„Ardeny 1944-1945”. Ostatni poker Hitlera? Część II

 


 




II.           W poszukiwaniu rozwiązania.

 

1.   Decyzja

Przez cały okres II Wojny Światowej Adolf Hitler w sposób zdecydowany, a nierzadko i nawet brutalnie starał się narzucić naczelnemu dowództwu niemieckich sił zbrojnych podobny rodzaj decyzyjnej supremacji, jakim dysponował w kwestiach polityki. Dyktat ten uważał za nieodzowny element kontroli nad sferą swej władzy nie tylko dlatego, że tak nakazywała mu jego osobowość i sposób postrzegania rzeczywistości. Żywił też głębokie przekonanie, że prowadzenie działań wojennych jest niczym innym, jak tylko przedłużeniem działań stricte politycznych – w oczywisty sposób pogląd ten zapożyczony z lektury Clausewitza odpowiadał jego koncepcji sprawowania władzy, ale także umożliwiał realizowanie koncepcji działań praktycznych, ściśle związanych ze sferą ideologiczną, która zawsze determinowała większość jego politycznych decyzji. W zadziwiająco skuteczny sposób dążenie do bycia jedynym i absolutnym ośrodkiem decyzyjnym łączył Hitler z silną i trwała tendencją do rozdzielania poszczególnym filarom swej władzy rozkazodawczej wzajemnie nakładających się kompetencji – zatem dublowania ich – i tym samym stałego generowania konfliktów i sporów, które zawsze poddawane były ostatecznemu arbitrażowi Wodza. Tym samym, przez długie okresy trwania wojny Hitler wybierał sobie osobowości na których opinii starał się polegać jako wojskowy laik, przy czym nie mając żadnych kompetencji do zbudowania osądu opartego na jakichkolwiek realnych przesłankach, zwykł był opierać się na zupełnie innych pryncypiach[1]. Takich jak jego własna ocena siły charakteru posunięta aż do bezwzględności, rozumienie jego własnych idei i stopień podporządkowania się im, ale także zbieżności poglądów na sytuację militarną. Krótko mówiąc, najlepiej trafiało się wypowiedziami do wyobraźni Hitlera wówczas, gdy było się szorstkim i bezkompromisowym mówcą, który zasadniczo zgadza się z oceną aktualnej sytuacji Führera.

W naturalny sposób taki rodzaj komunikacji ze swymi podwładnymi prowadził nieuchronnie do przyjęcia przez nich jednej z dwóch postaw – mogli starać się budować swoje wpływy jako pochlebcy, co jednak oznaczało tylko częściowy sukces, gdyż faktycznie zapewniało wybierającym ten wariant postępowania trwałą obecność „u stołu” Wodza, ale dość szybko sprowadzało do roli kompletnie biernych wykonawców jego woli. Można było też przyjąć postawę „brutala”, który wprawdzie ma swoją opinię, ale jest ona zasadniczo zbieżna z pomysłami Hitlera i który pod pewnymi warunkami jest w stanie sprostać jego oczekiwaniom. Na szczególne traktowanie i uzyskanie zdecydowanie najlepszej pozycji wyjściowej mogli liczyć ci, którzy byli w stanie wykazać optymizm większy od Wodza w danej sytuacji, natomiast w oczach Hitlera absolutnie przekreślającym karierę i znaczenie czynnikiem była próba wciągnięcia Wodza w dyskusję opierająca się o zawiłości sztuki operacyjnej lub pracy sztabowej, których w znacznej mierze Führer po prostu nie rozumiał, więc było to uderzenie wprost w jego silne na tym tle kompleksy. Słowami kluczowymi zatem w komunikacji z Hitlerem nie były zatem pojęcia „sztuki wojennej”, „zdolności bojowej”, lecz „wola”, „siła” i „wierność”[2]. Wszystko to w niezmierny sposób komplikowało system dowodzenia Wehrmachtem, którego Hitler był przecież naczelnym dowódcą.

Decyzje o znaczeniu strategicznym Hitler zwykł podejmować absolutnie sam, choć pewne grono kombatantów w swych pamiętnikach jeszcze długie lata po wojnie utrzymywało, że posiadało w tym wymiarze pewien wpływ na wodza. Oczywiście taki koncept jest całkowitą iluzją, świadczącą jedynie o cechach charakteru i poziomie ambicji owych ludzi[3]. W rzeczywistości Hitler zwracając się do swych podkomendnych z pytaniem o rozwiązanie konkretnej sytuacji miał już z góry ugruntowany pogląd na to, co w istocie zamierza uczynić, a opinia zapytanego miała jedynie utwierdzić Hitlera w przekonaniu, że dokonał słusznej oceny sytuacji i zamierza podjąć właściwą decyzję. Zresztą w miarę rozwoju działań wojennych i narastaniu nieufności wobec wyższych dowódców Wehrmachtu robił to coraz rzadziej, kontestując się jedynie stałym i konsekwentnym poniżaniu ich, korumpowaniu obietnicami, lub antagonizowaniu w przypadku konfliktów w łonie najwyższych kadr oficerskich.

Narada z udziałem Adolfa Hitlera. 

W miarę postępu działań wojennych Führer III Rzeszy coraz częściej ignorował opinie i oceny swych podwładnych. Potrafił posuwać się do inwektyw i krzyku, by forsować swoje autorskie koncepcje, bardzo często upokarzał publicznie swych adwersarzy nie mając merytorycznych argumentów by prowadzić spór z kompetentnymi oficerami o trzeźwym osądzie sytuacji.

Kolejnym charakterystycznym elementem sprawowania najwyższego dowództwa niemieckich sił zbrojnych było podejmowanie decyzji kluczowych tylko pozornie opartych na realnych przesłankach. Z jednej strony Hitler zapoznawał się z setkami często niezwykle szczegółowych dokumentów, z drugiej strony zaś niechętnie dzielił się zawartymi w nich informacjami, co często prowadziło do ostrych konfliktów, gdyż obarczani odpowiedzialnością za praktyczne wykonanie woli Wodza nie znali zupełnie danych na których Hitler opierał swe koncepcje działania. Jak każdy dyktator, Hitler rzecz jasna ściśle ograniczał kompetencje poszczególnych oficerów i urzędników państwowych i bardzo obawiał się wzrostu znaczenia któregokolwiek z nich. W efekcie, znaczna część najwyższych kadr sił zbrojnych nie bardzo wiedziała o sprawach wykraczających poza obszar ich zainteresowań służbowych, a tych, którzy przejawiali nadmierne – zdaniem Hitlera – ambicje, czekał bez wyjątku koniec kariery[4].

Jak widać, proces decyzyjny opierający się na woli i zapatrywaniach tylko jednej osoby wcale nie ułatwiał, ani nie przyspieszał biegu spraw. Najlepiej chyba oddaje problematykę związaną z podejmowaniem decyzji przez Hitlera termin „Chaos dowodzenia w państwie wodzowskim (w oryginale – „Führungschaos im Führerstaat”) zaproponowany przez Waldemara Erfurtha[5] i jako taki stanowi wyśmienitą ilustrację podstaw do podjęcia decyzji o przejściu do działań zaczepnych niemieckich sił zbrojnych na Froncie Zachodnim podjętą przez Hitlera gdzieś na przełomie lata i jesieni 1944 roku.

Trudno jest wskazać dokładny moment, w którym Hitler podjął decyzję, choć jednocześnie jasnym jest, że zamiar taki powziął zanim jeszcze postanowił się podzielić nim ze swoimi współpracownikami. Historyk nie powinien gdybać, ale czasem z uwagi na kompletny brak punktów odniesienia w postaci dokumentów, stenogramów, czy wspomnień nie istnieje inna możliwość, jak tylko oddać się spekulacji. Zatem w mojej ocenie wizja przystąpienia do działań zaczepnych zrodziła się w umyśle Hitlera gdzieś pomiędzy niepowodzeniem Operacji „Lüttich”, a początkiem września 1944 roku. W owym okresie, czyli w chwili najcięższego kryzysu Wehrmachtu na wszystkich frontach Hitler zainteresował się szczególnie silnie problemem stanu zapasów paliw płynnych i perspektywami podtrzymania zarówno produkcji zbrojeniowej, jak i zdolności do zapewnienia dostatecznej dla kontynuowania wojny wysokości dostaw paliw płynnych. Jednocześnie konferując z przedstawicielami najwyższego dowództwa i wyższych dowództw polowych musiał nabrać przekonania, że alianckie postępy w znacznym stopniu podcięły zdolność do stawiania skutecznego oporu przez niemieckie siły zbrojne. O ile nigdy nie zapytał wprost swych generałów i marszałków o realną ocenę sytuacji militarnej na frontach wojny, to z wielkim zainteresowaniem przyglądał się pracy Alberta Speera, odpowiedzialnego za stan gospodarki III Rzeszy. Z oczywistych powodów Hitler nie mógł głośno zakomunikować swemu najbliższemu otoczeniu, że w wymiarze militarnym wojna jest definitywnie przegrana, musiał jednak przyjąć ten fakt do wiadomości w obliczu faktów, a największym ciosem była jednak treść raportów nadsyłanych mu regularnie przez Ministerstwo Uzbrojenia i Amunicji Rzeszy. Ponieważ oczywiście stawką toczącej się wojny był nie tylko los Niemiec i Niemców, ale przede wszystkim los samego Hitlera nie miał żadnego innego wyboru, jak tylko zareagować w jakikolwiek sposób na przyspieszający proces rozkładu i upadku państwa i jego sił zbrojnych. To bowiem co miało wydarzyć się w nadchodzących miesiącach determinować miało także los samego Hitlera.

