"Krwawy Dzień Pojednania - Wojna izraelsko-arabska 1973 roku"
1.
W
krainie złudzeń
Pierwsze sygnały świadczące o braku jakichkolwiek
rozstrzygnięć politycznych mimo druzgocącej klęski Państw Arabskich pojawiły
się już niemal nazajutrz po zakończeniu działań zbrojnych w 1967 roku. Dyskusje
prowadzone w Knessecie i rządzie na temat ewakuacji okupowanych obszarów w imię
inicjatywy pokojowej doprowadziły do przegłosowania 19 czerwca 1967 roku
wniosku o gotowości zwrotu okupowanej ziemi w zamian za pokój, jednak próby
poszukiwania możliwości rozmów ze stroną arabską odbiły się jak od
nieprzeniknionej ściany. Dyskutowano nie tylko na temat Synaju i Golanu – od
lewej, do prawej strony izraelskiej sceny politycznej pojawiły się splecione w przedziwnej
konfiguracji głosy o nonsensie okupowania także Zachodniego Brzegu. Choć oparte
o zupełnie inne pobudki wizje przekucia militarnego triumfu w trwały pokój były
właściwie jedynym mostem pomiędzy poszczególnymi stronnictwami miał jedynie ten
efekt, że wzmagał atmosferę tymczasowości aktualnej sytuacji, do której
społeczeństwo izraelskie stopniowo przywykało.
Już zatem od lata 1967 roku pojawiają się pierwsze
nieśmiałe projekty utworzenia na Zachodnim Brzegu czegoś, co powinniśmy nazwać
strukturą quasi-państwową, jednakże żadne stronnictwo polityczne nie próbowało
takiej wizji urzeczywistnić choćby w części. Ta dwutorowość w izraelskiej
polityce wobec problemu palestyńskiego stanie się wkrótce znakiem firmowym – jako
wieczne stanie w rozkroku i niezdolność do podjęcia realnych działań będzie
przez kolejne lata powracać jako standardowy sposób postępowania wobec
Zachodniego Brzegu. Przecież wojskowa administracja obszarów okupowanych bardzo
szybko na wniosek Mosze Dajana otwarła przeprawy na Jordanie, by umożliwić
komunikację pomiędzy Palestyńczykami żyjącymi teraz po obu brzegach rzeki, ale
już 15 lipca rozpoczęło sia za zgodą i wiedzą władz budowanie pierwszego
izraelskiego osiedla na obszarach okupowanych – kibucu Merom na Golanie. Umożliwiono
zatem kontakt pomiędzy Palestyńczykami z Zachodniego brzegu i z obozów
uchodźców na terenie Jordanii, ale utrudniano jak tylko się da możliwość
powrotu uchodźców, a jednocześnie już rok po zakończeniu wojny
ultraortodoksyjny rabin Mosze Lewinger z błogosławieństwem izraelskiej prawicy
założył w Hebronie pierwsze osiedle mające przywrócić Ludowi Izraela całą
Palestynę. Nawet, gdyby którykolwiek kraj arabski (oprócz Jordanii rzecz jasna)
był autentycznie zainteresowany unormowaniem stosunków z Izraelem ta
dwutorowość polityki wobec terytoriów okupowanych zawsze pozwalał uczynić starą
i jak się wydawało totalnie zgraną palestyńską kartę mocnym atutem. Mocnym, bo
obok pragnienia odzyskania utraconej kontroli nad okupowanymi obszarami równie
silnie łączącej kolejny potencjalny sojusz militarny w oparciu o ideę
panarabską. Najwidoczniej Tel-Aviv nie potrafił pojąć, że zwycięstwo militarne
kompletnie niczego nie zmieniało – władze sąsiednich państwa arabskich były w
swej naturze autorytarne i nie musiały oglądać się na swą własną opinię
publiczną, a ich podstawy zostały w żaden sposób zagrożone. Militarne
upokorzenie paradoksalnie zadziałało przeciw Izraelowi – ludność arabska
podrażniona w swej ambicji pragnęła rewanżu, a pozostawienie sprawy palestyńskiej
samej sobie nadal pozwalało motywować arabskie społeczności otaczające Izrael
poczuciem szlachetnego wspólnego celu. Przy czym rzecz jasna Arabowie jako
grabarze państwowości palestyńskiej nie mogli i nie zamierzali mieć odtąd na
uwadze rozwiązania problemu palestyńskiego jako zasadniczego celu swych
kolejnych politycznych lub militarnych posunięć. Teraz ich celem było przede
wszystkim odzyskanie obszarów okupowanych, a odrzucenie rozwiązania pokojowego
przyszło im o tyle łatwo, że sam Izrael nie zrobił wiele, by można było
pokojową inicjatywę kogokolwiek potraktować poważnie.
Anwar Sadat
Nawet najwspanialsze zwycięstwa militarne w wymiarze
operacyjnym nie są żadnym gwarantem uzyskania oczekiwanych rozwiązań
politycznych – kontynuowanie działań zbrojnych mimo klęsk i niepowodzeń to
kwestia zasobów i szeroko pojętej przestrzeni do działania. Izrael nie był w
stanie (choćby i w obawie o międzynarodową opinię publiczną) całkowicie
opanować Syrii lub Egiptu, choć mógł zniszczyć ich zdolność do prowadzenia
regularnych działań zbrojnych i okupować część terytorium. Z drugiej strony –
Arabowie nie mieli już możliwości „zepchnięcia Izraela do morza”, likwidacji
ich państwa i stawienia w ten sposób światowej opinii publicznej przed faktami
dokonanymi. Choć rosnące zaangażowanie Moskwy w budowę potencjału militarnego
Egiptu budziło niepokój Świata Zachodniego, jednocześnie rosnąca zależność od
arabskiej ropy nakazywała narastającą powściągliwość we wspieraniu
prozachodniego Izraela. Gdy zatem ZSRR ogłosiło wkrótce po arabskiej klęsce
pełne poparcie dla „ofiar syjonistycznej agresji” i zadeklarowało zastąpienie
utraconej broni nową, okazało się rychło, że militarne zwycięstwo niczego nie
zmieniło – 2 sierpnia 1967 roku w Chartumie podczas zjazdu przywódców państw
arabskich ustalono regułę „Trzech Nie” w stosunkach z Izraelem – żadnych
negocjacji, żadnego uznania, żadnego pokoju. Co gorsza, gdy Arabowie mogli
liczyć na dostawy broni pozwalające w stosunkowo krótkim czasie na odbudowę
potencjału militarnego, Izrael utracił swego podstawowego partnera w tej
kwestii – Francję. Wprawdzie oficjalnie embargo na dostawy broni Francja
wprowadziła dopiero w 1969 roku za bezpośredni powód podając operację
izraelskich komandosów z budzącej grozę formacji Sayeret-Matkal na terytorium
Libanu, skutkująca zniszczeniem dwunastu samolotów pasażerskich libańskiego
przewoźnika na tamtejszym lotnisku cywilnym jako akt zemsty za zakulisowe
wsparcie terrorystów palestyńskich – ale stosunki izraelsko -francuskie psuły
się już stopniowo wcześniej. Pomijając już polityczną izolację i łatkę
„agresora”, Izrael nie był w stanie odtąd nabywać na rynkach światowych broni i
amunicji w ilościach „przemysłowych” i choć dość szybko Tel-Aviv zaczął
poszukiwać innych możliwości, w tym po raz pierwszy zaczął rozwijać własny
kompleks militarno-przemysłowy izolacja państwa odgrywającego rolę regionalnego
mocarstwa stała się na długi czas faktem, a zdolność do prowadzenia poważnego,
konwencjonalnego konfliktu zbrojnego zaczęła konsekwentnie maleć. Paradoksalnie
czynnikiem, który spowodował „zamrożenie” konfliktu był głęboko zakorzeniony
brak wiary globalnych mocarstw w zdolność Arabów do sprostania niemal
doskonałej (jak ją wówczas postrzegano) izraelskiej machinie militarnej.
Tel-Aviv tymczasem, jak by tego nie rozumiał i dosłownie nie uczynił kompletnie
nic, by wyjść z matni swych własnych złudzeń.
Gołda Meir
Poleganie na sile militarnej w kwestii bezpieczeństwa
państwa jest oczywiście prawdą fundamentalną i nie podlegającą dyskusji, lecz
ów efekt „ostrej klingi miecza” nigdy nie trwa długo, choć miewa charakter
stereotypowy. Dla Izraelczyków tkwienie w pozie militarnego giganta od chwili
politycznej porażki związanej z postawą pokonanych Arabów stało się zatem
bardziej przykrym obowiązkiem, niż objawem dobrego samopoczucia. Państwo
pozostawało w pozycji oblężonej twierdzy, tyle tylko, że o nieco większym obwodzie.
Przede wszystkim rosnące trudności ekonomiczne Świata Zachodniego – dla USA
ciężar finansowania Wojny w Wietnamie, dla krajów EWG problemy związane z
zaburzeniami handlu wskutek blokady Kanału Sueskiego – determinowały
poszukiwanie odprężenia w stosunkach międzynarodowych. Równolegle bladła wraz z
biologiczną zmianą generacyjną pamięć o moralnym długu wobec Izraela w związku
z Holokaustem, choć w pewnym stopniu podtrzymywały ją wciąż zdarzenia takie,
jak sąd nad Adolfem Eichmanem. Niemniej jednak, zdarzyło się tak, że urzędujący
od 20 stycznia 1969 roku nowy Prezydent USA mógł pozwolić sobie w gronie
współpracowników na coś, na co nie pozwoliłby sobie nawet najpotężniejszy
człowiek świata jeszcze dekadę wcześniej – czyli na jawnie antysemickie uwagi.
To znak czasów – Izrael definitywnie tracił swoją niewinność jako polityczny
podmiot i nie postrzegano go jako państwo o szczególnym statusie, czego także
najwyraźniej w Tel-Avivie nie rozumiano. Stopień komplikacji relacji
bliskowschodnich i ich konsekwencji dla społeczności międzynarodowej był
kamieniem młyńskim u szyi, a Izrael nadal balansował nad klifem, choć
większości jego mieszkańców wydawało się, że odsunięcie arabskiego zagrożenia
dzięki militarnemu zwycięstwu nawet bez trwałego pokoju może mieć charakter
definitywny. Optymizm ten najwyraźniej udzielił się sternikom nawy państwowej,
jeśli przez długie lata konsekwentnie stali oni na stanowisku, że państwo może
się normalnie rozwijać ekonomicznie, gdyż w razie niebezpieczeństwa konfliktu
zbrojnego Cahal jak zwykle okaże wszystkie swoje przewagi nad każdym
potencjalnym przeciwnikiem. Dogmatami stały się zatem przekonanie o wyższości
izraelskich sił pancernych i powietrznych nad każdą koalicją arabską, a przede
wszystkim – zdolność do wyprzedzenie każdego działania przeciwnika z uwagi na
znakomicie działający wywiad, który zawsze na czas dostarczy informacji o rosnącym
ryzyku konfliktu.
2.
Wojna
na wyniszczenie
Impas w relacjach z pokonanymi stał się widoczny niemal natychmiast
po zakończeniu działań wojennych, które właściwie nazajutrz po wojnie
wznowiono. Rzecz jasna nie doszło do militarnej konfrontacji na wielką skalę,
ale od 1 lipca 1967 roku zaczyna się Wojna na Wyniszczenie – ciąg niezliczonych
drobnych utarczek, z czasem przyjmujący coraz bardziej zorganizowane formy
wzajemnego nękania skutkującego stałym podtrzymywaniem stanu napięcia. Właśnie
1 lipca 1967 roku, zaledwie dni po zakończeniu działań Wojny Sześciodniowej z
Port Fuad na terytorium okupowane przez siły izraelskie wyruszył niewielki
oddział egipskich komandosów. Ich jedynym zadaniem było stanąć na wschodnim
brzegu Kanału Sueskiego i wywiesić egipską flagę narodową. Oczywiście dowództwo
izraelskie natychmiast zareagowało i wzmocniona kompania wyparła komandosów
zbrojnie na brzeg afrykański. W walce poległ jeden Egipcjanin, a 13 odniosło
rany. Starcie to nie miało rzecz jasna większego znaczenia – podobnie, jak
wiele kolejnych pojedynków artyleryjskich, czy lotniczych, ale stale
podtrzymywało napięcie między stronami i powodowało konieczność podtrzymywania
ciągłej wysokiej gotowości bojowej obu zwaśnionych stron. Dla Egiptu, w którym
władze nie bardzo przejmowały się kosztami zbrojeń była to codzienność, dla
Izraela coraz bardziej przykry ciężar, z którym trzeba było coś zrobić, jeśli
gospodarka narodowa nie miała pogrążyć się w stagnacji i kryzysie przygnieciona
kosztami okupacji.
Izraelski posterunek nad Kanałem Sueskim
W ciągu kolejnych dwóch tygodni doszło do sześciu
incydentów zbrojnych, które przyniosły obu stronom znacznie poważniejsze straty
niż pierwszy rajd komandosów egipskich. 2 lipca izraelskie samoloty
zbombardowały pozycje egipskiej artylerii w Ras al-Isz. W odpowiedzi na to, dowództwo
egipskie posłało swoje samoloty szturmowe dwa dni później przeciw izraelskim
bazom na Synaju i straciło przy tym jednego MiGa-17. 8 lipca Izraelczycy
zestrzelili egipskiego MiGa-21, którego pilot usiłował rozpoznawać izraelskie
pozycje nad Kanałem Sueskim. Tego samego dnia łupem izraelskich myśliwców padł
jeszcze Su-7 posłany przez Egipcjan w tym samym celu. W nocy z 11 na 12 lipca
izraelski niszczyciel „Eilat” w towarzystwie ścigaczy „Aya” i „Daya” wykrył
dwie łodzie torpedowe marynarki egipskiej należące do budowanego w ZSRR typu
P-6 podczas patrolu wybrzeży Synaju na wysokości Rumani. Dowodzący
niszczycielem komandor Icchak Szuszan natychmiast podjął akcję bojową i
rozdzieliwszy swe siły ruszył do ataku. Gdy Izraelczycy skrócili dystans
niszczyciel otworzył skuteczny ogień ze swych automatycznych działek
przeciwlotniczych topiąc obie jednostki egipskie. W krótkim starciu Izraelczycy
nie ponieśli strat, natomiast z załóg obu zatopionych łodzi torpedowych nie
ocalał nikt. Dwa dni później nad Kanałem Sueskim ponownie zmierzyły się
samoloty obu stron i tym razem Egipcjanie stracili aż siedem maszyn różnych
typów.
Ten pierwszy okres starć pokazywał wyraźnie znaczną
przewagę strony izraelskiej w zakresie siły ognia i zdolności do szybkiej
reakcji, wkrótce jednak szala miała ostro skręcić w drugą stronę wskazując na
szybki wzrost potencjału bojowego egipskich sił zbrojnych. Już 15 lipca 1967
roku izraelskie lotnictwo straciło Mirage III w czasie walki powietrznej z
myśliwcami MiG-21, co było dla Izraelczyków poważnym ostrzeżeniem. W
październiku 1967 roku egipskie dowództwo marynarki przygotowało zasadzkę na
stale patrolujący wody oblewające północne wybrzeże Synaju siły izraelskie –
tym razem w głównej roli obok niszczyciela „Eilat” miały wystąpić nowe,
dostarczone przez ZSRR ścigacze rakietowe. Ponieważ izraelski okręt rutynowo
docierał aż do granicy wód międzynarodowych w rejonie Port Said, dowództwo
egipskie zaplanowało atak z wykorzystaniem rakietowych pocisków przeciw
okrętowych typu P-15 „Termit” będących głównym uzbrojeniem ścigaczy rakietowych
typu „Komar”. Obie egipskie jednostki pozostawały w porcie i sprawiały wrażenie
nieaktywnych na ekranie radaru zainstalowanego na izraelskiej jednostce,
tymczasem niszczyciel był pod stałą obserwacją i gdy tylko dotarł do krańcowego
punktu swej stałej trasy Egipcjanie odpalili z pokładów ścigaczy pociski. Wprawdzie
radar kontroli przestrzeni powietrznej wykrył egipskie pociski, a dowódca
jednostki natychmiast zareagował nakazując ostry zwrot, ale „Eilat” nie miał
szans ujść swemu przeznaczeniu – dokładnie o 17.32 pierwszy pocisk trafił tuż
nad linią wodną dokonując ogromnych zniszczeń. Dwie minuty później celu
dosięgnął także drugi pocisk. Izraelska jednostka zastopowała z dużym
przechyłem wzywając pomocy, jednocześnie załoga przystąpiła do akcji ratunkowej
porażonego niszczyciela. Po około godzinie Egipcjanie odpalili kolejną salwę
złożoną również z dwóch pocisków, z których jeden trafił w śródokręcie
pieczętując los jednostki. W ciągu 120 sekund „Eilat” skrył się pod falami, a
jego licząca 199 osób załoga straciła 47 zabitych i około setki rannych. Izraelska
klęska na morzu wywołała w Egipcie euforię, natomiast w Tel-Avivie ostro
zaatakowano dowództwo sił zbrojnych za nieudolność skutkującą wysokimi stratami
w ludziach. Trzy dni później izraelska artyleria polowa w akcie odwetu
ostrzelała rafinerie paliw płynnych w Port Said w dużym stopniu niszcząc ich
zdolności produkcyjne. Walki przybierały na sile.
Izraelski "Phantom II"
Wkrótce nie tylko strefa kanału stała się areną zmagań –
szybko do działań nękających przyłączyli się Palestyńczycy z OWP, którzy
rozpoczęli rajdy przeciw celom cywilnym (potencjalne cele wojskowe były zbyt
silnie bronione) na terytorium okupowanym. Prowadzili oni swe działania przede
wszystkim z terytorium Jordanii regularnie przekraczając Jordan. W odpowiedzi,
21 marca 1968 roku spore siły izraelskie przekroczyły rzekę i zaatakowały obóz
uchodźców w Karameh, w którym komórki OWP były szczególnie aktywne. Ku
zaskoczeniu izraelskiego dowództwa znajdujące się w rejonie obozu siły
jordańskie weszły do akcji i Izraelczycy znaleźli się pod ogniem regularnej
artylerii. Mimo strat w ludziach zdołali oni wejść do obozu niszcząc część zabudowań
i zabierając ze sobą jako jeńców 141 Palestyńczyków. Podczas odwrotu saperzy
Cahalu zniszczyli także most na Jordanie. Obie strony ogłosiły zwycięstwo, ale
skala oporu zaskoczyła dowództwo izraelskie, które nie do końca chyba
przemyślało konsekwencje swych działań. Na razie jednak sytuacja polityczna
wokół Izraela wciąż wyglądała znośnie – w styczniu 1968 roku administracja
prezydenta Lyndona Johnsona zmieniła dotychczasową politykę wobec Izraela i
zaakceptowała plan „Peace Echo”, który zakładał sprzedaż broni dla Tel-Avivu, w
tym przede wszystkim od dawna pożądane myśliwce F-4 „Phantom”. 5 września 1969
roku w obecności Premier Goldy Meir i Ministra Obrony Mosze Dajana uroczyście
przyjęto pierwszą taką maszynę na uzbrojenie Sił Powietrznych Izraela. Było to
ogromne wzmocnienie potencjału izraelskiego, gdyż Egipcjanie wspierani stale
przez ZSRR nie próżnowali i stale wzmacniali swe siły powietrzne poprzez
kolejne dostawy MiGów-21, a także rozpoczęli intensywną budową potężnego
systemu obrony przeciwlotniczej nad Kanałem Sueskim, opartego o radzieckie
instalacje radarowe i przede wszystkim – bardzo liczne bateria kierowanych
rakiet przeciwlotniczych. Stale rosnące natężenie starć, ale przede wszystkim
stale rosnące straty sił izraelskich spowodowały potrzebę znalezienia jakiegoś
wyjścia – odpowiedzią miała stać się Linia Bar-Leva. Od 1968 roku izraelskie
oddziały inżynieryjne zaczęły wznosić system umocnionych punktów oporu nad
brzegiem Kanału Sueskiego – miały one pełnić rolę schronów dla izraelskiej
obsady linii kanału i zredukować poziom strat. Z czasem rozbudowywano
umocnienia i łączono je systemem transzei, a wreszcie zaczęto usypywać wysoki
wał z pustynnego piasku, który miał zatrzymać próby forsowania kanału przez
egipską broń pancerną. Owe fortyfikacje znalazły rychło potężną opozycję w
postaci wielu czołowych oficerów z Arielem Szaronem na czele, którzy uważali,
że przywiązanie się Cahalu do stałej pozycji obronnej pozbawia armię
największego atutu – mobilności. Mimo to, rozbudowa linii trwała, choć
faktycznie Izrael nie dysponował siłami zdolnymi do jej pełnego obsadzenia. W
efekcie niewielkie oddziały wiodły dość wygodne życie w poszczególnych punktach
umocnionych, ale obszerne połacie terenu pomiędzy nimi nie były w ogóle
bronione, lecz jedynie okresowo dozorowane.
Całkowity koszt budowy Linii Bar-Leva wyniósł około 300
milionów Dolarów, co stanowiło wówczas olbrzymie obciążenie dla budżetu Izraela.
Rosnące koszty niekończącej się wojny, mnożące się trudności ekonomiczne i brak
jakichkolwiek perspektyw zmiany stanu spraw wpływały fatalnie na notowania
rządzącej krajem Partii Pracy i stanowiło dodatkową presję na rządzących. Jeszcze
w początkach dekady dochody realne rosły stabilnie i na wysokim poziomie, a średni
roczny wzrost dochodu narodowego oscylował wokół 10 %. Wprawdzie gospodarka nie
wchodziła jeszcze w fazę recesji, ale stały stan pogotowia wojennego powodował
odpływ inwestorów, zmniejszał dochody z turystyki (ważny element struktury
dochodów państwa) i przede wszystkim schładzał nastroje. Tymczasem Wojna na
Wyniszczenie nabierała tempa, a wraz z nią rosły koszty – i społeczne i
ekonomiczne. W konsekwencji lewicowy rząd zaczął stawać pod ścianą, tym
bardziej, że oprócz wszystkich wymienionych trudności pojawiła się też kolejna –
rosnący problem z nadzorem i kontrolą nad siłami zbrojnymi. O ile konieczność
wydatkowania coraz większych kwot na zakup uzbrojenia była oczywista i nie
podlegała dyskusji, to jednak sposób wykorzystania posiadanego potencjału
militarnego stale powodował coraz głębszą izolację państwa. Sztab Generalny
Cahalu proponował coraz twardsze środki reakcji na kolejne incydenty, ale
najzupełniej nie potrafił pojąć potencjalnych konsekwencji. A te bywały
opłakane – jak wspomniane już wcześniej embargo na dostawy sprzętu od
najbliższego dotąd sojusznika – Francji. Stało się tak dlatego, że nikomu nie
przyszło do głowy, że Francuzi mogą bardzo negatywnie zareagować na zniszczenie
ich majątku (Francja posiadała 30 % udziałów w libańskich liniach lotniczych,
które w skutek akcji Sayeret Matkal straciły dwanaście niebywale kosztownych
samolotów pasażerskich) w kraju, który traktowała wciąż jako swoją strefę
wpływów. Ta niezręczność kosztowała zatem państwo wiele, ale szczęściem w
nieszczęściu miejsce Francji (choć początkowo w ograniczonym zakresie) zajął
partner znacznie silniejszy – USA.
Umocnienia na Linii Bar-Leva
Krytyczny okazał się okres pomiędzy latem 1969, a latem1970 roku. Już od
maja 1969 roku aktywność egipskiej artylerii stopniowo rosła, a oba brzegi
kanału stały się areną coraz liczniejszych drobnych utarczek. W ciągu kolejnych
dwóch miesięcy IDF straciło przynajmniej 47 poległych i 157 rannych. Oczywiście
jedyną odpowiedzią Cahalu był nasilenie ataków na pozycje Egipcjan. W nocy z 19
na 20 lipca 1969 roku akcja komandosów izraelskich na Zielonej Wyspie postawiła
na nogi całe siły egipskie – a był to zaledwie wstęp. Od rana 20 lipca
izraelskie lotnictwo rozpoczęło operację „Boxer” i podjęło zmasowany atak
niemal całością sił na pozycje egipskiej artylerii i broni przeciwlotniczej.
Dowództwo sił powietrznych zdawało sobie sprawę ze stałej rozbudowy potencjału
egipskiej obrony przeciwlotniczej i starały się ze wszystkich sił
przeciwdziałać zamknięciu nieba nad Kanałem Sueskim. Pierwszy dzień operacji
przyniósł Egipcjanom spore straty (szacunki mówią o nawet 300 poległych) przy
relatywnie niskich stratach atakujących – Izraelczycy utracili dwa samoloty.
Niemniej jednak efekt był bardzo krótkotrwały i egipska artyleria w ciągu
kolejnych dni ponownie podjęła ostrzał sił izraelskich po drugiej stronie
kanału. W konsekwencji lotnictwo izraelskie musiało odtąd niemal codziennie
wykonywać liczne operacje bojowe w warunkach coraz silniejszej obrony
przeciwlotniczej przeciwnika. Do grudnia 1969 roku izraelskie siły powietrzne
wykonały nad Kanałem Sueskim ponad tysiąc lotów bojowych zadając duże straty
egipskim siłom zbrojnym, tracąc przy tym trzy samoloty. Operacje te miały ten
negatywny skutek, że dowództwo egipskie przekonało się, że dotychczas
dominujące w systemie obrony przeciwlotniczej zestawy S-75 „Dwina” produkcji
radzieckiej nie radzą sobie zbyt dobrze z operującymi na minimalnym pułapie
samolotami izraelskimi. Wobec tego Kair zaczął domagać się pilnych dostaw
nowocześniejszych zestawów rakietowych, oraz radarów kontroli powietrznej i
zaczął je otrzymywać. Jeszcze jesienią 1969 roku lotnictwo izraelskie nadal
potrafiło całkowicie dominować w strefie walk, ale 9 grudnia 1967 roku doszło
do wydarzenia, które wstrząsnęło całym Cahalem. Tego dnia wspomagane przez
radziecki radar P-15 egipskie myśliwce stoczyły pomyślną walkę z izraelskimi
Mirage III zestrzeliwując dwa z nich. Jakby tego było mało, w godzinach
popołudniowych łupem MiGów-21 padł jeden z niedawno pozyskanych F-4 „Phantom
II”, które zwycięzcą okazał się porucznik Ahmed Atef. Ta porażka nie była tylko
ciosem wizerunkowym – jasnym stało się, że dotychczasowa taktyka operacji
powietrznych została przez Egipcjan i ich radzieckich doradców „rozczytana”.
