Sześć Czerwcowych Dni. Wojna izraelsko-arabska 1967 roku
1.
Wszystkie
drogi prowadzą ku wojnie…
Usiłując wskazać przyczyny wybuchu wojny 1967 roku można
by właściwie ograniczyć się do jednej – nadrzędnej – samego istnienia Państwa
Izraela. Oczywiście obraz ówczesnych zdarzeń nie może być tak lakoniczny i
pozbawiony głębi, lecz fakt istnienia tego kraju w obliczu otwartej wrogości właściwie
wszystkich jego sąsiadów implikował stale wszystkie poczynania państw arabskich
od 1949 roku. Wydarzenia z 1956 roku tylko spotęgowały niechęć do kłopotliwego
sąsiada i stale popychały Egipt i Syrię do poszukiwania rozwiązania
skutkującego likwidacja izraelskiej państwowości. Było to niełatwe z uwagi na brak
realnej współpracy, bo krótkotrwały (1958-1961) epizod, którym była unia obu
krajów występująca pod nazwą Zjednoczona Republika Arabska miast zbliżyć oba
kraje do osiągnięcia wspólnego celu miał dokładnie odwrotny skutek. Sprawie
pokonania Izraela zdecydowanie służyły imperialne ambicje Nasera, który uwikłał
Egipt w krwawą i kosztowną wojnę domową w Jemenie, ani kolejne przewroty polityczne
w Damaszku. W konsekwencji ani Syria, ani Egipt nie były mimo obfitego
transferu uzbrojenia z ZSRR zdolne do militarnej konfrontacji z Izraelem. Damaszek
od Kairu dzieliło więcej spraw – o ile Naser świadomie starał się zająć pozycję
autentycznego przywódcy świata arabskiego, o tyle Damszek (bez względu na to
kto aktualnie nim rządził) stale wzdychał do pamięci o idei Wielkiej Syrii i
przede wszystkim interesowała go możliwych uzyskania nabytków terytorialnych
mających tę ideę urzeczywistnić.
Zarówno Kair, jak i Damaszek w publicznym dyskursie stale
uprawiały wybitnie agresywną retorykę skupiając się bezustannym grożeniu
Izraelowi. „Zaakceptujemy jedynie wojnę. Poprzysięgliśmy spłukać tę ziemię
waszą krwią. Wyrzucić was, agresorów, wrzucić was do morza” – powiedział 24
maja 1966 roku w swym przemówieniu ówczesny Minister Obrony Syrii, Hafez al-Assad.
Wtórował mu podobnym tonem sam Gamal Abdel Naser mówiąc między innymi na forum
ONZ - „Jedynym rozwiązaniem problemu
Palestyny jest, by sprawy powróciły do warunków sprzed popełnienia błędu – a więc
zlikwidowanie istnienia samego Izraela”. Choć poza Syrią tej agresywnej i
pełnej szowinistycznych elementów retoryce nie towarzyszyła militarna
konfrontacja władze Izraela nie mogły przechodzić wobec niej zupełnie milcząco.
Oczywiście w oczach Tel-Avivu sprawy wyglądały nieco inaczej i w tej optyce głównym
winowajcą powstania przywołanej właśnie kwestii palestyńskiej był właśnie Kair,
Damaszek i Amman. To Syria, Egipt i Jordania zajęły w drodze aneksji pozostałe
po izraelskim zwycięstwie w Wojnie o Niepodległość obszary palestyńskie kładąc
tym samym kres marzeniom Palestyńczyków o ich samodzielnej państwowości. Fakt,
że żaden z sąsiadów nie usiłował nawet tworzyć pozorów palestyńskiego
samostanowienia rząd w Tel-Aviv doszedł do prostej i najbardziej oczywistej
konkluzji, że owa poruszana wciąż na arenie międzynarodowej kwestia palestyńska
wcale nie jest istotą, ani osią konfliktu. Dla Tel-Avivu jasnym stało się, że
chodzi o być albo nie być Izraela jako samodzielnego państwa. Nic zatem nie
budziło takich obaw izraelskich decydentów jak wizja zbudowania trwałego
antyizraelskiego frontu przez trzy państwa ościenne. Bez względu na aktualną sytuację
polityczną od początku lat sześćdziesiątych Izrael zintensyfikował zatem
starania o modernizacje i wzmocnienie swych sił zbrojnych uznając milcząco
kolejny konflikt zbrojny za kwestię czasu.
Gamal Naser
Działania zmierzające do zbudowania odpowiedniego
arsenału udało się zrealizować dość skutecznie poprzez zakup nowoczesnych
francuskich samolotów Mirage III, czy amerykańskich czołgów M-48 „Patton” z
Niemiec Zachodnich. Znacznie gorzej sprawy miały się w kwestii poszukiwania
strategicznego partnerstwa politycznego z którymś z wielkich mocarstw. Zarówno
wielka Brytania, jak i Francja po 1956 roku nie były zainteresowane
bezpośrednim wspieraniem Izraela w sytuacji zagrożenia państwa przez arabskich
sąsiadów. Moskwa była otwarcie wroga, a Waszyngton nie kwapił się z politycznym
wsparciem z uwagi na swoje rosnące zaangażowanie w Wietnamie Południowym. Sytuacja
ta w znacznej mierze paraliżowała aktywność izraelskiej dyplomacji, a przy
okazji potęgowała uczucie osamotnienia wobec zagrożenia. Obawa o powtórzenie
sytuacji z 1956 roku na tyle wpływała na rząd izraelski, że od połowy lat sześćdziesiątych
znalazł się w politycznej defensywie wobec coraz agresywniejszej postawie Kairu,
a przede wszystkim Damaszku. Jedynym plusem tej sytuacji było trwanie Ammanu
wobec własnych kłopotów z wielką liczbą ludności pochodzenia palestyńskiego
przy założeniu, że kolejny konflikt zbrojny przysporzy więcej kłopotów niż
korzyści. Nie oczekiwano jednak, że sytuacja taka może trwać w nieskończoność. Król
Jordanii Hussejn, powiązany licznymi interesami z Zachodem od 1964 roku, czyli
od powołania do życia OWP poddawany był coraz silniejszej presji mającej na
celu zmianę polityki kraju na zdecydowanie antyizraelską. W tym układzie - z
czego zresztą Hussejn zdawał sobie doskonale sprawę – Jordania miała być jedynie
zapalnikiem wywołującym nowy konflikt zbrojny. Wspierane przez Egipt
terrorystyczne ataki OWP prowadzone z terytorium Zachodniego Brzegu miały w
założeniu doprowadzić do ostrej izraelskiej reakcji militarnej, której skutkiem
miała być inwazja sił syryjskich i egipskich skutkująca ostateczna klęską
Izraela. Koniec końców, jesienią 1966 roku w serii rajdów sił palestyńskich na
terytorium Izraela zabito dziesięć osób. Przerażony wizją izraelskiej reakcji
Hussejn wysłał potajemnie i za pośrednictwem USA list kondolencyjny do rządu
izraelskiego na którego czele stał wówczas Levi Eszkol. Nie miał on o liście
pojęcia, gdy na nadzwyczajnym posiedzeniu gabinetu decydował o skali
izraelskiej reakcji militarnej, gdyż ten skutkiem nieudolności i opieszałości
pracowników ambasady USA w Tel-Aviv nie dotarł do adresata.
Izraelskie "Centuriony"
Operacja „Shredder”, która miała być odpowiedzią na
działania sił palestyńskich zaplanowana została jako uderzenie na przygraniczną
wioskę Es Samu, z której to miejscowości pochodzić mieli sprawcy udanego
zamachu na patrol izraelskich żołnierzy. W akcji udział wzięło około 4000
żołnierzy ubezpieczanych przez broń pancerną, w tym czołgi „Centurion”. Graniczną
rzekę Jordan przekroczyły dwie grupy bojowe – pierwsza złożona była z 400
spadochroniarzy i 60 saperów wspieranych przez osiem czołgów, drugą natomiast
tworzyło około setki spadochroniarzy i saperów wspieranych przez trzy „Centuriony”.
Izraelczycy bo błyskawicznym zajęciu Es Samu ewakuowali całą ludność cywilną,
po czym przystąpili do systematycznego równania zabudowań z ziemią. Reagując na ten akt agresji do walki
przystąpił jordański 48 batalion Piechoty wspierany przez samoloty Hawker „Hunter”
Królewskich Sił Powietrznych. Wprawdzie oddziały izraelskie szybko pokonały
Jordańczyków zestrzeliwując także jednego z „Hunterów”, ale zginął dowodzący
batalionem spadochroniarzy pułkownik Yoam Shaham, a rannych zostało dziesięciu
kolejnych żołnierzy. Po stronie jordańskiej zginęło szesnastu żołnierzy i
trzech cywilów, było tez wielu rannych.
Czołgi "Patton" armii jordańskiej
Pomyślana pod presją wydarzeń jako półśrodek operacja przyniosła ogromny zawód pomysłodawcom – nie tylko obróciła przeciw Izraelowi światową opinię publiczną, ale jeszcze popchnęła Jordanię wprost w objęcia arabskich sojuszników. Ku refleksji skłaniały też prowadzone przez Kair i Damaszek na dużą skalę zakupy uzbrojenia w ZSRR, już w 1966 roku oceniano, że kraje te mają najprawdopodobniej trzykrotna przewagę w sprzęcie wojskowym nad Izraelem. Mimo wszystko, rząd izraelski nie uważał sytuacji za szczególnie niebezpieczną – trwająca na granicy z Syrią „Wojna o wodę” nie była szczególnie kosztowna, skutecznie utrudniając Arabom realizację planu odcięcia Izraela od wody z Jordanu, a siły zbrojne tego kraju oceniano bardzo nisko – głównie z uwagi na brak wyszkolonej kadry oficerskiej i niski poziom umiejętności poborowych. Także Egipt nie jawił się jako przeciwnik szczególnie groźny. Od lat przecież jedna trzecia jego sił zbrojnych tkwiła w Jemenie, gdzie mimo rosnących kosztów końca walk nie było widać. Egipska gospodarka trwała w marazmie, więc Naser zdając sobie sprawę z nastrojów ulicy w żadnym wypadku nie chciał kolejnej otwartej wojny z Izraelem, jednakże wiązał go z Damaszkiem traktat wojskowy o pomocy zbrojnej w wypadku agresji państwa trzeciego (czytaj Izraela), który należało rzecz jasna respektować. Obie strony znalazły się w swego rodzaju klinczu, ale jak na standardy bliskowschodnie do militarnej konfrontacji było wciąż jeszcze bardzo daleko, choć obie strony zachowywały się coraz bardziej wyzywająco.
2.
Tkufat
HaHamtana
Na poważnie wojną zapachniało w styczniu 1967 roku, gdy
Izrael ponownie zaczął domagać się na forum ONZ przyznania mu zwierzchności nad
Strefa Zdemilitaryzowaną na Wzgórzach Golan. Żądanie to posłużyło władzom w Damaszku
na rozpętanie kolejnej kampanii antyizraelskiej i zintensyfikowanie napadów
ogniowych z obszaru Golanu, przede wszystkim zaś stało się dla władz syryjskich
zapowiedzią przeprowadzenia przez IDF poważnej operacji militarnej na granicy w
celu opanowania przemocą spornego terytorium. Rzeczywiście – w Izraelu powstały
plany operacji militarnej z użyciem przynajmniej kilkunastu tysięcy żołnierzy
wspartych siłami powietrznymi i bronią pancerną, ale zostały one poddane miażdżącej
fali krytyki przez najbardziej wpływowych izraelskich wojskowych. W ich opinii
armia syryjska nie była wprawdzie wymagającym przeciwnikiem, ale operacja taka
byłaby jawnym przejawem agresji ze strony Izraela, który nie tylko
doprowadziłby błyskawicznie do eskalacji wojny o sąsiednie kraje, ale przede
wszystkim doprowadziłby do natychmiastowej izolacji Izraela na arenie
międzynarodowej.
Izraelskie myśliwce Mirage III
Ostatecznie zdecydowano się na zupełnie inny wariant działania mając w pamięci straszliwą krytykę nadmiernej reakcji na działania antyizraelskie z Zachodniego Brzegu. Tel-Aviv zamierzał wciągnąć Syrię w prostą intrygę, w efekcie której militarna akcja o niewielkiej skali nie zostałaby przyjęta przez społeczność międzynarodową jako akt ewidentnej agresji, lecz za słuszne i uzasadnione działanie. Syryjczycy połknęli przynętę – 7 kwietnia o poranku, w sektorze obserwowanym przez syryjskich żołnierzy pojawił się traktor, który zaczął prace polowe na obszarze DMZ. Jak bywało już w przeszłości wielokrotnie Syryjczycy natychmiast otwarli ogień w stronę traktora, co spowodowało izraelską reakcję w postaci ognia broni automatycznej i ostrzału moździerzowego wykrytych stanowisk obserwacyjnych. Naturalnie siły syryjskie odpowiedziały zmasowanym ostrzałem artyleryjskim na który zareagowały przygotowane do akcji siły powietrzne Izraela, okładając bombami kolejne ujawniane stanowiska ogniowe artylerii przeciwnika. Samoloty z Gwiazdami Dawida na skrzydłach ruszyły śmiało do ataku w całym pasie przygranicznym i artyleria syryjska przystąpiła w rewanżu do ostrzału obiektów cywilnych – tylko na obszarze kibucu Gaddot spadło ponad trzysta pocisków różnych kalibrów. W odpowiedzi izraelskie maszyny zaatakowały szereg miejscowości na przedmieściach Damaszku, czego z kolei zignorować nie mogły syryjskie siły powietrzne. Na przechwycenie maszyn izraelskich posłano myśliwce MiG-21, które jednak wpadły w pułapkę i poniosły sromotną porażkę w walkach z Mirage III. Nie była to pierwsza zakończona ofiarami konfrontacja tych samolotów (13 lipca 1966 roku pilot Joram Agmon odniósł pierwsze potwierdzone zwycięstwo na Mirage III przeciw MiG-21), ale pierwsza w takiej skali – łupem izraelskich pilotów padło aż sześć MiGów, z czego dwa spadły dosłownie na przedmieścia Damaszku na oczach tysięcy gapiów.
Trudno było o większy policzek dla syryjskich sił
zbrojnych. Wprawdzie strata sześciu samolotów mogła zostać szybko uzupełniona
przez nowe zakupy w ZSRR niemniej jednak jasnym było, że syryjskie siły
powietrzne są dużo gorzej zorganizowane, a przede wszystkim wyszkolone od ich
izraelskiej przeciwniczki. Bardzo źle doniesienia o rezultatach walki
zareagowała też Moskwa, która zawsze źle reagowała na wszelkie doniesienia o
słabości produkowanego ZSRR sprzętu wojskowego konsekwentnie dbając o
podtrzymanie mitu o nadzwyczajnej wartości bojowej swych sił. Ku zdziwieniu
premiera Eszkola w sumie skuteczna operacja przeciw siłom syryjskim obróciła
się przeciw niemu w jeszcze większym stopniu niż atak na Es Samu – część wojskowych
z Mosze Dayanem na czele oskarżyła premiera wprost o dążenie do wojny i igranie
z bezpieczeństwem Izraela. Należy przypuszczać, że na tym etapie rozwoju
sytuacji armia izraelska rozpoczęła już aktualizację swoich planów operacyjnych
pod kątem zaadoptowania ich do obecnej sytuacji. Tymczasem, 21 kwietnia
Minister Spraw Zagranicznych ZSRR Jakow Malik oficjalnie ostrzegł rząd izraelski
przed dalszą eskalacja działań wojennych „za które wyłączna odpowiedzialność
spocznie na Rządzie Izraela”.
