"Krótka opowieść o człowieku"

 





    To dość krótka opowieść o Człowieku i jego Naturze... 

    Człowiek ów, jest kobietą i nazywa się Rachela Eljachu, a nazwisko to nosi po mężu - Abrahamie Eljahu. Z domu wyniosła nazwisko Zieleniec, ale teraz jest już od dobrych kilku lat mężatką, więc z dumą nosi nazwisko męża. Ma z mężem dzieci - syna Chaima, córkę Sarę i trzecie dziecko o którym nie umiem nic powiedzieć - poza tym, że istnieje, oddycha i jest kochane. Jak każde dziecko, bo przecież dziecko jest święte i najważniejsze. 

Musi być kochane. 

    By opowiedzieć o codziennej rzeczywistości Racheli z domu Zieleniec musze sięgnąć do wyobraźni, bo wiem tylko tyle o niej i jej mężu, że prowadzili sklep ze słodyczami. Żyli w Polsce, więc nie było to łatwe przedsięwzięcie - interes w małym miasteczku to trudna sprawa, zwłaszcza, gdy sąsiedzi nie należą do zamożnych i nie mogą wydawać pieniędzy na słodycze, ale widzę dość wyraźnie pogodną i uśmiechniętą twarz Racheli podającą w upalne piątkowe popołudnie synowi burmistrza "Iryski" w papierowej torebce. Sklep jest sklep, więc praca trwa do późno - trzeba wszystko starannie policzyć, zastanowić się, posprzątać i zmienić białe firanki na wystawie. 

    Ale ma być lepiej - już wkrótce - bo kryzys jak mówią w radiu już się skończył i teraz ludzie będą żyli lepiej. A jak będą żyli lepiej, to lepiej też będzie się wiodło Racheli Eljachu i jej rodzinie - przecież nikt nie odmówi sobie "Irysków", jeśli będzie miał lepiej... Tymczasem urodę swą - nietypową - Rachela dzielić musi między męża, zaślubionego jej Abrahama (Mazel Tow!!! - było to tak niedawno...), a klientów sklepu ze słodyczami, którzy poza "Iryskami" kupują też urok sprzedawczyni. Tak to już jest w sklepie ze słodyczami w małym miasteczku...

    Zamiast "lepiej" przyszła wojna. Początkowo niedostrzegalnie i niezbyt bezpośrednio - ot, skromny pluton polskich kawalerzystów zajechał do miasteczka, kwaterował, jadł i podnosił na duchu. Skończyło się to udawanie w dniu 7 września 1939 roku, gdy niemieckie czołgi rozpędziły polskich żołnierzy. Kto zachował głowę pogalopował na Wiznę, reszta - to jest mieszkańcy - pozostali. Potem w krótkim czasie, bo jeszcze przed końcem jesieni Niemcy odeszli. Zamiast nich - bo Polski już nie ma - przyszli Sowieci. Zrobili zmiany wielkie i doniosłe zmiany, bo teraz rządzić będzie robotnik. Zabili niektórych w bagnach nad Biebrzą - ci nie chcieli pogodzić się z tym, że Polski już nie ma. Innych aresztowali, jak księdza. Dobrze, że starego Awigdora Białostockiego zostawili w spokoju - na szczęście Rabin wyniósł głowę z tego polowania na czarownice. Tak płynął czas w nowej radzieckiej rzeczywistości - w kraju szczęścia i wywózek na Syberię, lub do Kazachstanu. Na szczęście sklep ze słodyczami władzy nowej nie wadził i Rachel dalej mogła uśmiechać się do klientów zza lady. Pewnie jak każda sprzedawczyni przekrzywiała lekko głowę i podczas krótkiej rozmowy o życiu i codzienności poprawiały włosy - czarne i kręcone, łagodnie opadające na długą i smukłą szyję...

    Czas płynie i nic nie stoi w miejscu - wiedzą to ludzie już od czasów Greków. Gdy na dobre zaczęło się lato 1941 roku Sowiety uciekli, a do miasta znów weszli Niemcy. Był 23 czerwca 1941 roku, a nad życiem Racheli zaczęły wzbierać ciemne chmury. Jestem ciekaw, czy rozmawiała o tym z mężem. Jestem ciekaw, czy zaczęła się bać, gdy w pobliskim Radziłowie ludzie nagle zabili Żydów. Nagle zabili. Sąsiedzi, swoich sąsiadów.

    Stało się to w Jedwabnem w dniu 10 lipca. Nie wiem, jak to wyglądało, bo relacje i zeznania są mocno sprzeczne i pełne emocji, ale jedno jest pewne - po tym, co wydarzyło sie w Radziłowie Rachel musiała się bać, gdy przyszli po jej rodzinę do jej sklepu. Do jej domu. Tak jak w Radziłowie - przyszli sąsiedzi. Ci sami, którzy w przypływie dobroci dla swych pociech kupowali jej starannie pakowane "Iryski", nie inni. Musiała się bać, i może myślała o starym Awigdorze - bo przecież Rabin zawsze zna odpowiedź na pytanie jak być ofiarą swego czasu - ale Awigdor nie mógł już jej dokładnie tego wytłumaczyć, bo od dwóch godzin nie żył, zatłuczony sąsiedzkimi pałkami i trzonkami od wideł, a jego ciało krwawiło w płytkim grobie pośród okruchów pomnika Lenina, co najmniej tak, jakby był to ich krewny lub dobroczyńca jakiś...

