z działa natychmiast
po dostrzeżeniu celu, ale pocisk krzesząc fontanny iskier odbił się od pancerza
„Panthery”, także dwa kolejne okazały się nieskuteczne. Wtedy najwidoczniej
niemiecka załoga ustaliła wreszcie pozycje amerykańskiego czołgu i Pz V
zatrzymał się, wycelował i wystrzelił. Pocisk przeszedł przez „Shermana” na
wylot, a dowódca wozu nakazał natychmiastową ewakuację załogi. Niemieccy
pancerniacy atakowali bardzo spokojnie i umiejętnie – wiedząc już, że mają do
czynienia z bronią pancerną przeciwnika działali ostrożnie wzajemnie się
ubezpieczając. Amerykanie nie będąc w stanie powstrzymać przeciwnika rozpoczęli
odwrót pozostawiając na pobojowisku cztery wraki własnych czołgów i pięć dział
przeciwpancernych. Mimo opanowania Marnach grupa bojowa 2 Dywizji Pancernej nie
mogła bez wsparcia ruszyć naprzód, gdyż podczas walki wadliwa amunicja wytrąciła
z szeregów aż sześć „Panther”, które z powodu poważnych uszkodzeń luf musiały
trafić do warsztatów naprawczych[xxi].
"Pantera" w akcji.
Na odcinku 26 Dywizji Kokotta sytuacja układała się dość podobnie
– udało się wprawdzie żołnierzom 77 Pułku Grenadierów i 39 Pułku Fizylierów
sprawnie przekroczyć Our, ale ich natarcie w nierównym i porośniętym gęstym
lasem terenie w rejonie Conthum i Weiler było skrajnie trudnym
przedsięwzięciem. Amerykanie stawiali twardy opór dysponując silnym wsparciem
artyleryjskim. Ofiarnie prowadzony atak wyprowadził czołowe niemieckie kompanie
aż do Bockholz, gdzie I Batalion 77 Pułku Grenadierów wychynął z lasu i na
sporej polanie przyłapał jedną z baterii 109 Dywizjonu Artylerii Polowej. Mimo
trudnej sytuacji i braku łączności piechurzy amerykańskiego 3 batalionu 109
Pułku Piechoty wspieranego przez 103 Batalion Saperów walczyli na swych
pozycjach do ostatka i niemieckie natarcie wyraźnie straciło tempo. Sprawy
skomplikowały się jeszcze bardziej, gdy w rejon walk podeszły amerykańskie
czołgi, które wykonały zdeterminowany kontratak. Niemieccy grenadierzy czując
się wobec pancernych kolosów bezradni rozpoczęli odwrót, który był bardzo
kosztowny, gdyż do akcji ponownie weszła artyleria polowa przeciwnika. 39 Pułk
Fizylierów nie dał jednak za wygraną – dowódcy kompanii szybko opanowali
sytuację i przywróciwszy porządek natychmiast wykonali kolejny silny atak i
znowu piechurzy obu walczących stron zwarli się w morderczym starciu na krótkim
dystansie. Kokott dobrze orientujący się w sytuacji nie miał najmniejszych
wątpliwości, że jego własne siły nie będą w stanie przeważyć szali bitwy, więc
z niecierpliwością wyglądał wejścia do akcji grupy bojowej ze składu Dywizji „Panzer-Lehr”,
ta jednak przez większą część dnia tkwiła na zachodnim brzegu Our oczekując na
ukończenie budowy przeprawy. Dopiero po godzinie 16.00, wśród szybko
zapadającego zmierzchu długa kolumna czołgów i innych pojazdów pancernych
rozpoczęła przeprawę i powolny marsz po błotnistej i pełnej wybojów drodze.
Było już bardzo ciemno, gdy wyczerpani całodzienną walką żołnierze 26 Dywizji
wsparci batalionem rozpoznawczym dywizji Bayerleina zdobyli się na ostateczny
wysiłek i wreszcie opanowali Weiler. Bardziej na północ wciąż jednak trzymały
się punkty oporu w Consthum i Holsingen, a żołnierze 77 Pułku Grenadierów nie
byli już w stanie zebrać się do jeszcze jednego szturmu. Chłodna i wilgotna noc
zgasiła resztki bitewnego zapału i obie strony pozostały już na zajmowanych
stanowiskach. O skali zaciekłości walk świadczy fakt, że ten pierwszy dzień bitwy
kosztował dywizję Kokotta 238 poległych[xxii].