27 grudnia 1967 roku izraelscy komandosi przeprowadzili
śmiałą operację o kryptonimie „Rooster 53” atakując bazę w Ras Ghareb. Po
stosunkowo łatwym obezwładnieniu słabej obsady bazy komandosi zdobyli w stanie
nienaruszonym, zdemontowali i przetransportowali na pokładach dwóch śmigłowców
„Super Stealion” radziecki radar P-12. Stanowiło to nie lada gratkę dla
wywiadów Państw Zachodnich i w krótkim czasie pozwoliło na wypracowanie środków
zaradczych. Kłopoty jednak spiętrzały się w szybkim tempie – już w styczniu
1970 roku Moskwa zgodziła się na dostawy zestawów przeciwlotniczych „Kub” i
rakiet „Strzała”. Szczęściem dla Izraela na Kremlu rosło jednak niezadowolenie
ze sposobu w jaki Kair używał dostarczanej szerokim strumieniem broni i
technologii. Generalnie Sowieci mieli dość kiepskie zdanie o zdolności bojowej arabskich
armii i radzieccy doradcy nie byli z uwagi na swój stosunek do miejscowych ani
szanowani, ani lubiani. Także USA coraz bardziej odczuwające koszty obecności w
Azji Południowo-Wschodniej coraz mniej chętnie spoglądało na pracującą nad
Kanałem Sueskim „maszynkę do mielenia mięsa”. Oba mocarstwa zaczęły coraz
silniej napierać na zwaśnione strony w celu wymuszenia przerwania stale
eskalującej wymiany ciosów, przy czym o ile Waszyngton zainteresowany był
zachowaniem militarnego status quo, Sowieci starali się nadać nieuchronnemu
zawieszeniu broni pozory militarnego triumfu. Jeszcze w maju 1970 roku siły
egipskie rozpoczęły kampanię wciągania izraelskich patroli w zasadzki ogniowe,
co zapoczątkowało nowy etap walk. Wzmożona aktywność egipskich sił zbrojnych i
rosnący poziom strat sił izraelskich spowodował ponowne wzmożenie operacji
lotniczych w strefie kanału – apogeum konfrontacji nastąpiło 30 lipca, gdy
izraelskie Mirage III i „Phantomy” (12 maszyn) wciągnęło grupę egipskich maszyn
pilotowanych przez radzieckich doradców w zasadzkę. W konsekwencji zestrzelenia
w czasie tej walki aż pięciu MiGów-21 radzieccy doradcy wymusili przesunięcie baterii
rakiet przeciwlotniczych bliżej kanału, by zapewnić lepsze wsparcie dla
operującej tam artylerii i ograniczyć możliwości działania izraelskich sił
powietrznych. Już 3 sierpnia lotnictwo izraelskie straciło nad kanałem kolejnego
„Phantoma”, a drugi powrócił do bazy poważnie uszkodzony.
Skokowy wzrost zagrożenia ze strony baterii rakiet
przeciwlotniczych skłonił Waszyngton do jeszcze silniejszego parcia ku
przerwaniu ognia. 7 sierpnia 1970 roku obie strony zgodziły się na rozejm i po
raz pierwszy od wielu miesięcy w strefie Kanału Sueskiego zapadła cisza.
Oczywiście obie strony zawieszenie broni potraktowały jako krótka pauzę przed
kolejną eskalacją działań – stroną aktywniejszą byli Egipcjanie, którzy
wykorzystali rozejm do przegrupowania w rejon strefy kanału kolejnych zestawów
przeciwlotniczych i w końcu sierpnia 1970 roku mieli już w tym rejonie około
stu baterii rakiet różnych typów. Tymczasem nadchodziły wydarzenia, które miały
kruchy rozejm utrwalić – 28 września 1970 roku niespodziewanie na zawał serca
zmarł Gamal Naser.
3.
Nowe
sytuacje
Śmierć egipskiego przywódcy niosła za sobą kolosalne
konsekwencje – znacznie poważniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wydawało
się, że odejście osoby tak dominującej na egipskiej i właściwie całej
panarabskiej scenie politycznej wywoła chaos, skutecznie sparaliżuje
najgroźniejszego rywala Izraela – i tak to właśnie wyglądało. Izraelski wywiad
przypuszczał, że nowy przywódca Egiptu – dotychczasowy Wiceprezydent Anwar
Sadat jest postacią pozbawioną poważnego zaplecza politycznego i jego pozycja
jest bardzo słaba. O ile Naser potrafił utrzymywać się na powierzchni nawet po
tak dotkliwych klęskach militarnych jak te z 1956 i 1967 roku, w Tel-Avivie
uważano, że Sadat nie udźwignie na swych barkach jednoczesnego budowania swej
pozycji i kontynuowania coraz kosztowniejszej militarnej konfrontacji na
Synaju. Uważano w Cahalu i w sferach rządowych, że mimo trudności to Izrael przeważał
i zadawał Egiptowi straty na dłuższą metę nie do zaakceptowania. Myśli tej
sprzyjało dziwne i charakterystycznie dwuznaczne nastawienie Moskwy, która
okresowo intensyfikowała dostawy sprzętu bojowego jednocześnie ewidentnie
hamując dążenia egipskie na forum międzynarodowym. Wnioski wyciągane przez władze
izraelskie miały pewne podstawy – straty poniesione podczas Wojny na
Wyniszczenie przez państwa arabskie były bardzo poważne. Tylko Egipt stracił
przynajmniej 3000 zabitych i około 7000 rannych (wojskowych i cywilów), od 60 do
nawet 114 samolotów (wywiad USA ustalał straty egipskie na 106 samolotów), oraz
mnóstwo innego sprzętu wojskowego. W setkach i tysiącach zabitych i rannych
należy także liczyć ofiary wśród Palestyńczyków, Jordańczyków i Syryjczyków – w
ciągu trzech lat aktywności OWP władze izraelskie zatrzymały ponad 2500
członków lub podejrzanych o przynależność do organizacji współtworzących
palestyński ruch. Ciągnący się latami konflikt był też bardzo kosztowny dla
Państwa Izraela – zginęło 227 cywilów, oraz od 694 do nawet 1424 poległych
żołnierzy. Utracono 30 samolotów (Izrael przyznał się do straty 24 maszyn).
Największym problemem było poważne zachwianie izraelskiej dominacji w
powietrzu, z czego nie bardzo zdawano sobie sprawę. Warto tutaj przytoczyć
konkluzje zawarte przez raport sporządzony przez amerykański wywiad dotyczący
wyników walk powietrznych nad Kanałem Sueskim. Twórcy raportu doszli do
wniosku, że piloci arabscy byli generalnie słabo wyszkolenie, nie przejawiali
koniecznej do skutecznej walki powietrznej inicjatywy, nie potrafili szybko
adoptować się do zmieniających się warunków, w efekcie czego Izrael stracił w
walkach powietrznych zaledwie 16 samolotów. Jak się wydaje do podobnych
wniosków doszli sami Izraelczycy. Nie dostrzegano stałego wzrostu potencjału
bojowego zarówno sił powietrznych Egiptu, jak i systemu rakietowej obrony
przeciwlotniczej. Izraelczycy czuli się bezpieczni pod parasolem swych sił
powietrznych, stale wzmacniali potencjał swych sił pancernych i rozbudowywali
linię Bar-Leva. W tych okolicznościach nie brano nawet pod uwagę możliwości
zmasowanego ataku sił egipskich przez kanał, a jeszcze bardziej uspokajającym
czynnikiem był faktyczny rozpad dotychczasowej koalicji. Kolejne wydarzenia
miały tą pewność siebie jeszcze bardziej umocnić.
Umocnienia Linii Bar-Leva
Gamal Naser jeszcze żył, gdy 17 września 1970 roku OWP
ogłosiło powstanie w północnej Jordanii „Wyzwolonego terytorium palestyńskiego”.
Król Hussein został tym samym postawiony pod ścianą i zareagował zbrojnie. Jego
sytuacja w swoim własnym kraju była bardzo trudna – Palestyńczycy stanowili
większość mieszkańców Jordanii, której społeczeństwo było właściwie zlepkiem
bardzo różnych grup plemiennych, a co gorsza byli dość dobrze zorganizowani i w
wielu regionach ich organizacje społeczne i polityczne stanowiły w praktyce
państwo w państwie. Palestyńczycy bardzo źle przyjęli akceptację Planu Rodgersa,
który zakładał trzymiesięczny rozejm pomiędzy Izraelem, a państwami arabskimi i
ewakuację przez Izrael terytoriów okupowanych. W konsekwencji stojący na czele
OWP Arafat uznał, że sprawa palestyńskiej wolności zostanie zamrożona, a
Palestyńczycy nadal będą przedmiotem ustaleń międzynarodowych w swej własnej
sprawie. W tej sytuacji Arafat zdecydowany był obalić władzę słabego jak mu się
wydawało monarchy i podporządkować Jordanię jako państwo palestyńskim celom
politycznym. Latem 1970 roku bojówki palestyńskie rozpoczęły napady na
jordańskie ośrodki administracji państwowej i posterunki policji – polała się
krew. Choć OWP czuła się silna, w rzeczywistości nie była dość silna, by stawić
czoła Królewskim Siłom Zbrojnym w znacznej mierze odbudowanym po porażce na
Zachodnim Brzegu i lojalnym wobec władzy monarszej. Palestyńczycy atakowani
przez jordańskie siły pancerne i artylerię szybko ulegli dysponując właściwie
tylko lekką bronią strzelecką. Tysiące Palestyńczyków musiało szukać
schronienia w Syrii, a nawet w Izraelu. Tel-Aviv natychmiast wyczuł okazję i
gdy na terytorium Jordanii zaczęły wkraczać syryjskie związki pancerne posłane
przez Damaszek na pomoc OWP na swej drodze napotkały izraelską brygadę pancerną
wsparta lotnictwem. Gdy fiasko syryjskiej interwencji stało się jasno
stanowisko OWP zmiękło i Naserowi udało się doprowadzić do podpisania 27
września porozumienia pomiędzy OWP, a Hussejnem. Następnego dnia jak wiemy
Naser zmarł, a Hussejn zdecydował się raz na zawsze rozwiązać problem
palestyński na terytorium Jordanii – siły królewskie rozpoczęły zakrojoną na
szeroką skalę operację mającą całkowicie zlikwidować struktury bojowe OWP.
Palestyńczycy pozbawienie wsparcia z zewnątrz ulegli do lipca 1971 roku i
Hussejn miał swoje zwycięstwo. W efekcie tarć związanych z charakterem pomocy
dla OWP doszło w Damaszku do kolejnego zamachu stanu i władze nad Syrią przejął
Hafez Assad. Ta konstelacja wydarzeń przyniosła Izraelowi same korzyści – Egiptem
rządził słaby (jak się wówczas wydawało) i niepewny swej przyszłości Anwar
Sadat, OWP została arabskimi rękami kompletnie rozbita i jej resztki znalazły
schronienie w Syrii i Libanie (Liban został zmuszony do przyjęcia
Palestyńczyków przez państwa arabskie, z których żadne nie chciało brać na swe
barki tego problemu), a kolejny zamach stanu w Damaszku skutkował jak zwykle
zresztą czystkami w armii i administracji publicznej. Sprawy w zasadzie
układały się znakomicie, tym bardziej, że w odpowiedzi na rozprawę z OWP
nazwaną „Czarnym Wrześniem” kraje arabskie zerwały stosunki z Jordanią, której
władca już pozbywszy się Arafata i jego ludzi zaproponował nagle federalizację
swego państwa z Zachodnim Brzegiem (okupowanym przez Izrael) jako autonomiczną
jednostką. Społeczność międzynarodowa była zdumiona – przecież karta
palestyńska była stałym powodem wrogości wobec Izraela, a tym czasem arabski
przywódca, który zaproponował konkretne rozwiązanie tej kwestii został
dosłownie przez pozostałych arabskich liderów został w sposób niewyobrażalny
zmieszany z błotem.
Widząc zatem gołym faktyczny rozpad arabskiej koalicji nowy
rząd w Tel-Avivie z Goldą Meir na czele stanął przed obliczem zupełnego
kuriozum, jakim była publiczna wypowiedź Anwara Sadata z początków 1971 roku, w
której stwierdził on zupełnie nieoczekiwanie, że jest w stanie uznać Państwo
Izraela i rozpocząć proces pokojowy – Tel-Aviv w ogóle się do tej wypowiedzi
nie odniósł, choć powszechnie szanowany wówczas redaktor „Newsweeka” Arnauld de
Bochgrave, który rozmawiał z Sadatem osobiście czym prędzej podczas prywatnego
spotkania z Goldą Meir zapewnił ją o szczerości intencji egipskiego przywódcy.
Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić na ile Sadat mówił szczerze – jego
późniejsze działania obfitują w liczne wolty i zmiany frontu, więc być może był
to rodzaj zasłony dymnej dla początków ponownego montowania antyizraelskiej
koalicji. Z drugiej strony natomiast, Sadat okazał się być niezwykle
pragmatycznym mężem stanu, więc nie można też wykluczyć autentycznej próby
rozwiązania problemu okupacji terytorium Egiptu, oraz położenia tamy wobec
rosnącej zależności Egiptu od pomocy sowieckiej właśnie w drodze pokojowych
negocjacji. Szkopuł w tym, że Izrael był w swej polityce zagranicznej równie
chwiejny, jak w polityce wobec obszarów okupowanych. Owszem – zasada „Pokój za
ziemię” była oficjalnie podstawową linią polityki zagranicznej, ale od lipca
1967 roku władze Izraela zupełnie nic w tym kierunku nie robiły – wprost
przeciwnie – kolejne osiedla, a zwłaszcza budowa instalacji służących do wydobycia
ropy naftowej w strefach okupowanych, których sprawiały coraz silniejsze
wrażenie, że Izrael wbrew swoim własnym deklaracjom, zamierza zostać na
Zachodnim Brzegu i na Synaju znacznie dłużej.
4.
„Wysokie
Minarety”
Gdy nikt nie zwrócił uwagi na pokojowe gesty Anwara
Sadata, zdecydował się on podążać inną drogą – ogłosił on rok 1971 „Rokiem
Przełomu” i rozpoczął aktywne działania dyplomatyczne mające przynieść mu w
ostatecznym rozrachunku zupełnie nowe rozdanie w bliskowschodniej partii
pokera. Zaczął od Moskwy, gdzie po pierwsze starał się o zwiększenie dostaw
broni, po drugie zaś, starał się uzyskać mocniejsze wsparcie dyplomatyczne dla
swych przyszłych kroków. Na tym etapie egipski przywódca był wyraźnie
zdeterminowany, by ponowić stan ograniczonej militarnej konfrontacji nad
Kanałem Sueskim, czekało go jednak srogie rozczarowanie – Kreml wprawdzie
zobowiązał się do dalszych dostaw uzbrojenia, ale wyraźnie zwlekał z ich
realizacją chcąc w ten sposób wymusić na swym egipskim partnerze utrzymanie
rozejmu. Mimo wszystko Sadat planował kolejne operacje przeciw siłom
izraelskim, takie jak zmasowany nalot na Szarm el-Szejk. W sukurs Izraelowi
przyszedł wówczas konflikt w innym punkcie zapalnym – wojna Pakistanu i Indii.
Ponieważ cały świat zwrócił swe oczy w stronę tamtejszej wojny, jakakolwiek
egipska operacja militarna nie spełniłaby swej roli. Jesienią 1971 roku Sadat
ponownie zwrócił się do ZSRR z propozycją spotkania na najwyższym szczeblu w
sprawie dostaw broni, z czym władze radzieckie wciąż zwlekały. Czekała go
niemiła niespodzianka – na propozycję zorganizowania spotkania w styczniu 1972
roku, odpowiedziano mu, że takie spotkanie może odbyć się dopiero w lutym i nie
podano żadnych konkretów. Gdy spotkanie Sadata z Breżniewem doszło wreszcie do
skutku gensek powiedział Sadatowi wprost – władze ZSRR nie sądzą, by egipskie
wojsko było w stanie właściwie użyć przekazywanego wyposażenia. Egipski
prezydent powrócił do Kairu z niczym. Dokładnie takim samym efektem zakończyły
się rozmowy w maju.
Wyrzutnia rakiet zestawu S-75
Sadat zrozumiał wreszcie, że radzieckie manewry mają
konkretny cel – Kreml był zdecydowany kontynuować politykę odprężenia w swych
relacjach ze Światem Zachodnim i jakakolwiek kolejna militarna konfrontacja
sponsorowana przez ZSRR mogła tę politykę pogrążyć. Zwłaszcza od kiedy USA na
poważnie zabrało się za polityczne próby rozwiązania problemu. Tutaj po raz
pierwszy Anwar Sadat pokazał, że jest nieprzeciętnym i przewidującym politykiem
– niespodziewanie w czerwcu 1972 roku zażądał opuszczenia Egiptu przez wszystkich
radzieckich doradców. Było to starannie przemyślane i bardzo błyskotliwe
posunięcie, które trafiło w bardzo czuły punkt – Kreml zaczął na poważnie brać
pod uwagę reorientację Egiptu w stronę USA. Wyjazd Sowietów pokazał tez, że
Egipt w żadnym razie mimo rosnącego zaangażowania radzieckiego w każdej w
zasadzie dziedzinie nie jest radziecką marionetką. Po trwających kilka miesięcy
targach, przy czynnej syryjskiej mediacji, ostatecznie obie strony powróciły do
poważnych rozmów, które w lutym 1973 roku przyniosły wreszcie konkrety – ZSRR
rozpoczął dostawy broni, a doradcy wrócili nad Nil. Kolejnym krokiem Sadata,
było zastąpienie dotychczasowego Ministra Obrony, Mohammeda Sadeka al- Sadra generałem
Ahmedem Ismailem. Generał Ismail cieszył się opinią wyjątkowo utalentowanego i
agresywnego dowódcy i w jego osobie Sadat uzyskał mocnego sojusznika dla swej
coraz bardziej krystalizującej się wizji otwartej wojny. Do końca czerwca 1973
roku ZSRR dostarczył do Egiptu i Syrii więcej broni niż przez dwa wcześniejsze
lata. Egipt na poważnie przygotowywał się do wojny, a duet Sadat-Ismail czynił
te przygotowania bardzo konkretnymi – po raz pierwszy Egipt i Syria zaczęły
realnie koordynować swoje działania tworząc wspólny plan operacyjny. Także w
sferze dyplomatycznej Sadat uzyskał sukcesy, zapewniając sobie obietnicę
realnej pomocy militarnej ze strony Iraku i Maroka. Przyszła wojna miała być
dla Egiptu zupełnie inna niż poprzednie, po raz pierwszy egipscy decydenci
faktycznie starali się przeanalizować dotychczasowe niepowodzenia i wprowadzić
w życie zmiany oparte i szczegółową i kompetentną analizę.
Generał Ismail jeszcze przed objęciem teki ministerialnej
dał się poznać jako surowy i wymagający dowódca, a przede wszystkim przez dwa
lata (1971-1972) stał na czele egipskiego wywiadu wojskowego, co dało mu
ogromną wiedze na temat przeciwnika. Wraz z grupa autentycznie uzdolnionych
oficerów różnych rodzajów broni promowanych kosztem skompromitowanych klęską
1967 roku dość szybko zaczął zmieniać oblicze armii. Żołnierze poddani zostali
ostremu reżimowi niezwykle intensywnych ćwiczeń, wraz z bardzo intensywną pracą
wychowawczą. Wraz ze stopniowym przyswajaniem nowego wyposażenia takiego jak
wyrzutnie kierowanych rakiet przeciwpancernych, granatniki przeciwpancerne, czy
ręczne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych stopniowo właściwie na oczach
izraelskich patroli egipska armia zmieniała się w sprawną i groźną siłę bojową.
Stały wzrost potencjału bojowego powinien był zaniepokoić Sztab Generalny
Cahalu, tak się jednak nie stało. Dlaczego?
generał Ismail
Samozadowolenie i poczucie posiadania absolutnej przewagi
to tylko jeden z problemów trapiących siły zbrojne Izraela w owym okresie. Kluczowa
wydaje się pokoleniowa zmiana na wyższych stanowiskach dowódczych w Cahalu.
Otóż, nowe postacie zajmujące eksponowane i kluczowe stanowiska takie jak mianowany
z dniem 1 stycznia 1972 roku nowy Szef Sztabu Generalnego – generał Elazar, czy
promowany na stanowisko dowódcy frontu synajskiego w lipcu 1973 roku generał
Gonen byli oczywiście sprawdzonymi w boju, utalentowanymi i kompetentnymi
oficerami, ale zastępując takie postacie jak Ariel Szaron trudno było im się
mierzyć z legendą i nie mieli dość autorytetu, by móc realnie wpływać na bieg
zdarzeń. Rząd Gołdy Meir był zresztą zdecydowany silną ręką kontrolować armię,
której najważniejsze postacie – jak wspomniany nie bez kozery Szaron – stawały
się z wolna poważną polityczną konkurencją. Ariel Szaron odszedł z wojska, by
móc ubiegać się o mandat w Knessecie i dość szybko zdobył sobie silne wpływy na
izraelskiej scenie politycznej. Było to zjawisko dla Partii Pracy o tyle
niebezpieczne, że Sharon i grupa popierających go bezwarunkowo oficerów
wykonali woltę i powołali do życia konkurencyjną partię „Szlomcijon”. Między
armią, a rządem zaczął w ten sposób powstawać coraz większy mur. Jeśli
brakowało zaufania i transparentności na linii Rząd-Sztab Generalny, korzystał
na tym wywiad wojskowy – Aman, na którego czele stał wówczas generał major
Eliahu Zeira. Zeira, choć oceniany bardzo wysoko w sferach wojskowych i
rządowych był koniunkturalistą. Szybko dostrzegł swoją szansę i uzyskując
przewagę nad konkurencyjną służbą – Mossadem – zaczął zasypywać gabinet w
Tel-Avivie rozbudowanymi raportami bardzo precyzyjnie określającymi aktualny
obraz egipskich i syryjskich sił zbrojnych. Nie było to trudne, gdyż jak wiemy
obie wrogie Izraelowi siły znajdowały się dosłownie na wyciagnięcie ręki, a do
tego Aman faktycznie dysponował skutecznymi narzędziami do działań
wywiadowczych. Tyle tylko, że generał Zeira w głębi serca gardził Arabami i był
absolutnie przekonany o ich słabości, objawiającej się kiepskim wyszkoleniem i
morale. Jeśli Zeira odkrył, że jego w gruncie rzeczy uspokajające raporty
wywiadowcze zyskują akceptację gabinetu, nie był zainteresowany podważaniem
swej własnej, doskonale znanej opinii na temat arabskich zdolności militarnych.
A rząd Zeiry słuchał.
Generał Zeira
Istotnym problemem było to, że poglądy generała Zeiry na
temat arabskich sił zbrojnych nie były odosobnione. Dla większości dowódców
średniego i niskiego szczebla przewaga izraelska w poziomie umiejętności i
motywacji była w zasadzie poza wszelką dyskusją. Pogląd ten umacniał się stale
nie tylko z uwagi na dysproporcje strat podczas Wojny 1967 roku, czy Wojny na
Wyczerpanie. Ostatnie lata Cahal nie ustawał w wysiłkach ukierunkowanych na
podwyższenie sprawności bojowej rodzajów wojsk – trwała stała modernizacja
procedur, wyposażenia bojowego i planowania. Zarówno siły powietrzne, jak i
broń pancerna jawiły się jako silniejsze niż kiedykolwiek, a po stracie
niszczyciela „Eilat” także marynarka wojenna została poddana gruntownej
modernizacji – zakończyła się epoka niszczycieli pamiętających jeszcze II Wojnę
Światową, a zamawiano w stoczniach zachodnioeuropejskich nowoczesne lekkie
okręty wyposażone w kierowane pociski rakietowe. Reasumując zatem – podstawy
militarnej Państwa Izraela wydawały się mocniejsze niż kiedykolwiek – siły
powietrzne kontrolowały przestrzeń powietrzną, granice państwa chronione były
przez wysunięte umocnione rubieże na Golanie i nad Kanałem Sueskim, a na
zapleczu dysponowano potężną pancerną armadą zdolną do wykonania miażdżących
uderzeń. Nad wszystkim zaś czuwał wywiad, który jak dotąd zawsze był w stanie
uprzedzić izraelska centra decyzyjne o nadchodzącym kryzysie, a decydenci mieli
wówczas dostatecznie dużą poduszkę czasową, by przeprowadzić mobilizację i
wykonać uderzenie wyprzedzające – co tak znakomicie sprawdziło się w 1967 roku.
Tymczasem po drugiej stronie kanału generał Ismail stał
przed bardzo trudnym zadaniem – musiał poradzić sobie z planem operacyjnym
zakładając trzy poważne problemy. Pierwszym z nich, było uzyskanie elementu zaskoczenia
– oczywistym było, że forsowanie kanału w obliczu umocnień linii Bar-Leva za
która stała by zmobilizowana i gotowa do walki armia izraelska byłoby zwykłym
szaleństwem. W Kairze szacowano, że taki wariant dawał zaledwie 30 % szans na
sukces przy czym oceniano potencjalne straty własne na około 30 000 żołnierzy,
nie mówiąc o sprzęcie. W tych okolicznościach niemożliwym byłoby rozwinięcie
operacji zaczepnej w głąb Synaju nawet po uchwyceniu przyczółków. Aby uzyskać
upragnione zaskoczenie Kair rozpoczął bardzo ryzykowną grę, którą śmiało można
porównać do szachowego gambitu. Z jednej strony, od stycznia 1973 roku co kilka
dni powoływano pod broń rezerwistów na duże ćwiczenia, które przeprowadzano
jako wielkie demonstracje sił tuż nad brzegiem kanału – paradoksalnie
prowadziło to do stopniowego przyzwyczajania przeciwnika do zagrożenia na
zasadzie efektu „gotowania żaby”. Mimo starań największy sukces przyszedł
zupełnie przypadkiem. Prezydent Sadat początkowo zamierzał rozpocząć wojnę w
maju 1973 roku. Ów termin zbiegł się w czasie z wybuchem walk w Libanie, w
którym znacznie wzmocniona przybyciem tysięcy Palestyńczyków większość
muzułmańska zdecydowała się siłą obalić dotychczasowy, dyskryminujący ich
porządek polityczny, a przede wszystkim z kolejną rundą amerykańsko-radzieckich
rozmów odprężeniowych. Zarówno Moskwa, jak i Waszyngton życzyły sobie spokojnego
tła do rozmów i stanowczo przestrzegły Izrael i Egipt, grożąc zerwaniem
współpracy w wypadku wznowienia działań militarnych. Sadat faktycznie odwołał
operację, ale wykorzystał starcia w Libanie, które przyniosły częściową
mobilizację Egiptu i Syrii, dzięki czemu mógł płynnie przejść do kolejnej fazy
przygotowań do ataku na Izrael. Choć Amman uspokajał wskazując na problem
libański jako powód dla ruchów wojsk państw arabskich, Mossad miał na ten temat
zupełnie inne zdanie – „Instytut” posiadał bowiem swego szpiega w najwyższym
kręgu egipskiej władzy, którym był wieloletni bliski współpracownik Prezydenta
Nasera, a po jego śmierci także Prezydenta Sadata Ashraf Marwan. Ostrzegł on
wywiad izraelski o egipsko-syryjskich przygotowaniach wojennych, które szef
Sztabu Generalnego Cahalu, generał Elazar wziął bardzo poważnie. 27 maja 1973
roku Izrael rozpoczął procedurę „Białobłękitny Alert”, oznaczający pełna
mobilizacje całych sił zbrojnych.