Egipskie czołgi na Synaju
Generalnie, wśród członków gabinetu Eszkola nie było jednomyślności na temat tego, co należy właściwie zrobić. Podtrzymywanie „wysokiej temperatury” konfliktu nie było na dłuższą metę Izraelowi na rękę – owszem, oczywistym było dalsze prowadzenie działań militarnych przeciw siłom syryjskim w związku z ich akcjami artyleryjskimi, a przede wszystkim, w związku z kontynuowaniem arabskich prac nad regulacją dopływów Jordanu, które ostro kolidowały z własnymi planami dotyczącymi gospodarki wodnej Tel-Avivu. Do tego celu wystarczały w zupełności środki Dowództwa Północnego, ale jakakolwiek forma eskalacji działań nieuchronnie prowadzić musiała do przynajmniej częściowej mobilizacji, której ekonomiczne efekty byłyby dla budżetu państwa na dłuższą metę rujnujące, tworzyły zatem konkretny horyzont czasowy. W ówczesnej sytuacji jednak brak decyzji też był decyzją – Eszkol nie będąc w stanie podjąć konkretnych decyzji (a zgodnie z tradycją jako Premier był także Ministrem Obrony), w istocie próbował grać na czas.
Jeszcze w kwietniu 1967 roku podczas spotkania Luciusa D.
Battle’a pełniącego funkcje ambasadora USA w Kairze z Gamalem Naserem, odniósł
on wrażenie, że wobec napięć wewnętrznych w Egipcie przywódca kraju jest gotów
spróbować militarnej konfrontacji z Izraelem w celu konsolidacji narodu wokół
swego przywództwa. Nie jest jasnym, czy informacja ta dotarła do Tel-Avivu, ale
nawet i bez tego wywiad izraelski zajmujący się analizą wypowiedzi liderów
arabskich musiał dojść wiosną 1967 roku do bardzo podobnych wniosków. Co
ciekawe – motyw walki z Izraelem był stałym elementem dyplomatycznej i
propagandowej gry z udziałem Damaszku i Kairu. W razie potrzeby używano
argumentu słabego zaangażowania militarnego w konfrontację ze wspólnym wrogiem,
co z reguły przynosiło ten efekt, że podgrzewało temperaturę dyplomacji i
nakręcało spiralę nienawiści w propagandzie, ale raczej nie skutkowało bezpośrednio
konkretami w działaniu. Teraz jednak, w związku z dyskusją na temat
potencjalnego przeprowadzenia poważnej operacji zaczepnej przeciw Syrii, naczelne
dowództwo IDF nie mogło zignorować gotowości ośrodka władzy politycznej w
Egipcie do wojny, gdyż przystąpienie Egiptu do walki mogło mieć opłakane skutki
dla Izraela. Wprawdzie zamiary izraelskie wobec Syrii uległy wygaszeniu, ale
temat potencjalnego zagrożenia ze strony Egiptu pozostał.
Niespodziewanie, za sprawą Icchaka Rabina – szefa Sztabu
IDF – w początkach maja powrócił temat operacji militarnej przeciw Syrii. Mowa
była o uderzeniu na tyle silnym, by załamać reżim zainstalowany w Damaszku, co
mogło przynieść trwałe rozerwanie antyizraelskiego pierścienia. Na taką propozycję
Eszkol niepewny postawy globalnych mocarstw odpowiedział negatywnie. Jeśli jednak
początek maja przyniósł pewne wygaszenie nastrojów wojennych wszystko zmieniło
się wraz z wejściem do gry Moskwy. 15 maja 1967 toku przed tradycyjną doroczną
parada wojskową, której organizację zaplanowano w izraelskiej części Jerozolimy,
ambasador ZSRR Czuwachin niespodziewanie odwiedził premiera Eszkola i stanowczo
przestrzegł go, przed użyciem sił zbrojnych przeciw Syrii. W pierwszym odruchu Eszkol
kategorycznie zaprzeczył istnieniu takich planów, jednakże cała ta sytuacja
mocno zaniepokoiła zarówno Premiera, jak i cały jego gabinet. Owszem,
dyskutowano kilkukrotnie taką możliwość, natomiast siły zbrojne Izraela nie
podjęły żadnych przygotowań do realizacji opcji siłowej przeciw Syrii. Źródłem
sowieckiego zaniepokojenia mógł być radziecki wywiad (od czasu do czasu udawało
się służbie bezpieczeństwa łapać pracujących na rzecz radzieckiego wywiadu), a
ponieważ rozmowy prowadzono wyłącznie w najwęższym kręgu ścisłego ośrodka
władzy możliwość taka była bardzo niepokojąca. Nikt nie wiedział, że dzień
wcześniej w Moskwie podczas kurtuazyjnej wizyty Anwar Sadat spotkał się z
Premierem Kosyginem, Przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej ZSRR Podgornym i
Ministrem Spraw Zagranicznych Gromyką. Powiedzieli oni Sadatowi dokładnie to
samo, co nazajutrz powie Eszkolowi Czuwachin – o poważnych izraelskich
przygotowaniach do ataku na Syrię. Informacja ta natychmiast została przesłana
do Kairu i jeszcze tej samej nocy Naser spotkał się z Marszałkiem Amerem
stojącym na czele egipskich sił zbrojnych. Z tego spotkania Prezydent Naser
wyszedł z informacją, że egipskie siły zbrojne są w stanie nie tylko odeprzeć
ewentualne uderzenie Izraela, ale także przejąć inicjatywę i uderzyć na
terytorium wroga. Realna sytuacja Egiptu, który nadal utrzymywał mniej więcej
jedną trzecią swych sił zbrojnych na obszarze Jemenu absolutnie nie upoważniała
Marszałka Amera do tak dalece idących wniosków, jednakże taka wizja
najwyraźniej odpowiadała Naserowi, gdyż następnego dnia egipskie siły zbrojne
zostały postawione w stan najwyższej gotowości bojowej. Machina ruszyła…
Izraelscy spadochroniarze
Nawet najwybitniejszemu historykowi konfliktu – Michelowi Orenowi – nigdy nie udało się w przekonujący sposób wyjaśnić motywacji radzieckich polityków, którzy zaalarmowali Kair nie mając ku temu żadnych sprawdzonych informacji. Nie jest też jasnym, co właściwie kierowało Naserem, gdy 16 maja 1967 roku zażądał od ONZ natychmiastowego usunięcia z Synaju sił pokojowych UNEF, stacjonujących tam od poprzedniego konfliktu. Egipcjanie najwyraźniej nie zamierzali nawet czekać na decyzję U Thanta, gdyż w ciągu kolejnej doby na Synaju znalazło się już około 90 000 egipskich żołnierzy i około 600 czołgów. Oczywistą reakcją Izraela musiało być przygotowanie własnej mobilizacji, co natychmiast zaproponował Rabin. Gdy tylko oddziały ONZ rozpoczęły ewakuację, Radio Kair poinformowało – „Oto nasza szansa, Arabowie, by zadać Izraelowi śmiertelny cios zagłady, by wymazać całą jego obecność na naszej świętej ziemi!”. Dla odmiany, Minister Spraw zagranicznych Izraela określił tę błyskawiczną ewakuację UNEFU słowami „To jak zwinięcie parasolki w momencie, w którym zaczyna padać deszcz.”
Sytuacja ta była dla Tel-Avivu bardzo trudna –
remilitaryzacja Synaju sama w sobie nie mogła stanowić dla Izraela Casus Belli –
natomiast wprowadzenie tak poważnych sił wojskowych musiało spotkać się z
reakcją, której kluczowym elementem musiała być mobilizacja. IDF na stopie
pokojowej dysponował około 50 000 żołnierzy, z których znaczna część musiała stacjonować
w północnej i centralnej części kraju. Jasnym było, że trwanie w dłuższym
okresie czasu w stanie choćby i tylko częściowej mobilizacji doprowadzi państwo
do finansowej ruiny i uniemożliwi właściwie utrzymanie dotychczasowych pozycji.
Armia izraelska była w stanie pokonać każdego przeciwnika, ale nie była zdolna
do przedłużającego się prężenia muskułów taki konflikt poprzedzającego. Na
szczęście dla Państwa Izraela Naser zupełnie nie potrafił pojąć, co jest dla
Tel-Avivu realnym i śmiertelnym zagrożeniem i niemal natychmiast wręczył
Izraelczykom na złotej tacy prawdziwy powód do wojny – 22 maja Egipt rozpoczął
blokadę Cieśniny Tirańskiej dla izraelskich statków. Mimo krótkiego załamania
nerwowego Icchaka Rabina (skutecznie ukrytego przed opinią publiczną) pod
kierownictwem zastępującego go dowódcy sił powietrznych Ezera Weizmana
przebiegła sprawnie i została zakończona 25 maja. Przygotowywała się nie tylko
armia – ludność cywilna masowo przygotowywała schrony, organizowano też
szpitale polowe i wkrótce były one w stanie przyjąć nawet 14 000 potencjalnych
rannych – zaczęło się Tkufat HaHamtana – czas oczekiwania.
Zarówno Egipt, jaki i Izrael równolegle z przygotowaniami
militarnymi starały się zapewnić sobie jak najszersze pole działania na niwie
dyplomatycznej. Nie chodziło w obu przypadkach o uzyskanie realnej militarnej
pomocy ze strony supermocarstw, lecz przede wszystkim o to, by w kulminacyjnym
momencie konfliktu inne supermocarstwo nie podjęło próby zamrożenia konfliktu. Tego
samego dnia, w którym Minister Ebanwuruszył na Zachód, egipski Minister Obrony Badran
udał się do Moskwy. Obu dyplomatów czekało srogie rozczarowanie. Ebanowi Waszyngton
miał do zaproponowania jedynie projekt międzynarodowego konwoju mającego na
celu złamanie egipskiej blokady Eijlatu pod nazwą „Operacja Regaty”. Wartością realną
było przekazanie przez USA Kosyginowi ostrzeżenia, że jeśli nie wpłynie na Kair
w celu złagodzenia egipskiej presji, do wojny dojdzie w ciągu tygodnia. To
akurat Kosygin wiedział i bez amerykańskich ostrzeżeń, więc i Badran niewiele
wskórał podczas swojej wizyty w Moskwie. Kosygin zalecał uspokojenie sytuacji
mówiąc wprost – „Poprzemy Was, ale swoje już udowodniliście i osiągnęliście polityczne
zwycięstwo”. Poza słowami, Kosygin starał się także zastopować egipskie zapędy
konkretami – poinformował swego gościa wywołując jego głęboką konsternację, że
kolejne wielkie zamówienia na radziecką broń ze strony Kairu zostaną oczywiście
zrealizowane, ale dopiero za trzy miesiące. Był to bardzo czytelny sygnał tego,
czego oczekuje Moskwa – podtrzymywania stanu militarnego napięcia bez przejścia
do fazy zbrojnej konfrontacji, co powinno skutecznie rozbroić Izrael.
Egipcjanie początkowo nie zareagowali, tym bardziej, że niespodziewanie ich
stanowisko poparł Marszałek Greczko. Już 27 maja radziecka dyplomacja straciła
jednak cierpliwość i na spotkaniu z Naserem ambasador Pożidajew zażądał
kategorycznie odwołanie planowanego ataku na Izrael. Naser ustąpił. W tym samym
czasie na spotkaniu Czuwachina z Ebenem na żądanie radzieckiego dyplomaty zagwarantowania,
że Izrael nie zaatakuje Egiptu izraelski premier odpowiedział – „To Egipt
wystrzelił pierwszy”. Mimo tego Moskwa uznała sytuacje za spacyfikowaną i pod
pełną kontrolą, choć w rzeczywistości swoją niezdarnością znacznie przybliżyła
obie strony do wojny. Jakby tego było mało, po powrocie Badrana z Moskwy Radio
Kair w dosadny sposób poinformowało o poparciu ze strony Moskwy dla egipskich
działań zbrojnych, czego Moskwa w ogóle nie zdementowała, a krótko potem radziecki
przedstawiciel w ONZ, Nikołaj Fedorenko potępił projekt zwołania Rady
Bezpieczeństwa ONZ w celu zamrożenia narastającego konfliktu, jednocześnie
porównując Izrael do III Rzeszy. W tej sytuacji ostatnią barykadą na drodze do
wojny pozostawała już tylko postawa Jordanii, której władca wciąż ociągał się z
decyzją o przystąpieniu do sojuszu egipsko-syryjskiego.
Hussejn nie kwapił się do wojny mając świadomość bardzo
słabego stanu przygotowań strony arabskiej, ale jego pole manewru kończyło się
dramatycznie szybko. Około dwóch trzecich jego poddanych stanowili Palestyńczycy,
którzy nie darowali by mu odmowy przystąpienia do wojny z Izraelem. Nastroje
były bardzo bojowe – Ahmed Szukeiri, szef OWP oznajmił w Jerozlimie – „To wojna
o ojczyznę: albo Izraelczycy, albo my. Nie ma trzeciej drogi, Żydzi z Palestyny
będą musieli wyjechać. Dopomożemy im w powrocie do ich dawnych domów. Jeśli
ktoś ze starej ludności żydowskiej przeżyje, będzie mógł zostać, ale nie wydaje
mi się, by wielu miało przeżyć.” Nie słabła potężna fala krytyki płynąca z
Damaszku i Kairu, przy czym określenie króla Hussejna mianem „Haszemickiej
kurwy” należało do tych łagodniejszych. W tej sytuacji Hussejn ugiął się i
dołączył do sojuszu oddając swe siły zbrojne na rozkazy egipskiego dowództwa.
W Izraelu natomiast dramatycznie pogarszała się sytuacja
Premiera Eszkola. Dla liderów poszczególnych ugrupowań politycznych coraz
bardziej oczywistym stawało się, że Eszkol zabrnął w ślepy zaułek i nie jest już
w stanie podejmować wiążących decyzji. Eszkol wygłosił jeszcze orędzie do
narodu by poprawić swoja pozycję, ale wypadł fatalnie – momentami wręcz jąkał
się ze zdenerwowania. W tej sytuacji, pozostając pod rosnącą presją 1 czerwca
1967 roku zrezygnował z funkcji Ministra Obrony, którym został Generał Mosze Dajan
– bohater z czasów poprzednich wojen. W zasadzie stał on na stanowisku, że w
obecnej sytuacji Izraelowi pozostaje już tylko wykonanie potężnego uderzenia
wyprzedzającego. Powiedział to bez ogródek na posiedzeniu rządu w dniu 3
czerwca 1967 roku – brał tym samym ciężar odpowiedzialności w całości na swoje
barki, gdyż jak wcześniej oświadczył – w sprawach bezpieczeństwa narodowego nie
ma demokracji i nie będzie żadnych głosowań wewnątrz gabinetu nad kolejnymi
posunięciami militarnymi. W przeciwnym razie – jak zagroził – złoży dymisję.
Klamka zapadła – za dwa dni miała wybuchnąć wojna.
3.
Na
pozycjach wyjściowych.
Największym komponentem arabskiego sojuszu militarnego dysponował
zdecydowanie Egipt. Armia licząca około 170 000 ludzi w ciągu pierwszych dni
czerwca urosła do poziomu około 210 000 ludzi, ale naczelne dowództwo egipskie
z wielu względów nie było w stanie w kampanii wykorzystać całości swych sił.
Mimo wycofania części kontyngentu z Jemenu (oddziały te posłużyły w większości
do obsadzenia południowej części Synaju) i mobilizacji do dyspozycji generała
Murtagiego dowodzącego siłami na Synaju oddano około 100 000 żołnierzy, zatem
mniej więcej połowę całości. Nadal około 50 000 Egipcjan stacjonowało na
terytorium Jemenu, a pozostałe jednostki rozmieszczono głównie w okolicach Kairu.