Szef Sztabu OKW, generał pułkownik Alfred Jodl

Pomimo tego, że stanowisko Ministerstwa Uzbrojenia i Amunicji Rzeszy zawarte w raporcie na temat stanu produkcji paliw płynnych i perspektyw kondycji rezerw paliwowych z dnia 30 sierpnia 1944 roku[6] nie pozostawiała żadnych złudzeń co do możliwości kontynuowania działań zbrojnych w dłuższej perspektywie czasowej, Hitler zdecydowany był kontynuować walkę mając jako alternatywę wyłącznie bezwarunkową kapitulację. Jedyna alternatywą zatem wobec takiego końca wojny w umyśle Hitlera musiało być wytworzenie sytuacji, w której możliwym stałoby się rozerwanie sojuszu alianckiego. Ponieważ stan Wehrmachtu, ale także nadchodzące wielkimi krokami załamanie gospodarcze nie dawał nadziei na doczekanie takiego konfliktu w obronie granic Rzeszy jedynym możliwym rozwiązaniem była próba przyspieszenia takiego konfliktu w łonie Wielkiej Trójki, a konkretnie przejęcie inicjatywy strategicznej na którymś z teatrów działań i zadanie takiego ciosu poprzez przejście do działań ofensywnych, aby wywołać głęboką nierównowagę strategiczną, która mogłaby wpłynąć na zachwianie partnerstwa. Hitler musiał zatem rozważyć próbę przeprowadzenia ofensywy na jednym z trzech głównych frontów – Wschodnim, zachodnim, lub Włoskim. Operacja taka do tego stopnia musiała wpłynąć na pozycję jednego z dwóch biegunów Wielkiej Trójki (z jednej strony Sowieci, z drugiej rzecz jasna tandem Wielka Brytania-USA), by w znaczący sposób zagrozić jednemu z biegunów utratą wpływu na obraz powojennej Europy po zakończeniu działań wojennych, co musiało mieć krytycznie ważny wpływ na wybór kierunku działań. Rzecz jasna, Front Włoski ze względów operacyjnych, natury prowadzonych tam działań i przede wszystkim niewielkiego w gruncie rzeczy znaczenia strategicznego odpadał zupełnie jako teatr potencjalnej ofensywy. Z dwóch pozostałych teatrów działań Front Wschodni nie rokował natomiast większych szans na przekucie ewentualnego militarnego sukcesu w sukces o wymiarze politycznym. Decydowała o tym przewaga ilościowa sowieckich sił zbrojnych, ale także natura władzy radzieckiego przywódcy, który byłby w stanie pogodzić się nawet z ogromnymi stratami własnymi, byleby tylko zrealizować własne cele polityczne. Biorąc pod uwagę poglądy Hitlera na system demokratyczny Świata Zachodniego i zapatrywania na temat systemu sowieckiego większego znaczenia w oczach Führera nie miało, która ze stron wielkiego sojuszu opanuje Niemcy – konsekwencje musiały być takie same, czyli całkowity upadek Niemiec. W tej sytuacji Hitler kierować się musiał względami stricte wojskowymi, czyli określeniem w jaki konkretnie sposób i w jakim miejscu będzie w stanie wielką ofensywą wytworzyć nową sytuację polityczną wierząc, że i przywódcy Świata Zachodniego i Generalissimus Stalin faktycznie będą w stanie zaniechać działań wojennych mając w perspektywie likwidację Niemiec i powiększenie możliwości politycznych i militarnych o niemieckie zasoby. Jasnym jest, że koncentracja rezerw militarnych Rzeszy na Wschodzie nie przyniesie znaczących efektów w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej, a możliwość wpłynięcia na ogólną sytuację na wschodzie wymagałby zaangażowania znacznie większych sił, niż upadająca III Rzesza byłaby w stanie zorganizować. Można było tego dokonać jedynie koncentrując w walce przeciw Armii Czerwonej całość posiadanych przez Niemcy sił, czyli wyłącznie poprzez uwolnienie wszystkich sił utrzymujących front naprzeciw wojsk Aliantów Zachodnich. A do tego można było doprowadzić wyłącznie poprzez przygotowanie potężnego ciosu na Froncie Zachodnim. Musiałby to być cios militarny takiego formatu, by faktycznie na dłuższy czas sparaliżować zdolność ofensywną sił Aliantów Zachodnich i to w sytuacji, w której oba bieguny sojuszu stały na granicach Niemiec. Siłą rzeczy musiało to oznaczać możliwość wyjęcia kasztanów z ognia wyłącznie przez Stalina, co w ocenie Hitlera musiało definitywnie pozbawić Aliantów Zachodnich woli kontynuowania działań zbrojnych przeciw III Rzeszy, doprowadzić do rozbicia sojuszu i wreszcie umożliwić poprzez zawarcie separatystycznego pokoju z Aliantami Zachodnimi powstrzymanie marszu Armii czerwonej na zachód i uratowanie III Rzeszy przed zagładą. W taki oto sposób – na podstawie ogólnego rachunku własnych sił i stanu gospodarki Rzeszy Adolf Hitler doszedł do konkluzji, że może ocalić własną władzę jedynie poprzez przejście do działań zaczepnych na Froncie Zachodnim. To jedyna możliwa droga rozumowania prowadząca do takiej właśnie finalnej konkluzji, dlatego też uważam ją za prawdziwą, lub tylko w niewielkim stopniu odbiegającą od faktycznego procesu myślowego Führera Rzeszy Niemieckiej.

Adolf Hitler prezentujący Mussoliniemu skutki zamachu bombowego z 20 lipca 1944 roku.

Choć oficjalna propaganda nie szczędziła wysiłków, by ukazać narodowi Wodza w pełni sił i energii witalnej, jesienią 1944 roku stan fizyczny i psychiczny Hitlera ulegał okresowo znacznemu pogorszeniu. W chwilach mobilizacji potrafił robić na słuchaczach bardzo duże wrażenie, ale coraz częściej stawał się apatyczny lub drażliwy.


Oczywiście, choć na pierwszy rzut oka taki sposób rozumowania wydaje się być zupełnie oderwany od rzeczywistości, należy pamiętać o kilku  kwestiach oceniając koncepcję Hitlera. W pierwszym rzędzie analizując jego ideę należy pamiętać o groźbie łatwego wpadnięcia w pułapkę patrzenia na procesy historyczne z perspektywy człowieka współczesnego, uzbrojonego w konkretną wiedzę i konkretne narzędzia badawcze, co zwykle wiedzie nas na manowce podczas poważnej próby odtworzenia punktu widzenia postaci historycznych. W gruncie rzeczy w takiej sytuacji nasz osąd nad danym zachowaniem pozostaje całkowicie zdeterminowany przez poglądy, które zostały ukształtowane współcześnie, a pozostające bez łączności z pryncypiami i zasadami postepowania tychże postaci historycznych. W tych okolicznościach zatem, a mając świadomość ówczesnego położenia Niemiec nie da się ocenić inaczej pomysłu Hitlera, jak tylko jako sensowną i logiczną próbę wybrnięcia z kryzysu, opartą wprawdzie w części na sentymentach i ideologicznych frazesach, ale skoro twórca myśli uważał je za decydujące, trudno z taką pozą dyskutować. Zatem, jeśli Adolf Hitler rozumował, by poprzez podjęcie wielkiego wysiłku w postaci zorganizowania ofensywy na Froncie Zachodnim mogącej w jego wyobrażeniu wpłynąć na zmianę położenia strategicznego Niemiec, nie da się dyskutować z celowością takiego przedsięwzięcia. Ponieważ sytuacja strategiczna Niemiec była w owym czasie beznadziejna nie można się także dziwić próbie podjęcia jakichkolwiek działań mogących tę sytuację zmienić w stosunkowo krótkim czasie. Alternatywą bowiem pozostaje jedynie trwanie w pozycji defensywnej, co z uwagi na olbrzymią dysproporcję możliwości militarnych i ekonomicznych Aliantów i III Rzeszy musi doprowadzić w krótkim czasie do klęski ostatecznej i nieodwołalnej. Z tej perspektywy wizja wielkiej ofensywy na zachodzie jest zupełnie sensownym, a przede wszystkim jedynym możliwym rozwiązaniem. Adolf Hitler podjął podczas wojny dziesiątki nieracjonalnych decyzji, w ogromnej mierze kierował się przesłankami ideologicznymi, uprzedzeniami i kompleksami, ale w przypadku koncepcji działań finalnie zwieńczonej przejściem do ofensywy na Froncie Zachodnim oparł się na bardzo realnych przesłankach i choć trudno to zaakceptować, jego wizja działań była jedyną mogąca faktycznie coś zmienić w historii konfliktu. W rzeczywistości historycznej posiadanie nie zużytych w Ardenach sił i środków w żaden sposób nie wpłynęłoby na finalny okres II Wojny Światowej i nie uważam, by mogło przedłużyć agonię III Rzeszy choćby i o miesiąc. Nie było już innej drogi, która mogłaby przynieść ocalenie[7].

 

2.   Kontrpropozycje i spory

Bez względu na to, kiedy pierwotny zamysł zmienił się w koncepcję strategiczną, po raz pierwszy swoją wizję wielkiej operacji zaczepnej na Zachodzie Adolf Hitler wyartykułował w gronie swych współpracowników wojskowych w sobotę, 16 września 1944 roku, podczas codziennej konferencji dotyczącej sytuacji militarnej. Już po spotkaniu Wódz zwolnił większość uczestników posiedzenia, jednakże nakazał pozostać niewielkiej grupie osób z generałem pułkownikiem Alfredem Jodlem, szefem OKW (Oberkommando der Wehrmacht – Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych), na czele. Niezbyt orientując się w intencjach Hitlera oficerowie stali w milczeniu przez krótką chwilę i wreszcie Jodl by przełamać impas rozpoczął wywód na temat sytuacji na Froncie Zachodnim. Atmosfera była dość gęsta, gdyż znakomita większość obecnych spodziewała się raczej wybuchu gniewu niż konstruktywnej dyskusji, ale nic takiego nie miało miejsca – Hitler dość gwałtownie przerwał referat Jodla po czym rzekł:

„Podjąłem doniosłą decyzję. Przejdę do kontrofensywy!”

Następnie, jakby nie zwracając uwagi na obecnych podszedł do jednej z wielkich map ściennych, odebrał Jodlowi linijkę, którą ten wskazywał kolejne punkty na mapie i wycelował jej koniec w obszar Ardenów i pełnym entuzjazmu głosem dodał, że zamierza wyprowadzić uderzenie z tego rejonu w kierunku Antwerpii. Kontynuował swój wywód i orzekł, że ofensywa rozpocznie się około 1 listopada, a uderzeniem dowodzić będzie Feldmarszałek Gerd von Rundstedt. Płynnie przeszedł do uzasadnienia swej decyzji stwierdzając, że aktualne pozycje Wehrmachtu na zachodzie są korzystne i łatwe do utrzymania, co da dostatecznie dużo czasu na przygotowanie takiej operacji. Jednocześnie uznał, że do jej przeprowadzenia będzie potrzeba około trzydziestu dywizji piechoty (Hitler wskazał konkretnie na nowo formowane dywizje grenadierskie), oraz odtworzone dywizje pancerne – jeśli trzeba wsparte związkami ściągniętymi z Frontu Wschodniego. Zgromadzone siły miały przełamać obronę amerykańską na około 100 kilometrowym odcinku od Monschau do Echternach, następnie przekroczyć Mozę i opanowawszy Brukselę osiągnąć finalnie Antwerpię i ujście Skaldy. Hitler zamierzał tym samym rozerwać front aliancki i doprowadzić do okrążenia około trzydziestu dywizji w Belgii i Holandii – jak stwierdził, stworzenie Nowej Dunkierki. Z obserwacji uczestniczącego w naradzie szefa sztabu Luftwaffe, generała Wernera Kreipe wynika jasno, że Hitler mówił ze swadą i autentycznym entuzjazmem[8].