Ashraf Marwan
Sadat miał swój sukces – po zaledwie kilku dniach okazało
się, że Egipcjanie przeprowadzili ćwiczenia i zwolnili rezerwistów do domu. Przedwczesna
mobilizacja przyniosła Izraelowi nie tylko olbrzymie koszty ekonomiczne, ale
skutecznie podważyła pozycję generała Elazara w oczach członków gabinetu Gołdy
Meir. Nikt w Mossadzie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich największy i
najściślej chroniona perła, czyli Ashraf Marwan w rzeczywistości był podwójnym
agentem i realizował sprytną strategię maskowania arabskich przygotowań
wojennych. Potem jeszcze kilkukrotnie Marwan informował swych izraelskich
mocodawców o przygotowaniach wojennych, ale raporty zawierające jego
ostrzeżenia nie były już traktowane poważnie przez rząd w Tel-Avivie. Kolejnym
krokiem w strategii maskowania arabskich przygotowań było użycie jordańskiej
karty. Po rozprawie z OWP stosunki Jordanii ze swymi dotychczasowymi arabskimi
aliantami pozostawały zamrożone. Wprawdzie Król Hussejn starał się poprawić
relacje z Kairem i Damaszkiem, ale dotychczas niewiele z tego wynikało. Hussejn
był autentycznie przerażony perspektywą nowej wojny, gdyż osobiście bardzo
nisko oceniał arabskie szanse na zwycięstwo i nie chciał kolejny raz angażować
się w militarne awantury. Niespodziewanie, na 10 września 1973 roku zwołano
egipsko-syryjsko-jordański szczyt, z którego Hussejn powrócił uzyskawszy
wszystko, czego oczekiwał. Zarówno Egipt, jaki i Syria milcząco zaaprobowały
rozprawę z OWP, oraz zgodziły się na jordańską neutralność w nadchodzącej
wojnie. Oczekiwano jedynie, że Jordania skoncentruje nad rzeką Jordan swe siły
zbrojne, by taką manifestacją związać część sił izraelskich. Dwa tygodnie po
szczycie Hussejn spotkał się nieoficjalnie i w tajemnicy z Gołdą Meir
informując ją o ustaleniach konferencji z Assadem i Sadatem i przestrzegając
przed wojną. Nikt nie wiedział, że w Kairze doskonale wiedziano o jordańskiej
grze „na dwa fronty” i wykorzystano to bezwzględnie. Oczywiście rząd Gołdy Meir
nie wziął tych ostrzeżeń na poważnie. Stało się tak dlatego, że już 13 września
nad Golanem syryjskie lotnictwo sprowokowało incydent z udziałem samolotów
izraelskich, co kosztowało Arabów 13 maszyn. Natychmiast po starciu Syria
dokonała szeregu przegrupowań swych wojsk w rejonie Golanu, co w Izraelu
uznano, za typowe i całkiem zrozumiałe. Gdy 27 września Hussejn zwierzył się
izraelskiej Pani Premier ze swych rewelacji, uznano, że jego ostrzeżenie jest
spóźnionym echem syryjskich przygotowań do większej operacji lotniczej, którą
tak skutecznie sparaliżowały izraelskie siły powietrzne. Koniec końców – „żaba
została ugotowana” – Od stycznia 1973 roku Egipt mobilizował swe siły częściowo
przynajmniej 22 razy, ale w żaden sposób nie naruszał ustaleń rozejmowych. Władze
Izraela doszły do konkluzji, która znakomicie streścił Michael Handel z
Uniwersytetu Hebrajskiego w swej wyśmienitej analizie porażki izraelskiego
wywiadu – „Im ryzyko większe, tym mniej prawdopodobnym się wydaje”. Ponieważ w
Tel-Avivie nie wierzono w zdolność Arabów do odniesienia zwycięstwa w
militarnej konfrontacji z Izraelem, uznano działania egipskie i syryjskie za rodzaj
bluffu. W ludzkiej naturze leży przecenianie swych szans na wygraną przy
jednoczesnym niedocenianiu ryzyka porażki – i zasada ta zadziałała doskonale.
Drugim problemem generała Ismaila było zaplanowanie
operacji forsowania Kanału Sueskiego. Aby zrozumieć jak wielkim wyzwaniem było
forsowanie kanału warto przyjrzeć się strukturze stojącej nad jego brzegiem
Linii Bar-Leva. Nad samym brzegiem kanału usypano wysokie na od 20 do nawet 32
metrów wały. Na ich szczycie rozmieszczono stanowiska ogniowe w ilości mniej
więcej dziesięciu na kilometr – większość z nich nie była obsadzona, ale
izraelscy żołnierze stale patrolowali teren i korzystali z tych posterunków.
Wał usypano w taki sposób, że w jego środku umieszczono zbiorniki na ropę
naftową, które połączono z kanałem systemem rur. W wypadku rozpoczęcia
forsowania kanału obrońcy mieli otworzyć zawory spuszczając ropę do wody i
podpalić ją. Za pierwszym wałem atakujących czekały kolejne pasy obrony
oddzielone od siebie systemem zasieków i pól minowych. Tuż za wałem zbudowano
35 plutonowych punktów oporu, z których obsadzono na stałe 18. W odległości od
7 do 10 kilometrów od linii brzegowej kanału wzniesiono kompanijne punkty oporu
z użyciem sporej ilości betonowych prefabrykatów. Było ich 11 i zostały one
przystosowane do prowadzenia obrony okrężnej. Obrońcy przygotowanych punktów
oporu nie byli zostawieni sami sobie – w bezpośredniej bliskości kanału utrzymywano
stale cztery kompanie czołgów stale gotowe do wykonania przeciwuderzeń.
Wreszcie, około 20 do 25 kilometrów za kanałem, stały trzy brygady pancerne,
które stale miały przygotowany wzmocniony batalion pozostający w stałej
gotowości bojowej. Oczywiście starannie przygotowano naprzeciw odcinków kanału
najbardziej sposobnych do forsowania stanowiska artylerii gotowej wesprzeć
ogniem obrońców linii. Na pierwszy rzut oka, Linia Bar-Leva stanowiła niebywale
trudny orzech do zgryzienia, jednak przy uważnym przyjrzeniu się, cały system
miał swoje wady. A generał Ismail przyglądał się linii obrony, która miały
pokonać egipskie oddziały bardzo długo i uważnie.
Syryjskie T-62
Problem wysokiego wału zbudowanego z sypkiego pustynnego
piasku rozwiązano jako pierwszy. Był to właściwie warunek powodzenia całej
operacji, gdyż konsystencja materiału uniemożliwiała sforsowanie tej przeszkody
przez pojazdy bojowe. Już latem 1971 roku w wielkiej tajemnicy sprowadzono z
Wielkiej Brytanii spora ilość potężnych pomp strażackich, które skutecznie
przetestowano w warunkach poligonowych. Efekty były na tyle zachęcające, że
Egipcjanie poszli w tym właśnie kierunku – zakupiono w Republice Federalnej
Niemiec potężne pompy firmy Magirus-Deutz, które były w stanie ciśnieniem wody
wypłukać przejścia w wale w ciągu zaledwie dwóch godzin. Licząc się ze stratami
od ognia izraelskich obrońców przygotowano ponad 2200 środków przeprawowych, to
jest trzykrotnie więcej, niż było potrzebnych by zabezpieczyć ruch pierwszej
fali ataku. Egipcjanie wyposażyli żołnierzy przewidzianych do ataku w I rzucie
bardzo bogato w ręczne granatniki przeciwpancerne i wiele innego użytecznego
uzbrojenia – generał Ismail docenił zagrożenie wynikające z izraelskiej
zdolności do szybkiej reakcji pancernych odwodów i w ten sposób starał się
zminimalizować płynące z tej strony zagrożenie dla piechoty stanowiącej czoło
natarcia w pierwszej fazie forsowania kanału. W taki oto sposób przygotowano
się do szturmu na Linie Bar-Leva.
Kierowany pocisk przeciwpancerny "Malutka"
Problemem numer trzy, było niezwyciężone dotąd izraelskie
lotnictwo. Państwa arabskie – Syria i Egipt na przestrzeni poprzednich sześciu
lat wydały zawrotne sumy na odtworzenie własnego lotnictwa praktycznie od
podstaw, ale mimo to, ani nie uzyskały nad Izraelem znaczącej przewagi
liczebnej, ani nie były w stanie dorównać mu w poziomie wyszkolenia lotników.
Milcząco akceptując ten stan rzeczy dowództwo egipskie i syryjskie postawiło na
środek zaradczy, który częściowo sprawdził się podczas Wojny na Wyczerpanie –
zaczęto na wielką skalę rozbudowywać rakietowy i radiolokacyjny system kontroli
przestrzeni powietrznej. W rzeczywistości rozejm obowiązujący w początku dekady
był pod tym względem Egipcjanom bardzo na rękę, gdyż pozwolił nie tylko na
odtworzenie zasobów rakiet i wyrzutni, a także zbudowanie dużych rezerw, ale
przede wszystkim na staranne przeanalizowanie izraelskiej taktyki ataków
lotniczych i częściowe zasklepienie istniejących w systemie obrony luk.
Jesienią 1973 roku Syria i Egipt na linii konfrontacji z Izraelem posiadały już
150 baterii rakiet przeciwlotniczych, oraz całą gamę stacji radiolokacyjnych –
w dużej części obsługiwanych przez specjalistów z Bloku Wschodniego, przede
wszystkim z ZSRR.
Izraelskie "Mirage III" w bazie
Teraz, we wrześniu 1973 roku przygotowania sił zbrojnych
państw arabskich widać było już gołym okiem i przekonał się o tym Mosze Dajan,
który coraz mniej wierząc w analizy specjalistów z Amanu chciał osobiście
przekonać się jak wygląda sytuacja, więc odwiedził posterunki izraelskie na
Golanie. To, co zobaczył nie napawało go optymizmem. Po konsultacji z generałem
Elazarem w stronę Golanu przesunięto 7 Brygadę Pancerną, ale ani szef sztabu,
ani minister obrony nie byli w stanie zrobić wiele więcej. Nadal podczas narad
generał Zeira był w stanie torpedować próby podniesienia stopnia gotowości
bojowej sił zbrojnych, choć z wielu niepowiązanych ze sobą źródeł płynęło coraz
więcej sygnałów o zbliżającym się zagrożeniu – marynarka doniosła o ewakuacji
radzieckich okrętów wojennych z portu w Alexandrii. Dowódcy posterunków na Linii
Bar-Leva donosili o usuwaniu przez Egipcjan zasieków i pól minowych nad kanałem,
a porucznik Benjamin Siman-Tow, służący w komórce wywiadu przy Dowództwie
Południowym sporządził wnikliwy i obszerny raport wskazujący, że ogłoszone
przez Egipt wielkie ćwiczenia „Tahrir 41” to w rzeczywistości kamuflaż dla
mobilizacji części rezerwistów. Zarówno raport Simana-Towa, jak i wiele innych
sygnałów nigdy nie dotarło na biurko generała Elazara, gdyż zablokował je
pułkownik Gedalia, który nie uważał ich za oparte na prawdziwych przesłankach.
Egipt mobilizował siły, a generał Elazar podczas spotkania z dziennikarzami
stwierdzał, że ryzyko wojny jest niewielkie. Właściwie głucha cisza, jaka
zapadła po stronie arabskiej na przełomie września i października powinna była
Izraelczykom dać do myślenia, ale nawet całkowity brak rutynowej nawet pracy
środków komunikacji radiowej nie spowodował większego zaniepokojenia. W tym
samym czasie generał Ismail ustalił ostateczną datę ataku na dzień 6
października – dzień zwycięstwa Mahometa, zwany Świętem Badr. Właśnie od nazwy
tego święta przyjęto kryptonim rozpoczęcia wojny – na hasło „Badr” nadane z
Kairu syryjskie siły zbrojne miały być gotowe do wojny w ciągu pięciu dni, a
hasło to wydano 1 października. Do ostatka dokładny termin rozpoczęcia operacji
zachowywano w ścisłej tajemnicy – znało go zaledwie czternastu egipskich
oficerów, a większość żołnierzy o wojnie dowiedziała się w dniu jej wybuchu. Ta
ostrożność generała Ismaila okazała się być jak najbardziej uzasadniona, gdyż,
już po przyjęciu hasła „Badr” wielu syryjskich oficerów zaczęło telefonicznie
zawiadamiać swych znajomych, lub członków rodzin, by odwoływali swe zaplanowane
na weekend wizyty w Damaszku. Po drugiej stronie wątpliwości zaczęły jednak
brać górę – 2 października dowodzący siłami izraelskimi na Synaju, generał
Samuel Gonen postawił swe jednostki w stan pełnej gotowości bojowej. Taką samą
decyzję podjął dowodzący izraelską marynarka wojenną Benjamin Telem. 3
października także w dowództwie sił powietrznych podjęto decyzję o rzuceniu
„sprawdzam” – w ścisłej tajemnicy przygotowano lot rozpoznawczy mający
zlustrować stan sił egipskich rozlokowanych za Kanałem Sueskim i wnioski z analizy
tego materiału nie zostawiły żadnej wątpliwości. Następnego dnia, Mosad
poinformował o ewakuacji rodzin radzieckiego personelu szkoleniowego w Egipcie.
Gdy Sztab Generalny zorientował się w działaniach generała Gonena, polecił
odwołać stan gotowości bojowej pod wpływem nacisków ze strony kół rządowych.
Mimo tego, dowództwo sił powietrznych także na własną rękę podniosło stan
gotowości bojowej i po cichu, zaczęło powoływać rezerwistów. Wiadomość o
rychłym wybuchu wojny przywiózł też ze spotkania ze swym agentem w Europie Cwi
Zamir – szef Mosadu. 5 Października generała Elazar podniósł wreszcie stan
gotowości bojowej i polecił wszystkim służbom odwołać przepustki z okazji
święta Yom Kippur, na co jednak było już za późno. Na zwołanym 5 października posiedzeniu rządu postanowiono
nie ogłaszać pełnej mobilizacji, czemu generał Elazar nie był w stanie się
przeciwstawić. Mimo presji ze strony ministrów Elazar zadzwonił do generała
Peleda, dowodzącego siłami powietrznymi i zapytał się go wprost, ile czasu
potrzebuje na przygotowanie swych sił do zmasowanych operacji powietrznych w
warunkach pełnoskalowej wojny – Peled odpowiedział, że od momentu, w którym
dostanie rozkaz potrzebuje jednej doby. Elazar milczał przez chwilę i wreszcie
odrzekł – „Wydaję ci taki rozkaz”, po czym odłożył słuchawkę. O godzinie 4.30
rano, 6 października Elazara obudził niespodziewany telefon od Zeiry – Szef
Sztabu Generalnego został poinformowany o zdobyciu przez Mosad dokładnego planu
operacyjnego sił egipskich. Zeira nie miał wątpliwości, że oznacza to wojnę. W
tej sytuacji, Elazar skontaktował się z Dajanem i zażądał natychmiastowej mobilizacji,
na co Dajan nie chciał się zgodzić z nie do końca jasnych powodów. Po jałowej
dyskusji zaczęto poszukiwać Gołdy Meir, by Pani Premier podjęła ostateczną
decyzję. Gdy telefony rozdzwaniały się w mieszkaniach kolejnych członków rządu nad
Izraelem przelatywał kolejny „Phantom II” lecący z misją rozpoznawczą za kanał.
Gołda Meir wsparła stanowiska Mosze Dajana i ogłoszono częściową mobilizację,
ale przede wszystkim – nakazała oczekiwanie na kolejny krok przeciwnika,
zakazując stanowczo zmasowanego uderzenia wyprzedzającego, do którego generał Peled
właśnie kończył przygotowania. Elazar przełknął te gorzką pigułkę, ale nie
zamierzał działać wbrew swym własnym przekonaniom i nakazał mobilizację w
znacznie większym zakresie, niż zostało to ustalone. Był 6 października 1973
roku, mijała godzina 9.00 rano, a ponieważ Egipcjanie postanowili uderzyć o
godzinie 14.00 czasu na reakcję było coraz mniej.
Wyrzutnia rakiet systemu "Hawk"
Stawiając sprawy uczciwie należy przedstawić pełen obraz
sytuacji – Premier Gołda Meir także działała pod silną presją – amerykańscy
dyplomacji regularnie dawali jej do zrozumienia, że USA nie poprzez Izraela w
sytuacji, w której kolejna wojna wyglądać będzie jak agresja w efekcie ataku
wyprzedzającego. Ostatni raz przypomniał jej o tym 6 października o godzinie
11.00 Ambasador USA w Tel-Avivie – Kenneth Barnard Keating. Pomoc materiałowa
ze strony USA mogła mieć kolosalne znaczenie, gdyż Izrael posiadał zapasów na
10 dni intensywnych działań wojennych, o czym Pani Premier doskonale wiedziała.
Dopiero po tym spotkaniu, podczas którego Gołda Meir zapewniła Waszyngton o
tym, że to nie Izrael wystrzeli pierwszy, wydała polecenie rozpoczęcia pełnej
mobilizacji. Ostrzeżenia o możliwym egipskim ataku zaczęły napływać do
wysuniętych posterunków na Linii Bar-Leva i na Golanie o godzinie 13.30, gdy
trafiły do rąk dowódców polowych na egipskich lotniskach startowały pierwsze
odrzutowce obciążone bombami i rakietami, tworzyły zwarte formacje i kierowały
się nad Synaj. Punktualnie o godzinie 14.00 egipskie działa i wyrzutnie rakiet
zaczęły zasypywać izraelskie stanowiska po drugiej stronie, a żołnierze zaczęli
wsiadać do środków przeprawowych. Na Froncie Północnym przemówiły syryjskie działa,
a ku izraelskim posterunkom ruszyły w głębokich kolumnach setki czołgów i
innych pojazdów pancernych. Tymczasem w Izraelu zawyły syreny alarmowe i naród
dowiedział się o wybuchu wojny – jeden z żołnierzy, który dopiero co wrócił na
przepustkę do domu rodzinnego na Święto Yom Kippur ze swej jednostki
przeciwlotniczej rozlokowanej na Synaju zorientował się, że musi natychmiast
wracać. Ojciec objął go i powiedział mu, by nie jechał, bo wojna zapewne
skończy się zanim dotrze do swej jednostki, ale chłopak pojechał na najbliższe
lotnisko wojskowe – wkrótce wielu ojców w Izraelu mających podobne zdanie miało
zrozumieć, jak bardzo się myliło.
Prace nad planem operacyjnym armii egipskiej trwały
właściwie już od zakończenia poprzedniego konfliktu. Bezpośrednio po
zakończeniu Wojny 1967 roku plany te były wybitnie defensywne, ale wkrótce
zaczęto stawiać na warianty zakładające możliwość działań ofensywnych. W
początkowej fazie zakodowany pod nazwą „Granit 2” wariant planu zakładający
rozwinięcie uderzenia głównych sił egipskich w głąb Synaju natychmiast po
udanym sforsowaniu kanału stanowił kanoniczny model działań obliczanych na
zbrojne odzyskanie okupowanego Synaju. Zmieniło się to po śmierci Nasera i
dojściu do władzy Anwara Sadata, który ze swymi najbliższymi współpracownikami
doszedł do wniosku, że posiadane zasoby są zdecydowanie nie wystarczające do
tak głębokiej operacji. Po mianowaniu na
stanowiska Szefa Sztabu Generalnego generała Saada El’Szazliego, wznowiono
prace nad planowaniem operacyjnym i przedefiniowaniem celów możliwych do
osiągnięcia w drodze działań zbrojnych, dostosowując je do trzeźwej oceny
zdolności bojowej sił własnych i przeciwnika. W konsekwencji, generał El’Szazli
zaproponował zupełnie nowy plan operacji, nazwany „Wysokie Minarety” – jego
założenia zdecydowanie odbiegały od „Granit 2”, gdyż zarówno autor planu, jak i
kierujący bezpośrednio przygotowaniami wojennymi Minister Obrony Egiptu nie
uważali za możliwe zbrojne opanowanie całości Synaju. W ramach „Wysokich Minaretów”
siły egipskie miały przełamać obronę izraelską i sforsować kanał, po czym zając
pozycje obronne w odległości maksymalnie do piętnastu kilometrów od linii
Kanału Sueskiego, tak, by móc pozostać w strefie rażenia zgromadzonych na
brzegu afrykańskim środków przeciwlotniczych.
Anwar Sadat podczas narady z oficerami
Już po doprecyzowaniu zadań dla poszczególnych związków
taktycznych Plan „Wysokie Minarety” stał się częścią Operacji „Badr”, choć
należy podkreślić, że egipskie dowództwo podchodziło do zagadnienia bardzo
pragmatycznie – o ile za najbardziej prawdopodobny uznano rozwój sytuacji
polegający na przyjęciu izraelskiego zmasowanego przeciwuderzenia na linii
obronnej zbudowanej po sforsowaniu kanału, nie wykluczano też możliwości
uzyskania tak dużego powodzenia, że możliwym byłoby kontynuowanie działań
zaczepnych i w głębi Synaju, choć Anwar Sadat nie ukrywał przed swymi
oficerami, że uważa za najlepsze dla egipskiej racji stanu uwikłanie
Izraelczyków w krwawe i przewlekłe
walki, które zostaną wstrzymane interwencją Wielkich Mocarstw. Co ciekawe,
przygotowania do realizacji egipskich planów zakładały oszukanie nie tylko
Izraelczyków, lecz także ZSRR jako sprzymierzeńca. Wspomniane trudności z
uzyskaniem dostatecznego poziomu wsparcia sprzętowego przez Egipt w fazie
przygotowań spowodowały, że w czasie rozmów z Moskwą Egipcjanie posługiwali się
wariantem Planu „Granit” po to, by uzasadnić coraz większe żądania transferu
uzbrojenia bardzo ambitnym planem całkowitego pokonania militarnego izraelskich
sił zbrojnych. Sowieci złapali przynętę i oddali Egiptowi nieocenione usługi na
dwóch płaszczyznach, pomijając oczywiście sam eksport broni. Po pierwsze,
radzieccy doradcy przygotowali bardzo starannie oddziały egipskie pod względem
zdolności do pokonywania dużych przeszkód wodnych, po drugie zaś – wsparli szkoleniowo
ćwiczoną intensywnie zdolność do zbudowania głębokiej obrony, zdolnej do
zatrzymania izraelskiego pancernego walca.
W chwili realizacji operacji forsowania Kanału Sueskiego
przeznaczone do tego zadania siły skupiono pod nadzorem trzech dowództw
polowych. Odcinek wysunięty najdalej na północ kontrolowało Dowództwo Sektora
Port Said, generała majora Omara Kalida, które dysponowało stosunkowo skromnymi
siłami w postaci 30 Samodzielnej Brygady Piechoty (bryg. Mohamed Salah el-Din)
i 135 Samodzielnej Brygady Piechoty (płk Mustafa el-Abbasi), za którymi w
rezerwie stanęła 10 Brygada Zmechanizowana. Dużo potężniejsze były związki
operacyjne rozwinięte do bitwy na południe od pasa nadmorskiego.
W tak zwanej „Strefie Północnej” rozwinęła się do bitwy 2
Armia Polowa generała majora Sahadeddina Mamouna, która posiadał w swym
składzie:
- 18 Dywizję Piechoty (bryg. Fuad Aziz Ghali)
90, 134 Brygady Piechoty i 136 Brygada Zmechanizowana
- 2 Dywizję Piechoty (bryg. Hassan Abu Saad)
4, 120 Brygady Piechoty i 117 Brygada Zmechanizowana
- 16 Dywizja Piechoty (bryg. Rab el-Nabi Hafez)
16, 112 Brygada Piechoty i 3 Brygada Zmechanizowana
- 21 Dywizja Pancerna (bryg. Ibrahim El-Orabi)
1, 14 Brygady Pancerne i 18 Brygada Zmechanizowana
- 23 Dywizja Zmechanizowana (bryg. Ahmad Aboud el-Zommer)
24 Brygada Pancerna, 116 i 118 Brygady Zmechanizowane
- 15 Samodzielna Brygada Pancerna (płk Taksin Szanan)
Związki 2 Armii Polowej tworzyły trzy zgrupowania
uderzeniowe operujące w dwóch rzutach. Najbardziej na północ wysunięta była 18
Dywizja Piechoty, za którą rozmieszczono 15 Sam. Brygadę Pancerną. Na północ od
Ismaili forsowanie rozpoczynała 2 Dywizja Piechoty, za którą rozmieszczono 23
Dywizję Zmechanizowaną, wreszcie najbardziej na południe wysunięty odcinek
przełamania – północny brzeg Wielkiego Jeziora Gorzkiego obsadzała 16 dywizja
Piechoty wraz z 21 Dywizją Pancerną.
Na południe od Wielkiego Jeziora Gorzkiego zaczynała się
strefa nadzorowana przez trzecie egipskie dowództwo operacyjne, czyli obszar
działania 3 Armii Polowej. Na jej czele stanął generał major Mohamed Abdel
Munim Wasel, a podlegały mu następujące siły:
- 7 Dywizja Piechoty (bryg. Ahmad Said Ahmad)
2 i 11 Brygady Piechoty, oraz 8 Brygada Zmechanizowana
- 19 Dywizja Piechoty (bryg. Jusuf Afifi Mohamed)
5 i 7 Brygady Piechoty, oraz 2 Brygada Zmechanizowana
- 4 Dywizja Pancerna (bryg. Mohamed Qabil)
2 i 3 Brygady Pancerne i 6 Brygada Zmechanizowana
- 6 Dywizja Zmechanizowana (bryg. Mohamed Muharam)
22 Brygada Pancerna, 1 i 113 Brygady Zmechanizowane
- 130 Samodzielna Brygada Desantowa (płk Mahmoud Szuaib)
- 25 Samodzielna Brygada Pancerna (płk Ahmed Badawy)
Także 3 armia Polowa przyjęła dwurzutowe zgrupowanie
mając w pierwszym rzucie wielkie jednostki piechoty, związki pancerne
pozostawiając w rezerwie. W celu wsparcia I rzutu sił armijnych wydzielono do
operacji desantowej sześć zgrupowań sił specjalnych Sa’ka pod dowództwem
generała majora Nabila Szukriego. Każda z nich miała siłę brygady i składała
się z od trzech do pięciu batalionów sił specjalnych.
Naprzeciw tych potężnych sił dowodzący izraelskimi siłami
na Synaju generał Gonen miał 252 Dywizje Pancerną generała Abrahama Mandlera
składająca się teoretycznie z sześciu brygad, jednakże z uwagi na bardzo późne
ogłoszenie mobilizacji wiele pododdziałów znajdowało się dopiero w fazie
rozwijania mobilizacyjnego. Zgodnie z planem, w wypadku ataku Egipcjan na Linię
Bar-Leva siły Gonena powinny zostać wzmocnione przez 143 i 162 Rezerwowe
Dywizje Pancerne, ale jednostki także nie były w chwili wybuchu wojny
skompletowane i wziąć udział w walkach mogła tylko ich część, w dodatku po
pokonaniu dość długiej trasy dzielącej je od linii frontu. W tych
okolicznościach zasadniczy ciężar utrzymania pozycji obronnych spoczął niemal w
całości na siłach, które generał Gonen miał już na Synaju – Egipcjanie uzyskali
zatem bardzo dużą przewagę, ale musieli liczyć się z tym, że z każdą godziną
kolejne izraelskie jednostki zaczną wkraczać do akcji.
5.
Na
Synaju
Gdy pierwsze egipskie pontony i amfibie dotknęły wody
artyleria egipska już wstrzeliwała się w cele, a ponad 200 egipskich samolotów
pomknęło ku swym celom na Synaju. O 14.05 zaczęła się pierwsza faza
przygotowania artyleryjskiego i w ciągu kolejnych piętnastu minut na Linię
Bar-Leva spadły tysiące pocisków. Wykorzystując faktyczny brak oporu pierwsze
plutony egipskich piechurów wspięły się na piaskowy wał, po czym ruszyli
naprzód zajmując pozycje obronne około kilometra w głębi izraelskich umocnień.