Oddziały skierowane na Synaj rozwinięto pod nadzorem sześciu sztabów dywizji
(czterech piechoty, jednej pancernej i jednej zmechanizowanej), improwizowanej
grupy bojowej, oraz trzech brygad samodzielnych (w tym dwóch pancernych).
- 20 Dywizja Piechoty OWP „Gaza” generała majora Hasniego
zajęła pozycje w północnej części Strefy Gazy, w rejonie Rafah-Chan Junis. Jednostka
ta została solidnie wzmocniona przez liczne pododdziały egipskiej artylerii i
oddział pancerny posiadający 50 czołgów typu „Sherman”.
- 7 Dywizja Piechoty generała majora Solimana rozlokowana
została w trójkącie zachodnie przedmieścia Rafah-El Arisz-Bir Lahfan.
- 2 Dywizja Piechoty generała majora Naguiba rozwinęła się
w rejonie Abu Agheila-Quselma.
- Zgrupowanie „Szazli” generała majora el-Szazliego
zabezpieczyła południowe skrzydło 2 Dywizji Piechoty i przedłużyła front na
południe.
- 6 Dywizja Zmechanizowana generała majora el-Kadera
Hassana częścią sił zabezpieczyła odcinek granicy w rejonie Kuntilli. Pozostałe
jednostki dywizji, wzmocnionej 1 Samodzielną Brygadą Pancerną zgrupowano w głąb
wyznaczając im rolę rezerwy.
- Samodzielna Brygada Piechoty brygadiera Khalila
obsadziła rejon Szarm el-Sheik.
- 3 Dywizja Piechoty generała majora Nassera zgrupowana
została w rejonie Jebel Libni-Bir Hasna współtworząc drugi rzut sił egipskich.
- 4 Dywizja Pancerna generała majora el Ghaula zajęła
pozycje w środkowej części Synaju, rozrzucając swe poszczególne komponenty na dość
dużej przestrzeni. Wyznaczono jej rolę rezerwy operacyjnej.
W sumie siły te posiadały na swym wyposażeniu około 950
czołgów, 200 dział pancernych, około 1000 innych pojazdów i niemal 1000 dział i
moździerzy. W zasadzie największą zaletą zgrupowania egipskiego rozwiniętego na
Synaju było bardzo wysokie morale żołnierzy. Świadomość nadchodzącej
konfrontacji ze znienawidzonym wrogiem zdecydowanie pobudzała żołnierzy
egipskich do czynu i w szeregach mówiono wyłącznie o wielkiej ofensywie i ostatecznym triumfie.
Lista problemów i słabości była znacznie dłuższa. Podstawową słabością armii
egipskiej było jej ścisłe scentralizowanie – Marszałek Amer starał się kontrolować
osobiście każdy możliwy aspekt funkcjonowania sił zbrojnych, co bardzo
negatywnie wpływało na inicjatywę podkomendnych. Ścisła centralizacja wydłużała
proces podejmowania decyzji, co czyniło siły egipskie dość nieruchawymi i ociężałymi.
Sztab Amera przygotował dwa plany operacyjne – „Zwycięstwo” i „Świt”. Pierwszy
z nich zakładał powstrzymanie izraelskiego uderzenia na starannie
przygotowanych pozycjach obronnych, po czym przejście do ofensywy. Drugi plan
miał wybitnie ofensywny charakter i zakładał rozstrzygnięcie kampanii poprzez
zmasowane natarcie sił egipskich w dwóch kierunkach – wzdłuż pasa nadmorskiego
na północ, oraz poprzez Negev w stronę granicy jordańskiej, by uzyskać
bezpośredni kontakt z sojusznikiem. Wprawdzie po wkroczeniu sił egipskich na
Synaj natychmiast rozpoczęto rozbudowę inżynieryjną zajmowanych stanowisk, ale
jednocześnie zdecydowano się na wariant ofensywny, wyznaczając dzień 27 maja
jako termin rozpoczęcia ofensywy. Jak wiemy, do uderzenia nie doszło z powodu
radzieckiej interwencji dyplomatycznej i podwładni Amera dowodzący
poszczególnymi związkami bojowymi nie bardzo wiedzieli czego właściwie się od
nich oczekuje.
Bombowiec Tu-16 egipskich sił powietrznych
Bardzo silne liczebnie było egipskie lotnictwo – posiadało około 420 samolotów bojowych, z których większość należała do nowoczesnych typów. Samych MiG-21 było w inwentarzu około 200. Egipcjanie posiadali także maszyny bombowe Ił-28 i Tu-16, szturmowe Su-7, oraz liczne myśliwce starszych typów (MiG-17 i MiG-19). Słabością tej niemałej powietrznej armady był niezbyt wysoki poziom wyszkolenia na wszystkich szczeblach, oraz bardzo słaby poziom zabezpieczenia infrastruktury baz lotniczych. Część personelu latającego miała wprawdzie doświadczenie bojowe, ale w większości przypadków rzecz dotyczyła zadań związanych ze wsparciem wojsk naziemnych.
Mimo zapewnień Amera egipskie wojska lądowe wcale nie
były do wojny przygotowane. Zaniechano zgromadzenia dostatecznej ilości zaopatrzenia
w strefie tyłowej jednostek bojowych, a mobilizacyjne rozwinięcie wielu pododdziałów
nie było należycie nadzorowane, w efekcie czego brakowało często elementarnego
wyposażenia żołnierzy. Problemem armii egipskiej byli także sami żołnierze.
Brakowało wyszkolonego personelu na niższych stanowiskach oficerskich i
podoficerskich. Część rekrutów była bardzo słabo wyszkolona w obsłudze
wyspecjalizowanego sprzętu, co negatywnie wpływało na stan gotowości bojowej wyposażenia.
Znakomita większość posiadanego uzbrojenia pochodziła z ZSRR i mimo stosunkowej
prostoty konstrukcji bardzo niski poziom kultury technicznej egipskich
żołnierzy powodował, że najprostsze czynności związane z konserwacją sprzętu
stanowiły wielkie wyzwanie. Mimo wszystko, choćby z uwagi na swą wielkość siły
wchodzące w skład Frontu Synajskiego stanowiły dla Izraela poważne zagrożenie,
którego nie wolno było lekceważyć.
MiG-17 lotnictwa syryjskiego
Znacznie mniejszym potencjałem dysponował król Hussejn. Jordańskie siły zbrojne tworzyło około 55 000 żołnierzy skupionych w 11 brygadach sił lądowych. Dziewięć z nich rozmieszczono na granicy z Izraelem, na Zachodnim Brzegu Jordanu. Siły te dysponowały około 270 czołgami (między innymi M-48 „Patton” i 200 działami i moździerzami. Oddziały jordańskie były zorganizowane i wyszkolone z udziałem zachodnich specjalistów/instruktorów, oraz wyposażone w ogromnej większości w zachodni sprzęt, który w niczym nie ustępował wyposażeniu sił izraelskich. Żołnierz jordański był żołnierzem zawodowym, był zdyscyplinowany i dość dobrze wyszkolony taktycznie, a w walce dowodzili nim inteligentni i kompetentni oficerowie. Słabością Królewskich Sił Zbrojnych było bardzo słabo rozwinięte lotnictwo ( około 20 sprawnych samolotów Hawker „Hunter”), oraz nie najlepiej funkcjonująca łączność. Z uwagi na sytuacje społeczno-polityczną i ciągłą obawę o zamach stanu Hussejn starał się utrzymywać ścisłe scentralizowanie procesu dowodzenia, co podobnie jak w przypadku Egipcjan miało fatalny wpływ na zdolność do okazywania własnej inicjatywy przez dowódców niższych szczebli. Mimo wszystko oddziały jordańskie były potencjalnie trudnym przeciwnikiem o dość wysokim morale i niezłym przygotowaniu.
Trzeci członek sojuszu – Syria dysponowała liczbą około
75 000 żołnierzy, z czego 63 000 należało do wojsk lądowych. W rejonie Golanu
dowództwo syryjskie rozmieściło gros swych sił tworząc trzy zgrupowania
operacyjne (12, 35 i 42 Grupa Operacyjna), w skład których weszły niemal
wszystkie związki taktyczne armii. Z uwagi na szczupłość miejsca na stosunkowo
wąskim pasie działania rozwinięto jednak tylko skromna część sił, natomiast
zajmowały one bardzo trudno dostępny, górzysty teren, który przez lata
umocniono starannie tworząc potężną pozycje obronną. Teoretycznie zasadniczym
zamiarem dowództwa syryjskiego było podjęcie działań ofensywnych w stronę
Galilei i Hajfy, ale działania takie możliwe były wyłącznie w ścisłej
kooperacji z sojusznikami, których oddziały byłyby w stanie związać w walce
gros sił przeciwnika. Tak naprawdę nie zdołano wśród sojuszników uzgodnić
elementarnych zasad współpracy (z wyjątkiem przejęcia sił jordańskich pod
kontrolę operacyjną przez dowództwo egipskie), a władze w Damaszku odrzuciły
nawet propozycję przebazowania do Syrii egipskich myśliwców. To o tyle dziwne,
że syryjskie siły powietrzne były stosunkowo słabe – a znaczenie kontroli
przestrzeni powietrznej było podczas potencjalnej wojny ogromne. Syria nie
próbowała nawet dyskutować z królem Hussejnem przesunięcia swych sił w pas
odpowiedzialności Jordanii, zresztą mało prawdopodobnym było udzielenie zgody
na taką propozycję. Względy polityczne decydowały nad wymogami operacyjnymi i
ostatecznie armia syryjska nie miała jasno skrystalizowanej wizji swych
własnych działań. Wyposażenie bojowe było głównie sowieckiej proweniencji, choć
nie brakowało innego sprzętu, czasem zupełnie zaskakującego pochodzenia – na Wzgórzach
Golan obok radzieckich pojazdów Su-100 znalazły się zatem niemieckiej produkcji
czołgi Pz Kpfw IV.
Egipskie T-55
O ile pochodzący z poboru żołnierz syryjski przypominał swym profilem i wartością bojową typowego żołnierza egipskiego, o tyle w bardzo złej kondycji znajdował się korpus oficerski. W konsekwencji następujących po sobie kolejnych zamachów stanu syryjskie siły zbrojne cyklicznie dotykała fala czystek, która skutecznie uniemożliwiała osiągnięcie sensownego poziomu umiejętności przez oficerów różnych szczebli i rang. Wszystkie trzy dowództwa operacyjne pełniły głównie administracyjne, a decyzje odnośnie aktywności operacyjnej wojsk podejmowane były w Damaszku. Stosunkowo młody i niepewny swego reżim trzymał wojsko twardą ręką obawiając się kolejnego zamachu stanu chyba nawet bardziej niż izraelskich sił zbrojnych. Największą zaletą zgrupowania syryjskiego na Golanie była siła i niedostępność utrzymywanych pozycji obronnych. Nawet jeśli armia syryjska nie zdecydowała by się na działania zaczepne sama jej liczebność determinowała konieczność utrzymywania przez Izrael niemałych sił własnych na odcinku północnym, co samo w sobie stanowiło znaczny wkład w wysiłek trójki sojuszników.
IDF, czyli siły zbrojne Państwa Izraela często określane
także akronimem Cahal (od „Cwa ha-Hagana le-Ysra’el”) liczyły na stopie
pokojowej około 50 000 żołnierzy we wszystkich formacjach. Na wypadek wojny
dzięki sprawnemu systemowi mobilizacyjnemu stan armii rósł w ciągu dosłownie
godzin pięciokrotnie i podczas kryzysu 1967 roku do momentu podjęcia działań
zbrojnych Cahal osiągnął liczebność około 264 000 żołnierzy. Na wyposażeniu
Cahalu pozostawało nieco ponad 1200 czołgów i około 300 samolotów bojowych, przy
czym o ile sprzęt sił powietrznych niemal w całości przygotowany był do działań
wojennych, z różnych względów tylko część czołgów można było użyć w walce. Głównym
dostawca sprzętu wojskowego do Izraela przez długi czas pozostawała Francja i
to konstrukcje z tego kraju stanowiły o sile sił powietrznych. Ciekawostką jest
to, że nawet 65 dostarczonych przed wybuchem wojny myśliwców przechwytujących
Mirage-III na życzenie nabywcy przystosowano do wykonania zadań szturmowych.
Poza tymi samolotami siły powietrzne miały także 19 bombowców Sud Aviation „Vautour”
i liczne wyspecjalizowane w misjach CAS maszyny starszych typów – Mystere IV,
Super Mystere, Dassault „Ouragan”. By zwiększyć posiadany potencjał lotnictwo
izraelskie do zadań bojowych gotowe było użyć także szkolnych maszyn Fouga CM.170
„Magister”.
Podstawowym wyposażeniem jednostek pancernych Cahalu były
czołgi M-50 i M-51 „Super Sherman”, francuskie AMX-13, brytyjskie wozy „Centurion”
i amerykańskie M-48 „Patton”. Pojazdy te były konsekwentnie modernizowane i
przystosowywane do specyfiki izraelskiego teatru działań. W dobrej kondycji
znajdowała się także artyleria posiadająca całą gamę dział samobieżnych i ciągnionych.
Na wysokim poziomie stało także wyposażenie indywidualne żołnierzy i broń ciężka
piechoty.
Żołnierze izraelscy byli bardzo dobrze wyszkoleni i
silnie zmotywowani. Armia była instytucją o najwyższym poziomie zaufania
społecznego i miała bardzo szczególny charakter z uwagi na wysoki poziom
społecznej dyscypliny. Służba zawodowa w wojsku była zajęciem bardzo
prestiżowym, a służba zasadnicza stanowiła istotny element wychowania. Państwo
wydawało na obronę wielkie kwoty, a permanentne poczucie zagrożenia przez
arabskich sąsiadów całkowicie w oczach społeczeństwa ten stan uzasadniało. Stoczone
dotychczas dwie zwycięskie wojny ugruntowały znakomitą reputację Cahalu, a
kadra oficerska uchodziła za kompetentną, pełną inicjatywy i śmiałości i
cieszyła się całkowitym zaufaniem żołnierzy i podoficerów. Planowanie operacyjne
charakteryzowało się sporą dozą agresywności i naciskiem na dużą dynamikę
działań. Słabością IDF pozostawały stosunkowo płytkie rezerwy i brak
przestrzeni operacyjnej. Armia w pełni zmobilizowana musiała dążyć do możliwie
szybkiego rozstrzygnięcia konfliktu mając jednocześnie na uwadze całkowity brak
możliwości przeprowadzenia odwrotu na wypadek niepowodzenia. Dość powiedzieć,
że w kilku punktach od granicy z Jordanią do brzegu Morza Śródziemnego pas
terytorium Państwa Izraela miał szerokość zaledwie 18 kilometrów. Stała i
bardzo agresywna propagandowa narracja państw arabskich trwająca od lat bardzo
pobudzała wyobraźnię i znakomita większość żołnierzy sił zbrojnych Izraela
miała świadomość, że na wypadek regularnej wojny wybór jest prosty – klęska militarna
może oznaczać fizyczną zagładę państwa.
