"Krwawy Dzień Pojednania - Wojna izraelsko-arabska 1973 roku"

 




 

1.  W krainie złudzeń

Pierwsze sygnały świadczące o braku jakichkolwiek rozstrzygnięć politycznych mimo druzgocącej klęski Państw Arabskich pojawiły się już niemal nazajutrz po zakończeniu działań zbrojnych w 1967 roku. Dyskusje prowadzone w Knessecie i rządzie na temat ewakuacji okupowanych obszarów w imię inicjatywy pokojowej doprowadziły do przegłosowania 19 czerwca 1967 roku wniosku o gotowości zwrotu okupowanej ziemi w zamian za pokój, jednak próby poszukiwania możliwości rozmów ze stroną arabską odbiły się jak od nieprzeniknionej ściany. Dyskutowano nie tylko na temat Synaju i Golanu – od lewej, do prawej strony izraelskiej sceny politycznej pojawiły się splecione w przedziwnej konfiguracji głosy o nonsensie okupowania także Zachodniego Brzegu. Choć oparte o zupełnie inne pobudki wizje przekucia militarnego triumfu w trwały pokój były właściwie jedynym mostem pomiędzy poszczególnymi stronnictwami miał jedynie ten efekt, że wzmagał atmosferę tymczasowości aktualnej sytuacji, do której społeczeństwo izraelskie stopniowo przywykało.

Już zatem od lata 1967 roku pojawiają się pierwsze nieśmiałe projekty utworzenia na Zachodnim Brzegu czegoś, co powinniśmy nazwać strukturą quasi-państwową, jednakże żadne stronnictwo polityczne nie próbowało takiej wizji urzeczywistnić choćby w części. Ta dwutorowość w izraelskiej polityce wobec problemu palestyńskiego stanie się wkrótce znakiem firmowym – jako wieczne stanie w rozkroku i niezdolność do podjęcia realnych działań będzie przez kolejne lata powracać jako standardowy sposób postępowania wobec Zachodniego Brzegu. Przecież wojskowa administracja obszarów okupowanych bardzo szybko na wniosek Mosze Dajana otwarła przeprawy na Jordanie, by umożliwić komunikację pomiędzy Palestyńczykami żyjącymi teraz po obu brzegach rzeki, ale już 15 lipca rozpoczęło sia za zgodą i wiedzą władz budowanie pierwszego izraelskiego osiedla na obszarach okupowanych – kibucu Merom na Golanie. Umożliwiono zatem kontakt pomiędzy Palestyńczykami z Zachodniego brzegu i z obozów uchodźców na terenie Jordanii, ale utrudniano jak tylko się da możliwość powrotu uchodźców, a jednocześnie już rok po zakończeniu wojny ultraortodoksyjny rabin Mosze Lewinger z błogosławieństwem izraelskiej prawicy założył w Hebronie pierwsze osiedle mające przywrócić Ludowi Izraela całą Palestynę. Nawet, gdyby którykolwiek kraj arabski (oprócz Jordanii rzecz jasna) był autentycznie zainteresowany unormowaniem stosunków z Izraelem ta dwutorowość polityki wobec terytoriów okupowanych zawsze pozwalał uczynić starą i jak się wydawało totalnie zgraną palestyńską kartę mocnym atutem. Mocnym, bo obok pragnienia odzyskania utraconej kontroli nad okupowanymi obszarami równie silnie łączącej kolejny potencjalny sojusz militarny w oparciu o ideę panarabską. Najwidoczniej Tel-Aviv nie potrafił pojąć, że zwycięstwo militarne kompletnie niczego nie zmieniało – władze sąsiednich państwa arabskich były w swej naturze autorytarne i nie musiały oglądać się na swą własną opinię publiczną, a ich podstawy zostały w żaden sposób zagrożone. Militarne upokorzenie paradoksalnie zadziałało przeciw Izraelowi – ludność arabska podrażniona w swej ambicji pragnęła rewanżu, a pozostawienie sprawy palestyńskiej samej sobie nadal pozwalało motywować arabskie społeczności otaczające Izrael poczuciem szlachetnego wspólnego celu. Przy czym rzecz jasna Arabowie jako grabarze państwowości palestyńskiej nie mogli i nie zamierzali mieć odtąd na uwadze rozwiązania problemu palestyńskiego jako zasadniczego celu swych kolejnych politycznych lub militarnych posunięć. Teraz ich celem było przede wszystkim odzyskanie obszarów okupowanych, a odrzucenie rozwiązania pokojowego przyszło im o tyle łatwo, że sam Izrael nie zrobił wiele, by można było pokojową inicjatywę kogokolwiek potraktować poważnie.


Anwar Sadat

Nawet najwspanialsze zwycięstwa militarne w wymiarze operacyjnym nie są żadnym gwarantem uzyskania oczekiwanych rozwiązań politycznych – kontynuowanie działań zbrojnych mimo klęsk i niepowodzeń to kwestia zasobów i szeroko pojętej przestrzeni do działania. Izrael nie był w stanie (choćby i w obawie o międzynarodową opinię publiczną) całkowicie opanować Syrii lub Egiptu, choć mógł zniszczyć ich zdolność do prowadzenia regularnych działań zbrojnych i okupować część terytorium. Z drugiej strony – Arabowie nie mieli już możliwości „zepchnięcia Izraela do morza”, likwidacji ich państwa i stawienia w ten sposób światowej opinii publicznej przed faktami dokonanymi. Choć rosnące zaangażowanie Moskwy w budowę potencjału militarnego Egiptu budziło niepokój Świata Zachodniego, jednocześnie rosnąca zależność od arabskiej ropy nakazywała narastającą powściągliwość we wspieraniu prozachodniego Izraela. Gdy zatem ZSRR ogłosiło wkrótce po arabskiej klęsce pełne poparcie dla „ofiar syjonistycznej agresji” i zadeklarowało zastąpienie utraconej broni nową, okazało się rychło, że militarne zwycięstwo niczego nie zmieniło – 2 sierpnia 1967 roku w Chartumie podczas zjazdu przywódców państw arabskich ustalono regułę „Trzech Nie” w stosunkach z Izraelem – żadnych negocjacji, żadnego uznania, żadnego pokoju. Co gorsza, gdy Arabowie mogli liczyć na dostawy broni pozwalające w stosunkowo krótkim czasie na odbudowę potencjału militarnego, Izrael utracił swego podstawowego partnera w tej kwestii – Francję. Wprawdzie oficjalnie embargo na dostawy broni Francja wprowadziła dopiero w 1969 roku za bezpośredni powód podając operację izraelskich komandosów z budzącej grozę formacji Sayeret-Matkal na terytorium Libanu, skutkująca zniszczeniem dwunastu samolotów pasażerskich libańskiego przewoźnika na tamtejszym lotnisku cywilnym jako akt zemsty za zakulisowe wsparcie terrorystów palestyńskich – ale stosunki izraelsko -francuskie psuły się już stopniowo wcześniej. Pomijając już polityczną izolację i łatkę „agresora”, Izrael nie był w stanie odtąd nabywać na rynkach światowych broni i amunicji w ilościach „przemysłowych” i choć dość szybko Tel-Aviv zaczął poszukiwać innych możliwości, w tym po raz pierwszy zaczął rozwijać własny kompleks militarno-przemysłowy izolacja państwa odgrywającego rolę regionalnego mocarstwa stała się na długi czas faktem, a zdolność do prowadzenia poważnego, konwencjonalnego konfliktu zbrojnego zaczęła konsekwentnie maleć. Paradoksalnie czynnikiem, który spowodował „zamrożenie” konfliktu był głęboko zakorzeniony brak wiary globalnych mocarstw w zdolność Arabów do sprostania niemal doskonałej (jak ją wówczas postrzegano) izraelskiej machinie militarnej. Tel-Aviv tymczasem, jak by tego nie rozumiał i dosłownie nie uczynił kompletnie nic, by wyjść z matni swych własnych złudzeń.


Gołda Meir

Poleganie na sile militarnej w kwestii bezpieczeństwa państwa jest oczywiście prawdą fundamentalną i nie podlegającą dyskusji, lecz ów efekt „ostrej klingi miecza” nigdy nie trwa długo, choć miewa charakter stereotypowy. Dla Izraelczyków tkwienie w pozie militarnego giganta od chwili politycznej porażki związanej z postawą pokonanych Arabów stało się zatem bardziej przykrym obowiązkiem, niż objawem dobrego samopoczucia. Państwo pozostawało w pozycji oblężonej twierdzy, tyle tylko, że o nieco większym obwodzie. Przede wszystkim rosnące trudności ekonomiczne Świata Zachodniego – dla USA ciężar finansowania Wojny w Wietnamie, dla krajów EWG problemy związane z zaburzeniami handlu wskutek blokady Kanału Sueskiego – determinowały poszukiwanie odprężenia w stosunkach międzynarodowych. Równolegle bladła wraz z biologiczną zmianą generacyjną pamięć o moralnym długu wobec Izraela w związku z Holokaustem, choć w pewnym stopniu podtrzymywały ją wciąż zdarzenia takie, jak sąd nad Adolfem Eichmanem. Niemniej jednak, zdarzyło się tak, że urzędujący od 20 stycznia 1969 roku nowy Prezydent USA mógł pozwolić sobie w gronie współpracowników na coś, na co nie pozwoliłby sobie nawet najpotężniejszy człowiek świata jeszcze dekadę wcześniej – czyli na jawnie antysemickie uwagi. To znak czasów – Izrael definitywnie tracił swoją niewinność jako polityczny podmiot i nie postrzegano go jako państwo o szczególnym statusie, czego także najwyraźniej w Tel-Avivie nie rozumiano. Stopień komplikacji relacji bliskowschodnich i ich konsekwencji dla społeczności międzynarodowej był kamieniem młyńskim u szyi, a Izrael nadal balansował nad klifem, choć większości jego mieszkańców wydawało się, że odsunięcie arabskiego zagrożenia dzięki militarnemu zwycięstwu nawet bez trwałego pokoju może mieć charakter definitywny. Optymizm ten najwyraźniej udzielił się sternikom nawy państwowej, jeśli przez długie lata konsekwentnie stali oni na stanowisku, że państwo może się normalnie rozwijać ekonomicznie, gdyż w razie niebezpieczeństwa konfliktu zbrojnego Cahal jak zwykle okaże wszystkie swoje przewagi nad każdym potencjalnym przeciwnikiem. Dogmatami stały się zatem przekonanie o wyższości izraelskich sił pancernych i powietrznych nad każdą koalicją arabską, a przede wszystkim – zdolność do wyprzedzenie każdego działania przeciwnika z uwagi na znakomicie działający wywiad, który zawsze na czas dostarczy informacji o rosnącym ryzyku konfliktu.

 

2.  Wojna na wyniszczenie

Impas w relacjach z pokonanymi stał się widoczny niemal natychmiast po zakończeniu działań wojennych, które właściwie nazajutrz po wojnie wznowiono. Rzecz jasna nie doszło do militarnej konfrontacji na wielką skalę, ale od 1 lipca 1967 roku zaczyna się Wojna na Wyniszczenie – ciąg niezliczonych drobnych utarczek, z czasem przyjmujący coraz bardziej zorganizowane formy wzajemnego nękania skutkującego stałym podtrzymywaniem stanu napięcia. Właśnie 1 lipca 1967 roku, zaledwie dni po zakończeniu działań Wojny Sześciodniowej z Port Fuad na terytorium okupowane przez siły izraelskie wyruszył niewielki oddział egipskich komandosów. Ich jedynym zadaniem było stanąć na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego i wywiesić egipską flagę narodową. Oczywiście dowództwo izraelskie natychmiast zareagowało i wzmocniona kompania wyparła komandosów zbrojnie na brzeg afrykański. W walce poległ jeden Egipcjanin, a 13 odniosło rany. Starcie to nie miało rzecz jasna większego znaczenia – podobnie, jak wiele kolejnych pojedynków artyleryjskich, czy lotniczych, ale stale podtrzymywało napięcie między stronami i powodowało konieczność podtrzymywania ciągłej wysokiej gotowości bojowej obu zwaśnionych stron. Dla Egiptu, w którym władze nie bardzo przejmowały się kosztami zbrojeń była to codzienność, dla Izraela coraz bardziej przykry ciężar, z którym trzeba było coś zrobić, jeśli gospodarka narodowa nie miała pogrążyć się w stagnacji i kryzysie przygnieciona kosztami okupacji.


Izraelski posterunek nad Kanałem Sueskim

W ciągu kolejnych dwóch tygodni doszło do sześciu incydentów zbrojnych, które przyniosły obu stronom znacznie poważniejsze straty niż pierwszy rajd komandosów egipskich. 2 lipca izraelskie samoloty zbombardowały pozycje egipskiej artylerii w Ras al-Isz. W odpowiedzi na to, dowództwo egipskie posłało swoje samoloty szturmowe dwa dni później przeciw izraelskim bazom na Synaju i straciło przy tym jednego MiGa-17. 8 lipca Izraelczycy zestrzelili egipskiego MiGa-21, którego pilot usiłował rozpoznawać izraelskie pozycje nad Kanałem Sueskim. Tego samego dnia łupem izraelskich myśliwców padł jeszcze Su-7 posłany przez Egipcjan w tym samym celu. W nocy z 11 na 12 lipca izraelski niszczyciel „Eilat” w towarzystwie ścigaczy „Aya” i „Daya” wykrył dwie łodzie torpedowe marynarki egipskiej należące do budowanego w ZSRR typu P-6 podczas patrolu wybrzeży Synaju na wysokości Rumani. Dowodzący niszczycielem komandor Icchak Szuszan natychmiast podjął akcję bojową i rozdzieliwszy swe siły ruszył do ataku. Gdy Izraelczycy skrócili dystans niszczyciel otworzył skuteczny ogień ze swych automatycznych działek przeciwlotniczych topiąc obie jednostki egipskie. W krótkim starciu Izraelczycy nie ponieśli strat, natomiast z załóg obu zatopionych łodzi torpedowych nie ocalał nikt. Dwa dni później nad Kanałem Sueskim ponownie zmierzyły się samoloty obu stron i tym razem Egipcjanie stracili aż siedem maszyn różnych typów.

Ten pierwszy okres starć pokazywał wyraźnie znaczną przewagę strony izraelskiej w zakresie siły ognia i zdolności do szybkiej reakcji, wkrótce jednak szala miała ostro skręcić w drugą stronę wskazując na szybki wzrost potencjału bojowego egipskich sił zbrojnych. Już 15 lipca 1967 roku izraelskie lotnictwo straciło Mirage III w czasie walki powietrznej z myśliwcami MiG-21, co było dla Izraelczyków poważnym ostrzeżeniem. W październiku 1967 roku egipskie dowództwo marynarki przygotowało zasadzkę na stale patrolujący wody oblewające północne wybrzeże Synaju siły izraelskie – tym razem w głównej roli obok niszczyciela „Eilat” miały wystąpić nowe, dostarczone przez ZSRR ścigacze rakietowe. Ponieważ izraelski okręt rutynowo docierał aż do granicy wód międzynarodowych w rejonie Port Said, dowództwo egipskie zaplanowało atak z wykorzystaniem rakietowych pocisków przeciw okrętowych typu P-15 „Termit” będących głównym uzbrojeniem ścigaczy rakietowych typu „Komar”. Obie egipskie jednostki pozostawały w porcie i sprawiały wrażenie nieaktywnych na ekranie radaru zainstalowanego na izraelskiej jednostce, tymczasem niszczyciel był pod stałą obserwacją i gdy tylko dotarł do krańcowego punktu swej stałej trasy Egipcjanie odpalili z pokładów ścigaczy pociski. Wprawdzie radar kontroli przestrzeni powietrznej wykrył egipskie pociski, a dowódca jednostki natychmiast zareagował nakazując ostry zwrot, ale „Eilat” nie miał szans ujść swemu przeznaczeniu – dokładnie o 17.32 pierwszy pocisk trafił tuż nad linią wodną dokonując ogromnych zniszczeń. Dwie minuty później celu dosięgnął także drugi pocisk. Izraelska jednostka zastopowała z dużym przechyłem wzywając pomocy, jednocześnie załoga przystąpiła do akcji ratunkowej porażonego niszczyciela. Po około godzinie Egipcjanie odpalili kolejną salwę złożoną również z dwóch pocisków, z których jeden trafił w śródokręcie pieczętując los jednostki. W ciągu 120 sekund „Eilat” skrył się pod falami, a jego licząca 199 osób załoga straciła 47 zabitych i około setki rannych. Izraelska klęska na morzu wywołała w Egipcie euforię, natomiast w Tel-Avivie ostro zaatakowano dowództwo sił zbrojnych za nieudolność skutkującą wysokimi stratami w ludziach. Trzy dni później izraelska artyleria polowa w akcie odwetu ostrzelała rafinerie paliw płynnych w Port Said w dużym stopniu niszcząc ich zdolności produkcyjne. Walki przybierały na sile.


Izraelski "Phantom II"

Wkrótce nie tylko strefa kanału stała się areną zmagań – szybko do działań nękających przyłączyli się Palestyńczycy z OWP, którzy rozpoczęli rajdy przeciw celom cywilnym (potencjalne cele wojskowe były zbyt silnie bronione) na terytorium okupowanym. Prowadzili oni swe działania przede wszystkim z terytorium Jordanii regularnie przekraczając Jordan. W odpowiedzi, 21 marca 1968 roku spore siły izraelskie przekroczyły rzekę i zaatakowały obóz uchodźców w Karameh, w którym komórki OWP były szczególnie aktywne. Ku zaskoczeniu izraelskiego dowództwa znajdujące się w rejonie obozu siły jordańskie weszły do akcji i Izraelczycy znaleźli się pod ogniem regularnej artylerii. Mimo strat w ludziach zdołali oni wejść do obozu niszcząc część zabudowań i zabierając ze sobą jako jeńców 141 Palestyńczyków. Podczas odwrotu saperzy Cahalu zniszczyli także most na Jordanie. Obie strony ogłosiły zwycięstwo, ale skala oporu zaskoczyła dowództwo izraelskie, które nie do końca chyba przemyślało konsekwencje swych działań. Na razie jednak sytuacja polityczna wokół Izraela wciąż wyglądała znośnie – w styczniu 1968 roku administracja prezydenta Lyndona Johnsona zmieniła dotychczasową politykę wobec Izraela i zaakceptowała plan „Peace Echo”, który zakładał sprzedaż broni dla Tel-Avivu, w tym przede wszystkim od dawna pożądane myśliwce F-4 „Phantom”. 5 września 1969 roku w obecności Premier Goldy Meir i Ministra Obrony Mosze Dajana uroczyście przyjęto pierwszą taką maszynę na uzbrojenie Sił Powietrznych Izraela. Było to ogromne wzmocnienie potencjału izraelskiego, gdyż Egipcjanie wspierani stale przez ZSRR nie próżnowali i stale wzmacniali swe siły powietrzne poprzez kolejne dostawy MiGów-21, a także rozpoczęli intensywną budową potężnego systemu obrony przeciwlotniczej nad Kanałem Sueskim, opartego o radzieckie instalacje radarowe i przede wszystkim – bardzo liczne bateria kierowanych rakiet przeciwlotniczych. Stale rosnące natężenie starć, ale przede wszystkim stale rosnące straty sił izraelskich spowodowały potrzebę znalezienia jakiegoś wyjścia – odpowiedzią miała stać się Linia Bar-Leva. Od 1968 roku izraelskie oddziały inżynieryjne zaczęły wznosić system umocnionych punktów oporu nad brzegiem Kanału Sueskiego – miały one pełnić rolę schronów dla izraelskiej obsady linii kanału i zredukować poziom strat. Z czasem rozbudowywano umocnienia i łączono je systemem transzei, a wreszcie zaczęto usypywać wysoki wał z pustynnego piasku, który miał zatrzymać próby forsowania kanału przez egipską broń pancerną. Owe fortyfikacje znalazły rychło potężną opozycję w postaci wielu czołowych oficerów z Arielem Szaronem na czele, którzy uważali, że przywiązanie się Cahalu do stałej pozycji obronnej pozbawia armię największego atutu – mobilności. Mimo to, rozbudowa linii trwała, choć faktycznie Izrael nie dysponował siłami zdolnymi do jej pełnego obsadzenia. W efekcie niewielkie oddziały wiodły dość wygodne życie w poszczególnych punktach umocnionych, ale obszerne połacie terenu pomiędzy nimi nie były w ogóle bronione, lecz jedynie okresowo dozorowane.

Całkowity koszt budowy Linii Bar-Leva wyniósł około 300 milionów Dolarów, co stanowiło wówczas olbrzymie obciążenie dla budżetu Izraela. Rosnące koszty niekończącej się wojny, mnożące się trudności ekonomiczne i brak jakichkolwiek perspektyw zmiany stanu spraw wpływały fatalnie na notowania rządzącej krajem Partii Pracy i stanowiło dodatkową presję na rządzących. Jeszcze w początkach dekady dochody realne rosły stabilnie i na wysokim poziomie, a średni roczny wzrost dochodu narodowego oscylował wokół 10 %. Wprawdzie gospodarka nie wchodziła jeszcze w fazę recesji, ale stały stan pogotowia wojennego powodował odpływ inwestorów, zmniejszał dochody z turystyki (ważny element struktury dochodów państwa) i przede wszystkim schładzał nastroje. Tymczasem Wojna na Wyniszczenie nabierała tempa, a wraz z nią rosły koszty – i społeczne i ekonomiczne. W konsekwencji lewicowy rząd zaczął stawać pod ścianą, tym bardziej, że oprócz wszystkich wymienionych trudności pojawiła się też kolejna – rosnący problem z nadzorem i kontrolą nad siłami zbrojnymi. O ile konieczność wydatkowania coraz większych kwot na zakup uzbrojenia była oczywista i nie podlegała dyskusji, to jednak sposób wykorzystania posiadanego potencjału militarnego stale powodował coraz głębszą izolację państwa. Sztab Generalny Cahalu proponował coraz twardsze środki reakcji na kolejne incydenty, ale najzupełniej nie potrafił pojąć potencjalnych konsekwencji. A te bywały opłakane – jak wspomniane już wcześniej embargo na dostawy sprzętu od najbliższego dotąd sojusznika – Francji. Stało się tak dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, że Francuzi mogą bardzo negatywnie zareagować na zniszczenie ich majątku (Francja posiadała 30 % udziałów w libańskich liniach lotniczych, które w skutek akcji Sayeret Matkal straciły dwanaście niebywale kosztownych samolotów pasażerskich) w kraju, który traktowała wciąż jako swoją strefę wpływów. Ta niezręczność kosztowała zatem państwo wiele, ale szczęściem w nieszczęściu miejsce Francji (choć początkowo w ograniczonym zakresie) zajął partner znacznie silniejszy – USA.


Umocnienia na Linii Bar-Leva

     Krytyczny okazał się okres pomiędzy latem 1969, a latem1970 roku. Już od maja 1969 roku aktywność egipskiej artylerii stopniowo rosła, a oba brzegi kanału stały się areną coraz liczniejszych drobnych utarczek. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy IDF straciło przynajmniej 47 poległych i 157 rannych. Oczywiście jedyną odpowiedzią Cahalu był nasilenie ataków na pozycje Egipcjan. W nocy z 19 na 20 lipca 1969 roku akcja komandosów izraelskich na Zielonej Wyspie postawiła na nogi całe siły egipskie – a był to zaledwie wstęp. Od rana 20 lipca izraelskie lotnictwo rozpoczęło operację „Boxer” i podjęło zmasowany atak niemal całością sił na pozycje egipskiej artylerii i broni przeciwlotniczej. Dowództwo sił powietrznych zdawało sobie sprawę ze stałej rozbudowy potencjału egipskiej obrony przeciwlotniczej i starały się ze wszystkich sił przeciwdziałać zamknięciu nieba nad Kanałem Sueskim. Pierwszy dzień operacji przyniósł Egipcjanom spore straty (szacunki mówią o nawet 300 poległych) przy relatywnie niskich stratach atakujących – Izraelczycy utracili dwa samoloty. Niemniej jednak efekt był bardzo krótkotrwały i egipska artyleria w ciągu kolejnych dni ponownie podjęła ostrzał sił izraelskich po drugiej stronie kanału. W konsekwencji lotnictwo izraelskie musiało odtąd niemal codziennie wykonywać liczne operacje bojowe w warunkach coraz silniejszej obrony przeciwlotniczej przeciwnika. Do grudnia 1969 roku izraelskie siły powietrzne wykonały nad Kanałem Sueskim ponad tysiąc lotów bojowych zadając duże straty egipskim siłom zbrojnym, tracąc przy tym trzy samoloty. Operacje te miały ten negatywny skutek, że dowództwo egipskie przekonało się, że dotychczas dominujące w systemie obrony przeciwlotniczej zestawy S-75 „Dwina” produkcji radzieckiej nie radzą sobie zbyt dobrze z operującymi na minimalnym pułapie samolotami izraelskimi. Wobec tego Kair zaczął domagać się pilnych dostaw nowocześniejszych zestawów rakietowych, oraz radarów kontroli powietrznej i zaczął je otrzymywać. Jeszcze jesienią 1969 roku lotnictwo izraelskie nadal potrafiło całkowicie dominować w strefie walk, ale 9 grudnia 1967 roku doszło do wydarzenia, które wstrząsnęło całym Cahalem. Tego dnia wspomagane przez radziecki radar P-15 egipskie myśliwce stoczyły pomyślną walkę z izraelskimi Mirage III zestrzeliwując dwa z nich. Jakby tego było mało, w godzinach popołudniowych łupem MiGów-21 padł jeden z niedawno pozyskanych F-4 „Phantom II”, które zwycięzcą okazał się porucznik Ahmed Atef. Ta porażka nie była tylko ciosem wizerunkowym – jasnym stało się, że dotychczasowa taktyka operacji powietrznych została przez Egipcjan i ich radzieckich doradców „rozczytana”.