Straty amerykańskie nie były wiele mniejsze.
Oba niemieckie korpusy pancerne mimo strat i niepowodzeń
w wielu punktach uzyskały dwa istotne włamania w amerykański system obrony,
więc i tutaj twierdzenie o niepowodzeniu niemieckiego ataku jest co najmniej
nieuprawnione. Owszem, niemieckie czołówki pancerne oddaliły się na zachód od
swych pozycji wyjściowych zaledwie po kilka kilometrów, ale sytuacja broniącej
się tutaj 28 Dywizji Piechoty stała się w efekcie niemieckich działań skrajnie
zła. Generał Cota właściwie nie miał już odwodów, a te były niezbędne do
utrzymania sztywno bronionych pozycji, gdyż wiele pododdziałów jego dywizji
poniosła w walce ogromne straty i kwestią godzin był rozpad całego systemu
obrony. Tymczasem sztab VIII Korpusu USA właściwie nie zareagował na niemieckie
natarcie, choć jego skala była mu już od wczesnych godzin porannych doskonale
znana. Trudno oprzeć się wrażeniu, że słaba amerykańska reakcja na zmasowane
uderzenie nie była podyktowana zlekceważeniem jego rozmiarów, lecz zaskoczeniem
faktem, że Niemcy takie uderzenie w ogóle byli w stanie zorganizować.
Informacje – niezbyt precyzyjne zresztą – płynęły w górę łańcucha dowodzenia już
od pierwszych godzin bitwy i jak się wydaje podstawowym problemem strony
amerykańskiej nie było tylko lekceważenie siły bojowej Wehrmachtu przez
oficerów piastujących najwyższe stanowiska dowódcze, ale także brak
elastyczności i tendencja do bardzo schematycznego sposobu działania. Już wcześniej
w kilku przypadkach dowództwa amerykańskie zdradzały niepokojąca tendencję do
stosowania uporczywej obrony statycznej w sytuacji zmasowanego natarcia
przeciwnika wierząc w zdolność szybkiej reakcji własnych bardzo mobilnych
odwodów, a przede wszystkim potężnych sił powietrznych. Teraz jednak, owa
tendencja miała się obrócić zdecydowanie przeciw amerykańskim żołnierzom
walczącym nad Our – odwody pozostające pod ręką były słabe i rozproszone, a
lotnictwo nie mogło z uwagi na pogodę wejść do akcji. Wszystko to nie wróżyło
zbyt dobrze trwałości amerykańskiej obrony w następnych godzinach.
7
Armia
Generał Erich Brandenberger rozwinął na odcinku działania
swej armii dwa korpusy armijne posiadające po dwie dywizje. Otrzymały one
jednak zupełnie inne zadania. LXXXV Korpus Armijny generała Kniessa działał w
pasie od Stolzembourg po Wallendorf i tak jak sąsiadujący z nim od północy
XXXXVII Korpus Pancerny musiał po pierwsze przekroczyć rzekę Our. Po drugiej
stronie rzeki pozycje obronne zajmowało około 5000 amerykańskich żołnierzy
stanowiących 109 Grupę Pułkową będącą wzmocnionym 109 Pułkiem Piechoty
podpułkownika Jamesa E. Ruddera, stojącego na czele całego zgrupowania. Tak jak
żołnierze 5 Armii Pancernej strzelcy spadochronowi 5 Dywizji Heilmanna i 352
Dywizji Schmidta już około 04.30 rano rozpoczęli mozolną przeprawę przez Our
kierując się ku głębokim lasom po jej zachodniej stronie. Operacja przebiegała
bardzo sprawnie i w wielu punktach Niemcy posuwali się naprzód zupełnie
niezauważeni. Kompanie szturmowe wystawione przez 14 i 15 Pułki Strzelców
Spadochronowych szybko zebrały się po sforsowaniu rzeki i wyruszyły na zachód.