O ile zatem państwa arabskie ograniczyły współpracę do
absolutnego minimum i właściwie nie zdołały stworzyć spójnego planu
operacyjnego, naczelne dowództwo sił zbrojnych Izraela do wojny przygotowało
się znacznie lepiej. Sytuacja strategiczna państwa determinowała prace nad
planem operacyjnym, który zakładał błyskawiczną ofensywę w celu całkowitego
rozgromienia najgroźniejszego przeciwnika, za którego uważano rozwinięte na
Synaju siły Egipskie, przy jednoczesnym zabezpieczeniu granicy z Jordanią i
Syrią. Założono szybka likwidację sił egipskich w stosunkowo płytkiej
przestrzeni operacyjnej – generał Dajan optował za zakończeniem operacji
zaczepnej na Synaju bez wychodzenia na rubież Kanału Sueskiego, by uniknąć stworzenia
pretekstu do międzynarodowej interwencji dyplomatycznej. Dopiero w drugiej fazie
działań zamierzano przerzucić część jednostek bojowych na front centralny i
północny, po czym przystąpić do likwidacji sił wystawionych przez Syrię i
Jordanię. O ile plan operacyjny był sensowny i adekwatny do sytuacji, o tyle
jednak natychmiast spotkał się ze sceptycznym przyjęciem przez Premiera
Eszkola, który stał na stanowisku, że nawet całkowite zwycięstwo militarne,
którego zresztą był absolutnie pewien, nie zmieni zupełnie sytuacji
strategicznej państwa i nie przyniesie upragnionej stabilizacji w stosunkach z
państwami ościennymi. Z drugiej strony dalsze zwlekanie z decyzją o uderzeniu
na zmobilizowanego przeciwnika mogła przynieść tragiczne konsekwencje, więc
dalsza dyskusja nad konsekwencjami otwartej wojny musiała zejść na dalszy plan.
Czas dyskusji minął – teraz miały przemówić działa.
4.
Operacja
„Skupienie”
Naczelne dowództwo Cahalu uznało za absolutnie kluczowe
dla powodzenia operacji zaczepnej błyskawiczne zdobycie pełnego panowania w
powietrzu. Zdolność do szybkiego zmaksymalizowania wysiłku sił powietrznych na
wykonywaniu zadań związanych ze wsparciem własnych wojsk naziemnych przy
świadomości liczebności i siły lotnictwa wroga stanowiły podstawy do stworzenia
planu Operacji „Skupienie” polegającej na zaskakującym, zmasowanym ataku na
lotniska przeciwnika w celu wyeliminowania sił powietrznych wroga w ciągu
pierwszego dnia wojny. Oczywiście swoją rolę odegrały doniesienia wywiadu o kilkukrotnym
użyciu przez Egipcjan w Jemenie gazów bojowych. Rzecz jasna niezbędnym
elementem planu musiało być uzyskanie całkowitego zaskoczenia, co jednak
nastręczało pewne trudności. Wiele egipskich lotnisk znajdowało się dużej
odległości od baz izraelskich sił powietrznych, zatem by móc wykonać zmasowane
uderzenie należało ominąć sieć radarowej kontroli przestrzeni powietrznej i mieć
pewność, że siły wroga będą w chwili ataku na lotniskach. Tutaj w sukurs
planistom przyszło równie cierpliwe co wnikliwe badanie nawyków i rutynowych
działań Egipcjan. Dowództwo izraelskie wyszło z założenia, że atak o świcie nie
przyniesie zakładanego efektu, gdyż od wczesnych godzin porannych myśliwce
egipskie prowadzą patrole własnej przestrzeni powietrznej. Zauważono jednak, że
po pewnym czasie gotowość egipskiego lotnictwa do odparcia ataku zaczyna maleć –
powracające z porannych misji myśliwce są dość powoli przygotowywane do
kolejnych operacji, a przede wszystkim odnotowano liczne „dziury” w radarowym
nadzorze przestrzeni powietrznej Egiptu od strony wybrzeży Morza Śródziemnego i
Morza Czerwonego. Odkrycia owe miały ogromny wpływ na kształt Operacji „Moked”,
którą zaczęto intensywnie przygotowywać rozdzielając cele poszczególnym
jednostkom lotniczym i budując skomplikowany harmonogram misji bojowych. Plan
pozostawał ściśle tajny i do ostatniej chwili piloci mający go zrealizować nie
byli świadomi czekających ich zadań.
Operacja "Skupienie"
5 czerwca 1967 roku o godzinie 4.00 rano w domach pilotów rozdzwoniły się telefony. Jak wspominał uczestniczący w operacji późniejszy generał brygady Amos Amir, głos w słuchawce zakomunikował mu sucho – „Odprawa o piątej”, po czym się rozłączył. Gdy Amir zaczynał się ubierać pod domy lotników podjeżdżały już pierwsze samochody, by wywieźć członków rodzin poza teren bazy. Wtedy dotarło do niego, że wojna się zaczyna i zaczął się bardzo spieszyć. Bazy poszczególnych eskadr bojowych ożyły jeszcze przed świtem – personel naziemny tankował i uzbrajał samoloty przy świetle lamp, więc gdy piloci zebrali się w salach odpraw przygotowania właściwie kończono. Obowiązywała całkowita cisza radiowa – pilotów już na wstępie poinformowano, że nawet w wypadku awarii maszyny nie wolno im wzywać pomocy, potem przystąpiono do rozdzielania celów operacji i omówienia warunków nad celami i ich specyfiką. O godzinie 6.43 w powietrze wzniosły się szkolne samoloty „Magister” mające za zadanie symulować rutynowe loty izraelskich myśliwców w ramach misji CAP. Krótko potem rozbieg rozpoczęły Mirage ze 101 eskadry, a po nich na pasy startowe w kolejnych bazach wyjeżdżały kolejne maszyny, których piloci niemal natychmiast popychali manetki przepustnic do przodu i startowali do walki. Z uwagi na różnice w prędkości przelotowej i dystansu do konkretnego celu poszczególne eskadry startowały w pewnych odstępach czasowych tak, by izraelskie maszyny pojawiły się nad lotniskami egipskimi dokładnie w tym samym czasie. Każda grupa miała swój własny korytarz powietrzny, co było szalenie ważne, gdyż większość trasy pokonywano w celu ograniczenia do minimum ryzyka wczesnego wykrycia na minimalnej wysokości uniemożliwiającej szybkie manewry, a zgromadzenie zbyt wielu maszyn mogło grozić kolizjami. Już w drodze nad cel poszczególne klucze łączyły się w większe grupy, gdyż dowództwo izraelskie nie chciało tracić czasu na formowanie grup bojowych nad własnym terytorium. Samoloty kierowały się ku egipskim bazom omijając szerokim łukiem Synaj – część maszyn skierowała się nad Morze Śródziemne, inne nad Morze Czerwone. Do ostatniej chwili dowództwo egipskie nie miało świadomości nadchodzącej w zawrotnym tempie zagłady w postaci odrzutowców z Gwiazdą Dawida na skrzydłach i kadłubach – o godzinie 7.30 pierwsze maszyny przekroczyły linię brzegową w rejonie Delty Nilu i jak dotąd nie odnotowano żadnej reakcji sił przeciwnika.
O godzinie 7.45 rano w egipskich bazach lotniczych wydawano
śniadanie, gdy atak się rozpoczął – gdy izraelskie maszyny zaczynały z rykiem
silników swój niszczycielski taniec, ich piloci przecierali oczy ze zdumienia.
Wprawdzie mieli świadomość, że pospiesznie rozbudowywane bazy egipskie są słabo
zabezpieczone przed atakiem, ale ogromna większość samolotów egipskich stała po
prostu na pasach startowych, w długich rzędach i niemal skrzydło w skrzydło. Nie
można było sobie wymarzyć łatwiejszego celu. Nie wszystko jednak poszło zgodnie
z planem, gdyż część 105 Eskadry wyznaczona do ataku na bazę Inszas wskutek
błędu nawigacyjnego zmyliła drogę i zbombardowała kairski port lotniczy. Za cel
najważniejszy uznano bazę Kair Zachód, gdzie stacjonowały egipskie bombowce.
Obiekt ten przydzielono formacji pochodzącej z uznawanej za elitarną 101
Eskadry wyposażonej w najnowsze Mirage III. Dwa klucze izraelskich myśliwców
przemknęły nad bazą dokonując wśród zaparkowanych bombowców dosłownie masakry –
po dosłownie kilku minutach na pasach startowych baz Kair Zachód, Bani Suwajf i
Bir Tamada dopalały się szczątki dziesiątek ofiar ataku izraelskiej 101 Eskadry,
w tym 57 z 70 bombowców egipskich sił powietrznych. Właśnie podczas ataku na egipskie
samoloty bombowe atakujący utracili jedną z maszyn – izraelski myśliwiec został
ciężko uszkodzony odłamkami eksplodującego bombowca i lądował przymusowo. Na
innych lotniskach wielu egipskich pilotów usiłowało startować pod gradem
pocisków i rakiet, ale sztuka ta udała się niewielu. Także ci Egipcjanie,
którzy w swych MiGach zdołali poderwać się z baz musieli niemal natychmiast
desperacko walczyć o życie atakowani zaciekle przez przeważającego wroga. Tylko
piloci Mirage III zgłosili sześć zwycięstw powietrznych w ciągu pierwszych
kilku minut ataku. Izraelczycy natychmiast po ataku zgodnie z rozkazami
zawracali i na pełnej prędkości kierowali się w stronę swoich baz.
Jedna z ofiar izraelskich myśliwców
Już pierwsze meldunki pilotów, napływające do sztabu nadzorującego operację generała Hoda dosłownie „na gorąco” w miarę lądowania kolejnych kluczy mówiły o uzyskaniu kompletnego zaskoczenia i zadaniu przeciwnikowi ciężkich strat. Napięcie jednak nie opadało – izraelskie samoloty natychmiast po lądowaniu były ponownie uzbrajane i tankowane, a ich piloci mieli dosłownie minuty na kilka łyków kawy i papierosa. Nie wróciło dziesięć maszyn – oprócz ośmiu samolotów straconych wskutek działań egipskiej obrony, jeden z myśliwców został omyłkowo zestrzelony przez izraelską baterię rakiet „Hawk”. Już o godzinie 09.00 rano, zgodnie z planem pierwsze myśliwce rozpoczęły rozbieg kierując się na zachód – Operacja „Skupienie” wchodziła w swoją drugą fazę. Tym razem z powodu strat do akcji wyruszyło 164 maszyn, a zasiadający za ich sterami piloci mieli świadomość, że tym razem egipska obrona przeciwlotnicza nie da się już zaskoczyć.
O ile I fala uderzenia kierowała się ku swym dokładnie wyznaczonym
celom wzdłuż dokładnie wytyczonych tras, to celami dla II fali ataku stały się
obiekty i bazy wyznaczone na podstawie wniosków po pierwszym uderzeniu.
Izraelscy piloci skierowani zostali zatem ku kilku bazom już atakowanym, które
zdaniem sztabowców wymagały „poprawki”, kilku mniejszym lotniskom technicznym,
które mogły by zostać użyte przez ocalałe egipskie samoloty, oraz także przeciw
kilku bardzo odległym bazom, które pozostawały wcześniej poza zasięgiem z uwagi
na bardzo niski pułap utrzymywany przez atakujące formacje. Przede wszystkim
jednak, atakujący skupili się na niszczeniu pasów startowych używając do tego
celu specjalnie przygotowanych bomb. Po zużyciu zapasu bomb, lub rakiet
myśliwce przystępowały do ataków z użyciem działek pokładowych, niszcząc skrywające
się wśród słupów tłustego, czarnego dymu ocalałe samoloty wroga, ale także
zabudowania baz, stanowiska artylerii przeciwlotniczej, lub radary. Ponownie,
natychmiast po zakończeniu ataku izraelskie samoloty grupkami lub pojedynczo wracały
do swych baz. Tym razem Egipcjanie stawili w powietrzu twardszy opór i dwa
myśliwce izraelskie zostały zestrzelone w zaskakującym ataku nad Synajem. Łącznie
od rana izraelskie siły powietrzne straciły 19 samolotów, czyli około 10
procent posiadanych sił. A co zyskały w zamian?
Wraki egipskich bombowców zniszczonych na lotnisku
Na lotniskach egipskich i w powietrzu zniszczono od 220 do nawet 280 samolotów. Aż sześć baz sił powietrznych zostało całkowicie wyłączonych z użytku, co w połączeniu ze stratą około 100 wyszkolonych pilotów i członków załóg zupełnie sparaliżowało działalność sił egipskich. Na usta ciśnie się pytanie, jak u licha mogło do czegoś takiego dojść? Faktycznie, bardzo niski pułap lotu izraelskich maszyn uniemożliwił ich wykrycie – posiadane przez Egipt stacje radiolokacyjne pochodzące z ZSRR były w części obsługiwane przez radzieckich techników, ale posiadały gorsze parametry, niż podawane oficjalnie. Choć trudno w to uwierzyć, część systemów obrony przeciwlotniczej w ogóle nie była aktywna, gdyż zrządzeniem losu w momencie startu Operacji „Skupienie” w powietrzu znajdował się po stronie egipskiej transportowy Ił-14 z Marszałkiem Amerem i generałem Sidqim Mahmoudem kierujący się do Bir Tamada, gdzie obaj oficerowie zamierzali dokonać inspekcji. Amer do tego stopnia obawiał się zamachu na swoje życie, że wydał polecenie „wygaszenia” systemu obrony przeciwlotniczej w tym rejonie. W pewnym momencie samolot wiozący Amera nagle stał się celem dla Mirage III pilotowanego przez porucznika Dana Spectora ze 101 Eskadry. Zanim izraelski pilot zdołał zająć pozycję dogodną do ataku na bezbronny transportowiec jego uwagę przykuł MiG-21, który zdołał wystartować z atakowanej bazy. Izraelski pilot natychmiast wykonał zwrot i przygotował się do ataku, ale egipski pilot usiłując desperacko uniknąć zagrożenia wykonał serie nieskoordynowanych manewrów, które skończyły się gwałtownym przeciągnięciem. MiG wpadł w korkociąg zanim Spector zdążył odpalić swe rakiety kierowane i po kilku sekundach rozbił się na pustyni. Gdy Izraelczyk rozejrzał się wokół poszukując Iła, ten zdołał zejść nisko, tuż nad ziemię i umknąć kryjąc się wśród dymów licznych pożarów. Mimo wszystko, Egipcjanie mieli jeszcze szansę, by uniknąć chociaż części strat – startujące i kierujące się na zachód samoloty izraelskie zostały bowiem wykryte przez znacznie sprawniejsze od egipskich jordańskie stacje radiolokacyjne w Ajoun. Jordańczycy przekazali natychmiast do Kairu ostrzeżenie, ale mimo że do transmisji użyto ustalonego wcześniej kodu, rozkodowanie wiadomości i przekazanie jej treści po kolejnych szczeblach trwało tak długo, że większość dowódców jednostek lotniczych egipskich sił powietrznych odebrało je w chwili, gdy ich samoloty bojowe stanowiły już tylko stosy zwęglonego i pokręconego metalowego złomu.
Przystąpienie do wojny Jordanii i Syrii spowodowało niejako
automatyczne przedłużenie Operacji „Skupienie”. Po zagładzie głównych sił
lotnictwa egipskiego izraelskie siły powietrzne nie miały wprawdzie w Syrii i
Jordanii równorzędnych przeciwników, lecz dowództwo nie zamierzało dopuścić do
jakichkolwiek zakłóceń spowodowanych przez operacje powietrzne przeciwnika.