27 grudnia 1967 roku izraelscy komandosi przeprowadzili śmiałą operację o kryptonimie „Rooster 53” atakując bazę w Ras Ghareb. Po stosunkowo łatwym obezwładnieniu słabej obsady bazy komandosi zdobyli w stanie nienaruszonym, zdemontowali i przetransportowali na pokładach dwóch śmigłowców „Super Stealion” radziecki radar P-12. Stanowiło to nie lada gratkę dla wywiadów Państw Zachodnich i w krótkim czasie pozwoliło na wypracowanie środków zaradczych. Kłopoty jednak spiętrzały się w szybkim tempie – już w styczniu 1970 roku Moskwa zgodziła się na dostawy zestawów przeciwlotniczych „Kub” i rakiet „Strzała”. Szczęściem dla Izraela na Kremlu rosło jednak niezadowolenie ze sposobu w jaki Kair używał dostarczanej szerokim strumieniem broni i technologii. Generalnie Sowieci mieli dość kiepskie zdanie o zdolności bojowej arabskich armii i radzieccy doradcy nie byli z uwagi na swój stosunek do miejscowych ani szanowani, ani lubiani. Także USA coraz bardziej odczuwające koszty obecności w Azji Południowo-Wschodniej coraz mniej chętnie spoglądało na pracującą nad Kanałem Sueskim „maszynkę do mielenia mięsa”. Oba mocarstwa zaczęły coraz silniej napierać na zwaśnione strony w celu wymuszenia przerwania stale eskalującej wymiany ciosów, przy czym o ile Waszyngton zainteresowany był zachowaniem militarnego status quo, Sowieci starali się nadać nieuchronnemu zawieszeniu broni pozory militarnego triumfu. Jeszcze w maju 1970 roku siły egipskie rozpoczęły kampanię wciągania izraelskich patroli w zasadzki ogniowe, co zapoczątkowało nowy etap walk. Wzmożona aktywność egipskich sił zbrojnych i rosnący poziom strat sił izraelskich spowodował ponowne wzmożenie operacji lotniczych w strefie kanału – apogeum konfrontacji nastąpiło 30 lipca, gdy izraelskie Mirage III i „Phantomy” (12 maszyn) wciągnęło grupę egipskich maszyn pilotowanych przez radzieckich doradców w zasadzkę. W konsekwencji zestrzelenia w czasie tej walki aż pięciu MiGów-21 radzieccy doradcy wymusili przesunięcie baterii rakiet przeciwlotniczych bliżej kanału, by zapewnić lepsze wsparcie dla operującej tam artylerii i ograniczyć możliwości działania izraelskich sił powietrznych. Już 3 sierpnia lotnictwo izraelskie straciło nad kanałem kolejnego „Phantoma”, a drugi powrócił do bazy poważnie uszkodzony.

Skokowy wzrost zagrożenia ze strony baterii rakiet przeciwlotniczych skłonił Waszyngton do jeszcze silniejszego parcia ku przerwaniu ognia. 7 sierpnia 1970 roku obie strony zgodziły się na rozejm i po raz pierwszy od wielu miesięcy w strefie Kanału Sueskiego zapadła cisza. Oczywiście obie strony zawieszenie broni potraktowały jako krótka pauzę przed kolejną eskalacją działań – stroną aktywniejszą byli Egipcjanie, którzy wykorzystali rozejm do przegrupowania w rejon strefy kanału kolejnych zestawów przeciwlotniczych i w końcu sierpnia 1970 roku mieli już w tym rejonie około stu baterii rakiet różnych typów. Tymczasem nadchodziły wydarzenia, które miały kruchy rozejm utrwalić – 28 września 1970 roku niespodziewanie na zawał serca zmarł Gamal Naser.

 

3.  Nowe sytuacje

Śmierć egipskiego przywódcy niosła za sobą kolosalne konsekwencje – znacznie poważniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wydawało się, że odejście osoby tak dominującej na egipskiej i właściwie całej panarabskiej scenie politycznej wywoła chaos, skutecznie sparaliżuje najgroźniejszego rywala Izraela – i tak to właśnie wyglądało. Izraelski wywiad przypuszczał, że nowy przywódca Egiptu – dotychczasowy Wiceprezydent Anwar Sadat jest postacią pozbawioną poważnego zaplecza politycznego i jego pozycja jest bardzo słaba. O ile Naser potrafił utrzymywać się na powierzchni nawet po tak dotkliwych klęskach militarnych jak te z 1956 i 1967 roku, w Tel-Avivie uważano, że Sadat nie udźwignie na swych barkach jednoczesnego budowania swej pozycji i kontynuowania coraz kosztowniejszej militarnej konfrontacji na Synaju. Uważano w Cahalu i w sferach rządowych, że mimo trudności to Izrael przeważał i zadawał Egiptowi straty na dłuższą metę nie do zaakceptowania. Myśli tej sprzyjało dziwne i charakterystycznie dwuznaczne nastawienie Moskwy, która okresowo intensyfikowała dostawy sprzętu bojowego jednocześnie ewidentnie hamując dążenia egipskie na forum międzynarodowym. Wnioski wyciągane przez władze izraelskie miały pewne podstawy – straty poniesione podczas Wojny na Wyniszczenie przez państwa arabskie były bardzo poważne. Tylko Egipt stracił przynajmniej 3000 zabitych i około 7000 rannych (wojskowych i cywilów), od 60 do nawet 114 samolotów (wywiad USA ustalał straty egipskie na 106 samolotów), oraz mnóstwo innego sprzętu wojskowego. W setkach i tysiącach zabitych i rannych należy także liczyć ofiary wśród Palestyńczyków, Jordańczyków i Syryjczyków – w ciągu trzech lat aktywności OWP władze izraelskie zatrzymały ponad 2500 członków lub podejrzanych o przynależność do organizacji współtworzących palestyński ruch. Ciągnący się latami konflikt był też bardzo kosztowny dla Państwa Izraela – zginęło 227 cywilów, oraz od 694 do nawet 1424 poległych żołnierzy. Utracono 30 samolotów (Izrael przyznał się do straty 24 maszyn). Największym problemem było poważne zachwianie izraelskiej dominacji w powietrzu, z czego nie bardzo zdawano sobie sprawę. Warto tutaj przytoczyć konkluzje zawarte przez raport sporządzony przez amerykański wywiad dotyczący wyników walk powietrznych nad Kanałem Sueskim. Twórcy raportu doszli do wniosku, że piloci arabscy byli generalnie słabo wyszkolenie, nie przejawiali koniecznej do skutecznej walki powietrznej inicjatywy, nie potrafili szybko adoptować się do zmieniających się warunków, w efekcie czego Izrael stracił w walkach powietrznych zaledwie 16 samolotów. Jak się wydaje do podobnych wniosków doszli sami Izraelczycy. Nie dostrzegano stałego wzrostu potencjału bojowego zarówno sił powietrznych Egiptu, jak i systemu rakietowej obrony przeciwlotniczej. Izraelczycy czuli się bezpieczni pod parasolem swych sił powietrznych, stale wzmacniali potencjał swych sił pancernych i rozbudowywali linię Bar-Leva. W tych okolicznościach nie brano nawet pod uwagę możliwości zmasowanego ataku sił egipskich przez kanał, a jeszcze bardziej uspokajającym czynnikiem był faktyczny rozpad dotychczasowej koalicji. Kolejne wydarzenia miały tą pewność siebie jeszcze bardziej umocnić.


Umocnienia Linii Bar-Leva

Gamal Naser jeszcze żył, gdy 17 września 1970 roku OWP ogłosiło powstanie w północnej Jordanii „Wyzwolonego terytorium palestyńskiego”. Król Hussein został tym samym postawiony pod ścianą i zareagował zbrojnie. Jego sytuacja w swoim własnym kraju była bardzo trudna – Palestyńczycy stanowili większość mieszkańców Jordanii, której społeczeństwo było właściwie zlepkiem bardzo różnych grup plemiennych, a co gorsza byli dość dobrze zorganizowani i w wielu regionach ich organizacje społeczne i polityczne stanowiły w praktyce państwo w państwie. Palestyńczycy bardzo źle przyjęli akceptację Planu Rodgersa, który zakładał trzymiesięczny rozejm pomiędzy Izraelem, a państwami arabskimi i ewakuację przez Izrael terytoriów okupowanych. W konsekwencji stojący na czele OWP Arafat uznał, że sprawa palestyńskiej wolności zostanie zamrożona, a Palestyńczycy nadal będą przedmiotem ustaleń międzynarodowych w swej własnej sprawie. W tej sytuacji Arafat zdecydowany był obalić władzę słabego jak mu się wydawało monarchy i podporządkować Jordanię jako państwo palestyńskim celom politycznym. Latem 1970 roku bojówki palestyńskie rozpoczęły napady na jordańskie ośrodki administracji państwowej i posterunki policji – polała się krew. Choć OWP czuła się silna, w rzeczywistości nie była dość silna, by stawić czoła Królewskim Siłom Zbrojnym w znacznej mierze odbudowanym po porażce na Zachodnim Brzegu i lojalnym wobec władzy monarszej. Palestyńczycy atakowani przez jordańskie siły pancerne i artylerię szybko ulegli dysponując właściwie tylko lekką bronią strzelecką. Tysiące Palestyńczyków musiało szukać schronienia w Syrii, a nawet w Izraelu. Tel-Aviv natychmiast wyczuł okazję i gdy na terytorium Jordanii zaczęły wkraczać syryjskie związki pancerne posłane przez Damaszek na pomoc OWP na swej drodze napotkały izraelską brygadę pancerną wsparta lotnictwem. Gdy fiasko syryjskiej interwencji stało się jasno stanowisko OWP zmiękło i Naserowi udało się doprowadzić do podpisania 27 września porozumienia pomiędzy OWP, a Hussejnem. Następnego dnia jak wiemy Naser zmarł, a Hussejn zdecydował się raz na zawsze rozwiązać problem palestyński na terytorium Jordanii – siły królewskie rozpoczęły zakrojoną na szeroką skalę operację mającą całkowicie zlikwidować struktury bojowe OWP. Palestyńczycy pozbawienie wsparcia z zewnątrz ulegli do lipca 1971 roku i Hussejn miał swoje zwycięstwo. W efekcie tarć związanych z charakterem pomocy dla OWP doszło w Damaszku do kolejnego zamachu stanu i władze nad Syrią przejął Hafez Assad. Ta konstelacja wydarzeń przyniosła Izraelowi same korzyści – Egiptem rządził słaby (jak się wówczas wydawało) i niepewny swej przyszłości Anwar Sadat, OWP została arabskimi rękami kompletnie rozbita i jej resztki znalazły schronienie w Syrii i Libanie (Liban został zmuszony do przyjęcia Palestyńczyków przez państwa arabskie, z których żadne nie chciało brać na swe barki tego problemu), a kolejny zamach stanu w Damaszku skutkował jak zwykle zresztą czystkami w armii i administracji publicznej. Sprawy w zasadzie układały się znakomicie, tym bardziej, że w odpowiedzi na rozprawę z OWP nazwaną „Czarnym Wrześniem” kraje arabskie zerwały stosunki z Jordanią, której władca już pozbywszy się Arafata i jego ludzi zaproponował nagle federalizację swego państwa z Zachodnim Brzegiem (okupowanym przez Izrael) jako autonomiczną jednostką. Społeczność międzynarodowa była zdumiona – przecież karta palestyńska była stałym powodem wrogości wobec Izraela, a tym czasem arabski przywódca, który zaproponował konkretne rozwiązanie tej kwestii został dosłownie przez pozostałych arabskich liderów został w sposób niewyobrażalny zmieszany z błotem.

Widząc zatem gołym faktyczny rozpad arabskiej koalicji nowy rząd w Tel-Avivie z Goldą Meir na czele stanął przed obliczem zupełnego kuriozum, jakim była publiczna wypowiedź Anwara Sadata z początków 1971 roku, w której stwierdził on zupełnie nieoczekiwanie, że jest w stanie uznać Państwo Izraela i rozpocząć proces pokojowy – Tel-Aviv w ogóle się do tej wypowiedzi nie odniósł, choć powszechnie szanowany wówczas redaktor „Newsweeka” Arnauld de Bochgrave, który rozmawiał z Sadatem osobiście czym prędzej podczas prywatnego spotkania z Goldą Meir zapewnił ją o szczerości intencji egipskiego przywódcy. Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić na ile Sadat mówił szczerze – jego późniejsze działania obfitują w liczne wolty i zmiany frontu, więc być może był to rodzaj zasłony dymnej dla początków ponownego montowania antyizraelskiej koalicji. Z drugiej strony natomiast, Sadat okazał się być niezwykle pragmatycznym mężem stanu, więc nie można też wykluczyć autentycznej próby rozwiązania problemu okupacji terytorium Egiptu, oraz położenia tamy wobec rosnącej zależności Egiptu od pomocy sowieckiej właśnie w drodze pokojowych negocjacji. Szkopuł w tym, że Izrael był w swej polityce zagranicznej równie chwiejny, jak w polityce wobec obszarów okupowanych. Owszem – zasada „Pokój za ziemię” była oficjalnie podstawową linią polityki zagranicznej, ale od lipca 1967 roku władze Izraela zupełnie nic w tym kierunku nie robiły – wprost przeciwnie – kolejne osiedla, a zwłaszcza budowa instalacji służących do wydobycia ropy naftowej w strefach okupowanych, których sprawiały coraz silniejsze wrażenie, że Izrael wbrew swoim własnym deklaracjom, zamierza zostać na Zachodnim Brzegu i na Synaju znacznie dłużej.

 

4.  „Wysokie Minarety”

Gdy nikt nie zwrócił uwagi na pokojowe gesty Anwara Sadata, zdecydował się on podążać inną drogą – ogłosił on rok 1971 „Rokiem Przełomu” i rozpoczął aktywne działania dyplomatyczne mające przynieść mu w ostatecznym rozrachunku zupełnie nowe rozdanie w bliskowschodniej partii pokera. Zaczął od Moskwy, gdzie po pierwsze starał się o zwiększenie dostaw broni, po drugie zaś, starał się uzyskać mocniejsze wsparcie dyplomatyczne dla swych przyszłych kroków. Na tym etapie egipski przywódca był wyraźnie zdeterminowany, by ponowić stan ograniczonej militarnej konfrontacji nad Kanałem Sueskim, czekało go jednak srogie rozczarowanie – Kreml wprawdzie zobowiązał się do dalszych dostaw uzbrojenia, ale wyraźnie zwlekał z ich realizacją chcąc w ten sposób wymusić na swym egipskim partnerze utrzymanie rozejmu. Mimo wszystko Sadat planował kolejne operacje przeciw siłom izraelskim, takie jak zmasowany nalot na Szarm el-Szejk. W sukurs Izraelowi przyszedł wówczas konflikt w innym punkcie zapalnym – wojna Pakistanu i Indii. Ponieważ cały świat zwrócił swe oczy w stronę tamtejszej wojny, jakakolwiek egipska operacja militarna nie spełniłaby swej roli. Jesienią 1971 roku Sadat ponownie zwrócił się do ZSRR z propozycją spotkania na najwyższym szczeblu w sprawie dostaw broni, z czym władze radzieckie wciąż zwlekały. Czekała go niemiła niespodzianka – na propozycję zorganizowania spotkania w styczniu 1972 roku, odpowiedziano mu, że takie spotkanie może odbyć się dopiero w lutym i nie podano żadnych konkretów. Gdy spotkanie Sadata z Breżniewem doszło wreszcie do skutku gensek powiedział Sadatowi wprost – władze ZSRR nie sądzą, by egipskie wojsko było w stanie właściwie użyć przekazywanego wyposażenia. Egipski prezydent powrócił do Kairu z niczym. Dokładnie takim samym efektem zakończyły się rozmowy w maju.


Wyrzutnia rakiet zestawu S-75

Sadat zrozumiał wreszcie, że radzieckie manewry mają konkretny cel – Kreml był zdecydowany kontynuować politykę odprężenia w swych relacjach ze Światem Zachodnim i jakakolwiek kolejna militarna konfrontacja sponsorowana przez ZSRR mogła tę politykę pogrążyć. Zwłaszcza od kiedy USA na poważnie zabrało się za polityczne próby rozwiązania problemu. Tutaj po raz pierwszy Anwar Sadat pokazał, że jest nieprzeciętnym i przewidującym politykiem – niespodziewanie w czerwcu 1972 roku zażądał opuszczenia Egiptu przez wszystkich radzieckich doradców. Było to starannie przemyślane i bardzo błyskotliwe posunięcie, które trafiło w bardzo czuły punkt – Kreml zaczął na poważnie brać pod uwagę reorientację Egiptu w stronę USA. Wyjazd Sowietów pokazał tez, że Egipt w żadnym razie mimo rosnącego zaangażowania radzieckiego w każdej w zasadzie dziedzinie nie jest radziecką marionetką. Po trwających kilka miesięcy targach, przy czynnej syryjskiej mediacji, ostatecznie obie strony powróciły do poważnych rozmów, które w lutym 1973 roku przyniosły wreszcie konkrety – ZSRR rozpoczął dostawy broni, a doradcy wrócili nad Nil. Kolejnym krokiem Sadata, było zastąpienie dotychczasowego Ministra Obrony, Mohammeda Sadeka al- Sadra generałem Ahmedem Ismailem. Generał Ismail cieszył się opinią wyjątkowo utalentowanego i agresywnego dowódcy i w jego osobie Sadat uzyskał mocnego sojusznika dla swej coraz bardziej krystalizującej się wizji otwartej wojny. Do końca czerwca 1973 roku ZSRR dostarczył do Egiptu i Syrii więcej broni niż przez dwa wcześniejsze lata. Egipt na poważnie przygotowywał się do wojny, a duet Sadat-Ismail czynił te przygotowania bardzo konkretnymi – po raz pierwszy Egipt i Syria zaczęły realnie koordynować swoje działania tworząc wspólny plan operacyjny. Także w sferze dyplomatycznej Sadat uzyskał sukcesy, zapewniając sobie obietnicę realnej pomocy militarnej ze strony Iraku i Maroka. Przyszła wojna miała być dla Egiptu zupełnie inna niż poprzednie, po raz pierwszy egipscy decydenci faktycznie starali się przeanalizować dotychczasowe niepowodzenia i wprowadzić w życie zmiany oparte i szczegółową i kompetentną analizę.

Generał Ismail jeszcze przed objęciem teki ministerialnej dał się poznać jako surowy i wymagający dowódca, a przede wszystkim przez dwa lata (1971-1972) stał na czele egipskiego wywiadu wojskowego, co dało mu ogromną wiedze na temat przeciwnika. Wraz z grupa autentycznie uzdolnionych oficerów różnych rodzajów broni promowanych kosztem skompromitowanych klęską 1967 roku dość szybko zaczął zmieniać oblicze armii. Żołnierze poddani zostali ostremu reżimowi niezwykle intensywnych ćwiczeń, wraz z bardzo intensywną pracą wychowawczą. Wraz ze stopniowym przyswajaniem nowego wyposażenia takiego jak wyrzutnie kierowanych rakiet przeciwpancernych, granatniki przeciwpancerne, czy ręczne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych stopniowo właściwie na oczach izraelskich patroli egipska armia zmieniała się w sprawną i groźną siłę bojową. Stały wzrost potencjału bojowego powinien był zaniepokoić Sztab Generalny Cahalu, tak się jednak nie stało. Dlaczego?


generał Ismail

Samozadowolenie i poczucie posiadania absolutnej przewagi to tylko jeden z problemów trapiących siły zbrojne Izraela w owym okresie. Kluczowa wydaje się pokoleniowa zmiana na wyższych stanowiskach dowódczych w Cahalu. Otóż, nowe postacie zajmujące eksponowane i kluczowe stanowiska takie jak mianowany z dniem 1 stycznia 1972 roku nowy Szef Sztabu Generalnego – generał Elazar, czy promowany na stanowisko dowódcy frontu synajskiego w lipcu 1973 roku generał Gonen byli oczywiście sprawdzonymi w boju, utalentowanymi i kompetentnymi oficerami, ale zastępując takie postacie jak Ariel Szaron trudno było im się mierzyć z legendą i nie mieli dość autorytetu, by móc realnie wpływać na bieg zdarzeń. Rząd Gołdy Meir był zresztą zdecydowany silną ręką kontrolować armię, której najważniejsze postacie – jak wspomniany nie bez kozery Szaron – stawały się z wolna poważną polityczną konkurencją. Ariel Szaron odszedł z wojska, by móc ubiegać się o mandat w Knessecie i dość szybko zdobył sobie silne wpływy na izraelskiej scenie politycznej. Było to zjawisko dla Partii Pracy o tyle niebezpieczne, że Sharon i grupa popierających go bezwarunkowo oficerów wykonali woltę i powołali do życia konkurencyjną partię „Szlomcijon”. Między armią, a rządem zaczął w ten sposób powstawać coraz większy mur. Jeśli brakowało zaufania i transparentności na linii Rząd-Sztab Generalny, korzystał na tym wywiad wojskowy – Aman, na którego czele stał wówczas generał major Eliahu Zeira. Zeira, choć oceniany bardzo wysoko w sferach wojskowych i rządowych był koniunkturalistą. Szybko dostrzegł swoją szansę i uzyskując przewagę nad konkurencyjną służbą – Mossadem – zaczął zasypywać gabinet w Tel-Avivie rozbudowanymi raportami bardzo precyzyjnie określającymi aktualny obraz egipskich i syryjskich sił zbrojnych. Nie było to trudne, gdyż jak wiemy obie wrogie Izraelowi siły znajdowały się dosłownie na wyciagnięcie ręki, a do tego Aman faktycznie dysponował skutecznymi narzędziami do działań wywiadowczych. Tyle tylko, że generał Zeira w głębi serca gardził Arabami i był absolutnie przekonany o ich słabości, objawiającej się kiepskim wyszkoleniem i morale. Jeśli Zeira odkrył, że jego w gruncie rzeczy uspokajające raporty wywiadowcze zyskują akceptację gabinetu, nie był zainteresowany podważaniem swej własnej, doskonale znanej opinii na temat arabskich zdolności militarnych. A rząd Zeiry słuchał.


Generał Zeira

Istotnym problemem było to, że poglądy generała Zeiry na temat arabskich sił zbrojnych nie były odosobnione. Dla większości dowódców średniego i niskiego szczebla przewaga izraelska w poziomie umiejętności i motywacji była w zasadzie poza wszelką dyskusją. Pogląd ten umacniał się stale nie tylko z uwagi na dysproporcje strat podczas Wojny 1967 roku, czy Wojny na Wyczerpanie. Ostatnie lata Cahal nie ustawał w wysiłkach ukierunkowanych na podwyższenie sprawności bojowej rodzajów wojsk – trwała stała modernizacja procedur, wyposażenia bojowego i planowania. Zarówno siły powietrzne, jak i broń pancerna jawiły się jako silniejsze niż kiedykolwiek, a po stracie niszczyciela „Eilat” także marynarka wojenna została poddana gruntownej modernizacji – zakończyła się epoka niszczycieli pamiętających jeszcze II Wojnę Światową, a zamawiano w stoczniach zachodnioeuropejskich nowoczesne lekkie okręty wyposażone w kierowane pociski rakietowe. Reasumując zatem – podstawy militarnej Państwa Izraela wydawały się mocniejsze niż kiedykolwiek – siły powietrzne kontrolowały przestrzeń powietrzną, granice państwa chronione były przez wysunięte umocnione rubieże na Golanie i nad Kanałem Sueskim, a na zapleczu dysponowano potężną pancerną armadą zdolną do wykonania miażdżących uderzeń. Nad wszystkim zaś czuwał wywiad, który jak dotąd zawsze był w stanie uprzedzić izraelska centra decyzyjne o nadchodzącym kryzysie, a decydenci mieli wówczas dostatecznie dużą poduszkę czasową, by przeprowadzić mobilizację i wykonać uderzenie wyprzedzające – co tak znakomicie sprawdziło się w 1967 roku.

Tymczasem po drugiej stronie kanału generał Ismail stał przed bardzo trudnym zadaniem – musiał poradzić sobie z planem operacyjnym zakładając trzy poważne problemy. Pierwszym z nich, było uzyskanie elementu zaskoczenia – oczywistym było, że forsowanie kanału w obliczu umocnień linii Bar-Leva za która stała by zmobilizowana i gotowa do walki armia izraelska byłoby zwykłym szaleństwem. W Kairze szacowano, że taki wariant dawał zaledwie 30 % szans na sukces przy czym oceniano potencjalne straty własne na około 30 000 żołnierzy, nie mówiąc o sprzęcie. W tych okolicznościach niemożliwym byłoby rozwinięcie operacji zaczepnej w głąb Synaju nawet po uchwyceniu przyczółków. Aby uzyskać upragnione zaskoczenie Kair rozpoczął bardzo ryzykowną grę, którą śmiało można porównać do szachowego gambitu. Z jednej strony, od stycznia 1973 roku co kilka dni powoływano pod broń rezerwistów na duże ćwiczenia, które przeprowadzano jako wielkie demonstracje sił tuż nad brzegiem kanału – paradoksalnie prowadziło to do stopniowego przyzwyczajania przeciwnika do zagrożenia na zasadzie efektu „gotowania żaby”. Mimo starań największy sukces przyszedł zupełnie przypadkiem. Prezydent Sadat początkowo zamierzał rozpocząć wojnę w maju 1973 roku. Ów termin zbiegł się w czasie z wybuchem walk w Libanie, w którym znacznie wzmocniona przybyciem tysięcy Palestyńczyków większość muzułmańska zdecydowała się siłą obalić dotychczasowy, dyskryminujący ich porządek polityczny, a przede wszystkim z kolejną rundą amerykańsko-radzieckich rozmów odprężeniowych. Zarówno Moskwa, jak i Waszyngton życzyły sobie spokojnego tła do rozmów i stanowczo przestrzegły Izrael i Egipt, grożąc zerwaniem współpracy w wypadku wznowienia działań militarnych. Sadat faktycznie odwołał operację, ale wykorzystał starcia w Libanie, które przyniosły częściową mobilizację Egiptu i Syrii, dzięki czemu mógł płynnie przejść do kolejnej fazy przygotowań do ataku na Izrael. Choć Amman uspokajał wskazując na problem libański jako powód dla ruchów wojsk państw arabskich, Mossad miał na ten temat zupełnie inne zdanie – „Instytut” posiadał bowiem swego szpiega w najwyższym kręgu egipskiej władzy, którym był wieloletni bliski współpracownik Prezydenta Nasera, a po jego śmierci także Prezydenta Sadata Ashraf Marwan. Ostrzegł on wywiad izraelski o egipsko-syryjskich przygotowaniach wojennych, które szef Sztabu Generalnego Cahalu, generał Elazar wziął bardzo poważnie. 27 maja 1973 roku Izrael rozpoczął procedurę „Białobłękitny Alert”, oznaczający pełna mobilizacje całych sił zbrojnych.


