„Biorąc głupców na poważnie”. Rzecz o znaczeniu dynamiki
1.
Nie zastanawiam się na co dzień z jakiego powodu dorośli
i świadomi (tak w każdym razie zakładam) Polacy są tak bardzo przekonani i
zdeterminowani, by 15 października 2023 roku oddać głos na kandydata
Konfederacji. Zastanawiam się nad zupełnie inną sprawą – otóż, rozmyślam nad
tym, jak niewiele potrzeba, by chcieli oni tak zagłosować. Odpowiedź na to
pytanie jest pozornie bardzo prosta, chciałoby się rzec, wręcz banalna. Z
jakiejś przyczyny owe 13,5 % zdecydowanych na udział w wyborach parlamentarnych
Polaków wierzy, że dokument o pięknej i wyszukanej nazwie brzmiącej „Konstytucja
Wolności”, jest oczywistym świadectwem najlepszego na świecie pakietu rozwiązań
legislacyjnych, które w pewnej perspektywie czasowej muszą bez dwóch zdań
doprowadzić do pełnego rozkwitu Ojczyzny i uczynienia jej raz na zawsze Krajem
Mlekiem i Miodem Płynącym. To chyba w zupełności wystarcza.
Formalnie rzecz ujmując, wspomniany dokument, który jak
przypuszczam wyszedł spod ręki najlepszych w Organizacji ekspertów jest dość
rozbudowaną listą czynności niezbędnych do tego, by „Polska rosła w siłę, a
ludzie żyli dostatniej”. Mamy zatem już w spisie treści cały szereg starannie
wykaligrafowanych słów-kluczy. Mówiąc szczerze, by pokochać program „Konstytucja
Wolności” właściwie nie trzeba z uwagą rozpoznawać treści kolejnych punktów
stanowiących – rzecz jasna – twórcze rozwinięcie, owych słów-kluczy. Mam
nieodparte wrażenie, że duża część z owego 13,5 % Polaków, o których
wspomniałem w pierwszym akapicie tak właśnie postąpiła, mam jednak na uwadze
fakt, że pewna część akolitów księgowego-wizjonera poszła jednak dalej, zatem
czuję się zmuszony prześledzić choć w części ów zbiór ekonomicznych fundamentów
najnowszej gwiazdy polskiej sceny politycznej. Jako, że wypada wystąpić mi w
roli katechumena, nie wszystko pojąć zdołałem i nie wszystko zrazu rozumiem,
czego jednak się nie wstydzę, gdyż skoro nie od razu światło wiary pojął sam
św. Paweł, zupełnie nie mam się czego wstydzić. Wypada mi od razu wytłumaczyć
moje dziwne, nowotestamentowe wtręty – sam księgowy-wizjoner wyznał publicznie,
że w gronie wyborców jego i jego ruchu są ludzie, którzy zwłaszcza zapiekłą
nienawiścią darzą podatki, instytucje Unii Europejskiej, Żydów i wielu jeszcze,
których nie spamiętałem. Tenże człowiek zażywszy tej dalece posuniętej wolności
słowa dodał przy innej okazji, że jest gorącym katolikiem. I to kazało mi się
nieco zatrzymać i pomyśleć – jak to bowiem jest, że najgłośniej niechęć wobec
Żydów deklarują zawsze ci, którzy równolegle najgłośniej deklarują swą miłość,
zwłaszcza do tych ukrzyżowanych? Ten z ukrzyżowanych, który kiedyś ma powrócić,
by sądzić żywych i umarłych namawiał raczej do miłości względem bliźniego, ale
to już nie ma takiego znaczenia, gdyż jak uczy nas Hermeneutyka – przekroczenie
horyzontu myślowego dzielącego nas od jaźni Jezusa jest najzupełniej
niemożliwe, więc Mentzen ma prawo interpretować słowa Mesjasza zupełnie tak,
jak mu się podoba. Może zatem stąd zapiekła nienawiść do kobiet, gejów i wielu,
wielu innych istot. Ale istnieją sprawy ważniejsze, niż moje głupkowate
dygresje. Na przykład taka, że lektura „Konstytucji Wolności” bynajmniej nie
spowodowała u mnie paroksyzmów niekontrolowanego i nerwowego śmiechu, a
finalnie obyło się bez solidnej dawki leków przeciwbólowych mających ukoić
intensywny ruch moich mózgowych połączeń nerwowych. Wcale tak nie było.