Jako pierwsza do akcji weszła jednak 4 kompania 5 Batalionu Pionierów
Spadochronowych Fahnenjunkera Hansa Prigge, która zaatakowała placówkę
amerykańską w Vianden, położonym mniej więcej w połowie drogi pomiędzy osiami
natarcia 15 i 14 Pułku. Prigge wykonał zadanie szybko i skutecznie – jego ludzie
błyskawicznie wpadli do miasteczka i natychmiast otoczyli amerykańskich
żołnierzy. Ci którzy próbowali stawiać opór zginęli natychmiast, pozostali
poddali się. Amerykanów wyrwał z letargu dopiero początek przygotowania
artyleryjskiego, które rozpoczęło się punktualnie o 05.30[xxiii].
Ruch dywizji Heilmanna wspierało około 200 dział i wyrzutni rakiet „Nebelwerfer”
i kanonada choć nie wyrządziła obrońcom poważniejszych strat wyraźnie wpłynęła
na poziom morale młodych spadochroniarzy idących do bitwy. Amerykańska
odpowiedź prowadzona była po omacku i nie wyrządziła atakującym strat. Dość
szybko trudna sytuacja 26 Dywizji Grenadierów Ludowych spowodowała wydanie
rozkazu kierującego gros 14 Pułku Strzelców Spadochronowych na północ, w stronę
Weiler. 15 Pułk Strzelców Spadochronowych pozostał na pierwotnej osi natarcia i
dość sprawnie osiągnął rubież wyznaczaną przez bieg drogi „Skyline Drive”.
Także 915 Pułk Grenadierów Ludowych z 352 Dywizji szybko posuwał się na przód i
oba regimenty odcięły w Fouhren stanowiących obsadę tej placówki żołnierzy
kompanii E 2 batalionu 109 Pułku Piechoty USA. Okrążenie tego punktu oporu
znacznie pogarszało sytuację całej 109 Grupy Pułkowej, gdyż poszerzało niemal
dwukilometrową lukę dzielącą 2 i 3 batalion 109 Pułku. W dodatku amerykańskie dowództwo
przez długie godziny zupełnie nie zdawało sobie z tego faktu sprawy i
równowartość niemieckiej dywizji spokojnie i bez oporu wlewała się powoli w
głąb amerykańskiego ugrupowania obronnego[xxiv].
Także druga grupa bojowa 352 Dywizji Grenadierów Ludowych
bez oporu przeniknęła pod Gentingen na drugą stronę Our. Gdy jednak jednostki
inżynieryjne zaczęły stawiać most, a kompanie grenadierów ruszyły naprzód przez
szeroki pas całkowicie odkrytego terenu na zachód rzeki rozpętało się piekło –
amerykańscy żołnierze obsadzający wysunięte placówki odkryli Niemców i
natychmiast wezwali wsparcie artyleryjskie. Dwa dywizjony haubic natychmiast
przystąpiły do akcji na brnących przez błoto niemieckich żołnierzy spadł grad
pocisków wystrzeliwanych z zawrotną prędkością przez dobrze wyszkolonych
kanonierów 28 Dywizji Piechoty. Natarcie natychmiast zamarło i co gorsza dla
dywizji Schmidta nie dało się go pchnąć naprzód, gdyż amerykańska kanonada
skutecznie paraliżowała próby postawienia mostu, przez który mogłyby przejechać
na drugi brzeg niszczyciele Jagdpanzer 38 (t) z dywizyjnej samobieżnej kompanii
przeciwpancernej. Nie będąc w stanie ani iść naprzód, ani wycofać się żołnierze
916 Pułku zaczęli pospiesznie ryć w przemokniętej ziemi dołki, które choćby
częściowo osłaniały przed ulewą odłamków i szrapneli. Niemiecka artyleria nie
okazała się szczególnie pomocna w tej krytycznej chwili, gdyż nie znając
pozycji ogniowych przeciwnika nie była w stanie zmusić amerykańskich dział do
milczenia, a służba pomiarowa miała ogromne problemy z ustaleniem stanowisk
artyleryjskich przeciwnika, które zostały rozproszone na dość znacznym obszarze
i do końca dnia w zasadzie uniknęły wykrycia.