Egipcjanie natychmiast rozmieszczali miny przeciwpancerne i rozstawiali swe
zestawy przeciwpancernych rakiet kierowanych „Malutka”. Za ich plecami kolejne
rzuty szturmujących w szybkim tempie rozkładali potężne pompy wodne i
przystępowali do wymywania szerokich na minimum siedem metrów dziur w wałach. Izraelski
ostrzał był sporadyczny i niecelny, więc lądowanie odbywało się bez
poważniejszych przeszkód pomijając przemieszanie się niektórych pododdziałów z
uwagi na bardzo wąskie odcinki lądowania. Po kwadransie artyleria egipska
przeniosła ogień w głąb linii obrony przystępując do ostrzału rozpoznanych
izraelskich punktów oporu. Ta faza nawały ogniowej trwała 22 minuty, podczas
których na azjatycką stronę kanału Sueskiego przeprawiło się łącznie nieco
ponad 4000 żołnierzy, którzy praktycznie nie napotkali oporu. Próba utrudnienia
przeprawy przez otwarcie zaworów w zbiornikach ropy, a następnie jej podpalenia
zawiodła totalnie – w noc przed desantem egipscy operatorzy sił specjalnych
zacementowali wyloty rur odprowadzających ropę na wody kanału.
Szturm I Fali ataku
Kolejne egipskie oddziały sprawnie przekraczały kanał i
forsowały wielki wał – najbardziej spektakularnie przeprawa wyglądała na
odcinku Wielkiego Jeziora Gorzkiego, gdzie 130 Brygada Amfibijna rozwinęła w
pierwszym rzucie dwa bataliony desantowe i pokonała najszerszy odcinek przeszkody
wodnej zupełnie bez oporu. Na drugim brzegu ruch Egipcjan został zastopowany
przez miny i zasieki, więc na pierwszą linię wysunięto saperów, którzy zaczęli
demontaż przeszkód. Około godziny 16.00 izraelska kompania czołgów podeszła w
rejon przyczółka, lecz po stracie dwóch czołgów zawróciła. Wcześniej jeszcze,
bo już przed godziną 15.00 mimo intensywnego ognia artylerii egipskiej pierwsze
izraelskie kompanie rozpoczęły ruch ku fortyfikacjom, ale większość z nich nie
była w stanie obsadzić wyznaczonych punktów oporu, gdyż drogę zagrodziły im
egipskie drużyny piechoty wyposażone w rakiety kierowane, granatniki i działa
bezodrzutowe. Ogromnym problemem była wysoka aktywność egipskich operatorów sił
specjalnych, którzy z łatwością przenikali w głąb izraelskich umocnień i
atakowali centra łączności i dowodzenia.
W znajdującym się 12 kilometrów na południe od Port Fouad
Forcie Lahtzanit porucznik Muli Malhow dowodzący obsadzająca pozycję kompania
izraelskiej piechoty z niepokojem i bezradnością obserwował, jak egipscy
żołnierze nie zważając zupełnie na ogień obrońców forsują piaskowy wał i
przenikają w głąb Linii Bar-Leva obchodząc jego pozycję. Nie posiadając dostatecznych
sił, by próbować przeciwdziałać piechurom egipskiej 30 Samodzielnej Brygady
Piechoty, wezwał pomoc i ku jego pozycji zaczęły toczyć się „Pattony”
rezerwowego plutonu pancernego. Izraelskie wozy bojowe dotarły bez przeszkód do
wschodniego skraju umocnień fortu, ale zanim dołączyły do załogi pierwszy z
nich został trafiony przez egipskie rakiety i stanął w ogniu. Wśród izraelskich
czołgistów zapanowała konsternacja i tylko jedna załoga podjęła próbę dotarcia
do umocnień – pozostałe wozy zawróciły. Samotny „Patton” natychmiast skierowany
został do oczyszczenia północnego przedpola Fortu Lahtzanit i niemal
natychmiast po opuszczeniu obszaru umocnionego został wyłączony z akcji w
zasadzce. Załoga pozycji została zatem na placu boju sama. Po chwili Egipcjanie
za pomocą dział bezodrzutowych zaczęli niszczyć izraelskie stanowiska ogniowe,
zasieki i sprzęt obserwacyjny, a pod osłoną lawiny ognia plutony szturmowe
podeszły pod umocnienia na minimalną odległość. Izraelskie stanowiska obrzucane
granatami ręcznymi i atakowane przez zespoły wyposażone w miotacze płomieni
padały jeden po drugim – w ciągu zaledwie dziesięciu minut cała południowa
część Lahtzanit została opanowana, a pozostali przy życiu obrońcy skupili się w
rejonie stanowiska dowodzenia. Utrzymujący łączność z fortem dowództwo sił
izraelskich nie mogło uczynić zbyt wiele, ale upadek fortu oznaczał realną
groźbę odcięcia całej północnej części Linii Bar-Leva i w dalszej perspektywie
wyjście Egipcjan na drogę nadmorską, co mogłoby sparaliżować ruch
mobilizowanych właśnie pospiesznie rezerw na ten odcinek frontu. W stronę Lahtzanit
wyruszyły więc samoloty z Gwiazdami Dawida na skrzydłach – pierwszy klucz
zrzucił jeszcze ładunek bomb na obszar fortu, ale w kokpitach natychmiast
rozległy się ostrzeżenia przed ogniem przeciwlotniczym, więc kolejne maszyny
natychmiast zanurkowały tuż nad ziemię i klucząc na minimalnej wysokości
starały się ujść spod ognia. Nie wszystkim odwrót się powiódł – jeden z
izraelskich samolotów spóźnił się z manewrem i w jego stronę pomknęła jedna z
wielu rakiet 9K32 „Strzała”, która po chwili dosięgła swego celu – gdy szczątki
izraelskiej maszyny opadał na ziemię dowództwo odwołało kolejne ataki, a załoga
została całkowicie osamotniona w swych coraz bardziej izolowanych bunkrach.
Wprawdzie dowództwo egipskie ogłosiło upadek Lahtzanit już o 15.30, jednak
walki z ostatnimi obrońcami przeciągnęły się aż do godzin wieczornych. Poległo
60 izraelskich żołnierzy, a 26 dostało się do niewoli. Pierwszy wyłom w Linii
Bar-Leva został zatem dokonany, choć jeszcze wieczorem Izraelczycy wysłali w
stronę fortu oddział pancerny, który jednak napotkawszy opór szybko się
wycofał.
Organizowanie przeprawy przez wał ziemny
Gdy łamała się obrona Fortu Lahtzanit Egipcjanie mieli
już na pięciu przyczółkach ponad 23 000 żołnierzy. Ku nim parły odosobnione
izraelskie kompanie czołgów 252 Dywizji Pancernej usiłujące przebić się do
broniących rozpaczliwie, coraz bardziej izolowanych punktów oporu. Zarówno 14
Brygada Pancerna (płk Reshew), jak i 401 Brygada Pancerna (płk Szomron),
których pododdziały wzięły udział w kontratakach mających ustabilizować
sytuację słabo ze sobą współpracowały, a prowadzący akcję dowódcy nie mieli
jasnego obrazu sytuacji. Mając dość ograniczone pole manewru z powodu własnych
pól minowych czołgi izraelskie nie były w stanie stosować bardziej
wyrafinowanych manewrów – zresztą ich załogi najczęściej nie zamierzały wcale
szukać takich rozwiązań i z marszu rozwijały natarcie czołowe. Zadanie
wyglądało na łatwe, gdyż jak dotychczas nie odnotowano obecności egipskiej
broni pancernej na przyczółkach i faktycznie w polu widzenia izraelscy
czołgiści mieli wyłącznie grupki piechoty stojące na ich drodze. Gdy tylko wozy
bojowe skracały dystans w ich stronę pomknęły setki kierowanych i niekierowanych
rakiet przeciwpancernych. Wiele wozów wpadło w zasadzki, inne natknęły się na
miny. Rezultat owej nieprzemyślanej szarży pancernej był katastrofalny – ocenia
się, że do godziny 17.00 na polu walki pozostało około setki unieszkodliwionych
pojazdów pancernych izraelskiej armii. Wielu polowych dowódców izraelskich
domagało się natychmiastowego wsparcia powietrznego, polegając na wielkiej sile
i precyzji izraelskich sił powietrznych, jednakże walki w powietrzu miały
zupełnie inny przebieg niż życzyliby sobie żołnierze Cahalu.
W chwili wybuchu wojny siły powietrzne Egiptu i Syrii
zostały w zasadzie odbudowane po poniesieniu niemałych strat w ostatnim okresie
Wojny na Wyniszczenie. Stojący na czele egipskich sił powietrznych wicemarszałek
Hosni Mubarak posiadał w swych aktywach
aż 770 samolotów, z których jednak 150 pozostawało w rezerwie materiałowej,
więc łącznie jednostki bojowe posiadały 620 maszyn. W skład tej powietrznej
armady wchodziło 220 myśliwców MiG-21, 200 myśliwców bombardujących MiG-17, 120
myśliwców bombardujących Su-7, 18 bombowców Tu-16, 10 bombowców Ił-28, oraz przynajmniej
50 samolotów transportowych różnych typów. Ponadto Egipcjanie posiadali też do
150 helikopterów różnych typów. Samoloty te zostały rozlokowane w trzydziestu
pięciu bazach lotniczych, które inaczej niż przed sześciu laty, zostały dobrze
przygotowane do wojny. Także dowodzący syryjskim lotnictwem wojskowym generał
Najr Jamil dysponował sporymi siłami – w ośmiu bazach syryjskich sił
powietrznych znalazło się około 200 MiGów-21, 80 MiGów-17 i 80 uderzeniowych
Su-7. Siły te uzupełniało około 40 śmigłowców różnych typów i pewna ilość
samolotów szkolnych. Lotnictwo syryjskie, choć zdołało usunąć najbardziej
jaskrawe niedociągnięcia wykorzystane przez przeciwnika podczas wojny w 1967
roku, pozostawały jednak na niższym poziomie od swych egipskich sojuszników –
niższy był poziom wyszkolenia, ale również stan techniczny posiadanych
samolotów pozostawał często wiele do życzenia. Wskazane zasoby sprzętowe nie
wyczerpywało zdolności bojowej państw arabskich, gdyż z uwagi na osiągnięte
porozumienia z innymi państwami możliwym było uzupełnianie posiadanych sił nie
tylko w drodze dostaw z ZSRR, ale też poprzez transfer samolotów przez kraje
takie jak Libia, czy Irak.
Izraelscy jeńcy
Po przeciwnej stronie barykady stało lotnictwo
izraelskie, uważane z jeden z najważniejszych filarów obronności państwa.
Dzięki uzyskaniu zgody na zakupy uzbrojenia w USA stan sił powietrznych Izraela
znacząco się poprawił względem poprzedniej wojny. W przededniu wojny siły
powietrzne posiadały 130 samolotów F-4 „Phantom”, 160 samolotów szturmowych A-4
„Skyhawk”, 60 zmodernizowanych samolotów Mirage III nazywanych „Barak”, 50
myśliwców bombardujących „Super Mystere” B.2, około 60 myśliwców bombardujących
„Mystere” IV i „Ouragan”, 10 bombowców „Vatour”, 6 wyspecjalizowanych maszyn
rozpoznawczych RF-4, do 50 samolotów transportowych i 65 helikopterów. Tak jak
dotychczas – poziom wyszkolenia izraelskich pilotów był wyraźnie wyższy od ich
arabskich przeciwników, a wysoka kultura techniczna obsługi naziemnej
gwarantowała także wysoki poziom gotowości bojowej posiadanych samolotów. Po
raz pierwszy jednak, inicjatywa należała do przeciwników, a jakby tego było
mało, nigdy wcześniej izraelscy piloci nie byli zmuszeni do prowadzenia
operacji bojowych w warunkach tak silnego nasycenia pola walki rakietowymi i
lufowymi środkami obrony przeciwlotniczej.
Jak już zostało powiedziane – pierwsze słowo należało do
Egipcjan, którzy wraz z rozpoczęciem operacji forsowania Kanału Sueskiego
wykonali potężne powietrzne uderzenie (z udziałem od 150 do nawet 250
samolotów) starając się maksymalnie zdezorganizować siły izraelskie na Synaju i
osłabić obronę przeciwlotniczą w postaci baterii rakiet „Hawk” i radarów
kontroli przestrzeni powietrznej. Przede wszystkim zaatakowano izraelskie bazy
lotnicze na Synaju (Bir Gafgafa, Bir el Tamada, Ras Nasrani, Ofira, El Arisz,
Akaba, Ras Sedr), ale także wysunięte stanowiska dowodzenia w Bir Gafgafa i Tasa,
oraz rozpoznane stanowiska wyrzutni rakiet przeciwlotniczych „Hawk” oraz
radarów kontroli przestrzeni powietrznej i wreszcie stanowisk artylerii
izraelskiej. Dowództwo egipskie nie przeoczyło także izraelskich stacji
zakłócających rozlokowanych w Al-Kuszaib i Om-Morgan.
F-4 nad Synajem
Egipskie uderzenie było sporym zaskoczeniem i w niewielu
punktach prowadzące misje CAP izraelskie myśliwce były w stanie interweniować –
większość celów została zbombardowana przy słabym oporze, ale tam, gdzie
Egipcjanom przyszło stanąć do walki z izraelskimi myśliwcami sprawy nie ułożyły
się najlepiej – tak stało się nad baza lotniczą Ofira. Lotnisko to stało się
celem mieszanej grupy dwudziestu ośmiu egipskich samolotów MiG-21 i MiG-17,
które zaatakowały cele naziemne za pomocą działek, bomb i rakiet
niekierowanych. Na pasie startowym bazy w charakterze pary dyżurnej znajdowały
się dwa gotowe do startu „Phantomy” (załogi w składzie pilot Amir
Nahumi/nawigator Jossi Jawin, oraz pilot Daniel Szaki/nawigator Dawid Regew) należące
organizacyjnie do 107 Dywizjonu Myśliwskiego. Choć egipska wyprawa została dość
wcześnie wykryta przez izraelskie radary, kontrola naziemna zadowoliła się
ogłoszeniem alarmu bojowego wstrzymując start. Na dźwięk syren alarmowych
dowódca pary samodzielnie podjął decyzję o starcie i oba F-4 natychmiast
pomknęły przez pas startowy, by po chwili z rykiem silników wzbić się w
powietrze. Izraelscy piloci mieli sporo szczęścia, gdyż Egipcjanie do tego
stopnia skupili się na ataku na wyznaczone cele, że nie zauważyli pomalowanych
piaskowego koloru kamuflażem „Phantomów”. Mieli za tę beztroskę bardzo drogo
zapłacić – Nahumi szczęśliwy, że zdołał wynieść głowę całą z zaskakującego
ataku natychmiast po oderwaniu się od ziemi wciąż nabierając prędkości ostro
skręcił na wschód, jednocześnie polecając Szakiemu odbicie na wschód. Oba
myśliwce natychmiast odrzuciły dodatkowe zbiorniki paliwa i zaatakowały egipską
formację mimo olbrzymiej dysproporcji sił, a nadchodzące w ekspresowym tempie
wydarzenia miały na zawsze zapisać się w historii izraelskich sił powietrznych.
Dosłownie sekundy po wejściu w szeroki łuk Nahumi znalazł się za jednym z
egipskich MiGów, który stał się celem dla pocisku kierowanego „Sidewinder”. Nie
zważając na los przeciwnika skierował swego „Phantoma” nad atakowaną bazę
obierając sobie za cel parę egipskich myśliwców kierujących się ku baterii
rakiet „Hawk”. Jej obsługa natychmiast wymierzyła swe pociski przeciw
zagrożeniu, ale rakiety nie opuściły wyrzutni – „Własne samoloty w powietrzu!
Kryć się!” zdołał krzyknąć oficer kontroli przestrzeni powietrznej. Zanim
jednak bezbronna obsługa baterii stała się celem deszczu pocisków z działek ogień
otworzył Nahumi – lecz chybił. To jednak wystarczyło, gdyż obaj egipscy piloci
wyraźnie zaskoczeni obecnością przeciwnika porzucili łatwy cel i natychmiast
weszli w ciasny wiraż. Nahumi usiłował ich ścigać, ale z przerażeniem
stwierdził, że jego maszyna nagle straciła prędkość – rzut oka na przyrządy
uświadomił mu, że lewy silnik wpadł w pompaż i zgasł. Porzucając łatwy łup
Nahumi gorączkowo usiłował wykonać restart silnika i niemal natychmiast stanął
oko w oko z MiGiem atakującym Szakiego z tylnej półsfery. Egipcjanin zaskoczony
nagłym pojawieniem się drugiego „Phantoma” ruszył ku zagrożeniu w ataku
czołowym – oba myśliwce otwarły ogień niemal jednocześnie, ale Nahumi strzelał
celniej. Mijając opadające ku ziemi szczątki Nahumi rozejrzał się i zauważył
kolejną parę Migów atakującą lotem koszącym bazę łączności położoną w pewnym
oddaleniu od głównych zabudowań bazy. Także Egipcjanie dostrzegli przeciwnika i
natychmiast wyrwali w górę jednocześnie odpalając rakiety kierowane. Nahumi
wykonał szybki zwrot i uniknąwszy rakiety odpalił kolejnego „Sidewindera” z
odległości zaledwie 600 metrów. Egipcjanin nie miał szans na skuteczny unik i
po upływie kilku sekund jego maszyna trafiona rakietą rozbiła się tuż przy
bazie. Podczas krótkiego starcia Nahumi przekroczył linię wybrzeża i będąc już
nad Morzem Śródziemnym zauważył samotnego MiGa-21, który zszedł tuż nad fale i
z prędkością ponad 900 kilometrów na godzinę ruszył na zachód. Na oczach
zdumionego Izraelczyka egipska maszyna odbiła się od powierzchni wody raz,
potem chwili drugi, ale jej pilot zdołał w końcu zapanować nad sterami i
wznieść się na bezpieczny pułap. Nahumi zawrócił i usłyszał przez radio
Szakiego, który spokojnym głosem zameldował o zestrzeleniu trzech egipskich
maszyn i poprosił o zgodę na odwrót z powodu kończącego się paliwa. To
otrzeźwiło rozgrzanego walką Nahumiego, który postanowił zawrócić i ledwie
zdążył wprowadzić „Phantoma” w łagodny łuk natychmiast odwrócił głowę oślepiony
nagłym rozbłyskiem światła – tuż obok przemknęły dwa egipskie MiGi. Mając cel
jak na widelcu Izraelczyk natychmiast ruszył do kolejnego ataku i zestrzelił
czwartą maszynę tego dnia – drugi z Egipcjan zdołał umknąć. Po tym ostatnim już
skrzyżowaniu szpad z egipskimi lotnikami Nahumi śladem Szakiego skierował swą
maszynę ku majaczącym na południu górom. Dwa „Phantomy” nie mając szans
dolecieć do jakiejkolwiek innej bazy wylądowały w Ofira mimo uszkodzeń pasa i obsługa
naziemna natychmiast zaczęła tankować i ponownie uzbrajać przygotowując się do
odparcia kolejnego ataku. Dopiero po wielu latach Egipcjanie przyznali, że
podczas ich powietrznego uderzenia stracili w walce z izraelskimi myśliwcami
siedem własnych samolotów, oprócz kilku innych zestrzelonych przez naziemne
systemy obrony przeciwlotniczej.
"Pattony" w marszu
Egipskie straty podczas ataku nie były wielkie, lecz
bardzo bolesne – jednym z pilotów poległych w akcji nad Ofira był bowiem pilot
nazwiskiem Atef Sadat – brat Prezydenta. Zmasowany atak lotniczy na cele na
Synaju przyniósł Izraelczykom poważne straty – ucierpiały zwłaszcza radary kontroli
przestrzeni powietrznej i zestawy zakłócające – w godzinach wieczornych pracował
tylko jeden z nich. Egipcjanie wyraźnie zadowoleni z uzyskanych rezultatów
odwołali planowaną drugą falę ataku i zmagania w powietrzu przygasły – tylko
bombowce Tu-16 za pomocą rakiet kierowanych zaatakowały cele położone w
okolicach Tel-Avivu, ale nie odniosły przy tym większych sukcesów. Na lądzie
natomiast trwała przeprawa przez kanał i Egipcjanie do wieczora mieli na
przyczółkach już grubo ponad 30 000 żołnierzy, a przede wszystkim zdołali
zmontować kilkadziesiąt przepraw mostowych i wykonać około siedemdziesięciu
przejść przez piaskowy wał – na drugi brzeg zaczęły coraz liczniej przeprawiać
się czołgi, a na przyczółkach rozmieszczano mobilne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych.
Przeprawa ciężkiego sprzętu możliwa była dzięki uciszeniu większości
izraelskiej artylerii – od szóstej wieczorem przeprawa kolejnych jednostek
przebiegała właściwie niezakłócenie. W coraz gorszym położeniu znajdowały się
odizolowane izraelskie posterunki – część żołnierzy usiłowała wytrwać na
powierzonych im pozycjach, ale coraz liczniejsze drużyny i plutony opuszczały
bunkry i kierowały się na wschód, by wydostać się z matni. Krótko przed 18.00
nad głowami walczących przemknęły egipskie śmigłowce kierujące się w stronę
przełęczy Mitla i Gidi. Na swych pokładach wiozły żołnierzy należących do
czterech batalionów komandosów, których zadaniem było zablokowanie wiodących
przez góry dróg w celu opóźnienia izraelskich sił pancernych.
Przemykające na minimalnej wysokości helikoptery stanęły
w obliczu zmasowanego ognia przeciwlotniczego i wiele z nich zostało
zniszczonych, ale egipscy komandosi mimo silnego oporu stanęli do straceńczej walki.
Lądując w wielu różnych punktach na głębokim zapleczu wywołali spory chaos i
panikę, która jednak Izraelczycy szybko opanowali kierując do walki coraz to
nowe oddziały. Do zmierzchu i tak nierówna walka zamieniła się już w obławę, z
której komandosi nie mieli szans się wydostać cało – wielu poległo walcząc do
ostatka, nieliczni podjęli marsz na zachód - ku własnym przyczółkom – niewielu
jednak dane było wydostać się ze śmiertelnej pułapki.
Egipscy piechurzy w zdobytych fortyfikacjach
Fiasko operacji egipskich komandosów było pierwszym sukcesem
broniących się. Po nim miał przyjść kolejny – nad Wielkim Jeziorem Gorzkim oba
bataliony 130 Brygady Desantowej (602 i 603 Batalion Desantowy) tylko
prowizorycznie zabezpieczyły przyczółki i ośmielone brakiem oporu w godzinach
wieczornych ruszyły w głąb terenu. O ile 602 Batalion nie napotkał oporu, jego
sąsiada czekał znacznie gorszy los – dość szybko na płaskim jak stół terenie
pojawiły się izraelskie czołgi M-48 „Patton” w asyście zmotoryzowanej piechoty.
O ile w oparciu o naprędce wzniesione pozycje 603 Batalion Desantowy był w
stanie przyjąć izraelskie natarcie, to na odkrytej przestrzeni był właściwie
bezbronny – jeden po drugim wspierające go czołgi PT-76 zamieniały się w
płonące wraki, rozświetlające pole nierównej walki. Pod ciągłym ostrzałem
izraelskich czołgistów nie kwapiących się do podejścia na mniejsza odległość
Egipcjanie ponosili bolesne straty, aż wreszcie dowodzący jednostką oficer
postanowił wycofać się. Przemieszane resztki drużyn strzeleckich wyruszyły w
stronę najbliższego przyczółka utrzymywanego przez siły 3 Armii Polowej, ale
nad ranem tylko niewielu ludzi zdołało osiągnąć własne pozycje.
W nocy walki nieco przygasły, a dowództwa obu stron mogły
się pokusić o pierwsze wnioski z minionych wydarzeń i podjąć decyzje o działaniach
w dniu następnym. Co wydaje się najistotniejszym, Egipcjanie w zasadzie
wykonali przewidziane planem zadanie – zdołali sforsować Kanał Sueski i
utworzyć na drugim jego brzegu sporych rozmiarów przyczółki w znacznej mierze
neutralizując obsadę izraelskich umocnień. Próby izraelskich jednostek
pancernych podtrzymania słabnącego oporu coraz bardziej izolowanych punktów oporu
w zasadzie spełzły na niczym, a ponadto na kilku odcinkach Egipcjanie zdołali
wybić w systemie obrony poważne luki, których chwilowo nie było czym wypełnić. W
tych okolicznościach nie powinno dziwić, że Sztab Generalny zdecydowany był wzmacniać
Dowództwo Południowe nawet przy pomocy jednostek pierwotnie przewidzianych dla
Dowództwa Północnego. Mobilizacja trwała pełną parą i coraz więcej jednostek
rezerwowych uzyskawszy status związków operacyjnych kierowało się w stronę
frontu. Także uderzenie lotnicze lotnictwa Egiptu było niemałym wstrząsem dla
Izraelczyków – choć poziom strat nie był krytyczny, a bazy lotnicze w Izraelu w
ogóle pozostały nienaruszone generał Peled przez całą noc ciężko pracował ze
swym sztabem nad przygotowaniem odpowiedzi w postaci zmasowanego izraelskiego
uderzenia lotniczego na lotniska egipskie. Swa aktywnością Egipcjanie pokazali,
że ich samoloty są poważnym zagrożeniem dla szlaków zaopatrzeniowych sił
Dowództwa Południe i nie można było ich lekceważyć.
Izraelska artyleria w akcji
Walki straciły na intensywności, lecz nie ustały
całkowicie – dwukrotnie izraelskie grupy bojowe przedarły się nad Kanał i
skutecznie ostrzelały przeprawiające się jednostki zadając Egipcjanom straty w
ludziach i sprzęcie, ale do rana zostały zmuszone do odwrotu ponosząc wielkie
straty. Egipcjanie zaś konsekwentnie wzmacniali swe siły i do wczesnych godzin
porannych zgromadzili już na przyczółkach ponad 50 000 żołnierzy i około 400
czołgów, a ich czołowe jednostki wdarły się już wówczas na 8 do 9 kilometrów w głąb Synaju.
Ponieważ generał Elazar stale domagał się od generała
Gonena ewakuacji wciąż broniących się placówek przez izraelskie jednostki
pancerne, które dotychczas straciły już około 200 czołgów ponawiały swe
bezskuteczne próby rozerwania pierścienia okrążenia poszczególnych punktów
oporu. Działania te, jak również próby odzyskania zdobytej przez Egipcjan
El-Kantary spełzły zupełnie na niczym. Mimo znacznie ostrożniejszej taktyki
straty nadal rosły, a niewielką tylko pociechą było wyrwanie się z okrążenia
części obrońców umocnień Linii Bar-Leva. Poza uratowaniem odciętych oddziałów
generał Elazar miał dodatkowy ukryty cel w ponaglaniu Gonena do kolejnych
czołowych ataków na rosnące siły Egipcjan – wiedząc, że kwestią najbliższych
godzin jest wejście na arenę zmagań świeżo zmobilizowanych rezerw naciskał na
aktywne działania dlatego, że w ten sposób ograniczał egipskim jednostkom
możliwość wyrwania się z przyczółków w przestrzeń operacyjną korzystając z luk
w izraelskim ugrupowaniu. W dodatku całkiem świadomie pozostawiono swemu losowi
obsady wielu punktów oporu, gdyż wiązały siły egipskie i blokowały korzystne
połączenia drogowe. Rzecz jasna Elazar nie zdawał sobie sprawy z tego, że
Egipcjanom bynajmniej nie zależało na przełamywaniu izraelskiej obrony.
Dowództwo egipskie od początku nastawione było na bitwę materiałową w
bezpośredniej bliskości Kanału i ukrytej za kanałem potężnej bariery
przeciwlotniczych baterii rakietowych. Około południa, gdy pierwsze elementy
143 i 162 Rezerwowych Dywizji Pancernych osiągnęły pozycje izraelskie Gonen
otrzymał rozkaz przerwania działań zaczepnych i zorganizowania linii obrony
wzdłuż oddalonej o około 30 kilometrów od Kanału Sueskiego Drogi Rokadowej.