Kolejne – III i IV fala ataku dokończyły dzieła niszcząc niemal w całości siły
powietrzne państw arabskich. Było to o tyle łatwe, że pomimo druzgocącej klęski
dowództwo egipskie nie poinformowało swych partnerów o porannych wydarzeniach, mało
tego – oficjalnymi kanałami propagowano wersję w której to egipskie siły
powietrzne miały bombardować izraelskie bazy i miasta. Potem narracja uległa
zmianie – owszem, Izrael zaatakował, ale poniósł klęskę tracąc przynajmniej 70
samolotów. Gdy zatem na ekranach syryjskich i jordańskich radarów ukazały się liczne
plamki wskazujące nadchodzącą w błyskawicznym tempie zagładę, część operatorów
uznała ten widok, za kolejny egipski atak powietrzny. W konsekwencji kolejnych
uderzeń powietrznych przepadła niemal całość nielicznych sił powietrznych
Jordanii i około połowy potencjału bojowego lotnictwa syryjskiego. Celem ataku
stała się też iracka baza lotnicza H-3, która szybko została ewakuowana, co
skutecznie sparaliżowało zdolność pozostałych państw arabskich do udzielenia
szybkiej pomocy zaatakowanym. W ciągu pierwszych godzin wojny izraelskie siły
powietrzne całkowicie zdominowały pole walki, teraz jednak losy wojny zależały
od rozpoczynającej się ofensywy wojsk lądowych.
5.
Uderzenie
na Synaju
Izraelski Sztab Generalny w ramach Dowództwa Południowego generała Jeszajahu
Gawisza rozwinął do wykonania potężnego uderzenia przez Synaj trzy dowództwa
dywizji pancernych. W skład tych związków weszło gros zmobilizowanych brygad, a
naczelne dowództwo biorąc zasadę ekonomii sił bardzo poważnie, do zadań
drugorzędnych i w rezerwie operacyjnej pozostawiło bardzo niewielkie siły.
Najważniejszym zamiarem operacyjnym izraelskiego dowództwa pozostało szybkie
sforsowanie głównego pasa egipskiej obrony i wyprowadzeni własnych sił w rejon Przełęczy
Mitla i Bir Gifgafa w celu odcięcia i likwidacji głównych sił egipskich na
wschód od Kanału Sueskiego. W początkowej fazie działań dowództwo chciało
uniknąć walk o zurbanizowany obszar Strefy Gazy i ograniczyć działania w pasie nadmorskim
do przejęcia kontroli nad głównym szlakiem komunikacyjnym. Od północy
rozwinięto:
- 84 Dywizja Pancerna generała Izraela
Tala, składająca się z 7 i 60 Brygad Pancernych, 202 Brygady Spadochronowej,
zgrupowań „Recce” i „Granit” oraz samodzielnych 46 batalionu Pancernego i 215
Pułku Artylerii. Siły tej dywizji rozwinięta naprzeciw pozycji
egipsko-palestyńskich w Strefie Gazy.
- 31 Dywizja Pancerna generała Abrahama Joffe składająca się z dwóch brygad
pancernych – 200 i 520. Jednostki te rozwinęły się w pewnym oddaleniu od
granicy, w rejonie Al.-Khalasa
- 38 Dywizja Pancerna generała Ariela Szarona, składająca się z 14 Brygady Pancernej,
99 Brygady Piechoty, 80 Brygady Spadochronowej, 226 samodzielny Batalion
Pancerny i 214 Pułk Artylerii. Skoncentrowane w rejonie Nitzany przy samej
granicy żołnierze generała Szarona stanowili południowe ramię zgrupowania
uderzeniowego.
- W rezerwie operacyjnej pozostawiono jedynie 35 Brygadę Spadochronową, 40 Batalion
Artylerii i 11 Brygadę Piechoty.
Izraelskie siły obliczane na około 70 000 żołnierzy i
ponad 700 czołgów. Wprawdzie w liczbach oddziały egipskie miały nad atakującymi
przewagę, ale dowództwo izraelskie skoncentrowało gros swych sił do przełamania
obrony przeciwnika w bardzo wąskich pasach działania, co spowodowało, że w tych
punktach, które w sztabie IDF uznano za kluczowe, to Izraelczycy mieli dużą
przewagę.
Izraelska operacja zaczepna rozpoczęła się około 7.50
rano. Uderzeniem sił generała Tala w kierunku Rafah. Ostrzem włóczni były dwie
brygady pancerne – 7 pułkownika Szmula Gonena i 60 pułkownika Menachema
Avirama. Obie jednostki miały obejść i odizolować punkt oporu w Khan Yunis,
natomiast spadochroniarze z 202 Brygady pułkownika Rafaela Eitana mieli uderzyć
wprost na Rafah. Zadanie nie było łatwe, gdyż pozycje zajmowane przez oddziały
egipskie były mocno umocnione i osłaniane rozległymi polami minowymi, ponadto -
Egipcjanie mieli za plecami liczne rezerwy i sprzyjał im trudny teren.
Izraelskie czołówki pancerne początkowo nie napotkały oporu i wniknęły dość
głęboko w pas przygraniczny. Dopiero po kilkunastu minutach oddziały egipskie
otwarły ze swych pozycji morderczy ogień i zadały czołowemu batalionowi
pancernemu poważne straty. Izraelczycy wprawdzie dość szybko zagrozili pozycji
w Khan Yunis z obu skrzydeł, ale musieli wprowadzić do walki swój drugi rzut,
by podtrzymać gasnące natarcie. Sytuacja była dość trudna, gdyż zarówno 60
Brygada Pancerna, jak i spadochroniarze Eitana mieli duże trudności z
pokonaniem piaszczystych wydm, które opóźniały natarcie równie skutecznie jak
ogień obronny Egipcjan. Także wprowadzenie do walki kolejnego batalionu 7
Brygady nie przyniosło przełomu – i tutaj obrońcy zdołali zahamować postępy
atakujących silnym ogniem artylerii i broni maszynowej. Początek uderzenia nie wyglądał
wcale obiecująco i nic nie wskazywało na szybki przełom. Decydujące okazało się
użycie izraelskiej artylerii, która zaczęła konsekwentnie eliminować z akcji
kolejne rozpoznane punkty oporu i kolejne baterie artylerii. W ciągu kolejnych
dwóch godzin intensywność ognia obrońców znacznie spadła i wkrótce grupy
szturmowe Izraelczyków zaczęły przenikać w głąb obrony wysadzając granatami
kolejne bunkry. Ponieważ dowództwo egipskie nie wsparło w żaden sposób załogi
Khan Yunis, miejscowość wraz z bardzo ważnym skrzyżowaniem dróg padła po trwającej
cztery godziny walce. Dywizja generała Tala przegrupowała się w dwie kolumny i podjęła
dalsze natarcie w dwóch kierunkach – ku El-Arish i w stronę Rafah. Nacierające na
tę drugą miejscowość oddziały pułkownika Gonena nie próbowały miasta zdobywać,
lecz szybkim marszem obeszły je i na opór natknęły się dopiero w rejonie Szejk
Zuweid, położonym około 13 kilometrów bardziej na południowy zachód.
Izraelskie formacje pancerne w asyście bombowca "Vatour"
Broniące rejonu Szejk Zuweid dwie egipskie brygady także stawiły zaciekły opór, choć początkowo broniący przygotowanych starannie umocnień byli mocno zaskoczeni pojawieniem się na przedpolu izraelskich czołgów. W godzinach popołudniowych pułkownik Gonen, który notował bardzo wolne postępy został wsparty przez uderzenie myśliwców bombardujących, które za cel obrały sobie przede wszystkim stanowiska egipskiej artylerii i rozpoznane stanowiska dowodzenia. Przy braku łączności i wsparcia, pozbawione nadzoru dowództw grupki egipskich piechurów zaczęły porzucać swe dotychczas zaciekle bronione pozycje. Do późnych godzin wieczornych generał Tal zdołał całkowicie oczyścić z obrońców pozycję w szejk Zuweid i odciąć główne siły palestyńskiej 20 Dywizji w Strefie Gazy. Także stanowiący szpicę natarcia drugiej kolumny 79 Batalion Pancerny zdołał mimo ciężkich strat (aż 28 czołgów) osiągnąć przedmieścia El-Arish. Przejście mierzącego jedenaście kilometrów pasa na Przesmyku Jiradi, bronionego przez egipską 112 Brygadę było mozolne i kosztowne, ale ostatecznie 84 Dywizja Pancerna całkowicie kontrolowała teraz szlak nadmorski i zaistniała możliwość wprowadzenia do walki 31 Dywizji Pancernej generała Joffe.
W ciągu nocy dowódca 84 Dywizji Pancernej przegrupował
swe jednostki wzmacniając grupę tkwiącą na przedpolach El-Arish. Egipcjanie
zachowywali się biernie – nie próbowali kontrataków, nie starali się podciągnąć
w rejon izraelskiego włamania poważniejszych rezerw. Mimo zmęczenia i dużych
strat morale w oddziałach izraelskich było znakomite, a nad ranem oddziały
tyłowe odebrały zrzuty zaopatrzenia zorganizowane przy pomocy samolotów
transportowych mogących teraz dość swobodnie operować w bezpośredniej bliskości
linii frontu. O poranku walki wznowiła 7 Brygada Pancerna rozpoczynając
natarcie na El-Arish. Izraelscy czołgiści nacierali dość powoli, zmuszeni do
likwidacji odciętych, lecz wciąż bronionych punktów oporu obsadzonych przez
grupki żołnierzy ze 112 Brygady egipskiej. Dopiero o 7.50 izraelskie oddziały
pancerne osiągnęły bazę lotniczą El-Arish, a kilka minut później pierwsze
czołgi i transportery wjechały do miejscowości. Dowodzący czołową kompanią
Jossi Peled wspominał później, że miasto sprawiało wrażenie wymarłego, ale gdy
Izraelczycy dotarli do centrum, nagle zostali zasypani gradem pocisków i
granatów ręcznych – żołnierze egipscy podjęli desperacka walkę i szybko odcięli
ogniem wysunięte czołówki izraelskie. Pułkownik Gonen zachował zimną krew i
kierując do walki kolejne pododdziały zaczął konsekwentnie likwidować punkty
oporu, przy czym w brutalnych walkach toczonych z minimalnej odległości obie
strony poniosły poważne straty. Jak się wydaje, w tym czasie dowodzenie 112
Brygadą egipską w tym czasie już ustało i poszczególne pododdziały egipskie
toczyły swój bój samotnie, lub starało się wydostać z miasta. Ostatecznie
miejscowość została zdobyta siły generała Tala mogły kontynuować swe natarcie –
w kierunku Kanału Sueskiego wyruszyła Grupa „Granit”, a gdy na południe od sił 84
Dywizji Pancernej swój ruch rozpoczęły jednostki generała Joffe, główne siły
dywizji generała Tala mogły skoncentrować swe wysiłki na likwidacji odizolowanych,
a wciąż bronionych gniazd oporu. Pułkownik Gonen i jego 7 Brygada natomiast
wyruszyły z El-Arish wprost na południe i korzystając z zaskoczenia wtargnęły
do Bir Lahfan i Jabal Libni, wcinając się klinem pomiędzy egipskie 2 i 3 Dywizję.
Od rana 6 czerwca rozwijała się operacja zaczepna pozostałych dwóch izraelskich dywizji – 31 Dywizja kontynuowała swój marsz prze nie obsadzony pas piaszczystego terenu uznany przez dowództwo egipskie za nie do przejścia przez izraelskie czołgi. Dużo trudniejsze zadanie otrzymała 38 Dywizja Pancerna Ariela Szarona, która musiała frontalnie atakować dobrze przygotowaną do obrony egipską 2 Dywizję Piechoty. O ile frontalne ataki w rejonie Tarat Umm i wzgórza 181 załamały się wśród ognia obrońców i sprytnie rozmieszczonych pól minowych, to coraz gorzej wyglądał sytuacja na lewym skrzydle broniących się Egipcjan. Duże siły izraelskie niespodziewanie pojawiły się na flance i tyłach odcinając 2 Dywizję od ewentualnej pomocy ze strony licznych rezerw operacyjnych rozmieszczonych w centralnej części półwyspu Synaj. Co gorsza desanty izraelskich komandosów spowodowały spore straty artylerii i duże zamieszanie na tyłach, a dywizją właściwie nikt nie dowodził, gdyż jej dowódca w chwili rozpoczęcia ataku był nieobecny, a po zajęciu przez Izraelczyków Bir Lahfan nie mógł już do swego sztabu dołączyć. Do wieczora, oddziały izraelskie zdołały zając bardzo korzystne pozycje do ataku na kluczową Abu Agheila i choć zapłaciły za to dość wysoką cenę, dowódcy izraelscy byli pewni sukcesu. Natarcie na dzień następny zaplanowano bardzo starannie.
Wykorzystując ciemności dowództwo izraelskie dokonało
szeregu przegrupowań, przesuwając ku pierwszej linii piechotę pułkownika Adama,
jednocześnie przygotowując liczne baterie artylerii. Około godziny 10.00
poszczególne oddziały izraelskie wystrzeliły różnokolorowe rakiety dokładnie
oznaczając swoje pozycje i działa rozpoczęły ostrzał pozycji przeciwnika
wystrzeliwując w ciągu mniej niż dwudziestu minut ponad 6000 pocisków. Efekt
przygotowania artyleryjskiego był straszny – wiele punktów oporu zostało
całkowicie rozbitych, inne opuszczono. Żeby spotęgować chaos dowództwo izraelskie
zaplanowało atak spadochroniarzy
pułkownika Danny’ego Matta na pozycje egipskiej artylerii desantem
śmigłowcowym. Wprawdzie grupa szturmowa straciła połowę maszyn, ale skutecznie
uniemożliwiła egipskim kanonierom wsparcie jednostek na I linii. Tymczasem
kolejne oddziały generała Sharona wyruszały przez pola minowe do szturmu na
niezdobyta dotychczas egipską fortecę. Dowództwo sił egipskich na Synaju
zdawało sobie sprawę z pogarszającego się położenia obrońców Abu Agheila i
podjęło decyzję o zorganizowaniu kontrataku swych licznych rezerw, ale akcja ta
spaliła na panewce, gdyż na drogach do Abu Agheila Izraelczycy zorganizowali
liczne pułapki przeciwpancerne i przede wszystkim wprowadzili do akcji swoje
lotnictwo. Ostatecznie, po stracie 40 czołgów Egipcjanie zawrócili. Gdy egipski
kontratak rozpadał się na dalekich przedpolach Um-Katef zdesperowani dowódcy
egipscy wezwali artylerię do ostrzału własnych umocnień, do których z trzech
stron wdzierały się już izraelskie grupy szturmowe. Po zaciętych walkach zdziesiątkowana
załoga umocnień w Abu Agheila złożyła broń – izraelscy żołnierze naliczyli w
okopach 300 ciał poległych Egipcjan, około 100 złożyło broń.
Izraelskie "Super Shermany" w natarciu
Rozwój sytuacji pozwolił zrewidować pierwotne założenia izraelskiego planu i już 5 czerwca stacjonująca w południowej części Negevu 8 Brygada Pancerna pułkownika Alberta Mandlera rozpoczęła szturm Kuntilli. Jasnym stało się, że sukcesy dywizji generała Tala czynią groźbę egipskiego uderzenia przez Negev w kierunku Jordanii bezprzedmiotową, więc użyto sił Mandlera do wywarcia presji na egipskim dowództwie i rozproszenia jego rezerw. Sama Kuntilla była broniona przez samotny egipski batalion, który mimo wielkiej dysproporcji sił walczył do ostatka. Ofiara dzielnych Egipcjan poszła jednak na marne gdyż dowództwo synajskie nie uczyniło niczego, by zablokować ruch 8 Brygady Pancerny w stronę Nekhel.