Oceniając natarcie LXXXV Korpusu Armijnego w dniu 16
grudnia 1944 roku należy podkreślić łatwość z jaką 5 Dywizja Heilmanna
sforsowała amerykańską obronę – prąc do przodu bez zbędnych przestojów i nie
notując poważniejszego oporu Heilmann zgodnie z rozkazem detaszował swój 14
Pułk na pomoc 26 Dywizji Kokotta toczącej ciężkie i krwawe zmagania w swym
pasie natarcia, ale choć nie udało się pierwszego dnia bitwy przerzucić przez
Our drugorzutowego 13 Pułku Strzelców Spadochronowych, a zwłaszcza XI Brygady
Dział Szturmowych (30 wozów StuG-40) Heilmann śmiało prowadził naprzód pozostały
mu 15 Pułk, o którego postępach przeciwnik w zasadzie nic wiedział. Na odcinku
352 Dywizji Schmidta nie było tak różowo – ciężkie straty 916 Pułku grenadierów
Ludowych i powstrzymanie na przeprawach dywizyjnej kompanii samobieżnych niszczycieli
czołgów oraz 914 Pułku Grenadierów zdecydowanie ograniczały zyski tej
jednostki, ale ponieważ 915 Pułk Grenadierów zyskał właściwie swobodę manewru
trudna sytuacja na odcinku 916 Pułku powinna zostać szybko wyjaśniona na
korzyść Niemców. W zasadzie zatem generał Kniess mógł mieć powody do zadowolenia
– przekroczył Our na szerokim froncie i wprowadził część swych sił w obszerną
lukę pomiędzy amerykańskimi pozycjami obronnymi, co w połączeniu z brakiem
szczególnej aktywności przeciwnika w godzinach nocnych powinno zapewnić sukces
w dniu następnym.
Stanowiący skrajne lewe skrzydło niemieckiego natarcia
LXXX Korpus Armijny generała piechoty dr Franza Beyera operował na
dwudziestopięciokilometrowym odcinku frontu biegnącego wzdłuż rzeki Sauer. Jego
zadanie polegające na rozwinięciu natarcia w kierunku miasta Luksembourg w
rzeczywistości oznaczało ni mniej ni więcej, jak tylko przekroczenie Sauer i wyparcie
amerykańskich jednostek z szeregu miejscowości położonych na jej południowym
brzegu, po czym przejście do obrony. Obie dywizje tworzące LXXX Korpsu Armijny
miały po prostu zepchnąć siły amerykańskie ze stanowisk umożliwiających ostrzał
artyleryjski przepraw budowany na odcinku działania LXXXV Korpusu i tym samym
ubezpieczeniu transferu zaopatrzenia dla walczących na zachodzie oddziałów 7 i części
5 Armii von Manteuffla. Ani dowodzący zajmująca północne skrzydło 276 Dywizją
Kurt Möhring, ani działającą na południu 212 Dywizją Franz Sensfuss nie zdawali
sobie sprawy wydając rozkaz przejścia do natarcia jak trudny przeciwnik czeka
ich po drugiej stronie Sauer. W pasie natarcia 276 Dywizji działała bowiem CCA amerykańskiej
9 Dywizji Pancernej, a 212 Dywizja miała naprzeciw siebie sporą część sił 4
Dywizji Piechoty USA w postaci wzmocnionego 12 Pułku Piechoty. Pasy natarcia
obu dywizji grenadierów ludowych na południowym brzegu rzeki Sauer rozgraniczał
swym biegiem strumień Schwarze Ernz – potok ów można było śmiało pokonać w
bród, ale wąwóz którym biegł był bardzo głęboki i stromy i w zasadzie uniemożliwiał
manewrowanie ciężkim sprzętem i wymuszał na piechurze wytężonego wysiłku w
postaci karkołomnej wspinaczki po nagich skałach stanowiących jego krawędzie.
Dwie niemieckie dywizje zatem po przekroczeniu Sauer zdane były wyłącznie na
własne siły.
Obie jednostki rozpoczęły operację akcję po godzinie czwartej
rano przeprawą przez przeszkodę wodną – tak jak Our silnie wezbraną po
trwających dobrych kilka dni opadach. Niemieccy grenadierzy po cichu podpełzli
do doliny rzeczki, po czym bez najmniejszego oporu ze strony przeciwnika
pokonali ją w pontonach szybko instalując przyczółki na drugim brzegu. Zanim
nadszedł świt siły niemieckie po drugiej stronie doliny rzecznej wzrosły tak
dalece, że możliwym było wykonanie kolejnego kroku – rozwinięcia natarcia w
stronę potencjalnych stanowisk przeciwnika, o którym wiedziano bardzo niewiele.