Ashraf Marwan

Sadat miał swój sukces – po zaledwie kilku dniach okazało się, że Egipcjanie przeprowadzili ćwiczenia i zwolnili rezerwistów do domu. Przedwczesna mobilizacja przyniosła Izraelowi nie tylko olbrzymie koszty ekonomiczne, ale skutecznie podważyła pozycję generała Elazara w oczach członków gabinetu Gołdy Meir. Nikt w Mossadzie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich największy i najściślej chroniona perła, czyli Ashraf Marwan w rzeczywistości był podwójnym agentem i realizował sprytną strategię maskowania arabskich przygotowań wojennych. Potem jeszcze kilkukrotnie Marwan informował swych izraelskich mocodawców o przygotowaniach wojennych, ale raporty zawierające jego ostrzeżenia nie były już traktowane poważnie przez rząd w Tel-Avivie. Kolejnym krokiem w strategii maskowania arabskich przygotowań było użycie jordańskiej karty. Po rozprawie z OWP stosunki Jordanii ze swymi dotychczasowymi arabskimi aliantami pozostawały zamrożone. Wprawdzie Król Hussejn starał się poprawić relacje z Kairem i Damaszkiem, ale dotychczas niewiele z tego wynikało. Hussejn był autentycznie przerażony perspektywą nowej wojny, gdyż osobiście bardzo nisko oceniał arabskie szanse na zwycięstwo i nie chciał kolejny raz angażować się w militarne awantury. Niespodziewanie, na 10 września 1973 roku zwołano egipsko-syryjsko-jordański szczyt, z którego Hussejn powrócił uzyskawszy wszystko, czego oczekiwał. Zarówno Egipt, jaki i Syria milcząco zaaprobowały rozprawę z OWP, oraz zgodziły się na jordańską neutralność w nadchodzącej wojnie. Oczekiwano jedynie, że Jordania skoncentruje nad rzeką Jordan swe siły zbrojne, by taką manifestacją związać część sił izraelskich. Dwa tygodnie po szczycie Hussejn spotkał się nieoficjalnie i w tajemnicy z Gołdą Meir informując ją o ustaleniach konferencji z Assadem i Sadatem i przestrzegając przed wojną. Nikt nie wiedział, że w Kairze doskonale wiedziano o jordańskiej grze „na dwa fronty” i wykorzystano to bezwzględnie. Oczywiście rząd Gołdy Meir nie wziął tych ostrzeżeń na poważnie. Stało się tak dlatego, że już 13 września nad Golanem syryjskie lotnictwo sprowokowało incydent z udziałem samolotów izraelskich, co kosztowało Arabów 13 maszyn. Natychmiast po starciu Syria dokonała szeregu przegrupowań swych wojsk w rejonie Golanu, co w Izraelu uznano, za typowe i całkiem zrozumiałe. Gdy 27 września Hussejn zwierzył się izraelskiej Pani Premier ze swych rewelacji, uznano, że jego ostrzeżenie jest spóźnionym echem syryjskich przygotowań do większej operacji lotniczej, którą tak skutecznie sparaliżowały izraelskie siły powietrzne. Koniec końców – „żaba została ugotowana” – Od stycznia 1973 roku Egipt mobilizował swe siły częściowo przynajmniej 22 razy, ale w żaden sposób nie naruszał ustaleń rozejmowych. Władze Izraela doszły do konkluzji, która znakomicie streścił Michael Handel z Uniwersytetu Hebrajskiego w swej wyśmienitej analizie porażki izraelskiego wywiadu – „Im ryzyko większe, tym mniej prawdopodobnym się wydaje”. Ponieważ w Tel-Avivie nie wierzono w zdolność Arabów do odniesienia zwycięstwa w militarnej konfrontacji z Izraelem, uznano działania egipskie i syryjskie za rodzaj bluffu. W ludzkiej naturze leży przecenianie swych szans na wygraną przy jednoczesnym niedocenianiu ryzyka porażki – i zasada ta zadziałała doskonale.

Drugim problemem generała Ismaila było zaplanowanie operacji forsowania Kanału Sueskiego. Aby zrozumieć jak wielkim wyzwaniem było forsowanie kanału warto przyjrzeć się strukturze stojącej nad jego brzegiem Linii Bar-Leva. Nad samym brzegiem kanału usypano wysokie na od 20 do nawet 32 metrów wały. Na ich szczycie rozmieszczono stanowiska ogniowe w ilości mniej więcej dziesięciu na kilometr – większość z nich nie była obsadzona, ale izraelscy żołnierze stale patrolowali teren i korzystali z tych posterunków. Wał usypano w taki sposób, że w jego środku umieszczono zbiorniki na ropę naftową, które połączono z kanałem systemem rur. W wypadku rozpoczęcia forsowania kanału obrońcy mieli otworzyć zawory spuszczając ropę do wody i podpalić ją. Za pierwszym wałem atakujących czekały kolejne pasy obrony oddzielone od siebie systemem zasieków i pól minowych. Tuż za wałem zbudowano 35 plutonowych punktów oporu, z których obsadzono na stałe 18. W odległości od 7 do 10 kilometrów od linii brzegowej kanału wzniesiono kompanijne punkty oporu z użyciem sporej ilości betonowych prefabrykatów. Było ich 11 i zostały one przystosowane do prowadzenia obrony okrężnej. Obrońcy przygotowanych punktów oporu nie byli zostawieni sami sobie – w bezpośredniej bliskości kanału utrzymywano stale cztery kompanie czołgów stale gotowe do wykonania przeciwuderzeń. Wreszcie, około 20 do 25 kilometrów za kanałem, stały trzy brygady pancerne, które stale miały przygotowany wzmocniony batalion pozostający w stałej gotowości bojowej. Oczywiście starannie przygotowano naprzeciw odcinków kanału najbardziej sposobnych do forsowania stanowiska artylerii gotowej wesprzeć ogniem obrońców linii. Na pierwszy rzut oka, Linia Bar-Leva stanowiła niebywale trudny orzech do zgryzienia, jednak przy uważnym przyjrzeniu się, cały system miał swoje wady. A generał Ismail przyglądał się linii obrony, która miały pokonać egipskie oddziały bardzo długo i uważnie.


Syryjskie T-62

Problem wysokiego wału zbudowanego z sypkiego pustynnego piasku rozwiązano jako pierwszy. Był to właściwie warunek powodzenia całej operacji, gdyż konsystencja materiału uniemożliwiała sforsowanie tej przeszkody przez pojazdy bojowe. Już latem 1971 roku w wielkiej tajemnicy sprowadzono z Wielkiej Brytanii spora ilość potężnych pomp strażackich, które skutecznie przetestowano w warunkach poligonowych. Efekty były na tyle zachęcające, że Egipcjanie poszli w tym właśnie kierunku – zakupiono w Republice Federalnej Niemiec potężne pompy firmy Magirus-Deutz, które były w stanie ciśnieniem wody wypłukać przejścia w wale w ciągu zaledwie dwóch godzin. Licząc się ze stratami od ognia izraelskich obrońców przygotowano ponad 2200 środków przeprawowych, to jest trzykrotnie więcej, niż było potrzebnych by zabezpieczyć ruch pierwszej fali ataku. Egipcjanie wyposażyli żołnierzy przewidzianych do ataku w I rzucie bardzo bogato w ręczne granatniki przeciwpancerne i wiele innego użytecznego uzbrojenia – generał Ismail docenił zagrożenie wynikające z izraelskiej zdolności do szybkiej reakcji pancernych odwodów i w ten sposób starał się zminimalizować płynące z tej strony zagrożenie dla piechoty stanowiącej czoło natarcia w pierwszej fazie forsowania kanału. W taki oto sposób przygotowano się do szturmu na Linie Bar-Leva.


Kierowany pocisk przeciwpancerny "Malutka"

Problemem numer trzy, było niezwyciężone dotąd izraelskie lotnictwo. Państwa arabskie – Syria i Egipt na przestrzeni poprzednich sześciu lat wydały zawrotne sumy na odtworzenie własnego lotnictwa praktycznie od podstaw, ale mimo to, ani nie uzyskały nad Izraelem znaczącej przewagi liczebnej, ani nie były w stanie dorównać mu w poziomie wyszkolenia lotników. Milcząco akceptując ten stan rzeczy dowództwo egipskie i syryjskie postawiło na środek zaradczy, który częściowo sprawdził się podczas Wojny na Wyczerpanie – zaczęto na wielką skalę rozbudowywać rakietowy i radiolokacyjny system kontroli przestrzeni powietrznej. W rzeczywistości rozejm obowiązujący w początku dekady był pod tym względem Egipcjanom bardzo na rękę, gdyż pozwolił nie tylko na odtworzenie zasobów rakiet i wyrzutni, a także zbudowanie dużych rezerw, ale przede wszystkim na staranne przeanalizowanie izraelskiej taktyki ataków lotniczych i częściowe zasklepienie istniejących w systemie obrony luk. Jesienią 1973 roku Syria i Egipt na linii konfrontacji z Izraelem posiadały już 150 baterii rakiet przeciwlotniczych, oraz całą gamę stacji radiolokacyjnych – w dużej części obsługiwanych przez specjalistów z Bloku Wschodniego, przede wszystkim z ZSRR.


Izraelskie "Mirage III" w bazie

Teraz, we wrześniu 1973 roku przygotowania sił zbrojnych państw arabskich widać było już gołym okiem i przekonał się o tym Mosze Dajan, który coraz mniej wierząc w analizy specjalistów z Amanu chciał osobiście przekonać się jak wygląda sytuacja, więc odwiedził posterunki izraelskie na Golanie. To, co zobaczył nie napawało go optymizmem. Po konsultacji z generałem Elazarem w stronę Golanu przesunięto 7 Brygadę Pancerną, ale ani szef sztabu, ani minister obrony nie byli w stanie zrobić wiele więcej. Nadal podczas narad generał Zeira był w stanie torpedować próby podniesienia stopnia gotowości bojowej sił zbrojnych, choć z wielu niepowiązanych ze sobą źródeł płynęło coraz więcej sygnałów o zbliżającym się zagrożeniu – marynarka doniosła o ewakuacji radzieckich okrętów wojennych z portu w Alexandrii. Dowódcy posterunków na Linii Bar-Leva donosili o usuwaniu przez Egipcjan zasieków i pól minowych nad kanałem, a porucznik Benjamin Siman-Tow, służący w komórce wywiadu przy Dowództwie Południowym sporządził wnikliwy i obszerny raport wskazujący, że ogłoszone przez Egipt wielkie ćwiczenia „Tahrir 41” to w rzeczywistości kamuflaż dla mobilizacji części rezerwistów. Zarówno raport Simana-Towa, jak i wiele innych sygnałów nigdy nie dotarło na biurko generała Elazara, gdyż zablokował je pułkownik Gedalia, który nie uważał ich za oparte na prawdziwych przesłankach. Egipt mobilizował siły, a generał Elazar podczas spotkania z dziennikarzami stwierdzał, że ryzyko wojny jest niewielkie. Właściwie głucha cisza, jaka zapadła po stronie arabskiej na przełomie września i października powinna była Izraelczykom dać do myślenia, ale nawet całkowity brak rutynowej nawet pracy środków komunikacji radiowej nie spowodował większego zaniepokojenia. W tym samym czasie generał Ismail ustalił ostateczną datę ataku na dzień 6 października – dzień zwycięstwa Mahometa, zwany Świętem Badr. Właśnie od nazwy tego święta przyjęto kryptonim rozpoczęcia wojny – na hasło „Badr” nadane z Kairu syryjskie siły zbrojne miały być gotowe do wojny w ciągu pięciu dni, a hasło to wydano 1 października. Do ostatka dokładny termin rozpoczęcia operacji zachowywano w ścisłej tajemnicy – znało go zaledwie czternastu egipskich oficerów, a większość żołnierzy o wojnie dowiedziała się w dniu jej wybuchu. Ta ostrożność generała Ismaila okazała się być jak najbardziej uzasadniona, gdyż, już po przyjęciu hasła „Badr” wielu syryjskich oficerów zaczęło telefonicznie zawiadamiać swych znajomych, lub członków rodzin, by odwoływali swe zaplanowane na weekend wizyty w Damaszku. Po drugiej stronie wątpliwości zaczęły jednak brać górę – 2 października dowodzący siłami izraelskimi na Synaju, generał Samuel Gonen postawił swe jednostki w stan pełnej gotowości bojowej. Taką samą decyzję podjął dowodzący izraelską marynarka wojenną Benjamin Telem. 3 października także w dowództwie sił powietrznych podjęto decyzję o rzuceniu „sprawdzam” – w ścisłej tajemnicy przygotowano lot rozpoznawczy mający zlustrować stan sił egipskich rozlokowanych za Kanałem Sueskim i wnioski z analizy tego materiału nie zostawiły żadnej wątpliwości. Następnego dnia, Mosad poinformował o ewakuacji rodzin radzieckiego personelu szkoleniowego w Egipcie. Gdy Sztab Generalny zorientował się w działaniach generała Gonena, polecił odwołać stan gotowości bojowej pod wpływem nacisków ze strony kół rządowych. Mimo tego, dowództwo sił powietrznych także na własną rękę podniosło stan gotowości bojowej i po cichu, zaczęło powoływać rezerwistów. Wiadomość o rychłym wybuchu wojny przywiózł też ze spotkania ze swym agentem w Europie Cwi Zamir – szef Mosadu. 5 Października generała Elazar podniósł wreszcie stan gotowości bojowej i polecił wszystkim służbom odwołać przepustki z okazji święta Yom Kippur, na co jednak było już za późno. Na zwołanym  5 października posiedzeniu rządu postanowiono nie ogłaszać pełnej mobilizacji, czemu generał Elazar nie był w stanie się przeciwstawić. Mimo presji ze strony ministrów Elazar zadzwonił do generała Peleda, dowodzącego siłami powietrznymi i zapytał się go wprost, ile czasu potrzebuje na przygotowanie swych sił do zmasowanych operacji powietrznych w warunkach pełnoskalowej wojny – Peled odpowiedział, że od momentu, w którym dostanie rozkaz potrzebuje jednej doby. Elazar milczał przez chwilę i wreszcie odrzekł – „Wydaję ci taki rozkaz”, po czym odłożył słuchawkę. O godzinie 4.30 rano, 6 października Elazara obudził niespodziewany telefon od Zeiry – Szef Sztabu Generalnego został poinformowany o zdobyciu przez Mosad dokładnego planu operacyjnego sił egipskich. Zeira nie miał wątpliwości, że oznacza to wojnę. W tej sytuacji, Elazar skontaktował się z Dajanem i zażądał natychmiastowej mobilizacji, na co Dajan nie chciał się zgodzić z nie do końca jasnych powodów. Po jałowej dyskusji zaczęto poszukiwać Gołdy Meir, by Pani Premier podjęła ostateczną decyzję. Gdy telefony rozdzwaniały się w mieszkaniach kolejnych członków rządu nad Izraelem przelatywał kolejny „Phantom II” lecący z misją rozpoznawczą za kanał. Gołda Meir wsparła stanowiska Mosze Dajana i ogłoszono częściową mobilizację, ale przede wszystkim – nakazała oczekiwanie na kolejny krok przeciwnika, zakazując stanowczo zmasowanego uderzenia wyprzedzającego, do którego generał Peled właśnie kończył przygotowania. Elazar przełknął te gorzką pigułkę, ale nie zamierzał działać wbrew swym własnym przekonaniom i nakazał mobilizację w znacznie większym zakresie, niż zostało to ustalone. Był 6 października 1973 roku, mijała godzina 9.00 rano, a ponieważ Egipcjanie postanowili uderzyć o godzinie 14.00 czasu na reakcję było coraz mniej.


Wyrzutnia rakiet systemu "Hawk"

Stawiając sprawy uczciwie należy przedstawić pełen obraz sytuacji – Premier Gołda Meir także działała pod silną presją – amerykańscy dyplomacji regularnie dawali jej do zrozumienia, że USA nie poprzez Izraela w sytuacji, w której kolejna wojna wyglądać będzie jak agresja w efekcie ataku wyprzedzającego. Ostatni raz przypomniał jej o tym 6 października o godzinie 11.00 Ambasador USA w Tel-Avivie – Kenneth Barnard Keating. Pomoc materiałowa ze strony USA mogła mieć kolosalne znaczenie, gdyż Izrael posiadał zapasów na 10 dni intensywnych działań wojennych, o czym Pani Premier doskonale wiedziała. Dopiero po tym spotkaniu, podczas którego Gołda Meir zapewniła Waszyngton o tym, że to nie Izrael wystrzeli pierwszy, wydała polecenie rozpoczęcia pełnej mobilizacji. Ostrzeżenia o możliwym egipskim ataku zaczęły napływać do wysuniętych posterunków na Linii Bar-Leva i na Golanie o godzinie 13.30, gdy trafiły do rąk dowódców polowych na egipskich lotniskach startowały pierwsze odrzutowce obciążone bombami i rakietami, tworzyły zwarte formacje i kierowały się nad Synaj. Punktualnie o godzinie 14.00 egipskie działa i wyrzutnie rakiet zaczęły zasypywać izraelskie stanowiska po drugiej stronie, a żołnierze zaczęli wsiadać do środków przeprawowych. Na Froncie Północnym przemówiły syryjskie działa, a ku izraelskim posterunkom ruszyły w głębokich kolumnach setki czołgów i innych pojazdów pancernych. Tymczasem w Izraelu zawyły syreny alarmowe i naród dowiedział się o wybuchu wojny – jeden z żołnierzy, który dopiero co wrócił na przepustkę do domu rodzinnego na Święto Yom Kippur ze swej jednostki przeciwlotniczej rozlokowanej na Synaju zorientował się, że musi natychmiast wracać. Ojciec objął go i powiedział mu, by nie jechał, bo wojna zapewne skończy się zanim dotrze do swej jednostki, ale chłopak pojechał na najbliższe lotnisko wojskowe – wkrótce wielu ojców w Izraelu mających podobne zdanie miało zrozumieć, jak bardzo się myliło.

Prace nad planem operacyjnym armii egipskiej trwały właściwie już od zakończenia poprzedniego konfliktu. Bezpośrednio po zakończeniu Wojny 1967 roku plany te były wybitnie defensywne, ale wkrótce zaczęto stawiać na warianty zakładające możliwość działań ofensywnych. W początkowej fazie zakodowany pod nazwą „Granit 2” wariant planu zakładający rozwinięcie uderzenia głównych sił egipskich w głąb Synaju natychmiast po udanym sforsowaniu kanału stanowił kanoniczny model działań obliczanych na zbrojne odzyskanie okupowanego Synaju. Zmieniło się to po śmierci Nasera i dojściu do władzy Anwara Sadata, który ze swymi najbliższymi współpracownikami doszedł do wniosku, że posiadane zasoby są zdecydowanie nie wystarczające do tak  głębokiej operacji. Po mianowaniu na stanowiska Szefa Sztabu Generalnego generała Saada El’Szazliego, wznowiono prace nad planowaniem operacyjnym i przedefiniowaniem celów możliwych do osiągnięcia w drodze działań zbrojnych, dostosowując je do trzeźwej oceny zdolności bojowej sił własnych i przeciwnika. W konsekwencji, generał El’Szazli zaproponował zupełnie nowy plan operacji, nazwany „Wysokie Minarety” – jego założenia zdecydowanie odbiegały od „Granit 2”, gdyż zarówno autor planu, jak i kierujący bezpośrednio przygotowaniami wojennymi Minister Obrony Egiptu nie uważali za możliwe zbrojne opanowanie całości Synaju. W ramach „Wysokich Minaretów” siły egipskie miały przełamać obronę izraelską i sforsować kanał, po czym zając pozycje obronne w odległości maksymalnie do piętnastu kilometrów od linii Kanału Sueskiego, tak, by móc pozostać w strefie rażenia zgromadzonych na brzegu afrykańskim środków przeciwlotniczych.


Anwar Sadat podczas narady z oficerami

Już po doprecyzowaniu zadań dla poszczególnych związków taktycznych Plan „Wysokie Minarety” stał się częścią Operacji „Badr”, choć należy podkreślić, że egipskie dowództwo podchodziło do zagadnienia bardzo pragmatycznie – o ile za najbardziej prawdopodobny uznano rozwój sytuacji polegający na przyjęciu izraelskiego zmasowanego przeciwuderzenia na linii obronnej zbudowanej po sforsowaniu kanału, nie wykluczano też możliwości uzyskania tak dużego powodzenia, że możliwym byłoby kontynuowanie działań zaczepnych i w głębi Synaju, choć Anwar Sadat nie ukrywał przed swymi oficerami, że uważa za najlepsze dla egipskiej racji stanu uwikłanie Izraelczyków  w krwawe i przewlekłe walki, które zostaną wstrzymane interwencją Wielkich Mocarstw. Co ciekawe, przygotowania do realizacji egipskich planów zakładały oszukanie nie tylko Izraelczyków, lecz także ZSRR jako sprzymierzeńca. Wspomniane trudności z uzyskaniem dostatecznego poziomu wsparcia sprzętowego przez Egipt w fazie przygotowań spowodowały, że w czasie rozmów z Moskwą Egipcjanie posługiwali się wariantem Planu „Granit” po to, by uzasadnić coraz większe żądania transferu uzbrojenia bardzo ambitnym planem całkowitego pokonania militarnego izraelskich sił zbrojnych. Sowieci złapali przynętę i oddali Egiptowi nieocenione usługi na dwóch płaszczyznach, pomijając oczywiście sam eksport broni. Po pierwsze, radzieccy doradcy przygotowali bardzo starannie oddziały egipskie pod względem zdolności do pokonywania dużych przeszkód wodnych, po drugie zaś – wsparli szkoleniowo ćwiczoną intensywnie zdolność do zbudowania głębokiej obrony, zdolnej do zatrzymania izraelskiego pancernego walca.

W chwili realizacji operacji forsowania Kanału Sueskiego przeznaczone do tego zadania siły skupiono pod nadzorem trzech dowództw polowych. Odcinek wysunięty najdalej na północ kontrolowało Dowództwo Sektora Port Said, generała majora Omara Kalida, które dysponowało stosunkowo skromnymi siłami w postaci 30 Samodzielnej Brygady Piechoty (bryg. Mohamed Salah el-Din) i 135 Samodzielnej Brygady Piechoty (płk Mustafa el-Abbasi), za którymi w rezerwie stanęła 10 Brygada Zmechanizowana. Dużo potężniejsze były związki operacyjne rozwinięte do bitwy na południe od pasa nadmorskiego.

W tak zwanej „Strefie Północnej” rozwinęła się do bitwy 2 Armia Polowa generała majora Sahadeddina Mamouna, która posiadał w swym składzie:

- 18 Dywizję Piechoty (bryg. Fuad Aziz Ghali)

90, 134 Brygady Piechoty i 136 Brygada Zmechanizowana

- 2 Dywizję Piechoty (bryg. Hassan Abu Saad)

4, 120 Brygady Piechoty i 117 Brygada Zmechanizowana

- 16 Dywizja Piechoty (bryg. Rab el-Nabi Hafez)

16, 112 Brygada Piechoty i 3 Brygada Zmechanizowana

- 21 Dywizja Pancerna (bryg. Ibrahim El-Orabi)

1, 14 Brygady Pancerne i 18 Brygada Zmechanizowana

- 23 Dywizja Zmechanizowana (bryg. Ahmad Aboud el-Zommer)

24 Brygada Pancerna, 116 i 118 Brygady Zmechanizowane

- 15 Samodzielna Brygada Pancerna (płk Taksin Szanan)

Związki 2 Armii Polowej tworzyły trzy zgrupowania uderzeniowe operujące w dwóch rzutach. Najbardziej na północ wysunięta była 18 Dywizja Piechoty, za którą rozmieszczono 15 Sam. Brygadę Pancerną. Na północ od Ismaili forsowanie rozpoczynała 2 Dywizja Piechoty, za którą rozmieszczono 23 Dywizję Zmechanizowaną, wreszcie najbardziej na południe wysunięty odcinek przełamania – północny brzeg Wielkiego Jeziora Gorzkiego obsadzała 16 dywizja Piechoty wraz z 21 Dywizją Pancerną.

Na południe od Wielkiego Jeziora Gorzkiego zaczynała się strefa nadzorowana przez trzecie egipskie dowództwo operacyjne, czyli obszar działania 3 Armii Polowej. Na jej czele stanął generał major Mohamed Abdel Munim Wasel, a podlegały mu następujące siły:

- 7 Dywizja Piechoty (bryg. Ahmad Said Ahmad)

2 i 11 Brygady Piechoty, oraz 8 Brygada Zmechanizowana

- 19 Dywizja Piechoty (bryg. Jusuf Afifi Mohamed)

5 i 7 Brygady Piechoty, oraz 2 Brygada Zmechanizowana

- 4 Dywizja Pancerna (bryg. Mohamed Qabil)

2 i 3 Brygady Pancerne i 6 Brygada Zmechanizowana

- 6 Dywizja Zmechanizowana (bryg. Mohamed Muharam)

22 Brygada Pancerna, 1 i 113 Brygady Zmechanizowane

- 130 Samodzielna Brygada Desantowa (płk Mahmoud Szuaib)

- 25 Samodzielna Brygada Pancerna (płk Ahmed Badawy)

Także 3 armia Polowa przyjęła dwurzutowe zgrupowanie mając w pierwszym rzucie wielkie jednostki piechoty, związki pancerne pozostawiając w rezerwie. W celu wsparcia I rzutu sił armijnych wydzielono do operacji desantowej sześć zgrupowań sił specjalnych Sa’ka pod dowództwem generała majora Nabila Szukriego. Każda z nich miała siłę brygady i składała się z od trzech do pięciu batalionów sił specjalnych.

Naprzeciw tych potężnych sił dowodzący izraelskimi siłami na Synaju generał Gonen miał 252 Dywizje Pancerną generała Abrahama Mandlera składająca się teoretycznie z sześciu brygad, jednakże z uwagi na bardzo późne ogłoszenie mobilizacji wiele pododdziałów znajdowało się dopiero w fazie rozwijania mobilizacyjnego. Zgodnie z planem, w wypadku ataku Egipcjan na Linię Bar-Leva siły Gonena powinny zostać wzmocnione przez 143 i 162 Rezerwowe Dywizje Pancerne, ale jednostki także nie były w chwili wybuchu wojny skompletowane i wziąć udział w walkach mogła tylko ich część, w dodatku po pokonaniu dość długiej trasy dzielącej je od linii frontu. W tych okolicznościach zasadniczy ciężar utrzymania pozycji obronnych spoczął niemal w całości na siłach, które generał Gonen miał już na Synaju – Egipcjanie uzyskali zatem bardzo dużą przewagę, ale musieli liczyć się z tym, że z każdą godziną kolejne izraelskie jednostki zaczną wkraczać do akcji.

 

5.  Na Synaju

Gdy pierwsze egipskie pontony i amfibie dotknęły wody artyleria egipska już wstrzeliwała się w cele, a ponad 200 egipskich samolotów pomknęło ku swym celom na Synaju. O 14.05 zaczęła się pierwsza faza przygotowania artyleryjskiego i w ciągu kolejnych piętnastu minut na Linię Bar-Leva spadły tysiące pocisków. Wykorzystując faktyczny brak oporu pierwsze plutony egipskich piechurów wspięły się na piaskowy wał, po czym ruszyli naprzód zajmując pozycje obronne około kilometra w głębi izraelskich umocnień. Egipcjanie natychmiast rozmieszczali miny przeciwpancerne i rozstawiali swe zestawy przeciwpancernych rakiet kierowanych „Malutka”. Za ich plecami kolejne rzuty szturmujących w szybkim tempie rozkładali potężne pompy wodne i przystępowali do wymywania szerokich na minimum siedem metrów dziur w wałach. Izraelski ostrzał był sporadyczny i niecelny, więc lądowanie odbywało się bez poważniejszych przeszkód pomijając przemieszanie się niektórych pododdziałów z uwagi na bardzo wąskie odcinki lądowania. Po kwadransie artyleria egipska przeniosła ogień w głąb linii obrony przystępując do ostrzału rozpoznanych izraelskich punktów oporu. Ta faza nawały ogniowej trwała 22 minuty, podczas których na azjatycką stronę kanału Sueskiego przeprawiło się łącznie nieco ponad 4000 żołnierzy, którzy praktycznie nie napotkali oporu. Próba utrudnienia przeprawy przez otwarcie zaworów w zbiornikach ropy, a następnie jej podpalenia zawiodła totalnie – w noc przed desantem egipscy operatorzy sił specjalnych zacementowali wyloty rur odprowadzających ropę na wody kanału.