Obie strony były z dotychczasowych działań dość zadowolone – Izraelczycy, bo w
swoim wyobrażeniu uniemożliwili Egipcjanom szybkie wyjście z przyczółków i
zagrożenie przełęczy synajskich, a Egipcjanie dlatego, że odparli wszystkie
izraelskie kontrataki, utrzymali przyczółki i zdołali skoncentrować na nich
siły zdolne do stoczenia bitwy obronnej.
Przełamanie Linii Bar-Leva
Egipcjanie podjęli tylko jedną próbę zastopowania
nadciągających izraelskich rezerw w świetle dnia – pod Romani czołowa grupa
bojowa 162 Rezerwowej Dywizji Pancernej dowodzona przez płk Nira wpadła w
zasadzkę zorganizowaną przez 183 batalion Sił Specjalnych kapitana Hamdi
Szalabiego. Ostrzelana gwałtownie izraelska czołówka poniosła straty, ale
prowadzący ją porucznik rezerwy nie stracił głowy – zameldował o przeciwniku i
nakazał swym pojazdom przyspieszyć. Maszerująca jako następna w kolumnie
kompania czołgów wsparta piechotą zjechała ze szlaku i zaatakowała egipskich
komandosów z flanki – po krótkim oporze izraelskie czołgi dosłownie rozjechały
broniących się do ostatka Egipcjan, którzy stracili 70 poległych. Za otwarcie
drogi do przodu izraelski oddział zapłacił stratą 20 poległych i 10 rannych. Po
stronie izraelskiej przybycie nowych sztabów wykorzystano do rozdzielenia
nadzoru nad poszczególnymi odcinkami nowej linii obronnej – na północnym
odcinku dowództwo objął generał Abraham Adan, w centrum generał Ariel Szaron
(który w obliczu wojny ponownie przywdział mundur), na południu zaś generał
Mandler. Posunięcie to tylko teoretycznie uporządkowało dowodzenie po stronie
zaatakowanych, gdyż generał Szaron ze względów ambicjonalnych od razu
wprowadził spore zamieszanie wielokrotnie zwracając się w dyskusjach
bezpośrednio do Szefa Sztabu Generalnego z pominięciem swego bezpośredniego
przełożonego, generała Gonena. Czynił tak dlatego, że jeszcze niedawno to Gonen
był jego podwładnym i obaj nie przepadali za sobą. Z drugiej strony zaś, powrót
do szeregów bardzo lubianego i szanowanego Szarona znacząco poprawił mocno
nadszarpnięte morale izraelskich żołnierzy na Synaju. Bez względu na te kłopoty
oddziały izraelskie sprawnie zajęły nową linię obrony, ale co należy odnotować
z całej Linii Bar-Leva w rękach ich żołnierzy pozostał już tylko jeden punkt
umocniony – wysunięty najdalej na północ Fort Budapeszt utrzymywany przez niepełna
kompanię piechoty kapitana Motti Aszkenaziego, zdecydowanego stawiać opór aż do
końca. Tymczasem na izraelskich lotniskach przez całą noc trwała wytężona praca
przy przygotowaniach do zmasowanego uderzenia lotniczego mającego
unieszkodliwić lotnictwo egipskie – zaczynała się Operacja „Tagar”.
Generał Peled i jego współpracownicy zaplanowali w
odpowiedzi na egipską aktywność w powietrzu zmasowane uderzenie mające w ciągu
jednego dnia zapewnić Izraelowi panowanie w przestworzach nad polem bitwy.
Izraelskie samoloty miały uderzyć w trzech falach, przy czym pierwsza uderzyć
miała o świcie na siedem rozpoznanych egipskich baz lotniczych. Po wyłączeniu z
akcji gros egipskiego lotnictwa kolejne dwie fale ataku miały zniszczyć baterie
rakiet przeciwlotniczych wraz z instalacjami radarowymi. Po wykonaniu operacji
„Tagar” (słowo „tagar” znaczy „kłótnia”) izraelskie siły powietrzne miały uzyskać
zdolność do zmasowanych ataków na egipskie pozycje na przyczółkach i tym samym
wesprzeć własne wojska lądowe. Na papierze plan zdawał się być rozsądny, ale
przy bliższym spojrzeniu jego założenia nie bardzo pasowały do okoliczności.
Otóż, nawet na bardzo niskim pułapie izraelskie maszyny musiały przebyć dość
duży dystans przez obszar mocno nasycony środkami przeciwlotniczymi, co w
zasadzie przekreślało element zaskoczenia. Doświadczenia pilotów z pierwszego
dnia wojny wskazywały, że znacznie poważniejszym zagrożeniem są wyrzutnie
rakiet, a po skierowaniu pierwszej fali ataku przeciw lotniskom ich obsługi z
całą pewnością będą przygotowane do walki. Wreszcie mimo wykonania 6
października około 200 lotów bojowych w strefie kanału w zasadzie nie udało się
przeszkodzić Egipcjanom w stopniowym przerzucie sił i środków na Synaj. Trudno
było zatem zakładać, że nawet przy poważnym nadwyrężeniu rakietowej obrony
przeciwlotniczej 7 października będzie pod względem inny. Mimo wszystkich
wątpliwości rozkazy zostały wydane i nim wzeszło słońce, pierwsze objuczone
bombami i rakietami samoloty izraelskie wyjechały na pasy startowe i zaczęły
rozbieg.
Egipski MiG-21
Od początku nic nie szło tak, jak powinno – przelot przez
strefę kanału był bardzo trudny i zmuszeni do ostrych manewrów wskutek silnego
ognia przeciwlotniczego piloci izraelscy mieli duży problem z utrzymaniem
formacji. Już na podejściach do egipskich baz lotniczych na atakujących czekały
egipskie MiGi-21, co jeszcze bardziej utrudniło atak, ale mimo wszystkich trudności
kolejne klucze starały się wykonać zadanie. W zasadzie żadna z baz egipskich
nie została definitywnie wyeliminowana z dalszych operacji, a ponieważ egipscy
piloci nie byli zbyt agresywni straty wyniosły zaledwie dwa A-4 „Skyhawk”,
których piloci polegli. Jeszcze zanim wszystkie maszyny biorące udział w akcji
powróciły do baz, w powietrze wzniosły się kolejne grupy „Phantomów” i
„Skyhawków”, które miały uderzyć jako druga fala ataku. Ponieważ maszyny te uzbrojone
zostały w zwykłe bomby, a przyszło im operować na minimalnej wysokości
skuteczność tych ataków była bardzo niska, gdyż stanowiska egipskich wyrzutni
rakiet zostały solidnie zabezpieczone przed odłamkami. Coraz bardziej
sfrustrowani piloci izraelscy powracali do swych baz jeden po drugim nie mogąc
się pochwalić żadnym poważniejszym sukcesem. Na razie ich straty nie były zbyt
wielkie, ale wszyscy zastanawiali się jak długo jeszcze potrwa ta szczęśliwa
passa. Kilka minut przed godziną siódmą w bazach izraelskich zaklekotały
teleksy, a czytający nowe rozkazy dowódcy musieli mocno zmarszczyć brwi –
operacja „Tagar” została anulowana, a wracające z misji samoloty mają zostać
jak najszybciej ponownie uzbrojone i zatankowane. Tym razem ich celem miały być
oddziały syryjskie – a więc coś niedobrego wydarzyło się na Golanie.
6.
W
Dolinie Łez
We wczesnych godzinach rannych 6 października siły
syryjskie i wspierające je oddziały innych państw były w zasadzie gotowe do
rozpoczęcia operacji zaczepnej. Zasadniczym celem operacyjnym syryjskiego
dowództwa było przełamanie zbudowanego przez Izraelczyków pasa obrony na
opanowanych przed sześciu laty Wzgórzach Golan nazywanego Linią Purpurową, a
następnie w drugiej fazie działań rozwinięcie trzymanych w rezerwie sił i
opanowanie Galilei. Opanowanie części terytorium Izraela miało zapewnić
syryjskiemu przywództwu politycznemu korzystne rozstrzygnięcia przy stole
negocjacyjnym, przy czym choć de facto Hafez Assad nie precyzował dokładnie
swych oczekiwań odzyskanie Golanu uważać należy za plan minimum. Kolejnym
bardzo istotnym celem Assada było umocnienie swojej dyktatury, której podstaw
nadal nie był pewien, a antyizraelska krucjata świetnie się do tego nadawała.
Faktycznie – oddziały syryjskie mimo wielu słabości, których mimo starań i
radzieckiej pomocy nie udało się do wybuchu wojny do końca usunąć, miały
wysokie morale i tworzący je żołnierze byli zdeterminowani, by pokonać
znienawidzonego wroga.
Dzięki dostawom radzieckiego uzbrojenia syryjskie oddziały
były dobrze wyposażone w sprzęt bojowy i choć średnio 20 % pojazdów pozostawało
niesprawnych z powodu niedostatecznych umiejętności obsługi i słabej
konserwacji, zgromadzone naprzeciw Purpurowej Linii zgrupowanie musiało budzić
szacunek. W pierwszym rzucie przygotowano trzy dywizje piechoty (5, 7, 9), z
których każda składała się z jednej brygady piechoty, jednej brygady
zmechanizowanej i jednej brygady pancernej, oraz silnej artylerii polowej i
licznych jednostek wsparcia. Podobnie jak w egipskich wielkich jednostkach,
także oddziały syryjskie zostały silnie nasycone dużą ilością kierowanych
rakiet przeciwpancernych i granatników RPG. W rezerwie operacyjnej dowództwo
syryjskie posiadało dwie dywizje pancerne (1 i 3), obie posiadające po około
250 czołgów. Przymiotnik „piechoty” może być w przypadku dywizji pierwszego
rzutu nieco mylący, gdyż w składzie syryjskich dywizji piechoty znajdowało się
łącznie pięć batalionów czołgów liczących po czterdzieści wozów, więc każda
dywizja piechoty miała ich 200. Ponadto, w dyspozycji dowództwa pozostawały
także samodzielne brygady pancerne liczące po około 2000 żołnierzy i 120
czołgów, które miały wspierać dywizje pierwszego rzutu podczas pokonywania
Linii Purpurowej.
"Centuriony" na Golanie
Po drugiej stronie linii przerwania ognia Syryjczyków i
ich sprzymierzeńców oczekiwały trudne warunki terenowe, solidnie przygotowane
umocnienia i bardzo słaba obsada stale niespokojnej tymczasowej granicy. W
dyspozycji stojącego na czele Dowództwa Północnego, generała Ichaka Hofi
pozostawały od dawna kompletna 188 Brygada Pancerna i części 1 Brygady Piechoty
„Golani”. Pod wpływem doniesień wywiadu dowództwo izraelskie szacowało siły
syryjskie na około 800 czołgów i dlatego generał Elazar zdecydowany był
powtórzyć w wypadku wybuchu wojny wariant oparty o zastosowanie zasady ekonomii
sił, znany z 1967 roku. Długi czas bronił się przed skierowaniem na Golan
dodatkowych jednostek, by móc zmasować gros sił przeciw znacznie groźniejszym
Egipcjanom. Ostatecznie pod wpływem swego zastępcy - generała Tala – wzmocnił
siły na Golanie pierwotnie przewidzianą na Synaj 7 Brygadą Pancerną.
Izraelczycy umiejętnie rozbudowali swe stanowiska ogniowe, jednocześnie zabezpieczając
podejścia do nich rowami przeciwpancernymi i polami minowymi znacznie
ograniczającymi możliwość oskrzydlenia poszczególnych punktów oporu. Linia
Purpurowa mimo ogromnej przewagi wojsk syryjskich miała być bardzo trudnym
orzechem do zgryzienia.
6 Października 1973 roku około godziny 10.00 generał Hofi
spotkał się z podległymi sobie dowódcami brygad w Nafakh i poinformował ich o
wysokim ryzyku wybuchu wojny w godzinach wieczornych. Oddziały izraelskie
rozpoczęły przegrupowanie – rozlokowana wokół centrum dowodzenia w Nafakh 7
Brygada Pancerna wydzielił jeden z batalionów do wsparcia 188 Brygady Pancernej
„Barak” zajmującej pozycje obronne w południowej części Linii Purpurowej, a
sama w sile dwóch batalionów zajęła pozycje w rejonie Kuneitry. Ponieważ
dowódca 7 Brygady – płk Awigdor Ben-Gal – pozostał tym samym właściwie bez
jakiejkolwiek rezerwy postanowił stworzyć ją sam. Wykorzystał jedną z
posiadanych kompanii czołgów i napływające drobne grupy rezerwistów tworząc
improwizowany batalion. Zanim jednak Cahal przygotował się do walki, około
godziny 14.00 nastąpił syryjski atak lotniczy, przeprowadzony przez około setkę
samolotów. Celem syryjskich myśliwców bombardujących był posterunek
obserwacyjny na Górze Hermion, stanowiska artylerii, centra łączności i
rozpoznane punkty oporu. Choć izraelskie myśliwce praktycznie nie
interweniowały, skutki naloty nie były dramatyczne. Najważniejszym skutkiem
falowych ataków było zabezpieczenie przerzutu syryjskich sił specjalnych na
Górę Hermion, gdzie po krótkiej, lecz dramatycznej walce atakujący komandosi
pokonali załogę złożoną głównie z żołnierzy 13 Batalionu Brygady „Golani”. Część
obrońców zdołała wycofać się na południe, ale spora część zginęła walcząc do
ostatka.
Porzucone syryjskie T-55
Wraz z rozpoczęciem fali ataków lotniczych na Linii
Purpurowej przemówiło ponad tysiąc dział i wyrzutni rakiet syryjskiej artylerii
polowej. W związku z rozpoczętym dopiero izraelskim przegrupowaniem obrońcy
zajmowali swe pozycje obronne już pod huraganowym ogniem syryjskiego
przygotowania artyleryjskiego, ale mimo wszystko czołowe oddziały syryjskiej 7
Dywizji Piechoty napotkały twardy opór. Z konieczności dywizja ta zgrupowana
była w głębokiej kolumnie i wprowadzała do walki swe oddziały stopniowo. Nieco
więcej miejsca do rozwinięcia swych sił miały dwie dywizje atakujące w
południowej części Golanu. Istotną przeszkodą dla atakujących były rozbudowane
rowy przeciwczołgowe – na oczach zdumionych obrońców syryjscy piechurzy i
czołgiści samodzielnie usiłowali wykonać przejścia, by pchnąć czołgi do ataku.
Z niewiadomych powodów jednostki saperskie, które powinny zając się tym
zadaniem zostały z tyłu zgrupowania. Mimo dość dużego dystansu (około 1800
metrów) izraelskie „Centuriony” (zmodernizowane i nazywane w Cahalu „S’hot
Kal”) dokonały masakry wśród żywiołowo, ale chaotycznie atakujących Syryjczyków
wyłączając z akcji wiele pojazdów bojowych. Początkowo przewaga syryjska była
tym większa, że w chwili rozpoczęcia bitwy Linia Purpurowa była de facto
obsadzona przez zaledwie dwa bataliony – 53 i 74. Już w trakcie natarcia
czołowych syryjskich brygad do strefy walk zaczęły docierać kolejne jednostki
izraelskie. Mimo szczupłości posiadanych sił izraelscy dowódcy stale
manewrowali starając się organizować zasadzki ogniowe i wykorzystując zalety
przygotowanych stanowisk obronnych. Natarcie syryjskie posuwało się naprzód
bardzo powoli, ale ogromna przewaga spowodowała, że już w ciągu pierwszych
czterdziestu minut walki Dowództwo Północne zostało zmuszone zaangażować do
walki wszystkie posiadane czołgi. Na szczęście na pole walki można było wkrótce
skierować kolejne napływające jednostki i ten wąziutki, ale nieprzerwany
strumyk posiłków pozwolił do końca dnia zatrzymać syryjskie natarcie. W tym
czasie zreorganizowano system dowodzenia – w północnej części Golanu dowództwo
objął Ben-Gal, w południowej zaś dowódca brygady „Barak”, płk Ben-Shocham
kontrolował część południową Linii Purpurowej. Po zmierzchu, Syryjczycy nie
zrażeni pierwszym niepowodzeniem przegrupowali swe siły i wprowadzając do walki
drugi rzut wznowili natarcie mimo nadchodzących ciemności. O ile w północnej
części frontu, w rejonie Luki Kuneitry trudny teren utrudniał działania
zaczepne i wymuszał na syryjskich dowódcach stosowanie właściwie wyłącznie
kosztownych czołowych natarć, na południu sprawy zaczęły się układać dla
Izraelczyków źle. W ciemnościach rozrzucone w terenie plutony i kompanie nie
były w stanie skutecznie zamknąć wszystkich przejść i kolejne syryjskie
jednostki zaczęły włamywać się w pozycje Linii Purpurowej. Udało się
Syryjczykom zniszczyć w zasadzce zmierzające na linię frontu czołgi rezerwowej
kompanii, obejść punkt oporu nr 111 i wedrzeć się w głąb aż do skrzyżowania
dróg w Husznija, gdzie łupem Syryjczyków padły izraelskie jednostki
logistyczne. W rejon Husznija przybyła część sił 75 Batalionu Zmechanizowanego,
ale bez czołgów Izraelczycy niewiele mogli zdziałać przeciw atakującej
syryjskiej pancernej nawale. Obronę zaczął ogarniać chaos, gdyż w nocy
jednostki obu stron stale popełniały błędy w identyfikacji „swój/obcy” i często
po prostu mijały się na drogach. Sztab 188 Brygady Pancernej nie był zupełnie
świadom wyłomu we własnych liniach, tym bardziej, że utrzymywano stałą łączność
z utrzymującymi wciąż wysunięte pozycje pododdziałami. Ponieważ 51 syryjska
Brygada Pancerna w całości przekroczyła Przełęcz Rafid i znalazła się na zachód
od Kudne, mogła skierować swe czołgi w stronę Nafakhu będącego nie tylko
izraelskim centrum dowodzenia na Froncie Północnym, ale także zapleczem pozycji
bronionych przez 7 Brygadę Pancerną wciąż utrzymującą rejon Kuneitry. Syryjczycy
mieli swoje upragnione przełamanie, choć okupione stratą blisko 150 czołgów i
innych pojazdów pancernych, a izraelskie dowództwo straciło kontrolę nad
sytuacją.
Walki na Golanie - faza syryjskiej ofensywy
W dowództwie w Nafakhu około 21.00 wieczorem zameldował
się pozostający bez przydziału mobilizacyjnego z powodu udziału w kursie
dowódców kompanii porucznik Zvi „Zvika” Greengold. Natychmiast otrzymał
polecenie przejęcia dowodzenia nad dwoma właśnie naprawionymi czołgami „Centurion”
i objęcia dowodzenia nad zespołem fortyfikacji tworzonym przez punkty oporu 111
i 112, gdzie polegli, lub odnieśli rany wszyscy oficerowie. Greengold bez
zwłoki wyruszył na południe, ale po przejechaniu zaledwie około 5 kilometrów
natknął się na zmierzające w przeciwnym kierunku ciężarówki z jednostki
zaopatrzeniowej, których przerażeni kierowcy zameldowali mu, że tuż za nimi
posuwa się naprzód syryjska kolumna pancerna. Greengold zdając sobie sprawę z
powagi sytuacji szybko rozmieścił oba swe czołgi i wciągnął w zasadzkę
nadciągający syryjski oddział pancerny niszcząc sześć T-55. Ponieważ jego wóz
został uszkodzony odesłał go do Nafakhu przesiadając się do sprawnej maszyny.
Zaskoczeni Syryjczycy przyjęli, że ich marsz został zastopowany przez silny oddział
pancerny przeciwnika i cofnęli się do Hussariji. Tym samy złożony z jednego
czołgu „Zvika Force” zatrzymał grot syryjskiej włóczni zmierzający do
rozerwania obrony. Mimo braku sił, w ciągu następnych dwudziestu godzin bitwy
Greengold samotnie, lub przy wsparciu innych pospiesznie naprawionych czołgów z
różnych kompanii zwożonych do Nafakhu stale odpierał kolejne syryjskie
natarcia. W czasie walk sześciokrotnie przesiadał się do innych pojazdów z
powodu uszkodzeń w boju, ale zdołał zatrzymać pancerny grot syryjskiej brygady
wymierzony wprost w serce izraelskiego ugrupowania. Mimo poparzeń Greengold
pozostał na swej pozycji do końca walki o utrzymanie podejść do Nafakhu – po
ponad dwóch dobach w walce wyszedł z ostatniego z czołgów, którymi dowodził
wyszeptał tylko – „już więcej nie mogę” i stracił przytomność. Jego dramatyczna
walka, która przyczyniła się do utrzymania Nafakhu została nagrodzona przyznaniem
mu Medalu Męstwa (Itur HaGvura) – najwyższego odznaczenia w Cahalu.
Porucznik Zvi Greengold
O ile na odcinku 188 Brygady Pancernej oddziały syryjskie
były w stanie poważnie wstrząsnąć izraelskim dowództwem przełamując obronę
Linii Purpurowej, na odcinku północnym sprawy miały ułożyć się zupełnie
inaczej. Dowództwo 7 Brygady Pancernej miało nieco ułatwione zadanie, gdyż dwie
trzecie sił syryjskich nacierało w pasie jej południowej sąsiadki, a
pofałdowany i skalisty teren znacznie bardziej utrudniał działania Syryjczykom,
niemniej jednak przewaga atakujących była bardzo duża. Mimo fiaska pierwszego
uderzenia dowódca syryjskiej 7 Dywizji Piechoty rozwinął wieczorem trzy, a
później aż cztery brygady i wznowił natarcie. Mimo oczywistych trudności w
koordynacji natarcia pomysł nocnego szturmu izraelskich pozycji był dobry –
obrońcy nie posiadali odpowiedniego wyposażenia do prowadzenia skutecznego
ognia w nocy i ograniczali się do wzywania nawał artyleryjskich na punkty w
których notowano odpalanie przez Syryjczyków rakiet identyfikacyjnych.
Ostatecznie natarcie z udziałem syryjskiej 78 Brygady Pancernej zostało
powstrzymane – Izraelczycy pozwolili atakującym podejść pod swe pozycje na
zaledwie 800 metrów zanim otwarli huraganowy ogień. O poranku sytuacja na północnej
części Golanu pozostawała stabilna.
O poranku, gdy pierwsze promienie słońca oświetliły
rozległą dolinę pomiędzy góra Hermit, a wzgórzem „Booster” oczom wstrząśniętych
izraelskich żołnierzy ukazał się straszny widok – całe przedpole ich pozycji
pokrywały dogasające wraki dziesiątek syryjskich pojazdów pancernych. Wtedy po
raz pierwszy z nieznanych ust padła nazwa pola walki – „Dolina Łez”. Gdy do dowództwa
Frontu Północnego dotarło wreszcie, że obrona 188 Brygady Pancernej załamała
się, a oddziały syryjskie w każdej chwili mogą ruszyć przez Nafakh w stronę
Galilei poinformowano o krytycznej sytuacji Sztab Generalny. Po wymianie
telefonów Minister Obrony wyraźnie stracił głowę i dzwoniąc do generała Pelega
zatrzymał rozwijająca się z oporami operację „Tagar”. Izraelskie siły
powietrzne miały teraz wesprzeć uwikłane w ciężkie walki nieliczne jednostki
utrzymujące Golan. Dysponując przygotowanym już planem operacji przeciw
syryjskiej obronie przeciwlotniczej zakodowanym pod nazwą „Doogman 5” (Model 5)
lotnictwo izraelskie rozpoczęło przygotowania do powietrznej ofensywy na
północy, która rozpocząć się miała od zmasowanego uderzenia na stanowiska
rakiet przeciwlotniczych. Siła syryjskiej obrony przeciwlotniczej była
Izraelczykom doskonale znana – już około 7.00 klucz czterech A-4 „Skyhawk”
usiłował zbombardować syryjskie czołówki pancerne przygotowujące się do
kolejnego natarcia. Cztery samoloty które przemknęły nad izraelskimi
stanowiskami i skierowały się w dolinę stanowiły tylko część zaangażowanych sił
– za nimi nadlatywały kolejne klucze. Tymczasem, zanim jeszcze piloci byli w
stanie rozpoznać konkretne cele w powietrze poszły kolejne rakiety
przeciwlotnicze i na oczach przerażonych żołnierzy w ciągu kilkunastu sekund
cały klucz przestał istnieć. Jego los po chwili podzieliły kolejne dwa
„Skyhawki”, których piloci usiłowali śladem poprzedników zaatakować pozycje
syryjskie. Mimo tych strat nacisk na generała Peleda ze strony Mosze Dajana był
taki wielki, że wydał on rozkaz do ataku. Izraelskie „Phantomy” poderwały się
ze swych baz i wyruszyły na północ. Piloci prowadzili swe maszyny na małej
wysokości i w luźnym szyku, ale natychmiast po przekroczeniu linii frontu na
Golanie rozpętało się piekło – na drodze izraelskich eskadr stanęła prawdziwa
ściana ognia z samobieżnych zestawów artylerii przeciwlotniczej dysponujących
wsparciem radarowym (pojazdy ZSU-23-4), a izraelscy piloci zaczęli umierać.
Rozbity "Super Sherman"
Mimo potężnej obrony piloci „Phantomów” z ponura
determinacją starali się wyszukać i niszczyć wyrzutnie rakiet
przeciwlotniczych, ale syryjskie „Szyłki” totalnie zdominowały pole walki – izraelskie
siły powietrzne straciły w ciągu kilku minut sześć F-4, a drugie tyle zdołało
dociągnąć do macierzystych baz mimo ciężkich uszkodzeń. Rozmiary strat nad
Golanem wywołały szok tym bardziej, że jak oceniał wywiad udało się zniszczyć
zaledwie jedną baterię rakiet przeciwlotniczych. Operacja „Doogman 5” została
natychmiast odwołana, niemniej jednak na placu boju pozostali nadal piloci wyznaczeni
do misji wsparcia własnych wojsk naziemnych krwawiących w „Dolinie Łez” i w
południowej części Golanu. Wobec katastrofalnych strat dowództwo sił
powietrznych zmieniło taktykę i izraelskie myśliwce bombardujące kierowano
odtąd przez pogranicze jordańskie na minimalnej wysokości biorąc na cel przede
wszystkim zaplecze syryjskiego frontu. Mimo porażki sił powietrznych i
niekończących się ataków przeważających sił syryjskich front nadal trzymał się,
choć nikt nie wiedział jak długo to jeszcze potrwa. Cahal stanął przed
bezprecedensowym kryzysem, a nastroje w kierownictwie politycznym i wojskowym były
po prostu fatalne.