Na odcinku dywizji Möhringa w pierwszym rzucie znajdował się tylko 60 Batalion
Piechoty Zmechanizowanej, który raczej dozorował, niż bronił frontu. Mimo braku
kontaktu bojowego z przeciwnikiem Möhring zatrzymał natarcie swych ludzi już po
pokonaniu kilometra, w rejonie wsi Bigelbach, do której Niemcy weszli osłonięci
jeszcze mrokiem grudniowego poranka[xxv]. Żadna
niemiecka kompania nie ruszyła stąd dalej, w stronę wysokich i gęsto
porośniętych lasem zboczy wysokich wzgórz. Bardziej aktywna okazała się 212
Dywizja Grenadierów Ludowych, która lepiej wykorzystała brak reakcji
przeciwnika – Sensfuss pchnął swych ludzi śmiało naprzód i wkrótce wszystkie
cztery amerykańskie kompanijne punkty oporu na południowym brzegu rzeki a
położone w Echternach, Lauterborn, Osweiler i Dickweiler zostały otoczone przez
niemieckich żołnierzy. W świetle dnia, zanim jeszcze 212 Dywizja ukończyła
budowę przepraw dla ciężkiego sprzętu dowództwo amerykańskie zorientowało się w
sytuacji – najpierw przemówiła artyleria kładąc potężną zaporę ogniową na
dolince rzecznej, co skutecznie uniemożliwiło budowę stałych przepraw. Do akcji
wszedł także dywizyjny 70 batalion Czołgów dysponujący pięćdziesięcioma siedmioma
wozami bojowymi, który podzielony na mniejsze grupy bojowe z łatwością
deblokował oblężone punkty oporu, oprócz kompanii trzymającej Echternach[xxvi].
Wściekły Sensfuss natychmiast powiadomił przełożonych o bierności sąsiedniej
dywizji, co pozwoliło Amerykanom szybko zmontować dostatecznie silną kontrakcję
przeciw jego własnej jednostce. Niemal natychmiast generał Beyer przekazał tę
informację wyżej, i dowodzący armią Erich Brandenberger w niewyobrażalny sposób
zmieszał z błotem swego dywizjonera[xxvii]. Bez
względu na rozmowy w łonie dowództwa 7 Armii niemieckiej mleko się rozlało i
212 Dywizja Grenadierów Ludowych, która tak obiecująco rozpoczęła „Herbstnebel”
utknęła na dobre.
W sumie jednak, początek operacji zaczepnej był dla 7
Armii dość udany – generał Brandenberger mógł mieć powody do zadowolenia, gdyż
akcja LXXXV Korpusu Armijnego doprowadziła do sukcesu o znaczeniu operacyjnym i
w nocy z 16 na 17 grudnia w sztabie armii debatowano nad najlepszym pomysłem na
wykorzystanie powodzenia. Warto zwrócić uwagę, że nie dysponująca ani jednym
związkiem pancernym armia pełniąca w całym planie rolę wybitnie pomocniczą
osiągnęła najmniejszym nakładem sił największy sukces z wszystkich biorących udział
w operacji armii. Oczywiście ważnym elementem układanki była stosunkowa bierność
sił amerykańskich i ich nienajlepsze rozmieszczenie w terenie, niemniej jednak –
generał Brandenberger mógł być optymistą w kwestii realizacji powierzonych mu
przez feldmarszałka Modela zadań. Patrząc natomiast całościowo na wydarzenia
pierwszego dnia wielkiej bitwy widać jak przez szkło powiększające wszystkie
mankamenty obu zwartych w stalowym uścisku armii – bardzo kiepska praca
rozpoznania skutecznie utrudniała rozeznanie się w biegu zdarzeń. Nie spisało
się dowództwo 6 Armii Pancernej, które postawiło na mało wyszukane manewry w
postaci tępego parcia naprzód, w dodatku słabo skoordynowanego – tam też
sukcesy niemieckie były najmniejsze. Znacznie lepiej wyglądał efekt działań 5
Armii Pancernej i 7 Armii, ale i tutaj nie obyło się bez trudności
spowodowanych błędnymi decyzjami, brakiem łączności, lub biernością dowództw.