Sztab generalny IDF początkowo usatysfakcjonowany
izolacją Gazy siłami 84 Dywizji Pancernej skupił się na przejęciu kontroli nad
środkowym Synajem, by zamknąć w pułapce jak najwięcej sił egipskich, ale siły
egipsko-palestyńskie uwięzione w Gazie podjęły ostrzał izraelskich osiedli. Na
polecenie Icchaka Rabina dowództwo przeciw odciętej 20 Dywizji OWP skierowało
siły 11 Brygady Pancernej pułkownika Jehudy Reszefa, która w zaciętych walkach
zdołała wedrzeć się do Gazy, ale została ostatecznie z miasta wyparta. W tej
sytuacji pancerniaków Reszefa wsparto oddziałami 35 Brygady Spadochronowej
pułkownika Eitana i ponownie przygotowano uderzenie na miasto. Skuteczny ogień
artylerii i ataki lotnicze złamały morale obrońców i mimo strat oddziały izraelskie
szybko złamały opór obrońców i 6 czerwca cała Strefa Gazy znalazła się pod
kontrolą Cahalu.
Przełamanie obrony egipskiej na Synaju
Mimo ogromnych strat w sprzęcie i infrastrukturze egipskie siły powietrzne zdołały wykonać kilkadziesiąt lotów bojowych z zadaniem wsparcia własnych wojsk naziemnych, ale poniosły przy tym bardzo ciężkie straty od ognia izraelskiej obrony przeciwlotniczej i patrolujących przestrzeń powietrzną nad polem walki myśliwców Mirage III. Sytuacja sił egipskich na półwyspie po dwóch dniach wojny stała się bardzo poważna. Wprawdzie nadal istniały silne związki bojowe (jak 4 Dywizja), ale IDF rozerwał ugrupowanie obronne na kilka odseparowanych od siebie części, jednocześnie kontrolując najważniejsze szlaki transportu zaopatrzenia. Wieczorem, złamany psychicznie Marszałek Amer wydał polecenie natychmiastowego odwrotu wszystkich sił z Synaju za kanał Sueski – szkopuł w tym, że izraelskie czołgi do przepraw na kanale miały znacznie bliżej.
Rozkaz odwrotu w żaden sposób nie precyzował jak odwrót ma przebiegać i jakie zadania wyznaczono konkretnym jednostkom. Mający dzięki rozpoznaniu lotniczemu niezakłócony wgląd w egipskie poczynania Izraelczycy szybko zorientowali się w ruchach przeciwnika i skierowali do akcji szybko zorganizowane grupy pościgowe wszystkich trzech dywizji pancernych, a przede wszystkim uruchomili swe lotnictwo szturmowe. By wydostać się z matni egipskie oddziały kierowały się na zachód – w stronę jedynego przejścia przez góry Zachodniego Synaju – ku Przełęczy Mitla. Brak planu odwrotu skutkował tym, że bardzo szybko kolumny oddziałów bojowych przemieszały się z formacjami tyłowymi i gdy pierwsze izraelskie myśliwce pojawiły się nad polem bitwy ich piloci ujrzeli niekończące się kolumny pojazdów wszystkich typów i przeznaczeń tkwiące w ogromnych korkach. Maszyny krążyły nad tym mrowiem ludzi, czołgów i ciężarówek niczym drapieżne ptaki, a piloci ustalili cele priorytetowe i kolejność ataków. Wtedy rozpętało się piekło. Rozciągnięte kolumny atakowano za pomocą zasobników z napalmem i z broni pokładowej, w efekcie czego dziesiątki wypalonych wraków zaścieliły pobocza wąskich dróg wiodących ku Mitla. Dziesiątki, a potem setki Egipcjan porzucało swoje pojazdy i rozpoczynało pieszą wędrówkę na przełaj ku zbawczej przełęczy, ale bez zapasów wody, czekał ich straszny los. Choć niewielkie grupki Egipcjan usiłowały jeszcze stawiać opór nierzadko skutecznie opóźniając izraelski pościg w zasadzie wszystkie trzy zgrupowania Cahalu bez przeszkód osiągnęły wyznaczone cele – czołówki 84 Dywizji Pancernej w kilku punktach wyszły na brzeg Kanału Sueskiego, a oddziały 31 i 38 Dywizji Pancernej zajęły praktycznie bez oporu Przełęcze Mitla i Gidi. Choć część egipskich jednostek zdołała wydostać się w rejonie Mitla z żelaznych objęć izraelskich czołgów i wydostać nad kanał, armia egipska jako taka utraciła całkowicie zdolność do stawiania oporu.
Bitwa pod Abu-Agheila i izraelski pościg operacyjny
Bardzo wysokie temperatury powietrza i brak wody w błyskawicznym tempie prowadził do wycieńczenia organizmu i coraz więcej Egipcjan zamiast wędrówki na zachód wybierało kapitulację. Dowództwo izraelskie nie było zupełnie przygotowane na takie ilości jeńców w rękach wysuniętych daleko na zachód czołówek pancernych, więc do niewoli brało jedynie oficerów, pozostałym żołnierzom polecając dalszy marsz ku linii Kanału Sueskiego. Ostatnimi akcentami aktywnych działań na Synaju był atak lotniczy na radziecka bazę piechoty morskiej w Port Said, który kosztował radzieckich Marines 17 zabitych i 34 rannych, oraz lądowanie w Szarm el-Szejk. Jak się wydaje nie może tutaj być mowy o omyłce – izraelskie dowództwo miało dokładną wiedzę czyje formacje zostaną zaatakowane. 7 czerwca wczesnym rankiem niewielkie siły izraelskie dokonały równocześnie desantu z powietrza i morza i bez przeszkód zajęły południowy cypel Synaju, w większości ewakuowany przez Egipcjan. Następnego dnia dowództwo Cahalu mogło triumfalnie zakomunikować, że operacja zaczepna na Synaju została oficjalnie zakończona, a na całej długości Kanału Sueskiego izraelskie związki pancerne utworzyły ciągłą linie frontu.
6.
Ku
Jerozolimie
Przejęciu dowodzenia nad jordańskimi siłami zbrojnymi
przez generała Riada w dniu 1 czerwca 1967 roku jasnym stało się, że Król
Hussein nie będzie miał wielkiego wpływu na rozwój sytuacji, co skutecznie
paraliżowało próby dyplomacji izraelskiej na wyłączenie z wojny Jordanii. Riad
dokonał przegrupowań starając się realizować kairskie wytyczne – rozmieścił szereg
baterii artylerii na pozycjach dogodnych do ostrzału Tel-Aviv i izraelskich baz
lotniczych, pchnął jedną z brygad do Hebronu w celu nawiązania łączności z mającymi
nacierać przez Negev oddziałami egipskimi. Ponadto na Zachodni Brzeg przybyły
grupy egipskich komandosów, które miały po rozpoczęciu działań dokonywać na
terytorium Izraela aktów dywersji, z naciskiem na atakowanie baz lotniczych i
zgromadzonego na nich sprzętu.
Izraelska artyleria w akcji
Izraelczycy ograniczali się początkowo do zorganizowania obrony – nie było to łatwe przedsięwzięcie z uwagi na długość granicy i jej ukształtowanie. Konieczność obrony izraelskiej części Jerozolimy powodowała rozproszenie sił Dowództwa Centralnego generała Uziego Narkissa. W efekcie na długich odcinkach granica była jedynie dozorowana przez samotne plutony lekkiej piechoty. Utrzymywanie w wąskim klinie jerozolimskim najlepszej formacji Narkissa, którą była 16 Brygada Piechoty „Etzioni Jerusalem” znacznie redukowało możliwości przeciwdziałania ewentualnym akcjom zaczepnym armii jordańskiej, gdyż do dyspozycji pozostawały jeszcze zmobilizowane 4 i 5 Rezerwowe Brygady Piechoty. Ostatecznie Sztab Generalny Cahalu zdecydował się na odstępstwo od pierwotnego planu skoncentrowania całości dostępnych sił przeciw Egipcjanom i wzmocniło siły Narkissa 10 Brygadą Pancerną „Harel”, pułkownika Uri Ben-Ariego z rezerwy strategicznej i 55 Brygadą Spadochronową pułkownika Mordechaia Gura, zabraną z rezerw operacyjnych Dowództwa Południowego. Ponadto do akcji na korzyść Dowództwa Centralnego przygotowano gros sił generała Elazara dowodzącego Dowództwem Północnym. Zgrupowanie dywizyjne składające się z 37 i 45 Brygad Pancernych, które wzmocniły nadzorującą północny sektor 9 Rezerwową Brygadę Piechoty. Siły te skoncentrowano w Dolinie Jezreel pod dowództwem generała Peleda. O ile Premier Eszkol do ostatka stał na stanowisku, że istnieje możliwość uniknięcia konfrontacji z Jordanią, Mosze Dajan zdecydowany był przygotować szybką operację zaczepną przeciw pozycjom na Zachodnim Brzegu. Jak należy przypuszczać, izraelskie „jastrzębie” skupione wokół Mosze Dajana zdawały sobie sprawę, że rozpoczęcie działań na Synaju sprowokuje jordańskie wystąpienie i kwestią godzin będzie możliwość przeprowadzenia uderzenia. Mimo wszystko sytuacja operacyjna na granicy jordańskiej była dowódców polowych zgrupowań Izraela bardzo niedogodna.
Izraelskie "Shermany" w oczekiwaniu na rozkaz do natarcia
Potężne ciosy jakie spadły na siły egipskie rozmieszczone
na Synaju nie ostudziły nastrojów w sztabie generała Riada – głównie dlatego,
że sztab Marszałka Amera nie informował swych sojuszników o sytuacji. Już zatem
około 9.30 rano w dniu wybuchu wojny na całej granicy słychać było strzały z
broni maszynowej. Pół godziny później przemówiła jordańska artyleria – dwie baterie
155 mm dział rozpoczęły dość chaotyczny ostrzał przedmieść Tel-Avivu i rejonu
bazy lotniczej Ramat-David. Do ostatka Premier Eszkol wierzył w możliwość
powstrzymania eskalacji walk i spróbował wpłynąć na Króla Husseina za pośrednictwem
Oda Bulla, norweskiego oficera pełniącego funkcję szefa sztabu misji UNTSO,
zapewniając jordańskiego monarchę o braku agresywnych zamiarów. W odpowiedzi
Eszkol usłyszał jedynie – „Za późno… Kości zostały rzucone”. W rzeczywistości
monarcha nie miał już od kilku dni żadnego wpływu na działania swojej własnej
armii.
Po godzinie 11.00 ostrzał terytorium Izraela nasilił się,
gdyż do akcji przystępowały kolejne baterie jordańskich dział. Głównym celem
stały się gmach Knessetu, Rezydencja Premiera, kibuc Ramat Rachel, Dom Beit
HaNassi (rezydencja Prezydenta) i różne instalacje wojskowe. Efektem ostrzału
było zniszczenie lub uszkodzenie około 900 domów i budynków użyteczności
publicznej, oraz śmierć 20 osób i rany u przeszło tysiąca. Ostrzał nie
spowodował żadnych poważnych strat wśród personelu sił zbrojnych Izraela. Około
południa do ataków na cele cywilne przystąpiły myśliwce jordańskich sił
powietrznych, do których wkrótce dołączyły samoloty irackie operujące z bazy
H-3. Jeden z atakujących bombowców Tu-16 został zestrzelony i jego wrak spadł w
rejonie Megiddo zabijając zbiegiem okoliczności siedemnastu izraelskich
żołnierzy. W związku z nasilającym się ostrzałem generał Narkiss zaproponował
uderzenie odwetowe w postaci zorganizowania natarcia w rejonie Góry Scopus, ale
Dajan odrzucił te sugestię. Odpowiedź Izraela miała mieć inny charakter.
Gdy samoloty jordańskie i irackie powróciły do swych baz
nastąpił kontratak. Potężne, zorganizowane w dwie fale uderzenie powietrzne
zniszczyło wszystkie 21 „Hunterów”, 6 samolotów transportowych i 2 śmigłowce.
Pasy startowe zostały gruntownie podziurawione bombami, a radarowy system
kontroli przestrzeni powietrznej przestał istnieć. Część maszyn skierowała się
głęboko na terytorium przeciwnika atakując bazę H-3 na terytorium Iraku. W
czasie gwałtownych walk powietrznych i na ziemi izraelskie lotnictwo zniszczyło
22 samoloty przeciwnika (w tym 12 MiG-21 i 5 Hawker „Hunter”. Silny opór
stawili jedynie znakomicie wyszkoleni piloci operujący z bazy Saiful Azam –
ochotnicy z pakistańskich sił powietrznych. W walkach powietrznych zdołali oni
zestrzelić dwa izraelskie samoloty, trzeci padł ofiarą słabej w sumie obrony
przeciwlotniczej. Po ataku pozostałości sił irackich zostały z H-3 ewakuowane i
tym samym izraelskie lotnictwo opanowało całkowicie przestrzeń powietrzną nad
rejonem rozpoczynających się dopiero walk. Kolejne misje szturmowe Izraelczyków
nie napotkały już oporu i ich ataki przyniosły Jordańczykom poważne straty. W
rejonie mostu Damia 40 Brygada Pancerna straciło sporo wozów bojowych podczas
ataków prowadzonych przez „Magistery”, a największa stratą było całkowite
zniszczenie konwoju 26 ciężarówek transportujących ku wysuniętym pozycjom
zapasy amunicji – głównie artyleryjskiej.
Walki na Zachodnim Brzegu Jordanu
Pierwszym posunięciem jordańskich sił lądowych było posłanie jednego batalionu piechoty w rejon Wzgórza Gubernatora. Nie bacząc na protesty stacjonujących tam żołnierzy misji rozjemczej ONZ, żołnierze jordańscy weszli do Rezydencji Gubernatora, rozmieścili na jej terenie broń maszynową i moździerze i podjęli ostrzał widocznego jak na dłoni kibucu Ramat Rachel. Po krótkiej strzelaninie posłano do opustoszałego kibucu silny patrol, ale jego ruch został zastopowany przez czterech pozostałych w Ramat Rachel Kibucników (w tym żonę Dyrektora), którzy gwałtownie ostrzelali Jordańczyków z broni ręcznej. Dowództwo izraelskie nie pozostało bezczynne i natychmiast uruchomiło odsiecz – w stronę Wzgórza Gubernatora wyruszyły dwie kompanie 161 Batalionu Rezerwowego podpułkownika Aszera Dreizina. Natychmiast napotkały one spore trudności, gdyż kilka czołgów utknęło w podmokłym terenie, a z pozostałych trzech, dwa szybko zostały unieruchomione przez jordańskich żołnierzy. Mimo to, izraelscy piechurzy w zdeterminowany sposób przystąpili do oczyszczania wzgórza i po krótkiej walce opanowali je, po czym skierowali się w głąb pozycji przeciwnika biorąc na cel Wzgórze Anteny. Po długiej i zaciętej walce ocaleli Jordańczycy wycofali się w stronę Betlejem, a wyczerpani i zdziesiątkowani Izraelczycy z trudem obsadzili opanowali opanowaną pozycję – wszyscy Izraelczycy za wyjątkiem dziesięciu zostali lżej lub ciężej ranni, a dowodzący szturmem podpułkownik Dresher został ranny trzykrotnie, ale nawet obrażenia głowy nie zmusiły go do zejścia z pierwszej linii. Wśród opustoszałych bunkrów i okopów pozostały ciała setki poległych żołnierzy jordańskich.