Mimo ciężkich strat poniesionych dotychczas, dowodzący 7
Dywizją Piechoty generał Omer Abrash nie ustawał w wysiłkach mających na celu
sforsowanie Przełęczy Kuneitry i przebicia się przez „Dolinę Łez” – wprowadzał
do walki coraz to nowe oddziały pancerne, a wzmocniona przez dwa dodatkowe
pułki artyleria syryjska teraz już bezustannie zasypywała stanowiska izraelskie
lawiną pocisków i rakiet. Dochodziło do starć z minimalnej odległości
kilkudziesięciu metrów, ale syryjskie czołgi nie były w stanie przełamać się
przez obronę 7 Brygady Pancernej, choć w jej szeregach pozostało już tylko
około 40 „Centurionów” w gotowości bojowej. Podczas próby zorganizowania
kolejnego uderzenia czołg generała Abrasha został trafiony i dowódca dywizji
zginał. Nie miało to wpływu na zaciętość kolejnych natarć do których
zaangażowano 9 października także jednostki rezerw operacyjnych, a nawet elementy
Gwardii Prezydenckiej. W krytycznym momencie walki szaleńczo atakującym
Syryjczykom udało się zmusić do odwrotu izraelski 77 Batalion z pozycji drugiej
linii obrony, jednak był to krótkotrwały sukces, gdyż zebrane z warsztatów i
pospiesznie naprawione „Centuriony” dowodzone przez ppłk Jossi Ben-Hanana
zdołały w kontrataku odepchnąć przeciwnika. Wieczorem 9 października na
przedpolu pozycji bronionej przez 7 Brygadę stały szczątki 260 pojazdów
pancernych – syryjskie natarcie załamało się ostatecznie. Nie zdołali także Syryjczycy
rozszerzyć wyłomu w południowej części Golanu i to pomimo skierowania do walki
świeżych jednostek. Przede wszystkim, mimo wszystkich dotychczasowych
niepowodzeń generał Elazar nie podzielał skrajnego pesymizmu Ministra Obrony
Dajana i zdecydowany był utrzymać Golan nawet za cenę ryzyka ogołocenia granicy
z Jordanią z jakiejkolwiek obrony. Na północ ruszyły liczne pododdziały
zabezpieczające dotąd linię rzeki Jordan na Zachodnim Brzegu. Na ich bazie
zorganizowano nową 179 Brygadę Pancerną, a także rozpoczęto mobilizację
rezerwowej 679 Brygady Pancernej. Ponadto do wyczerpanych 7 i 188 Brygad
Pancernych skierowano wszystkie pozostałe jeszcze w rezerwie materiałowej
„Centuriony”, w celu odtworzenia wyczerpanych morderczą walką sił. Dowództwo
izraelskie nie wahało się kierować do walki nawet poszczególnych plutonów i
kompanii, gdy tylko zameldowały gotowość bojową po ukończeniu mobilizacji. W
efekcie tych posunięć i rosnącego wyczerpania syryjskich sił sytuacja w ciągu 8
października zaczęła się wyczuwalnie zmieniać. Trwające na swych stanowiskach
pododdziały stale wzmacniane drobnymi
grupkami dopiero co powołanych rezerwistów utrzymywały wysoki stan moralny,
podczas gdy ponoszących wielkie straty Syryjczyków powoli ogarniało znużenie i
frustracja. Powoli i niemal niedostrzegalnie szala zaczęła się odwracać.
7.
Odwracanie
fali
Choć sytuacja sił izraelskich na Golanie w znacznej mierze
przykuła uwagę izraelskiego dowództwa naczelnego na wiele godzin i w znacznej
mierze sparaliżowała zdolność Dowództwa Południowego do reakcji na egipskie
postępy, w godzinach wieczornych 7 października generał Elazar osobiście
pojawił się na Synaju, by zapoznać się z sytuacją na miejscu i podjąć decyzje o
dalszych działaniach. W rozmowach wzięli udział niemal wszyscy izraelscy dowódcy
– zabrakło jedynie „Arika” Szarona, który do Dowództwa Południe dotarł już po
wyjeździe Szefa Sztabu Generalnego. Generał Gonen zdecydowany był przejść do
działań zaczepnych jak najszybciej i starał się zafascynować swych podkomendnych
ideą szybkiego natarcia pancernego do kanału na trzech kierunkach, a następnie
przekroczenia go i przecięcia egipskich szlaków zaopatrzeniowych. Nastawienie
izraelskiego generała może budzić szczere zdumienie, ale patrząc na sytuację
operacyjną z jego perspektywy plan ów nie wydaje się wcale taki szalony. Po
pierwsze, wraz z przybyciem rezerwowych związków na front Izraelczycy
dysponowali ponad 500 czołgami, a wraz z uzupełnieniami kierowanymi do
pokiereszowanych brygad Mandlera liczba ta mogła szybko wzrosnąć do około 600
wozów. Z posiadanych informacji natomiast szacowano siły wroga na około 400
czołgów ( w rzeczywistości Egipcjanie mieli ich już na przyczółkach ponad 800),
a ponadto z doniesień sztabu generała Peleda wynikała jasno, że aż do
przerwania operacji „Tagar” lotnictwo skutecznie atakowało przeprawy przez
Kanał Sueski i nadal było w stanie odgrywać rolę decydującego o powodzeniu
czynnika na polu walki. Generał Gonen nie był świadom, że wysoka aktywność sił
powietrznych nie była wcale tak produktywna, jak zakładano – izraelskie
samoloty skupione na atakowaniu przepraw trafiały w cele wielokrotnie, ale
ponieważ Egipcjanie budowali swe mosty z gotowych elementów bardzo szybko
zastępowali uszkodzone ogniwa mostów nowymi. Także poziom strat sił powietrznych
na dłuższą metę pozostawał nieakceptowalny, gdyż tylko w strefie kanału
Izraelczycy tracili średnio trzy samoloty na dwieście lotów bojowych, a na
Golanie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Propozycja Gonena miała tę zaletę,
że przejście do działań manewrowych dawało jego siłom większe szanse na sukces,
gdyż do prowadzenia uporczywej obrony brakowało mu piechoty i w dużym stopniu
także artylerii. Zarówno Elazar, jak i podkomendni Gonena przejawiali dużo
ostrożniejszą postawę – wprawdzie zgadzano się co do zasady z dowódcą Frontu
Synajskiego, że przejście do działań zaczepnych jest nakazem chwili, ale skala
takiego przedsięwzięcia jakie proponował Gonen w opinii oponentów zdecydowanie
przerastała możliwości posiadanych sił. Generał Elazar stał na stanowisku, że w
obecnej sytuacji możliwym jest prowadzenie działań zaczepnych w znacznie
bardziej ograniczonym zakresie – sugerował rozwiązanie, w którym główny ciężar
uderzenia na swe barki weźmie dywizja Adana, która zatrzyma się jednak na bezpośrednich
podejściach do kanału, po czym dalsze natarcie w kierunku na Ismailię podejmie
koncentrująca się dopiero dywizja Sharona. Rozpatrywano także możliwość
równoległego natarcia obu dywizji, ale na szerszym froncie, obejmującym także
odcinek zajmowany przez siły egipskiej 3 Armii. Ostatecznie, spotkanie
zakończyło się około 22.00 w nocy bez konkretnych wytycznych. Elazar na
pożegnanie zakomunikował podkomendnym, że jakiekolwiek działania zaczepne muszą
uzyskać jego aprobatę, a jedynym co ustalono było ograniczone natarcie Adana w
stronę kanału. Po przybyciu Sharona dyskusja rozgorzała na nowo – dowódca 143
Dywizji stał na stanowisku, że należy po pierwsze odblokować odcięte punkty
oporu, ale sugestia ta została z miejsca odrzucona, gdyż wymagała prowadzenia
działań na zbyt szerokim froncie i groziła rozdrobnieniem sił. Ostatecznie
ustalono, że najdalej do 06.00 8 października zostanie ustalony konkretny plan
działania.
Walki na Golanie - faza ofensywy izraelskiej
O poranku trzeciego dnia wojny Egipcjanie połączyli swe
przyczółki dywizyjne, tworząc dwa wielkie przyczółki o znaczeniu operacyjnym
rozdzielone na odcinku Wielkiego Jeziora Gorzkiego. Siły znajdujące się na
wschodnim brzegu Kanału Sueskiego starannie przygotowały swe stanowiska obronne
i przegrupowały się – na czoło wysunęły się teraz jednostki pancerne, które
dysponowały już w tym momencie niemal tysiącem czołgów. Największym problemem
Egipcjan były pojawiające się poważne braki w zaopatrzeniu, także w wodę pitną.
Stało się tak w konsekwencji blokowania dostaw zaopatrzenia na podejściach do
przepraw przez priorytetowo traktowane jednostki bojowe, które starano się jak
najszybciej przeprawić na drugi brzeg. Także dowództwo wojsk inżynieryjnych
zgłaszało poważny problem – w rezerwie po atakach lotnictwa izraelskiego
pozostało już niewiele elementów mostów do zastępowania uszkodzonych i rodziło
to poważną obawę o dalszą zdolność reagowania na straty generowane atakami
izraelskich sił powietrznych. Ponieważ jednak morale wojska było wyśmienite, w
dowództwie egipskim coraz bardziej zaczynała świtać myśl o podjęciu dalszych
działań zaczepnych – w głąb Synaju.
Już po północy generał Gonen zdecydował, że jednostki
Adana (w sile trzech brygad, z których ostatnia nadal nie zakończyła
koncentracji) mają rozpocząć działania zaczepne w kierunku Ismaili. Z
konieczności Adan miał ruszyć naprzód mając w pierwszym rzucie 217 Rezerwową
Brygadę Pancerną płk Natke Nira i 460 Brygadę Pancerną płk Gabi Amira. Za nimi
wyruszyć miała natychmiast po ukończeniu koncentracji 500 Rezerwowa Brygada
Pancerna płk Arjeha Kerena. Adan otrzymał także obietnice dodatkowego wsparcia
ze strony jednej z brygad Sharona, którego dywizja także dopiero zbierała się w
rejonie Tasy. Adan musiał słuchać Gonena z mocno zmarszczonymi brwiami, gdyż dowiedział
się, że nie może liczyć na żadne wsparcie z powietrza, w dodatku Gonen nie był
w stanie sprecyzować kiedy obiecana brygada ze składu dywizji Sharona będzie
dostępna. W tej sytuacji Adan zdecydował, że musi trzymać gros swych sił razem,
by uderzyć jak najmocniej. Jego oddziały miały ruszyć na południe, pomiędzy
drogami „Artyleryjską” i „Lexicon”, następnie skręcić w stronę egipskich
pozycji i dotrzeć na wysokość punktów oporu Firdan i Purkan uderzeniem z flanki.
Opóźniona brygada Kerena miał skierować się bardziej na południe i wyruszyć w
stronę fortu Matzmed na północnym brzegu Wielkiego Jeziora Gorzkiego. Tak
przygotowany klin wbity w egipskie pozycje miał stać się podstawą do dalszych
operacji zaczepnych.
Od początku wszystko ułożyło się zupełnie nie po myśli
izraelskiego dywizjonera. Jeszcze przed godziną ósmą rano, gdy jednostki
pancerne Adana dopiero rozpoczynały swój ruch Egipcjanie uderzyli silnie w
rejonie Kantary zmierzając do oczyszczenia tego rejonu z izraelskich sił.
Ponieważ natarcie egipskiej 18 Dywizji Piechoty wychodziło dokładnie na
skrzydło zgrupowania Adana, poczuł się on zmuszony wydać rozkaz oddziałom płk
Nira pozostać w rejonie Kantary – tym samym do natarcia miała wyruszyć samotna
brygada płk Amira, posiadająca 50 czołgów M-60 „Patton”. Amir popełnił błąd i
zamiast próbować obejść swym ruchem pozycje Egipcjan skręcił w niewłaściwym
miejscu, w efekcie czego jego ludzie musieli zaatakować Egipcjan od czoła. Bez
względu na okoliczności, około 09.00 Gonen prący do rozstrzygnięcia zażądał od
Adana osiągnięcia punktu Hizayon i jednocześnie zwrócił się do Elazara o zgodę
na forsowanie kanału przedstawiając sytuację w zupełnie oderwany od
rzeczywistości sposób. Elazar nie mając pełnego obrazu sytuacji zaaprobował plan
Gonena i ten natychmiast polecił Sharonowi rozpoczęcie natarcia na przyczółek 3
Armii jednocześnie żądając wydzielenie sił potrzebnych Adanowi do
zabezpieczenia południowego skrzydła. Sharon przyjął polecenie Gonena do
wiadomości, ale go nie wykonał, więc brygada Amira nadal pozostawała całkowicie
osamotniona naprzeciw pozycji egipskich. W krytycznym momencie jeden z jej
batalionów zatrzymał się dla uzupełnienia amunicji i paliwa, więc do szturmu na
egipskie pozycje wyruszył tylko jeden batalion pancerny z 25 „Pattonami”. Miał
realizować zadanie bojowe pierwotnie zaplanowane dla 120 czołgów…
O godzinie 11.00 niepełna brygada Amira ruszyła do
szaleńczej szarży w głąb egipskich pozycji i co może wydać się niewiarygodne,
zdołała swym impetem przełamać obronę i dotrzeć na odległość zaledwie 800
metrów od kanału. Tutaj, w gąszczu zasieków, pól minowych i egipskich zasadzek
przeciwpancernych Izraelczycy znaleźli się w istnej strefie śmierci –
ostrzeliwani z trzech stron stracili w ciągu 10 minut 18 czołgów i niemal
wszystkich dowódców pododdziałów. Około 12.30 brygada Nira, który pozostawił na
przedpolach Kantary jeden ze swych batalionów podeszła na wysokość punktu
Firdan i zgłosiła gotowość do podjęcia natarcia. Jeszcze przed trzynastą, do obu
brygad dołączył batalion pancerny ppłka Eliasziwa Shemshi – czołowy z brygady
Kerena. Izraelczycy znaleźli się dokładnie na styku dwóch brygad egipskiej 2
Dywizji Piechoty, całkowicie nieświadomi, że ich ruchy nie stanowią dla
przeciwnika żadnej tajemnicy. Egipcjanie odkrywszy izraelskie zgrupowanie
przygotowali zasadzkę – przepuścili atakujących przez pierwszą linię, po czym pchnęli
czołgi do kontrataku od czoła i na flanki zgrupowania wroga. Tak jak wcześniej
główne siły Amira, tak teraz i zgrupowanie Nira dostało potworne cięgi – na
pozycje wyjściowe po walce powróciły zaledwie cztery czołgi z wozem Nira
włącznie. W sumie, w ciągu niewielu godzin Izraelczycy stracili około 100
czołgów, a dwie z trzech brygad dywizji Adana zostało wyłączone z walki z uwagi
na ogromne straty w kadrach oficerskich. Po południu, na niemal całym froncie
siły egipskie wznowiły marsz kierując się ku linii wyznaczanej przez Drogę
Artyleryjską. Mimo dotychczasowych niepowodzeń ostatnia z brygad Adana – płk
Kerena zgodnie z planem podjęła natarcia na Wzgórze Hamutal mając w pierwszym
rzucie dwa oba pozostałe bataliony. Natarcie załamało się około 1000 metrów od
pierwszych egipskich pozycji w zmasowanym ogniu, ale Keren wznawiał je
wielokrotnie aż do godzin wieczornych – bez efektów. Jeszcze przed 15.00
generał Gonen mając świadomość klęski Adana odwołał natarcie dywizji Szarona i
podjął decyzję o przejściu do obrony. Klęska Izraelczyków była tak
niespodziewana, jak zupełna.
W godzinach wieczornych Egipcjanie przeprowadzili
pierwszą poważniejszą próbę zmontowania natarcia starając się wykorzystać
fatalne położenie przeciwnika – na szczęście dla poważnie osłabionych
Izraelczyków Szaron zdołał sprawnie zawrócić swe siły z marszu w kierunku Suezu
i rozbić egipski atak, niszcząc około 50 pojazdów pancernych przeciwnika. Mimo
tego niepowodzenia przez dwa kolejne dni Egipcjanie na kilku odcinkach frontu
próbowali przekroczyć Drogę Artyleryjską kierując do natarcia swe siły
pancerne, ale ich ataki były skutecznie powstrzymywane przez pozostające w
defensywie siły izraelskie. Jedynie 19 Dywizja Piechoty zdołała głębiej wedrzeć
się w głąb Synaju w rejonie Suezu, ale nie miało to większego wpływu na
położenie sił izraelskich. W tym samym czasie, w naczelnym dowództwie sił
egipskich trwała ożywiona dyskusja nad możliwością rozpoczęcia własnej ofensywy
w głąb Synaju. Stanowczo sprzeciwiał się jej Szef Sztabu Generalnego – generał
Szazli, który zdawał sobie sprawę z tego, że wyjście poza parasol własnej
rakietowej obrony przeciwlotniczej może mieć fatalne konsekwencje. Z uporem
forsował koncepcję pozostania w trefie przylegającej do kanału dowodząc, że
tylko prowadząc klasyczną bitwę materiałową Egipt może uzyskać upragnione
polityczne cele wojny. Tymczasem, nie tylko optymizm odnośnie możliwości
bojowych armii egipskiej kierował Sadatem, który coraz bardziej skłaniał się ku
rozpoczęciu ofensywy w głąb Synaju. Za stanowiskiem prezydenta zaczynała coraz
bardziej przemawiać polityczna kalkulacja. W ciągu pierwszych dni wojny siły
arabskie wystrzeliły około 1000 rakiet przeciwlotniczych, co stanowiło wprawdzie
ogromny wysiłek materiałowy, ale przyniosło zamierzony skutek – siły powietrzne
Izraela nie odgrywały tak krytycznej roli, jak podczas poprzedniej wojny. Udało
się ponadto uzyskać realną pomoc materiałową od ZSRR i od 9 października
radzieckie samoloty transporotowe uruchomiły most powietrzny do Kairu, przewożąc
wielkie ilości amunicji. Ponadto, ZSRR uruchomiło pomoc w postaci ciężkiej
broni – takiej jak czołgi – wprost ze składów mobilizacyjnych kierując drogą
morską całe to uzbrojenie do Egiptu i Syrii. Oczywiście, istniało ryzyko dużych
strat własnych, ale gdy pojawiła się możliwość szybkiego ich uzupełnienia
pokusa rosła. Do decyzji o przejściu do ofensywy skłaniała tez coraz bardziej
sytuacja na Golanie, gdzie Cahal nie tylko zatrzymał syryjskie natarcie, ale też
coraz wyraźniej przejmował inicjatywę. Na razie nie podjęto jeszcze decyzji,
ale kolejne dni miały przynieść zupełną zmianę nastroju.
Jeszcze 8 października pod wpływem głębokiego pesymizmu
Mosze Dajana Premier Gołda Meir poleciła siłom powietrznym przygotować
dwadzieścia głowic jądrowych do użycia przeciw celom w Syrii i Egipcie. Trwały
już także rozmowy w Waszyngtonie na temat możliwości uzyskania pomocy
materiałowej od USA. Trudno powiedzieć na ile przygotowanie głowic atomowych
związane było z faktyczną wolą ich użycia, a na ile gest ten miał straszakiem,
ale groźba takiej formy eskalacji konfliktu znacznie przyspieszyła
waszyngtońskie negocjacje. Oczywiście głowice atomowe przygotowywano w ścisłej
tajemnicy, ale dla możliwości wywiadu USA nic w tym czasie nie mogło stanowić
tajemnicy – zresztą jak się zdaje Tel-Aviv był bardzo zainteresowany jak
najszybszym odkryciem przez Waszyngton swych przygotowań. Odmowa udzielenia
pomocy materiałowej Izraelowi przez państwa zachodnioeuropejskie przyspieszyła
decyzję Prezydenta Nixona, który 9 października zaaprobował operację dostaw
materiałowych dla izraelskich sił zbrojnych zakodowaną pod nazwą „Nickel
Grass”. Pierwsze izraelskie samoloty podjęły ładunek wojskowy następnego dnia.
Oczywiście nie dało się ukryć amerykańskiego zaangażowania, a potencjał i
możliwości USA były na tyle wielkie, że „Nickel Grass” na poważnie zagroziła
egipskiej koncepcji wojny na wyczerpanie. Zatem po dłuższym wahaniu Egipcjanie
podjęli przygotowania do natarcia.
Tymczasem na Froncie Północnym 8 października przyniósł
wyraźne przesilenie. Oddziały izraelskie przetrwały kryzys spowodowany
rozerwaniem obrony w południowej części Golanu i usztywniły swą obronę. Cały
czas skoncentrowane na Golanie izraelskie siły powietrzne nie będąc w stanie
zniszczyć syryjskiej obrony przeciwlotniczej przeniosły swe operacje w głąb
Syrii słusznie zakładając, że skoro skoncentrowano gros posiadanych baterii
rakiet w strefie przyfrontowej obrona w głębi kraju będzie słabsza. Celem
ataków stała się zatem infrastruktura przemysłowa i logistyka, co dość szybko
przyniosło dobre efekty, a przede wszystkim wpłynęło na gwałtowny spadek
poziomu strat własnych. Oficjalna historia syryjskich sił zbrojnych głosi, że
natarcie zostało zatrzymane na przedpolach Jordanu nie siłą izraelskiego oporu,
lecz decyzją Prezydenta Assada obawiającego się izraelskiej broni jądrowej. Nie
wydaje się to prawdziwym, gdyż oddziały syryjskie na Golanie wyraźnie straciły
impet jeszcze przed decyzją Gołdy Meir o podniesieniu gotowości bojowej sił
nuklearnego odstraszania. Poziom poniesionych strat – zwłaszcza w „Dolinie Łez”
zmusił dowództwo syryjskie do znacznie szybszego zaangażowania do walki rezerw
operacyjnych niż zakładały to pierwotne plany. Ponadto, w Damaszku świetnie
zdawano sobie sprawę z podchodzenia na linie frontu kolejnych jednostek
izraelskich, jednocześnie nie znając ich potencjału i zdolności bojowej.
Jeszcze 8 października 188 Brygada Pancerna została
zreorganizowana pod nowym dowództwem płk Jossiego Ben-Hanana (poprzedni dowódca
poległ), a oddziały Brygady „Golani” podjęły pierwszą próbę odzyskania pozycji
na Górze Hermion. Atak zakończył się wprawdzie niepowodzeniem, ale tego dnia ze
strony syryjskiej jedyną poważną aktywność prezentowały już tylko jednostki 7
Dywizji Piechoty wraz ze wsparciem wciąż bezskutecznie usiłujące przebić się
przez Przełęcz Kuneitry i „Dolinę Łez”. 9 października artyleria syryjska
otwarła ogień o niespotykanej mocy i gwałtowne natarcie zepchnęło siły
izraelskiej 7 Brygady Pancernej na linię A-3. W krytycznym momencie walki
izraelscy dowódcy wezwali wsparcie artyleryjskie podając koordynaty ogniowe
określające ich własne pozycje. W huraganowym ogniu i ta próba przebicia się przez
izraelskie pozycje zawiodła. Tego samego dnia w południowej części Golanu
Syryjczycy zaczęli umacniać zdobyte pozycje, ale coraz to nowe izraelskie
jednostki przechodziły do ataku i spychały przeciwnika krok po kroku ku Linii
Purpurowej. W godzinach popołudniowych, gdy w 7 Brygadzie Pancernej pozostało
już tylko siedem sprawnych „Centurionów” zameldowano, że jednostki syryjskie
rozpoczęły właśnie odwrót z wysuniętych pozycji. Ofensywa syryjska załamała się
ostatecznie.
Izraelski M113 z drużyna saperską
W odwecie za atak rakietami taktycznymi na izraelskie
bazy lotnicze siły powietrzne dokonały skutecznego ataku na kompleks Naczelnego
Dowództwa w Damaszku obracając go w ruiny za cenę jednego zestrzelonego „Phantoma”.
Konsekwencje tego ataku miały olbrzymi wpływ na bieg zdarzeń na Golanie – pod wpływem
kolejnej skutecznej penetracji przestrzeni powietrznej kraju dowództwo syryjskie
odwołało część baterii rakiet przeciwlotniczych, co nie zabezpieczyło należycie
rejonu Damaszku, a znacznie osłabiło parasol przeciwlotniczy rozpięty nad linia
frontu. Skutki dało się odczuć natychmiast – Izraelczycy świadomi syryjskich
posunięć zdwoili wysiłki swych eskadr lotniczych nad Golanem, co spowodowało
gwałtowny wzrost strat przeciwnika.
10 października Naczelne Dowództwo izraelskie konferowało
nad dalszymi operacjami w związku z aktualnym położeniem. Wprawdzie dowódcy
pozostający pod wrażeniem ciężkich strat zachowywali dalece posuniętą
wstrzemięźliwość Premier Gołda Meir oczekiwała rozpoczęcia działań zaczepnych
przynajmniej na jednym froncie. Ponieważ sytuacja na Synaju wybitnie nie
sprzyjała ponowieniu próby uderzenia w strefie kanału, zdecydowano się na
ofensywę na Froncie Północnym. Do wieczora 10 października oddziały syryjskie w
zasadzie wycofały się na pozycje sprzed wojny. Wprawdzie zorganizowane teraz w
trzy związki dywizyjne siły izraelskie nie miały dość czasu, by uzupełnić
dotychczas poniesione straty, ale oddziały syryjskie znajdowały się w jeszcze
gorszej kondycji – tym bardziej, że odwrót za Linię Purpurową oznaczał
porzucenie dużej ilości uszkodzonego, lub trapionego awariami sprzętu. Część
jednostek została wycofana z frontu w celu odtworzenia, inne trzeba było
łączyć, by uzyskać jednostkę zdolną do walki. Po trwających zaledwie jeden
dzień przygotowaniach, 11 października oddziały izraelskie rozpoczęły operację
zaczepną mająca na celu przełamanie syryjskiej obrony wzdłuż drogi
Kuneitra-Damaszek. Następnego dnia Siły specjalne przeprowadziły operację „Gown”
– izraelscy komandosi wysadzili w powietrze most na trój styku granic Syrii,
Jordanii i Iraku w znaczny sposób utrudniając transfer zaopatrzenia i sprzętu
do walczącej Syrii via Irak. Nacisk sił izraelskich spowodował stopniowy odwrót
zaciekle broniących się Syryjczyków, którzy do 14 października oddali około 50
kilometrów kwadratowych własnego terytorium. Oddziały izraelskie skupione teraz
sporym wybrzuszeniu w rejonie Bashan, były już w stanie za pomocą artylerii
polowej ostrzeliwać odległe już tylko o 30 kilometrów przedmieścia Damaszku. Dalsze
natarcie w opinii Dowództwa Północnego wymagało przegrupowania sił i
uzupełnienia stanów amunicji i paliwa. Spowolnienie izraelskich postępów dało
czas Assadowi na zorganizowanie międzynarodowego wsparcia – do Syrii weszła
jordańska brygada pancerna, a przede wszystkim dwie irackie dywizje pancerne (3
i 6). Wprawdzie izraelski wywiad przegapił trwające praktycznie od przełamania
pierwszej linii syryjskiej obrony przygotowania do zbrojnej interwencji w
intencji ratowania armii syryjskiej, niemniej jednak kierujące się na front
siły zostały zaatakowane przez izraelskie lotnictwo, które zadało im poważne straty
i skutecznie zdezorganizowało szereg pododdziałów. Wojna zaczynała wkraczać w
decydująca fazę.
8.
Przełom
Już po trzech dniach pauzy operacyjnej Sadat naciskany
przez coraz bardziej zdesperowanego Assada i zdający sobie sprawę ze strumienia
posiłków w ludziach i sprzęcie kierowanym z Izraela do Dowództwa Południowego
nakazał wbrew opinii Ministra Obrony i Szefa Sztabu generalnego podjęcie
ofensywy w dniu następnym, po czym termin rozpoczęcia natarcia ustalono
ostatecznie na 14 października. Natarcie miało zostać przeprowadzone siłami
pięciu brygad w czterech kierunkach, przy czym punkt ciężkości stanowiła oś
wyznaczana przez drogi prowadzące ku Gidi i Mitla. Naprzeciw prącym naprzód
egipskim czołgom i transporterom stały teraz około 800 czołgów i ponad 60 000
żołnierzy. Egipcjanie szybko pokonali pas ziemi niczyjej i kolejne kompanie i
bataliony na oczach dowódców dosłownie znikały w gigantycznej chmurze ognia i
dymu wznieconej przez izraelski ogień zaporowy. Na wieść o pierwszych
niepowodzeniach dowódca 2 Armii Polowej doznał zawału serca i w ściśle
scentralizowanej strukturze egipskiego dowództwa oznaczało to załamanie się
kontroli nad biegiem zdarzeń – część dowódców polowych skierowała do akcji swe
rezerwy usiłując wesprzeć krwawiące na przedpolu izraelskiego głównego pasa
obrony, inni natomiast – nieświadomi rozgrywającego się na stanowisku
dowodzenia 2 Armii dramatu – czekali na rozkazy, który nie nadeszły. Atak
załamał się na całej linii, a gdy wykrwawione oddziały rozpoczęły odwrót ku
własnym pozycjom, zgodnie z przewidywaniami Szazliego do akcji weszło
izraelskie lotnictwo. Uderzenie sił lądowych zostało rzecz jasna wsparte przez
egipskie siły powietrzne, które do tego zadania zmobilizowały niemal całość
posiadanych w gotowości operacyjnej sił. Wywołało to natychmiastową reakcję przeciwnika.