    Rachel musiała słyszeć szyderstwa i gniew otaczające starego Awigdora kroczącego na czele pokracznej procesji dookoła małego przecież miasta. Jak wspominałem, nie wiem, co myślała i co czuła gdy okrzyki umilkły, gdy procesja hańby skryła się za stodołą Bronisława Śleszyńskiego. W każdym razie teraz przyszła kolei na Rachelę. Może ściskała swoje dzieci - Chaima, Sarę i Trzecie Dziecko. Może wraz z mężem, ale...

    Spaliło się szybko. W końcu do cholery, to gorące lato - straszna spiekota, a drewno starej stodoły Śleszyńskiego było już tak wyschnięte, ze tylko iskrę daj...

    Jestem historykiem wojskowości i nie raz przyszło mi opisywać śmierć w najróżniejszych jej wymiarach - od cuchnącej śmierci tchórza, po wonną miodem i orderem śmierć bohatera. Nie umiem rozpoznać zapachu śmierci Rachel, Abrahama, Chaim, Sary i Tego Trzeciego. Po prostu nie umiem. 

    Może nagle i szybko krew zalała bruk przy stodole, gdy przebito Rachel widłami, a może do końca w oczyszczającym ogniu czystki ciała ich splotły się w desperackim uścisku... Może - nie wiem tego i zapewne nigdy się nie dowiem.

    Mój Wielki Mistrz "Franfurter Schule" - Theodor W. Adorno rzekł ponoć, że czas dzieli się na to co przed i po Auschwitz. Myślę, że się mylił, bo czas dzielić się powinien dzielić się na czas przed tym, kiedy sąsiedzi postanowili pozabijać sąsiadów i ich dzieci, oraz na czas refleksji nad tym, dlaczego właściwie to zrobili. Właściwie umiemy już żyć ze słowem HOLOCAUST. Znacznie lepiej się nam wiedzie też ze słowem SHOAH. Wiemy doskonale, że umarło wówczas ponad pięć i pół miliona ludzi. Tylko czemu nie potrafimy pojąć?

    Bronimy się przed tym doskonale dokładając uroczyście kamienie do nagrobków i pomników. Wiemy i rozumiemy, czasem nawet popadając w zadumę. Tak - nazistowska żądza znalezienia winnych upośledzenia Narodu Niemieckiego (wówczas zasługującego na coś więcej) przyniosła miliony ofiar i jak by nie patrzeć - to bardzo smutne. Dlaczego nie potrafimy pojąć?

    Tego lata, gdy płonęły czarne loki Rachel z domu Zieleniec, gdy na jej być może oczach płonęły żywcem jej dzieci - Chaim, Sara i To Trzecie, trwał tylko jeden z HOLOCAUST, bo to jednak nie tylko jeden trwały i odgórnie kierowany proces. Niestety - muszę Was rozczarować, gdyż owych SHOAH było więcej. To skomplikowana ewolucja ludzkiej osobowości w ramach logiki i zachowań mas. To stopniowe i powolne w swym zwodniczym okrucieństwie etapy - naznaczenia, czyli utworzenia Gett. To był etap pierwszy, po którym przyszło zobojętnienie, czyli kolejny element krwawego zegara odmierzającego koniec życia - byleby nie mój koniec, rzecz jasna. Gdy mamy już za sobą etap drugi, dochodzimy rychło do trzeciego, tego który nas dziś najbardziej interesuje, czyli etapu zabijania widłami sąsiadów (jeśli mało finezyjne zawsze możemy wyobrazić sobie zarzynanie ich potomstwa), czyli tego, co wydarzyło się w Jedwabnem i setkach innych miejscowości zwanych czasem Sztetlami, ale teraz już nie - bo przecież nie zachował się nikt, komu by na tej nieco romantycznej nazwie jeszcze zależało...

    Oto jądro problemu - zanim jeszcze Niemcy uruchomili swe ciężarówki śmierci w Chełmnie nad Nerem, zanim jeszcze zbudowano "prysznice" w Bełżcu i Treblince dokonał się wielki HOLOCAUST i wielkie SOHAH rękami sąsiadów. Od wiecznie chłodnych brzegów Bałtyku, po miłe naszym stopom ciepłe piaski Morza Czarnego. Po prostu, wzięli i zabili. Widłami, lub palili żywcem. Tylko czasem gwałcili kobiety o ciemnych falujących lokach swobodnie i wolno opadających na smukłe szyje - takich, jaki miała Rachel...

    Równie rzadko jak oni je gwałcili, ja otwieram wieczorem butelkę wódki i wypijam ją szybko i sprawnie. Nie tak szybko i sprawnie jak wówczas mordowano, bo na przeszkodzie zawsze staje znak zapytania - jak to możliwe, by sąsiad zabił malutkie dzieci sąsiada...

Komentarze

Popularne posty