W jednym z wcześniej
poznanych przeze mnie dokumentów stanowiących zbiór planów na przyszłość
powstałych w umysłach grona jej liderów natrafiłem na uroczyste zapewnienie, że:
„Jako Konfederacja nie stoimy po stronie żadnego
mocarstwa, wielkich korporacji, ani szalonych ideologii. Stoimy po stronie
Polski!”
Po tej zapierającej dech preambule wszelkich przyszłych
działań na moment stanęła mi wprawdzie twarz posła Brauna, którego codzienne
wypowiedzi doskonale komponują się zwłaszcza z pierwszym zacytowanym zdaniem,
ale to tylko skromne interludium do dalszych odkryć. A te czają się już w
każdym tekście zawierającym w sobie przynajmniej raz słowa podatek i podatki. „Proste
i niskie podatki” brzmi rozdział drugi „Konstytucji Wolności” i faktycznie, o
podatkach jest tam wiele. Ano jest szereg informacji o tym, jak bardzo system
podatkowy w Polsce jest skomplikowany i niesprawiedliwy, ale przede wszystkim
jest cały szereg wspaniałych i banalnie prostych rozwiązań tego problemu.
Zasadniczo opierają się one na gremialnym obniżeniu świadczeń podatkowych i to
zarówno tych pośrednich, jak i bezpośrednich. Muszę ze smutkiem odnotować, że
zabrakło mi tutaj ilustracji w postaci mema z Margaret Thatcher wygłaszającej
swe słynne z Demotywatory.pl słowa, co w oczywisty sposób jeszcze bardziej
przekonałoby wyborcę do słuszności obranej przez Konfederację drogi. To bardzo
inspirująca i ciekawa recepta na wszystkie bolączki nie tylko Polski, ale i
całego świata – od dekad przecież trawionego gorączką podatkowego okrucieństwa
i bezdusznej biurokracji. Zwłaszcza ta unijna jest chętnie porównywana do
najgorszych i najbardziej opresyjnych ustrojów totalitarnych w dziejach –
najwyraźniej niebezpodstawnie. Tymczasem, budżet Polski w 2023 roku po stronie
przychodów notować ma (takie są plany, bo do realizacji jeszcze ładnych parę
miesięcy) 604,4 miliarda złotych. Swymi złotymi ustami sam Prezes Rady
Ministrów orzekł, że w skład tej sumy przychodów wejść ma między innymi z
tytułu VAT 286 miliardów złotych, z tytułu CIT 73 miliardy złotych, a z tytułu
PIT 78 miliardów złotych. Oczywiście bez środków zasilających samorządy. W tym
miejscu uprzejmie doniosę, że w przypadku udziałów samorządów w PIT i CIT to
kwota niemal 70 miliardów złotych. Bardzo żałuję, ale „Konstytucja” niestety
nie wspomina o tym, ile de facto mniej wpłynie do wspólnej, narodowej kasy z
tytułu obniżek podatków. A te mają być wedle projektu nie małe – Węgiel bez
VAT, prąd bez VAT, obniżanie stawek VAT na paliwo, likwidacja drugiego progu podatkowego
i zastąpienie go 12 procentowym podatkiem liniowym, ale także oczywiście
podniesienie kwoty wolnej od podatku do poziomu około 43 000 złotych i rzecz
jasna zniesienie obowiązkowości płacenia ubezpieczeń społecznych przez
przedsiębiorców. Pytanie wydaje mi się dość zasadne biorąc pod uwagę fakt, że
mimo planowanego początkowo na 669 miliardów złotych deficytu ten okaże się
jednak wyższy i należy liczyć się raczej z kwotą zbliżoną do 700 miliardów
złotych. Dzięki nieocenionemu Prezesowi Rady Ministrów wiem także, że tylko
podniesienie kwoty wolnej od podatku do 30 000 złotych przy obniżeniu stawki
PIT z 17 do 12 % zmniejszyło wpływy z tytułu podatków o około 35 miliardów
złotych, zatem dość łatwo sobie można wyobrazić o ile zmniejszą się dochody
państwa i samorządu z tytuły realizacji wymienionych przeze mnie postulatów, a
nie wyczerpałem jeszcze całkiem wartkiego ruczaju prostych rozwiązań autorstwa
liderów Konfederacji.