Mimo wszystko, wbrew utartej przez literaturę tematu ścieżce nie da się odmówić
niemieckiemu natarciu poważnych osiągnięć. Dzień pierwszy Operacji „Herbstnebel”
zwyczajowo już przedstawiany jako fiasko niemieckiego planu szybkiego
przełamania amerykańskiej obrony jest wyłącznie projekcją historyków tematu
patrzących na wydarzenia z perspektywy ich finalnych konsekwencji, a nie z
pozycji „tu i teraz”. Zapomina się o tym, że podczas swego wystąpienia w
Kwaterze Głównej Führera feldmarszałek Model całkowicie sceptycznie odniósł się
do możliwości uzyskania oczekiwanego przez najwyższe dowództwo tempa natarcia.
Zapomina się, że na przeważającej długości pasa przełamania niemieccy żołnierze
rozpoczynali operację zaczepną od forsowania przeszkód wodnych biegnących krętymi
i głębokimi dolinami o bardzo ostrych brzegach, w dodatku silnie wezbranymi po
długich opadach. Nawet i bez tych przeszkód wodnych teren był niesłychanie
trudny – silnie zalesiony i pofałdowany – co w połączeniu ze słabym w sumie
rozpoznaniem amerykańskich pozycji wymuszało na niemieckich dowództwach
działanie „w ciemno” i określanie położenia i zasięgu amerykańskich pozycji
obronnych dopiero w chwili nawiązania kontaktu bojowego. Po wstrzymaniu walki,
wieczorem 16 grudnia 1944 roku w wielu punktach siły niemieckie znajdowały się dramatycznie
blisko swych własnych pozycji wyjściowych, ale fakt ten nie może przesłaniać
ogólnego obrazu sytuacji, a ta kształtowała się dla strony amerykańskiej bardzo
źle. Z karygodną opieszałością na bieg zdarzeń reagowały amerykańskie dowództwa
wyższe, przy czym sztab VIII Korpusu właściwie zignorował niemiecką akcję, a
wszelkie manewry rezerw brały się z odruchów dowództw niższego rzędu,
reagujących na sytuację na powierzonych ich pieczy odcinkach działań. Lepiej na
tym tle wypadł sztab V Korpusu USA, który bardzo szybko pojął, że chodzi o coś
więcej niż tylko o lokalne przeciwuderzenie. Na przeszkodzie jednak szybkich
decyzji mogących uratować sytuację stanął jednak opór dowództwa 1 Armii USA. W
sumie, należy podejmując się głębokiej analizy skuteczności niemieckiego
uderzenia pierwszego dnia Operacji „Herbstnebel” zdecydowanie porzucić
klasyczne argumenty wskazujące na postępy operacji zaczepnej skutkujące
powodzeniem, lub jego brakiem – czyli głębokość osiągniętego włamania, zdolność
do wyjścia w przestrzeń operacyjną w możliwie krótkim czasie, najlepiej
liczonym w godzinach od startu operacji, a przede wszystkim w sile oporu strony
broniącej się. Owszem, twardy i nieustępliwy opór zaprezentowany przez oddziały
amerykańskie był bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem dla atakujących żołnierzy
niemieckich i ich dowódców, ale owa determinacja miała swoją cenę – raz jeszcze,
z cała mocą należy stwierdzić, że owa szaleńcza walka do ostatka na
utrzymywanych pozycjach miała katastrofalny wpływ na sytuację sił
amerykańskich. Z pięciu dywizji piechoty zajmujących pozycje w pasie
niemieckiego natarcia jedynie dwie, operujące na skrzydłach wyszły z krwawej łaźni
pierwszego dnia bitwy bez większych strat, ale tylko działająca na skrajnie
południowej flance i poddana pomocniczemu uderzeniu niemieckiemu 4 Dywizja
Piechoty USA znajdowała się w korzystnym położeniu i to wyłącznie dzięki
operatywnemu i sprawnemu dowództwu, które bez marudzenia skierowało do walki rozporządzalne
rezerwy i zdołało odblokować trzy z czterech odciętych kompanii. Jeśli przyjmiemy
do wiadomości, że w grę wchodziła niemal jedna czwarta sił 12 Pułku Piechoty
USA znajdującego się w pasie natarcia Niemców lepiej zrozumiemy jak blisko Sensfuss