Dowódca Grupy Armii "B", Feldmarszałek Walther Model

Cisza, która zapadła po przemowie Wodza wyrażała w pewien sposób zdumienie i niedowierzanie zgromadzonych, ale po chwili przeciw koncepcji Hitlera wystąpił Szef Sztabu Generalnego – generał pułkownik Heinz Guderian wskazując w słabo zawoalowany sposób, że aktualna sytuacja na Froncie Wschodnim nie pozwala na taką koncentrację sił na zachodzie. Wtórował mu dość niespodziewanie Alfred Jodl dodając argument o alianckim panowaniu w powietrzu. Obaj oficerowie zachowali się w tym momencie dość naiwnie prezentując postawę szczególnie przez Hitlera nielubianą – sprowadzali sprawę do szczegółów czysto wojskowych. W dodatku usiłowali wciągnąć go w dyskusję na temat spraw czysto operacyjnych, czego Hitler nie znosił, gdyż obnażały jego brak kompetencji. O ile uwagi Jodla miały jeszcze w oczach Hitlera jakąś wartość merytoryczną, to postawa Guderiana była już zupełnie nieakceptowalna i to z kilku powodów. Kolejny Szef Sztabu Generalnego nie zgodził się z decyzją Hitlera sprowadzając kwestie natury strategicznej do zagadnień stricte operacyjnych i jednocześnie starał się wpływać na sferę, którą Wódz uważała za absolutnie i wyłącznie własne poletko – na kwestie polityczne. Odparł Guderianowi, że Sowieci będą teraz potrzebować kilku miesięcy na przygotowanie nowych wielkich operacji zaczepnych i czas ten należy bezwzględnie wykorzystać – miało się to zresztą okazać w pewnej części prawdą – a przede wszystkim jasnym było, że od chwili podjęcia decyzji sprawy będące domeną Guderiana jako Szefa OKH stają się automatycznie drugorzędne, gdyż znaczenie ma tylko i wyłącznie cel nadrzędny, jakim było zbudowanie możliwości odwrócenia losów wojny. Na uwagi Jodla dotyczące problemu skuteczności alianckich sił powietrznych Hitler odpowiedział, że wydał polecenie Luftwaffe, by skoncentrowała do dnia 1 listopada przynajmniej 1500 myśliwców na zachodzie, a uderzenie zostanie przeprowadzone w warunkach pogodowych uniemożliwiających zmasowane użycie lotnictwa. Co ciekawe – ta uwagą mocno zaskoczony był obecny na spotkaniu Szef Sztabu Luftwaffe 0 generał Werner Kreipe[9]. Hitler uciszywszy – przynajmniej na razie – oponentów, przeszedł do oceny szans powodzenia i budowania zrębów planu operacyjnego ofensywy. Orzekł, że w przypadku odpowiednio długiego okresu złej pogody uziemiającej siły powietrzne odtworzone przy użyciu wszelkich dostępnych rezerw wyborowe związki pancerne wsparte piechotą muszą przeprowadzić głębokie uderzenie starając się osiągnąć cele operacji jak najszybciej, to jest bez oglądania się na flanki i bez zatrzymywania się. Już na tym etapie wykluczył zresztą możliwość skierowania części sił przeciw jednostkom amerykańskim w obszarze Hürtgenwald i Aachen, gdyż uważał, że w ten sposób doprowadzi się do bitwy z bardzo silnym zgrupowaniem przeciwnika, nie dającej większych widoków na powodzenie, za to odciągającym uwagę od zasadniczego celu operacji, którym musiała pozostać Antwerpia[10]. Po takim wstępie Hitler wymógł na zgromadzonych przysięgę milczenia i wydał polecenie Alfredowi Jodlowi przygotowania szkicu operacyjnego według wytycznych określonych w czasie spotkania.

Oczywistym jest, że śmiałość koncepcji Hitlera musiała budzić naturalny opór jego najbliższych współpracowników będących przecież jak najbardziej świadomymi dotychczasowych bezprecedensowych klęsk i niepowodzeń. Niemniej jednak, wizja rozpoczęcia ofensywy na Zachodzie opierała się na pewnych merytorycznych podstawach wynikających z nabytych latem 1944 roku doświadczeń. Zasadniczo sprowadzały się one do uczynienia z najmocniejszych atutów sił alianckich na zachodzie ich największej słabości. Mowa konkretnie o trzech takich czynnikach, które przez ostatnie trzy miesiące obserwowano z rosnącą uwagą, a były nimi siła lotnictwa alianckiego, system logistyczny armii Sprzymierzonych i postawa alianckich żołnierzy na polu walki.

Olbrzymie, liczone w tysiącach maszyn lotnictwo alianckie[11] było olbrzymim i złożonym problemem, którego wpływ na możliwości bojowe Wehrmachtu po dziś dzień budzi spory i skłania do skrajnych ocen. Faktycznie, siły powietrzne potrafiły w znacznym stopniu wpłynąć na zdolności bojowe niemieckich związków pancernych podczas Operacji „Lüttich”, podczas działań w rejonie Falaise i wreszcie podczas starć w rejonie Arracourt, jednakże wbrew poglądom rozpowszechnianym przez aktywnych uczestników obu walczących stron zgłoszenia zniszczenia dziesiątek, jeśli nie setek niemieckich czołgów były po prostu nieprawdziwe i maja ewidentnie charakter zjawiska znanego jako „overclaiming”. Badania prowadzone przez amerykańskich ekspertów na pobojowisku pod Mortain wskazują, że faktycznie z około 200 zgłoszonych przez lotników zniszczonych czołgów faktycznie ich łupem padło zaledwie kilkanaście. Ocenia się, że prawdopodobieństwo trafienia w cel wielkości czołgu salwą z wszystkich ośmiu rakiet w które uzbrajano samoloty Hawker „Typhoon” wynosiło wówczas około 4 procent. Samo uzyskanie trafienia w czołg lub działo pancerne zresztą absolutnie nie gwarantowało zniszczenia pojazdu[12]. Zdecydowana większość zbadanych wraków niemieckich czołgów nosiła ślady uszkodzeń spowodowanych użyciem uzbrojenia wojsk lądowych. Także straty zadawane przez siły powietrzne niemieckim związkom pancernym w kolejnych operacjach są przedmiotem dyskusji, gdyż wzrost skuteczności wynikał w znacznej mierze ze szczególnych warunków działania lotnictwa, oraz sytuacji operacyjnej sił niemieckich w konkretnych sytuacjach.

Realne oddziaływanie potęgi alianckiego lotnictwa na sytuacje pola walki trudno jednak sprowadzić do zagadnienia cząstkowego, jakim jest jego skuteczność w niszczeniu niemieckich pojazdów pancernych. Oczywiście, choć niemieccy analitycy nie mogli znać wyników badań prowadzonych przez alianckich kolegów po fachu wiedzieli doskonale, że nawet jeśli łupem alianckich sił powietrznych pada stosunkowo niewiele czołgów, to jednak falowe i nieustanne ataki lotnicze tak sił taktycznych, jak i strategicznych na polu walki i jego zapleczu prowadzą do gigantycznych szkód, na dłuższą metę paraliżujących możliwości ofensywne sił niemieckich. Rzecz zasadzała się w ogromnej zdolności do niszczenia pojazdów utrzymujących łączność zaplecza z pierwszą linią, ale także całego systemu logistycznego w związku ze zdolnością do prowadzenia zmasowanych nalotów na linie kolejowe, będące ostoją niemieckiej komunikacji wojskowej. 

Brytyjski "Spitfire" podczas przygotowań do misji bojowej na rozmokłym lotnisku polowym.

Kolejnym aspektem jest siła oddziaływania bezustannych ataków lotniczych na oddziały obsadzające linie kontaktu bojowego, przy czym jednakowo rujnującym morale niemieckich żołnierzy były operacje sił taktycznych i strategicznych. Także tutaj dość trudno jednoznacznie ocenić wysokość strat fizycznie zadawanych siłom niemieckim, a chętnie i w wielu publikacjach przywoływana wypowiedź generała Fritza Bayerleina na temat skutków nalotów na jego Dywizję „Panzer Lehr” podczas Operacji „Cobra” mająca ilustrować absolutnie niszczycielski wpływ sił powietrznych na zdolność bojową oddziałów polowych jest po prostu przejawem załamania nerwowego, które dosięgło tego oficera, a zostało trafnie zdiagnozowane zarówno przez marszałka von Kluge, jak i przez jego następcę – Walthera Modela[13]. Realia były bardzo różne i widać to wyraźnie sięgając po oceny weteranów działań bojowych widzących realia z perspektywy szeregowych żołnierzy, takich jak relacja kaprala Petera Simetha, który okazuje się dość wnikliwym obserwatorem wydarzeń, których był uczestnikiem[14]. Simeth w prosty sposób opisuje niebywale destrukcyjne możliwości projekcji ogniowej alianckich bombowców – nalot i jego skutki zrobiły na nim widoczne wrażenie, choć jego oddział niewiele w tym ataku ucierpiał. Wstrząs moralny spowodowany nalotem przyniósł skutek w postaci rozkładu pododdziału Simetha dopiero w połączeniu ze zmasowanym atakiem przeważających sił lądowych, przy czym wśród ogólnego załamania część podoficerów, doświadczonych żołnierzy i oficerów nie straciła głowy i starała się na nowo zorganizować opór, jednak większość obsady odcinka Simetha po prostu uciekła zostawiając swych kolegów na pastwę losu – wkrótce wszyscy wraz z Simethem trafili do niewoli. Z tej i z wielu innych relacji wynika jasno, że nawet jeśli uderzenia lotnicze nie prowadziły do fizycznego obezwładnienia niemieckich obrońców, w dużej mierze łamały im morale, zwłaszcza, jeśli po atakach lotniczych następował silny atak wojsk lądowych. Absolutnym przerażeniem weteranów walk na zachodzie napawał fakt, że Alianci dysponowali tak wielką ilością samolotów bojowych, że atakowani byli nawet pojedynczy żołnierze, czy ambulanse szpitalne[15]. Lotnictwo Sprzymierzonych było zatem czynnikiem, którego nie można było zignorować podczas kalkulacji szans ofensywy i procesu planowania, tym bardziej, że działania lotnicze i potencjał bojowy lotnictwa były ściśle powiązane z morale alianckich żołnierzy wojsk lądowych. Wrażenie, że morale alianckich piechurów, czy pancerniaków było całkowicie uzależnione od zakresu wsparcia lotniczego jest w znacznej części prawdziwe, a przynajmniej uzasadnione, ale niemożliwe do przełożenia na całość alianckich sił zbrojnych na zachodzie. Niemniej jednak, faktycznie od września 1944 roku da się zauważyć i poprzeć konkretnymi przypadkami proces gwałtownego słabnięcia woli walki wśród żołnierzy toczących boje bez wsparcia powietrznego, lub ciesząc się z niego w ograniczonym zakresie[16].