Szturm I Fali ataku

Kolejne egipskie oddziały sprawnie przekraczały kanał i forsowały wielki wał – najbardziej spektakularnie przeprawa wyglądała na odcinku Wielkiego Jeziora Gorzkiego, gdzie 130 Brygada Amfibijna rozwinęła w pierwszym rzucie dwa bataliony desantowe i pokonała najszerszy odcinek przeszkody wodnej zupełnie bez oporu. Na drugim brzegu ruch Egipcjan został zastopowany przez miny i zasieki, więc na pierwszą linię wysunięto saperów, którzy zaczęli demontaż przeszkód. Około godziny 16.00 izraelska kompania czołgów podeszła w rejon przyczółka, lecz po stracie dwóch czołgów zawróciła. Wcześniej jeszcze, bo już przed godziną 15.00 mimo intensywnego ognia artylerii egipskiej pierwsze izraelskie kompanie rozpoczęły ruch ku fortyfikacjom, ale większość z nich nie była w stanie obsadzić wyznaczonych punktów oporu, gdyż drogę zagrodziły im egipskie drużyny piechoty wyposażone w rakiety kierowane, granatniki i działa bezodrzutowe. Ogromnym problemem była wysoka aktywność egipskich operatorów sił specjalnych, którzy z łatwością przenikali w głąb izraelskich umocnień i atakowali centra łączności i dowodzenia.

W znajdującym się 12 kilometrów na południe od Port Fouad Forcie Lahtzanit porucznik Muli Malhow dowodzący obsadzająca pozycję kompania izraelskiej piechoty z niepokojem i bezradnością obserwował, jak egipscy żołnierze nie zważając zupełnie na ogień obrońców forsują piaskowy wał i przenikają w głąb Linii Bar-Leva obchodząc jego pozycję. Nie posiadając dostatecznych sił, by próbować przeciwdziałać piechurom egipskiej 30 Samodzielnej Brygady Piechoty, wezwał pomoc i ku jego pozycji zaczęły toczyć się „Pattony” rezerwowego plutonu pancernego. Izraelskie wozy bojowe dotarły bez przeszkód do wschodniego skraju umocnień fortu, ale zanim dołączyły do załogi pierwszy z nich został trafiony przez egipskie rakiety i stanął w ogniu. Wśród izraelskich czołgistów zapanowała konsternacja i tylko jedna załoga podjęła próbę dotarcia do umocnień – pozostałe wozy zawróciły. Samotny „Patton” natychmiast skierowany został do oczyszczenia północnego przedpola Fortu Lahtzanit i niemal natychmiast po opuszczeniu obszaru umocnionego został wyłączony z akcji w zasadzce. Załoga pozycji została zatem na placu boju sama. Po chwili Egipcjanie za pomocą dział bezodrzutowych zaczęli niszczyć izraelskie stanowiska ogniowe, zasieki i sprzęt obserwacyjny, a pod osłoną lawiny ognia plutony szturmowe podeszły pod umocnienia na minimalną odległość. Izraelskie stanowiska obrzucane granatami ręcznymi i atakowane przez zespoły wyposażone w miotacze płomieni padały jeden po drugim – w ciągu zaledwie dziesięciu minut cała południowa część Lahtzanit została opanowana, a pozostali przy życiu obrońcy skupili się w rejonie stanowiska dowodzenia. Utrzymujący łączność z fortem dowództwo sił izraelskich nie mogło uczynić zbyt wiele, ale upadek fortu oznaczał realną groźbę odcięcia całej północnej części Linii Bar-Leva i w dalszej perspektywie wyjście Egipcjan na drogę nadmorską, co mogłoby sparaliżować ruch mobilizowanych właśnie pospiesznie rezerw na ten odcinek frontu. W stronę Lahtzanit wyruszyły więc samoloty z Gwiazdami Dawida na skrzydłach – pierwszy klucz zrzucił jeszcze ładunek bomb na obszar fortu, ale w kokpitach natychmiast rozległy się ostrzeżenia przed ogniem przeciwlotniczym, więc kolejne maszyny natychmiast zanurkowały tuż nad ziemię i klucząc na minimalnej wysokości starały się ujść spod ognia. Nie wszystkim odwrót się powiódł – jeden z izraelskich samolotów spóźnił się z manewrem i w jego stronę pomknęła jedna z wielu rakiet 9K32 „Strzała”, która po chwili dosięgła swego celu – gdy szczątki izraelskiej maszyny opadał na ziemię dowództwo odwołało kolejne ataki, a załoga została całkowicie osamotniona w swych coraz bardziej izolowanych bunkrach. Wprawdzie dowództwo egipskie ogłosiło upadek Lahtzanit już o 15.30, jednak walki z ostatnimi obrońcami przeciągnęły się aż do godzin wieczornych. Poległo 60 izraelskich żołnierzy, a 26 dostało się do niewoli. Pierwszy wyłom w Linii Bar-Leva został zatem dokonany, choć jeszcze wieczorem Izraelczycy wysłali w stronę fortu oddział pancerny, który jednak napotkawszy opór szybko się wycofał.


Organizowanie przeprawy przez wał ziemny

Gdy łamała się obrona Fortu Lahtzanit Egipcjanie mieli już na pięciu przyczółkach ponad 23 000 żołnierzy. Ku nim parły odosobnione izraelskie kompanie czołgów 252 Dywizji Pancernej usiłujące przebić się do broniących rozpaczliwie, coraz bardziej izolowanych punktów oporu. Zarówno 14 Brygada Pancerna (płk Reshew), jak i 401 Brygada Pancerna (płk Szomron), których pododdziały wzięły udział w kontratakach mających ustabilizować sytuację słabo ze sobą współpracowały, a prowadzący akcję dowódcy nie mieli jasnego obrazu sytuacji. Mając dość ograniczone pole manewru z powodu własnych pól minowych czołgi izraelskie nie były w stanie stosować bardziej wyrafinowanych manewrów – zresztą ich załogi najczęściej nie zamierzały wcale szukać takich rozwiązań i z marszu rozwijały natarcie czołowe. Zadanie wyglądało na łatwe, gdyż jak dotychczas nie odnotowano obecności egipskiej broni pancernej na przyczółkach i faktycznie w polu widzenia izraelscy czołgiści mieli wyłącznie grupki piechoty stojące na ich drodze. Gdy tylko wozy bojowe skracały dystans w ich stronę pomknęły setki kierowanych i niekierowanych rakiet przeciwpancernych. Wiele wozów wpadło w zasadzki, inne natknęły się na miny. Rezultat owej nieprzemyślanej szarży pancernej był katastrofalny – ocenia się, że do godziny 17.00 na polu walki pozostało około setki unieszkodliwionych pojazdów pancernych izraelskiej armii. Wielu polowych dowódców izraelskich domagało się natychmiastowego wsparcia powietrznego, polegając na wielkiej sile i precyzji izraelskich sił powietrznych, jednakże walki w powietrzu miały zupełnie inny przebieg niż życzyliby sobie żołnierze Cahalu.

W chwili wybuchu wojny siły powietrzne Egiptu i Syrii zostały w zasadzie odbudowane po poniesieniu niemałych strat w ostatnim okresie Wojny na Wyniszczenie. Stojący na czele egipskich sił powietrznych wicemarszałek Hosni Mubarak posiadał  w swych aktywach aż 770 samolotów, z których jednak 150 pozostawało w rezerwie materiałowej, więc łącznie jednostki bojowe posiadały 620 maszyn. W skład tej powietrznej armady wchodziło 220 myśliwców MiG-21, 200 myśliwców bombardujących MiG-17, 120 myśliwców bombardujących Su-7, 18 bombowców Tu-16, 10 bombowców Ił-28, oraz przynajmniej 50 samolotów transportowych różnych typów. Ponadto Egipcjanie posiadali też do 150 helikopterów różnych typów. Samoloty te zostały rozlokowane w trzydziestu pięciu bazach lotniczych, które inaczej niż przed sześciu laty, zostały dobrze przygotowane do wojny. Także dowodzący syryjskim lotnictwem wojskowym generał Najr Jamil dysponował sporymi siłami – w ośmiu bazach syryjskich sił powietrznych znalazło się około 200 MiGów-21, 80 MiGów-17 i 80 uderzeniowych Su-7. Siły te uzupełniało około 40 śmigłowców różnych typów i pewna ilość samolotów szkolnych. Lotnictwo syryjskie, choć zdołało usunąć najbardziej jaskrawe niedociągnięcia wykorzystane przez przeciwnika podczas wojny w 1967 roku, pozostawały jednak na niższym poziomie od swych egipskich sojuszników – niższy był poziom wyszkolenia, ale również stan techniczny posiadanych samolotów pozostawał często wiele do życzenia. Wskazane zasoby sprzętowe nie wyczerpywało zdolności bojowej państw arabskich, gdyż z uwagi na osiągnięte porozumienia z innymi państwami możliwym było uzupełnianie posiadanych sił nie tylko w drodze dostaw z ZSRR, ale też poprzez transfer samolotów przez kraje takie jak Libia, czy Irak.


Izraelscy jeńcy

Po przeciwnej stronie barykady stało lotnictwo izraelskie, uważane z jeden z najważniejszych filarów obronności państwa. Dzięki uzyskaniu zgody na zakupy uzbrojenia w USA stan sił powietrznych Izraela znacząco się poprawił względem poprzedniej wojny. W przededniu wojny siły powietrzne posiadały 130 samolotów F-4 „Phantom”, 160 samolotów szturmowych A-4 „Skyhawk”, 60 zmodernizowanych samolotów Mirage III nazywanych „Barak”, 50 myśliwców bombardujących „Super Mystere” B.2, około 60 myśliwców bombardujących „Mystere” IV i „Ouragan”, 10 bombowców „Vatour”, 6 wyspecjalizowanych maszyn rozpoznawczych RF-4, do 50 samolotów transportowych i 65 helikopterów. Tak jak dotychczas – poziom wyszkolenia izraelskich pilotów był wyraźnie wyższy od ich arabskich przeciwników, a wysoka kultura techniczna obsługi naziemnej gwarantowała także wysoki poziom gotowości bojowej posiadanych samolotów. Po raz pierwszy jednak, inicjatywa należała do przeciwników, a jakby tego było mało, nigdy wcześniej izraelscy piloci nie byli zmuszeni do prowadzenia operacji bojowych w warunkach tak silnego nasycenia pola walki rakietowymi i lufowymi środkami obrony przeciwlotniczej.

Jak już zostało powiedziane – pierwsze słowo należało do Egipcjan, którzy wraz z rozpoczęciem operacji forsowania Kanału Sueskiego wykonali potężne powietrzne uderzenie (z udziałem od 150 do nawet 250 samolotów) starając się maksymalnie zdezorganizować siły izraelskie na Synaju i osłabić obronę przeciwlotniczą w postaci baterii rakiet „Hawk” i radarów kontroli przestrzeni powietrznej. Przede wszystkim zaatakowano izraelskie bazy lotnicze na Synaju (Bir Gafgafa, Bir el Tamada, Ras Nasrani, Ofira, El Arisz, Akaba, Ras Sedr), ale także wysunięte stanowiska dowodzenia w Bir Gafgafa i Tasa, oraz rozpoznane stanowiska wyrzutni rakiet przeciwlotniczych „Hawk” oraz radarów kontroli przestrzeni powietrznej i wreszcie stanowisk artylerii izraelskiej. Dowództwo egipskie nie przeoczyło także izraelskich stacji zakłócających rozlokowanych w Al-Kuszaib i Om-Morgan.


F-4 nad Synajem

Egipskie uderzenie było sporym zaskoczeniem i w niewielu punktach prowadzące misje CAP izraelskie myśliwce były w stanie interweniować – większość celów została zbombardowana przy słabym oporze, ale tam, gdzie Egipcjanom przyszło stanąć do walki z izraelskimi myśliwcami sprawy nie ułożyły się najlepiej – tak stało się nad baza lotniczą Ofira. Lotnisko to stało się celem mieszanej grupy dwudziestu ośmiu egipskich samolotów MiG-21 i MiG-17, które zaatakowały cele naziemne za pomocą działek, bomb i rakiet niekierowanych. Na pasie startowym bazy w charakterze pary dyżurnej znajdowały się dwa gotowe do startu „Phantomy” (załogi w składzie pilot Amir Nahumi/nawigator Jossi Jawin, oraz pilot Daniel Szaki/nawigator Dawid Regew) należące organizacyjnie do 107 Dywizjonu Myśliwskiego. Choć egipska wyprawa została dość wcześnie wykryta przez izraelskie radary, kontrola naziemna zadowoliła się ogłoszeniem alarmu bojowego wstrzymując start. Na dźwięk syren alarmowych dowódca pary samodzielnie podjął decyzję o starcie i oba F-4 natychmiast pomknęły przez pas startowy, by po chwili z rykiem silników wzbić się w powietrze. Izraelscy piloci mieli sporo szczęścia, gdyż Egipcjanie do tego stopnia skupili się na ataku na wyznaczone cele, że nie zauważyli pomalowanych piaskowego koloru kamuflażem „Phantomów”. Mieli za tę beztroskę bardzo drogo zapłacić – Nahumi szczęśliwy, że zdołał wynieść głowę całą z zaskakującego ataku natychmiast po oderwaniu się od ziemi wciąż nabierając prędkości ostro skręcił na wschód, jednocześnie polecając Szakiemu odbicie na wschód. Oba myśliwce natychmiast odrzuciły dodatkowe zbiorniki paliwa i zaatakowały egipską formację mimo olbrzymiej dysproporcji sił, a nadchodzące w ekspresowym tempie wydarzenia miały na zawsze zapisać się w historii izraelskich sił powietrznych. Dosłownie sekundy po wejściu w szeroki łuk Nahumi znalazł się za jednym z egipskich MiGów, który stał się celem dla pocisku kierowanego „Sidewinder”. Nie zważając na los przeciwnika skierował swego „Phantoma” nad atakowaną bazę obierając sobie za cel parę egipskich myśliwców kierujących się ku baterii rakiet „Hawk”. Jej obsługa natychmiast wymierzyła swe pociski przeciw zagrożeniu, ale rakiety nie opuściły wyrzutni – „Własne samoloty w powietrzu! Kryć się!” zdołał krzyknąć oficer kontroli przestrzeni powietrznej. Zanim jednak bezbronna obsługa baterii stała się celem deszczu pocisków z działek ogień otworzył Nahumi – lecz chybił. To jednak wystarczyło, gdyż obaj egipscy piloci wyraźnie zaskoczeni obecnością przeciwnika porzucili łatwy cel i natychmiast weszli w ciasny wiraż. Nahumi usiłował ich ścigać, ale z przerażeniem stwierdził, że jego maszyna nagle straciła prędkość – rzut oka na przyrządy uświadomił mu, że lewy silnik wpadł w pompaż i zgasł. Porzucając łatwy łup Nahumi gorączkowo usiłował wykonać restart silnika i niemal natychmiast stanął oko w oko z MiGiem atakującym Szakiego z tylnej półsfery. Egipcjanin zaskoczony nagłym pojawieniem się drugiego „Phantoma” ruszył ku zagrożeniu w ataku czołowym – oba myśliwce otwarły ogień niemal jednocześnie, ale Nahumi strzelał celniej. Mijając opadające ku ziemi szczątki Nahumi rozejrzał się i zauważył kolejną parę Migów atakującą lotem koszącym bazę łączności położoną w pewnym oddaleniu od głównych zabudowań bazy. Także Egipcjanie dostrzegli przeciwnika i natychmiast wyrwali w górę jednocześnie odpalając rakiety kierowane. Nahumi wykonał szybki zwrot i uniknąwszy rakiety odpalił kolejnego „Sidewindera” z odległości zaledwie 600 metrów. Egipcjanin nie miał szans na skuteczny unik i po upływie kilku sekund jego maszyna trafiona rakietą rozbiła się tuż przy bazie. Podczas krótkiego starcia Nahumi przekroczył linię wybrzeża i będąc już nad Morzem Śródziemnym zauważył samotnego MiGa-21, który zszedł tuż nad fale i z prędkością ponad 900 kilometrów na godzinę ruszył na zachód. Na oczach zdumionego Izraelczyka egipska maszyna odbiła się od powierzchni wody raz, potem chwili drugi, ale jej pilot zdołał w końcu zapanować nad sterami i wznieść się na bezpieczny pułap. Nahumi zawrócił i usłyszał przez radio Szakiego, który spokojnym głosem zameldował o zestrzeleniu trzech egipskich maszyn i poprosił o zgodę na odwrót z powodu kończącego się paliwa. To otrzeźwiło rozgrzanego walką Nahumiego, który postanowił zawrócić i ledwie zdążył wprowadzić „Phantoma” w łagodny łuk natychmiast odwrócił głowę oślepiony nagłym rozbłyskiem światła – tuż obok przemknęły dwa egipskie MiGi. Mając cel jak na widelcu Izraelczyk natychmiast ruszył do kolejnego ataku i zestrzelił czwartą maszynę tego dnia – drugi z Egipcjan zdołał umknąć. Po tym ostatnim już skrzyżowaniu szpad z egipskimi lotnikami Nahumi śladem Szakiego skierował swą maszynę ku majaczącym na południu górom. Dwa „Phantomy” nie mając szans dolecieć do jakiejkolwiek innej bazy wylądowały w Ofira mimo uszkodzeń pasa i obsługa naziemna natychmiast zaczęła tankować i ponownie uzbrajać przygotowując się do odparcia kolejnego ataku. Dopiero po wielu latach Egipcjanie przyznali, że podczas ich powietrznego uderzenia stracili w walce z izraelskimi myśliwcami siedem własnych samolotów, oprócz kilku innych zestrzelonych przez naziemne systemy obrony przeciwlotniczej.


"Pattony" w marszu

Egipskie straty podczas ataku nie były wielkie, lecz bardzo bolesne – jednym z pilotów poległych w akcji nad Ofira był bowiem pilot nazwiskiem Atef Sadat – brat Prezydenta. Zmasowany atak lotniczy na cele na Synaju przyniósł Izraelczykom poważne straty – ucierpiały zwłaszcza radary kontroli przestrzeni powietrznej i zestawy zakłócające – w godzinach wieczornych pracował tylko jeden z nich. Egipcjanie wyraźnie zadowoleni z uzyskanych rezultatów odwołali planowaną drugą falę ataku i zmagania w powietrzu przygasły – tylko bombowce Tu-16 za pomocą rakiet kierowanych zaatakowały cele położone w okolicach Tel-Avivu, ale nie odniosły przy tym większych sukcesów. Na lądzie natomiast trwała przeprawa przez kanał i Egipcjanie do wieczora mieli na przyczółkach już grubo ponad 30 000 żołnierzy, a przede wszystkim zdołali zmontować kilkadziesiąt przepraw mostowych i wykonać około siedemdziesięciu przejść przez piaskowy wał – na drugi brzeg zaczęły coraz liczniej przeprawiać się czołgi, a na przyczółkach rozmieszczano mobilne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. Przeprawa ciężkiego sprzętu możliwa była dzięki uciszeniu większości izraelskiej artylerii – od szóstej wieczorem przeprawa kolejnych jednostek przebiegała właściwie niezakłócenie. W coraz gorszym położeniu znajdowały się odizolowane izraelskie posterunki – część żołnierzy usiłowała wytrwać na powierzonych im pozycjach, ale coraz liczniejsze drużyny i plutony opuszczały bunkry i kierowały się na wschód, by wydostać się z matni. Krótko przed 18.00 nad głowami walczących przemknęły egipskie śmigłowce kierujące się w stronę przełęczy Mitla i Gidi. Na swych pokładach wiozły żołnierzy należących do czterech batalionów komandosów, których zadaniem było zablokowanie wiodących przez góry dróg w celu opóźnienia izraelskich sił pancernych.

Przemykające na minimalnej wysokości helikoptery stanęły w obliczu zmasowanego ognia przeciwlotniczego i wiele z nich zostało zniszczonych, ale egipscy komandosi mimo silnego oporu stanęli do straceńczej walki. Lądując w wielu różnych punktach na głębokim zapleczu wywołali spory chaos i panikę, która jednak Izraelczycy szybko opanowali kierując do walki coraz to nowe oddziały. Do zmierzchu i tak nierówna walka zamieniła się już w obławę, z której komandosi nie mieli szans się wydostać cało – wielu poległo walcząc do ostatka, nieliczni podjęli marsz na zachód - ku własnym przyczółkom – niewielu jednak dane było wydostać się ze śmiertelnej pułapki.


Egipscy piechurzy w zdobytych fortyfikacjach

Fiasko operacji egipskich komandosów było pierwszym sukcesem broniących się. Po nim miał przyjść kolejny – nad Wielkim Jeziorem Gorzkim oba bataliony 130 Brygady Desantowej (602 i 603 Batalion Desantowy) tylko prowizorycznie zabezpieczyły przyczółki i ośmielone brakiem oporu w godzinach wieczornych ruszyły w głąb terenu. O ile 602 Batalion nie napotkał oporu, jego sąsiada czekał znacznie gorszy los – dość szybko na płaskim jak stół terenie pojawiły się izraelskie czołgi M-48 „Patton” w asyście zmotoryzowanej piechoty. O ile w oparciu o naprędce wzniesione pozycje 603 Batalion Desantowy był w stanie przyjąć izraelskie natarcie, to na odkrytej przestrzeni był właściwie bezbronny – jeden po drugim wspierające go czołgi PT-76 zamieniały się w płonące wraki, rozświetlające pole nierównej walki. Pod ciągłym ostrzałem izraelskich czołgistów nie kwapiących się do podejścia na mniejsza odległość Egipcjanie ponosili bolesne straty, aż wreszcie dowodzący jednostką oficer postanowił wycofać się. Przemieszane resztki drużyn strzeleckich wyruszyły w stronę najbliższego przyczółka utrzymywanego przez siły 3 Armii Polowej, ale nad ranem tylko niewielu ludzi zdołało osiągnąć własne pozycje.

W nocy walki nieco przygasły, a dowództwa obu stron mogły się pokusić o pierwsze wnioski z minionych wydarzeń i podjąć decyzje o działaniach w dniu następnym. Co wydaje się najistotniejszym, Egipcjanie w zasadzie wykonali przewidziane planem zadanie – zdołali sforsować Kanał Sueski i utworzyć na drugim jego brzegu sporych rozmiarów przyczółki w znacznej mierze neutralizując obsadę izraelskich umocnień. Próby izraelskich jednostek pancernych podtrzymania słabnącego oporu coraz bardziej izolowanych punktów oporu w zasadzie spełzły na niczym, a ponadto na kilku odcinkach Egipcjanie zdołali wybić w systemie obrony poważne luki, których chwilowo nie było czym wypełnić. W tych okolicznościach nie powinno dziwić, że Sztab Generalny zdecydowany był wzmacniać Dowództwo Południowe nawet przy pomocy jednostek pierwotnie przewidzianych dla Dowództwa Północnego. Mobilizacja trwała pełną parą i coraz więcej jednostek rezerwowych uzyskawszy status związków operacyjnych kierowało się w stronę frontu. Także uderzenie lotnicze lotnictwa Egiptu było niemałym wstrząsem dla Izraelczyków – choć poziom strat nie był krytyczny, a bazy lotnicze w Izraelu w ogóle pozostały nienaruszone generał Peled przez całą noc ciężko pracował ze swym sztabem nad przygotowaniem odpowiedzi w postaci zmasowanego izraelskiego uderzenia lotniczego na lotniska egipskie. Swa aktywnością Egipcjanie pokazali, że ich samoloty są poważnym zagrożeniem dla szlaków zaopatrzeniowych sił Dowództwa Południe i nie można było ich lekceważyć.

Izraelska artyleria w akcji

Walki straciły na intensywności, lecz nie ustały całkowicie – dwukrotnie izraelskie grupy bojowe przedarły się nad Kanał i skutecznie ostrzelały przeprawiające się jednostki zadając Egipcjanom straty w ludziach i sprzęcie, ale do rana zostały zmuszone do odwrotu ponosząc wielkie straty. Egipcjanie zaś konsekwentnie wzmacniali swe siły i do wczesnych godzin porannych zgromadzili już na przyczółkach ponad 50 000 żołnierzy i około 400 czołgów, a ich czołowe jednostki wdarły się już wówczas na  8 do 9 kilometrów w głąb Synaju.

Ponieważ generał Elazar stale domagał się od generała Gonena ewakuacji wciąż broniących się placówek przez izraelskie jednostki pancerne, które dotychczas straciły już około 200 czołgów ponawiały swe bezskuteczne próby rozerwania pierścienia okrążenia poszczególnych punktów oporu. Działania te, jak również próby odzyskania zdobytej przez Egipcjan El-Kantary spełzły zupełnie na niczym. Mimo znacznie ostrożniejszej taktyki straty nadal rosły, a niewielką tylko pociechą było wyrwanie się z okrążenia części obrońców umocnień Linii Bar-Leva. Poza uratowaniem odciętych oddziałów generał Elazar miał dodatkowy ukryty cel w ponaglaniu Gonena do kolejnych czołowych ataków na rosnące siły Egipcjan – wiedząc, że kwestią najbliższych godzin jest wejście na arenę zmagań świeżo zmobilizowanych rezerw naciskał na aktywne działania dlatego, że w ten sposób ograniczał egipskim jednostkom możliwość wyrwania się z przyczółków w przestrzeń operacyjną korzystając z luk w izraelskim ugrupowaniu. W dodatku całkiem świadomie pozostawiono swemu losowi obsady wielu punktów oporu, gdyż wiązały siły egipskie i blokowały korzystne połączenia drogowe. Rzecz jasna Elazar nie zdawał sobie sprawy z tego, że Egipcjanom bynajmniej nie zależało na przełamywaniu izraelskiej obrony. Dowództwo egipskie od początku nastawione było na bitwę materiałową w bezpośredniej bliskości Kanału i ukrytej za kanałem potężnej bariery przeciwlotniczych baterii rakietowych. Około południa, gdy pierwsze elementy 143 i 162 Rezerwowych Dywizji Pancernych osiągnęły pozycje izraelskie Gonen otrzymał rozkaz przerwania działań zaczepnych i zorganizowania linii obrony wzdłuż oddalonej o około 30 kilometrów od Kanału Sueskiego Drogi Rokadowej. Obie strony były z dotychczasowych działań dość zadowolone – Izraelczycy, bo w swoim wyobrażeniu uniemożliwili Egipcjanom szybkie wyjście z przyczółków i zagrożenie przełęczy synajskich, a Egipcjanie dlatego, że odparli wszystkie izraelskie kontrataki, utrzymali przyczółki i zdołali skoncentrować na nich siły zdolne do stoczenia bitwy obronnej.