był zadania ciężkich strat przeciwnikowi. W przypadku pozostałych amerykańskich
dywizji utrzymujących linie kontaktu sprawy natomiast w godzinach wieczornych
wyglądały bardzo źle – 2 Dywizja Piechoty Robertsona wprawdzie odparła słabą
akcję niemieckiej 326 Dywizji Grenadierów Ludowych w rejonie Wahlerscheid, ale
natarcie I Korpusu Pancernego SS wyprowadzało Niemców na skrzydło i tyły tej
uwikłanej w bój od czoła jednostki, a jej dowódca musiał dopuścić się rażącej
niesubordynacji, by próbować ratować swoją jednostkę. Bardzo złe było położenie
99 Dywizji Piechoty USA generała Lauera, której oba pułki skierowane frontem na
wschód poniosły olbrzymie straty, z których dowództwo dywizji najwyraźniej nie
zdawało sobie sprawy. Ubytek ponad 1600 ludzi w ciągu pierwszego dnia bitwy
powodował tak wielką redukcję siły bojowej zaangażowanych w bój batalionów, że
99 Dywizja Piechoty w godzinach wieczornych znalazła się na skraju rozpadu,
gdyż ze starcia większość sił wyszła w zasadzie w stanie szczątkowym. Co gorsza
dowództwo dywizji chyba najbardziej beztrosko podeszło do skali wydarzeń dnia i
do godzin wieczornych nie rozumiało położenia własnych sił i skali zagrożenia. Gros
sił 106 Dywizji Piechoty USA rozlokowane na Schneifel w efekcie postępów
natarcia 18 Dywizji Grenadierów Ludowych zostało właściwie odcięte od reszty
sił za doliną Losheimer-Graben i całej jednostce groziło okrążenie przez
przeciwnika, co było niebezpieczeństwem mogącym się zmaterializować w ciągu
niewielu godzin. 28 Dywizja Piechoty USA zapłaciła straszliwą cenę za próbę uporczywej
obrony statycznej swych pozycji – na przedpolach jej pozycji leżały w prawdzie
setki zwłok niemieckich żołnierzy, ale generał Cota nie miał już żadnych
odwodów, na żadne wsparcie nie mógł też w ciągu najbliższych godzin liczyć, a
Niemcy wprowadzali do akcji wciąż nowe bataliony, podczas gdy amerykańskie siły
były bardzo mocno wykrwawione i ubytków tych absolutnie nie było czym zastąpić[xxviii].
Grozy położenia tej jednostki dodawał fakt rozpoznania przynajmniej dwóch
niemieckich dużych związków pancernych poziomu dywizyjnego w jej pasie
działania w sytuacji, w której jedyny jej odwód pancerny został już
rozdysponowany pomiędzy zgrupowania próbujące utrzymać ciągłość obrony,
abstrahując od faktu uzyskania przez przeciwnika przełamania obrony w centrum
ugrupowania dywizji, czyli w Marnach. Reasumując, z pięciu amerykańskich
dywizji piechoty trzymających front w pasie Operacji „Herbstnebel”, cztery
stały przed widmem całkowitego unicestwienia w ciągu najbliższych godzin, a
dowództwo 1 Armii USA zupełnie nie widziało potrzeby reakcji na tę sytuację. Nie
powinien zatem dziwić w obliczu uzyskanych pierwszego dnia bitwy postępów
optymizm feldmarszałka Modela, który od rana, aż do popołudnia w bardzo
optymistycznym tonie informował OKW i OKH o stanie spraw. Bez względu na
trudności i duże straty amerykański opór wyczerpywał się, i Model to wyczuwał.
Kolejne godziny miały pokazać w którym miejscu znajdują się obie walczące
strony.
[i] Steven
J. Zaloga, „Siegfried Line 1944-1945: Battles on the German Frontiers, Osprey
2007, str. 88-89
[ii] Charles
McDonald, „A Time for Trumpets: Untold story od the Battle oft he Boulge.“,
1997, str. 73
[iii] Publikacja
zbiorowa, „Lightning: The story of the 78th Infantry Division”, Stars and
Stripes – Paris 1945
[iv] Christer Bergström, „Ardeny
1944-1945. Ostatnie tchnienie wojsk pancernych Hitlera, Oświęcim 2017, str.
203-204
[v] Erwin Käschner,
„326. Volksgrenadier-Division. Ardennes (16 Dez.1944-25 Jan.1945)“, B-092, str.