Szef Sztabu Grupy Armii "B", generał piechoty Hans Krebs

Kwestią równie kluczową zdawała się być aliancka logistyka, która od początków września zdecydowanie zaczynała kuleć i to w sposób dla Niemców wyraźnie odczuwalny. Jak wiemy, w efekcie decyzji dowódcy sił alianckich, generała Eisenhowera natarcie prowadzone ku granicom Niemiec na szerokim froncie dalece skomplikował sytuację zaopatrzeniową Aliantów, oraz w odczuwalny sposób zmniejszył nacisk i pozwolił na ustabilizowanie sytuacji na froncie, co faktycznie wytworzyło poczucie pewnej stabilności w niemieckim dowództwie, poparte stopniowym wzmacnianiem sił przez mobilizację rezerw – zarówno doraźnie (poprzez zagospodarowanie uciekinierów), oraz systemowo, czyli dzięki wysiłkowi Armii Rezerwowej. Wprawdzie liczebność sił alianckich na zachodzie zwiększyła się pomiędzy końcem lipca, a końcem sierpnia 1944 roku z około 1,5 mln do nieco ponad 2 mln żołnierzy, ale z uwagi na ograniczenia związane z problemem dostaw zaopatrzenia tylko mała w istocie część tych sił faktycznie była w stanie kontynuować operacje zaczepne w połowie września 1944 roku, przy czym siły brytyjskie były znacznie lepiej zaopatrywane od ich amerykańskich kolegów[17]. Naturalnie, decyzja o pozostawieniu w obronie portów francuskich niemałych sił była świadomą próbą wywołania kryzysu zaopatrzeniowego u przeciwnika, i w znacznej mierze mimo bardzo wysokich kosztów w postaci ubytku sporej liczby związków organizacyjnych faktycznie taki kryzys udało się Niemcom wywołać. W konsekwencji pojawienia się „wąskich gardeł” w organizacji alianckiego transportu zaopatrzenia, oraz niewłaściwych decyzji w kwestii strategii kontynuowania działań zaczepnych Alianci faktycznie stracili szansę na szybkie i całkowite rozgromienie przeciwnika. Ponieważ faktycznie - pomijając okres rozpadu sił niemieckich na Zachodzie - większość niemieckich żołnierzy jednostek liniowych mających za sobą standardowe szkolenie, a już zwłaszcza tych z doświadczeniem bojowym panowało silne przekonanie, że faktycznie są lepszymi żołnierzami od ich amerykańskich i brytyjskich przeciwników i tylko aliancka przewaga powietrzna i nieprzebrane zasoby techniki wojennej stały za niemieckimi niepowodzeniami, kryzys zaopatrzeniowy i wyłączenie z akcji lotnictwa w okresie jesieni musiały być postrzegane jako szansa na rozgromienie przeciwnika i złamanie jego woli walki zarówno na poziomie szeregowych mas żołnierskich, jak i naczelnego dowództwa niemieckiego – w tym wypadku samego Hitlera. Im bardziej przeciągały się walki na Linii Zygfryda, tym silniejsze stawało się przekonanie o spadku morale przeciwnika, a tym samym wartości bojowej jego oddziałów, co stało się wręcz późną jesienią 1944 roku swego rodzaju fetyszem w OKW – wyjątek z jednego z dziennych raportów głosi:

„Fakt, że średnio 200 amerykańskich żołnierzy brano do niewoli każdego dnia, pomimo, że toczymy bitwę obronną, jasno dowodzi przewagi naszych oddziałów.”[18]

Nie jest jasnym na ile Hitler zapoznawany był z raportami działu operacyjnego sztabu Grupy Armii „B” wyraźnie wskazującymi na problem roli zaopatrzenia i użycia lotnictwa do wsparcia alianckich sił lądowych w ocenie możliwości bojowych Aliantów, ale decyzja o wykonaniu ofensywy w „dziurze pogodowej” wykluczającej użycie sił powietrznych i konsekwentne trzymanie mimo wielkich strat własnych ujścia Skaldy wskazuje, że tworząc swoją koncepcję działania był świadom wagi tych dwóch czynników. Na razie jednak – w połowie września 1944 roku – koncepcja Hitlera znana była wyłącznie bardzo zawężonemu gronu najwyższych władz wojskowych, a po opracowaniu podstawowych założeń planu przez Jodla mieli się z niż zapoznać przyszli jej wykonawcy, czyli dowódcy teatru działań i wojsk polowych na Froncie Zachodnim.

Amerykańscy żołnierze w Lesie Hürtgen. 

Trudne warunki bytowe, zmęczenie walką, ciężkie straty i zaskakująco silny opór sił niemieckich znacznie obniżyło morale.

Zupełnie nieświadomi planów Hitlera dowódcy Grup Armii „B” i „G” toczyli od połowy września dramatyczne walki – z jak wiemy różnym skutkiem – ale tym, co przykuwało ich uwagę był stały napór sił alianckich na niemal całym Froncie Zachodnim. Wprawdzie za klęskę pod Arracourt generał pułkownik Johannes Blaskowitz zapłacił dymisją w dniu 21 września 1944 roku, ale zasadniczo zamiar operacyjny polegający na prowadzeniu statycznej obrony okazał się jak najbardziej skuteczny, a postępy alianckie – niewielkie. Wprawdzie dowodzona teraz przez generała pułkownika Hermanna Balcka Grupa Armii „G” bardzo silnie naciskana przez amerykańską 3 Armię straciwszy gros swych pancernych rezerw znajdowała się w stanie permanentnego kryzysu, ale Grupa Armii „B” radziła sobie bardzo dobrze z powstrzymywaniem alianckich ataków najpierw w Holandii, potem na podejściach do Renu na północ od masywu Ardenów. Mimo to, gdy po upadku Aachen wezwano Modela i Rundstedta na pilną konferencję w dniu 23 października obaj spodziewali się najgorszego, ale ostatecznie kolejny teleks z OKW zawiadamiał, że obecność obu marszałków na spotkaniu nie jest konieczna – wzywano ich szefów sztabu. Hans Krebs i Siegfried Westphal wrócili do swych sztabów jeszcze tego samego dnia w stanie wyraźnej nierównowagi psychicznej, a wieści którymi podzielili się ze swymi przełożonymi wstrząsnęły i marszałkami. O ile w pierwszej chwili von Rundstedt – wyraźnie zdetonowany wieściami z OKW - zachował swoje przemyślenia dla siebie, bardziej od niego impulsywny Model eksplodował. Wysłuchawszy Krebsa orzekł, że plan jest nierealny (dosłownie – „Cały ten plan nie trzyma się kupy!”) i natychmiast zażądał połączenia telefonicznego z szefem OKW. Rozmowa ta była bardzo krótka, a Model poddany w ciągu kilku ostatnich tygodniach szczególnie silnym napięciom nerwowym wykrzyczał do słuchawki:

„Może Pan powiedzieć swojemu Führerowi, że Model nie chce mieć z tym nic wspólnego!”[19]

Reakcja ta, była biorąc pod uwagę aktualną sytuację sił Grupy Armii „B” z uwzględnieniem ich kondycji, co najmniej uzasadniona. Z operacyjnego punktu widzenia plan przejścia do ofensywy jawił się jako przedsięwzięcie kompletnie nierealne, a obaj dowódcy mając ogromne doświadczenie w kontaktach z naczelnym dowództwem absolutnie nie wierzyli w żadne zapewnienia o szybkim dostarczeniu adekwatnych do wagi zadania sił i środków. Byli też ogromnie zaskoczeni terminem rozpoczęcia działań – Krebs i Westphal dowiedzieli się, że rozpoczęcie ofensywy zaplanowano na dzień nie późniejszy niż 25 listopada, a dokładne ustalenie daty zależne jest od czynników pogodowych[20].

Dowodzący Zachodnim Teatrem Działań feldmarszałek Gerd von Rundstedt


Oczywiście opieranie problemu terminu osiągnięcia gotowości do natarcia przez OKW i OKH o warunki pogodowe było mydleniem oczu. Faktycznym problemem była trwająca od dłuższego czasu obstrukcja zamierzeń Hitlera ze strony jego najbliższych współpracowników. W kwestii przygotowania ofensywy kluczowa była postawa nie dowództwa operacyjnego, a Szefa Sztabu Generalnego – czyli Guderiana, oraz szefa Armii Rezerwowej i jednocześnie „głowy” struktur SS – Reichsführera SS, Heinricha Himmlera. Obaj w sposób zdecydowany zawiedli oczekiwania Hitlera, choć zupełnie z innych przyczyn. Także Alfred Jodl zupełnie zdeprymował Hitlera przedstawiając mu efekty swych prac planistycznych. Zaproponował bowiem aż pięć wariantów operacji zaczepnej starając się w ten sposób wpłynąć na kształt i cele ofensywy w taki sposób, aby w swojej własnej ocenie nadać im realistycznych ram. Warianty pierwotne Jodla zakładały bardzo ograniczone cele i – co szczególnie rozsierdziło Hitlera – zakładały przeprowadzenie operacji zaczepnej na wszystkich możliwych kierunkach operacyjnych oprócz Ardenów. Co ciekawe, w jednym z wariantów Jodl proponował operację zaczepną skierowaną przeciw amerykańskim jednostkom skoncentrowanych w rejonie Aachen-Hürtgenwald. Oczywiście, Hitler odrzucił projekty Jodla w całości zafascynowany od początku swą pierwotną wizją przeprowadzenia uderzenia przez masyw Ardenów, ku Antwerpii. Ostatecznie, 11 października 1944 roku Alfred Jodl zakończył swe prace przedstawiając zarys koncepcyjny operacji w dokładnie takim kształcie, jakiego życzył sobie Führer, zatem natarcia z użyciem około 30 związków taktycznych ku Mozie w kierunku północno-zachodnim, następnie zaś, via Bruksela – ku Antwerpii. Z taka właśnie koncepcją zapoznano w dniu 23 października generałów Krebsa i Westphala.

Jest pewnym nieporozumieniem wyrzucanie Modelowi, a zwłaszcza von Rundstedtowi niechęci do realizacji operacji zaczepnej wyłącznie na podstawie ich pierwotnych reakcji noszących wyraźnie emocjonalny charakter, a przede wszystkim – z uwagi na powojenne wypowiedzi von Rundstedta, gdyż Model wojny nie przeżył, więc nie mógł zająć w tej kwestii żadnego stanowiska. Po pierwszej bowiem reakcji obaj natychmiast przystąpili do pracy, gdyż ani jeden ani drugi nie negowali konieczności przejścia do działań ofensywnych na Froncie Zachodnim, mieli jedynie zupełnie inne od Hitlera zdanie w kwestii kierunku działań i sposobu ich przeprowadzenia. Naiwnym jest zarzucanie w tym okresie von Rundstedtowi koniunkturalizmu, lub raczej „pruskiego serwilizmu”[21], gdyż co do oceny sytuacji strategicznej Niemiec zgadzało się całe najwyższe dowództwo niemieckich zbrojnych z Hitlerem na czele, a sam von Rundstedt już wielokrotnie i w otwarty sposób sprzeciwiał się decyzjom naczelnego dowództwa, co już dwukrotnie powodowało jego dymisje. Rzecz w tym, że zarówno Model, jak i von Rundstedt – choć charakterologicznie dzieliło ich absolutnie wszystko prócz zamiłowania do alkoholu – mieli dokładnie takie same poglądy w kwestiach stricte operacyjnych, oraz ogromne doświadczenie w służbowych kontaktach z Hitlerem. Zdawali sobie doskonale sprawę z sytuacji swych własnych wojsk, ich potencjału i możliwości i wiedzieli, że skoro „klamka zapadła”, nie zamierzali ani przez chwilę odwodzić Hitlera do powziętej decyzji, ale raczej spróbować „sprzedać mu” – mówiąc kolokwialnie – w ich ocenie najbardziej sensowny plan operacyjny. Z oczywistych powodów naturalnym kandydatem do takiego zadania był Walther Model, gdyż jego relacje z Hitlerem dawały temu zamysłowi zdecydowanie większe szanse realizacji. Obaj oficerowie mieli w odróżnieniu od Hitlera pełną zdolność do realnej oceny sytuacji operacyjnej, a to jednak nie była taka sama, jak w chwili, w której Hitler pierwszy raz publicznie wyjawiał swój plan. Z uwagi właśnie na sytuację na froncie von Rundstedt i Model mieli zupełnie inny pogląd na trzy zasadnicze pytania zwykle kształtujące koncepcje działań ofensywnych, czyli – gdzie, kiedy i jak przeprowadzić uderzenie.