Przełamanie Linii Bar-Leva

Egipcjanie podjęli tylko jedną próbę zastopowania nadciągających izraelskich rezerw w świetle dnia – pod Romani czołowa grupa bojowa 162 Rezerwowej Dywizji Pancernej dowodzona przez płk Nira wpadła w zasadzkę zorganizowaną przez 183 batalion Sił Specjalnych kapitana Hamdi Szalabiego. Ostrzelana gwałtownie izraelska czołówka poniosła straty, ale prowadzący ją porucznik rezerwy nie stracił głowy – zameldował o przeciwniku i nakazał swym pojazdom przyspieszyć. Maszerująca jako następna w kolumnie kompania czołgów wsparta piechotą zjechała ze szlaku i zaatakowała egipskich komandosów z flanki – po krótkim oporze izraelskie czołgi dosłownie rozjechały broniących się do ostatka Egipcjan, którzy stracili 70 poległych. Za otwarcie drogi do przodu izraelski oddział zapłacił stratą 20 poległych i 10 rannych. Po stronie izraelskiej przybycie nowych sztabów wykorzystano do rozdzielenia nadzoru nad poszczególnymi odcinkami nowej linii obronnej – na północnym odcinku dowództwo objął generał Abraham Adan, w centrum generał Ariel Szaron (który w obliczu wojny ponownie przywdział mundur), na południu zaś generał Mandler. Posunięcie to tylko teoretycznie uporządkowało dowodzenie po stronie zaatakowanych, gdyż generał Szaron ze względów ambicjonalnych od razu wprowadził spore zamieszanie wielokrotnie zwracając się w dyskusjach bezpośrednio do Szefa Sztabu Generalnego z pominięciem swego bezpośredniego przełożonego, generała Gonena. Czynił tak dlatego, że jeszcze niedawno to Gonen był jego podwładnym i obaj nie przepadali za sobą. Z drugiej strony zaś, powrót do szeregów bardzo lubianego i szanowanego Szarona znacząco poprawił mocno nadszarpnięte morale izraelskich żołnierzy na Synaju. Bez względu na te kłopoty oddziały izraelskie sprawnie zajęły nową linię obrony, ale co należy odnotować z całej Linii Bar-Leva w rękach ich żołnierzy pozostał już tylko jeden punkt umocniony – wysunięty najdalej na północ Fort Budapeszt utrzymywany przez niepełna kompanię piechoty kapitana Motti Aszkenaziego, zdecydowanego stawiać opór aż do końca. Tymczasem na izraelskich lotniskach przez całą noc trwała wytężona praca przy przygotowaniach do zmasowanego uderzenia lotniczego mającego unieszkodliwić lotnictwo egipskie – zaczynała się Operacja „Tagar”.

Generał Peled i jego współpracownicy zaplanowali w odpowiedzi na egipską aktywność w powietrzu zmasowane uderzenie mające w ciągu jednego dnia zapewnić Izraelowi panowanie w przestworzach nad polem bitwy. Izraelskie samoloty miały uderzyć w trzech falach, przy czym pierwsza uderzyć miała o świcie na siedem rozpoznanych egipskich baz lotniczych. Po wyłączeniu z akcji gros egipskiego lotnictwa kolejne dwie fale ataku miały zniszczyć baterie rakiet przeciwlotniczych wraz z instalacjami radarowymi. Po wykonaniu operacji „Tagar” (słowo „tagar” znaczy „kłótnia”) izraelskie siły powietrzne miały uzyskać zdolność do zmasowanych ataków na egipskie pozycje na przyczółkach i tym samym wesprzeć własne wojska lądowe. Na papierze plan zdawał się być rozsądny, ale przy bliższym spojrzeniu jego założenia nie bardzo pasowały do okoliczności. Otóż, nawet na bardzo niskim pułapie izraelskie maszyny musiały przebyć dość duży dystans przez obszar mocno nasycony środkami przeciwlotniczymi, co w zasadzie przekreślało element zaskoczenia. Doświadczenia pilotów z pierwszego dnia wojny wskazywały, że znacznie poważniejszym zagrożeniem są wyrzutnie rakiet, a po skierowaniu pierwszej fali ataku przeciw lotniskom ich obsługi z całą pewnością będą przygotowane do walki. Wreszcie mimo wykonania 6 października około 200 lotów bojowych w strefie kanału w zasadzie nie udało się przeszkodzić Egipcjanom w stopniowym przerzucie sił i środków na Synaj. Trudno było zatem zakładać, że nawet przy poważnym nadwyrężeniu rakietowej obrony przeciwlotniczej 7 października będzie pod względem inny. Mimo wszystkich wątpliwości rozkazy zostały wydane i nim wzeszło słońce, pierwsze objuczone bombami i rakietami samoloty izraelskie wyjechały na pasy startowe i zaczęły rozbieg.


Egipski MiG-21

Od początku nic nie szło tak, jak powinno – przelot przez strefę kanału był bardzo trudny i zmuszeni do ostrych manewrów wskutek silnego ognia przeciwlotniczego piloci izraelscy mieli duży problem z utrzymaniem formacji. Już na podejściach do egipskich baz lotniczych na atakujących czekały egipskie MiGi-21, co jeszcze bardziej utrudniło atak, ale mimo wszystkich trudności kolejne klucze starały się wykonać zadanie. W zasadzie żadna z baz egipskich nie została definitywnie wyeliminowana z dalszych operacji, a ponieważ egipscy piloci nie byli zbyt agresywni straty wyniosły zaledwie dwa A-4 „Skyhawk”, których piloci polegli. Jeszcze zanim wszystkie maszyny biorące udział w akcji powróciły do baz, w powietrze wzniosły się kolejne grupy „Phantomów” i „Skyhawków”, które miały uderzyć jako druga fala ataku. Ponieważ maszyny te uzbrojone zostały w zwykłe bomby, a przyszło im operować na minimalnej wysokości skuteczność tych ataków była bardzo niska, gdyż stanowiska egipskich wyrzutni rakiet zostały solidnie zabezpieczone przed odłamkami. Coraz bardziej sfrustrowani piloci izraelscy powracali do swych baz jeden po drugim nie mogąc się pochwalić żadnym poważniejszym sukcesem. Na razie ich straty nie były zbyt wielkie, ale wszyscy zastanawiali się jak długo jeszcze potrwa ta szczęśliwa passa. Kilka minut przed godziną siódmą w bazach izraelskich zaklekotały teleksy, a czytający nowe rozkazy dowódcy musieli mocno zmarszczyć brwi – operacja „Tagar” została anulowana, a wracające z misji samoloty mają zostać jak najszybciej ponownie uzbrojone i zatankowane. Tym razem ich celem miały być oddziały syryjskie – a więc coś niedobrego wydarzyło się na Golanie.

 

6.  W Dolinie Łez

We wczesnych godzinach rannych 6 października siły syryjskie i wspierające je oddziały innych państw były w zasadzie gotowe do rozpoczęcia operacji zaczepnej. Zasadniczym celem operacyjnym syryjskiego dowództwa było przełamanie zbudowanego przez Izraelczyków pasa obrony na opanowanych przed sześciu laty Wzgórzach Golan nazywanego Linią Purpurową, a następnie w drugiej fazie działań rozwinięcie trzymanych w rezerwie sił i opanowanie Galilei. Opanowanie części terytorium Izraela miało zapewnić syryjskiemu przywództwu politycznemu korzystne rozstrzygnięcia przy stole negocjacyjnym, przy czym choć de facto Hafez Assad nie precyzował dokładnie swych oczekiwań odzyskanie Golanu uważać należy za plan minimum. Kolejnym bardzo istotnym celem Assada było umocnienie swojej dyktatury, której podstaw nadal nie był pewien, a antyizraelska krucjata świetnie się do tego nadawała. Faktycznie – oddziały syryjskie mimo wielu słabości, których mimo starań i radzieckiej pomocy nie udało się do wybuchu wojny do końca usunąć, miały wysokie morale i tworzący je żołnierze byli zdeterminowani, by pokonać znienawidzonego wroga.

Dzięki dostawom radzieckiego uzbrojenia syryjskie oddziały były dobrze wyposażone w sprzęt bojowy i choć średnio 20 % pojazdów pozostawało niesprawnych z powodu niedostatecznych umiejętności obsługi i słabej konserwacji, zgromadzone naprzeciw Purpurowej Linii zgrupowanie musiało budzić szacunek. W pierwszym rzucie przygotowano trzy dywizje piechoty (5, 7, 9), z których każda składała się z jednej brygady piechoty, jednej brygady zmechanizowanej i jednej brygady pancernej, oraz silnej artylerii polowej i licznych jednostek wsparcia. Podobnie jak w egipskich wielkich jednostkach, także oddziały syryjskie zostały silnie nasycone dużą ilością kierowanych rakiet przeciwpancernych i granatników RPG. W rezerwie operacyjnej dowództwo syryjskie posiadało dwie dywizje pancerne (1 i 3), obie posiadające po około 250 czołgów. Przymiotnik „piechoty” może być w przypadku dywizji pierwszego rzutu nieco mylący, gdyż w składzie syryjskich dywizji piechoty znajdowało się łącznie pięć batalionów czołgów liczących po czterdzieści wozów, więc każda dywizja piechoty miała ich 200. Ponadto, w dyspozycji dowództwa pozostawały także samodzielne brygady pancerne liczące po około 2000 żołnierzy i 120 czołgów, które miały wspierać dywizje pierwszego rzutu podczas pokonywania Linii Purpurowej.


"Centuriony" na Golanie

Po drugiej stronie linii przerwania ognia Syryjczyków i ich sprzymierzeńców oczekiwały trudne warunki terenowe, solidnie przygotowane umocnienia i bardzo słaba obsada stale niespokojnej tymczasowej granicy. W dyspozycji stojącego na czele Dowództwa Północnego, generała Ichaka Hofi pozostawały od dawna kompletna 188 Brygada Pancerna i części 1 Brygady Piechoty „Golani”. Pod wpływem doniesień wywiadu dowództwo izraelskie szacowało siły syryjskie na około 800 czołgów i dlatego generał Elazar zdecydowany był powtórzyć w wypadku wybuchu wojny wariant oparty o zastosowanie zasady ekonomii sił, znany z 1967 roku. Długi czas bronił się przed skierowaniem na Golan dodatkowych jednostek, by móc zmasować gros sił przeciw znacznie groźniejszym Egipcjanom. Ostatecznie pod wpływem swego zastępcy - generała Tala – wzmocnił siły na Golanie pierwotnie przewidzianą na Synaj 7 Brygadą Pancerną. Izraelczycy umiejętnie rozbudowali swe stanowiska ogniowe, jednocześnie zabezpieczając podejścia do nich rowami przeciwpancernymi i polami minowymi znacznie ograniczającymi możliwość oskrzydlenia poszczególnych punktów oporu. Linia Purpurowa mimo ogromnej przewagi wojsk syryjskich miała być bardzo trudnym orzechem do zgryzienia.

6 Października 1973 roku około godziny 10.00 generał Hofi spotkał się z podległymi sobie dowódcami brygad w Nafakh i poinformował ich o wysokim ryzyku wybuchu wojny w godzinach wieczornych. Oddziały izraelskie rozpoczęły przegrupowanie – rozlokowana wokół centrum dowodzenia w Nafakh 7 Brygada Pancerna wydzielił jeden z batalionów do wsparcia 188 Brygady Pancernej „Barak” zajmującej pozycje obronne w południowej części Linii Purpurowej, a sama w sile dwóch batalionów zajęła pozycje w rejonie Kuneitry. Ponieważ dowódca 7 Brygady – płk Awigdor Ben-Gal – pozostał tym samym właściwie bez jakiejkolwiek rezerwy postanowił stworzyć ją sam. Wykorzystał jedną z posiadanych kompanii czołgów i napływające drobne grupy rezerwistów tworząc improwizowany batalion. Zanim jednak Cahal przygotował się do walki, około godziny 14.00 nastąpił syryjski atak lotniczy, przeprowadzony przez około setkę samolotów. Celem syryjskich myśliwców bombardujących był posterunek obserwacyjny na Górze Hermion, stanowiska artylerii, centra łączności i rozpoznane punkty oporu. Choć izraelskie myśliwce praktycznie nie interweniowały, skutki naloty nie były dramatyczne. Najważniejszym skutkiem falowych ataków było zabezpieczenie przerzutu syryjskich sił specjalnych na Górę Hermion, gdzie po krótkiej, lecz dramatycznej walce atakujący komandosi pokonali załogę złożoną głównie z żołnierzy 13 Batalionu Brygady „Golani”. Część obrońców zdołała wycofać się na południe, ale spora część zginęła walcząc do ostatka.


Porzucone syryjskie T-55

Wraz z rozpoczęciem fali ataków lotniczych na Linii Purpurowej przemówiło ponad tysiąc dział i wyrzutni rakiet syryjskiej artylerii polowej. W związku z rozpoczętym dopiero izraelskim przegrupowaniem obrońcy zajmowali swe pozycje obronne już pod huraganowym ogniem syryjskiego przygotowania artyleryjskiego, ale mimo wszystko czołowe oddziały syryjskiej 7 Dywizji Piechoty napotkały twardy opór. Z konieczności dywizja ta zgrupowana była w głębokiej kolumnie i wprowadzała do walki swe oddziały stopniowo. Nieco więcej miejsca do rozwinięcia swych sił miały dwie dywizje atakujące w południowej części Golanu. Istotną przeszkodą dla atakujących były rozbudowane rowy przeciwczołgowe – na oczach zdumionych obrońców syryjscy piechurzy i czołgiści samodzielnie usiłowali wykonać przejścia, by pchnąć czołgi do ataku. Z niewiadomych powodów jednostki saperskie, które powinny zając się tym zadaniem zostały z tyłu zgrupowania. Mimo dość dużego dystansu (około 1800 metrów) izraelskie „Centuriony” (zmodernizowane i nazywane w Cahalu „S’hot Kal”) dokonały masakry wśród żywiołowo, ale chaotycznie atakujących Syryjczyków wyłączając z akcji wiele pojazdów bojowych. Początkowo przewaga syryjska była tym większa, że w chwili rozpoczęcia bitwy Linia Purpurowa była de facto obsadzona przez zaledwie dwa bataliony – 53 i 74. Już w trakcie natarcia czołowych syryjskich brygad do strefy walk zaczęły docierać kolejne jednostki izraelskie. Mimo szczupłości posiadanych sił izraelscy dowódcy stale manewrowali starając się organizować zasadzki ogniowe i wykorzystując zalety przygotowanych stanowisk obronnych. Natarcie syryjskie posuwało się naprzód bardzo powoli, ale ogromna przewaga spowodowała, że już w ciągu pierwszych czterdziestu minut walki Dowództwo Północne zostało zmuszone zaangażować do walki wszystkie posiadane czołgi. Na szczęście na pole walki można było wkrótce skierować kolejne napływające jednostki i ten wąziutki, ale nieprzerwany strumyk posiłków pozwolił do końca dnia zatrzymać syryjskie natarcie. W tym czasie zreorganizowano system dowodzenia – w północnej części Golanu dowództwo objął Ben-Gal, w południowej zaś dowódca brygady „Barak”, płk Ben-Shocham kontrolował część południową Linii Purpurowej. Po zmierzchu, Syryjczycy nie zrażeni pierwszym niepowodzeniem przegrupowali swe siły i wprowadzając do walki drugi rzut wznowili natarcie mimo nadchodzących ciemności. O ile w północnej części frontu, w rejonie Luki Kuneitry trudny teren utrudniał działania zaczepne i wymuszał na syryjskich dowódcach stosowanie właściwie wyłącznie kosztownych czołowych natarć, na południu sprawy zaczęły się układać dla Izraelczyków źle. W ciemnościach rozrzucone w terenie plutony i kompanie nie były w stanie skutecznie zamknąć wszystkich przejść i kolejne syryjskie jednostki zaczęły włamywać się w pozycje Linii Purpurowej. Udało się Syryjczykom zniszczyć w zasadzce zmierzające na linię frontu czołgi rezerwowej kompanii, obejść punkt oporu nr 111 i wedrzeć się w głąb aż do skrzyżowania dróg w Husznija, gdzie łupem Syryjczyków padły izraelskie jednostki logistyczne. W rejon Husznija przybyła część sił 75 Batalionu Zmechanizowanego, ale bez czołgów Izraelczycy niewiele mogli zdziałać przeciw atakującej syryjskiej pancernej nawale. Obronę zaczął ogarniać chaos, gdyż w nocy jednostki obu stron stale popełniały błędy w identyfikacji „swój/obcy” i często po prostu mijały się na drogach. Sztab 188 Brygady Pancernej nie był zupełnie świadom wyłomu we własnych liniach, tym bardziej, że utrzymywano stałą łączność z utrzymującymi wciąż wysunięte pozycje pododdziałami. Ponieważ 51 syryjska Brygada Pancerna w całości przekroczyła Przełęcz Rafid i znalazła się na zachód od Kudne, mogła skierować swe czołgi w stronę Nafakhu będącego nie tylko izraelskim centrum dowodzenia na Froncie Północnym, ale także zapleczem pozycji bronionych przez 7 Brygadę Pancerną wciąż utrzymującą rejon Kuneitry. Syryjczycy mieli swoje upragnione przełamanie, choć okupione stratą blisko 150 czołgów i innych pojazdów pancernych, a izraelskie dowództwo straciło kontrolę nad sytuacją.


Walki na Golanie - faza syryjskiej ofensywy

W dowództwie w Nafakhu około 21.00 wieczorem zameldował się pozostający bez przydziału mobilizacyjnego z powodu udziału w kursie dowódców kompanii porucznik Zvi „Zvika” Greengold. Natychmiast otrzymał polecenie przejęcia dowodzenia nad dwoma właśnie naprawionymi czołgami „Centurion” i objęcia dowodzenia nad zespołem fortyfikacji tworzonym przez punkty oporu 111 i 112, gdzie polegli, lub odnieśli rany wszyscy oficerowie. Greengold bez zwłoki wyruszył na południe, ale po przejechaniu zaledwie około 5 kilometrów natknął się na zmierzające w przeciwnym kierunku ciężarówki z jednostki zaopatrzeniowej, których przerażeni kierowcy zameldowali mu, że tuż za nimi posuwa się naprzód syryjska kolumna pancerna. Greengold zdając sobie sprawę z powagi sytuacji szybko rozmieścił oba swe czołgi i wciągnął w zasadzkę nadciągający syryjski oddział pancerny niszcząc sześć T-55. Ponieważ jego wóz został uszkodzony odesłał go do Nafakhu przesiadając się do sprawnej maszyny. Zaskoczeni Syryjczycy przyjęli, że ich marsz został zastopowany przez silny oddział pancerny przeciwnika i cofnęli się do Hussariji. Tym samy złożony z jednego czołgu „Zvika Force” zatrzymał grot syryjskiej włóczni zmierzający do rozerwania obrony. Mimo braku sił, w ciągu następnych dwudziestu godzin bitwy Greengold samotnie, lub przy wsparciu innych pospiesznie naprawionych czołgów z różnych kompanii zwożonych do Nafakhu stale odpierał kolejne syryjskie natarcia. W czasie walk sześciokrotnie przesiadał się do innych pojazdów z powodu uszkodzeń w boju, ale zdołał zatrzymać pancerny grot syryjskiej brygady wymierzony wprost w serce izraelskiego ugrupowania. Mimo poparzeń Greengold pozostał na swej pozycji do końca walki o utrzymanie podejść do Nafakhu – po ponad dwóch dobach w walce wyszedł z ostatniego z czołgów, którymi dowodził wyszeptał tylko – „już więcej nie mogę” i stracił przytomność. Jego dramatyczna walka, która przyczyniła się do utrzymania Nafakhu została nagrodzona przyznaniem mu Medalu Męstwa (Itur HaGvura) – najwyższego odznaczenia w Cahalu.


Porucznik Zvi Greengold

O ile na odcinku 188 Brygady Pancernej oddziały syryjskie były w stanie poważnie wstrząsnąć izraelskim dowództwem przełamując obronę Linii Purpurowej, na odcinku północnym sprawy miały ułożyć się zupełnie inaczej. Dowództwo 7 Brygady Pancernej miało nieco ułatwione zadanie, gdyż dwie trzecie sił syryjskich nacierało w pasie jej południowej sąsiadki, a pofałdowany i skalisty teren znacznie bardziej utrudniał działania Syryjczykom, niemniej jednak przewaga atakujących była bardzo duża. Mimo fiaska pierwszego uderzenia dowódca syryjskiej 7 Dywizji Piechoty rozwinął wieczorem trzy, a później aż cztery brygady i wznowił natarcie. Mimo oczywistych trudności w koordynacji natarcia pomysł nocnego szturmu izraelskich pozycji był dobry – obrońcy nie posiadali odpowiedniego wyposażenia do prowadzenia skutecznego ognia w nocy i ograniczali się do wzywania nawał artyleryjskich na punkty w których notowano odpalanie przez Syryjczyków rakiet identyfikacyjnych. Ostatecznie natarcie z udziałem syryjskiej 78 Brygady Pancernej zostało powstrzymane – Izraelczycy pozwolili atakującym podejść pod swe pozycje na zaledwie 800 metrów zanim otwarli huraganowy ogień. O poranku sytuacja na północnej części Golanu pozostawała stabilna.

O poranku, gdy pierwsze promienie słońca oświetliły rozległą dolinę pomiędzy góra Hermit, a wzgórzem „Booster” oczom wstrząśniętych izraelskich żołnierzy ukazał się straszny widok – całe przedpole ich pozycji pokrywały dogasające wraki dziesiątek syryjskich pojazdów pancernych. Wtedy po raz pierwszy z nieznanych ust padła nazwa pola walki – „Dolina Łez”. Gdy do dowództwa Frontu Północnego dotarło wreszcie, że obrona 188 Brygady Pancernej załamała się, a oddziały syryjskie w każdej chwili mogą ruszyć przez Nafakh w stronę Galilei poinformowano o krytycznej sytuacji Sztab Generalny. Po wymianie telefonów Minister Obrony wyraźnie stracił głowę i dzwoniąc do generała Pelega zatrzymał rozwijająca się z oporami operację „Tagar”. Izraelskie siły powietrzne miały teraz wesprzeć uwikłane w ciężkie walki nieliczne jednostki utrzymujące Golan. Dysponując przygotowanym już planem operacji przeciw syryjskiej obronie przeciwlotniczej zakodowanym pod nazwą „Doogman 5” (Model 5) lotnictwo izraelskie rozpoczęło przygotowania do powietrznej ofensywy na północy, która rozpocząć się miała od zmasowanego uderzenia na stanowiska rakiet przeciwlotniczych. Siła syryjskiej obrony przeciwlotniczej była Izraelczykom doskonale znana – już około 7.00 klucz czterech A-4 „Skyhawk” usiłował zbombardować syryjskie czołówki pancerne przygotowujące się do kolejnego natarcia. Cztery samoloty które przemknęły nad izraelskimi stanowiskami i skierowały się w dolinę stanowiły tylko część zaangażowanych sił – za nimi nadlatywały kolejne klucze. Tymczasem, zanim jeszcze piloci byli w stanie rozpoznać konkretne cele w powietrze poszły kolejne rakiety przeciwlotnicze i na oczach przerażonych żołnierzy w ciągu kilkunastu sekund cały klucz przestał istnieć. Jego los po chwili podzieliły kolejne dwa „Skyhawki”, których piloci usiłowali śladem poprzedników zaatakować pozycje syryjskie. Mimo tych strat nacisk na generała Peleda ze strony Mosze Dajana był taki wielki, że wydał on rozkaz do ataku. Izraelskie „Phantomy” poderwały się ze swych baz i wyruszyły na północ. Piloci prowadzili swe maszyny na małej wysokości i w luźnym szyku, ale natychmiast po przekroczeniu linii frontu na Golanie rozpętało się piekło – na drodze izraelskich eskadr stanęła prawdziwa ściana ognia z samobieżnych zestawów artylerii przeciwlotniczej dysponujących wsparciem radarowym (pojazdy ZSU-23-4), a izraelscy piloci zaczęli umierać.


Rozbity "Super Sherman"

Mimo potężnej obrony piloci „Phantomów” z ponura determinacją starali się wyszukać i niszczyć wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, ale syryjskie „Szyłki” totalnie zdominowały pole walki – izraelskie siły powietrzne straciły w ciągu kilku minut sześć F-4, a drugie tyle zdołało dociągnąć do macierzystych baz mimo ciężkich uszkodzeń. Rozmiary strat nad Golanem wywołały szok tym bardziej, że jak oceniał wywiad udało się zniszczyć zaledwie jedną baterię rakiet przeciwlotniczych. Operacja „Doogman 5” została natychmiast odwołana, niemniej jednak na placu boju pozostali nadal piloci wyznaczeni do misji wsparcia własnych wojsk naziemnych krwawiących w „Dolinie Łez” i w południowej części Golanu. Wobec katastrofalnych strat dowództwo sił powietrznych zmieniło taktykę i izraelskie myśliwce bombardujące kierowano odtąd przez pogranicze jordańskie na minimalnej wysokości biorąc na cel przede wszystkim zaplecze syryjskiego frontu. Mimo porażki sił powietrznych i niekończących się ataków przeważających sił syryjskich front nadal trzymał się, choć nikt nie wiedział jak długo to jeszcze potrwa. Cahal stanął przed bezprecedensowym kryzysem, a nastroje w kierownictwie politycznym i wojskowym były po prostu fatalne.