Oczywiście, wypada dodać, że w kolejnych punktach „Konstytucji”
roi się od znakomitych propozycji wydawania pieniędzy. Tak, tak – wydawania pieniędzy
po tym, jak drastycznie ogranicza się ich wpływ. A to na siły zbrojne (choć dokładnie
nie wiemy na co, bo nie sprecyzowano), a to na infrastrukturę. Chyba, że infrastruktura
energetyczna będzie budowana za prywatne pieniądze – część, ta atomowa, bo
węglowa, w której Konfederacja pokłada szczególnie silne nadzieje jest jednak
publiczna. Skoro jednak można sprywatyzować służbę zdrowia, a konkretnie system
ubezpieczeń, który tę służbę finansuje, to można także sprywatyzować właściwie
wszystko. Ciekawi mnie jak drogi publiczny prąd z węgla będzie wówczas
konkurował na rynku z tanim prądem z prywatnych elektrowni atomowych. Nawiasem
mówiąc sytuację, w której prawodawca niechcący poprzez próbę ustanowienia
nowego prawa generuje w nim nowe problemy związane z rozpoznaniem konkretnych właściwości
nowej sytuacji prawnej nazywamy nadinkluzywnością i jest to zjawisko charakterystyczne
dla osób słabo zorientowanych w rozumieniu zarówno idei ducha, jak i istoty
prawa, za to usilnie próbująca uchwycić je nie tyle na sali wykładowej, co w
cieniu ogródka piwnego.
Jeśli już jesteśmy przy ogródkach piwnych, to w mojej
ocenie cała ta litania obniżek i likwidacji nie ma na celu uszczęśliwienia
rodaków polityków Konfederacji, a przede wszystkim ma służyć do stworzenia
okazji do spotkań okraszanych piwem właśnie. To znakomity marketing, bo
przecież wyborcy za piwo płacą, a piwo powstaje w browarze jednego z liderów
(nazwiska nie podam z uwagi na brak apanaży z tytułu reklamy) i to jedyna znana
mi sytuacja w której zachwyceni wyborcy z własnej nieprzymuszonej woli płaca za
kiełbasę przepraszam – oczywiście piwo wyborcze. No wprost ideał wolnego rynku,
o jakim nawet sam Janusz Korwin Mikke sobie nawet nie zamarzył. Tutaj z wolna
dochodzimy do sedna sprawy.
II.
Sednem sprawy jest to, że mógłbym sobie podarować cały, a
właściwie prawie cały uprzedni wywód. Mało istotne jest, czy budżet po
zabiegach ekspertów „prawicy” się zepnie, czy też raczej nie. Mało istotne jest
na ile wystarczy w realiach siermiężnej rzeczywistości bon zdrowotny, podobnie
jak mało istotny jest pomysł na obniżanie cen energii poprzez wrzucanie
pieniędzy w węglowo-koksowy klasyk, którego koszt asa wprost przerażające.
Istotne jest to, że cały ten absurdalny zbiór naiwnych westchnień o nazwie „Konfederacja
Wolności” nie budzi żadnych pytań wśród wyborców Mentzena i innych. Oczywiście,
wiem, że po pięciu piwach trudno jest zbudować składne pytania w tak
skomplikowanych sferach, jak ekonomia, polityka monetarna, czy relacje z Unią
Europejską, zwłaszcza, jeśli guru będący także po pięciu piwach jest wprawdzie
jeszcze bardzie guru, a mowa jego jest doskonale perforowana żartem i dowcipem,
co może nieco zbijać z tropu. To, że wszystko to żarty i dowcipy wiemy od czasu
sławetnego zwarcia z Panem Ryszardem Petru. O co zatem zapytać, nawet jeśli przyjdzie
taka wola?