Dowódca 5 Armii Pancernej - generał wojsk pancernych Hasso von Manteuffel

Zarówno Grupa Armii „B”, jak i OB „West” skupiało swoją uwagę na powoli rosnącym klinie wbijanym w niemieckie linie obronne w rejonie Aachen-Hürtgenwald, gdzie w miarę upływu czasu intensywność walk nie spadała, a dowództwo amerykańskie kontynuowało swe uderzenia koncentrując tam coraz więcej jednostek. Mimo słabości własnego rozpoznania, Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kontynuowane z uporem natarcia w znacznej mierze związały ręce sił 1 Armii USA i plan przejścia do ofensywy powinien przede wszystkim skupić się na możliwości okrążenia i zniszczenia tych sił, co pozwoliłoby wyjść nad Mozę na stosunkowo szerokim froncie i wówczas na odcinku od Maastricht po Dinant i jeśli okoliczności na to pozwolą – wówczas sforsować rzekę i kontynuować natarcie w stronę Antwerpii. Istotna jest zwłaszcza końcowa część wywodu – bowiem widać wyraźnie, że zarówno OKW, jak i dowódcy wojsk polowych doskonale zdawali sobie sprawę ze skali trudności całego przedsięwzięcia pod względem zabezpieczenia materiałowego, siły bojowej własnych wojsk i oczywiście także – możliwej reakcji przeciwnika. Mimo, że Jodl w żaden sposób nie kontaktował się z Modelem i von Rundstedtem myślał na temat planu operacyjnego w dokładnie taki sam sposób i gdy przesłał do dowództw na zachodzie dokument zawierający plan natarcia na piśmie dodał do niego załącznik, w którym stwierdzał możliwość zaangażowania w działania 15 Armii, która miała wykonać natarcie pomocnicze z rejonu Sittard wzdłuż Mozy na południe, lub uderzenia z rejonu Venlo wprost na zachód, lub południowy zachód. Możliwości te jak najbardziej odpowiadały Modelowi i von Rundstedtowi, którzy zyskiwali w ten sposób północne ramię kleszczy, które mogłyby zacisnąć się na amerykańskich siłach w rejonie Aachen-Monschau[22].

Dowódca 7 Armii, generał wojsk pancernych Erich Brandenberger

2 listopada 1944 roku zorganizowano spotkanie w kwaterze dowództwa Grupy Armii „B”, w którym udział wzięli oprócz dowódców i szefów sztabów grupy armii i OB „West” także dowódcy 7 Armii, 5 i 6 Armii Pancernych, a także dowódca Grupy Armii „H” (aktywowanej z dniem 27 października 1944 roku), oraz jego podwładni stojący na czele 15 Armii i 1 Armii Spadochronowej. Podstawowe założenia planu zreferował generał Krebs, po czym głos mogli zabrać dowódcy armii. Najwięcej (przynajmniej we własnych wspomnieniach) miał generał von Manteuffel, stojący na czele 5 Armii Pancernej[23]. Negatywnie odniósł się do pomysłu rozpoczęcia działań w pełnym świetle dnia, czyli około godziny 10.00, poprzedzonym dwugodzinnym przygotowaniem artyleryjskim. Sugerował raczej skrócenie przygotowania artyleryjskiego do 45 minut, przesunięciu godziny rozpoczęciu godziny ataku na 5.30 i połączenie go z próbą infiltracji amerykańskich pozycji obronnych przez grupy szturmowe. Von Manteuffel wyraził się też jasno w kwestii perspektyw możliwości zrealizowania ostatecznego celu operacji – uznał, że możliwym będzie osiągnięcie Mozy i ustanowienie na jej drugim brzegu przyczółków mostowych, ale wątpił wyraźnie w zdolność do kontynuowania natarcia w stronę Antwerpii[24]. Rozmowy wznowiono następnego dnia, gdyż Model starał się ostrożnie dawkować informacje jednocześnie starając się wysondować stanowisko dowódcy 5 Armii Pancernej w kwestii własnej koncepcji wykorzystania wyłomu dokonanego w Ardenach na rzecz skierowania sił na północ – w stronę linii Aachen – brzeg Mozy. Von Manteuffel zdecydowanie poparł wizję Modela i obaj dowódcy doszli do przekonania, że najkorzystniejszym rozwiązaniem będzie właśnie koncepcja duetu Model-von Rundstedt. Ostatecznie – włącznie ze szczegółami natury taktycznej – obaj uzgodnili, że operacja musi:

- Po pierwsze, doprowadzić do szybkiego przełamania amerykańskiej obrony w pasie od Losheim po Echternach przez główne zgrupowanie uderzeniowe Grupy Armii „B”. Obaj oficerowie byli zupełnie zgodni, że jest to stosunkowo najprostsza część zadania.

- Po drugie, po osiągnięciu przełamania siły północnego zgrupowania uderzeniowego miały one skręcić na północ i osiągnąć linię Liege-Monschau, by następnie gdzieś w trójkącie Liege-Maastricht-Aachen podać rękę zgrupowaniu uderzeniowemu ze składu 15 Armii, nacierającemu z rejonu Sittard wzdłuż Mozy wprost na południe.

- Po trzecie, wyzyskując okrążenie w ten sposób potężnego zgrupowania sił alianckich w rejonie Aachen-Monschau można było związkami pancernymi wyjść szerokim frontem (od Dinant po Maastricht) nad rzekę Mozę i wówczas sforsować ją, by następnie skierować się ku Brukseli i Antwerpii. Co powinno doprowadzić do izolacji całość sił brytyjskiej 21 Grupy Armii.

- Po czwarte, rozpocząć się nie wcześniej niż 1 grudnia 1944 roku, z uwagi na konieczność zakończenia wszelkich niezbędnych przygotowań.

Ponieważ należało działać tak, by zapewnić sobie jak największe szanse powodzenia sztabowcy niemieccy nazwali koncepcję Hitlera „Szlemem”, a koncepcję Modela-von Rundstedta „Szlemikiem”. Każdy brydżysta zna doskonale różnicę w rozegraniu takich dwóch licytacji brydżowych, więc w odróżnieniu od niezbyt precyzyjnego zestawienia obu koncepcji określanych mylnie „Wielkiego” i „Małego” Planu, nazewnictwo oparte o terminy brydżowe dużo jaśniej pokazuje różnicę w sposobie osiągnięcia jednego i tego samego celu. Także 3 listopada po raz pierwszy podano Hitlerowi do wiadomości szczegóły „Szlemika”, zredagowane przez duet Model-von Rundstedt – teraz trzeba było już tylko przekonać do tej koncepcji działania Hitlera, którego głos miał rzecz jasna znaczenie decydujące. W teorii wydawało się to przedsięwzięciem prostym z uwagi na zachowanie ostatecznego celu operacji, a także wyraźne wsparcie ze strony Alfreda Jodla.

Mapka z biografii feldmarszałka Modela pióra S. Newtona pokazująca różnice dzielące "Szlema", od "Szlemika".

Tym większe było zdumienie wszystkich zainteresowanych, gdy Hitler kategorycznie odrzucił „Szlemika”. Dyskusja trwała do 5 listopada, ale przyniosła zupełnie niezadawalające dowódców polowych efekty. Führer zdecydował i to w tonie nie znoszącym sprzeciwu, że realizowany będzie wyłącznie jego autorski plan, czyli „Szlem”. Aby zamknąć usta krytykom tego dnia przychylił się jedynie do przełożenia terminu ofensywy, do czego i tak był zmuszony z powodu stanu przygotowań do operacji, oraz wprowadził zmiany w stosunku do pierwotnej ilości niezbędnych dla wykonania operacji związków taktycznych. Zgrupowanie uderzeniowe miało bowiem liczyć nie trzydzieści – jak pierwotnie planowano – lecz trzydzieści osiem dywizji, wspartych przez setki myśliwców Luftwaffe. W zasadniczy sposób nie uwzględnił podstawowych obiekcji swych oficerów, którzy opracowując „Szlemika” uwzględniali zdolność reakcji przeciwnika i starali się zredukować do minimum ryzyko jego kontrakcji na skrzydła nacierających przez Mozę ku Antwerpii sił niemieckich. Forsując swój własny plan działania Hitler pozostawiał tę kwestię całkowicie otwartą i sprowadzał w zasadzie plan ofensywy do rodzaju wyścigu o to, kto pierwszy zrealizuje podstawowy cel operacyjny wytworzony sytuacją przełamania frontu alianckiego w masywie Ardenów – czy pierwsi Mozę, a potem Antwerpię adnosiągną Niemcy, czy też szybciej zareagują Alianci, którzy swymi potężnymi i w nieporównanie większym stopniu mobilnymi formacjami utworzą nowy front obronny na trasie niemieckiego pochodu na północny zachód, a przede wszystkim zmontują dostatecznie potężną kontrakcję na skrzydła atakujących, co generować musiało olbrzymie ryzyko.

Dowódca 6 Armii Pancernej - SS Ogruf Josef "Sepp" Dietrich

Mimo negatywnego nastawienia Hitlera Model nie rezygnował – kolejny raz podjął próbę postawienia na swoim w połowie listopada podczas kolejnej konferencji poświęconej ofensywie. Starając się przemówić do wyobraźni Hitlera rysował przed nim obraz realnych trudności realizacji „Szlema” jednocześnie wskazując korzyści płynące z zastosowania „Szlemika” mówiąc językiem prostym, pozbawionym elementów klasycznego języka wykształconych wojskowych:

„Najpierw trzeba mieć wróbla w garści, by móc próbować łapać gołębia na dachu.”