Choć spora część myśliwców bombardujących uwikłana była w odpieranie egipskich sił
pancernych, Izraelczycy rozpoczęli w godzinach popołudniowych dużą operację
lotniczą wymierzoną w rozmieszczone w Delcie Nilu bazy lotnicze. Ponieważ
nauczeni smutnymi doświadczeniami Wojny Sześciodniowej Egipcjanie starannie
zabezpieczyli swe bazy lotnicze efekt bombardowań lotnisk nie był zbyt wielki,
nie licząc wyłączenia z akcji części uszkodzonych pasów startowych. Dużym
zaskoczeniem był również fakt stawienia przez egipskie myśliwce twardego oporu
w powietrzu. Nad całym Północno-Wschodnim Egiptem rozgorzały zacięte walki
powietrzne, po zakończeniu których obie strony ogłosiły wielkie zwycięstwo. Nie
da się dziś zweryfikować strat obu stron, ale faktycznie starcia nazwane bitwą
nad Al-Mansura zakończyły się bez wyraźnego zwycięzcy.
Egipskie natarcie na Synaju
Bilans dnia był wprost katastrofalny – Egipcjanie stracili
około 1000 żołnierzy i ponad 250 czołgów, nie licząc innego wyposażenia. Część jednostek
straciła zupełnie spoistość i trzeba było je gruntownie zreorganizować przed
ponownym posłaniem w bój. Straty izraelskie też były niemałe – oblicza się je
nawet na 150 czołgów i około 650 żołnierzy, ale kosztowny odwrót egipskich
jednostek pancernych wytworzył sytuację, w której Dowództwo Południowe raz
jeszcze mogło pokusić się o uchwycenie inicjatywy strategicznej. Zarówno
generał Elazar, jak i nowy dowódca frontu na Synaju – generał Chaim Bar-Lev, który
zastąpił generała Gonena zdecydowani byli wrócić do pierwotnej koncepcji operacji
mającej otworzyć izraelskim czołgom drogę do Kanału Sueskiego i następnie uchwycenie
przyczółka po stronie afrykańskiej. W opinii naczelnego dowództwa samo
zagrożenie linii komunikacyjnych sił egipskich skoncentrowanych na Synaju
powinno skłonić dowództwo egipskie do odwrotu. Wieczorem przedstawiono dowódcom
polowym plan bitwy pod nazwą „Abiray-Lev” – „Rycerze Serca”. Realizacja planu
zaczęła się tuz przed świtem.
Cztery podporządkowane Szaronowi brygady rozpoczęły swój
ruch naprzód począwszy od brygady spadochronowej płk Matta, która ruszyła ku „Przystani”
przez pas piaskowych wydm. Główne siły dywizji skierowały się w stronę
Deversoir wykorzystując dwie drogi nazwane „Akavish” i „Titur”. Choc
rozpoznanie już wcześniej wskazało luki w egipskim ugrupowaniu obronnym nikt
nie spodziewał się, że spadochroniarze i dywizyjny batalion rozpoznawczy
wzmocniony czołgami osiągną przystań bez oporu. Podczas, gdy Egipcjanie nadal
nie orientowali się w tym, co się święci, izraelskie brygady pancerny weszły w
długi i wąski korytarz wiodący do „Przystani” (przygotowany jeszcze przed wojną
obszerny zniwelowany plac osłonięty wysokimi piaskowymi wałami bezpośrednio
przylegający do rzeki) i zaczęły umacniać
flanki uzyskanego jak dotąd bez jednego wystrzału włamania. Także Forty Matzmed
i Lakekan wpadły w ręce Izraelczyków bez oporu. Płk Matt skierował jedną
kompanię na południe w celu zabezpieczenia swych głównych sił organizujących
przeprawę od egipskich jednostek i wtedy zaczęły się komplikacje – kompania posuwająca
się bez należytego ubezpieczenia została zaskoczona przez egipskich piechurów i
kompletnie zniszczona, a jej beztroski dowódca poległ.
Odpoczynek po walce
Mimo tego epizodu dowództwo egipskie całą uwagę
skierowało na dywersyjny atak izraelski wymierzony w stanowiska obronne egipskiej
16 Dywizji piechoty. Wprawdzie Egipcjanie dość szybko wykryli wzmożony ruch
kolejnych izraelskich jednostek, ale uznali te działania za próbę zrolowania
prawej flanki 2 Armii Polowej. Wkrótce po przejściu izraelskich jednostek
czołowych egipska piechota przekroczyła drogę „Akavish” i zablokowała ją, ale
dowodzący rozbudowaną na potrzeby operacji do stanu aż siedmiu batalionów 14
Brygadą Pancerną płk Reshef wydzielił w celu ponownego jej otwarcia jeden z
batalionów, pozostałe sześć natomiast rzucił w kierunku „Chińskiej Farmy” droga
„Lexicon”. Atak dwóch batalionów na stanowiska egipskiej 16 Dywizji Piechoty przyniósł
ciężkie straty – ponad 20 czołgów zostało zniszczonych, lub unieruchomionych,
ale siedem przedarło się na tyły. Egipcjanie natychmiast wzmocnili kompania
własnych czołgów zaciekle broniąca się na „Lexicon” piechotę, jednocześnie
gorączkowo organizowali zespoły niszczycieli czołgów mające za zadanie zneutralizować
siły pancerne, które przedarły się przez obronę.
W tym samym czasie, wśród zapadającego zmroku poruszające
się wzdłuż brzegu kanału na północ pozostałe siły Reshefa nagle wpadły na bazę
zaopatrzeniową i warsztaty egipskich 16 i 21 Dywizji. Po początkowym zaskoczeniu,
Egipcjanie szybko ściągnęli posiłki i odepchnęli Izraelczyków. Pod wpływem tych
wydarzeń dowództwo egipskie zdecydowało się przegrupować w rejon walk okoliczne
jednostki zmechanizowane obawiając się o los swych tyłów, a przede wszystkim
baterii wyrzutni rakiet przeciwlotniczych. Dookoła skrzyżowania Lexicon-Tirtur rozpoczęła
się zaciekła bitwa, w której rychło górę zaczęły brać znacznie liczniejsi
Egipcjanie. Izraelskie kompanie czołgów zostały zdziesiątkowane, a pozostała na
placu boju piechota przygwożdżona do ziemi potężnym ogniem nie była w stanie
poruszyć się ani do przodu, ani do tyłu. Co gorsza poległo lub odniosło rany
wielu oficerów i w szeregi Izraelczyków zaczął wkradać się chaos. O godzinie 4.00
16 października Izraelczycy mieli już przygotowana przeprawę i zabezpieczony
przyczółek na wolnym od wrogich sił brzegu afrykańskim, ale w efekcie porażki
brygady Reshefa nie byli w stanie do punktu przeprawy dostarczyć posiłków. 14
Brygada Pancerna słabła i coraz mniej prawdopodobnym było opanowanie przez nią
wyznaczonych celów, tym bardziej, że w ciągu 12 godzin stracił ponad połowę z
97 posiadanych czołgów. Sytuacja stawała się poważna, choć egipskie dowództwo
nadal nie zdawało sobie sprawy z prawdziwego celu izraelskich działań.
Przełamanie frontu i okrążenie egipskiej 3 Armii
Niepokój o powodzenie operacji nakazał Szaronowi wzmocnić
wykrwawione siły Reshefa dwoma dodatkowymi batalionami pancernymi, ponadto
udało się naprawić pewną ilość wozów bojowych uszkodzonych poprzedniej nocy.
Mimo wszystko pozycje egipskie na „Chińskiej Farmie” były zbyt potężne, by raz
jeszcze próbować frontalnego ataku – co gorsza, rychło okazało się, że Egipcjanie
zdołali położyć po obu stronach drogi nowe pola minowe. Reshef postanowił
przenieść ciężar walki na flankę i tyły obrońców kluczowej pozycji i zorganizował
kolejne natarcie starając się obejść pozycje przeciwnika. Początkowo izraelskie
czołgi faktycznie posunęły się naprzód, ale wkrótce ich manewr został
zastopowany przez silny ostrzał ze stanowisk ogniowych rozlokowanych na stoku
wzgórza „Missouri”. Natarcie znowu utknęło, a Sharon odebrał wiadomość radiową,
że część elementów mostu jest uszkodzona i trzeba kilku godzin na jej naprawę. W
tej sytuacji postanowiono pchnąć do przodu dywizję Adana. Jego oddziały stały w
pogotowiu w rejonie Tasy od wieczora poprzedniego dnia oczekując na sygnał.
Tymczasem, stało się jasnym, że jeśli nie uda się szybko oczyścić podejścia do
kanału trzeba będzie nie tylko porzucić zamiar przeprawy, ale pogodzić się z
utratą spadochroniarzy Matta, którzy cały czas tkwili w rejonie „Przystani”.
Do przodu pchnięto spadochroniarzy płk Yairiego. Sam atak
był fatalnie zorganizowany – przy jednostkach nie było obserwatorów
artyleryjskich, brakowało wsparcia czołgów, a żołnierze dysponowali właściwie wyłącznie
bronią ręczną. W tych okolicznościach egipski batalion umocniony na Drodze
Tirtur skutecznie powstrzymał atak – żołnierze zalegli pod ciężkim ogniem i nie
byli w stanie mimo wysiłków oficerów ruszyć naprzód. Adan nie tracił jednak
nadziei i Drogą Akavish pchnął wzmocnioną kompanię piechoty zmechanizowanej. Ku
swemu zdumieniu wkrótce jej dowódca zakomunikował przez radio, że dotarł do „Przystani”
bez oporu. Egipcjanie do tego stopnia skupili się na walce ze
spadochroniarzami, że zupełnie zignorowali izraelską kompanię. W ślad za
piechurami natychmiast wysłano nad kanał oddział inżynieryjny z elementami
mostu – po kilkunastu nerwowych minutach do dowództwa dywizji przyszła
informacja, że most dotarł w całości i właśnie zaczyna się stawianie przeprawy.
Spadochroniarze zdołali się wycofać kilka godzin później – pod osłoną własnych
czołgów i przy ciężkich stratach.
Zniszczone T-55 i "Patton" - świadectwo zaciętości walk
Dopiero o brzasku egipskie dowództwo zorientowało się, że
Izraelczycy zdołali utworzyć przyczółek na kanale i zareagowało bardzo nerwowo.
Ponieważ większość dostępnych sił zaangażowano do wsparcia 16 Brygady
konsekwentnie atakowanej przez izraelska broń pancerną, a 21 Dywizja została
przygwożdżona falowymi atakami izraelskiego lotnictwa do ataku na południe
ruszyła samotna 18 Brygada Zmechanizowana. Niemal natychmiast po opuszczeniu
pozycji wyjściowych Egipcjanie zasypani zostali ogniem czołgów i artylerii przeciwnika
– atak załamał się natychmiast, a niekontrolowany odwrót odsłonił pozycje 16
Brygady z uporem broniącej dotychczasowych pozycji. Lukę w egipskim ugrupowaniu
obronnym, co natychmiast wykorzystali izraelscy czołgiści wdzierając się do „Chińskiej
Farmy”, gdzie przygotowano pozycje obronne spodziewając się w każdej chwili
wznowienia egipskiego natarcia – tyle, że większymi siłami. Mimo odblokowania obu
dróg Egipcjanie utrzymali się na „Missouri” i nadal zagrażali korytarzowi do
przyczółka. Zaciekła, trwająca trzy dni bitwa wyrwała z izraelskich szeregów
1300 zabitych i rannych, ale dywizje Adana i Magena miały otwartą drogę na
zachód.
Mimo trudnej sytuacji Egipcjanie nie wpadali w panikę –
posiadali jeszcze wiele jednostek bojowych i generał Szazli przygotował
naprędce natarcie z obu stron korytarza z użyciem 21 Dywizji z 2 armii i 25
Brygady Pancernej z 3 armii. Koncentryczny atak z dwóch kierunków miał ponownie
zamknąć lukę w ugrupowaniu i odciąć przyczółek. Egipski atak – bardzo groźny w
założeniu – został fatalnie przeprowadzony. Obie atakujące jednostki nie
zdołały zakończyć koncentracji na czas i atakowały bez koordynacji. Natarcie
rozpoczęło się w chwili gdy gros sił Adana znajdowało się w korytarzu oczekując
na przeprawę do Afryki. Dowódca dywizji najpierw powstrzymał atak z północy, a
zmusiwszy do odwrotu egipska 21 Dywizję wciągnął jednostki 25 Brygady w
zasadzkę, w której straciła ona niemal cały sprzęt (86 z 96 czołgów). Rozmiary
katastrofy stały się jasne, gdy do Kairu dotarły sowieckie zdjęcia satelitarne –
w efekcie siły egipskie rozpoczęły serię ataków na dwa izraelskie mosty przy
użyciu wszelkich dostępnych sił – użyto samolotów, helikopterów, a nawet
podjęto próbę ataku za pomocą komandosów-płetwonurków. Mimo przejściowych
sukcesów i uszkodzeń obu przepraw izraelscy saperzy konsekwentnie naprawiali
przeprawę i coraz szerszy strumień czołgów i transporterów rozlewał się po afrykańskiej
ziemi. Sytuacja Egipcjan już teraz bardzo zła, miała się wkrótce pogorszyć
jeszcze bardziej.
Walki o "Chińską Farmę"
Wysłany 18 października w rejon walk generał Szazli
zorientował się, że Kanał Sueski pokonała już cała izraelska dywizja – zdał Sadatowi
stosowny raport i zaproponował ewakuację przyczółków na Synaju, by móc zebrać
siły niezbędne do stawienia czoła Izraelczykom w Afryce. W odpowiedzi usłyszał
groźbę aresztu i sądu wojennego. Główne siły egipskie miały pozostać tam, gdzie
zastała je izraelska ofensywa. Także generał Ismail rozumiał grozę położenia i
zasugerował zawieszenie broni. 19 października oddziały Adana ruszyły na
południe, w kierunku Suezu, a dywizja Magena rozwinęła natarcie wprost na
zachód, w stronę Kairu. Egipcjanie zostali całkowicie sparaliżowani – próbowali
naprędce zebranymi jednostkami zastopować postępy przeciwnika, ale mimo
dzielnej postawy nie byli w stanie sprostać izraelskiej przewadze. W ciągu kolejnych
godzin izraelskie jednostki pancerne znacznie poszerzyły przyczółek, zwijając na
szerokim odcinku egipski parasol rakietowy, co otwarło lotnictwu możliwość wznowienia
uderzeń z powietrza na przeciwnika. 21 października przyczółek izraelski miał
już 40 kilometrów głębokości i 30 kilometrów szerokości, a czołowe oddziały
Szarona dotarły do Ismaili, gdzie napotkały twardy opór egipskich
spadochroniarzy i komandosów. Mimo sporej przewagi w broni ciężkiej oddziały
Szarona (których część uwikłała się w ciężkie walki o „Missouri” po drugiej
stronie kanału) nie potrafiły złamać oporu egipskich jednostek stale zasilanych
przez rezerwistów i natarcie izraelskie zatrzymało się o sześć kilometrów od Ismaili.
Miało to kolosalne znaczenie, dlatego, że to właśnie przez to miasto biegł główny
szlak zaopatrzenia dla jednostek 2 Armii. Znacznie gorzej wyglądała sytuacja na
południowym skrzydle izraelskiego przyczółka. Tam, mimo przybycia
międzynarodowych posiłków Egipcjanie stale ustępowali, a brygada Nira
zniszczyła egipską brygadę artylerii wciąż ostrzeliwującą „Przystań” i oba
mosty.
Po przegłosowaniu przez Radę Bezpieczeństwa ONZ Rezolucji
338 o zawieszeniu broni, wezwano wojujące strony do wstrzymania działań wojennych
w ciągu 12 godzin. Już po wejściu w życie zawieszenia broni obie strony
pozostały w kontakcie, a wiele oddziałów było przemieszanych. Dowództwo
izraelskie wykorzystało sporadyczne strzelaniny, by złamać rezolucje i wznowić
działania wojenne. Powołując się na nieprzestrzeganie zawieszenia broni przez
stronę egipską w dzień po wymuszonym przerwaniu ognia oddziały Adana wznowiły
marsz na południe i dotarły do Morza Czerwonego zamykając w całkowitym okrążeniu
całą egipską 3 Armię Polową uwięzioną na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego – tym
samym Tel-Aviv uzyskał potężny argument w nadchodzących wielkimi krokami
rozmowach pokojowych. W ciągu kolejnych dni oddziały izraelskie parokrotnie
usiłowały opanować sam Suez, ale każdorazowo ze stratami odstępowały po zaciętych
walkach ulicznych z siłami armii egipskiej wzmocnionej przez spontanicznie
formowane oddziały ochotnicze.
Izraelski most pontonowy na Kanale Sueskim
Na Froncie Północnym wejście do akcji oddziałów
jordańskich, a przede wszystkim irackich dało Assadowi nadzieję na odwrócenie
losów wojny. Arabscy sojusznicy podjęli szereg uderzeń na rozciągnięte teraz
jednostki izraelskie usiłując wyprzeć je poza Linie Purpurową. Desperackie
ataki nie przyniosły powodzenia, choć dla wsparcia wojsk naziemnych dowództwo
syryjskie rzuciło do walki wszystkie posiadane samoloty. Tylko 20 października
irackie oddziały straciły 120 czołgów i na dłuższą metę niczego nie osiągnęły. Choć
Assad nieugięcie zamierzał kontynuować walkę rozwój sytuacji nie dawał nadziei
na odwrócenie losów wojny – na krótko przed ogłoszeniem zawieszenia broni
oddziały izraelskie w śmiałej operacji odbiły Górę Hermion. Dopiero 23
października Assad przyparty do muru brakiem możliwości dalszego stawiania
oporu i groźbą wycofania sojuszniczych sił uległ i ogłosił zawieszenie broni. W
znacznej mierze wejście w życie zawieszenia broni związane było z rosnąca
presją ZSRR, które otwarcie zagroziło swoja interwencją zbrojną – kolejne porażki
wyposażonych w radziecki sprzęt Arabów kolejny raz w historii stały się marną
reklamą radzieckiej technologii militarnej. Choć Moskwa nie bardzo miała
możliwość realnego wejścia do konfliktu sama groźba była wystarczającym
straszakiem – tym bardziej, że Izrael właściwie zrealizował swoje cele wojenne
i przedłużanie działań nie leżało w interesie gabinetu Gołdy Meir. Krwawa wojna
dobiegła końca.
9.
Morskie
epizody
Nie sposób nie wspomnieć o działaniach sił morskich
walczących stron opisując zmagania 1973 roku, tym bardziej, że choć żaden z
zaangażowanych w konflikt krajów nie był morskim mocarstwem, to jednak zdolność
utrzymania kontroli nad morską komunikacją miała swoje znaczenie. Należy
zwrócić uwagę, że w środowisku, w którym walczące kraje dysponowały bardzo
silnym liczebnie i nowoczesnym lotnictwem operujące na ograniczonych akwenach
niewielkie siły morskie obu walczących stron znajdowały się w dość trudnym
położeniu, ale mimo to z determinacja starały się wypełnić oczekiwane od nich
zadania. Kolejnym istotnym aspektem, jest techniczna rewolucja działań morskich
– wprowadzenie do linii kierowanych pocisków przeciw okrętowych, co w okresie
poprzedzającym wybuch wojny w znacznym stopniu zmieniło oblicza marynarek
wojennych walczących stron.
Na rozwój marynarek wojennych zaangażowanych w konflikt
krajów olbrzymi wpływ wywarł skuteczny atak egipskich okrętów rakietowych na
izraelski niszczyciel „Eilat” – odniesiony wówczas za pomocą rakiet P-15 „Termit”
sukces spowodował wielkie zainteresowanie wprowadzeniem do linii jednostek wyposażonych
w tego rodzaju uzbrojenie, oraz – co równie ważne – jak najszybszą
implementację skutecznych środków zdolnych do przeciwdziałania nowemu
zagrożeniu. Warto odnotować, że rozwój kierowanych pocisków przeciw okrętowych
zaczął się jeszcze w latach II Wojny Światowej, ale przez dłuższy okres Zachodnie
mocarstwa morskie nie przejawiały zbyt wielkiej determinacji na polu rozwoju
tej broni – w odróżnieniu od ZSRR, którego władze upatrywały w tej broni
skuteczną przeciwwagę dla posiadającego znaczna przewagę potencjalnego
przeciwnika. Wprowadzenie do linii znacznej liczby niewielkich okrętów
uzbrojonych w pociski P-15 (były też wcześniejsze modele, lecz niezbyt udane)
pozwoliło wielu marynarkom wojennych krajów o niewielkim potencjale
ekonomicznym stworzyć skuteczną przeciwwagę dla wielkich okrętów przy
niewielkich nakładach finansowych, bo bez konieczności budowy wielkiej morskiej
infrastruktury. Także w Izraelu rozpoczęto prace nad tym rodzajem uzbrojenia,
które zaowocowały wprowadzeniem do służby w 1970 roku własnych pocisków
kierowanych „Gabriel” Mk1. Zatopienie „Eijlat” uznano powszechnie za triumf
nowej koncepcji działań na morzu i wieszczono dość powszechnie rychły zmierzch
wielu klas wielkich jednostek morskich, co spowodowało swego rodzaju
samozadowolenie w ZSRR, oraz wśród odbiorców pochodzącej z tego kraju
technologii opartej właśnie o pociski P-15. Tymczasem, zarówno w krajach
zachodnich, jak i w samym Izraelu nie tylko przyspieszono prace nad własnymi
systemami kierowanych pocisków przeciw okrętowych („Exocet”, „Gabriel”), ale
także podjęto, lub przyspieszono prace nad zdolnością przeciwdziałania tej broni,
poprzez zwiększenie zdolności radarowego śledzenia zagrożenia, zdolności
przechwytywania go za pomocą własnych kierowanych rakiet przeciwlotniczych i
wreszcie, skutecznemu zakłócaniu radiolokacji przeciwnika.
Izraelskie ścigacze w Cherbourgu
Wychodząc naprzeciw nowym zagrożeniom marynarka izraelska
rozpoczęła jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych program rozbudowy swej siły
uderzeniowej opartej o małe i szybkie okręty uzbrojone w pociski kierowane. Wychodząc
naprzeciw potrzebom zdecydowano się zamówić szereg niedużych jednostek morskich
określanych jako typ „Sa’ar 1”, początkowo wyposażonych jedynie w lekką
artylerię automatyczną, wyrzutnie torped i podstawowe wyposażenie ZOP. Wybór
padł na niemiecki projekt ze stoczni „Lürssena”, ale pod wpływem presji ze
strony państw arabskich RFN zrezygnowało ze współpracy z Izraelem i trzeba było
poszukać innego rozwiązania. Ostatecznie kontynuowano projekt zamawiając okręty
„Sa’ar” we Francji, w stoczni w Cherbourgu. Udało się zorganizować utajnioną współpracę
z niemieckimi specjalistami stoczniowymi i dzięki temu mimo zmiany wykonawcy w
znacznej mierze oparto projekt na pierwotnych założeniach – między innymi
zespoły napędowe okrętów pochodziły w całości z Niemiec. Projekt budowy
zakodowany pod nazwą „Opadające Liście” przyniósł pierwsze owoce w postaci ukończonych
jednostek w 1967 roku, ale w konsekwencji załamania się francusko-izraelskich
relacji i nałożeniu embarga na dostawy uzbrojenia, we Francji pozostało pięć
jednostek. Władze Izraela nie mogły pogodzić się z zablokowaniem dalszej
rozbudowy sił morskich, tym bardziej, że koniec lat sześćdziesiątych był złym
czasem dla ich marynarki – poza zatopieniem niszczyciela „Eilat”, w nieznanych
okolicznościach utracono okręt podwodny „Dakar”, więc nie można było sobie
pozwolić na pozostawienie sprawy okrętów „Sa’ar” samej sobie.
W grudniu 1969 roku zdeterminowani by przejąć tkwiące w
Cherbourgu okręty Izraelczycy rozpoczęli operację „Projekt Cherbourg” – za zgoda
francuskiego rządu sprzedali okręty fikcyjnej, zarejestrowanej w Panamie firmie
zajmującej się poszukiwaniem i eksploatacją złóż ropy naftowej. Udało się za pomocą
wywiadu (Mosad) uzupełnić pozostający w Cherbourgu zespół ludzi stanowiący
załogi szkieletowe i potajemnie dostarczyć zapasy paliwa i wody. W Wigilie 1969
roku cała piątka opuściła Cherbourg i wyruszyła do Izraela, do którego dotarła
w dniu 31 grudnia 1969 roku po pokonaniu 3619 mil morskich. Rejs zabezpieczony
został od strony logistycznej przez dwa izraelskie statki specjalnie
przygotowane do tego celu – MV „Lea” i MV „Netanya”. Po dotarciu do Haify
natychmiast przystąpiono do prac wykończeniowych, w tym instalowania
uzbrojenia. Dzięki intensywnym i jak widać nie zawsze legalnym zabiegom w
przededniu Wojny 1973 roku marynarka izraelska dysponowała dwoma niszczycielami,
trzema okrętami podwodnymi, czternastoma ścigaczami rakietowymi (dwanaście typu
„Sa’ar 3” i dwa typu „Sa’ar 4”), dziewięcioma ścigaczami torpedowymi,
dwudziestoma siedmioma łodziami patrolowymi i dwunastoma okrętami desantowymi.
Gros tych sił przebywało na Morzu Śródziemnym, niewielki odcinek wybrzeża Morza
Czerwonego był zaledwie dozorowany przez małe jednostki przeznaczone do patrolowania
strefy przybrzeżnej.
Ścigacz rakietowy z pociskami P-15
Marynarka egipska, która również operowała na dwóch
akwenach posiadała w chwili rozpoczęcia działań wojennych pięcioma niszczycielami,
czterema fregatami, dwunastoma okrętami podwodnymi, osiemnastoma ścigaczami
rakietowymi i wieloma mniejszymi jednostkami. Na Morzu Śródziemnym operowała
także niewielka marynarka syryjska, której morski inwentarz ograniczał się do dziewięciu
ścigaczy rakietowych (typów „Osa” i „Komar”), piętnastu ścigaczy torpedowych,
czterech trałowców i licznych niewielkich okrętów patrolowych. Wraz z
rozpoczęciem operacji „Badr” w morze wyszły tez okręty państw arabskich, których
załogi otrzymały bardzo ważne zadanie – w chwili wybuchu wojny egipska
marynarka podjęła morska blokadę Izraela. Dowództwo egipskie podeszło do tego
zadania w sposób bardzo przemyślany – przede wszystkim zespół morski operujący
na wodach Morza Czerwonego ustanowił linię blokady portu Eijlat na wysokości
Cieśniny Bab el-Mandeb, w bardzo dużej odległości od izraelskiego wybrzeża.