Żadne pytania nie padają, a nawet niemiłosierne lanie ze
strony Petru nie zmienią zdania wyborców o partii i jej programie. Wyborcy są
skłonni przyjąć największą nawet bzdurę a priori i cieszyć się kraftowym piwem
na mityngu politycznym, ponieważ w istocie nie program partii jest dla nich
istotny, lecz dynamika jej działaczy. Dynamika zaś wyklucza sensowny program –
co wiemy doskonale od czasu sukcesów wyborczych innej partii, której młodzi i
energiczni działacze zasłynęli z tego, że z podobnym pietyzmem wygadywali różne
głupoty o świecie, gospodarce i przyczynach wszelakich problemów nad kufelkiem
złocistego trunku. Dynamika pożądana przez wyborców Konfederacji to typowa dla
populistów i demagogów umiejętność dostrzeżenia prostych i szybkich rozwiązań
problemów, których natura przerasta o całe długości zdolność pojmowania ich
elektoratu. Przy czym stanowczo w tym miejscu nadmieniam, że jak dotąd nikogo
jeszcze w niniejszym tekście nie nazwałem wprost – durniem – choć może powinienem…
Dynamika o której piszę jest na tyle porywająca, że w
efekcie takiego właśnie dynamicznego oddziaływania Panów mówiących wprawdzie
mało spójnie i najzupełniej niewyraźnie częstokroć zwraca się uwagę nie na
nieudacznie wypowiadane trudne słowa związane bądź to z ekonomią, bądź to z
alchemią (niepotrzebne skreślić), lecz na niewątpliwy sukces finansowy takich
postaci emanujący pod postacią dobrze skrojonych garniturów i głęboko zakorzenionych
w American Dream charakterystycznych mów motywacyjnych opieranych na narracji
związanej z własnymi sukcesami. Przecież szczytem marzeń każdego absolwenta
ekonomii jest posiadanie kancelarii doradztwa podatkowego, co zresztą
najzupełniej określa kompetencje do planowania budżetu w skali kraju. Dynamika
ta, ma wreszcie ten niepokojący i trudny do zrozumienia efekt wytwarzania
tłumu. Nie społeczeństwa, bądź części społeczeństwa. Nie kasty, nie grupy, lecz
tłumu.
Tłum ów powstaje z uwagi na prosty zabieg – wystarczy wyobrazić
sobie, że ustawimy w szeregu całą populację i wyciągniemy maszerując od lewej
do prawej wszystkich naiwnych i wykształconych na tik tokowym uniwerku życia
młodzieńców. Następnie dodamy do nich także frustratów i nieudaczników, po których
sięgniemy po fanatyków i miłośników teorii spiskowych dziejów. Dodajmy jeszcze
homofobów, wszelkiej maści oszołomów i naturalnie mizoginów i wtedy uzyskamy właśnie
konsystencję tłumu, jaki spotyka się przy piwku na konwencjach partii, zwanej
Konfederacją. Nie przypuszczam, by udało mi się wywołać do tablicy wszystkie
typy łase na dynamikę w polityce, nawet jeśli dopiszę do tej listy także zwykłych
durniów. W każdym razie, dla polityków pokroju Brauna, Mentzena, czy Bosaka
tłum ów, tłuszcza, jest jedynym pożądanym obszarem poparcia za pomocą głosu.
Dlaczego?
„Ideałem żołnierza jest polityczny bojownik walczący w
szeregach armii brązowych koszul rozpatrywanej jako Ruch. Posłuszny często
nieznanemu sobie prawu, które mimo to potrafi wyrecytować nawet we śnie. W ten
sposób udało nam się te fanatyczne istoty pobudzić do ruchu…”
Tak pisał o aktywistach i członkach NSDAP dr Josef
Goebbels w 1931 roku i już wtedy dostrzegał znaczenie owej dynamiki, o której staram
się teraz pisać. Choć mówiąc szczerze przysłuchując się wypowiedziom wyżej
wymienionych liderów Konfederacji jestem skłonny uwierzyć, że akurat oni nie do
końca zdają sobie sprawę z tych dość trudnych do uchwycenia zjawisk. Nie cenię
ich polotu zbyt wysoko, a przynajmniej nie na tyle, by uwierzyć, że znają
znakomicie opisującego zjawisko dynamiki Paula Virillo. Stawiam na to, że tłum będący
efektem ich starań jest efektem nie tyle starannie zaprogramowanego działania,
lecz po prostu instynktownego obierania postaw typowych dla próby zastosowania
dynamiki i prędkości w polityce przez tychże ludzi, do niedawna przecież błąkających
się po głębokich peryferiach świata polityki. Niemniej jednak – cóż, mleko już rozlane,
co więc teraz można z tym mlekiem zrobić?