Okazało się to poważnym błędem taktycznym ze strony Modela, gdyż Hitler wywody te odebrał jako próbę zakamuflowania rezygnacji z celu ostatecznego, czyli Antwerpii, na rzecz jałowych jego zdaniem i nie dających rozstrzygnięcia lokalnych działań zaczepnych. Nazywając plan forsowany przez Modela „małym i połowicznym” nie dawał się przekonać, że cel ostateczny nie ulega zmianie. Obserwując tę scenę von Rundstedt doszedł do przekonania, że sprawa jest całkiem przegrana i ustąpił zupełnie, rezygnując z dalszych prób przekonania Wodza do zmiany zdania, więc na placu boju pozostał już tylko Model, który z typową dla siebie straceńczą upartością postanowił spróbować raz jeszcze. Kolejna okazja nadarzyła się 2 grudnia[25], kiedy to Model w towarzystwie innych oficerów z Frontu Zachodniego przybył do Berlina na kolejne spotkanie w sprawie operacji. Tym razem zmienił taktykę, gdyż uznał, że skoro prosty język nie przemawia do wyobraźni Hitlera, należy w możliwie obiektywny i profesjonalny sposób przedstawić oczekującą niemieckich żołnierzy skalę trudności w przypadku próby realizacji „Szlema”. Jego wystąpienie zrobiło na wszystkich zebranych olbrzymie wrażenie i nawet przez bardzo nieprzychylnych mu oficerów opisane zostało później jako mistrzowskie. Podczas prezentacji referatu panowała absolutna cisza i nikt – nawet Hitler – nie był w stanie przerwać przemowy Modela jakimkolwiek pytaniem, lub uwagą. Model wskazał wszystkie możliwe wady obowiązującego planu poprzez wskazanie absolutnie nierealnego tempa natarcia niezbędnego dla sforsowania Mozy najdalej w trzecim dniu operacji, zanim odczuwalna stałaby się reakcja aliancka. Przedstawił bardzo jasno i wyczerpująco skalę trudności związanych z koniecznością podtrzymania dostaw paliwa i amunicji do czołowych jednostek przez słabo rozbudowaną sieć dróg w Ardenach, a także poruszył problem warunków pogodowych i pory roku, w której krótki dzień w znacznym stopniu ogranicza możliwość prowadzenia działań bojowych do niewielu godzin dziennie. Następnie przedstawił niezwykle precyzyjnie i spokojnie raz jeszcze założenia „Szlemika” dopracowane już teraz we współpracy ze swoim oficerem operacyjnym (Ia Hgr. „B”), pułkownikiem Sztabu Generalnego Güntherem Reichhelmem. Mimo faktycznego pozbawienia jakichkolwiek argumentów Hitler odpowiedział „Nie”, choć nie był w stanie zataić olbrzymiego wrażenia, jakie wywarły na nim wywody feldmarszałka. Wszystko, co uzyskali oficerowie z Grupy Armii „B” tego dnia, to kilka drobnych poprawek w wymiarze taktycznym, które zaproponował von Manteuffel. W ten oto sposób Hitler swymi arbitralnymi decyzjami w znacznej mierze pozbawił się szans na realny sukces swych zamierzeń[26].

Feldmarszałek Walther Model w rozmowie z pułkownikiem sztabu generalnego, Güntherem Reichhelmem, 

swym ówczesnym oficerem operacyjnym.

Oczywiście nie jest prostym wyjaśnienie jego postępowania. Najczęściej próbuje się tego dokonać poprzez zestawienie osobowości Hitlera bazującej na idealistycznym (holistycznym, jak celnie pisze Bergström) widzeniem świata, z rozumieniem rzeczywistości opartym na edukacji i kompetencji swych najwyższych rangą i znaczeniem oficerów. Faktycznie, mając przeciw naukowej argumentacji biorącej się z opanowania często do perfekcji sztuki wojennej, zaledwie własne emocje będące głównym czynnikiem kształtującym koncepcje działań Hitlera, czuł się on upokarzany i pogardzany, czego nienawidził. Nie może zatem dziwić jego stosunek do postawy wyższych kadr oficerskich, którą można śmiało ocenić jako przedziwną mieszankę głębokiej odrazy i autentycznej fascynacji. W tej konkretnej sytuacji jego argumentem koronnym, który wytoczył przeciw wyśmienitej tyradzie Modela, była wielokrotnie wcześniej przejawiana skłonność do podejmowania skrajnego ryzyka. Z tego też powodu uważał na podstawie własnych doświadczeń związanych z realizacją planu „Żółtego” w 1940 roku, że jego oficerowie są w sposób nieakceptowalny ostrożni i jeśli tylko się im na to pozwoli, będą zawsze uciekać się do rozwadniania jego koncepcji działań w wielkim stylu mogącym dać prawdziwie strategiczny efekt. W tego typu sytuacjach chętnie odwoływał się do przeszłości i malował siebie w roli Spiritus Movens tego niebywałego osiągnięcia Wehrmachtu, choć oczywiście jego znaczenie w realizacji tej operacji było marginalne, a warunki zupełnie niepowtarzalne. Jego uprzedzenia, stereotypy którymi zwykle się kierował i wreszcie w pewnej mierze także miłość własna, nie pozwoliły mu zatem zaakceptować innego, w oczywisty sposób korzystniejszego dla siebie samego rozwiązania.

 

3.   Malejące możliwości

Po odrzuceniu „Szlemika” sprawy zdawały się biec normalnym torem – feldmarszałek von Rundstedt większość uwagi poświęcał walkom w Lotaryngii i w rejonie Hürtgenwaldu, ale także żywo interesował się procesem przygotowań jednostek mogących wziąć udział w operacji. Model - jak zwykle – starał się być wszędzie na raz i na zmianę przyjeżdżał na linię walk, albo odwiedzał ześrodkowane na zapleczu odtwarzane i nowe jednostki. Jednak głęboko pod skórą, w krwioobiegu Wehrmachtu nadal tlił się i rozwijał bakcyl wariantu Modela. Ukrywając się pod pozorami oficjalnej i pożądanej frazeologii kolejni oficerowie odwracali wzrok od Mozy, a kierowali go ku Aachen. Nawet apatyczny dotąd i milczący dowódca 6 Armii Pancernej – „Sepp” Dietrich[27], pozbawiony jakichkolwiek talentów operacyjnych oficer awansowany konsekwentnie wyłącznie z uwagi na narodowosocjalistycznego ducha, uznał, że realizacja planu Hitlera nie daje mu cienia szans na osiągnięcie powodzenia. O ile pozostawał nieufny wobec opinii swego dotychczasowego szefa sztabu, generała porucznika Alfreda Gause, to do myślenia dała mu surowa ocena planu OKW sporządzona przez SS-Brigadeführera Fritza Kraemera, który z dniem 1 grudnia 1944 roku zastąpił Gausego[28]. Nawet zatem ten „najwierniejszy z wiernych” zaczął sabotować realizację planu OKW akceptując zmiany i poprawki Kraemera, które umożliwiały armii po osiągnięciu rejonu Liege wykonanie skrętu na północ. Podobnie myślano i w innych sztabach. Nie jest możliwym ustalenie obecnie który z oficerów nie zachował dostatecznej dyskrecji, ale ostatecznie Hitler dowiedział się o tych praktykach i w nocy z 15 na 16 grudnia zatelefonował do Modela, by wydać mu kategoryczny rozkaz przestrzegania planu OKW i zakazujący wykonania w jakichkolwiek okolicznościach skrętu na północ po przełamaniu amerykańskiej obrony. Podobny telefon odebrał tez „Sepp” Dietrich, a finalnym ciosem było wydanie ustnej dyrektywy, która miała zagwarantować posłuszeństwo krnąbrnych oficerów. Odtąd Model i jego dowódcy armii byli osobiście odpowiedzialni przed Hitlerem za realizację wszystkich dyrektyw i rozkazów naczelnego dowództwa, a także wykonanie zadań taktycznych przez ich podwładnych. Zrezygnowany Model powiadomił telefonicznie swych podwładnych o wdrożeniu do realizacji planu OKW wraz z obecnymi ograniczeniami, po czym zapewnił Hitlera o woli osiągnięcia Antwerpii. Zatem jeszcze rozległy się pierwsze strzały w ardeńskiej leśnej głuszy tarcia na osi dowództwo polowe – dowództwo naczelne doprowadziło do poważnego kryzysu w strukturze dowodzenia. Hitler stale obawiał się stale odstąpienia od realizacji własnego planu, a sztaby Grupy Armii „B” i OB „West” nadal tkwiły w przekonaniu, że w pewnym momencie do Hitlera dotrze fakt niemożności zrealizowania tak postawionych celów i koniec końców na którymś etapie ofensywy w końcu przystanie on na realizację jakiejś innej formy „Szlemika”.

Transport paliwa był jednym z największych wyzwań niemieckich planistów. 

Sprawy układały się źle także z innych powodów. Wprawdzie udało się zgromadzić dostateczne zapasy amunicji i paliw płynnych (samych paliw około 17 tysięcy decymetrów sześciennych), co teoretycznie powinno zabezpieczyć operację pod względem logistycznym, ale nadal kluczowym problemem pozostawał zdolność dowiezienia tego zaopatrzenia na pole walki. Kluczowe było tutaj nie tylko drastyczne zmniejszenie zdolności przewozowych niemieckich kolei (okresowo nawet o 50 % jesienią 1944 roku), ale fakt, że nawet dziś region Eiffel, w którym koncentrowały się niemieckie zgrupowania uderzeniowe nie słynie z wysokiej jakości i gęstej sieci drogowej. Każda kolejna wizyta Modela w jednostkach przygotowywanych do wykonania operacji wzmagała poczucie bezradności wobec wolnego tempa przygotowań, gdyż właściwie każdy z dowódców podległych Modelowi skarżył się na ogromne braki sprzętu i ludzi, a feldmarszałek niewiele mógł w tej kwestii zrobić[29].