4
[vi] Wilhelm
Viebig, „277th Volks Grenadier Division, November 1944-January 1945“, Sekcja
B-273
[vii] Georg
Fieger, „989th Grenadier Regiment (14 Dec 44-17 Dec 44), Sekscja B-025, s.6
[viii] Hans Wijers,
„The Battle of the Bulge“, Mechanicsburg 2009-2010, str. 68
[ix] Christer
Bergström, str. 207-208
[x] Christer
Bergström, str. 209
[xi] Co szczególnie frapujące, mimo, że Hermann
Priess w swojej pracy „Einsatz des I. SS-Panzerkorps waehrend der Ardennen-Offensive
Dezember 1944-Januar 1945“ (sekcja A-877) wyraźnie określił działanie Peipera
jako samowolne, zbyt pospieszne i szkodliwe większość autorów publikacji o temacie
w ogóle o tym nie wspomina. W efekcie często ma się wrażenie, że Kampfgruppe
Peiper do akcji weszła dopiero 17 grudnia, co jednak deformuje prawdziwy bieg
zdarzeń. Największym problemem jest tutaj zdaje się fakt, że z uwagi na
zniszczenie dużej części kronik i raportów sytuacyjnych dużej części dywizji Waffen-SS
proces odtwarzania ich szlaku bojowego polegał przede wszystkim na pamięci
weteranów, z których część w oczywisty sposób nie zamierzała się obciążać
popełnionymi podczas działań wojennych błędami. Uwaga Autora
[xii] Christer
Bergström, str. 209
[xiii] Alex Kershaw,
„The Longest Winter: The battle oft he Bulge and the Epic Story oft he World War
II’s Most Decorated Platoon“, Cambridge 2004
[xiv] Colonel
D.J. Judge, „Cavalry in the Gap: The 14th Cavalry Group (Mechanized) and the
battle oft he Bulge“, 30 lipca 2010, www.14cav.org/g1-bulge.html
[xv] Christer
Bergström, str. 92-93
[xvi] Tamże, str. 102
[xvii] „Company
„B” 820th Tank Destroyer Battalion, Battle Report 11 Dec. To 31 Dec. 1944
Inclusive“, National Archives and Records Administration
[xviii] Wilhelm
Weiss, „560. Volks Grenadier Division: Angriffschlacht in den Ardennen“, Kindle
Edit 2012
[xix] Christer
Bergström, str. 104-105
[xx] Tamże, str. 107-108
[xxi] Franz-Josef
Strauss, „Die Gesichte der 2. (Wiener) Panzer-Division, Eggolsheim 2005, str.
181
[xxii] Heinz
Kokott, „26th Volks Grenadier Division in the Ardennes Offensive“, Tom I Sekcja
B-040, str. 33
[xxiii] Christer
Bergström, str. 187
[xxiv] Charles
MacDonald, „A Time for Trumpets: The Untold story of the Battle oft he Bulge“,
New York 2002
[xxv] Christer
Bergström, str. 189
[xxvi] Franz
Sensfuss, „212th Volksgrenadier Division (Ardennes), sekcja A-930, s.3
[xxvii] Erich
Brandenberger, „Ardennes Offensive of Seventh Army (16 Dec. 1944-25 Jan. 1945),
sekcja A-876
[xxviii] W zasadzie bardzo wysoki poziom
determinacji w osiąganiu oczekiwanych celów żołnierzy obu stron tymże stronom
przyniósł ogromne szkody – Niemcom ciężkie straty podczas ataków, a Amerykanom
podczas uporczywej obrony skazanych na zagładę punktów oporu. Wyraźnie świadczy
to o co najmniej nieumiejętnym zarządzaniu zasobami przez niższe kadry
dowódcze, oraz o wyraźnym „przemotywowaniu” żołnierzy prezentujących
zdecydowanie nadmierną agresję. Taka postawa prowadzi zawsze do patologii w
postaci zbrodni wojennych, ale także – co gorsza dla walczących stron – do raptownego
spadku morale z „piku” w szczycie walki w chwili wygaśnięcia starcia bez
wyraźnych pozytywnych efektów. Mówiąc krótko, dzień pierwszy Bitwy w Ardenach
to cały szereg dowodów na to, że odwagi na polu walki należy używać w sposób bardzo
rozważny - Uwaga Autora
Komentarze
Prześlij komentarz