Mimo ciężkich strat poniesionych dotychczas, dowodzący 7 Dywizją Piechoty generał Omer Abrash nie ustawał w wysiłkach mających na celu sforsowanie Przełęczy Kuneitry i przebicia się przez „Dolinę Łez” – wprowadzał do walki coraz to nowe oddziały pancerne, a wzmocniona przez dwa dodatkowe pułki artyleria syryjska teraz już bezustannie zasypywała stanowiska izraelskie lawiną pocisków i rakiet. Dochodziło do starć z minimalnej odległości kilkudziesięciu metrów, ale syryjskie czołgi nie były w stanie przełamać się przez obronę 7 Brygady Pancernej, choć w jej szeregach pozostało już tylko około 40 „Centurionów” w gotowości bojowej. Podczas próby zorganizowania kolejnego uderzenia czołg generała Abrasha został trafiony i dowódca dywizji zginał. Nie miało to wpływu na zaciętość kolejnych natarć do których zaangażowano 9 października także jednostki rezerw operacyjnych, a nawet elementy Gwardii Prezydenckiej. W krytycznym momencie walki szaleńczo atakującym Syryjczykom udało się zmusić do odwrotu izraelski 77 Batalion z pozycji drugiej linii obrony, jednak był to krótkotrwały sukces, gdyż zebrane z warsztatów i pospiesznie naprawione „Centuriony” dowodzone przez ppłk Jossi Ben-Hanana zdołały w kontrataku odepchnąć przeciwnika. Wieczorem 9 października na przedpolu pozycji bronionej przez 7 Brygadę stały szczątki 260 pojazdów pancernych – syryjskie natarcie załamało się ostatecznie. Nie zdołali także Syryjczycy rozszerzyć wyłomu w południowej części Golanu i to pomimo skierowania do walki świeżych jednostek. Przede wszystkim, mimo wszystkich dotychczasowych niepowodzeń generał Elazar nie podzielał skrajnego pesymizmu Ministra Obrony Dajana i zdecydowany był utrzymać Golan nawet za cenę ryzyka ogołocenia granicy z Jordanią z jakiejkolwiek obrony. Na północ ruszyły liczne pododdziały zabezpieczające dotąd linię rzeki Jordan na Zachodnim Brzegu. Na ich bazie zorganizowano nową 179 Brygadę Pancerną, a także rozpoczęto mobilizację rezerwowej 679 Brygady Pancernej. Ponadto do wyczerpanych 7 i 188 Brygad Pancernych skierowano wszystkie pozostałe jeszcze w rezerwie materiałowej „Centuriony”, w celu odtworzenia wyczerpanych morderczą walką sił. Dowództwo izraelskie nie wahało się kierować do walki nawet poszczególnych plutonów i kompanii, gdy tylko zameldowały gotowość bojową po ukończeniu mobilizacji. W efekcie tych posunięć i rosnącego wyczerpania syryjskich sił sytuacja w ciągu 8 października zaczęła się wyczuwalnie zmieniać. Trwające na swych stanowiskach pododdziały  stale wzmacniane drobnymi grupkami dopiero co powołanych rezerwistów utrzymywały wysoki stan moralny, podczas gdy ponoszących wielkie straty Syryjczyków powoli ogarniało znużenie i frustracja. Powoli i niemal niedostrzegalnie szala zaczęła się odwracać.

 

7.  Odwracanie fali

Choć sytuacja sił izraelskich na Golanie w znacznej mierze przykuła uwagę izraelskiego dowództwa naczelnego na wiele godzin i w znacznej mierze sparaliżowała zdolność Dowództwa Południowego do reakcji na egipskie postępy, w godzinach wieczornych 7 października generał Elazar osobiście pojawił się na Synaju, by zapoznać się z sytuacją na miejscu i podjąć decyzje o dalszych działaniach. W rozmowach wzięli udział niemal wszyscy izraelscy dowódcy – zabrakło jedynie „Arika” Szarona, który do Dowództwa Południe dotarł już po wyjeździe Szefa Sztabu Generalnego. Generał Gonen zdecydowany był przejść do działań zaczepnych jak najszybciej i starał się zafascynować swych podkomendnych ideą szybkiego natarcia pancernego do kanału na trzech kierunkach, a następnie przekroczenia go i przecięcia egipskich szlaków zaopatrzeniowych. Nastawienie izraelskiego generała może budzić szczere zdumienie, ale patrząc na sytuację operacyjną z jego perspektywy plan ów nie wydaje się wcale taki szalony. Po pierwsze, wraz z przybyciem rezerwowych związków na front Izraelczycy dysponowali ponad 500 czołgami, a wraz z uzupełnieniami kierowanymi do pokiereszowanych brygad Mandlera liczba ta mogła szybko wzrosnąć do około 600 wozów. Z posiadanych informacji natomiast szacowano siły wroga na około 400 czołgów ( w rzeczywistości Egipcjanie mieli ich już na przyczółkach ponad 800), a ponadto z doniesień sztabu generała Peleda wynikała jasno, że aż do przerwania operacji „Tagar” lotnictwo skutecznie atakowało przeprawy przez Kanał Sueski i nadal było w stanie odgrywać rolę decydującego o powodzeniu czynnika na polu walki. Generał Gonen nie był świadom, że wysoka aktywność sił powietrznych nie była wcale tak produktywna, jak zakładano – izraelskie samoloty skupione na atakowaniu przepraw trafiały w cele wielokrotnie, ale ponieważ Egipcjanie budowali swe mosty z gotowych elementów bardzo szybko zastępowali uszkodzone ogniwa mostów nowymi. Także poziom strat sił powietrznych na dłuższą metę pozostawał nieakceptowalny, gdyż tylko w strefie kanału Izraelczycy tracili średnio trzy samoloty na dwieście lotów bojowych, a na Golanie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Propozycja Gonena miała tę zaletę, że przejście do działań manewrowych dawało jego siłom większe szanse na sukces, gdyż do prowadzenia uporczywej obrony brakowało mu piechoty i w dużym stopniu także artylerii. Zarówno Elazar, jak i podkomendni Gonena przejawiali dużo ostrożniejszą postawę – wprawdzie zgadzano się co do zasady z dowódcą Frontu Synajskiego, że przejście do działań zaczepnych jest nakazem chwili, ale skala takiego przedsięwzięcia jakie proponował Gonen w opinii oponentów zdecydowanie przerastała możliwości posiadanych sił. Generał Elazar stał na stanowisku, że w obecnej sytuacji możliwym jest prowadzenie działań zaczepnych w znacznie bardziej ograniczonym zakresie – sugerował rozwiązanie, w którym główny ciężar uderzenia na swe barki weźmie dywizja Adana, która zatrzyma się jednak na bezpośrednich podejściach do kanału, po czym dalsze natarcie w kierunku na Ismailię podejmie koncentrująca się dopiero dywizja Sharona. Rozpatrywano także możliwość równoległego natarcia obu dywizji, ale na szerszym froncie, obejmującym także odcinek zajmowany przez siły egipskiej 3 Armii. Ostatecznie, spotkanie zakończyło się około 22.00 w nocy bez konkretnych wytycznych. Elazar na pożegnanie zakomunikował podkomendnym, że jakiekolwiek działania zaczepne muszą uzyskać jego aprobatę, a jedynym co ustalono było ograniczone natarcie Adana w stronę kanału. Po przybyciu Sharona dyskusja rozgorzała na nowo – dowódca 143 Dywizji stał na stanowisku, że należy po pierwsze odblokować odcięte punkty oporu, ale sugestia ta została z miejsca odrzucona, gdyż wymagała prowadzenia działań na zbyt szerokim froncie i groziła rozdrobnieniem sił. Ostatecznie ustalono, że najdalej do 06.00 8 października zostanie ustalony konkretny plan działania.


Walki na Golanie - faza ofensywy izraelskiej

O poranku trzeciego dnia wojny Egipcjanie połączyli swe przyczółki dywizyjne, tworząc dwa wielkie przyczółki o znaczeniu operacyjnym rozdzielone na odcinku Wielkiego Jeziora Gorzkiego. Siły znajdujące się na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego starannie przygotowały swe stanowiska obronne i przegrupowały się – na czoło wysunęły się teraz jednostki pancerne, które dysponowały już w tym momencie niemal tysiącem czołgów. Największym problemem Egipcjan były pojawiające się poważne braki w zaopatrzeniu, także w wodę pitną. Stało się tak w konsekwencji blokowania dostaw zaopatrzenia na podejściach do przepraw przez priorytetowo traktowane jednostki bojowe, które starano się jak najszybciej przeprawić na drugi brzeg. Także dowództwo wojsk inżynieryjnych zgłaszało poważny problem – w rezerwie po atakach lotnictwa izraelskiego pozostało już niewiele elementów mostów do zastępowania uszkodzonych i rodziło to poważną obawę o dalszą zdolność reagowania na straty generowane atakami izraelskich sił powietrznych. Ponieważ jednak morale wojska było wyśmienite, w dowództwie egipskim coraz bardziej zaczynała świtać myśl o podjęciu dalszych działań zaczepnych – w głąb Synaju.

Już po północy generał Gonen zdecydował, że jednostki Adana (w sile trzech brygad, z których ostatnia nadal nie zakończyła koncentracji) mają rozpocząć działania zaczepne w kierunku Ismaili. Z konieczności Adan miał ruszyć naprzód mając w pierwszym rzucie 217 Rezerwową Brygadę Pancerną płk Natke Nira i 460 Brygadę Pancerną płk Gabi Amira. Za nimi wyruszyć miała natychmiast po ukończeniu koncentracji 500 Rezerwowa Brygada Pancerna płk Arjeha Kerena. Adan otrzymał także obietnice dodatkowego wsparcia ze strony jednej z brygad Sharona, którego dywizja także dopiero zbierała się w rejonie Tasy. Adan musiał słuchać Gonena z mocno zmarszczonymi brwiami, gdyż dowiedział się, że nie może liczyć na żadne wsparcie z powietrza, w dodatku Gonen nie był w stanie sprecyzować kiedy obiecana brygada ze składu dywizji Sharona będzie dostępna. W tej sytuacji Adan zdecydował, że musi trzymać gros swych sił razem, by uderzyć jak najmocniej. Jego oddziały miały ruszyć na południe, pomiędzy drogami „Artyleryjską” i „Lexicon”, następnie skręcić w stronę egipskich pozycji i dotrzeć na wysokość punktów oporu Firdan i Purkan uderzeniem z flanki. Opóźniona brygada Kerena miał skierować się bardziej na południe i wyruszyć w stronę fortu Matzmed na północnym brzegu Wielkiego Jeziora Gorzkiego. Tak przygotowany klin wbity w egipskie pozycje miał stać się podstawą do dalszych operacji zaczepnych.


Rozbity "Patton"

Od początku wszystko ułożyło się zupełnie nie po myśli izraelskiego dywizjonera. Jeszcze przed godziną ósmą rano, gdy jednostki pancerne Adana dopiero rozpoczynały swój ruch Egipcjanie uderzyli silnie w rejonie Kantary zmierzając do oczyszczenia tego rejonu z izraelskich sił. Ponieważ natarcie egipskiej 18 Dywizji Piechoty wychodziło dokładnie na skrzydło zgrupowania Adana, poczuł się on zmuszony wydać rozkaz oddziałom płk Nira pozostać w rejonie Kantary – tym samym do natarcia miała wyruszyć samotna brygada płk Amira, posiadająca 50 czołgów M-60 „Patton”. Amir popełnił błąd i zamiast próbować obejść swym ruchem pozycje Egipcjan skręcił w niewłaściwym miejscu, w efekcie czego jego ludzie musieli zaatakować Egipcjan od czoła. Bez względu na okoliczności, około 09.00 Gonen prący do rozstrzygnięcia zażądał od Adana osiągnięcia punktu Hizayon i jednocześnie zwrócił się do Elazara o zgodę na forsowanie kanału przedstawiając sytuację w zupełnie oderwany od rzeczywistości sposób. Elazar nie mając pełnego obrazu sytuacji zaaprobował plan Gonena i ten natychmiast polecił Sharonowi rozpoczęcie natarcia na przyczółek 3 Armii jednocześnie żądając wydzielenie sił potrzebnych Adanowi do zabezpieczenia południowego skrzydła. Sharon przyjął polecenie Gonena do wiadomości, ale go nie wykonał, więc brygada Amira nadal pozostawała całkowicie osamotniona naprzeciw pozycji egipskich. W krytycznym momencie jeden z jej batalionów zatrzymał się dla uzupełnienia amunicji i paliwa, więc do szturmu na egipskie pozycje wyruszył tylko jeden batalion pancerny z 25 „Pattonami”. Miał realizować zadanie bojowe pierwotnie zaplanowane dla 120 czołgów…

O godzinie 11.00 niepełna brygada Amira ruszyła do szaleńczej szarży w głąb egipskich pozycji i co może wydać się niewiarygodne, zdołała swym impetem przełamać obronę i dotrzeć na odległość zaledwie 800 metrów od kanału. Tutaj, w gąszczu zasieków, pól minowych i egipskich zasadzek przeciwpancernych Izraelczycy znaleźli się w istnej strefie śmierci – ostrzeliwani z trzech stron stracili w ciągu 10 minut 18 czołgów i niemal wszystkich dowódców pododdziałów. Około 12.30 brygada Nira, który pozostawił na przedpolach Kantary jeden ze swych batalionów podeszła na wysokość punktu Firdan i zgłosiła gotowość do podjęcia natarcia. Jeszcze przed trzynastą, do obu brygad dołączył batalion pancerny ppłka Eliasziwa Shemshi – czołowy z brygady Kerena. Izraelczycy znaleźli się dokładnie na styku dwóch brygad egipskiej 2 Dywizji Piechoty, całkowicie nieświadomi, że ich ruchy nie stanowią dla przeciwnika żadnej tajemnicy. Egipcjanie odkrywszy izraelskie zgrupowanie przygotowali zasadzkę – przepuścili atakujących przez pierwszą linię, po czym pchnęli czołgi do kontrataku od czoła i na flanki zgrupowania wroga. Tak jak wcześniej główne siły Amira, tak teraz i zgrupowanie Nira dostało potworne cięgi – na pozycje wyjściowe po walce powróciły zaledwie cztery czołgi z wozem Nira włącznie. W sumie, w ciągu niewielu godzin Izraelczycy stracili około 100 czołgów, a dwie z trzech brygad dywizji Adana zostało wyłączone z walki z uwagi na ogromne straty w kadrach oficerskich. Po południu, na niemal całym froncie siły egipskie wznowiły marsz kierując się ku linii wyznaczanej przez Drogę Artyleryjską. Mimo dotychczasowych niepowodzeń ostatnia z brygad Adana – płk Kerena zgodnie z planem podjęła natarcia na Wzgórze Hamutal mając w pierwszym rzucie dwa oba pozostałe bataliony. Natarcie załamało się około 1000 metrów od pierwszych egipskich pozycji w zmasowanym ogniu, ale Keren wznawiał je wielokrotnie aż do godzin wieczornych – bez efektów. Jeszcze przed 15.00 generał Gonen mając świadomość klęski Adana odwołał natarcie dywizji Szarona i podjął decyzję o przejściu do obrony. Klęska Izraelczyków była tak niespodziewana, jak zupełna.

W godzinach wieczornych Egipcjanie przeprowadzili pierwszą poważniejszą próbę zmontowania natarcia starając się wykorzystać fatalne położenie przeciwnika – na szczęście dla poważnie osłabionych Izraelczyków Szaron zdołał sprawnie zawrócić swe siły z marszu w kierunku Suezu i rozbić egipski atak, niszcząc około 50 pojazdów pancernych przeciwnika. Mimo tego niepowodzenia przez dwa kolejne dni Egipcjanie na kilku odcinkach frontu próbowali przekroczyć Drogę Artyleryjską kierując do natarcia swe siły pancerne, ale ich ataki były skutecznie powstrzymywane przez pozostające w defensywie siły izraelskie. Jedynie 19 Dywizja Piechoty zdołała głębiej wedrzeć się w głąb Synaju w rejonie Suezu, ale nie miało to większego wpływu na położenie sił izraelskich. W tym samym czasie, w naczelnym dowództwie sił egipskich trwała ożywiona dyskusja nad możliwością rozpoczęcia własnej ofensywy w głąb Synaju. Stanowczo sprzeciwiał się jej Szef Sztabu Generalnego – generał Szazli, który zdawał sobie sprawę z tego, że wyjście poza parasol własnej rakietowej obrony przeciwlotniczej może mieć fatalne konsekwencje. Z uporem forsował koncepcję pozostania w trefie przylegającej do kanału dowodząc, że tylko prowadząc klasyczną bitwę materiałową Egipt może uzyskać upragnione polityczne cele wojny. Tymczasem, nie tylko optymizm odnośnie możliwości bojowych armii egipskiej kierował Sadatem, który coraz bardziej skłaniał się ku rozpoczęciu ofensywy w głąb Synaju. Za stanowiskiem prezydenta zaczynała coraz bardziej przemawiać polityczna kalkulacja. W ciągu pierwszych dni wojny siły arabskie wystrzeliły około 1000 rakiet przeciwlotniczych, co stanowiło wprawdzie ogromny wysiłek materiałowy, ale przyniosło zamierzony skutek – siły powietrzne Izraela nie odgrywały tak krytycznej roli, jak podczas poprzedniej wojny. Udało się ponadto uzyskać realną pomoc materiałową od ZSRR i od 9 października radzieckie samoloty transporotowe uruchomiły most powietrzny do Kairu, przewożąc wielkie ilości amunicji. Ponadto, ZSRR uruchomiło pomoc w postaci ciężkiej broni – takiej jak czołgi – wprost ze składów mobilizacyjnych kierując drogą morską całe to uzbrojenie do Egiptu i Syrii. Oczywiście, istniało ryzyko dużych strat własnych, ale gdy pojawiła się możliwość szybkiego ich uzupełnienia pokusa rosła. Do decyzji o przejściu do ofensywy skłaniała tez coraz bardziej sytuacja na Golanie, gdzie Cahal nie tylko zatrzymał syryjskie natarcie, ale też coraz wyraźniej przejmował inicjatywę. Na razie nie podjęto jeszcze decyzji, ale kolejne dni miały przynieść zupełną zmianę nastroju.


Narada izraelskich oficerów

Jeszcze 8 października pod wpływem głębokiego pesymizmu Mosze Dajana Premier Gołda Meir poleciła siłom powietrznym przygotować dwadzieścia głowic jądrowych do użycia przeciw celom w Syrii i Egipcie. Trwały już także rozmowy w Waszyngtonie na temat możliwości uzyskania pomocy materiałowej od USA. Trudno powiedzieć na ile przygotowanie głowic atomowych związane było z faktyczną wolą ich użycia, a na ile gest ten miał straszakiem, ale groźba takiej formy eskalacji konfliktu znacznie przyspieszyła waszyngtońskie negocjacje. Oczywiście głowice atomowe przygotowywano w ścisłej tajemnicy, ale dla możliwości wywiadu USA nic w tym czasie nie mogło stanowić tajemnicy – zresztą jak się zdaje Tel-Aviv był bardzo zainteresowany jak najszybszym odkryciem przez Waszyngton swych przygotowań. Odmowa udzielenia pomocy materiałowej Izraelowi przez państwa zachodnioeuropejskie przyspieszyła decyzję Prezydenta Nixona, który 9 października zaaprobował operację dostaw materiałowych dla izraelskich sił zbrojnych zakodowaną pod nazwą „Nickel Grass”. Pierwsze izraelskie samoloty podjęły ładunek wojskowy następnego dnia. Oczywiście nie dało się ukryć amerykańskiego zaangażowania, a potencjał i możliwości USA były na tyle wielkie, że „Nickel Grass” na poważnie zagroziła egipskiej koncepcji wojny na wyczerpanie. Zatem po dłuższym wahaniu Egipcjanie podjęli przygotowania do natarcia.

Tymczasem na Froncie Północnym 8 października przyniósł wyraźne przesilenie. Oddziały izraelskie przetrwały kryzys spowodowany rozerwaniem obrony w południowej części Golanu i usztywniły swą obronę. Cały czas skoncentrowane na Golanie izraelskie siły powietrzne nie będąc w stanie zniszczyć syryjskiej obrony przeciwlotniczej przeniosły swe operacje w głąb Syrii słusznie zakładając, że skoro skoncentrowano gros posiadanych baterii rakiet w strefie przyfrontowej obrona w głębi kraju będzie słabsza. Celem ataków stała się zatem infrastruktura przemysłowa i logistyka, co dość szybko przyniosło dobre efekty, a przede wszystkim wpłynęło na gwałtowny spadek poziomu strat własnych. Oficjalna historia syryjskich sił zbrojnych głosi, że natarcie zostało zatrzymane na przedpolach Jordanu nie siłą izraelskiego oporu, lecz decyzją Prezydenta Assada obawiającego się izraelskiej broni jądrowej. Nie wydaje się to prawdziwym, gdyż oddziały syryjskie na Golanie wyraźnie straciły impet jeszcze przed decyzją Gołdy Meir o podniesieniu gotowości bojowej sił nuklearnego odstraszania. Poziom poniesionych strat – zwłaszcza w „Dolinie Łez” zmusił dowództwo syryjskie do znacznie szybszego zaangażowania do walki rezerw operacyjnych niż zakładały to pierwotne plany. Ponadto, w Damaszku świetnie zdawano sobie sprawę z podchodzenia na linie frontu kolejnych jednostek izraelskich, jednocześnie nie znając ich potencjału i zdolności bojowej.

Jeszcze 8 października 188 Brygada Pancerna została zreorganizowana pod nowym dowództwem płk Jossiego Ben-Hanana (poprzedni dowódca poległ), a oddziały Brygady „Golani” podjęły pierwszą próbę odzyskania pozycji na Górze Hermion. Atak zakończył się wprawdzie niepowodzeniem, ale tego dnia ze strony syryjskiej jedyną poważną aktywność prezentowały już tylko jednostki 7 Dywizji Piechoty wraz ze wsparciem wciąż bezskutecznie usiłujące przebić się przez Przełęcz Kuneitry i „Dolinę Łez”. 9 października artyleria syryjska otwarła ogień o niespotykanej mocy i gwałtowne natarcie zepchnęło siły izraelskiej 7 Brygady Pancernej na linię A-3. W krytycznym momencie walki izraelscy dowódcy wezwali wsparcie artyleryjskie podając koordynaty ogniowe określające ich własne pozycje. W huraganowym ogniu i ta próba przebicia się przez izraelskie pozycje zawiodła. Tego samego dnia w południowej części Golanu Syryjczycy zaczęli umacniać zdobyte pozycje, ale coraz to nowe izraelskie jednostki przechodziły do ataku i spychały przeciwnika krok po kroku ku Linii Purpurowej. W godzinach popołudniowych, gdy w 7 Brygadzie Pancernej pozostało już tylko siedem sprawnych „Centurionów” zameldowano, że jednostki syryjskie rozpoczęły właśnie odwrót z wysuniętych pozycji. Ofensywa syryjska załamała się ostatecznie.


Izraelski M113 z drużyna saperską

W odwecie za atak rakietami taktycznymi na izraelskie bazy lotnicze siły powietrzne dokonały skutecznego ataku na kompleks Naczelnego Dowództwa w Damaszku obracając go w ruiny za cenę jednego zestrzelonego „Phantoma”. Konsekwencje tego ataku miały olbrzymi wpływ na bieg zdarzeń na Golanie – pod wpływem kolejnej skutecznej penetracji przestrzeni powietrznej kraju dowództwo syryjskie odwołało część baterii rakiet przeciwlotniczych, co nie zabezpieczyło należycie rejonu Damaszku, a znacznie osłabiło parasol przeciwlotniczy rozpięty nad linia frontu. Skutki dało się odczuć natychmiast – Izraelczycy świadomi syryjskich posunięć zdwoili wysiłki swych eskadr lotniczych nad Golanem, co spowodowało gwałtowny wzrost strat przeciwnika.

10 października Naczelne Dowództwo izraelskie konferowało nad dalszymi operacjami w związku z aktualnym położeniem. Wprawdzie dowódcy pozostający pod wrażeniem ciężkich strat zachowywali dalece posuniętą wstrzemięźliwość Premier Gołda Meir oczekiwała rozpoczęcia działań zaczepnych przynajmniej na jednym froncie. Ponieważ sytuacja na Synaju wybitnie nie sprzyjała ponowieniu próby uderzenia w strefie kanału, zdecydowano się na ofensywę na Froncie Północnym. Do wieczora 10 października oddziały syryjskie w zasadzie wycofały się na pozycje sprzed wojny. Wprawdzie zorganizowane teraz w trzy związki dywizyjne siły izraelskie nie miały dość czasu, by uzupełnić dotychczas poniesione straty, ale oddziały syryjskie znajdowały się w jeszcze gorszej kondycji – tym bardziej, że odwrót za Linię Purpurową oznaczał porzucenie dużej ilości uszkodzonego, lub trapionego awariami sprzętu. Część jednostek została wycofana z frontu w celu odtworzenia, inne trzeba było łączyć, by uzyskać jednostkę zdolną do walki. Po trwających zaledwie jeden dzień przygotowaniach, 11 października oddziały izraelskie rozpoczęły operację zaczepną mająca na celu przełamanie syryjskiej obrony wzdłuż drogi Kuneitra-Damaszek. Następnego dnia Siły specjalne przeprowadziły operację „Gown” – izraelscy komandosi wysadzili w powietrze most na trój styku granic Syrii, Jordanii i Iraku w znaczny sposób utrudniając transfer zaopatrzenia i sprzętu do walczącej Syrii via Irak. Nacisk sił izraelskich spowodował stopniowy odwrót zaciekle broniących się Syryjczyków, którzy do 14 października oddali około 50 kilometrów kwadratowych własnego terytorium. Oddziały izraelskie skupione teraz sporym wybrzuszeniu w rejonie Bashan, były już w stanie za pomocą artylerii polowej ostrzeliwać odległe już tylko o 30 kilometrów przedmieścia Damaszku. Dalsze natarcie w opinii Dowództwa Północnego wymagało przegrupowania sił i uzupełnienia stanów amunicji i paliwa. Spowolnienie izraelskich postępów dało czas Assadowi na zorganizowanie międzynarodowego wsparcia – do Syrii weszła jordańska brygada pancerna, a przede wszystkim dwie irackie dywizje pancerne (3 i 6). Wprawdzie izraelski wywiad przegapił trwające praktycznie od przełamania pierwszej linii syryjskiej obrony przygotowania do zbrojnej interwencji w intencji ratowania armii syryjskiej, niemniej jednak kierujące się na front siły zostały zaatakowane przez izraelskie lotnictwo, które zadało im poważne straty i skutecznie zdezorganizowało szereg pododdziałów. Wojna zaczynała wkraczać w decydująca fazę.