Himmler nie był w stanie wykonać powierzonego mu zadania z uwagi na prostą przyczynę, którą był kompletny brak kompetencji. Wprawdzie ilość odtworzonych, lub sformowanych od podstaw dywizji musi po dziś dzień budzić szacunek dla wysiłku Armii Rezerwowej, ale jak już wiemy znaczna część tych nowych jednostek, które pierwotnie miała stanowić główną siłę nadchodzącej ofensywy miała dość wątpliwą wartość bojową z uwagi na nierozwiązane problemy z procesem szkolenia. Guderian zaś, od pierwszej chwili negatywnie nastawiony do koncepcji zaczął konsekwentnie sabotować przygotowania do operacji konsekwentnie wymuszając stały transfer nowo zorganizowanych jednostek, ale także uzupełnień w ludziach i sprzęcie do istniejących związków na Froncie Wschodnim. O ile faktycznie w lipcu 1944 roku było to absolutnie niezbędnym nakazem chwili, to już od początku września 1944 roku na znacznej części Frontu Wschodniego sytuacja była względnie ustabilizowana, a kryzys dotyczył przede wszystkim południowej jego części po katastrofie Grupy Armii „Południowa Ukraina” w Rumunii, przy czym do tejże Grupy Armii (od 23 września 1944 roku Grupy Armii „Południe”) strumień posiłków był stosunkowo wąski, a zasilano przede wszystkim dowództwa w centralnej i północnej części frontu. Działalność Guderiana jest doskonale widoczna przy przyjrzeniu się rozdziałowi rezerw sprzętu pancernego – we wrześniu 1944 roku dla OB „West” i Ostheer skierowano odpowiednio 792 i 884 wozy bojowe, co stało w jasnej sprzeczności z decyzja Hitlera o absolutnym priorytecie w odtwarzaniu gotowości bojowej wojsk na Zachodzie. W październiku sytuacja wyglądała jeszcze gorzej dla Zachodniego Teatru Działań – rozdział wynosił bowiem 562 pojazdy dla OB „West” i 1142 pojazdy dla Ostheer[30]. Ponieważ faktycznie mniej więcej jedna trzecia niemieckich związków pancernych znajdowała się w owym czasie w dyspozycji dowództwa Frontu Zachodniego widać wyraźnie raczej parytetowe, niż priorytetowe traktowanie tych sił. Jeśli zsumujemy straty poniesione w omawianym okresie przez związki pancerne na Froncie Zachodnim szybko okaże się, że zastrzyk w postaci około 1350 pojazdów pancernych dla OB „West” nie tylko nie rozwiązywał problemów sprzętowych, ale w znacznej mierze paraliżował ich przygotowania do wykonania operacji zaczepnej na wielką skalę. Zarówno we wrześniu, jak i w październiku 1944 roku szereg jednostek pancernych (choć zostało odesłanych na tyły i przyjęło pewne ilości uzupełnień ludzkich i sprzętowych) zostało z konieczności ponownie wprowadzonych do walki i w efekcie trzeba było je ponownie odtwarzać.

Sanitariusze US Army przy pracy - jesienią 1944 roku obie strony poniosły niezwykle ciężkie straty.

Ponieważ także liczne, tylko częściowo odbudowane formacje piechoty należące do OB „West” w ciągu września i października 1944 roku poniosły poważne straty, napływające już w tym okresie nowo aktywowane dywizje przewidziane do realizacji operacji zaczepnej przez Ardeny także trzeba było kierować do walki z uwagi na stały nacisk aliancki na szerokich odcinkach frontu ze szczególnym uwzględnieniem rejonu Hürtgenwald i długiego odcinka frontu w Lotaryngii i Alzacji. Tylko na tym drugim obszarze aktywnych działań w okresie od 8 listopada do końca miesiąca oddziały amerykańskie wzięły do niewoli około 25 000 żołnierzy niemieckich, a fatalny stan jednostek Grupy Armii „G” obecnie dowodzonej przez generała wojsk pancernych Hermanna Balcka powodował odpływ dużej części uzupełnień ludzkich i sprzętowych na południowy odcinek Frontu Zachodniego[31]. Także udana obrona przed uderzeniami amerykańskich jednostek w rejonie Hürtgenwald wymagała zaangażowania wielu sił pierwotnie zaplanowanych do użycia w operacji zaczepnej. Przez ten odcinek frontu w ciągu miesięcy ciężkich walk przewinęły się między  innymi[32]:

-      85 Dywizja Piechoty

-      275 Dywizja Piechoty

-      344 Dywizja Piechoty

-      347 Dywizja Piechoty

-      353 Dywizja Piechoty

-      3 Dywizja Strzelców Spadochronowych

-      3 Dywizja Grenadierów Pancernych

-      116 Dywizja Pancerna

-      12 Dywizja Grenadierów Ludowych

-      47 Dywizja Grenadierów Ludowych

-      246 Dywizja Grenadierów Ludowych

-      272 Dywizja Grenadierów Ludowych

-      326 Dywizja Grenadierów Ludowych

Także udział wielu innych jednostek w ofensywie stał pod poważnym znakiem zapytania, a nikt w sztabie Grupy Armii „B” nie wierzył w osiągnięcie zapowiadanego pułapu trzydziestu ośmiu dywizji gotowych do bitwy, co miało olbrzymi wpływ na konstrukcję planu przełamania amerykańskiej obrony w wyznaczonym pasie natarcia. Spośród dywizji szybkich pozostających w dyspozycji dowództwa Frontu Zachodniego nigdy nie rozważano użycia 21 Dywizji Pancernej, pozostawały zatem 2, 9, 11, 116, „Szkolna” Dywizje Pancerne Wehrmachtu, 1, 2, 9, 10, 12 Dywizje Pancerne Waffen-SS, a także 3, 15, 25 Dywizje Grenadierów Pancernych Wehrmachtu i 17 Dywizja Grenadierów Pancernych Waffen-SS. Razem te czternaście dywizji mimo niepełnych stanów i nieukończonego procesu reorganizacji stanowiło groźną siłę, ale z uwagi na sytuację operacyjną na skrzydłach Frontu Zachodniego uznano, że część jednostek jest nieodzowna na zapleczu innych odcinków frontu. W ten sposób wyłączono z możliwości użycia w pierwszym rzucie 9 i 11 Dywizję Pancerną (w przypadku 11 Dywizji dodatkowym uzasadnieniem był niski stan osobowy i sprzętowy dywizji), 10 Dywizję Pancerną SS i wszystkie dywizje grenadierów pancernych. W teorii związki te mogły stanowić drugi rzut operacyjny i rezerwę strategiczną dla operacji, ale ponieważ zasady użycia rezerw zakładały uzyskanie zgody Hitlera możliwość skierowania do walki tych dywizji wydawała się sztabowcom niemieckim wielce wątpliwa. Dodatkowym problemem było ich oddalenie od rejonu walk i konieczność przegrupowywania się po tych samych drogach, którymi biegły szlaki zaopatrzeniowe oddziałów pierwszego rzutu operacyjnego. W zasadzie zatem, Model mógł liczyć jedynie na trzy dywizje pancerne Wehrmachtu (2, 116 i „Szkolną”), oraz na cztery dywizje pancerne Waffen-SS (1, 2, 9, 12), będące stosunkowo blisko frontu w Ardenach 9 Dywizję Pancerną, 3 i 15 Dywizję Grenadierów Pancernych, oraz przybyłe ze wschodu dwie brygady – „Fürher Begleit Brigade” i „Führer Grenadier Brigade”, które utworzono latem 1944 roku z jednostek wartowniczych i zapasowych w ramach projektowanego Korpusu Pancernego „Grossdeutschland” i które zadebiutowały już w walkach na Froncie Wschodnim. Były to jedyne jednostki, które zresztą ze wschodu na rzecz przygotowywanej ofensywy zabrano[33].

Niemieckie działa szturmowe StuG. 40 w marszu. 

Wraz z upływem czasu do dyspozycji dowódcy Grupy Armii "B" pozostawało coraz mniej związków bojowych, w tym pancernych. Mimo wysiłków organizacyjnych stan dywizji szybkich pozostawał wysoce niezadawalający.

Szanse na powodzenie operacji malały także z innego istotnego powodu – postępów sił alianckich. W oczywisty sposób możliwość przełamania obrony przeciwnika i osiągnięcia zakładanych celów związane było z alianckim kryzysem zaopatrzeniowym, o którego naturze niemieckie dowództwo wiedziało, choć nie znało jego skali. W najbardziej krytycznym okresie, czyli w październiku 1944 roku dotknięte kryzysem zaopatrzeniowym oddziały amerykańskie nadal prowadziły działania ofensywne na szerokim froncie, choć w pewnym momencie sytuacja zmusiło dowództwo do wprowadzenia reglamentacji amunicji artyleryjskiej. Lokalnie występowały także braki paliw płynnych, a zachowanie amerykańskich dowództw kazały sądzić, że stopniowe zmniejszenie dynamiki działań bojowych ma charakter stałej tendencji, co dawało nadzieję na znaczne zmniejszenie mobilności i operatywności sił amerykańskich, zdecydowanie przecież górujących w tym względzie nad Wehrmachtem. Ponownie z zadowoleniem odnotowywano także spadek morale amerykańskich żołnierzy, a przede wszystkim narastający kryzys związany z brakiem uzupełnień ludzkich. Odnotowano rzecz jasna przegrupowanie sił amerykańskich przed kolejną rundą walk w Hürtgenwald, polegającą na wycofaniu na uśpiony odcinek frontu najbardziej wykrwawionych jednostek takich jak 28 Dywizja Piechoty, która tracąc w walkach na Linii Zygfryda około 7500 żołnierzy doczekała się niechlubnego przydomka „Dywizji Krwawego Wiadra” i zastąpienia ich stosunkowo świeżymi jednostkami dotychczas obsadzającymi ten rejon. Oczywisty fakt osłabienia w efekcie tego posunięcia obrony na interesującym Niemców odcinku był tylko częściowym ułatwieniem. Przede wszystkim, dowództwo niemieckie orientując się bardzo w systemie uzupełnień ludzkich stosowanym w siłach zbrojnych USA odebrało ten zabieg, jako ewidentne potwierdzenie niewydolności tego systemu i spodziewało się jeszcze większego spadku morale przeciwnika, spowodowanego skierowaniem do walk zupełnie przypadkowego i słabo wyszkolonego materiału ludzkiego. Efekty walk prowadzonych w listopadzie 1944 roku w zdawały się w znacznym stopniu potwierdzać tę tezę.

Amerykański działon przeciwpancerny jesienią 1944 roku.

Bez względu na wynikający z tych obserwacji optymizm, sytuacja Niemców pogarszała się z każdym dniem zwlekania z podjęciem operacji zaczepnej – najkorzystniejszy moment, czyli okres mniej więcej trzech tygodni w listopadzie 1944 roku skończył się wraz zajęciem przez siły brytyjskie ujścia Skaldy i wejściem w dniu 28 listopada 1944 roku do portu w Antwerpii pierwszego alianckiego konwoju z zaopatrzeniem dla walczących armii[34]. Od tego momentu ich sytuacja zaopatrzeniowa w szybkim tempie poprawiała się i nie można było już marzyć o zrównaniu mobilności wojsk obu stron. Oczywiście nie jest tak, że ów najkorzystniejszy z punktu widzenia niemieckich sztabowców okres do wydania wielkiej bitwy po prostu przespano – niezdolność do wykonania wielkiego uderzenia w listopadzie wynikała z klasycznej „kwadratury koła”, w obliczu jakiej znalazł się sztab OB „West”. Poza wagą czynnika pogodowego nie dało się przygotować w dostatecznym tempie sił do natarcia, gdyż dużą część zorganizowanych rezerw poświęcono na utrzymanie pobocznych odcinków frontu, których utrzymanie uważano za niezbędne dla zapewnienia podstaw operacyjnych swoich własnych działań zaczepnych, lub po prostu zgodnie z ideą Hitlera sprowadzająca się do uporczywej obrony każdego centymetra okupowanego przez Wehrmacht terytorium. Zatem, zamiast faktycznie ustępować gdzie się da, opóźniając amerykańskie operacje zaczepne oddziały niemieckie na zachodzie wykrwawiały się niemiłosiernie jednocześnie usiłując stworzyć bardzo silne zgrupowanie uderzeniowe na potrzeby planowanej ofensywy, którego siła bojowa musiała w tych warunkach zamiast rosnąć – spadać. Ostatecznie i nieodwołalnie termin natarcia ustalono na dzień 16 grudnia 1944 roku, więc bez względu na okoliczności kości zostały rzucone i rozpoczęła się ostatnia faza przygotowań, polegająca na zajęciu pozycji wyjściowych do natarcia i ustalenia ostatecznego planu przełamania amerykańskiej obrony.