Ciągła eskalacja działań wymusiła w końcu na Eszkolu ustąpienie
przed Dajanem, który otrzymał zielone światło dla przeprowadzenia operacji
zaczepnej w dużym stylu. Do natarcia w rejonie Jerozolimy natychmiast przystąpiły
oddziały Brygady „Harel” i 55 Brygady Spadochronowej. Izraelskie grupy
szturmowe pokonały pas ziemi niczyjej i zaatakowały pod osłoną czołgów z
Brygady Jerozolimskiej zabudowania Akademii Policyjnej, która została
zamieniona w potężnie ufortyfikowany punkt oporu. Widząc co się święci
jordańscy obrońcy postawili ogień zaporowy i wzgórze zaczęło przypominać
wierzchołek wulkanu. Izraelscy spadochroniarze nie bacząc na ścianę ognia parli
jednak naprzód – fantastycznie odważni saperzy szturmowi wykonali za pomocą ładunków
wybuchowych przejścia w gęsto rozstawionych zasiekach i kolejne drużyny ruszyły
w głąb pozycji. W krótkim czasie wszyscy za wyjątkiem dwóch oficerowie polegli
lub zostali ranni, ale grupy szturmowe prowadzone przez podoficerów lub
szeregowych z niesamowitym uporem nieubłaganie parły naprzód zupełnie nie
bacząc na straty. Ponieważ dzielni Jordańczycy nie zamierzali się cofać doszło
do serii krótkich lecz morderczych zwarć z minimalnego dystansu – w ruch oprócz
granatów poszły także noże, saperki i pięści. Ostatecznie po czterogodzinnej
walce flaga z Gwiazdą Dawida załopotała nad ruinami Akademii, a pozostali przy
życiu obrońcy wycofali się. Bitwa kosztowała Izraelczyków 36 poległych, a
poległych Jordańczyków naliczono 71. Także pozostałe dwa bataliony 55 Brygady
posunęły się nieco naprzód, ale ich postępy były skutecznie sparaliżowane przez
silny ogień moździerzowy obrońców.
Do ataku na Latrun wyruszyły też kompanie 4 Brygady.
Żołnierze izraelscy opanowali ten bardzo ważny punkt praktycznie bez strat,
gdyż pozycje jordańskie zostały poważnie naruszone silnym przygotowaniem
ogniowym, w którym uczestniczyły także czołgi. Główne siły Brygady „Harel”
podjęły natomiast natarcie na Har Adar, ale podobnie jak 55 Brygada, napotkali
na twardy opór solidnie umocnionego i zdeterminowanego przeciwnika. Jeszcze na
podejściach do głównego punktu oporu miny wyeliminowały z akcji aż siedem
czołgów. Ponieważ Jordańczycy nie ustępowali i tutaj Izraelczycy zmuszeni byli
zdobywać okopy w zaciekłych starciach wręcz. Ostatecznie niepowstrzymany walec
izraelskiej ofensywy przetoczył się przez jordański pozycje i żołnierze „Harel”
powoli ruszyli w stronę Ramallah. W tym samym czasie 163 Batalion piechoty
zajął pozycje odcinające Stare Miasto w Jerozolimie od Betlejem i Hebronu. Mimo
tych niepowodzeń dowodzący siłami jordańskimi generał Riad podjął decyzję o
uruchomieniu operacji dywersyjnej z udziałem około 600 egipskich komandosów,
których celem stały się bazy izraelskich sił powietrznych w centralnej części kraju.
Prowadzeni przez jordańskich i palestyńskich zwiadowców Egipcjanie dość łatwo
przeniknęli przez pas graniczny w rejonie Ramli i Hatzoru. Tutaj jednak sukcesy
się skończyły – grupy operatorów nagle znalazły się na otwartej przestrzeni pod
potężnym ogniem ukrytych izraelskich stanowisk ogniowych – w dramatycznej, ale
bardzo nierównej walce poległo aż 450 komandosów, a pozostali niczego nie
wskórawszy powrócili na pozycje wyjściowe.
Przed atakiem na Wzgórze Świątynne
Mimo twardego z reguły oporu obrońców dowództwo izraelskie nie ustawało w poszukiwaniu słabych punktów w systemie obrony i skierowało w głąb Starego Miasta grupę bojową spadochroniarzy wspartą czołgami. Żołnierze zgubili jednak w plątaninie wąskich uliczek drogę i zamiast przejść do centrum w zasadzie niebronioną ulicą Saladyna znaleźli się na Drodze Nablus, gdzie natknęli się na silne oddziały przeciwnika. Umiejętnie wykorzystując wsparcie czołgów spadochroniarze powoli, ale systematycznie rozbijali kolejne punkty oporu. Po utracie 30 żołnierzy, czyli połowy ludzi (!) natarcie grupy szturmowej zostało zatrzymane, ale jordański batalion stracił niemal dwustu zabitych i rannych i nie był w stanie powstrzymać kolejnych ataków prowadzonych na skrzydłach. Na drodze Jerozolima-Ramallah jordańskie oddziały pancerne zdołały początkowo niszcząc sporo transporterów opancerzonych zastopować natarcie, ale wówczas na ich pozycje spadła chmara izraelskich myśliwców bombardujących, które wyłączyły z walki wiele wozów bojowych. Ostatecznie przetrzebione kompanie wycofały się w stronę Jerycho. Dopiero wówczas dowództwo jordańskie zrozumiało powagę sytuacji w Jerozolimie i pchnęło do miasta liczne posiłki w postaci 60 Brygady wzmocnionej dodatkowym batalionem piechoty. Jednostka ta otrzymała wraz z Brygadą „Imam Ali” zadanie uderzenie w rejonie Góry Scopus i przecięcia korytarza izraelskiego w rejonie Latrun. Jeszcze podczas przegrupowania oddziały 60 Brygady zostały zaatakowane przez lotnictwo izraelskie i szlak pochodu jordańskich batalionów zaczęły znaczyć poczerniałe wraki wypalonych wozów bojowych. Rozproszone i zdezorganizowane oddziały już na planowanych pozycjach wyjściowych do ataku natknęły się na liczne zasadzki przeciwpancerne, których nie były w stanie sforsować. Kilka mniejszych oddziałów piechoty jordańskiej usiłowało przeniknąć do Starego Miasta, ale próby te sparaliżowane zostały przez doskonale wstrzelaną artylerię izraelską i szybko manewrujące na polu walki oddziałki spadochroniarzy.
Izraelscy spadochroniarze pod Ścianą Płaczu
Mosze Dajan od początku nastawiony na zdobycie Jerozolimy nie oszczędzał swych ludzi. Izraelczycy parli naprzód, gdyż Minister Obrony zdawał sobie sprawę, że lada chwila Narody Zjednoczone mogą wymusić zawieszenie broni, co oznaczałoby koniec jego marzeń. Aby jak najszybciej opanować Zachodni Brzeg i sięgnąć po najważniejszy cel – Jerozolimę, izraelskie dowództwo uruchomiło właściwie całość dostępnych sił – od północy w kierunku Dżeninu wyruszyły siły podległe generałowi Elazarowi. Na razie jeszcze jordańska 12 Brygada Pancerna stawiała twardy i dobrze zorganizowany opór przed samym miastem, ale części sił izraelskich obeszła jordańskie umocnienia i posuwała się na południe doliną Jordanu poważnie zagrażając komunikacji sił na Zachodnim Brzegu z resztą kraju. Ostatecznie, główne siły jordańskich 12 Brygady pancernej i 25 Brygady Piechoty zostały praktycznie odcięte od reszty sił jordańskich. Ponieważ Jordańczycy właściwie nie mieli już dostępnych rezerw ich sytuacja już po pierwszym dniu działań stała się beznadziejna i to pomimo bardzo dobrej postawy sił lądowych stawiających twardy i nieustępliwy opór wszędzie, gdzie tylko pozwalała na to sytuacja taktyczna. W południe 6 czerwca generał Abdul Munim Riad raportował do Kairu o sytuacji militarnej na Zachodnim Brzegu, określając położenie swoich wojsk jako krytyczne. Po krótkiej rozmowie z Królem Husseinem miał dla Nasera trzy propozycje – powierzyć mocarstwom misję rozpoczęcia rozmów pokojowych, ewakuować cały Zachodni Brzeg, lub kontynuować walkę jeszcze jeden dzień mając w perspektywie całkowitą klęskę. Po krótkim namyśle Kair polecił jak najszybszy odwrót za rzekę Jordan.
7 czerwca na większości odcinków frontu opór sił
jordańskich właściwie ustał i oddziały izraelskie przeszły do pościgu
operacyjnego. Jednocześnie pułkownik Mordechaj Gur utworzył ze swych sił
dwubatalionowe zgrupowanie, które uderzyło na wciąż obsadzone pozycje obronne
na wschód od Starego miasta – na Wzgórzu Augusty-Wiktorii. Trzeci batalion 55
Brygady uderzył wprost na zabudowania Starego Miasta. Zadanie wyglądało na
bardzo trudne, gdyż w obawie o los zabytków spadochroniarze musieli obyć się bez
wsparcia czołgów i broni ciężkiej, ale dowódcy izraelscy dobrze wyczuli
przesilenie w bitwie i utratę woli walki przez większość pozostałych jeszcze w
Jerozolimie obrońców. Przy bardzo słabym oporze izraelscy spadochroniarze powoli,
ubezpieczając się wzajemnie przemierzali zaułki i uliczki Starego Miasta, aż
oczom ich ukazała się ukryty wśród dziesiątek lepianek lokalnej biedoty
najświętszy symbol Izraela – Ściana Płaczu. W ciszy i skupieniu zmęczeni i świadomi
powagi młodzi ludzie z całego Izraela stali teraz przed tradycją stuleci nie
będąc w stanie wydobyć z siebie nawet słowa.
Zdobywcy w arabskim miasteczku
Także na północy, w rejonie Dżeninu opór Jordańczyków słabł – po dwóch dniach walk w całej 12 Brygadzie pozostało już tylko siedem sprawnych czołgów M-48. Ostatecznie oddziały izraelskie po krótkiej walce złamały opór Jordańczyków i zdobyły Dżenin, kontynuując marsz na południe. Także w południowej części zachodniego brzegu opór całkiem się rozsypał i spadochroniarze Gura wzmocnieni teraz przez elementy Brygady „Harel” praktycznie bez walki wkraczali do kolejnych miejscowości. Padły Hebron, Kusz Etcijon i Nablus. Po południu oddziały izraelskie w zasadzie wyszły na rubież rzeki Jordan na całej jej długości. W kilku punktach rzeka została nawet przekroczona, ale zanim rozpoczęło się umacnianie przyczółków przyszedł rozkaz wycofania się na zachodni brzeg rzeki z uwagi na rosnąca presje ze strony USA. Kampania była właściwie zakończona, a izraelskie oddziały natychmiast wprowadziły na całym opanowanym obszarze surowe prawo wojenne. Tego i następnego dnia trwał exodus ludności palestyńskiej masowo opuszczającej swe siedziby w obawie przed izraelską zemstą. Setki i tysiące kobiet, mężczyzn i dzieci opuszczało swoją ziemię omijając ze spuszczonymi głowami izraelskie posterunki wojskowe – czekał ich tragiczny los tułaczy.
7.
Skały
Golanu
Pierwsze dni wojny nie przyniosły poważniejszych starć na
granicy Izraela i Syrii. W zasadzie było to na rękę izraelskiego dowództwa,
które zabrało generałowi Elazarowi aż połowę dostępnych sił w celu opanowania
Zachodniego Brzegu. Syryjczycy w niczym nie prowokowani przez siły izraelskie
wcale nie musieli przystępować do wojny, ale do Damaszku od pierwszych godzin
wojny docierały informacje całkowicie zniekształcające prawdziwy bieg zdarzeń.
Nic nie wiedziano o druzgocącej klęsce egipskiego lotnictwa w pierwszych
godzinach konfliktu. Egipcjanie ukrywali także skrzętnie swe niepowodzenia na
Synaju. Mimo wszystko Syria przystąpiła do wojny, ale uczyniła to w kiepskim
stylu. Zamiast zdecydowanego uderzenia na nieliczne siły izraelskie składające
się z Brygady „Golani”, oraz 2 i 3 Brygad Piechoty. Mający dużą przewagę
Syryjczycy nie próbowali zaatakować pozycji izraelskich i ograniczyli się do
sporadycznego ostrzału różnych obiektów w Galilei. Do akcji weszło także
lotnictwo, ale bez spektakularnych sukcesów. Co ciekawe w atakach tych wzięły
tez udział dwa Hawker „Hunter” należących do lotnictwa Libanu. Maszyny te
zostały przechwycone przez dyżurujące w powietrzu myśliwce izraelskie, które
zestrzeliły jednego z napastników. Jeszcze tego samego dnia w godzinach
wieczornych temperatura konfliktu wzrosła gwałtownie, gdy ku syryjskim bazom
lotniczym wyruszyła izraelska powietrzna armada. Przy słabym oporze w ciągu
kilku minut łupem izraelskich pilotów padło około 60 samolotów, w tym 32 MiGi-21,
co w połączeniu z pospieszną ewakuacją ocalałych maszyn do baz na wschodzie
kraju ograniczyło zdolności operacyjne syryjskich sił powietrznych do zera.
Walki na Wzgórzach Golan
Nazajutrz po tym bolesnym przebudzeniu dowództwo wojsk
lądowych podjęło wreszcie operację zaczepną – wydzielony oddział piechoty
wsparty czołgami wyruszył w kierunku elektrowni wodnych w Tel Dan i Szear
Jaszuw, ale został szybko odparty. Na tym w zasadzie aktywność bojowa sił
syryjskich się skończyła. Jak się wydaje w ciągu 6 i 7 czerwca do Damaszku
zaczęły docierać z różnych źródeł informacje o prawdziwym obrazie sytuacji na
Synaju i na Zachodnim Brzegu, co sparaliżowało całkowicie dowództwo operacyjne.
Syryjczycy poczuli się nagle całkowicie osamotnieni i postanowili zaufać sile
swych od lat rozbudowywanych pozycji na wzgórzach Golanu.
Dopiero 7 czerwca gabinet Eszkola na kolejnym swym
wojennym posiedzeniu poświęcił Syrii więcej uwagi. Co ciekawe gabinet raczej
przychylnie odnoszących się do projektu operacji zaczepnej autorstwa generała
Elazara napotkał dość niespodziewany opór ze strony Ministra Obrony Mosze Dajana
– doświadczonego żołnierza, z którego zdaniem wszyscy bardzo się liczyli. Dajan
skrytykował plan operacji zaczepnej snując przed zebranymi kasandryczne wizje
ogromnych trudności i wielkich strat własnych. Na serio także obawiał się radzieckiej
interwencji zbrojnej. 9 czerwca o trzeciej w nocy izraelski wywiad wszedł w
posiadanie komunikacji pomiędzy Damaszkiem, a Kairem. Z odczytanych depesz
wynikało, że Kair w godzinie swojej klęski zaczął naciskać na ogłoszenie
zawieszenia broni. Wówczas nieprzejednany dotąd Dajan ustąpił i 7.00 sztab
Elazara otrzymał formalną zgodę na rozpoczęcie działań przeciw Syrii, a
podległe mu oddziały zaczęły przygotowania do szturmu. By wzmocnić ich siłę
bojową odwołano z rejonu Dżeninu jedną z brygad pancernych, a kolejną z Synaju
(8 Brygada Pancerna), ale i tak piętnastokilometrowej szerokości pas umocnień
syryjskich był bardzo twardym orzechem do zgryzienia. W sukurs planistom ze
sztabu Elazara przyszedł Mossad, który mając znakomitego szpiega w Damaszku
(Eli Cohen) potrafił zebrać mnóstwo informacji na temat dokładnej lokalizacji i
sile syryjskich umocnień.