III.
Nie pozostaje tutaj do zrobienia nic - absolutnie nic.
Jest bowiem równie naiwnym, choć uczciwym i prostodusznym próbowanie
perswadowania tłumowi czegokolwiek. Tłum jest spójny w swej różnorodności i
bardzo przez to groźny, gdyż żadna z jego ludzkich cząstek nie zamierza nigdy i
przenigdy przyznawać się do błędu. Taka jest przecież ludzka natura. Natura tłumu
jest groźna, gdyż tłum reaguje na proste i mocne impulsy – a impulsem tym może być
zarówno „stój!”, jak i „krzycz!”. Przekonali się o tym na przykład Róża
Luksemburg i karl Liebknecht, którzy jak pisał Weber:
„Odwołali się do ulicy, a ta zadała im śmierć”
Tu rzecz jasna to tylko pięknie pasująca analogia traktująca o porażce ludzi pragnących przemówić tłuszczy do rozsądku (ze swojego punktu widzenia, rzecz jasna), a zamiast tego spotkały ich kule oprawców, które ostatecznie zdławiły wszelkie argumenty merytoryczne możliwe do użycia w tradycyjnej dyskusji. Nie
spodziewam się sztyletu podczas rozmowy (taki eufemizm na kłótnię) z byle zwolennikiem Konfederacji.
Spodziewam się jednak jałowego sporu na wytrzymałość strun głosowych, bo przecież
merytorycznych argumentów ludzie ci najzupełniej w świecie nie mają. A wasze
argumenty, nawet najlepiej przygotowane i umocowane w faktach nie będą miały w
takim sporze najmniejszego znaczenia. Mógłbym napisać coś prostszego - na przykład zapytać, czy warto kopać się z koniem, bo przecież rozmawiacie z ludźmi, którzy –
jak przypomnę – zwykli sami płacić za własną kiełbasę wyborczą…
Nadal jednak tkwimy w kałuży rozlanego mleka. Nadal nie jestem
w stanie znaleźć żadnych środków zaradczych, które sprawiły by, że sam z siebie
uwierzyłbym w spadek poparcia do całkiem rozsądnego poziomu, powiedzmy, 6
procent. Kwestię tę musiałbym powierzyć rządzącym – ale trudno ocenić, czy
potencjalni zwycięzcy kolejnych, październikowych wyborów staną na wysokości
zadania, choć to nie wydaje się być zbyt wygórowane. Otóż wystarczy, by
przymknąć nieco matecznik wszelkiej maści frustracji i fobii rozsądkiem i
umiarem, a na osłodę pokryć wszystko lukrem stabilności finansowej na poziomie biorcy
średniego uposażenia z tytułu umowy o pracę. Ot i cała filozofia…
Rzeczywistość jest jednak taka, jaka jest. Trudno zatem spoglądać
obecnie w przyszłość z ufnością i nadzieją. Sprawy idą niezbyt dobrze, głęboka
polaryzacja społeczeństwa jak najbardziej służy pomnażaniu tłumu podatnego na
dynamikę prostych rozwiązań. Czy faktycznie może to jednak przynieść tak
opłakane konsekwencje jak się o tym głośno mówi? Nie bardzo, a żeby unaocznić
Państwu jak w gruncie rzeczy niewielką szkodą jest wezbrany i napęczniały aż do
ponad 13 procent tłum, wskażę kilka prostych prawd. Brzmią naprawdę banalnie i
mówiąc szczerze nieco obawiam się, że nikt mi na słowo nie uwierzy…
Konfederacja i jej liderzy to zjawisko najzupełniej
chwilowe, choć faktycznie moment erupcji wybrali sobie bardzo niefortunnie. Nie
wygrają wyborów ani w październiku, ani nigdy później. Jeśli wybiorą droga współrządzenia
z Prawem i Sprawiedliwością nie przetrwają jako partia nawet całej kadencji. Takiego
zbliżenia nie wybaczy im duża część wyborców, którym wydaje się w całej tej
naiwności, że wybierają jakąś inną drogę. Naiwne to, bo przecież liderzy
Konfederacji aż przebierają nóżkami, byleby tylko w jakimś rządzie się znaleźć.