 

 



[1] Magnus Pahl, „Fremde Heere Ost. Wywiad wojskowy Hitlera“, Oświęcim 2015, str. 252-257

[2] Znamiennym przykładem takiego postępowania Hitlera jest sytuacja związana z mianowaniem Walthera Modela dowódcą 9 Armii. W związku z tym przybył on do Kwatery Głównej w celu zreferowania aktualnej sytuacji i zamierzeń. Po jego wyjściu Hitler zwrócił się do zebranych słowami – „Widzicie Panowie to oko? Jestem przekonany, że ten człowiek osiągnie cel, ale nie chciałbym służyć pod jego rozkazami”. Widać jasno, że nie skądinąd rozsądne propozycje Modela zrodziły przychylność Hitlera, lecz jego mowa ciała, a tym samym wyobrażenie sposobu sprawowania dowodzenia. W efekcie tego spotkania Model niemal do końca wojny stał się w oczach Hitlera jednym z wzorców oficera Wehrmachtu. Przyp. Autora

[3] Wspomnienia między innymi Guderiana, Mansteina, Gehlena i innych.

[4] Charakterystycznym przykładem jest tutaj kwestia scedowania przez Hitlera najwyższego dowództwa nad Frontem Wschodnim w ręce doświadczonego i zdolnego oficera, najlepiej Sztabu Generalnego. Pogląd ten popularny wśród wyższych kadr sił zbrojnych już od kryzysu związanego z ustąpieniem generała pułkownika Haldera ze stanowiska Szefa Sztabu Generalnego i dymisji generała von Brauchitscha wyraził głośno jako pierwszy Marszałek Erich von Manstein, oczywiście widząc siebie w tej roli. Wniosek ten zupełnie zniszczył relacje pomiędzy Hitlerem a von Mansteinem. Przyp. Autora

[5] Waldemar Erfurth, „Niemiecki Sztab Generalny 1918-1945”, Warszawa 2007, str. 358

[6] C. Webster, N. Frankland, „The Strategic Bomber Offensive Against Germany“, Vol. IV, London 1961, str. 330-333

[7] Stanowisko zaprezentowane w bardzo zbliżonej formie między innymi przez Chestera Wilmota w „The Struggle for Europe” wydaje się Autorowi najbardziej trafne, choć zaprezentowane przesłanki nie mają w każdym aspekcie merytorycznej podstawy. Decydującym czynnikiem jest tutaj charakter, osobowość i stan umysłowości samego Hitlera. Nie wolno bowiem tracić z oczu faktu, że mamy do czynienia z człowiekiem od dłuższego czasu sprawującym władzę absolutną, przy jednoczesnym braku adekwatnego przygotowania choćby w formie odpowiedniego poziomu edukacyji. Z jednej strony zatem o rozumowaniu na dany temat decyduje typowa wiedza encyklopedyczna, czyli szereg przyswojonych na różnych etapach życia szczątkowych w formie informacji, nie dających realnego zrozumienia konkretnej problematyki, z drugiej zaś strony istotne są cechy charakteru wykształcone osobistym doświadczeniem. Jest zatem coś w nazywaniu Hitlera „kapralem” – przez większą część swej kariery politycznej, ale także podczas sprawowania najwyższego dowództwa nad siłami zbrojnymi posługiwał się bowiem pryncypiami typowymi dla niższego podoficera dawnej armii cesarskiej, jakimi były konieczność okazania osobistej odwagi, siły woli, oraz silna podatność na wpływy osób uznane za autorytety. Z czasem jednak narastający konflikt pomiędzy oczekiwaniami Hitlera, a rzeczywistością doprowadził do sytuacji, w której Hitler całkowicie odsunął od siebie współczesnych sobie ludzi posiadających niezbędne kompetencje do właściwej oceny sytuacji na rzecz mistycznego wręcz uwielbienia dla postaci historycznych, z którymi coraz silniej utożsamiał swoje położenie i swój los. Taka wolta bardzo ułatwiała mu zajmowanie wręcz demiurgicznego stanowiska w każdej kwestii i umożliwiała przechylanie (w swojej ocenie) biegu dyskusji na swoją stronę przy braku konieczności odwoływania się do argumentacji związanej z merytorycznymi podstawami opierającymi się o stan rzeczywistości. Uwaga Autora

[8] Christer Bergström, „Ardeny 1944 – 1945”, Oświęcim 2017, str. 33

[9] W. Kreipe, „The Kreipe Diary, 22 July-2 November 1944“, P-069, str. 34-35

[10] Ch. Bergström, str. 34

[11] Tylko podczas operacji lądowania w Normandii do zadań związanych ze wsparciem desantu dowództwo alianckie skierowało jednostki lotnicze posiadające 4029 samolotów, a kolejne 5514 maszyn w tym samym czasie wykonywało zadania obrony przestrzeni powietrznej, lub operacje związane z ofensywą powietrzną przeciw III Rzeszy. Przyp. Autora

[12] Ian Gooderson, Air Power at the Battlefront: Allied Close Air Support in Europe 1943–45“, London 1997, str. 76

[13] R. Hargreaves, „Niemcy w Normandii”, Poznań 2009, str. 248 i 294

[14] V. Milano, B. Conner, „Front w Normandii“, Poznań 2013, str. 390-393

[15] Tamże, str. 394

[16] Za podstawową przyczynę niepowodzeń alianckich w próbach przełamania z marszu na szerokim froncie Linii Zygfryda wielu autorów wskazuje właśnie stosunkowo słabe wsparcie powietrzne. Uwaga Autora

[17] Martin van Creveld, „Żywiąc Wojnę. Logistyka od Wallensteina do Pattona.”, Warszawa 2020, str. 178-181

[18] KTB OKW, T. 7, s. 428

[19] Steven H. Newton, „Ulubiony Dowódca Hitlera”, Warszawa 2006, str. 227

[20] Faktycznie, kolejne decyzje o przełożeniu terminu ofensywy z początków na koniec listopada związane było nie tylko z niekorzystnymi prognozami pogodowymi nie dającymi gwarancji dostatecznie długiej „dziury pogodowej” dającej szanse na dłuższe „uziemienie” alianckich sił powietrznych, ale także z problemem niemożności dostatecznie szybkiego zgromadzenia niezbędnych rezerw sprzętowych, ludzkich i materiałowych. Uwaga Autora

[21] Ocena Ziemkego cytowana w pracy Norberta Bączyka „Ardeny 1944-1945”, Bellona 2022

[22] Ch. Bergström, s. 43

[23] Hasso von Manteuffel, „Die 5. Panzer-Armee in der Adrennen-Offensive (16 December 1944 bis 25 Januar 1945)“, FMS B-151, str. 29

[24] Ch. Bergström, str. 44

[25] W międzyczasie kolejny raz przesunięto termin operacji, tym razem na 10 grudnia 1944 roku – Przyp. Autora

[26] Steven H. Newton, str. 229-231

[27] SS-Obergruppenführer Josef „Sepp” Dietrich był chyba najmniej kompetentną osobą na stanowisku dowódcy armii polowej w całej historii niemieckich sił zbrojnych. Nie mając żadnych, elementarnych nawet umiejętności operacyjnych przez całe lata kierował związkami rzędu korpusu, a potem armii do czego popychała go własna ambicja, ale także konsekwentna postawa fanatycznego nazisty. Katastrofa, która spotkała jego I Korpus Pancerny SS w Normandii dała mu wprawdzie wiele do myślenia i w znacznej mierze ostudziła wiernopoddańcze uwielbienia dla Hitlera, ale ostatecznie człowiek ów, pozostał mu na swój sposób wierny, przy czym chodziło raczej o koniunkturalizm, niż o autentyczną wiarę w szczęśliwa gwiazdę Führera. Nawet w ocenie najbliższych współpracowników z szeregów Waffen-SS jego ciasny i ograniczony umysł nie pozwalał mu na zrozumienie podstawowych zagadnień natury operacyjnej, ale jego postawa i sposób bycia bardzo imponował niższym kadrom Waffen-SS dowodzonych przezeń związków. Uwaga Autora

[28] Zamiana na stanowisku szefa sztabu była zapewne efektem zakulisowych starań „Seppa”, który wiedziony ogromną ambicją starał się bardzo o przemianowanie 6 Armii Pancernej na 6 Armię Pancerną SS, co koniec końców faktycznie się stało, niemniej jednak jesienią i zimą 1944 roku związek ten wbrew popularnemu poglądowi pozostawał wyższym dowództwem Wehrmachtu. Sama zamiana bardzo zdolnego Gausego na Kraemera miała raczej negatywny wpływ na proces dowodzenia armią zarówno w fazie przygotowań do operacji, jak i podczas jej trwania, tym bardziej, że z uwagi na indolencję Dietricha cały ciężar dowodzenia armią spoczywał na barkach jej bardzo szczupłego sztabu. Uwaga Autora

[29] Steven H. Newton, str. 231-232

[30] N. Bączyk w swych „Ardenach 1944-1945” w bardzo wyczerpujący sposób wskazuje na problem rozdziału uzupełnień sprzętowych w przededniu operacji. Uwaga Autora

[31] H. Boog, G. Krebs, D. Vogel, „Germany and The Second World War“, Vol. VII, Clarendon Oxford 2015, str. 677

[32] Steven Zaloga, „Siegfried Line 1944-1945: Battles on the German Frontiers“, Osprey 2007

[33] KTB OKW, T. 7, str. 442

[34] We wrześniu 1944 roku oddziały amerykańskiej 1 Armii zamiast wymaganych 5850 ton zaopatrzenia dziennie, otrzymywały zaledwie 3500 ton. Logistyka w październiku nie załamała się całkowicie dlatego, że oddolną inicjatywą dokonano pewnych racjonalizacji systemu dowozów, polegających na zapewnieniu priorytetu autentycznie istotnym  dla prowadzenia działań bojowych zasobów, albowiem rzadko poruszanym problemem jest znaczny udział w dziennym zapotrzebowaniu sił bojowych USA zasobów najzupełniej niepotrzebnych. Dla porównania – licząca około 250 000 ludzi okrążona 6 Armia zgłaszała niezbędne minimum dziennych dostaw zaopatrzenia na poziomie 600/700 ton dziennie, a dzienne dostawy dla jednej tylko amerykańskiej dywizji prowadzącej aktywną walkę latem i jesienią 1944 roku oszacowano na 650 ton. Uwaga Autora

Komentarze

Popularne posty