Zagwarantowało to bezpieczeństwo realizujących zadanie blokady od wielkiego
zagrożenia w postaci potężnych izraelskich sił powietrznych. Z tego samego
powodu blokada wybrzeża Morza Śródziemnego była co najmniej iluzoryczna, gdyż
działające na tym akwenie morskie siły Egiptu i Syrii ograniczyły się jedynie
rejsów patrolowych we własnej strefie przybrzeżnej i zapewnieniu bezpieczeństwa
własnej komunikacji morskiej. Tak zorganizowana blokada była i tak szalenie dolegliwa
dla przeciwnika, gdyż właśnie do portu Ejlat docierała znakomita większość importowanej
przez Izrael z Iranu ropy naftowej. Wymuszenie ruchu tankowców dookoła Afryki
nie tylko znacznie opóźniało dostawy surowca, ale także spowodować musiały po
pewnym czasie zakorkowanie portów, mających wszakże ograniczone możliwości
przyjmowania ładunków płynnych.
Dowództwo izraelskiej marynarki podjęło natychmiastowe
działania mające na celu redukcje zagrożenia dla własnych wybrzeży i morskich
linii komunikacyjnych. Już 6 października w godzinach wieczornych bazę w Hajfie
opuściła grupa okrętów złożona z pięciu ścigaczy i dwóch małych okrętów
desantowych, na których pokładach zabudowano specjalne stanowiska dla
śmigłowców. Zespół izraelski dowodzony przez Michaela Barkaia o godzinie 22.00
w nocy osiągnął podejścia do syryjskiego portu Latakija i wówczas z prowizorycznych
lądowisk wzniosły się w powietrze da śmigłowce, które z niewielką prędkością i
na minimalnej wysokości skierowały się w stronę syryjskiej bazy pozorując ruch
małych jednostek morskich, co miało sprowokować Syryjczyków do wyjścia w morze.
Niecałe pół godziny później stanowiące jedną z kolumn marszowych ścigacze
izraelskie niespodziewanie natknęły się na pełniący służbę patrolową izraelski
kuter torpedowy, który po krótkim pościgu został posłany na dno ogniem
artylerii pokładowej. Gdy dopełniał się los syryjskiej jednostki okręty prawej
kolumny wykryły ruch jednostek przeciwnika od strony wybrzeża i w ciągu kilku
minut stwierdzono wystrzelenie przez syryjskie ścigacze salwy sześciu pocisków
kierowanych. Syryjskie rakiety nie skierowały się jednak w stronę izraelskiego
zespołu, lecz pomknęły ku śmigłowcom - przynęta zadziałała doskonale. Załogi śmigłowców
natychmiast odebrały ustalony sygnał, przyspieszyły i wzniosły się, a ponieważ
w ten sposób zniknęły z ekranów radarów syryjskich okrętów ich dowódcy
przyjęli, że salwa rakietowa okazał się skuteczna i wrogie jednostki zostały
zniszczone. Gdy zagrożenie ze strony rakiet kierowanych znacznie zmalało,
izraelskie okręty przyspieszyły i skierowały się w stronę przeciwnika szybko
skracając dystans. Manewr ten był niezbędny, gdyż znajdujące się na ich
pokładach pociski „Gabriel” Mk 1 miały znacznie mniejszy zasięg niż uch
radzieckiej produkcji odpowiedniki w postaci rakiet P-15 „Termit”. Pierwszą
ofiarą stał się trałowiec „Jarmuk”, który przypadkiem obecny na morskim polu
bitwy nawet nie miał możliwości wykrycia zagrożenia. Dokładnie o 23.43 w ciągu kilkunastu
sekund trafiony został przez trzy „Gabriele”, które zamieniły syryjską jednostkę
nosząca nazwę od miejsca jednego z największych triumfów Islamu. Izraelskie
okręty uruchomiły swe pokładowe urządzenia zakłócające i sprawnie uchylili się
przed kolejna salwą rakiet przeciwnika. Ponieważ ścigacze syryjskie zużyły już posiadane
na pokładach rakiety, starały się teraz wyjść z akcji i skierowały się ku
Latakiji, ale Izraelczycy nie zamierzali do tego dopuścić i na pełnej prędkości
starali się dopaść przeciwnika – gdy odległość spadła poniże 20 kilometrów
odpalili w stronę uchodzącego przeciwnika salwę „Gabrieli”, a po chwili drugą i
trzecią. Efekt był piorunujący – dwa syryjskie ścigacze zatonęły niemal
natychmiast po trafieniu, a trzeci doznał poważnych uszkodzeń i zredukował
prędkość, kierując się linii brzegowej. Izraelczycy kontynuowali pościg i po
wejściu w zasięg skutecznego ognia artylerii pokładowej dosłownie rozstrzelali
nieszczęsną jednostkę. Wszystko to trwało nieco ponad dwie godziny i około
00.45 eskadra izraelska zawróciła w stronę Hajfy, do której dotarła bez
przeszkód o siódmej rano.
Izraelska operacja nie była jedynym starciem na wodach
Morza Śródziemnego pierwszej wojennej nocy – silny zespół egipski obejmujący
miedzy innymi niszczyciele wyszedł w morze w godzinach wieczornych i próbując dokonać
demonstracji siły skierował się ku brzegom okupowanego Synaju. Izraelczycy
prowadząc stały nadzór swego morskiego przedpola dość szybko wykryli okręty
przeciwnika i choć Egipcjanie natychmiast zawrócili, doszło do krótkiego starcia,
w efekcie którego marynarka egipska utraciła jeden ścigacz, a izraelskie
lotnictwo spisało ze stanu jeden śmigłowiec. Nie zasypując gruszek w popiele
dowództwo izraelskie już wieczorem 8 października skierowało swą grupę
uderzeniową na wody oblewające port w Dżamiettcie, przy czym zastosowali
dokładnie taką samą taktykę wywabienia jednostek przeciwnika w morze.
Egipcjanie także dali się nabrać i stracili trzy ścigacze typu „Osa” – ponownie
izraelskie środki zakłócania pracy radiolokacji okazały się skuteczne i zespół
izraelski powrócił do swej bazy bez żadnych strat.
Dwa dni później izraelskie ścigacze powróciły na wybrzeże
syryjskie, gdzie stawić im czoła próbowały ponownie syryjskie ścigacze. Tym
razem Syryjczycy zastosowali inną taktykę i po wykryciu przeciwnika odpalili
swe rakiety starając się zamaskować swą obecność manewrując pomiędzy stojącymi
na redzie Latakiji statkami handlowymi. Izraelczycy odpowiedzieli ogniem i zatopili
dwa kolejne ścigacze, ale także trafili w dwa statki handlowe neutralnej
bandery – grecki i japoński. Raz jeszcze rakiety P-15 okazały się nieskuteczne
i ścigacze izraelskie powróciły do bazy bez strat. Już następnej nocy celem ataku
marynarki izraelskiej stał się port w Tartus. Podczas ataku zatopiono dwa
ścigacze typu „Komar” i trafiono radziecki statek „Ilia Miecznikow”, co
wywołało olbrzymią wściekłość w Moskwie. Prowadząca w tym samym czasie patrol
bojowy u brzegów egipskich druga grupa izraelskich ścigaczy starła się z dwoma
ścigaczami typu „Komar”. Walka była krótka i rozegrała się według utartego już schematu
– najpierw nieskuteczny ostrzał sił izraelskich, po czym próba oderwania się od
przeciwnika przerwana skutecznym atakiem pociskami „Gabriel”. Obie jednostki
egipskie poszły na dno, a z ich załóg nie ocalał nikt. Po tym epizodzie na
Morzu Śródziemnym okręty syryjskie i egipskie zostały praktycznie uwięzione w
swych bazach oddając strefę przybrzeżną w całkowite władanie izraelskiej
marynarce. Do końca działań wojennych okręty izraelskie skupiły swe wysiłki na
ostrzale celów na wybrzeżu Syrii i Egiptu, starając się niszczyć obiekty
przemysłowe i składy zaopatrzenia. Mimo licznych porażek i ciężkich strat wśród
małych okrętów marynarka egipska do końca wojny była w stanie realizować swe najważniejsze
zadanie – blokadę Eijlatu, wobec której marynarka izraelska okazała się
całkowicie bezradna. Szczęśliwie dla strony izraelskiej – wojna trwała zbyt
krótko, by kraj, a co za tym idzie także siły zbrojne wyczerpały posiadane
rezerwy strategiczne paliw płynnych i faktycznie odczuły skutki blokady.
10. Konsekwencje
Wynik i konsekwencje Wojny Yom Kippur należy rozpatrywać właściwie
w dwóch odrębnych blokach – oceniając osobno aspekty militarne i polityczne. Przedstawiany
często i właściwie utrwalony obraz przebiegu krwawej wojny - totalne
zaskoczenie uzyskane przez Arabów, balansowanie Izraela na krawędzi zagłady i
wreszcie opanowanie sytuacji w głównej mierze przez użycie nuklearnego
straszaka znanego pod nazwą popularną nazwą „Opcja Samsona” nie jest prawdziwym
odbiciem październikowych wydarzeń. Nazywając rzeczy wprost i po imieniu,
kolejny raz siły zbrojne Państwa Izraela okazały się znacznie lepsze od sił
Egiptu i Syrii i to pomimo bardzo poważnych dyplomatycznych ograniczeń
narzuconych Cahalowi przez własny rząd. Faktem bezspornym jest długie i
skuteczne wodzenie za nos izraelskiego wywiadu przez Arabów, jednak co istotne
dla przebiegu wojny – ostatecznie Tel-Aviv zorientował się w grze swych
przeciwników i w ostatniej chwili podniósł stan gotowości bojowej swych sił
zbrojnych, czego wynikiem było uzyskanie zdolności do stawienia oporu od
pierwszych godzin wojny. Zaskoczenie uzyskane przez siły arabskich sojuszników
miało charakter wyłącznie taktyczny – zakończone sukcesem forsowanie Kanału
Sueskiego i zmasowane natarcie sił syryjskich przez Golan nie oznaczały ani
przez moment realnego zagrożenia dla izraelskich sił zbrojnych i państwa w
szczególności. Od początku działań wojennych także strona arabska posiadał
ogromne ograniczenia – jak słusznie przewidywała egipska generalicja, niewykonalnym
było przejście do ofensywy przez Synaj po założeniu przyczółków z uwagi na potęgę
izraelskich sił powietrznych. Jako, że sami Arabowie nie zamierzali
(przynajmniej w początkowej fazie konfliktu) działać w głębi operacyjnej
nieporozumieniem jest skupianie się na panikarskich nastrojach części
izraelskich polityków skutkujących niezbyt fortunnymi publicznymi wypowiedziami
w czasie trwania i zaraz po wojnie. Jeśli coś miało wpływ na przedłużanie się walk
i wysokość strat izraelskich sił zbrojnych, które wywołały autentyczny szok wśród
tamtejszej opinii publicznej, to zbyt pospieszne próby przejścia do działań
zaczepnych na Synaju, mających w założeniu błyskawiczną zmianą położenia
operacyjnego obu walczących stron wymusić korzystne rozstrzygnięcia
dyplomatyczne. Warto tutaj odnotować, że dowództwo izraelskie mimo początkowych
kosztownych niepowodzeń w praktyce nie zmieniło podstawowej koncepcji
rozstrzygnięcia kampanii synajskiej, a swój plan bitwy moderowało zaledwie w kwestii
konkretnych założeń taktycznych wobec zmieniającej się sytuacji. Podkreślanie
negatywnych konsekwencji pośpiechu kilkukrotnie okazanego przez naczelne
dowództwo izraelskie nie powinno zamazywać prawdziwego oblicza procesu dowodzenia
siłami Cahalu – generał Elazar konsekwentnie panował nad rozwojem sytuacji,
szybko reagował na kryzysowe sytuacje i ani na moment nie tracił z oczu
konieczności jak najszybszego narzucenia przeciwnikowi własnej inicjatywy.
Oczywiście cały jego proces myślowy opierał się o konkretne argumenty zbudowane
na podstawie takich a nie innych informacji, które otrzymywał od swych
podkomendnych. Zatem przedwczesny atak na egipskie przyczółki był konsekwencją
słabej pracy wywiadu Dowództwa Południe i forsowania na siłę przez generała
Gonena własnych koncepcji działania. Przedstawione często jako krytyczne
pierwsze dwa dni walk o Golan także pokazują wysoki kunszt dowodzenia generała
Elazara – pozostawienie bardzo skromnych sił na Golanie jest ewidentnym przykładem
zastosowania w praktyce elementarnej zasady ekonomii sił. W gruncie rzeczy
kryzys izraelskiej obrony po porażce 188 Brygady Pancernej nie został przez
siły syryjskie wykorzystany, dlatego, że Izraelczycy byli w stanie improwizując
skutecznie oprzeć się przewadze przeciwnika, tym bardziej, że teren działań
bardzo nie sprzyjał założeniom syryjskiego dowództwa. Hipotetyczna utrata
całego Golanu wyprowadzała siły Syrii na linię Jordanu, który sam w sobie nie
jest poważną przeszkodą, ale głęboka i stroma dolina w której owa rzeka płynie już
tak. Zatem Elazar bardzo słusznie parł do jak najszybszego rozstrzygnięcia na
Synaju, by w drugiej kolejności zając się Frontem Północnym. Jak pokazał
przebieg walk – posiadane na północy skromne siły wsparte rezerwami zabranymi
znad granicy jordańskiej i świeżo zmobilizowanymi związkami okazały się
dostatecznie silne, by szybko wyprzeć przeciwnika z zajętego obszaru, a
następnie przenieść działania na terytorium wroga. Odczuwalny w publikacjach
narracyjny ton śmiertelnego zagrożenia” jest efektem potężnego ciosu w izraelskie
morale i wiarę w przewagę nad każdym arabskim wrogiem, które osiągnęło apogeum
w latach 1967-1973. Świadomość, że oddziały syryjskie, czy egipskie zdołały dokonać
czegoś zupełnie wcześniej nieznanego – prowadzić działania zbrojne z
zastosowaniem nowoczesnych rozwiązań taktycznych i po prostu nie uciekać przed izraelskim
żołnierzem po kilku godzinach walki stanowiły potężny cios w narodową dumę i napompowane
do granic poczucie własnej wartości. Niezachwiana we własną supremacje nad
wrogiem bywa bardzo niebezpiecznym zjawiskiem – widzimy to dokładnie w
działaniach izraelskich oficerów każdego właściwie szczebla, którzy swe zadania
bojowe bardzo często realizowali w taki sposób, jakby mieli przeciwko sobie
niezorganizowany motłoch, a nie wyszkolone i dowodzone wojsko. Wojna Yom Kippur
położyła kres wielu karierom, ale udzielenie generałowi Elazarowi dymisji było
aktem gigantycznej niesprawiedliwości – tym bardziej, że odbyło się w efekcie
pracy specjalnej komisji śledczej pozostającej pod wyraźną presją opinii
publicznej pozostającej pod wpływem wielkości strat własnych. Tymczasem usunięto
oficera, który wykazał się konsekwencją, zdecydowaniem i lodowatym opanowaniem
po prostu wygrywając wojnę i czyniąc to ostatecznie w niebywale spektakularny
sposób.
Generał Elazar
Można zrozumieć protesty mieszkańców Izraela
wstrząśniętych opublikowanymi listami strat własnych – w czasie działań
wojennych poległo około 2800 żołnierzy, a ponad 8500 odniosło rany. Najbardziej
bolesna statystyką był jednak fakt wzięcia do niewoli przynajmniej 500
żołnierzy Cahalu (znaczna część z nich, bo około połowy, została w niewoli
zamordowana). Po raz pierwszy zdarzyło się, by izraelskie jednostki bojowe
pozostawiły na pastwę wroga kolegów z innych oddziałów. Ogromne były także
straty w sprzęcie obejmujące ponad 1000 pojazdów bojowych ( w tym około 400
czołgów) nie wspominając o stratach w siłach powietrznych – do dziś zresztą określanych
zaledwie szacunkowo – od 102, do nawet 380 samolotów, choć ta druga liczba jest
wyraźnie przesadzona. Rzecz jasna straty przeciwnika okazały się być dużo, dużo
wyższe, ale uzyskany na polu walki współczynnik skuteczności bojowej często
umyka nam dziś, a co dopiero mieszkańcom Izraela bezpośrednio po zakończeniu
wojny. Tymczasem izraelska maszyna wojenna dosłownie zmieliła mimo wszystkich
ograniczeń i trudności armie koalicji arabskiej. Armie Egiptu, Syrii i ich
sojuszników straciły w najlepszym razie około 14 000 poległych, przy czym w niektórych
publikacjach podnosi się tę liczbę do nawet ponad 20 000 zabitych. Nieznana
jest liczba rannych, ale możemy przyjmować, że jest w oczywisty sposób znacznie
wyższa, a warto wspomnieć, że w chwili zakończenia działań w rękach izraelskich
znalazło się około 9000 jeńców tylko z egipskich sił zbrojnych. Oczywiście
liczby te mogą nie robić wrażenia, jeśli ma się świadomość, że państwa arabskie
w szczytowym momencie konfliktu zmobilizowały i wyposażyły do walki około
miliona żołnierzy, ale straty w sprzęcie pokazują, że zdolność do dalszego
stawiania oporu rozpędzonej izraelskiej machinie bojowej spadł w praktyce do minimalnego
poziomu. Łupem sił izraelskich padło od 400 do 500 samolotów (faktycznie znaczna
ilość samolotów państw arabskich została zestrzelona przez własne środki obrony
przeciwlotniczej), od 2200 do nawet 2400 czołgów i dział pancernych, oraz
ogromna ilość dział i innego wyposażenia. Rzecz jasna Moskwa zarówno przed
wybuchem wojny, jak i podczas jej trwania hojną ręką wspierała Arabów, lecz niemożliwym
było uzupełnienie takich strat przy jednoczesnym dalszym prowadzeniu działań.
Tym bardziej warto docenić wartość bojową sił izraelskich biorących udział w
walkach na tle tradycyjnie liczniejszego przeciwnika, który w dodatku podniósł
w przededniu wojny poziom wyszkolenia swych własnych sił na nigdy wcześniej nieosiągalny
poziom – a mimo to uległ mocy izraelskiego oręża.
Poddający sie żołnierze Egipscy
Ocena przebiegu działań wojennych nie może być kompletna
bez próby analizy warunków pola walki na którym przyszło mierzyć się oby
walczącym stronom. Zarówno Arabowie, jak i Izraelczycy mieli na wielu poziomach
olbrzymie kłopoty, by dostosować się do rzeczywistości często kompletnie innej
od tej, która znano z wojskowych procedur i szkoleń. Przede wszystkim olbrzymią
niespodzianką i to pomimo doświadczeń wyniesionych z Wojny na Wyczerpanie było
zagrożenie płynące dla izraelskiego lotnictwa ze strony arabskiej rakietowej
obrony przeciwlotniczej, choć trzeba odnotować, że zwykło się demonizować straty
spowodowane tym rodzajem uzbrojenia. Koniec końców strona izraelska potrafiła zgrać
wysiłek wojsk lądowych i sił powietrznych, że ostatecznie doprowadziła do
niemal kompletnej destrukcji obrony przeciwlotniczej – nie bez wydatnej pomocy
przeciwnika zresztą. Nadmierna wiara w siłę rażenia radzieckich rakiet
przeciwlotniczych spowodowała też inne zjawisko – bardzo słabe zaangażowanie
arabskiego lotnictwa w misje obliczone na wsparcie własnych sił lądowych.
Lotnictwo arabskie przebudziło się w tym zakresie dopiero w obliczu
nadciągającej w szybkim tempie kompletnej klęski własnych wojsk podejmując duży
wysiłek, który jednak został skutecznie sparaliżowany przez stosujące dużo
lepszą taktykę i posiadające znacznie lepiej wyszkolonych pilotów izraelskie
lotnictwo. Nie znamy dokładnego współczynnika strat obu stron w efekcie walk
powietrznych, ale był on zdecydowanie korzystniejszy dla Izraelczyków, którzy kolejny
raz dowiedli, że ich siły powietrzne są jedna z najlepszych tego rodzaju
formacji ówczesnego świata. Piloci państw arabskich zaangażowanych w konflikt
posiadali porównywalny do izraelskiego sprzęt, ale w wielu wypadkach nie
potrafili wykorzystać jego zalet, nadal działali sztampowo i powtarzalnie, a okazywana
wielokrotnie osobista odwaga nie rekompensowała wymienionych wyżej
niedostatków. Po stronie izraelskiej działania sił powietrznych poddane zostały
ogromnej, ale i konstruktywnej krytyce. Zrewidowano przede wszystkim stosowaną taktykę
działań przeciw nieprzyjacielskiej rakietowej obronie przeciwlotniczej słusznie
uznając tę groźna broń jako stały już i nieusuwalny element pola walki. W ciągu
kolejnych dekad miało to przynieść znakomity plon w postaci doprowadzenia do
perfekcji sztuki przełamywania rakietowej i radiolokacyjnej obrony przeciwnika.
Podpisanie porozumienia w Camp David - 1978 rok
Jeśli jesteśmy przy charakterystyce materiału ludzkiego należy
odnotować, że po stronie państw arabskich wyraźnej poprawie uległ poziom
umiejętności prezentowany przez kombatantów właściwie wszystkich szczebli.
Ogromny wpływ na błędy operacyjne egipskiego tandemu Szazli-Ismail, podobnie
zresztą jak w przypadku wyższego dowództwa syryjskiego miał stały wpływ
czynników politycznych. Za błędy popełnione przez Sadata obaj generałowie
egipscy zapłacili zresztą stanowiskami, co było równie niesprawiedliwym posunięciem,
jak dymisja udzielona generałowi Elazarowi. Jeszcze gorszy los spotkał
wytypowanych do roli „kozłów ofiarnych” militarnej klęski syryjskich dowódców.
Assad wytypował jako odpowiedzialnych za niepowodzenie oficerów pochodzenia
druzyjskiego, z których część została krótko po wojnie zamordowana w katowniach
syryjskiej służby bezpieczeństwa. Z czasem zresztą syryjski dyktator zmienił
zdanie i doczesne szczątki nieszczęsnych oficerów spoczęły ostatecznie wśród
popiołów poległych w czasie wojny ich podkomendnych i dziś oficjalna syryjska
historiografia wspomina te postacie jako poległych w walce z Izraelem.
Warto także zwrócić uwagę na olbrzymi problem, jakim było
znaczne zwiększenie odporności piechoty w walce z bronią pancerną poprzez
masowe użycie najpierw przez stronę arabską, a potem także i przez Izraelczyków
kierowanych rakiet przeciwpancernych. Dość beztroska taktyka walki z piechotą
dotychczas opierająca się o śmiałe pancerne szarże szybko okazała się przyczyną
wielkich strat. Nawet po nabyciu bolesnych doświadczeń z pierwszych dni wojny
wielu dowódców izraelskich miało duży problem w prowadzeniu skutecznych działań
przeciw umocnieniom obsadzonym przez piechotę uzbrojona po zęby w ręczną broń
przeciwpancerną, co znakomicie pokazał przebieg walk o „Chińską Farmę”.
Zdeterminowany i dobrze wyposażony, często walczący z wielką pogardą śmierci
żołnierz arabski dowodzony przez kompetentnych oficerów stał się bardzo trudnym
przeciwnikiem. Jeśli można wskazać konkretny powód gwałtownego załamania się
egipskiej i syryjskiej strategii i klęski w wymiarze operacyjnej to jest to
zdecydowanie bezkrytyczne i nie uwzględniające lokalnych uwarunkowań implementowanie
radzieckiej myśli wojskowej w procesie szkolenia sił arabskich. Ścisła
centralizacja i próby działania zwartymi formacjami pancernymi bez względu na
warunki terenowe i przy w sumie słabym rozpoznaniu przyniosły Arabom
katastrofalne straty i to pomimo niesłychanego męstwa ich żołnierzy.
Dzień dzisiejszy w "Dolinie Łez"
O ile zatem w
wymiarze militarnym wojna zakończyła się druzgocącym zwycięstwem Izraela,
polityczne następstwa brutalnego i krwawego konfliktu w sposób zdecydowany
sposób zmieniły po latach sytuacje na Bliskim Wschodzie. Wojna i jej wynik
pokazały z cała mocą niemożliwość militarnego pokonania Izraela w
konwencjonalnej wojnie. Doskonale zrozumiał to Anwar Sadat, który potrafił
przekuć klęskę w swój wielki polityczny triumf. Po długotrwałych i trudnych
negocjacjach wojenna klęska zaprowadziła go najpierw do odzyskania kontroli nad
Kanałem Sueskim i ponownym po latach uruchomieniu żeglugi ta arcyważną wodną
arterią, a potem do trwałego egipsko-izraelskiego pojednania i ustalenia stałej
i wolnej od wojennej groźby granicy. Koniec końców, zerwanie z zależnością od
ZSRR, reorientacja na Zachód i wreszcie zyskanie trwałego pokoju z Izraelem
uczyniły z Anwara Sadata największego męża stanu w nowożytnej historii Egiptu –
zapłacił za to życiem w efekcie udanego zamachu dokonanego w spektakularny
sposób przez islamskich ekstremistów z szeregów
własnej armii. Uznanie Państwa Izraela przez Egipt było też olbrzymim sukcesem
dyplomacji izraelskiej, choć proces pokojowy był bardzo długi i bolesny. Zmiana
warty na izraelskich szczytach władzy polegająca na wyborczej klęsce Partii
Pracy i przejęciu władzy przez prawicę z Menachemem Beginem na czele znacznie
utrudniła i tak skomplikowane negocjacje. Ewakuacja okupowanego Synaju w szerokich
kręgach izraelskiego społeczeństwa odebrana została jako przyznanie się do
klęski w wojnie, a przede wszystkim doprowadziła do potężnych pęknięć w relacji
państwo-obywatel. Wszak, po zakończeniu negocjacji mieszkańcy izraelskich
osiedli na Synaju w Jammit zapewnieni wcześniej przez Ariela Szarona o bronieniu
ich domostw przez armię za wszelką cenę, zostali przez tę samą armię w
dramatycznych okolicznościach usunięci z domów i farm siłą.
Syria Assada pozostała śmiertelnym wrogiem Izraela, choć jasnym
było, że w otwartej walce nie jest on w stanie odzyskać kontroli nad Golanem.
Wkrótce też syryjski dyktator przeniósł konfrontację z nienawistnym wrogiem na
płaszczyznę walki za pomocą wspieranych szerokim strumieniem pieniędzy i broni
grup terrorystycznych. Do dziś Linia Purpurowa nie stała się granicą pomiędzy
dwoma zwaśnionymi krajami, ale obecny Golan nie przypomina już dawnych pustkowi
pokrytych bunkrami i zasiekami – wraz ze spadkiem zagrożenia ze strony
syryjskich sił zbrojnych rozkwitły na Golanie druzyjskie wioski, farmy i
miasteczka. Dziś rozbudowany system wygodnych dróg pozwala dotrzeć niemal w
każdy zakątek terenu, a stoki Góry Hermion są uznaną bazą turystyczna dla
miłośników sportów zimowych. I tylko pozostające wciąż w „Dolinie Łez” wypalone
wraki czołgów i pojazdów pancernych przypominają o dramatycznych wydarzeniach
mających miejsce niemal równo pół wieku temu.
Komentarze
Prześlij komentarz