"Centurion" podczas marszu ku wzgórzom Golan
Od rana pozycje syryjskie zaatakowało lotnictwo, starając się przy użyciu rakiet niekierowanych i klasycznych bomb rozbijać zlokalizowane wcześniej punkty oporu. Stała obecność izraelskich maszyn w powietrzu uniemożliwiała tez w praktyce jakikolwiek ruch jednostek syryjskich za dnia. Po dwóch godzinach powietrznych ataków do akcji wyruszyła wzmocniona licznymi oddziałami saperów 8 Brygada Pancerna pułkownika Alberta Mandlera. Syryjczycy stawili twardy opór i szybko wyeliminowali z akcji pięć izraelskich pojazdów saperskich usiłujących wykonać przejścia w systemie zasieków i rowów przeciwczołgowych. Natarcie właściwie stanęło w miejscu, a mając bardzo ograniczone pole manewru czołgi zaczęły ponosić coraz większe straty. Nie mogąc dosięgnąć syryjskich stanowisk w wiosce Sir al-Dib pułkownik Mandler zdecydował się przenieść ciężar działań w rejon wsi Zaura i Qala. Obie te miejscowości obsadzały jednostki złożone niemal w całości z niewyszkolonych rezerwistów i Izraelczcy zaczęli notować postępy. Walka była trudna, a pierwsze trzy wozy bojowe, które wtoczyły się do Qala zostały unieruchomione ogniem podręcznych środków przeciwpancernych. Syryjczycy rzucili tez natychmiast do kontrataku własne pojazdy pancerne i wśród skał doszło do morderczego pojedynku czołgów ostrzeliwujących się wzajemnie z najkrótszych dystansów nieprzekraczających stu metrów. W chaotycznej i krwawej walce górę wzięło lepsze wyszkolenie i większa dyscyplina izraelskich czołgistów – pierwszy wyłom w strukturze pasa obrony na Golanie został dokonany. Podczas próby zmiany stanowiska dowodzenia kierujący obroną syryjski pułkownik poległ i wtedy obrona załamał się całkowicie, a obrońcy sektora zaczęli niekontrolowany i kosztowny odwrót. Część żołnierzy pozostała na swych stanowiskach do ostatka i ich desperacki opór skutecznie opóźnił rozwinięcie powodzenia atakujących. Ostatecznie bitwa trwała siedem godzin i była bardzo kosztowna dla 8 Brygady. Sąsiednia Brygada „Golani” także zdołała wedrzeć się w pozycje syryjskie, ale jej czołowy atak miał słabe tempo i nie przyniósł decydującego sukcesu. Wprawdzie do zmroku oddziały izraelskie zdołały pokonać rozległy płaskowyż stanowiący pierwszą linie obrony, ale dalej posunąć się już nie zdołały. Przez całą noc gorączkowo naprawiono sprzęt bojowy, a do uszczuplonych kompanii kierowano pospiesznie zorganizowane uzupełnia.
Przygotowanie artyleryjskie przed szturmem
10 czerwca o wschodzie słońca izraelskie oddziały wznowiły szturm na całej linii frontu, ale choć jeszcze poprzedniego dnia udało się zadać przeciwnikowi poważne straty (zwłaszcza w artylerii) mozolne parcie naprzód wśród ścieżek i głazów nie rokowało ostatecznego sukcesu. Nagle i zupełnie niespodziewanie, około 8.30 z I linii zameldowano, że Syryjczycy wycofują się i wysadzają swoje umocnienia. Dowódcy obu nacierających grup bojowych natychmiast pchnęli swych wymęczonych żołnierzy do pościgu. W krótkim czasie czołówka 8 Brygady Pancernej ostrożnie wkroczyła do Mansura, gdzie zastała całe sterty porzuconego ekwipunku, oraz wiele sprawnych czołgów i dział. Kluczem do powodzenia izraelskiego szturmu okazał się być ruch grupy bojowej generała Peleda, które obeszły pozycje syryjskie od południa, przechodząc przez terytorium Jordanii. Wobec tego zagrożenia dowództwo syryjskie zupełnie straciło głowę i wydało fatalny rozkaz odwrotu nie próbując nawet opóźniać ataku sił Peleda, choć teren im sprzyjał, a w ręku mieli nadal nie małe odwody. Rozprężenie jakie wówczas wśród syryjskich jednostek nastąpiło najlepiej oddaje fakt, że Radio Damaszek podało informację o upadku Kuneitry na trzy godziny przed wejściem do tej miejscowości pierwszego izraelskiego żołnierza. Do zawieszenia broni siły izraelskie wyszły na rubież postrzępionych i ostro wznoszących się wulkanicznego pochodzenia wzgórz, które stanowiły doskonałą pozycję obronną. W kilku miejscach Izraelczycy kontynuowali pościg nawet po oficjalnym ogłoszeniu zawieszeniu broni. Następnego dnia przedstawiciele wojujących stron oficjalnie podpisali dokument wstrzymujący bieg działań wojennych – wojna się zakończyła.
8.
Gdy
zamilkły działa
Izraelski oddziały stały nad brzegiem Kanału Sueskiego,
nad Jordanem i panowały nad Wzgórzami Golan. Tym samym po raz pierwszy w swej
krótkiej historii Państwo Izraela zdołało odsunąć od siebie widmo zagłady
uzyskując głębie strategiczną dla swych sił zbrojnych. Rdzenne obszary Izraela
zdawały się wreszcie solidnie zabezpieczone i wydawało się, że pociski
artylerii syryjskiej i jordańskiej, które spadały w tych dramatycznych
czerwcowych dniach na miasta i kibuce będą ostatnimi w historii kraju. Za swój
oszałamiający sukces IDF zapłacił umiarkowaną cenę – w zależności od źródeł zginęło
od 776 do 998 osób, nieco ponad 4500 odniosło rany, a 15 ludzi dostało się do
niewoli. Lotnictwo straciło 46 samolotów, a broń pancerna około 400 czołgów,
jednakże udało się zdobyć sporo wyposażenia przeciwnika, które po stosownych
modyfikacjach włączono do linii. Państwa arabskie poniosły dużo większe straty –
tylko Egipt stracił od 10 do nawet 15 tysięcy poległych lub zmarłych. Jordańskie
siły zbrojne za swój twardy opór zapłaciły życiem około 700 żołnierzy, a straty
bezpowrotne Syrii oblicza się na 1000 do 2500 poległych. Pokonani postradali
też ogromne ilości sprzętu wojskowego, w tym przynajmniej 450 samolotów
bojowych.
Po walce na Golanie
Oceniając przebieg działań nie sposób nie zwrócić uwagi na szaloną wręcz dysproporcję pomiędzy praca sztabów obu stron. Dowódcy egipscy byli mało elastyczni, reagowali na rozwój sytuacji powoli, lub wcale, a podległe im związki były bardzo pasywne. Tymczasem dowódcy izraelscy wykazywali mnóstwo inicjatywy i agresji w swych działaniach. Nawet początkowe niepowodzenie nie zrażały ich, lecz skłaniały do manewru i poszukiwania luk i słabych stron w ugrupowaniu obronnym przeciwnika, co z reguły przynosiło doskonałe efekty. Nadmierne scentralizowanie systemu dowodzenia sił zbrojnych państw arabskich spowodowało, że dowódcy polowi, choć często osobiście bardzo odważni, okazywali się bezradni wobec dynamiki i tempa prezentowanego przez dowództwo izraelskie. Oczywiście największą odpowiedzialność za klęskę należy zrzucić na barki Marszałka Amera, który zresztą aresztowany po wojnie i przytłoczony klęską załamał się całkowicie i odebrał sobie życie, ale także na poziomie operacyjnym dowódcy arabscy słabo kontrolowali rozwój sytuacji wyglądając raczej dyrektyw „z góry”, zamiast próbować samemu zaradzić kryzysowi. Na poziomie taktycznym także widać było dużą różnicę w wyszkoleniu w wojennym rzemiośle. Arabowie nie potrafili utrzymywać dyscypliny ogniowej i przejawiali tendencję do pasywnego trzymania się przygotowanych umocnień. Znacznie gorzej wyglądało kierowanie pododdziałami na polu walki podczas prób działania ofensywnego. Próby kontrataków były dość szablonowe i łamały się na pierwszych napotkanych trudnościach. Pod tym względem oficerowie izraelscy wykazywali dużo więcej wyobraźni taktycznej i agresji. Z pewnością żołnierzom państw arabskim nie można odmówić odwagi i poświęcenia, ale w to walory zaprezentowane także przez przeciwnika, który jednak miał przewagę w postaci dużej elastyczności i szybkości podejmowania decyzji. Jeśli żołnierze obu stron wykazali się dużą odwagą i odpornością psychiczną to jednak Izraelczycy zawsze i w każdych okolicznościach brali górę swym lepszym wyszkoleniem indywidualnym i zdolnością do błyskawicznego rozwiązywania sytuacji taktycznej na polu walki.
Egipscy jeńcy
Olbrzymie znaczenie miało panowanie w powietrzu – w konsekwencji szybkiego pokonania lotnictwa państw arabskich izraelscy piloci oddali wojskom lądowym olbrzymie usługi skutecznie paraliżując zaplecze, a także udzielając potężnego wsparcia ogniowego walczącym na ziemi czołgistom i piechurom. Przewaga w sile ognia armii izraelskiej opierała się jednak nie tylko na wykorzystaniu sił powietrznych – słabo wypadła też w większości przypadków artyleria państw arabskich. Posiadająca dobry sprzęt w dużej ilości artyleria Arabów nie potrafiła koncentrować swego potencjału na konkretnych kluczowych celach. Poszczególne jednostki słabo ze sobą współpracowały, a poziom wyszkolenia kanonierów odbiegał od poziomu wyszkolenia przeciwnika. Warto rzucić tutaj porównanie – jakie efekty przyniosły działania artylerii izraelskiej pod Abu-Agheila i artylerii jordańskiej w rejonie Jerozolimy. Obie strony wystrzeliły po około 6000 pocisków, ale podczas gdy artyleria izraelska dosłownie „zaorała” system obrony egipskiej, to wysiłek artylerii jordańskiej doprowadził jedynie do ofiar cywilnych w żaden sposób nie naruszając potencjału Brygady Jerozolima. W efekcie nawet jeśli pierwszy atak oddziałów izraelskich był zatrzymywany przez arabskich obrońców, dzięki skutecznie i celnie strzelającej artylerii, oraz znakomitemu wyszkoleniu i determinacji pilotów myśliwców bombardujących stopniowo następowała postępująca erozja zdolności bojowej arabskich pododdziałów, a w konsekwencji ich rozpad. Generalnie Cahal okazał się dużo skuteczniejszą machiną bojową od liczniejszych, ale gorzej zorganizowanych i wyszkolonych sił jego arabskich przeciwników.
Palestyński exodus - przeprawa przez Jordan
Rozważając konsekwencje trwającej zaledwie sześć dni wojny łatwo jednak zachłysnąć się rozmiarami izraelskiego triumfu nad przeważającym przecież przeciwnikiem i o ile w wymiarze operacyjnym IDF pobił przeciwników na głowę w niezwykle spektakularny sposób, to w wymiarze strategicznym Izrael tylko częściowo zdołał zrealizować swoje cele, a i to w bardzo krótkiej perspektywie czasowej. Owszem, wspomniane na wstępie odsunięcie przeciwnika od granic państwa dawało poczucie bezpieczeństwa, ale z uwagi na nieustępliwość pokonanych wkrótce jasnym stało się, że kolejna wojna jest tylko kwestią czasu. Potężny policzek wymierzony arabskim sąsiadom spowodował, że ze zdwojoną energią Damaszek i Kair zaczęły przygotowywać się do kolejnej konfrontacji z Izraelem. Po czerwcowej klęsce oba państwa miały dodatkowe powody – Izrael okupował teraz terytoria będące faktycznie, lub za takie uznawane – rdzennymi i integralnymi terytoriami Egiptu i Syrii. Wojna w żaden sposób nie rozwiązała [problemu palestyńskiego, gdyż po zajęciu Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy ilość Palestyńczyków mieszkających na obszarach administrowanych przez Izrael poważnie wzrosła. Ogromna większość widziała w Państwie Izraela opresyjnego zaborcę i w żaden sposób nie zamierzała współpracować ze zwycięzcami tym bardziej, że utrata Al-Quds była potężnym ciosem moralnym, w dodatku jednoczącym świat arabski bardziej niż kiedykolwiek. W zasadzie najtrzeźwiej ocenił sytuację Premier Eszkol, którego przecież często oskarżano o brak wyobraźni i zdolności dyplomatycznych, mówiąc jeszcze przed wybuchem wojny – „Nasze zwycięstwo militarne nad Arabami niczego nie zmieni – oni nadal tu będą”. Tymczasem boski trunek zwycięstwa wyraźnie mącił w głowach wielu izraelskich polityków i choć zasadniczo władze państwa starały się zachowywać wstrzemięźliwość i jedynymi zmianami w zdobytej Jerozolimie było usunięcie dzielnicy slumsów sprzed placu przy Ścianie Płaczu, to jednak sama obecność izraelskich wojskowych w rejonie świętych miejsc Islamu stała się rzeczą nie do wytrzymania dla muzułmańskiej populacji obszarów okupowanych. Już w dniach 25-27 czerwca 1967 roku Knesset przegłosował włączenie całej Jerozolimy do Państwa Izraela, a wcześniej jeszcze – bo 19 czerwca rząd izraelski ogłosił za niewykluczone włączenie do Izraela całego Zachodniego Brzegu. W listopadzie 1967 roku, gdy na arenie międzynarodowej nieco opadły Rada Bezpieczeństwa ONZ wystosowała Rezolucję 242 znaną jako zasada „Ziemi za pokój” przyjętą natychmiast przez Egipt i Jordanię. Proponowała ona uznanie Izraela przez arabskich sąsiadów w zamian za wycofanie się z obszarów okupowanych. Nikt w świecie arabskim wówczas jednak nie potraktował tej propozycji poważnie i choć zasadniczo była ona przez długie dekady zasadniczą wykładnią izraelskiej polityki zagranicznej wobec sąsiadów na jej materializację trzeba było długo poczekać. Zasadniczo zatem owoce wojny mocno rozczarowały izraelskich decydentów, gdyż realnie rzecz ujmując wspaniałe i błyskotliwe zwycięstwo nie przyniosło trwałego pokoju, ani bezpieczeństwa, lecz jedynie poprawiło pozycje IDF przed kolejną wojną.
Jeśli Wojna Sześciodniowa przyniosła coś trwałego, to był
nim tragiczny los Palestyńczyków – od niemal dwóch dekad będących jedynie
przedmiotem polityki bliskowschodniej. Z liczącej przeszło milion osób
populacji palestyńskiej zasiedlającej opanowane przez Izrael terytoria około
300 000 zbiegło, głównie do Jordanii. Przyszło im wieść trudne i naznaczone
upokorzeniami i biedą życie w obcym kraju, których władze traktowały ich jako
nie tylko nieproszonych, ale wręcz niebezpiecznych gości. O ile Izrael
proponował mieszkańcom Jerozlimy i Wzgórz Golan izraelskie obywatelstwo i
pełnie praw obywatelskich ludność arabska w ogromnej większości konsekwentnie
tego przywileju odmawiała. Spośród dziesiątek tysięcy uchodźców w Jordanii w
następnych miesiącach i latach władze Izraela zgodziły się na powrót zaledwie
około 14 000 osób, pozostałych uznając za „niepożądane”. W tych okolicznościach
i wśród ubóstwa i poniżenia nienawiść do Izraela rosła i w tym wymiarze
militarni zwycięscy sromotnie przegrali tymczasowy i niepewny pokój. Kolejny
konflikt zaczął się właściwie nazajutrz po zawieszeniu broni i miał trwać jeszcze
długie lata.
Komentarze
Prześlij komentarz