A mając nawet i 70 mandatów będą tylko zwykła przystawką, którą Prawo i
Sprawiedliwość wchłonie i strawi, tak jak zrobiło to z wszystkimi wcześniejszymi.
Na polityczny sojusz z obecną opozycją Bosak i spółka nie mają co liczyć, ale
mówiąc wprost wcale takowego nie pragną – bo zupełnie niczego by na tym
prywatnie nie zyskali. A bycie w polityce – od sprzedawania piwa na wiecach, po
przyszłe ministerialne apanaże są immanentną częścią ich egzystencji i głęboko,
lecz słabo skrywanym pragnieniem. Nikt normalny nie może mieć tutaj złudzeń –
cały ten wymyślny system bzdur, półprawd, jawnych kłamstw i innych fikołków
znanych jako „Konstytucja Wolności” wskazuje wyraźnie, że autorów tego bałaganu
interesuje jedynie los własnej, wąskiej kasty. Wszak większość liderów tego
ugrupowania to po prostu drobni przedsiębiorcy którym się powiodło, lub musiało
powieść z uwagi na majątek rodziców i tym podobne głupoty. Tak po prostu –
czasem autentyczne motywacje naszych działań wypowiadamy bardzo głośno, zupełnie
sobie z tego nie zdając sprawy.
Partia posługująca się takim językiem i takim brakiem
ludzi kompetentnych do kierowania czymkolwiek jest zatem skazana albo na rolę
kolejnej przystawki dla Kaczyńskiego i spółki, albo na trwanie w krytykanckiej
opozycji względem wszystkich i wszystkiego. To też nie wróży sukcesu, bo
przecież będąc w opozycji totalnej nie da się wbrew sejmowej większości
wprowadzić w życie choćby i części swych zamaszyście rozrysowanych planów. Zwłaszcza
tak doskonałych jak projekty podatkowe „Konstytucji Wolności”. Pozostaje zatem
trwać w sejmowych ławach cztery lata do kolejnych wyborów, które być może
wówczas nadejdą (trudno orzec, czy będzie jeszcze okazja głosować) i liczyć na
krótką pamięć tłumu, któremu coś się właśnie obiecało. To bardzo ryzykowna gra,
zupełnie inna niż partia rozgrywana teraz. Teraz aż do końca kolejnej kadencji
nadal będzie można podgrzewać tłum prostymi zabiegami i rzecz jasna dynamiką –
dalej zatem będziemy słyszeć o konieczności zerwania z Unią (czego żadna władza
nie będzie próbowała robić biorąc pod uwagę poparcie Polaków dla instytucji unijnych),
dalej będziemy słyszeć o konieczności odrzucenia paktu klimatycznego (na co
Konfederacja ma wpływ równy zeru absolutnemu), odrzuceniu środków z KPO (których
Polska i tak nie otrzymuje), atakowaniu polityki wobec wojennych uchodźców z
Ukrainy (których liczba stale i konsekwentnie maleje, a już teraz w Republice
Federalnej jest ich więcej niż w Polsce, a ci, którzy pozostają w większości pracują,
gdyż z owych mitycznych środków socjalnej pomocy wyżyć się w Polsce nie da) i
pewnie wielu jeszcze innych spraw, które są drogie sercu każdego konfederaty.
Świadomie zasłonię temat mieszkań tańszych o 30 procent kurtyną milczenia, gdyż
projekt ten przekracza moje najśmielsze wyobrażenia o ludzkiej naiwności. Może jednak
powinienem jednak tutaj, na koniec, nazwać kogoś durniem?
Komentarze
Prześlij komentarz