 

8.  Przełom

Już po trzech dniach pauzy operacyjnej Sadat naciskany przez coraz bardziej zdesperowanego Assada i zdający sobie sprawę ze strumienia posiłków w ludziach i sprzęcie kierowanym z Izraela do Dowództwa Południowego nakazał wbrew opinii Ministra Obrony i Szefa Sztabu generalnego podjęcie ofensywy w dniu następnym, po czym termin rozpoczęcia natarcia ustalono ostatecznie na 14 października. Natarcie miało zostać przeprowadzone siłami pięciu brygad w czterech kierunkach, przy czym punkt ciężkości stanowiła oś wyznaczana przez drogi prowadzące ku Gidi i Mitla. Naprzeciw prącym naprzód egipskim czołgom i transporterom stały teraz około 800 czołgów i ponad 60 000 żołnierzy. Egipcjanie szybko pokonali pas ziemi niczyjej i kolejne kompanie i bataliony na oczach dowódców dosłownie znikały w gigantycznej chmurze ognia i dymu wznieconej przez izraelski ogień zaporowy. Na wieść o pierwszych niepowodzeniach dowódca 2 Armii Polowej doznał zawału serca i w ściśle scentralizowanej strukturze egipskiego dowództwa oznaczało to załamanie się kontroli nad biegiem zdarzeń – część dowódców polowych skierowała do akcji swe rezerwy usiłując wesprzeć krwawiące na przedpolu izraelskiego głównego pasa obrony, inni natomiast – nieświadomi rozgrywającego się na stanowisku dowodzenia 2 Armii dramatu – czekali na rozkazy, który nie nadeszły. Atak załamał się na całej linii, a gdy wykrwawione oddziały rozpoczęły odwrót ku własnym pozycjom, zgodnie z przewidywaniami Szazliego do akcji weszło izraelskie lotnictwo. Uderzenie sił lądowych zostało rzecz jasna wsparte przez egipskie siły powietrzne, które do tego zadania zmobilizowały niemal całość posiadanych w gotowości operacyjnej sił. Wywołało to natychmiastową reakcję przeciwnika. Choć spora część myśliwców bombardujących uwikłana była w odpieranie egipskich sił pancernych, Izraelczycy rozpoczęli w godzinach popołudniowych dużą operację lotniczą wymierzoną w rozmieszczone w Delcie Nilu bazy lotnicze. Ponieważ nauczeni smutnymi doświadczeniami Wojny Sześciodniowej Egipcjanie starannie zabezpieczyli swe bazy lotnicze efekt bombardowań lotnisk nie był zbyt wielki, nie licząc wyłączenia z akcji części uszkodzonych pasów startowych. Dużym zaskoczeniem był również fakt stawienia przez egipskie myśliwce twardego oporu w powietrzu. Nad całym Północno-Wschodnim Egiptem rozgorzały zacięte walki powietrzne, po zakończeniu których obie strony ogłosiły wielkie zwycięstwo. Nie da się dziś zweryfikować strat obu stron, ale faktycznie starcia nazwane bitwą nad Al-Mansura zakończyły się bez wyraźnego zwycięzcy.


Egipskie natarcie na Synaju

Bilans dnia był wprost katastrofalny – Egipcjanie stracili około 1000 żołnierzy i ponad 250 czołgów, nie licząc innego wyposażenia. Część jednostek straciła zupełnie spoistość i trzeba było je gruntownie zreorganizować przed ponownym posłaniem w bój. Straty izraelskie też były niemałe – oblicza się je nawet na 150 czołgów i około 650 żołnierzy, ale kosztowny odwrót egipskich jednostek pancernych wytworzył sytuację, w której Dowództwo Południowe raz jeszcze mogło pokusić się o uchwycenie inicjatywy strategicznej. Zarówno generał Elazar, jak i nowy dowódca frontu na Synaju – generał Chaim Bar-Lev, który zastąpił generała Gonena zdecydowani byli wrócić do pierwotnej koncepcji operacji mającej otworzyć izraelskim czołgom drogę do Kanału Sueskiego i następnie uchwycenie przyczółka po stronie afrykańskiej. W opinii naczelnego dowództwa samo zagrożenie linii komunikacyjnych sił egipskich skoncentrowanych na Synaju powinno skłonić dowództwo egipskie do odwrotu. Wieczorem przedstawiono dowódcom polowym plan bitwy pod nazwą „Abiray-Lev” – „Rycerze Serca”. Realizacja planu zaczęła się tuz przed świtem.

Cztery podporządkowane Szaronowi brygady rozpoczęły swój ruch naprzód począwszy od brygady spadochronowej płk Matta, która ruszyła ku „Przystani” przez pas piaskowych wydm. Główne siły dywizji skierowały się w stronę Deversoir wykorzystując dwie drogi nazwane „Akavish” i „Titur”. Choc rozpoznanie już wcześniej wskazało luki w egipskim ugrupowaniu obronnym nikt nie spodziewał się, że spadochroniarze i dywizyjny batalion rozpoznawczy wzmocniony czołgami osiągną przystań bez oporu. Podczas, gdy Egipcjanie nadal nie orientowali się w tym, co się święci, izraelskie brygady pancerny weszły w długi i wąski korytarz wiodący do „Przystani” (przygotowany jeszcze przed wojną obszerny zniwelowany plac osłonięty wysokimi piaskowymi wałami bezpośrednio przylegający do rzeki) i zaczęły umacniać  flanki uzyskanego jak dotąd bez jednego wystrzału włamania. Także Forty Matzmed i Lakekan wpadły w ręce Izraelczyków bez oporu. Płk Matt skierował jedną kompanię na południe w celu zabezpieczenia swych głównych sił organizujących przeprawę od egipskich jednostek i wtedy zaczęły się komplikacje – kompania posuwająca się bez należytego ubezpieczenia została zaskoczona przez egipskich piechurów i kompletnie zniszczona, a jej beztroski dowódca poległ.


Odpoczynek po walce

Mimo tego epizodu dowództwo egipskie całą uwagę skierowało na dywersyjny atak izraelski wymierzony w stanowiska obronne egipskiej 16 Dywizji piechoty. Wprawdzie Egipcjanie dość szybko wykryli wzmożony ruch kolejnych izraelskich jednostek, ale uznali te działania za próbę zrolowania prawej flanki 2 Armii Polowej. Wkrótce po przejściu izraelskich jednostek czołowych egipska piechota przekroczyła drogę „Akavish” i zablokowała ją, ale dowodzący rozbudowaną na potrzeby operacji do stanu aż siedmiu batalionów 14 Brygadą Pancerną płk Reshef wydzielił w celu ponownego jej otwarcia jeden z batalionów, pozostałe sześć natomiast rzucił w kierunku „Chińskiej Farmy” droga „Lexicon”. Atak dwóch batalionów na stanowiska egipskiej 16 Dywizji Piechoty przyniósł ciężkie straty – ponad 20 czołgów zostało zniszczonych, lub unieruchomionych, ale siedem przedarło się na tyły. Egipcjanie natychmiast wzmocnili kompania własnych czołgów zaciekle broniąca się na „Lexicon” piechotę, jednocześnie gorączkowo organizowali zespoły niszczycieli czołgów mające za zadanie zneutralizować siły pancerne, które przedarły się przez obronę.

W tym samym czasie, wśród zapadającego zmroku poruszające się wzdłuż brzegu kanału na północ pozostałe siły Reshefa nagle wpadły na bazę zaopatrzeniową i warsztaty egipskich 16 i 21 Dywizji. Po początkowym zaskoczeniu, Egipcjanie szybko ściągnęli posiłki i odepchnęli Izraelczyków. Pod wpływem tych wydarzeń dowództwo egipskie zdecydowało się przegrupować w rejon walk okoliczne jednostki zmechanizowane obawiając się o los swych tyłów, a przede wszystkim baterii wyrzutni rakiet przeciwlotniczych. Dookoła skrzyżowania Lexicon-Tirtur rozpoczęła się zaciekła bitwa, w której rychło górę zaczęły brać znacznie liczniejsi Egipcjanie. Izraelskie kompanie czołgów zostały zdziesiątkowane, a pozostała na placu boju piechota przygwożdżona do ziemi potężnym ogniem nie była w stanie poruszyć się ani do przodu, ani do tyłu. Co gorsza poległo lub odniosło rany wielu oficerów i w szeregi Izraelczyków zaczął wkradać się chaos. O godzinie 4.00 16 października Izraelczycy mieli już przygotowana przeprawę i zabezpieczony przyczółek na wolnym od wrogich sił brzegu afrykańskim, ale w efekcie porażki brygady Reshefa nie byli w stanie do punktu przeprawy dostarczyć posiłków. 14 Brygada Pancerna słabła i coraz mniej prawdopodobnym było opanowanie przez nią wyznaczonych celów, tym bardziej, że w ciągu 12 godzin stracił ponad połowę z 97 posiadanych czołgów. Sytuacja stawała się poważna, choć egipskie dowództwo nadal nie zdawało sobie sprawy z prawdziwego celu izraelskich działań.

Przełamanie frontu i okrążenie egipskiej 3 Armii

Niepokój o powodzenie operacji nakazał Szaronowi wzmocnić wykrwawione siły Reshefa dwoma dodatkowymi batalionami pancernymi, ponadto udało się naprawić pewną ilość wozów bojowych uszkodzonych poprzedniej nocy. Mimo wszystko pozycje egipskie na „Chińskiej Farmie” były zbyt potężne, by raz jeszcze próbować frontalnego ataku – co gorsza, rychło okazało się, że Egipcjanie zdołali położyć po obu stronach drogi nowe pola minowe. Reshef postanowił przenieść ciężar walki na flankę i tyły obrońców kluczowej pozycji i zorganizował kolejne natarcie starając się obejść pozycje przeciwnika. Początkowo izraelskie czołgi faktycznie posunęły się naprzód, ale wkrótce ich manewr został zastopowany przez silny ostrzał ze stanowisk ogniowych rozlokowanych na stoku wzgórza „Missouri”. Natarcie znowu utknęło, a Sharon odebrał wiadomość radiową, że część elementów mostu jest uszkodzona i trzeba kilku godzin na jej naprawę. W tej sytuacji postanowiono pchnąć do przodu dywizję Adana. Jego oddziały stały w pogotowiu w rejonie Tasy od wieczora poprzedniego dnia oczekując na sygnał. Tymczasem, stało się jasnym, że jeśli nie uda się szybko oczyścić podejścia do kanału trzeba będzie nie tylko porzucić zamiar przeprawy, ale pogodzić się z utratą spadochroniarzy Matta, którzy cały czas tkwili w rejonie „Przystani”.

Do przodu pchnięto spadochroniarzy płk Yairiego. Sam atak był fatalnie zorganizowany – przy jednostkach nie było obserwatorów artyleryjskich, brakowało wsparcia czołgów, a żołnierze dysponowali właściwie wyłącznie bronią ręczną. W tych okolicznościach egipski batalion umocniony na Drodze Tirtur skutecznie powstrzymał atak – żołnierze zalegli pod ciężkim ogniem i nie byli w stanie mimo wysiłków oficerów ruszyć naprzód. Adan nie tracił jednak nadziei i Drogą Akavish pchnął wzmocnioną kompanię piechoty zmechanizowanej. Ku swemu zdumieniu wkrótce jej dowódca zakomunikował przez radio, że dotarł do „Przystani” bez oporu. Egipcjanie do tego stopnia skupili się na walce ze spadochroniarzami, że zupełnie zignorowali izraelską kompanię. W ślad za piechurami natychmiast wysłano nad kanał oddział inżynieryjny z elementami mostu – po kilkunastu nerwowych minutach do dowództwa dywizji przyszła informacja, że most dotarł w całości i właśnie zaczyna się stawianie przeprawy. Spadochroniarze zdołali się wycofać kilka godzin później – pod osłoną własnych czołgów i przy ciężkich stratach.


Zniszczone T-55 i "Patton" - świadectwo zaciętości walk

Dopiero o brzasku egipskie dowództwo zorientowało się, że Izraelczycy zdołali utworzyć przyczółek na kanale i zareagowało bardzo nerwowo. Ponieważ większość dostępnych sił zaangażowano do wsparcia 16 Brygady konsekwentnie atakowanej przez izraelska broń pancerną, a 21 Dywizja została przygwożdżona falowymi atakami izraelskiego lotnictwa do ataku na południe ruszyła samotna 18 Brygada Zmechanizowana. Niemal natychmiast po opuszczeniu pozycji wyjściowych Egipcjanie zasypani zostali ogniem czołgów i artylerii przeciwnika – atak załamał się natychmiast, a niekontrolowany odwrót odsłonił pozycje 16 Brygady z uporem broniącej dotychczasowych pozycji. Lukę w egipskim ugrupowaniu obronnym, co natychmiast wykorzystali izraelscy czołgiści wdzierając się do „Chińskiej Farmy”, gdzie przygotowano pozycje obronne spodziewając się w każdej chwili wznowienia egipskiego natarcia – tyle, że większymi siłami. Mimo odblokowania obu dróg Egipcjanie utrzymali się na „Missouri” i nadal zagrażali korytarzowi do przyczółka. Zaciekła, trwająca trzy dni bitwa wyrwała z izraelskich szeregów 1300 zabitych i rannych, ale dywizje Adana i Magena miały otwartą drogę na zachód.

Mimo trudnej sytuacji Egipcjanie nie wpadali w panikę – posiadali jeszcze wiele jednostek bojowych i generał Szazli przygotował naprędce natarcie z obu stron korytarza z użyciem 21 Dywizji z 2 armii i 25 Brygady Pancernej z 3 armii. Koncentryczny atak z dwóch kierunków miał ponownie zamknąć lukę w ugrupowaniu i odciąć przyczółek. Egipski atak – bardzo groźny w założeniu – został fatalnie przeprowadzony. Obie atakujące jednostki nie zdołały zakończyć koncentracji na czas i atakowały bez koordynacji. Natarcie rozpoczęło się w chwili gdy gros sił Adana znajdowało się w korytarzu oczekując na przeprawę do Afryki. Dowódca dywizji  najpierw powstrzymał atak z północy, a zmusiwszy do odwrotu egipska 21 Dywizję wciągnął jednostki 25 Brygady w zasadzkę, w której straciła ona niemal cały sprzęt (86 z 96 czołgów). Rozmiary katastrofy stały się jasne, gdy do Kairu dotarły sowieckie zdjęcia satelitarne – w efekcie siły egipskie rozpoczęły serię ataków na dwa izraelskie mosty przy użyciu wszelkich dostępnych sił – użyto samolotów, helikopterów, a nawet podjęto próbę ataku za pomocą komandosów-płetwonurków. Mimo przejściowych sukcesów i uszkodzeń obu przepraw izraelscy saperzy konsekwentnie naprawiali przeprawę i coraz szerszy strumień czołgów i transporterów rozlewał się po afrykańskiej ziemi. Sytuacja Egipcjan już teraz bardzo zła, miała się wkrótce pogorszyć jeszcze bardziej.


Walki o "Chińską Farmę"

Wysłany 18 października w rejon walk generał Szazli zorientował się, że Kanał Sueski pokonała już cała izraelska dywizja – zdał Sadatowi stosowny raport i zaproponował ewakuację przyczółków na Synaju, by móc zebrać siły niezbędne do stawienia czoła Izraelczykom w Afryce. W odpowiedzi usłyszał groźbę aresztu i sądu wojennego. Główne siły egipskie miały pozostać tam, gdzie zastała je izraelska ofensywa. Także generał Ismail rozumiał grozę położenia i zasugerował zawieszenie broni. 19 października oddziały Adana ruszyły na południe, w kierunku Suezu, a dywizja Magena rozwinęła natarcie wprost na zachód, w stronę Kairu. Egipcjanie zostali całkowicie sparaliżowani – próbowali naprędce zebranymi jednostkami zastopować postępy przeciwnika, ale mimo dzielnej postawy nie byli w stanie sprostać izraelskiej przewadze. W ciągu kolejnych godzin izraelskie jednostki pancerne znacznie poszerzyły przyczółek, zwijając na szerokim odcinku egipski parasol rakietowy, co otwarło lotnictwu możliwość wznowienia uderzeń z powietrza na przeciwnika. 21 października przyczółek izraelski miał już 40 kilometrów głębokości i 30 kilometrów szerokości, a czołowe oddziały Szarona dotarły do Ismaili, gdzie napotkały twardy opór egipskich spadochroniarzy i komandosów. Mimo sporej przewagi w broni ciężkiej oddziały Szarona (których część uwikłała się w ciężkie walki o „Missouri” po drugiej stronie kanału) nie potrafiły złamać oporu egipskich jednostek stale zasilanych przez rezerwistów i natarcie izraelskie zatrzymało się o sześć kilometrów od Ismaili. Miało to kolosalne znaczenie, dlatego, że to właśnie przez to miasto biegł główny szlak zaopatrzenia dla jednostek 2 Armii. Znacznie gorzej wyglądała sytuacja na południowym skrzydle izraelskiego przyczółka. Tam, mimo przybycia międzynarodowych posiłków Egipcjanie stale ustępowali, a brygada Nira zniszczyła egipską brygadę artylerii wciąż ostrzeliwującą „Przystań” i oba mosty.

Po przegłosowaniu przez Radę Bezpieczeństwa ONZ Rezolucji 338 o zawieszeniu broni, wezwano wojujące strony do wstrzymania działań wojennych w ciągu 12 godzin. Już po wejściu w życie zawieszenia broni obie strony pozostały w kontakcie, a wiele oddziałów było przemieszanych. Dowództwo izraelskie wykorzystało sporadyczne strzelaniny, by złamać rezolucje i wznowić działania wojenne. Powołując się na nieprzestrzeganie zawieszenia broni przez stronę egipską w dzień po wymuszonym przerwaniu ognia oddziały Adana wznowiły marsz na południe i dotarły do Morza Czerwonego zamykając w całkowitym okrążeniu całą egipską 3 Armię Polową uwięzioną na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego – tym samym Tel-Aviv uzyskał potężny argument w nadchodzących wielkimi krokami rozmowach pokojowych. W ciągu kolejnych dni oddziały izraelskie parokrotnie usiłowały opanować sam Suez, ale każdorazowo ze stratami odstępowały po zaciętych walkach ulicznych z siłami armii egipskiej wzmocnionej przez spontanicznie formowane oddziały ochotnicze.


Izraelski most pontonowy na Kanale Sueskim

Na Froncie Północnym wejście do akcji oddziałów jordańskich, a przede wszystkim irackich dało Assadowi nadzieję na odwrócenie losów wojny. Arabscy sojusznicy podjęli szereg uderzeń na rozciągnięte teraz jednostki izraelskie usiłując wyprzeć je poza Linie Purpurową. Desperackie ataki nie przyniosły powodzenia, choć dla wsparcia wojsk naziemnych dowództwo syryjskie rzuciło do walki wszystkie posiadane samoloty. Tylko 20 października irackie oddziały straciły 120 czołgów i na dłuższą metę niczego nie osiągnęły. Choć Assad nieugięcie zamierzał kontynuować walkę rozwój sytuacji nie dawał nadziei na odwrócenie losów wojny – na krótko przed ogłoszeniem zawieszenia broni oddziały izraelskie w śmiałej operacji odbiły Górę Hermion. Dopiero 23 października Assad przyparty do muru brakiem możliwości dalszego stawiania oporu i groźbą wycofania sojuszniczych sił uległ i ogłosił zawieszenie broni. W znacznej mierze wejście w życie zawieszenia broni związane było z rosnąca presją ZSRR, które otwarcie zagroziło swoja interwencją zbrojną – kolejne porażki wyposażonych w radziecki sprzęt Arabów kolejny raz w historii stały się marną reklamą radzieckiej technologii militarnej. Choć Moskwa nie bardzo miała możliwość realnego wejścia do konfliktu sama groźba była wystarczającym straszakiem – tym bardziej, że Izrael właściwie zrealizował swoje cele wojenne i przedłużanie działań nie leżało w interesie gabinetu Gołdy Meir. Krwawa wojna dobiegła końca.

 

9.  Morskie epizody

Nie sposób nie wspomnieć o działaniach sił morskich walczących stron opisując zmagania 1973 roku, tym bardziej, że choć żaden z zaangażowanych w konflikt krajów nie był morskim mocarstwem, to jednak zdolność utrzymania kontroli nad morską komunikacją miała swoje znaczenie. Należy zwrócić uwagę, że w środowisku, w którym walczące kraje dysponowały bardzo silnym liczebnie i nowoczesnym lotnictwem operujące na ograniczonych akwenach niewielkie siły morskie obu walczących stron znajdowały się w dość trudnym położeniu, ale mimo to z determinacja starały się wypełnić oczekiwane od nich zadania. Kolejnym istotnym aspektem, jest techniczna rewolucja działań morskich – wprowadzenie do linii kierowanych pocisków przeciw okrętowych, co w okresie poprzedzającym wybuch wojny w znacznym stopniu zmieniło oblicza marynarek wojennych walczących stron.

Na rozwój marynarek wojennych zaangażowanych w konflikt krajów olbrzymi wpływ wywarł skuteczny atak egipskich okrętów rakietowych na izraelski niszczyciel „Eilat” – odniesiony wówczas za pomocą rakiet P-15 „Termit” sukces spowodował wielkie zainteresowanie wprowadzeniem do linii jednostek wyposażonych w tego rodzaju uzbrojenie, oraz – co równie ważne – jak najszybszą implementację skutecznych środków zdolnych do przeciwdziałania nowemu zagrożeniu. Warto odnotować, że rozwój kierowanych pocisków przeciw okrętowych zaczął się jeszcze w latach II Wojny Światowej, ale przez dłuższy okres Zachodnie mocarstwa morskie nie przejawiały zbyt wielkiej determinacji na polu rozwoju tej broni – w odróżnieniu od ZSRR, którego władze upatrywały w tej broni skuteczną przeciwwagę dla posiadającego znaczna przewagę potencjalnego przeciwnika. Wprowadzenie do linii znacznej liczby niewielkich okrętów uzbrojonych w pociski P-15 (były też wcześniejsze modele, lecz niezbyt udane) pozwoliło wielu marynarkom wojennych krajów o niewielkim potencjale ekonomicznym stworzyć skuteczną przeciwwagę dla wielkich okrętów przy niewielkich nakładach finansowych, bo bez konieczności budowy wielkiej morskiej infrastruktury. Także w Izraelu rozpoczęto prace nad tym rodzajem uzbrojenia, które zaowocowały wprowadzeniem do służby w 1970 roku własnych pocisków kierowanych „Gabriel” Mk1. Zatopienie „Eijlat” uznano powszechnie za triumf nowej koncepcji działań na morzu i wieszczono dość powszechnie rychły zmierzch wielu klas wielkich jednostek morskich, co spowodowało swego rodzaju samozadowolenie w ZSRR, oraz wśród odbiorców pochodzącej z tego kraju technologii opartej właśnie o pociski P-15. Tymczasem, zarówno w krajach zachodnich, jak i w samym Izraelu nie tylko przyspieszono prace nad własnymi systemami kierowanych pocisków przeciw okrętowych („Exocet”, „Gabriel”), ale także podjęto, lub przyspieszono prace nad zdolnością przeciwdziałania tej broni, poprzez zwiększenie zdolności radarowego śledzenia zagrożenia, zdolności przechwytywania go za pomocą własnych kierowanych rakiet przeciwlotniczych i wreszcie, skutecznemu zakłócaniu radiolokacji przeciwnika.


Izraelskie ścigacze w Cherbourgu

Wychodząc naprzeciw nowym zagrożeniom marynarka izraelska rozpoczęła jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych program rozbudowy swej siły uderzeniowej opartej o małe i szybkie okręty uzbrojone w pociski kierowane. Wychodząc naprzeciw potrzebom zdecydowano się zamówić szereg niedużych jednostek morskich określanych jako typ „Sa’ar 1”, początkowo wyposażonych jedynie w lekką artylerię automatyczną, wyrzutnie torped i podstawowe wyposażenie ZOP. Wybór padł na niemiecki projekt ze stoczni „Lürssena”, ale pod wpływem presji ze strony państw arabskich RFN zrezygnowało ze współpracy z Izraelem i trzeba było poszukać innego rozwiązania. Ostatecznie kontynuowano projekt zamawiając okręty „Sa’ar” we Francji, w stoczni w Cherbourgu. Udało się zorganizować utajnioną współpracę z niemieckimi specjalistami stoczniowymi i dzięki temu mimo zmiany wykonawcy w znacznej mierze oparto projekt na pierwotnych założeniach – między innymi zespoły napędowe okrętów pochodziły w całości z Niemiec. Projekt budowy zakodowany pod nazwą „Opadające Liście” przyniósł pierwsze owoce w postaci ukończonych jednostek w 1967 roku, ale w konsekwencji załamania się francusko-izraelskich relacji i nałożeniu embarga na dostawy uzbrojenia, we Francji pozostało pięć jednostek. Władze Izraela nie mogły pogodzić się z zablokowaniem dalszej rozbudowy sił morskich, tym bardziej, że koniec lat sześćdziesiątych był złym czasem dla ich marynarki – poza zatopieniem niszczyciela „Eilat”, w nieznanych okolicznościach utracono okręt podwodny „Dakar”, więc nie można było sobie pozwolić na pozostawienie sprawy okrętów „Sa’ar” samej sobie.

W grudniu 1969 roku zdeterminowani by przejąć tkwiące w Cherbourgu okręty Izraelczycy rozpoczęli operację „Projekt Cherbourg” – za zgoda francuskiego rządu sprzedali okręty fikcyjnej, zarejestrowanej w Panamie firmie zajmującej się poszukiwaniem i eksploatacją złóż ropy naftowej. Udało się za pomocą wywiadu (Mosad) uzupełnić pozostający w Cherbourgu zespół ludzi stanowiący załogi szkieletowe i potajemnie dostarczyć zapasy paliwa i wody. W Wigilie 1969 roku cała piątka opuściła Cherbourg i wyruszyła do Izraela, do którego dotarła w dniu 31 grudnia 1969 roku po pokonaniu 3619 mil morskich. Rejs zabezpieczony został od strony logistycznej przez dwa izraelskie statki specjalnie przygotowane do tego celu – MV „Lea” i MV „Netanya”. Po dotarciu do Haify natychmiast przystąpiono do prac wykończeniowych, w tym instalowania uzbrojenia. Dzięki intensywnym i jak widać nie zawsze legalnym zabiegom w przededniu Wojny 1973 roku marynarka izraelska dysponowała dwoma niszczycielami, trzema okrętami podwodnymi, czternastoma ścigaczami rakietowymi (dwanaście typu „Sa’ar 3” i dwa typu „Sa’ar 4”), dziewięcioma ścigaczami torpedowymi, dwudziestoma siedmioma łodziami patrolowymi i dwunastoma okrętami desantowymi. Gros tych sił przebywało na Morzu Śródziemnym, niewielki odcinek wybrzeża Morza Czerwonego był zaledwie dozorowany przez małe jednostki przeznaczone do patrolowania strefy przybrzeżnej.


