„Lotna 2…”

 

 

 

 

 


 


 

I.

Kiedyś, przed wielu laty bywałem podczas studiów na zajęciach, podczas których dowiadywałem się o potędze kultury obrazka. W sposób bardzo przekonujący przedstawiono mi olbrzymi wpływ spłaszczania i upraszczania przekazu jakichkolwiek treści związanych z recepcją otaczającego nas świata – tutaj akurat rzecz jasna, tylko pewnej narracji historycznej. Dopiero po latach zrozumiałem, że przypadło mi uczestniczyć w bardzo epokowym procesie nie w bardzo zamkniętym gronie słuchaczy Wydziału Historii, lecz w strukturze masowej, ogólnospołecznej. Kilkanaście lat temu upowszechnił się przecież internet na tyle, że właściwie każdy poprzez struktury społecznościowe mógł zabrać głos w dosłownie każdej kwestii. Nie jest niepokojące samo przez się, że każdy może to dziś robić. Niepokojące, a właściwe przerażające jest to, w jaki sposób się to robi. Masowość zjawisk kulturowych i socjologicznych została nam przepowiedziana dawno temu, wiec jako zjawisko nie może stanowić zaskoczenia. Zaskoczeniem jest jedynie totalna degradacja przekazu własnych odczuć i triumf ostateczny memu – to jednak najmniejsza pod względem zawartości informacja kulturowa, zatem z natury rzeczy ograniczona i płytka. Gdyby za memem popłynęła refleksja i próba zrozumienia danego fenomenu poprzez głębsze jego głębsze zbadanie i próbę wykroczenia poza schemat właściwie stereotypiczny nie byłoby źle. Jest jednak inaczej, gdyż mem jako taki właściwie określa byt każdego nowo poznanego zjawiska. To bardzo deformuje.

To degradujące i spłycające uproszczenie prowadzi wyłącznie do pewnego radykalizmu w budowie oceny, własnej postawy. Pomijając oczywisty fakt, że żaden konsensus w tak olbrzymiej zbiorowości nie jest w ogóle możliwy, nadmierna polaryzacja postaw będąca skutkiem szybkości podejmowania decyzji prowadzi do sytuacji kuriozalnych. Takich jak dyskusja na temat najnowszego filmu fabularnego (podkreślam) w reżyserii Pani Agnieszki Holland. Co jest szokujące niezmiernie, dyskusja publiczna eksplodowała wręcz zanim jeszcze dyskutanci mieli szansę film obejrzeć. Ja go nie oglądałem i pochłonięty pisaniem tego rodzaju tekstów, praca zawodową, wychowywaniem dziecka, oraz oglądaniem meczów odbywających się na rozpoczętych właśnie Mistrzostwach Świata w Rugby Union, z pewnością nie prędko zobaczę. A jednak też właśnie zanurzam się i to całkiem świadomie w odmęty gigantycznego i żywiołowego sporu o treść filmu, którego nikt jeszcze (lub prawie nikt) nie obejrzał. Mem dopadł zatem i mnie, bo jedyne co o filmie wiem pewnego, to to, że to albo film bardzo dobry, bo otrzymał właśnie nagrodę Jury ważnego festiwalu filmowego, albo to film bardzo zły, bo szargający dobre imię Straży Granicznej, kilku innych służb mundurowych, albo i wręcz całego społeczeństwa, gdyż powstał na wyraźne polecenie obcych i wrażych kół zacierających swe nikczemne dłonie w bezustannym dybaniu na polską czystość. Ciekawe, prawda?

 

II.

Cóż zatem chciałbym powiedzieć, jako kolejny niewolnik memu? Niewiele właściwie, bo filmu nie oglądałem. Mogę jedynie powiedzieć coś na temat kontekstów związanych z dyskusją i potrzebą uprawiania sztuki przez osoby takie, jak Agnieszka Holland. Mogę wskazać też na pewne zadziwiające podobieństwa postaw wielu teraz i w odległej przeszłości.