Ścigacz rakietowy z pociskami P-15

Marynarka egipska, która również operowała na dwóch akwenach posiadała w chwili rozpoczęcia działań wojennych pięcioma niszczycielami, czterema fregatami, dwunastoma okrętami podwodnymi, osiemnastoma ścigaczami rakietowymi i wieloma mniejszymi jednostkami. Na Morzu Śródziemnym operowała także niewielka marynarka syryjska, której morski inwentarz ograniczał się do dziewięciu ścigaczy rakietowych (typów „Osa” i „Komar”), piętnastu ścigaczy torpedowych, czterech trałowców i licznych niewielkich okrętów patrolowych. Wraz z rozpoczęciem operacji „Badr” w morze wyszły tez okręty państw arabskich, których załogi otrzymały bardzo ważne zadanie – w chwili wybuchu wojny egipska marynarka podjęła morska blokadę Izraela. Dowództwo egipskie podeszło do tego zadania w sposób bardzo przemyślany – przede wszystkim zespół morski operujący na wodach Morza Czerwonego ustanowił linię blokady portu Eijlat na wysokości Cieśniny Bab el-Mandeb, w bardzo dużej odległości od izraelskiego wybrzeża. Zagwarantowało to bezpieczeństwo realizujących zadanie blokady od wielkiego zagrożenia w postaci potężnych izraelskich sił powietrznych. Z tego samego powodu blokada wybrzeża Morza Śródziemnego była co najmniej iluzoryczna, gdyż działające na tym akwenie morskie siły Egiptu i Syrii ograniczyły się jedynie rejsów patrolowych we własnej strefie przybrzeżnej i zapewnieniu bezpieczeństwa własnej komunikacji morskiej. Tak zorganizowana blokada była i tak szalenie dolegliwa dla przeciwnika, gdyż właśnie do portu Ejlat docierała znakomita większość importowanej przez Izrael z Iranu ropy naftowej. Wymuszenie ruchu tankowców dookoła Afryki nie tylko znacznie opóźniało dostawy surowca, ale także spowodować musiały po pewnym czasie zakorkowanie portów, mających wszakże ograniczone możliwości przyjmowania ładunków płynnych.

Dowództwo izraelskiej marynarki podjęło natychmiastowe działania mające na celu redukcje zagrożenia dla własnych wybrzeży i morskich linii komunikacyjnych. Już 6 października w godzinach wieczornych bazę w Hajfie opuściła grupa okrętów złożona z pięciu ścigaczy i dwóch małych okrętów desantowych, na których pokładach zabudowano specjalne stanowiska dla śmigłowców. Zespół izraelski dowodzony przez Michaela Barkaia o godzinie 22.00 w nocy osiągnął podejścia do syryjskiego portu Latakija i wówczas z prowizorycznych lądowisk wzniosły się w powietrze da śmigłowce, które z niewielką prędkością i na minimalnej wysokości skierowały się w stronę syryjskiej bazy pozorując ruch małych jednostek morskich, co miało sprowokować Syryjczyków do wyjścia w morze. Niecałe pół godziny później stanowiące jedną z kolumn marszowych ścigacze izraelskie niespodziewanie natknęły się na pełniący służbę patrolową izraelski kuter torpedowy, który po krótkim pościgu został posłany na dno ogniem artylerii pokładowej. Gdy dopełniał się los syryjskiej jednostki okręty prawej kolumny wykryły ruch jednostek przeciwnika od strony wybrzeża i w ciągu kilku minut stwierdzono wystrzelenie przez syryjskie ścigacze salwy sześciu pocisków kierowanych. Syryjskie rakiety nie skierowały się jednak w stronę izraelskiego zespołu, lecz pomknęły ku śmigłowcom - przynęta zadziałała doskonale. Załogi śmigłowców natychmiast odebrały ustalony sygnał, przyspieszyły i wzniosły się, a ponieważ w ten sposób zniknęły z ekranów radarów syryjskich okrętów ich dowódcy przyjęli, że salwa rakietowa okazał się skuteczna i wrogie jednostki zostały zniszczone. Gdy zagrożenie ze strony rakiet kierowanych znacznie zmalało, izraelskie okręty przyspieszyły i skierowały się w stronę przeciwnika szybko skracając dystans. Manewr ten był niezbędny, gdyż znajdujące się na ich pokładach pociski „Gabriel” Mk 1 miały znacznie mniejszy zasięg niż uch radzieckiej produkcji odpowiedniki w postaci rakiet P-15 „Termit”. Pierwszą ofiarą stał się trałowiec „Jarmuk”, który przypadkiem obecny na morskim polu bitwy nawet nie miał możliwości wykrycia zagrożenia. Dokładnie o 23.43 w ciągu kilkunastu sekund trafiony został przez trzy „Gabriele”, które zamieniły syryjską jednostkę nosząca nazwę od miejsca jednego z największych triumfów Islamu. Izraelskie okręty uruchomiły swe pokładowe urządzenia zakłócające i sprawnie uchylili się przed kolejna salwą rakiet przeciwnika. Ponieważ ścigacze syryjskie zużyły już posiadane na pokładach rakiety, starały się teraz wyjść z akcji i skierowały się ku Latakiji, ale Izraelczycy nie zamierzali do tego dopuścić i na pełnej prędkości starali się dopaść przeciwnika – gdy odległość spadła poniże 20 kilometrów odpalili w stronę uchodzącego przeciwnika salwę „Gabrieli”, a po chwili drugą i trzecią. Efekt był piorunujący – dwa syryjskie ścigacze zatonęły niemal natychmiast po trafieniu, a trzeci doznał poważnych uszkodzeń i zredukował prędkość, kierując się linii brzegowej. Izraelczycy kontynuowali pościg i po wejściu w zasięg skutecznego ognia artylerii pokładowej dosłownie rozstrzelali nieszczęsną jednostkę. Wszystko to trwało nieco ponad dwie godziny i około 00.45 eskadra izraelska zawróciła w stronę Hajfy, do której dotarła bez przeszkód o siódmej rano.

Syryjskie i egipskie ścigacze nie potrafiły sprostać izraelskim jednostkom

Izraelska operacja nie była jedynym starciem na wodach Morza Śródziemnego pierwszej wojennej nocy – silny zespół egipski obejmujący miedzy innymi niszczyciele wyszedł w morze w godzinach wieczornych i próbując dokonać demonstracji siły skierował się ku brzegom okupowanego Synaju. Izraelczycy prowadząc stały nadzór swego morskiego przedpola dość szybko wykryli okręty przeciwnika i choć Egipcjanie natychmiast zawrócili, doszło do krótkiego starcia, w efekcie którego marynarka egipska utraciła jeden ścigacz, a izraelskie lotnictwo spisało ze stanu jeden śmigłowiec. Nie zasypując gruszek w popiele dowództwo izraelskie już wieczorem 8 października skierowało swą grupę uderzeniową na wody oblewające port w Dżamiettcie, przy czym zastosowali dokładnie taką samą taktykę wywabienia jednostek przeciwnika w morze. Egipcjanie także dali się nabrać i stracili trzy ścigacze typu „Osa” – ponownie izraelskie środki zakłócania pracy radiolokacji okazały się skuteczne i zespół izraelski powrócił do swej bazy bez żadnych strat.

Dwa dni później izraelskie ścigacze powróciły na wybrzeże syryjskie, gdzie stawić im czoła próbowały ponownie syryjskie ścigacze. Tym razem Syryjczycy zastosowali inną taktykę i po wykryciu przeciwnika odpalili swe rakiety starając się zamaskować swą obecność manewrując pomiędzy stojącymi na redzie Latakiji statkami handlowymi. Izraelczycy odpowiedzieli ogniem i zatopili dwa kolejne ścigacze, ale także trafili w dwa statki handlowe neutralnej bandery – grecki i japoński. Raz jeszcze rakiety P-15 okazały się nieskuteczne i ścigacze izraelskie powróciły do bazy bez strat. Już następnej nocy celem ataku marynarki izraelskiej stał się port w Tartus. Podczas ataku zatopiono dwa ścigacze typu „Komar” i trafiono radziecki statek „Ilia Miecznikow”, co wywołało olbrzymią wściekłość w Moskwie. Prowadząca w tym samym czasie patrol bojowy u brzegów egipskich druga grupa izraelskich ścigaczy starła się z dwoma ścigaczami typu „Komar”. Walka była krótka i rozegrała się według utartego już schematu – najpierw nieskuteczny ostrzał sił izraelskich, po czym próba oderwania się od przeciwnika przerwana skutecznym atakiem pociskami „Gabriel”. Obie jednostki egipskie poszły na dno, a z ich załóg nie ocalał nikt. Po tym epizodzie na Morzu Śródziemnym okręty syryjskie i egipskie zostały praktycznie uwięzione w swych bazach oddając strefę przybrzeżną w całkowite władanie izraelskiej marynarce. Do końca działań wojennych okręty izraelskie skupiły swe wysiłki na ostrzale celów na wybrzeżu Syrii i Egiptu, starając się niszczyć obiekty przemysłowe i składy zaopatrzenia. Mimo licznych porażek i ciężkich strat wśród małych okrętów marynarka egipska do końca wojny była w stanie realizować swe najważniejsze zadanie – blokadę Eijlatu, wobec której marynarka izraelska okazała się całkowicie bezradna. Szczęśliwie dla strony izraelskiej – wojna trwała zbyt krótko, by kraj, a co za tym idzie także siły zbrojne wyczerpały posiadane rezerwy strategiczne paliw płynnych i faktycznie odczuły skutki blokady.

 

10. Konsekwencje

Wynik i konsekwencje Wojny Yom Kippur należy rozpatrywać właściwie w dwóch odrębnych blokach – oceniając osobno aspekty militarne i polityczne. Przedstawiany często i właściwie utrwalony obraz przebiegu krwawej wojny - totalne zaskoczenie uzyskane przez Arabów, balansowanie Izraela na krawędzi zagłady i wreszcie opanowanie sytuacji w głównej mierze przez użycie nuklearnego straszaka znanego pod nazwą popularną nazwą „Opcja Samsona” nie jest prawdziwym odbiciem październikowych wydarzeń. Nazywając rzeczy wprost i po imieniu, kolejny raz siły zbrojne Państwa Izraela okazały się znacznie lepsze od sił Egiptu i Syrii i to pomimo bardzo poważnych dyplomatycznych ograniczeń narzuconych Cahalowi przez własny rząd. Faktem bezspornym jest długie i skuteczne wodzenie za nos izraelskiego wywiadu przez Arabów, jednak co istotne dla przebiegu wojny – ostatecznie Tel-Aviv zorientował się w grze swych przeciwników i w ostatniej chwili podniósł stan gotowości bojowej swych sił zbrojnych, czego wynikiem było uzyskanie zdolności do stawienia oporu od pierwszych godzin wojny. Zaskoczenie uzyskane przez siły arabskich sojuszników miało charakter wyłącznie taktyczny – zakończone sukcesem forsowanie Kanału Sueskiego i zmasowane natarcie sił syryjskich przez Golan nie oznaczały ani przez moment realnego zagrożenia dla izraelskich sił zbrojnych i państwa w szczególności. Od początku działań wojennych także strona arabska posiadał ogromne ograniczenia – jak słusznie przewidywała egipska generalicja, niewykonalnym było przejście do ofensywy przez Synaj po założeniu przyczółków z uwagi na potęgę izraelskich sił powietrznych. Jako, że sami Arabowie nie zamierzali (przynajmniej w początkowej fazie konfliktu) działać w głębi operacyjnej nieporozumieniem jest skupianie się na panikarskich nastrojach części izraelskich polityków skutkujących niezbyt fortunnymi publicznymi wypowiedziami w czasie trwania i zaraz po wojnie. Jeśli coś miało wpływ na przedłużanie się walk i wysokość strat izraelskich sił zbrojnych, które wywołały autentyczny szok wśród tamtejszej opinii publicznej, to zbyt pospieszne próby przejścia do działań zaczepnych na Synaju, mających w założeniu błyskawiczną zmianą położenia operacyjnego obu walczących stron wymusić korzystne rozstrzygnięcia dyplomatyczne. Warto tutaj odnotować, że dowództwo izraelskie mimo początkowych kosztownych niepowodzeń w praktyce nie zmieniło podstawowej koncepcji rozstrzygnięcia kampanii synajskiej, a swój plan bitwy moderowało zaledwie w kwestii konkretnych założeń taktycznych wobec zmieniającej się sytuacji. Podkreślanie negatywnych konsekwencji pośpiechu kilkukrotnie okazanego przez naczelne dowództwo izraelskie nie powinno zamazywać prawdziwego oblicza procesu dowodzenia siłami Cahalu – generał Elazar konsekwentnie panował nad rozwojem sytuacji, szybko reagował na kryzysowe sytuacje i ani na moment nie tracił z oczu konieczności jak najszybszego narzucenia przeciwnikowi własnej inicjatywy. Oczywiście cały jego proces myślowy opierał się o konkretne argumenty zbudowane na podstawie takich a nie innych informacji, które otrzymywał od swych podkomendnych. Zatem przedwczesny atak na egipskie przyczółki był konsekwencją słabej pracy wywiadu Dowództwa Południe i forsowania na siłę przez generała Gonena własnych koncepcji działania. Przedstawione często jako krytyczne pierwsze dwa dni walk o Golan także pokazują wysoki kunszt dowodzenia generała Elazara – pozostawienie bardzo skromnych sił na Golanie jest ewidentnym przykładem zastosowania w praktyce elementarnej zasady ekonomii sił. W gruncie rzeczy kryzys izraelskiej obrony po porażce 188 Brygady Pancernej nie został przez siły syryjskie wykorzystany, dlatego, że Izraelczycy byli w stanie improwizując skutecznie oprzeć się przewadze przeciwnika, tym bardziej, że teren działań bardzo nie sprzyjał założeniom syryjskiego dowództwa. Hipotetyczna utrata całego Golanu wyprowadzała siły Syrii na linię Jordanu, który sam w sobie nie jest poważną przeszkodą, ale głęboka i stroma dolina w której owa rzeka płynie już tak. Zatem Elazar bardzo słusznie parł do jak najszybszego rozstrzygnięcia na Synaju, by w drugiej kolejności zając się Frontem Północnym. Jak pokazał przebieg walk – posiadane na północy skromne siły wsparte rezerwami zabranymi znad granicy jordańskiej i świeżo zmobilizowanymi związkami okazały się dostatecznie silne, by szybko wyprzeć przeciwnika z zajętego obszaru, a następnie przenieść działania na terytorium wroga. Odczuwalny w publikacjach narracyjny ton śmiertelnego zagrożenia” jest efektem potężnego ciosu w izraelskie morale i wiarę w przewagę nad każdym arabskim wrogiem, które osiągnęło apogeum w latach 1967-1973. Świadomość, że oddziały syryjskie, czy egipskie zdołały dokonać czegoś zupełnie wcześniej nieznanego – prowadzić działania zbrojne z zastosowaniem nowoczesnych rozwiązań taktycznych i po prostu nie uciekać przed izraelskim żołnierzem po kilku godzinach walki stanowiły potężny cios w narodową dumę i napompowane do granic poczucie własnej wartości. Niezachwiana we własną supremacje nad wrogiem bywa bardzo niebezpiecznym zjawiskiem – widzimy to dokładnie w działaniach izraelskich oficerów każdego właściwie szczebla, którzy swe zadania bojowe bardzo często realizowali w taki sposób, jakby mieli przeciwko sobie niezorganizowany motłoch, a nie wyszkolone i dowodzone wojsko. Wojna Yom Kippur położyła kres wielu karierom, ale udzielenie generałowi Elazarowi dymisji było aktem gigantycznej niesprawiedliwości – tym bardziej, że odbyło się w efekcie pracy specjalnej komisji śledczej pozostającej pod wyraźną presją opinii publicznej pozostającej pod wpływem wielkości strat własnych. Tymczasem usunięto oficera, który wykazał się konsekwencją, zdecydowaniem i lodowatym opanowaniem po prostu wygrywając wojnę i czyniąc to ostatecznie w niebywale spektakularny sposób.


Generał Elazar

Można zrozumieć protesty mieszkańców Izraela wstrząśniętych opublikowanymi listami strat własnych – w czasie działań wojennych poległo około 2800 żołnierzy, a ponad 8500 odniosło rany. Najbardziej bolesna statystyką był jednak fakt wzięcia do niewoli przynajmniej 500 żołnierzy Cahalu (znaczna część z nich, bo około połowy, została w niewoli zamordowana). Po raz pierwszy zdarzyło się, by izraelskie jednostki bojowe pozostawiły na pastwę wroga kolegów z innych oddziałów. Ogromne były także straty w sprzęcie obejmujące ponad 1000 pojazdów bojowych ( w tym około 400 czołgów) nie wspominając o stratach w siłach powietrznych – do dziś zresztą określanych zaledwie szacunkowo – od 102, do nawet 380 samolotów, choć ta druga liczba jest wyraźnie przesadzona. Rzecz jasna straty przeciwnika okazały się być dużo, dużo wyższe, ale uzyskany na polu walki współczynnik skuteczności bojowej często umyka nam dziś, a co dopiero mieszkańcom Izraela bezpośrednio po zakończeniu wojny. Tymczasem izraelska maszyna wojenna dosłownie zmieliła mimo wszystkich ograniczeń i trudności armie koalicji arabskiej. Armie Egiptu, Syrii i ich sojuszników straciły w najlepszym razie około 14 000 poległych, przy czym w niektórych publikacjach podnosi się tę liczbę do nawet ponad 20 000 zabitych. Nieznana jest liczba rannych, ale możemy przyjmować, że jest w oczywisty sposób znacznie wyższa, a warto wspomnieć, że w chwili zakończenia działań w rękach izraelskich znalazło się około 9000 jeńców tylko z egipskich sił zbrojnych. Oczywiście liczby te mogą nie robić wrażenia, jeśli ma się świadomość, że państwa arabskie w szczytowym momencie konfliktu zmobilizowały i wyposażyły do walki około miliona żołnierzy, ale straty w sprzęcie pokazują, że zdolność do dalszego stawiania oporu rozpędzonej izraelskiej machinie bojowej spadł w praktyce do minimalnego poziomu. Łupem sił izraelskich padło od 400 do 500 samolotów (faktycznie znaczna ilość samolotów państw arabskich została zestrzelona przez własne środki obrony przeciwlotniczej), od 2200 do nawet 2400 czołgów i dział pancernych, oraz ogromna ilość dział i innego wyposażenia. Rzecz jasna Moskwa zarówno przed wybuchem wojny, jak i podczas jej trwania hojną ręką wspierała Arabów, lecz niemożliwym było uzupełnienie takich strat przy jednoczesnym dalszym prowadzeniu działań. Tym bardziej warto docenić wartość bojową sił izraelskich biorących udział w walkach na tle tradycyjnie liczniejszego przeciwnika, który w dodatku podniósł w przededniu wojny poziom wyszkolenia swych własnych sił na nigdy wcześniej nieosiągalny poziom – a mimo to uległ mocy izraelskiego oręża.


Poddający sie żołnierze Egipscy

Ocena przebiegu działań wojennych nie może być kompletna bez próby analizy warunków pola walki na którym przyszło mierzyć się oby walczącym stronom. Zarówno Arabowie, jak i Izraelczycy mieli na wielu poziomach olbrzymie kłopoty, by dostosować się do rzeczywistości często kompletnie innej od tej, która znano z wojskowych procedur i szkoleń. Przede wszystkim olbrzymią niespodzianką i to pomimo doświadczeń wyniesionych z Wojny na Wyczerpanie było zagrożenie płynące dla izraelskiego lotnictwa ze strony arabskiej rakietowej obrony przeciwlotniczej, choć trzeba odnotować, że zwykło się demonizować straty spowodowane tym rodzajem uzbrojenia. Koniec końców strona izraelska potrafiła zgrać wysiłek wojsk lądowych i sił powietrznych, że ostatecznie doprowadziła do niemal kompletnej destrukcji obrony przeciwlotniczej – nie bez wydatnej pomocy przeciwnika zresztą. Nadmierna wiara w siłę rażenia radzieckich rakiet przeciwlotniczych spowodowała też inne zjawisko – bardzo słabe zaangażowanie arabskiego lotnictwa w misje obliczone na wsparcie własnych sił lądowych. Lotnictwo arabskie przebudziło się w tym zakresie dopiero w obliczu nadciągającej w szybkim tempie kompletnej klęski własnych wojsk podejmując duży wysiłek, który jednak został skutecznie sparaliżowany przez stosujące dużo lepszą taktykę i posiadające znacznie lepiej wyszkolonych pilotów izraelskie lotnictwo. Nie znamy dokładnego współczynnika strat obu stron w efekcie walk powietrznych, ale był on zdecydowanie korzystniejszy dla Izraelczyków, którzy kolejny raz dowiedli, że ich siły powietrzne są jedna z najlepszych tego rodzaju formacji ówczesnego świata. Piloci państw arabskich zaangażowanych w konflikt posiadali porównywalny do izraelskiego sprzęt, ale w wielu wypadkach nie potrafili wykorzystać jego zalet, nadal działali sztampowo i powtarzalnie, a okazywana wielokrotnie osobista odwaga nie rekompensowała wymienionych wyżej niedostatków. Po stronie izraelskiej działania sił powietrznych poddane zostały ogromnej, ale i konstruktywnej krytyce. Zrewidowano przede wszystkim stosowaną taktykę działań przeciw nieprzyjacielskiej rakietowej obronie przeciwlotniczej słusznie uznając tę groźna broń jako stały już i nieusuwalny element pola walki. W ciągu kolejnych dekad miało to przynieść znakomity plon w postaci doprowadzenia do perfekcji sztuki przełamywania rakietowej i radiolokacyjnej obrony przeciwnika.


Podpisanie porozumienia w Camp David - 1978 rok

Jeśli jesteśmy przy charakterystyce materiału ludzkiego należy odnotować, że po stronie państw arabskich wyraźnej poprawie uległ poziom umiejętności prezentowany przez kombatantów właściwie wszystkich szczebli. Ogromny wpływ na błędy operacyjne egipskiego tandemu Szazli-Ismail, podobnie zresztą jak w przypadku wyższego dowództwa syryjskiego miał stały wpływ czynników politycznych. Za błędy popełnione przez Sadata obaj generałowie egipscy zapłacili zresztą stanowiskami, co było równie niesprawiedliwym posunięciem, jak dymisja udzielona generałowi Elazarowi. Jeszcze gorszy los spotkał wytypowanych do roli „kozłów ofiarnych” militarnej klęski syryjskich dowódców. Assad wytypował jako odpowiedzialnych za niepowodzenie oficerów pochodzenia druzyjskiego, z których część została krótko po wojnie zamordowana w katowniach syryjskiej służby bezpieczeństwa. Z czasem zresztą syryjski dyktator zmienił zdanie i doczesne szczątki nieszczęsnych oficerów spoczęły ostatecznie wśród popiołów poległych w czasie wojny ich podkomendnych i dziś oficjalna syryjska historiografia wspomina te postacie jako poległych w walce z Izraelem.

Warto także zwrócić uwagę na olbrzymi problem, jakim było znaczne zwiększenie odporności piechoty w walce z bronią pancerną poprzez masowe użycie najpierw przez stronę arabską, a potem także i przez Izraelczyków kierowanych rakiet przeciwpancernych. Dość beztroska taktyka walki z piechotą dotychczas opierająca się o śmiałe pancerne szarże szybko okazała się przyczyną wielkich strat. Nawet po nabyciu bolesnych doświadczeń z pierwszych dni wojny wielu dowódców izraelskich miało duży problem w prowadzeniu skutecznych działań przeciw umocnieniom obsadzonym przez piechotę uzbrojona po zęby w ręczną broń przeciwpancerną, co znakomicie pokazał przebieg walk o „Chińską Farmę”. Zdeterminowany i dobrze wyposażony, często walczący z wielką pogardą śmierci żołnierz arabski dowodzony przez kompetentnych oficerów stał się bardzo trudnym przeciwnikiem. Jeśli można wskazać konkretny powód gwałtownego załamania się egipskiej i syryjskiej strategii i klęski w wymiarze operacyjnej to jest to zdecydowanie bezkrytyczne i nie uwzględniające lokalnych uwarunkowań implementowanie radzieckiej myśli wojskowej w procesie szkolenia sił arabskich. Ścisła centralizacja i próby działania zwartymi formacjami pancernymi bez względu na warunki terenowe i przy w sumie słabym rozpoznaniu przyniosły Arabom katastrofalne straty i to pomimo niesłychanego męstwa ich żołnierzy.


Dzień dzisiejszy w "Dolinie Łez"

O  ile zatem w wymiarze militarnym wojna zakończyła się druzgocącym zwycięstwem Izraela, polityczne następstwa brutalnego i krwawego konfliktu w sposób zdecydowany sposób zmieniły po latach sytuacje na Bliskim Wschodzie. Wojna i jej wynik pokazały z cała mocą niemożliwość militarnego pokonania Izraela w konwencjonalnej wojnie. Doskonale zrozumiał to Anwar Sadat, który potrafił przekuć klęskę w swój wielki polityczny triumf. Po długotrwałych i trudnych negocjacjach wojenna klęska zaprowadziła go najpierw do odzyskania kontroli nad Kanałem Sueskim i ponownym po latach uruchomieniu żeglugi ta arcyważną wodną arterią, a potem do trwałego egipsko-izraelskiego pojednania i ustalenia stałej i wolnej od wojennej groźby granicy. Koniec końców, zerwanie z zależnością od ZSRR, reorientacja na Zachód i wreszcie zyskanie trwałego pokoju z Izraelem uczyniły z Anwara Sadata największego męża stanu w nowożytnej historii Egiptu – zapłacił za to życiem w efekcie udanego zamachu dokonanego w spektakularny sposób przez islamskich ekstremistów  z szeregów własnej armii. Uznanie Państwa Izraela przez Egipt było też olbrzymim sukcesem dyplomacji izraelskiej, choć proces pokojowy był bardzo długi i bolesny. Zmiana warty na izraelskich szczytach władzy polegająca na wyborczej klęsce Partii Pracy i przejęciu władzy przez prawicę z Menachemem Beginem na czele znacznie utrudniła i tak skomplikowane negocjacje. Ewakuacja okupowanego Synaju w szerokich kręgach izraelskiego społeczeństwa odebrana została jako przyznanie się do klęski w wojnie, a przede wszystkim doprowadziła do potężnych pęknięć w relacji państwo-obywatel. Wszak, po zakończeniu negocjacji mieszkańcy izraelskich osiedli na Synaju w Jammit zapewnieni wcześniej przez Ariela Szarona o bronieniu ich domostw przez armię za wszelką cenę, zostali przez tę samą armię w dramatycznych okolicznościach usunięci z domów i farm siłą.

Syria Assada pozostała śmiertelnym wrogiem Izraela, choć jasnym było, że w otwartej walce nie jest on w stanie odzyskać kontroli nad Golanem. Wkrótce też syryjski dyktator przeniósł konfrontację z nienawistnym wrogiem na płaszczyznę walki za pomocą wspieranych szerokim strumieniem pieniędzy i broni grup terrorystycznych. Do dziś Linia Purpurowa nie stała się granicą pomiędzy dwoma zwaśnionymi krajami, ale obecny Golan nie przypomina już dawnych pustkowi pokrytych bunkrami i zasiekami – wraz ze spadkiem zagrożenia ze strony syryjskich sił zbrojnych rozkwitły na Golanie druzyjskie wioski, farmy i miasteczka. Dziś rozbudowany system wygodnych dróg pozwala dotrzeć niemal w każdy zakątek terenu, a stoki Góry Hermion są uznaną bazą turystyczna dla miłośników sportów zimowych. I tylko pozostające wciąż w „Dolinie Łez” wypalone wraki czołgów i pojazdów pancernych przypominają o dramatycznych wydarzeniach mających miejsce niemal równo pół wieku temu.

Komentarze

Popularne posty