Wszyscy lubią historie pogodne i dobre, a najlepiej, to z happy endem. Czasem w postaci historyjek typu „zabili go i uciekł”, a czasem związane z miłosnym uniesieniem pośród morza problemów życia codziennego. Właściwie to wszystko jedno jakie. Problemem jest to, że co pewien czas osoby takie, jak Pani Agnieszka Holland niepomne zupełnie na opisane powyżej gusta filmowe dojmującej większości odbiorców zabierają się za filmy – czyli własne wyobrażenia pewnej rzeczywistości – które nie stronią od zadawania trudnych pytań. A że kino to najbardziej diabelska z diabelskich sztuk wyzwolonych, bo przecież operuje jednocześnie obrazem, dźwiękiem i ruchem, rodzą się tutaj same problemy. Każdy widz może odnieść się do kompletnego dzieła i orzec, czy przypadło mu do gustu, czy nie. Zupełnie jak ja uczyniłem w przypadku zapytania mnie o odbiór filmu „50 twarzy Greya”, o którym powiedziałem, że jego scenariusz ma konsystencję budyniu, a finalne rozwiązanie godne jest osoby upośledzonej intelektualnie w stopniu wielkim – jednym słowem, debila. Mam do tego prawo – widziałem i niestety już nie od zobaczę. Wyraziłem się jasno o tym, co sądzę o jakości podstawowych elementów filmu, gdyż zarzutów nie mogę mieć jedynie do urody aktorki obsadzonej w roli głównej bohaterki. Cała reszta była dramatycznie słaba. Zszokował mnie natomiast głos krytyczny na temat „Interstellar” Nolana oparty o założenie, że film ów, to cytuje – „Pseudonaukowy bełkot”. I tutaj dochodzimy do sedna problemu. O ile mi wiadomo Nolan nigdy nie miał ambicji bycia nowym sir R. Attenborough… Zarzut złej jakości filmu można u licha opierać o rzeczywiście bardzo nieracjonalne przesłanki – na przykład lubię-nie lubię, albo „bo tak”. Ale niezdrowym jest dopasowywanie cudzego dzieła sztuki do formuły własnej wizji świata. To po prostu tak samo głupie, jak stwierdzenie, że twórca filmu fabularnego głęboko zafascynowany zagadnieniami czasu i czasowości kreśląc obraz o nieokreślonej przyszłości próbuje tworzyć naukowy elaborat.

Jeszcze bardziej boli, gdy film fabularny stawia trudne pytania i operuje metaforą, alegorią i czym tam jeszcze. Zupełnie jak moja ukochana „Lotna”. Nie ukochana dlatego, że to jakiś arcy wybitny film. Ukochaną dlatego, że to jedna z pierwszych prób zadania Polakom pytania o stopień zrozumienia własnego mentalnego miejsca w świecie surowym i brutalnym. I próba na tyle udana, że nawet dziś wciąż się o niej dyskutuje. Tego samego życzę zresztą każdemu reżyserowi wykraczającemu poza schematy kina łatwego, prostego i przyjemnego. Nadal, ponad sześćdziesiąt lat po powstaniu dowiaduję się, że polska kawaleria wcale nie szarżowała z lancami i szablami na czołgi. Dowiaduję się, że to zwykła propaganda mająca obrzydzić odbiorcy odbiór Polski przedwojennej – co najmniej, jakby to był płynący mlekiem i miodem raj na ziemi. Wszystko to zwykłe imponderabilia, bo takie środki przekazu umyślił sobie wówczas Andrzej Wajda i zrobił słusznie. Zrobiłby jeszcze słuszniej, gdyby użył młotka. Jemu chyba też przeszkadzało ukochanie wciąż powszechne Polski klerykalnej, słomianej i pełnej gołodupców zręcznie wymachujących szabelką w obliczu świata zanurzonego w techniczny materializm. Ale bez względu na to, czy reżyser postanowił użyć takich, czy innych środków wyrazu do przedstawienia swojej własnej, całkowicie prywatnej wizji poruszanego w filmie problemu jedna rzecz pozostaje niezmienna. To jego wizja i jego pytania. Nawet odpowiedzi są jego.

Idąc tym tropem, powinniśmy nie zostawić suchej nitki na „Blue”, Dereka Jarmana, bo kto u licha pozwolił mu o schyłku egzystencji, wśród cierpień straszliwej choroby widzieć już tylko błękit? Idac tym tropem powinniśmy wyjść poza ramy kina, jako nośnika kultury i czym prędzej spalić „Męczeństwo św. Urszuli” Caravaggia, bo Hunowie są ubrani inaczej, niż być powinni. Wracając jednak do głównego nurtu wypowiedzi – Pani Holland już odniosła sukces godny „Lotnej”, bo zanim jeszcze którykolwiek ze strażników granicznych film obejrzał, zdążyli już gremialnie dzieło potępić, uważając, że nastaje na ich godność i dobre imię. O interpretacji nie widzianego przez siebie filmu dokonanej przez błyskotliwego niczym dowolne drobnoustroje – czyli jak zawsze – Ministra Ziobry nawet nie będę wspominał, bo zapewne to sąd będzie rozstrzygał, czy jego umiejętności krytyka filmowego dorównują, czy tez przewyższają jego wiedzę prawniczą. Jestem tylko ciekaw, czy faktycznie choć połowa z gardłujących na temat przekazu niewidzianego przez siebie filmu zdecyduje się go obejrzeć, bo przecież już pojawiło się hasło naczelne krytyków – „tylko świnie siedzą w kinie”… Raczej tak się nie stanie, bo fabularny film pełnometrażowy to jednak nie mem i trzeba by poświęcić znacznie więcej czasu, a i z trailera można się dowiedzieć wystarczająco dużo, by wyrobić sobie własne zdanie – tak to już działa. Mam nadzieję, że mimo braku wulgarności na którą w kilku momentach miałem prawdziwą ochotę obraziłem – i to skutecznie - dostatecznie wiele osób. Bo przecież film fabularny, zwłaszcza ten niewidziany, to najlepsza na świecie platforma, do zbudowania konfliktu na śmierć i życie.

Komentarze

Popularne posty